OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Magia ataku. Odetchnęła głęboko, zamykając ślepia, aby skupić całą swą uwagę na swojej osobie, a nie na czymś innym. Najpierw odcięła od siebie bodźce zewnętrzne, takie jak dźwięki czy obrazy. Następnie, powoli odrzucała wszystkie niepotrzebne uczucia, myśli, wspomnienia, wszystko, co nie było jej potrzebne, a co nagromadziło jej się na dnie umysłu. Myśli, uczucia, wspomnienia, to wszystko – na czas nauki – zostało usunięte. Na koniec, skupiła się na swoim źródle maddary, do którego tak rzadko sięgała i pobierała z niego energię. Teraz, kiedy była już spokojna i rozluźniona, a jej umysł był czysty jak łza, mogła bez przeszkód skupić się na nauce. Tak, jak przy każdej magicznej nauce, cienista najpierw zaczęła od wyobrażenia. Wyobraziła sobie idealnie okrągłą kulę o średnicy około dziesięciu łusek, zbudowaną z takich właściwości, aby w razie konieczności, móc ją najzwyczajniej zapalić. Sama kula miała mieć ogromną temperaturę, niczym żywa lawa, która mogłaby skutecznie zwęglić obce ciało. Płomienie, z których stworzona była kula, bo takie oczywiście posiadała, radośnie tańczyły po całej jej powierzchni, nie gasły ani nie oddziaływały na wiatr. Miały być w takiej formie, jaką wcześniej nakazała im niezadowolona adeptka. Magia nie była czymś lubianym u wojowników i adeptów, którzy się na tą rangę szkolą.Cel już był, właściwości także były, pozostał tylko kierunek. Ankaa jasno określiła trasę swojej kuli, utrzymując wszystko, bez żadnych rozkojarzeń, w ryzach. Jej kula miała lecieć prosto. Centralnie na wprost, w linii prostej, niszcząc wszystko na swojej drodze. A przynajmniej, taka była tylko nakreślona myśl teoretyczna. W praktyce, kula miała się tak naprawdę rozpłynąć, przeleciawszy parę ogonów do przód, pędząc z zawrotną prędkością. Tchnęła w swe wyobrażenia maddarę, obserwując skutki. Tak jak przewidziała, ognista kula, nie uczyniwszy widocznej szkody ani otoczeniu ani latającym stworzeniom, po przebyciu określonej odległości, znikła. Następny w kolejności był żywioł wody. Tylko chwilę, zajęło jej wyobrażanie sobie broni, jaką zamierzała wykorzystać w swoim ataku. Sopel. Sopel, posiadający około piętnastu łusek długości, oraz jakieś dwie łuski szerokości. Twór posiadał także idealny kształt, nieskazitelną powierzchnię, odpowiednią temperaturę – bardzo, bardzo minusową – stosowny kolor – przezroczysty, gdyż warstwa lodu w nim zawarta, nie była aż tak gruba – twardość oraz typową dla lodu kruchość. Jedyną nie zgodną właściwością, a która została wprowadzona, była odporność na działanie słońca i ciepła. Sam atak miał wyrządzić jak największe krzywdy – przymrozić, przebić się przez ciało, uszkadzając najbliższe organy, które znajdowały się na piersi – uderzając z zabójczą prędkością, niosąc za sobą złowieszczy świst. Cały ten proces myślenia, trwał zaledwie chwilę, może dwie chwile. Smoczyca skupiła się na swym wyobrażeniu na tyle, na ile w danym momencie mogła, przelewając weń maddarę. Po wodzie, a dokładniej po lodzie, który w zasadzie był wodą, tyle że zamrożoną, przyszedł czas na ziemię. Rozstawiwszy równomiernie łapy na ziemi, choć już wcześniej na niej stała, to i musiała rozłożyć ciężar swojego ciała na wszystkie kończyny, wysłała delikatny, ale i celny impuls maddary w stronę gleby. Aby to, co sobie wymyśliła i zaplanowała, mogło się udać, musiała najpierw coś odszukać I to głównie po to tchnęła maddarę w głąb ziemi. Po dość krótkim poszukiwaniu, znalazła korzenie pewnego młodego drzewka, które choć na pierwszy rzut oka dość niepozorne, posiadały w sobie moc i siłę. No i przede wszystkim były długie, a to także się liczyło. Nadal utrzymując magiczny kontakt, w myślach wyobraziła sobie, że przejmuje nad nimi kontrolę, i nakazuje im wyskoczenie na zewnątrz, przebijając podłoże, mniej więcej ogon od siebie. Kiedy tylko korzenie, wyłoniły się ponad glebę, wzniecając przy okazji tumany błota i kurzu, a ziemia rozsypała się naokoło wokół miejsca, gdzie nakazała im się pojawić, zamachnęła się nimi mocno i z trzaskiem skierowała je, celując w środek spróchniałego drewna. Już wcześniej go zauważyła, ale teraz miała dogodną okazję, aby wypróbować na nim swój atak. Na efekt nie trzeba było czekać. Po energicznym i szybkim ataku, z owej kłody pozostały tylko jakieś resztki, rozrzucone to tu, to tam. To powinno wystarczyć, teraz czas na obronę.
Cienista usadowiła się wygodnie na ziemi, koncentrując się na swoim oddechu. Cisza, spokój, równowaga – to u niej dominowało. Adeptka skupiła się na źródle maddary w swoim ciele, dodatkowo wyciszając, wyrzucając, ignorując wszelkie niepotrzebne myśli oraz emocje. Wszystko po to, by przygotować się do użycia maddary, którą wykorzysta w magii obronnej. Przede wszystkim chciała potrenować nieco z różnymi rodzajami tarcz. Chociaż nie było tu nikogo, kto mógłby ją zaatakować i z kim mogłaby to poćwiczyć, to postanowiła spróbować. Na początek wyobraziła sobie prosta barierę. Miała ona mieć kształt kopuły, czyli nie całej kuli. Oczywiście, jej bariera miała przepuszczać powietrze, umożliwiając swobodna wymianę gazową. Była także na tyle szeroka, no i wysoka, że pisklę spokojnie się tam mieściło. Na zewnątrz ziemna pokryła ją cieniutką warstewką maddary, na centymetr, może mniej? Zewnętrzna warstwa w dotyku była gładka, zimna, i bez żadnych pęknięć, nierówności czy skaz. Co jeszcze należy wspomnieć? Aha, W każdym miejscu, na całej powierzchni, ów kopuła była jednolita – z tymi samymi właściwościami, i z tą samą grubością.
Następnie przelała maddarę w swoje wyobrażenie. I czekała, zirytowana faktem iż musi uczyć się tej beznadziejnej magii. Jednak się pojawiła. No to trzeba ją teraz wypróbować – czy w ogóle zadziała. Po drugiej stronie, kilka centymetrów dalej, stworzyła jeden, średniej wielkości – dla niej – kamyk, który poszybował w jej stronę. Tarcza spełniła swą powinność. Czas spróbować czegoś innego. Błyskawicznie, w tempie ekspresowym, zmodyfikowała nieco właściwości swojej tarczy. Miała być tym razem stworzona z dwóch warstw. Pierwsza z nich, miała być stworzona z przeraźliwie zimnego, twardego i przejrzystego lodu. Bez żadnych skaz, grubości dwóch centymetrów i w dalszym ciągu przepuszczając powietrze. Kształt, czyli sama kopuła, miała się nie zmienić. Druga z warstw, wewnętrzna, miała zostać stworzona z ognia. Gorące płomienie miały jednak nie słabnąć ani nie gasnąć pod wpływem lodu, zaś sam lód miał nie topić się ani nie słabnąć pod wpływem płomieni. Innymi słowy, obie warstwy miały być odporne na przeciwstawne sobie żywioły. Przelała w to maddarę, po czym stworzyła atak, który miał sprawdzić poprawność wykonania bariery. Atak miał mieć postać stożka. Jego rdzeniem miał być lód, zaś z wierzchu miały pokrywać go płomienie. Obie warstwy miały w żaden sposób nie wpływać na siebie. Następnie i w to przelała maddarę, z zadowoleniem obserwując, jak jej tarcza sprawdza się w tym przypadku. Widowiskowe, ale mało podręczne, bo trzeba pamiętać o każdym aspekcie tarczy. Jeden błąd i wszystko może się zmienić, pójść na marne. Część tarczy znika, albo przy jakimś pechu, dużej dekoncentracji, znikła cała. Teraz smoczyca postanowiła porzucić kopuły, a zająć się jakimiś innymi osłonami. Zneutralizowała pospiesznie swoją barierę, kopułę, przechodząc do kolejnego etapu nauki. Tym razem, postanowiła stworzyć barierę na powierzchni własnego ciała. Wyobraziła więc sobie, jak do jej łusek – od szyi w dół – przykleja się elastyczna, cienka warstwa maddary w formie błonki. Owa bariera miała poruszać się wraz z nią, aby w żaden sposób nie spowalniała, ani także nie ograniczała jej ruchów. Jako, że maddara, sama w sobie, nie może istnieć bez określonej właściwości, dlatego też ta osłonka miała być odporna na ataki fizyczne. W dodatku, podobnie jak u poprzedniej barierze, także i tutaj, miała ona być bez skaz, bez cieńszych miejsc, które mogłyby ja osłabić. Następnie, nie widząc żadnych słabych punktów u siebie, to znaczy u swojej tarczy, przeszła dalej. Pozostawiwszy poprzednie właściwości, zmodyfikowała tylko jedną. Zamiast antyfizycznej odporności, pojawił się lód. Sam lód miał być twardy, przeraźliwie zimny, siny oraz gruby. Na kilka centymetrów. Dodatkowo miała być odporna na zmiany temperatury, więc i gorąco i płomienie, aby w żaden sposób nie stopiłyby lodu ani go nie osłabiły. I oczywiście jeszcze jedna ważną właściwość – lód miał mrozić tylko do zewnątrz. W żaden sposób miał nie wpływać na jej własne ciało, bo w końcu nie tarcza nie powinna jej samej zamrozić czy sprawić, by było jej zimno. Tchnęła w to maddarę i spojrzała na swe dzieło. Zmęczona i podirytowana odeszła do swojej groty, nie chcąc dłużej zajmować się magią.