OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Kafdoi wlókł się za nią niepewnie, niechętnie. Nie potrafiła przyznać tego głośno, ale nie bardzo potrafiła się odnaleźć w nowej rzeczywistości; jej kompan chyba to czuł. Zatrzymywała się co i rusz, mówiła do niego spokojnym, łagodnym tonem, ale to nie pomagało. Podobnie jak otaczająca ich ciemność, powoli rozpraszana przez pierwsze promienie słońca.Trochę to ironiczne. Od długiego czasu czuła się, jakby w jej życiu zapadła noc; wieczna, nieubłagana. Nie widziała jednak żadnej szansy na to, by jakikolwiek promyk przedarł się przez całun cienia. Może jej miejsce było u samego dołu, tak, jak tutaj, w Kanionie Szeptów. Nie odważyła się wejść w jego głąb.
Zatrzymała się przy rzece, pozwalając kompanowi ochłonąć. Antylopa pochyliła łeb, zagarniając tyle lodowatej wody, ile był w stanie. Sama Ćma odpłynęła, jednak nie na długo, bo jej kompan zaraz zamarł. Podążyła spojrzeniem za nim, a tam dostrzegła cudzą sylwetkę, choć nie od razu. Zmarszczyła lekko nos, przyjrzała się Kafdoiowi, po czym westchnęła i kiwnęła głową. Ten oddalił się czym prędzej z powrotem w kierunku terenów Słońca, a ona, z braku lepszego pomysłu, podeszła bliżej nieznajomej. Nie miała nic do stracenia, a samotność dusiła ją z każdym dniem coraz bardziej.
— Co 'obisz? — zagaiła łagodnie, zatrzymując się kilkanaście kroków absurdalnie olbrzymiej – w oczach Baal – Mglistej. Wiedziała, że sama była niewielka, ale już dawno nie czuła się tak... malutka. Odchrząknęła w nieco nerwowej manierze, spojrzeniem zjeżdżając na dół, na śnieg. Widziała wcześniej sam akt tworzenia, ale dzieło już nie.
Czarci Pomiot