A: S: 1| W: 2| Z: 1| I: 1| P: 3| A: 1
U: M,MA,MO: 1| B,A,O,Śl,Skr,W,MP: 2| L,Pł.S: 3
Atuty: Szczęściarz, Kruszyna
Wysłuchał jej raportu, ze sprawowania się przywódczyni i wewnętrznych zasad panujących wśród Cieni. Wytrzymał jej spojrzenie. A dokładniej mówiąc, ledwie co zauważył jego zintensyfikowanie, zbyt skupiony na analizie słów, by podjąć walkę ślepi. To "sprawozdanie" było... pomocne. Chociaż samica bardzo starała się ominąć każdy możliwy konkret. Tak na prawdę, powiedział mu wszystko i nic. Przemycił ledwie zauważalny uśmiech. Ale przynajmniej, wyrażała swoją opinię. Dawno już zauważył, że najlepszym sposobem zmuszenia kogoś do wyznań, było opowiedzenie mu własnej historii. Na szczerość, większość odpowiadała szczerością. Nie był pewien dlaczego tak to działa, ale zrzucił to na jakieś naturalne uwarunkowania i wykorzystywał, gdy tylko miał ku temu możliwość. Podchody podczas rozmów bawiły go tylko wtedy, gdy dotyczyły flirtu albo żartów. Kiedy chodziło o jakiś konkret, to krążenie wokół tematu zawsze go frustrowało.
– Sytuacja jest zła nie dla "was", jako Cienia, tylko "nas", wszystkich korzystających z łaskawości tego bezpiecznego skrawka świata pod barierą – stwierdził natychmiast, by sprostować jej, być może, błędną interpretację jego wcześniejszych słów. Przecież bynajmniej nie martwił się o wewnętrzną sytuację w Cieniu! Problem był w tym, że ranione zwierzę, łatwiej atakuje w panicznym zrywie. A Cień, przekształcał się w takie ranione zwierzę coraz bardziej i bardziej... Graniczenie z nim, było jak tulenie się do zagonionej w kozi róg pantery. Jego słowom, towarzyszył gest, gdy łapą powiódł po malowniczej scenerii wokół nich. Ona już na nią patrzył. Doprawdy, nie potrzebował jej już więcej pokazywać. Lecz pomimo to, niech dostrzeże, że przebywają w miejscu bardzo specyficznym, unikalnym. Takiego miejsca jak to nie można tak po prostu wyeksploatować. O nie trzeba dbać. Nawet, jeśli jest się wrogami. Gdy zapomnimy o dbałości o nasze ziemie, w końcu nie będzie nawet o co walczyć. I gdzie wtedy podzieje się ten nemezis? Spadająca gwiazda. Gdyby nie jej ruch łapy, zupełnie nie zwrócił by na nią uwagi. Czasami, ze wszystkich rzeczy, jakich mógłby zazdrościć innym smokom, dręczyła go jedna. Zdolność dostrzegania szczegółów. Dla niego nie liczyło się nic poza całością, gubił w tłumie drobnostki, gdyż zwykle nie przedstawiały większego znaczenia. Ale czasami, bardzo rzadko, chciał posiąść tą tajemniczą zdolność dostrzegania partykuł. Chyba samice mają do tego większą, naturalną predyspozycję. Może właśnie dlatego, pełniły teraz z taką zawziętością funkcje przywódców?
Spojrzał na samicę badawczo i przenikliwie, gdy usłyszał w jej głosie ślady szyderstwa. Nie uśmiechnął się, ani nie poczynił żadnego gestu, by zareagować na jej wyraz pobłażliwości. Nie była pierwszą, która naśmiewała się z jego bezpośredniego podejścia do konwersacji. Nauczył się z tym żyć. On osobiście współczuł wszystkim, którzy na taką szczerość nie mogą sobie pozwolić. A dlaczego? Zapewne dlatego, że sami siebie mamili kłamstwami, także tą samą ułudą musieli karmić innych.
– Doszedłem do wniosku, że masz zasady moralne, w przeciwieństwie do twoich braci w Cieniu. Dlatego też, nazwałem Cię kwiatem odnalezionym w mroku. Wybijasz się ponad swój stan. Jak szlachcic wśród pospólstwa – mówił, a jego oczy wciąż pozostawały tak neutrale jak poprzednio. Ani rozbawione, ani szydercze. Po prostu stwierdzał fakt, który był dla niego prawdziwy i aby stwierdzić jego słuszność zupełnie nie potrzebował jej pozwolenia. Za to czuł konieczność, by jej to ostentacyjnie zademonstrować.
Może trochę przesadziłem. Jeszcze pomyśli, że chcę się na siłę spoufalić.
Wewnętrzny głos zaczął mu podpowiadać, że powinien zacząć się kontrolować. W końcu mało kto rzuca swojemu rozmówcy takie rzeczy w pysk, ledwie po chwili znajomości. Czyżby to znowu ten żar, który łaskotał go w podbrzuszu, zmuszając do reakcji często wbrew jego świadomej woli?
Gdy Kalina skończyła mówić o przewodniku, zastukał niecierpliwie pazurem w ziemię. Czegoś mu brakowało w tej logice... Nie wiedział do końca czego, ale z pewnością mu ona nie odpowiadała.
– To nonsens. Największa siła leży w liczbie, a nie w jednostce. Całe stado jest po stu kroć silniejsze, niż jego samotny przewodnik. Powinien liczyć się ze zdaniem podwładnych, bo inaczej zostanie samym łbem, chcącym robić co innego, niż reszta przyłączonego do niego ciała – pokręcił łbem z dezaprobatą. – Wybór można zmienić, skoro jest on nieadekwatny do obecnej sytuacji. A skoro stado jest siłą... to według twojego rozumowania, swoją siłą może sięgnąć po co chce, nawet po miejsce przewodnika. W końcu przywódca, to tylko zwykły smok. Który został wybrany przez innego zwykłego smoka, który został wybrany przez innego zwykłego smoka. Takiego samego, jak wy wszyscy. Zostaliście skażeni naszą tradycją wolności. Nie rozumiem więc, czemu nie chcecie po nią sięgnąć?
Kaszmir słyszał, jak szeptała. Jej głos mieszał się z wiatrem, gdy mówiła językiem tak poetyckim i rozdmuchanym, że słowa przestawały mieć znaczenia, a zaczynały być tylko emocją, wrażeniem, impulsem i sekundową impresją. Rozumiał z nich tyle, co z tego głosu wiatru. I tak też ten szept potraktował. Nie próbował go nijak interpretować, bo co można zinterpretować w brzmieniu głosów natury? Po prostu cieszył się jego delikatnym brzmieniem. Napawał słodyczą. Ahh... gdyby wszyscy jego wrogowie potrafili tak mówić, to szybko przestałby lubić walkę.
Ale i ten eteryczny szept przeminął. Teraz, nastał czas na ruch. Samica nagle wstała. Tętno krwi wojownika nieśpiesznie, ale ostrzegawczo zwiększyło się, zmuszając go do rozważenia kilku opcji. Mięśnie napięły się delikatnie. Był gotowy, cokolwiek chciała zrobić. Obserwował ją z uważnym zaciekawieniem, jakby każdy jej ruch był częścią niesamowicie złożonego spektaklu i każdą z jego części musiał zapamiętać, aby pod koniec zrozumieć całość. Szła miękko, lekko. Tak łatwo było się zdekoncentrować. Pomimo wszelkich starań, by pozostać w pełni gotowym, nie mógł odmówić sobie zwykłej przyjemności, jaka sama rodziła się w nim, kiedy mógł oglądać zwykły chód. Kilkadziesiąt mięśni porusza się, by wprawić w ruch kilkanaście kości, stanowiących podstawę dla czterech łap, niosących na sobie resztę ciała. Niby nic nadzwyczajnego. Ale nic bardziej mylnego. Sam chód, był lepszy od jakiejkolwiek analizy, przeprowadzonej przez największego znawcę psychologii. Chód nie kłamał. Ruch nie kłamał. Ciało było szczere, bez względu na to, jak dobrze potrafiliśmy udawać. Każda nasza akcja, każda myśl, pozostawia trwały ślad na naszej zewnętrznej powłoce. Gdy zmuszamy tą powłokę do działania, znaki wykwitają na jej powierzchni, czyniąc z nas zwój, gotowy do odczytania. Ale nie każdy tą sztukę czytania chciał opanować. Zupełnie nie wiedzieć czemu! To najcenniejsza zdolność, jaką można posiąść dla kontaktów z innymi żywymi istotami, nie tylko przedstawicielami własnego gatunku.
Przeszła obok niego. Serce już pracowało na pełnych obrotach. W mgnieniu oka gotowy był rzucić się na nią, by przygwoździć ją do ziemi. Odruchowo obaczył w myślach, jak ze swojej pozycji podcina jej tylne łapy i wykonuje błyskawiczny obrót, by znaleźć się na niej, przytrzymując jej sztywno jej łapy. Jego środek ciężkości mikroskopijnie drgnął w jej kierunku. A wtedy ona go dotknęła. Ten dotyk, dosłownie wstrząsnął jego jestestwem. Przeszedł go rozkoszny dreszcz. Chłodny, ale jednocześnie rozgrzewający. Orzeźwiający swoją otumaniającą melodią. Melodią, która wplotła się w jego subtelny, gardłowy pomruk, który zrodził się na dnie jego gardła, by zgasnąć, nie dłużej niż po kilku uderzeniach serca trwania. Obraz Kaliny przygwożdżonej do ziemi powrócił. Tym razem, w nieco innym wydaniu. To spodobało mu się bardziej, niż owo bojowe przedstawienie. Ale nie mógł temu ulec, nie teraz. Im bliżej się znajdzie, tym cięższą będzie przechodził próbę. Ale się nie podda. Ona przecież robiła to celowo i nie stanowiło to dla niego żadnej tajemnicy. Chociaż dlatego... nie mógł się poddać. Wtedy okaże się słaby i podatny na prowokacje.
Zderzył się z jej ślepiami. Kilka łusek od niego. Jak eksplozja supernowej wewnątrz łba. Wziął całą tą energię i przelał we własny wzrok. To już nie był wzrok, to był strumień ognia. Ale to nie wystarczało, aby pozbyć się całej tej mocy. Odsłonił kły, jakby spomiędzy nich wewnętrzne emocje miały wyciec, niczym rzeka lawy. Z tej odległości, uzdrowicielka mogła poczuć, jak oddech Kaszmira w rzeczy samej staje się gorący, rozgrzany wewnętrznym ogniem. Jego płomień był zwykle słaby, praktycznie nigdy nie ział ogniem. Natura północnego i powietrznego starły się ze sobą w jego genach, czyniąc jego wewnętrzny ogień mało użytecznym, schładzając go lodową naturą. Jednakże, w tej chwili czuł, że w każdej chwili mógłby wypuścić z siebie żar, gorętszy niż kiedykolwiek mu się udało wykrzesać.
Stop. Co ona właśnie odwalała? To łamało wszystkie reguły! Bawili się, to była zabawa. Pozostawali w bezpiecznej strefie niezobowiązującej gry. A ona, właśnie dotknęła go szponami. W miejscu, do którego nie każdy zyskuje dostęp. Taki nacisk szponów mógłby okazać się mocno erotyczny, gdyby nie fakt, że smoczyca go praktykująca była mu ledwie znana, w dodatku śmiertelnie niebezpieczna. Owiał go jej zapach. Zioła poprzedzające aromat całego stada, dopiero na końcu osobowa, prywatna sygnatura. Młoda, samica, gotowa do rozpłodu, północna krew, żywi się mięsem, silna, zdrowa, zdeterminowana, bez strachu. Informacje jak rozbłyski bombardowały jego łeb, kiedy trzy fale zapachów rozbiły się o jego nozdrza. Poczuł, jak krew buzująca w żyłach krzyczy w panicznym wezwaniu o pomoc.
Wytrzymał to wszystko. Głęboki, miarowy oddech, pogłębił się jeszcze bardziej, jakby brakowało mu powietrza. Klatka piersiowa falowała, pod dotykiem jej szponu. Szyja. Był gotowy do działania w ułamku sekundy. Bardzo chciał atakować. Błagało o to każde, najdrobniejsze ścięgno w jego ciele. Wytrzyma ból, gdy rozetnie jego tętnice i zada cięcie od dołu, rozpruwając jej gardło. Wykrwawią się na sobie nawzajem. Takie myśli same wykwitły w jego łbie. Plan układał się sam, nie ważne jak przerażający by nie był. Ale nawet nie drgnął. Zamienił się w posąg. A w jego ślepiach płonęło podniecenie. Teraz, jak potężna pochodnia. Był na krawędzi przepaści, od śmierci dzielił go jeden ruch Cienistej. Wola jej i jego starły się ze sobą w tej krótkiej sekundzie, przenosząc ich konflikt na poziom wyższy, niż tylko jakieś fizyczne utarczki. To był niemal konflikt dusz. A on nie poruszył się, bo nie mógł przegrać. Prędzej zginie, zabierając ją ze sobą, niż przyzna się do porażki. Że nie jest w stanie wytrzymać jej dotyku. Czy już nie otarł się o śmierć? Czy nie ona go wtedy uratowała? Dlaczego więc teraz, miałby się obawiać? Pomimo tego, obawiał się i to bardzo. Jego ciało błagało o litość. Umysł płonął chorym, wypaczonym podnieceniem, zbliżającego się końca. Było w tym coś wyzwalającego. Spoglądanie w otchłań. Jak całe jego życie.
I nie zrobiła tego, nie zadała śmiertelnej rany. A kropla krwi zatańczyła na końcówce jej pazura. Nawet tego nie poczuł. Całe napięcie uleciało z niego w jednej chwili, gdy powoli upuścił z siebie nagromadzone powietrze, wypychające jego klatkę piersiową do przodu. Czuł się lekki, wyzwolony. Cały świat wokół niego jaśniał prostym, czystym pięknem. Pięknem faktu, że żyje.
– Tak, krew to waluta życia – stwierdził niskim, zachrypniętym głosem, wynikającym z ulatującej z jego ciała adrenaliny. – Możesz ją zatrzymać. Niech to będzie moja zapłata.
Wyszczerzył kły. Teraz już mógł to zrobić.
– Mówił Ci już ktoś, że jesteś szalona? – zapytał nagle, po czym roześmiał się szczerze, lekko odrzucając łeb do tyłu. Co on wyprawiał? Co go skłaniało do tego wszystkiego?
I dlaczego, zakochał się w śmierci?
Teraz on wstał. Postąpił krok w jej stronę, bawiącą się kawałkiem jego duszy, czerwieniącej się na końcówce pięknego szpona. Jego łeb, znalazł się blisko niej. Zupełnie, jakby chciał potoczyć wzrokiem po drobnych, złocistych łuskach ścielących się misternym dywanem na jej delikatnej szyi. Nabrał powietrza, rozciągając nozdrza. Nie wzdrygnął się. Nie czuł już zapachu Cienia. Czuł zapach zbliżającego się końca, zapach tańczącej w szaleńczym tangu adrenaliny, aromat śmierci i niosącej ułaskawienie, przeprowadzającej go z powrotem na stronę żywych. Smoczyca, w której mógł się bez końca zatracić.
Cofnął łeb, wciąż pozostając blisko niej. Co zrobi z tą apetyczną kroplą? Przyglądał się temu z zaciekawieniem.
– Kalino – coś pomiędzy pytaniem, a wezwaniem do słuchania. Głos delikatnie drgnął, kiedy to mówił. Poczekał, aż zwróci na niego swoje ślepia. – Dziękuję, że mnie uratowałaś. Wiesz. Wtedy na arenie.
Licznik słów: 1893
~ ~ ~
Z przyjemnością nauczę Cię wszystkiego co wiem.
~ ~ ~
Atuty:
~Szczęściarz
Skoro mnie spotkałeś, rzeczywiście musisz mieć dużo szczęścia.
W przypadku akcji rozsądzonej niepowodzeniem (lub akcji utrudnionej) Atut daje automatyczny 1 sukces.
~Kruszyna
Nie, na prawdę, tyle mi wystarczy. Weź resztę...
Smok uzyskuje status sytość po zjedzeniu 3 jednostek mięsa zamiast 4.
Tutaj są wszyscy których uczę...
A tutaj KP
Kompan: Żywiołak ziemi Neder
Słodki, mały niedźwiadek
https://www.smoki-wolnych-stad.pl/viewtopic.php?p=193772#193772
Avek i pixelek by Brutal