Strona 1 z 35
Liściaste rozstaje
: 10 sty 2014, 19:31
autor: Moderator
Liściaste Rozstaje znajdują się nieopodal Ukrytego Zagajnika. Częściowo to one odpowiadają za niewielką popularność tego drugiego miejsca, bowiem Rozstaje przyciągają uwagę większości gadów. Są stosunkowo łatwe do przemierzania, gdyż roślinność nie jest tu tak rozwinięta, jak w pozostałych partiach Dzikiej Puszczy, a na dodatek miejsce to jest dobrze oświetlone i nasłonecznione. Nawet największe i najmniej zwinne smoki nie muszą się tu niczego obawiać i mogą poruszać się całkowicie swobodnie.
: 11 sty 2014, 16:18
autor: Znamię Chaosu
Lecac tak przez rozlegle tereny Wody, a takze pozniej przez tereny wspolne, gdy Nieposkromiony w koncu dotarl do odpowiedniego miejsca, znizyl lot i wynalazl troche miejsca na to, by jego gigantyczne cialo moglo spokojnie wyladowac. Po wszystkim Ocean opuscil skrzydlo, by siedzaca na grzbiecie Chropowata mogla zjechac po nim na snieg. Coz, miejsce to pokryte bialym puchem faktycznie wygladalo przepieknie.
: 11 sty 2014, 16:44
autor: Złamany Kolec
Podróż na grzbiecie Oceanu byłą dość niezwykłym przeżyciem. Sama miała mało okazji by wypróbować swoje skrzydła, a widok z ptaka rzadko widziany i bez skupienia nad samą czynnością lotu tym razem był szczególnie piękny. O ile ogólnie na koncie miała dopiero pierwsze lotu, to na samym grzbiecie innego smoka dotąd ich nie doświadczała i raczej sądziła, że straciła tą szanse przez swój coraz do zwiększający się rozmiar. Ale czy dziesięciu księżycowy adept miałby sprawić problem olbrzymowi jakim był przywódca wody?
Zjechała po skrzydle bagiennego na ziemie i już chciała podziękować czarodziejowi za lot, gdy otwierający się pysk zastygł w połowie czynności w oszołomieniu. Miejsce było bajkowe i Chropowata krótką chwilę błądziła z fascynacją wzrokiem po widoku z cały czas otwartym pyskiem. W końcu go zamknęła i odwróciła się ku Przywódcy z ciągle iskrzącymi ślepiami w oczekiwania, a na co? Na razie zbytnio mechanizm myślenia zakorkował się by odpowiedzieć.
: 11 sty 2014, 17:59
autor: Znamię Chaosu
Widzac jakie wrazenie wywarlo na mlodej to miejsc na pysku starego juz Przywodcy Wody pojawil sie cien usmiechu. Nie byl to ironiczny, tudziez zabarwiony bolem usmiech, ot zwykly, niecodzienny widok. Niestety zniknal on tak szybko, jak sie pojawil, a martwe slepia powedrowaly raz jeszcze po krajobrazie, by po chwili powrocic ponownie na Chrapowata.
-Moze chcialabys sie jeszcze czegos pouczyc?
Zagadnal, widzac, ze poki co samiczka sama nie odezwie sie.
: 11 sty 2014, 20:26
autor: Złamany Kolec
Wpatrywała się w oblicze przywódcy już chyba uświadamiając sobie co chciała ujrzeć, a gdy na jego pysku pojawił się przebłyskiem uśmiech, nie ważne że zabarwiony bólem, już widok krótkiego śladu emocji nawet jeśli możliwie sztucznego wprawiło ją w miłe zadowolenie. Ślepia znowu przeczesywały z zachwytem widok choć dużo spokojniejsze, gdy głos Oceanu znowu przyciągnął uwagę Chropowatej. Na propozycje kolejnej nauki, może z nawet przesadnym entuzjazm kilka razy przytknęła głową i szybko niedbale powędrowała wzrokiem po znanym już widoku dzięki temu nie długo się zastanawiając.
-Skradania- odparła i automatycznie wyrywając się z stanu zachwyty w gotowość do poleceń. Teraz na pysku malowało się skupienie choć mimowolnie przez atmosferę miejsca pogodny uśmiech nadal na nim trwał.
: 11 sty 2014, 20:58
autor: Znamię Chaosu
Nieposkromiony zaraz po uslyszeniu czego mloda chce sie uczyc rozprostowal kosci, a snieg pod jego lapami zazgrzytal. Zaraz potem smok przyjal odpowiednia pozycje do skradania: lapy nieco rozstawil, prawe konczyny wysuwajac do przodu. Skrzydla przycisnal szczelniej do ciala ale tak, by nie krepowaly mu ruchow, zaraz potem ugial mocno lapy, ale nie az tak, by szurac brzuchem o podloze. Ogon nieznacznie uniesiony, a leb, szyja i kregoslup tworzyly mniej wiecej linie prosta.
-To pozycja do skradania, przyjmij ja i powiedz mi, po co nam, smokom skradanie i co w nim jest waznego, na co trzeba uwazac, jesli masz o tym jakiekolwiek pojecie.
Polecil krotko i tresciwie zadal pytania.
: 12 sty 2014, 15:49
autor: Złamany Kolec
Szybko obiegła dokoła Nieposkromionego przyglądając się jego ustawieniu, a później stanęła skosem obok niego sama próbując je powtórzyć. Tak jak nauczyciel rozstawiła trochę łapy, te z prawej wysuwając do przodu nie na tyle by zaburzyć stabilność i ugięła obie pary kończyn. Tutaj tak samo uważała by poziom zgięcia ni był na tyle niski aby szurać brzuchem po podłożu. Następnie przycisnęła dokładniej skrzydła do boków by nie przeszkadzały, a ogon uniosła obniżając przy tym łeb by wraz z grzbietem tworzyły w miarę prostą linię. Po krótkim zastanowieniu obróciła nieznacznie by nie zaburzyć podstawy łeb w kierunku przywódcy mówiąc:
-Skradanie potrzebne jest w podchodzeniu do obiektu na odpowiednią odległość nie będąc zauważalny, np. aby zaatakować, albo by się po prostu poruszać nie rzucając się w oczy. W czasie wykonania owej czynności trzeba... chyba po prostu uważać na siebie. Na swój zapach czy nie wieje w stronę celu, na dźwięki czyli swój oddech i trzaski liści lub innych rzeczy pod łapami i w miarę nie rzucanie się oczy. Trzeba się też skupić na reakcjach celu: czy nie spogląda w naszą stronę lub nie wyczuwa naszą obecność aby dla ostrożności przerwać podkradanie w oczekiwaniu- odparła.
: 12 sty 2014, 18:10
autor: Znamię Chaosu
Pokiwal z wolna lbem sluchajac odpowiedzi Chropowatej, a gdy ta juz sie ustawila teraz to Nieposkromiony obszedl ja dookola, poprawiajac jedynie ulozenie ogona Adeptki. Reszta byla w porzadku. Gdzies, z przodu pojawila sie iluzja zajaca. Jego szare futro idealnie odcinalo sie na tle bialego sniegu.
-A wiec skoro juz wiesz na czym polega skradanie, podejdz do tego zwierzecia niezauwazona.
Oznajmil, a pod sniegiem stworzyl kilka przeszkod: galazek, ktore pod naciskiem wydawaly glosny trzask. Sam tez snieg byl trudnym materialem do poruszania, kazdy bowiem nieostrozny ruch sprawial, ze trzeszczal pod lapami. Wiatr poki co wial z lewej strony samicy, jednak co rusz zmienial swoj kierunek.
: 25 sty 2014, 17:20
autor: Złamany Kolec
Przytknęła głową i wzięła głęboki oddech już automatycznie go wyciszając, następnie skierowała się w stronę zająca sprawdzając kierunek wiatru po tym też rozpoczynając skradanie. Podczas tej czynności starała się wykonywać niemechaniczne, a płynne ostrożne ruchy choć mimo wszystko łapy miały stawać na śniegu pod niem więcej kątem prosty i w ten sposób opuszczać zagłębienie aby jak najmniej zgarniać hałaśliwego śniegu. Opuszczony łeb dość ułatwiał zadanie omijania przeszkód umożliwiając wypatrywanie gałązek bez zbytniego spuszczania z oka zająca. Gdyby zwierzak co jakiś czas wyrażał nagła czujność zamierała w bezruchu jednocześnie próbując i temu odebrać gwałtowności. Trasę do ofiary w miarę możliwości tworzyła jak najkrótszą choć, gdzieniegdzie się załamywała kiedy istniała możliwość ukrycia i poruszania się wśród krzaków lub głazów jeśli taki wystąpiły. Przydawały się by skryć przynajmniej częściowo przed okiem zająca, ale w raz z roślinami dochodziło sposobność do wydania niepożądanych szelestów i opadania śniegu więc Chropowata starała się uważać na skrzydła i ogon by o nic nie zahaczały nie tylko przy tych przeszkodach. To nie był też jedyny powód zmiany trasy, gdy wiatr wiał w złym kierunek próbowała okrążać zająca tak by znowu jej sprzyjał. W każdym razie tak wyglądały środki ostrożności jakie wykorzystała adeptka, a jeśli udało się jej podejść wystarczająca blisko i ogólnie wyznaczyć złotą odległość, nie za blisko i nie za daleko, w końcu gotowała się do skoku na zająca. O ile na pierwszym kroku nie wykona jakiegoś błędu.
: 26 sty 2014, 14:26
autor: Znamię Chaosu
// oszczedz moje oczy i uzywaj prosze normalnego rozmiaru czcionki, bo oslepne xD
Chropowata radzila sobie swietnie, jej krok byl cichy, a ostrozne podchodzenie oplacilo sie, bowiem dystans miedzy Adeptka a zajacem zmniejszyla sie o polowe. Wtem, przed jej obliczem pojawila sie sprochniala kloda, zwienczona kilkoma galazkami z pozostalascia starych, wysuszonych lisci. Nie szlo jej obejsc, wiec Luska bedzie musiala po prostu ja przeskoczyc, tylko jak to zrobic, by nie sploszyc zwierzyny? A to juz musiala wymyslec sama Adeptka, bowiem bagienny tylko i wylacznie sie przygladal.
: 03 lut 2014, 14:46
autor: Złamany Kolec
// okej, okej :P
Gdy pojawiła się kłoda drgnęła nieznacznie, a w każdym razie chyba nie na tyle by zrobiło to różnice otoczeniu. Na szczęście w skoku nie była tak kiepska jak w innych aspektach swoich umiejętności, ale i tak widziała, że pokonanie tej przeszkody poprawnie będzie wymagać od niej dużej dozy ostrożności. Ugięła wolno i ostrożnie obie pary łap starając się zgniatać śnieg jak najciszej – puch sięgał jej do łokci tak jak dorosłemu osobnikowi, ale tylko dzięki i tak proporcjonalnie długim łapą. W każdym razie nie zmienia to faktu, że w czasie zgięcia musiały się zapaść trochę w białą ziemie i zrobić to nie tylko cicho, a i solidnie by bez komplikacji móc go z powrotem opuścić. Dużej uwagi wymagał też ogon, który nie tylko powinien nie tknąć śniegu, a przynajmniej na tyle głośno co nie zahaczyć też o żadne liście z kłody więc został uniesiony i wygięty trochę ku górze stawiając się w miarę sztywnym. Gdy wszystko było gotowe przystąpiła do samego skoku starając się go uczynić płynnym. Łapy, które po pomocy w opuszczeniu śniegu miały przylec zgięte do korpusu w czasie "lotu" nad kłodą, w wylądowaniu nie miały zwyczajowo się zgiąć amortyzacji, a przynajmniej w zwyczajowym stopniu. Pozwoliła im na to nieznacznie decydując się na ból przy spadaniu, ale za to robiąc to ciszej, gdy kończyny miały zagłębić się w miarę możliwości prosto w puchu, które też trochę mógł też wszystko złagodzić. W tym czasie upewniła się, czy ogon nie zahaczył do końca patrząc i pilnując by w przypadku udanej próby nie dotknął w ostatnim momencie o pień.
: 04 lut 2014, 22:33
autor: Znamię Chaosu
Chropowata poradzila sobie z tym zadaniem wyjatkowo dobrze i juz po chwili znalazla sie za kloda. Jej skok byl perfekcyjny. Czysty i cichy. A gdy opadla na snieg delikatnie zaskrzypial, jednak w tak naturalny i cichy sposob, ze zwierze nie spostrzeglo jej. Po chwili krolik zniknal.
-To by bylo na tyle. Swietna robota
Pochwalil mloda i skinal z uznaniem lbem. Malo kto radzil sobie tak dobrze na nauce podstaw.
//raport.
: 14 lut 2014, 20:27
autor: Zaciekły Kolec
Nareszcie, to idealne miejsce na pierwszy, samodzielny trening. Wilczy zawsze myślał by przeprowadzić coś na poważnie – bez jakichkolwiek wygłupów. Dlatego z wielką powagą, jak i niemałym podekscytowaniem przystąpił do treningu. To będzie pierwsza próba samodoskonalenia.
Wybór więc padł na bieg, co jednak mógł poćwiczyć dokładniej? Czy miało to wszystko wyglądać na próbie przebycia jak najdłuższego dystansu zanim opadnie z sił? Być może.. Chciał jednak poeksperymentować z techniką, która zrodziła się w jego łebku od pewnego czasu, być może właśnie to sprawi że poprawi swoje zdolności w tym kierunku.
Nie było więc co zwlekać. Adept zaczął od podstaw – a więc swojej postawy! Najpierw łapy, które ugiął nieznacznie zaś później rozstawił nieco bardziej na boki. Następnie skrzydła, które były całkowicie zbędne. Właśnie je zacisnął mocno do boków, by nie przeszkadzały. Swój łeb pochylił w dół tak, by tworzył linie prostą w kręgosłupie, a ogon uniósł odpowiednio do góry, by nie zahaczyć niczym o ziemię.
~Gotowy. – pomyślał, drapiąc pazurami w ziemi. Czekał teraz tylko na jakiś sygnał, cokolwiek co by rozpoczęło maraton. W końcu rozpoczął przygotowanie, napinając mocniej mięśnie. Rozpoczął odliczanie i.. Start!
Wilczy ruszył przed siebie, przebierając łapami równomiernie, w szybkim ale spokojnym tempie które sam na początku wyznaczył. Dlatego też początek wyglądał jak wyglądał – ruszył błyskawicznie po to by zacząć biec rekreacyjnie. Narzucone tempo nie było szybkie, lecz pośpiech gonił adepta.
Biegł wciąż przed siebie, droga nie zawierała żadnych przeszkód, więc mógł skupić się na prostym torze. W pewnej chwili postanowił zacząć biec szybciej. Zaczął stawiać swoje łapy dalej, wykonując ruchy szybciej, lecz wciąż rytmicznie. Oddychał spokojnie, lecz wystarczająco by zapewnić swojemu organizmowi odpowiednie dotlenienie. Każdy proces pracował w jednym wspólnym celu, każdy w swoim odstępie, lecz wspólnym rytmie.
To jednak go nie zadowalało.. Chciał znać sposób by potrafić prześcignąć inne smoki! Chciał by inni czuli przed nim słuszny respekt. Dlatego po rozgrzewce postanowił spróbować czegoś bardziej wymagającego – sprintu.
Samiec wyobraził sobie że musi dobiec do wyznaczonego przez siebie drzewa, oddalonego w porządnym dystansie. Dał sobie do myślenia, że jest to teraz najważniejsza rzecz jaką musi zrobić. Jeżeli zmęczy się bądź nie dotrze – przegra. To miało osądzić o tym na co go stać.
I po chwili więc zacisnął kły by zmobilizować swój organizm do maksymalnego wysiłku. Wyciągnął swoją szyję, a oczy przymrużył. Adept biegł najszybciej jak mógł, stawiając łapy tak daleko jak tylko to było możliwe, ale zarazem do tego stopnia, by przynosiło to skuteczne rezultaty. Oddychał głęboko, szybko, lecz wciąż miarowo, zachowując spokój. Czuł narastające zmęczenie które mógł ukoić w każdej chwili, niemniej, pędził dalej, przebierając non stop łapami. To drzewo było wciąż daleko, lecz zbliżał się do niego nieubłaganie. Powoli dochodził do kresu swojej wytrzymałości i wystawił się na kolejną próbę, w której musiał przełamać się, ignorując ból by dotrzeć do celu.
W każdym momencie mógł się zatrzymać, nie pozwalał sobie na to, mimo iż całe jego ciało wręcz buntowało się przed nim. Ostatnie kroki były tu wręcz błogosławieństwem. I gdy tylko dotarł do swojej mety, natychmiast począł zwalniać. Każdy kolejny krok diametralnie był wolniejszy, cięższy – aż w końcu zatrzymał się, przysiadł, dysząc jak opętany. Musiał odpocząć.
Gdy w końcu jego mięśnie się rozluźniły, a oddech wyrównał, postanowił dokończyć trening. Choć zdołał nauczyć się czegoś nowego, czuł że to było za mało. W prawdziwym pościgu przecież napotka na swojej drodze mnóstwo przeszkód!
Dlatego po wypoczęciu, Wilczy zboczył z traktu by wkroczyć w gęsty las. Nie byłoby problemu, gdyby owy las nie był aż tak gęsty.. Ale czy na tym nie polegało wyzwanie?
Adept spojrzał przed siebie i widział.. drzewa. Mnóstwo drzew i krzewów. Nie mogło mu to jednak przeszkadzać, więc po raz kolejny przygotował się do wystartowania, nie zapominając o postawie. Miał już ją we krwi, toteż w mgnieniu oka prawidłowo przygotował się do wyzwania. Poczekał, wypuścił ciepłe powietrze z nozdrzy, przysłuchując się szumowi wiatru który poruszał suchymi łodygami. W pewnym momencie poczuł impuls, jego ciało drgnęło jakby z zimna, by po chwili ruszyć przed siebie. Był zmęczony wcześniejszym wyczynem, starał się jednak oddychać równomiernie i oszczędzać siły, jednocześnie biegnąc na tyle szybko, by mógł zwinnie omijać przeszkody. Skręcił szybko w bok, przechylając się w prawą stronę i wyginając ciało w łuk. Ogon natomiast wyrzucił w przeciwną stronę, by zachować odpowiednią równowagę. W taki sposób znalazł się miedzy dwoma sosnami, całe szczęście nie rosnące blisko siebie. Zagajnik jednakże był niesamowicie gęsty, a w dodatku niedaleko znajdował się dość spory głaz. Musiał przez niego przejść, jeśli nie chciał otrzeć skórą o korę. Zbliżając się do niego, samiec ugiął łapy i wybił się z nich, lądując wpierw przednimi na skale by zaraz po nich dołożyć tylne. Pazury trzymał ostro na skale, drapiąc o nią by przez przypadek nie pośliznąć się na nim. W końcu kamień "przeskoczył", a adept znów wykonał manewr wymijający, tym razem przechylając się i wyginając ciało w lewą stronę, a ogon w przeciwną. Przebiegł kilkanaście kroków i skręcił po raz kolejny, tym razem w prawą stronę, wpadając jednakże w śliskie poszycie i o mało co się nie przewracając. Na szczęście tylko jego zadnia część ciała nieco się pośliznęła. Omijając jednak drzewo szerokim łukiem, postanowił dokończyć dobiec do końca i zakończyć ten slalom. Zbliżając się znów do wysokiej sosny, wygiął swoje ciało w łuk, analogicznie jak wcześniej – przechylając się nieznacznie w lewą stronę i ogon w przeciwną stronę wyrzucając. Cały już wykończony, chciał dać z siebie jeszcze więcej, i wtedy właśnie nieopatrznie swoją łapą wpadł w jakiś dołek, sycząc z bólu i uciekając poza zasięg tej małej pułapki. Przez pewien czas spoglądał z nienawiścią na to co mu się przytrafiło, unosząc obolałą łapę w powietrzu by w końcu zrozumieć, że być może na dziś starczy mu tych treningów.
: 12 mar 2014, 15:15
autor: Wrzawa Wierzb
Echo bez większego pośpiechu dreptała ośnieżonym przesmykiem. Nie znała się na porach roku, więc nie wydało jej się dziwne to, że wciąż jest zimno i biało. Właściwie to nie robiło młodej wielkiej różnicy – czy było ciepło, czy chłodno, potrafiła wytrzymać, zapewne dzięki krwi swoich przodków.
W każdym razie samiczka wędrowała dalej, uśmiechając się coraz szerzej. To akurat było trudno zrozumieć. Może o czymś myślała, a może po prostu się szczerzyła? Nikt nie wiedział, tylko ona i to, co tkwiło w jej łepku. Zdawała sobie sprawę z wielu rzeczy... na przykład z tego, że z jej mamą jest coś nie tak i opuściła tereny swojego stada bez opieki.
W pewnym momencie zatrzymała się i usiadła pod jednym z drzew, prawdopodobnie przez zmęczenie. Całą drogę od Obozu Ognia do rozstai przebyła na własnych łapkach, więc nie można było powiedzieć, że nic nie osiągnęła.
: 12 mar 2014, 23:22
autor: Uśmiech Szydercy.
Echo nie miała szczęścia w swej wędrówce, napotykając cienistego Wojownika z posępnym wyrazem pyska siedzącego w cieniu zarośli, który przybył tu niedawno. Zrobił sobie przerwę podczas samotnego spaceru.
Błądził myślami wokół ostatnich pojedynków, jakie stoczył. Zabił Morderczą Furię. Prawie zabił Jutrzenkę. Gdy przybył uzdrowiciel, jej stan był bliski śmierci. W sumie nie wie, czy przeżyje. Nie był więc smokiem, na którego powinno natknąć się niewinne pisklę.
Kheldar łypnął krwistym ślepiem na Echo, po czym zignorował je całkowicie, wlepiając wzrok w dymek, jaki unosił mu się z nozdrzy.
: 17 mar 2014, 21:22
autor: Wrzawa Wierzb
Jednak samiczka nie zdawała sobie sprawy z czynów Wojownika – pewnie dlatego też nie dostrzegła w nim większego zagrożenia, kiedy zobaczyła jego czarną sylwetkę przy zaroślach. Tylko przez krótką chwilę na jej pyszczku malowało się zaskoczenie, bo w następnej zostało wypchnięte przez szeroki radosny uśmiech.
Podeszła do samca energicznym krokiem i spojrzała na niego z ciekawością.
– Kim pan jest? – spytała, przekrzywiając łepek. – Ja się nazywam Echo – dodała radośnie.
: 12 kwie 2014, 23:06
autor: Esencja Przeszłości
Liściaste Rozstaje... Pamiętałam to miejsce z czasów pisklęcych, gdy Wolne Stada nie były jeszcze skrępowane jarzmem Tarrama i następstwami jego bytności – wieczną zmarzliną. Niegdyś ów przesmyk, niewielka równina otoczona drzewami, jaśniała wszelakimi barwami zieleni, żółci, pomarańczu i czerwieni. Kolory otaczały smoki zarówno z góry, jak i z dołu. Teraz jednak wszędzie panowała biel, szarość i zgniły brąz. Rośliny zdawały się umęczone, uśpione na wieki...
Szłam wolnym krokiem, przemierzając ów zakątek, próbując walczyć z nostalgią, która przepełniała me serca o wspomnieniach z dawnych księżyców – dawno już przeszłych, które nigdy nie wrócą.
Zatrzymałam się nagle, westchnąwszy głęboko, spuściwszy łeb. Poczułam wilgoć w ślepiach, jednak zaraz jej nie było – jakby nigdy jej nie było.
Uniosłam pysk, sięgając po manę i przesłałam krótki impuls ku jednemu z dwójki smoków, łączących mnie ze starymi dziejami... Prosząc go o przybycie.
: 13 kwie 2014, 14:53
autor: Morze
Wiekowy Łowca przybył na wołanie tak szybko jak mu tylko stare mięśnie i kości pozwalały.
Zabrał pośpiesznie ze swojej groty porcję mięsa i skierował się w stronę Liściastych Rozstajów.
Po jakimś czasie Esencja mogła spostrzec na tle zasnutego chmurami nieba, błękitną sylwetkę Szafira, który po chwili przed nią wylądował.
Zmierzył ją zmęczonym spojrzeniem i położył mięso nieopodal niej
– Wzywałaś mnie. Jesteś głodna jak mniemam ? – spytał, nadal się w nią wpatrując.
: 13 kwie 2014, 23:13
autor: Esencja Przeszłości
Zniecierpliwienie już od dawna było zapomnianą przeze mnie domeną, tak więc i tym moja cierpliwość nie została nadszarpnięta. Owinęłam długim ogonem przednie łapy, poprawiając ułożenie skrzydeł po bokach i czekałam. Nie wiedziałam, czy samiec zechce odpowiedzieć na me wezwanie, ponieważ nie dostałam żadnej odpowiedzi, ale zamierzałam czekać nawet i do zmroku. Wiedziałam, iż Cichy Szafir był wiekowym smokiem, dawno już winnym być Starszym, dlatego też rozumiałam to. Sama nie byłam już młodsza, a starsza, a chociaż Bogowie okazali mi łaskę i swego czasu dodali mi sił i wigoru, księżyce upływały nieubłaganie...
W końcu na tle chmurnego nieba, które częściowo przesłaniały bezlistne korony drzew po bokach, dostrzegłam błękitną sylwetkę. Nawet teraz widziałam, jak jasna łuska migocze, odbijając ulotne promienie Złotej Twarzy. Widok lecącego łuskowatego gada zawsze był pięknym obrazem, który nigdy mi się nie znudził i jak mniemałam – nie znudzi. Zmrużyłam lekko srebrzysto fioletowe powieki, kiedy samiec lądował, obsypując mnie lodowym pyłem, ale nie poruszyłam się, dopóki nie stanął na własnych łapach. Dopiero wtedy uniosłam się, otrząsając się lekko ze śiegu, który osiadł na mym futrze i łuskach i stanęłam na przeciw Starszego. Uśmiechnęłam się do niego łagodnie i skłoniłam przed nim łeb z należytym mu szacunkiem, ale także wdzięcznością, gdy dostrzegłam dwie sztuki martwej zwierzyny, mogącej zaspokoić gnębiący mnie głód.
– Witaj, Cichy Szafirze. Niech Bogowie okażą Ci łaskę za twą wspaniałomyślność – przemówiłam cichym głosem, wyraźnie mimo to dźwięczącym pomiędzy nami.
Schwyciłam zębiskami i łapami zwierzynę, a następnie poczęłam rozrywać twardą skórę i mięśnie, aby zaspokoić dręczący me ciało głód. Z mej gardzieli mimowolnie wydobył się pomruk aprobaty, zadowolenia, gdy do gardzieli spłynęła świeża, choć już zimna krew i krwiste ochłapy. Po zakończonym posiłku odwlekłam resztki w krzewy, wiedząc że padlinożercy szybko oprawią się z nimi, a sama oczyściłam pysk i łapy o śnieg, pozbywając się śladów posoki. Wróciłam do Łowcy i spojrzałam na niego czarnymi ślepiami przeciętymi wąską, błękitną źrenicą. Potrząsnęłam lekko łbem, odgarniając tym samym długą, granatową grzywę, w której znać było srebrzyste nici.
– Jak się czujesz, mój stary przyjacielu? O ile nadal pozwolisz mi tak o sobie myśleć – zagadnęłam ciepłym głosem, uśmiechając się delikatnie, samymi kącikami gadzich warg.
: 03 maja 2014, 14:04
autor: Kropla Goryczy
Odetchnęła głęboko, uspokajając myśli i wyciszając się. Będzie potrzebować pełnego skupienia do swego treningu – śledzenia. Na samym początku przyjęła odpowiednią postawę. Rozstawiła łapy w równych odległościach i ugięła je lekko, co zapewniało stabilność i pewność kroku. Uniosła nieznacznie ogon, by nie szwendał się po ziemi, a spełniał rolę pomocniczą. Na samym końcu lekko pochyliła głowę.
Stała pośrodku dosyć zadrzewionego terenu – a więc pełnego przeróżnych śladów czy zapachów, przynajmniej taką Deirdre miała nadzieję. Rozglądała się uważnie, wodząc wzrokiem po otoczeniu. Nie skupiała się na niczym konkretnym z okolicy, nie wiedząc jeszcze, czego będzie szukać, ale nie była też niedbała. Złote ślepia poszukiwały śladów, nawet najlżejszych odcisków w śniegu, złamanych gałązek, otarć na korze. Może zgubionego pióra lub kępki futra. Ale nie tylko wzrok odgrywał tutaj rolę. Szare uszy smoczycy strzygły przy głowie, obracając się na różne strony – starała się wyłapać nawet najcichszy dźwięk odstający od reszty, który mógłby świadczyć o obecności jakiegoś zwierzęcia w pobliżu. Nos węszył, w skupieniu filtrując zapachy, starając się ignorować ten należący do niej.
I nie stała długo bez celu – kątem oka dostrzegła kępkę futra zahaczoną o gałąź krzewu, targaną przez chłodny wiatr. Powoli obróciła się w jej stronę i uważnie zlustrowała drogę przed sobą – brak śladów. Powoli, miękko i ostrożnie stawiając łapy by hałasem nie odstraszyć potencjalnej zdobyczy, podeszła do znaleziska. Obwąchała je ostrożnie, cały czas się rozglądając i nasłuchując. Uniosła kącik pyska w zadowoleniu – zapach był wyraźny. Złote ślepia dostrzegły również całkiem wyraźne ślady ukryte wcześniej za krzakiem. Wyminęła ostrożnie przeszkodę, uważając, by się o nią nie ocierać. I skupiła się na śladach. Dwa mniejsze, dwa podłużne. Zając? Najprawdopodobniej. Ruszyła po śladach, śledząc je czujnym spojrzeniem. Nie chciała, by jej umknęły, gwałtownie skręcając. Węszyła, a do jej nozdrzy dochodził delikatny zapach zwierzyny. Tylko uszy, wciąż nasłuchujące, nie znalazły zajęcia.
Nagle Deirdre zamarła – zgubiła trop. Wystarczyła chwila nieuwagi i kilka kroków za daleko, by woń umknęła nosowi, a ślady – ślepiom. Nie pozwoliła sobie jednak na dalsze rozproszenie. Zaczęła się cofać – dokładnie po swoich śladach, by nie naruszyć tropu zwierzyny. Poruszała się powoli, miękko i płynnie. Łapy stawiała delikatnie, zarówno by nie hałasować, jak i zachować precyzję. Delikatnie balansowała ogonem by urzymać równowagę, a także by nie wplątać go sobie pod łapy. Obserwowała podłoże po którym stąpała, czekając na moment, w którym dojrzy ślady. Cały czas węszyła i nasłuchiwała.
Pozwoliła sobie na cichutkie westchnienie ulgi, gdy ponownie dostrzegła trop. Zajączkowe łapy zrobiły krótki sus do przodu, by odskoczyć na bok. W tym miejscu śnieg zapadł się mocniej, bo zwierzak potrzebował większej siły do odbicia. Prawdopodobnie coś usłyszał i rzucił się do ucieczki. Tym bardziej będzie musiała zachować ciszę.
Ruszyła dalej po śladach, delikatnie stawiając łapy, by śnieg nie skrzypiał. Kładła je powoli, by uniknąć na nadepnięcie na gałąź, w razie gdyby wyczuła je poduszkami łap. Ostrożnie przechodziła pomiędzy krzewami i drzewami, manewrując pomiędzy nimi i dokładnie balansując ogonem. Nie chciała się o nie otrzeć, czy potrącić gałąź strącając śnieg. Każdy dźwięk mógłby ją zdradzić. Nawet, jeśli to możliwe jeszcze bardziej, wyciszyła swój oddech. Po chwili do jej uszu doszło ciche tuptanie, skrzypienie śniegu. Zamarła na moment, a jedynym poruszającym się elementem były jej oczy. Jeśli słyszała zająca, musiał być na tyle blisko, by mogła go zobaczyć. Powolutku, uważając na otaczającą ją roślinność, skierowała łeb w stronę hałasu. I tam złote ślepia najpierw dostrzegły ruch, a dopiero potem same zwierzątko – szarak kicał powoli przez śnieg. Wyglądał na lekko zmęczonego.
Uniosła łapę, by ruszyć w jego stronę. Chciała podejść jeszcze bliżej, a może nawet spróbować skradania. I przeklęła swój pośpiech, gdy usłyszała cichy trzask gałęzi pod smukłą łapą. Znów pozwoliła sobie na nieuwagę. A zwierzyna była czujna – zajączek śmignął do przodu, znikając pomiędzy krzewami i zaspami.
Deirdre jednak nie zamierzała się poddawać. Nieco zaniechawszy ostrożności podeszła do miejsca, w którym ostatni raz go widziała i uważnie się rozejrzała. Na szczęście ślady były bardzo wyraźne. Mogła mieć tylko nadzieję, że szybko uciekajacy zajączek nie zrzucił przez przypadek śniegu na swoje tropy. Ponownie przyjęła odpowiednią postawę – rozstawiła równo łapy i ugięła je lekko, ale tak, by nie szorować brzuchem po ziemi; uniosła ogon; pochyliła głowę.
Ruszyła za tropem, miękko i ostrożnie stawiając łapy. Uważała na zdradliwe gałązki i kamienie pod śniegiem, a także na otaczające ją krzewy i drzewa. Wszystko mogło jej przeszkodzić. Czujnie węszyła. Jako że poznała już zapach tropionego stworzenia, było jej o wiele łatwiej skupić się na nim i nie być rozpraszaną przez różnorodne wonie z otoczenia. Uszy nie wyłapywały już hałasującego zająca, ale mimo wszystko, nie poddawały się. Deirdre przeszła tak kawałek, nawet na chwilę nie gubiąc tropu. A gdy w końcu stanęła, uśmiechnęła się smutno – zając zniknął w głębokiej norze. Nic tu po niej.