OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Oczywiście, że chciał wiedzieć, co stało się z Maestrią.Poszukiwanie w życiu obiektywnej prawdy było najcenniejszą wartością. Szkoda tylko, że pewne jej składniki pozyskiwał tak późno, depcząc po drodze ideały, do których musiał wracać się później. Dlaczego nie mógłby po prostu wiedzieć od razu? Czuć w odpowiedniej proporcji, gniewać się i cieszyć tak jak było trzeba? Skinął jej łbem i zamarł w bezruchu, jakby czekał, aż sama poprowadzi go za łapę.
Nic zresztą teraz nie miał poza swoimi wulgarnymi myślami, które zawsze podsuwały mu najgorsze rozwiązania. Z pewnością Konstelacja miała dla niego coś lepszego.
Wytłumiwszy własną, toksyczną perspektywę, przyglądał się samicy, jakby od jej słów miało zależeć jego dalsze życie. Nie zmrużył powiek, ani nie odwrócił łba, gdy i ona skonfrontowała z nim spojrzenie. Sam zresztą nie miał problemu we wżynaniu się w ten sposób w czyjąś duszę. Ledwie w ogóle mrugnął, podświadomie przekonany, iż powinien śledzić każdy jej gest, czy zmianę w mimice. Na moment znów zapomniał, jak bardzo było to dla niektórych denerwujące.
Wspomnienia musiały uderzyć ją z jeszcze większą siłą, gdy pozwoliła im płynąć, wystawiwszy się zarówno na prowokujący je bodziec, który najwyraźniej stanowił Strażnik, jak i samodzielnie pozbywając się wszelkich barier. Gdy jej wzrok zrobił się nieobecny, a oddech głębszy, Strażnik również okazjonalnie wstrzymał powietrze, w oczekiwaniu na werdykt.
Łzy mimo wszystko zdołały go zaskoczyć. Nie powinny przy skali wpływu, jaki wspomnienia Maestrii miały na Konstelację, więc być może po prostu nie chciał ich widzieć. Ani się z nimi mierzyć.
Poprawił pozycję niespokojnie, widząc jak męczy się, zmuszona by przebrnąć przez doświadczenia byłej czarodziejki na własnej łusce. Wiedział już, jak to jest ofiarować komuś komfort, gdy bardzo tego potrzebował, lecz Konstelacja nie była ani jego krewną, ani bliską mu osobą, aby odważył się postąpić, choć o jeden krok bliżej.
Na szczęście prędzej czy później odzyskała kontrolę i z wyczekiwaną przytomnością odnalazła jego oziębione niepewnością spojrzenie. Wciąż płakała, ale przynajmniej mogła mówić, więc nie przerywał jej. Czekał.
Żałosne.
Jej opowieść przyjmował z zaciśniętymi szczękami, powstrzymując odruchową potrzebę wzdrygnięcia się za każdym razem gdy łamał jej się głos, bądź czyniła większą pauzę. Tak jak zazwyczaj, gdy słuchał złych wieści, wyłączał swoją wewnętrzną ocenę i wykluczał wszelki osobisty udział. Chciał jedynie siedzieć z boku, przyjmować rzeczy jak niematerialny obserwator. Istniał, ale nic się go nie dotykało.
Dopiero gdy skończyła, emocje zaczęły go doganiać, stopniowo przełamując jedną barierę po drugiej.
Była jak Kazes. Zefir. Estrel. Umarła, ponieważ pojawił się w jej życiu. Czy powinien być tym aż tak zaskoczony? Zaledwie rozwinął zasięg swojej przeklętej kariery poza własne stado. Pozwolił jej sądzić, że może być blisko. Sam stworzył iluzję, wątłą, jak obraz który smoczyca wykreowała przed swoją śmiercią, ale najwyraźniej dostateczną, aby krótka wiara w możliwości uczyniła ją jeszcze mniej stabilną.
Wiadomość na temat losu Maestrii zdawała się wręcz idealnie wymierzona. Łudził się w końcu, że potrafi być lepszy. Nie dobry, ponieważ nie sądził, iż może to kiedykolwiek osiągnąć, ale przynajmniej inny od osoby, którą był kiedyś. Ale czy dziś wiedziałby co począć? Może był zdolny, by w jakiś sposób dobitniej doświadczyć ćwiartki jej cierpienia, ale gdyby raz jeszcze stanęła przed nim i poprosiła o rozwiązanie...
Jasne, że dało się postąpić inaczej. Być lepszym przyjacielem i zastępcą. Zastępcą, który odmawia jej, potrząsa nią. Pozwala dostrzec, że istnieją rzeczy poza nim.
Albo dać się kochać zwyczajnie i to samo poczuć do niej. Jak normalny smok.
Nie. Nie. Nie. Bez znaczenia zresztą co zrobiłby teraz. Cierpienie było wieczne, przewinienia nie wygasały. Ewidentnie była to jego wina. Niby dlaczego weszli w związek? Dlaczego ją dotykał? Bogowie co za wstyd, upokorzenie. Musiała czuć się brudna. Zgwałcona.
Nabrał powietrza gwałtownie, próbując opanować myśli. Ale czemu się zabiła, tępa idiotka, przecież miała do kogo wracać, miała po co żyć. Czemu skończyła wszystko o taką błahostkę?
Każdy szczegół jej ostatnich momentów był jak igła wbijająca mu się pod łuskę. Jeden detal po drugim. Łapy tworzące supeł, skok, walka o życie. Tworzenie iluzji. Konstelacja wiedziała jak bolesne było to doświadczenie, ale rozumiała jednocześnie, że na nie zasłużył. Niech też cierpi. Niech też widzi to przed oczami.
Otworzył pysk, gotów sprzedać jej jakikolwiek komentarz, który ugruntowałby go w przestrzeni innej niż jego własne myśli – Przykro mi, że musiałaś być świadkiem jej doświadczeń. Nie wiem dlaczego dusze w ten sposób o sobie przypominają – poprowadził zachrypniętym od kwasu głosem. Odchrząknął parokrotnie, ale to niewiele dało. Przez cały ten czas jedynie odrobinę się przygarbił, wciąż w nienaturalny sposób zachowując dostojność, z ogonem owiniętym wokół przednich, sztywno wyprostowanych i spiętych łap. Skrzydła mocniej dociśnięte do boków, zdawały się wbijać ramionami w jego żebra.
– Zapewne bogowie nie chcą, aby historie tych, którzy odeszli w ciszy zostały zapomniane – W końcu zmęczył się tą fasadą i bezsilnie odwrócił wzrok.
– Wspomnienia z poprzedniego wcielenia są... – spróbował lepiej odpowiedzieć na pytanie, ale nie miał na to głowy. Nie wiedział nawet jak zakończyć zdanie. Przecież nie powinni pamiętać. Skąd ta zmiana?
– Ty... – Jeszcze raz. Za co Maestria go przepraszała?
Za bycie ścierwem, które próbowało pośmiertnie zniszczyć mu życie
Zacisnął ślepia, w reakcji na kolejny napływ nerwów. Wiedział, że to naturalna reakcja obronna, banalna próba osłonięcia się przed bólem i żałosna racjonalizacja własnych czynów. Prędzej czy później, wykończony wewnętrznym kontrastem pozwolił, by także jego ślepia zaszły łzami. Wewnętrzne napięcie początkowo objawiło się poprzez zdrętwienie łap, chłód opanowujący całe ciało i płytki oddech, lecz tyle nie wystarczyło, aby zatamować długo zbierający się wylew żalu. Dlaczego dudniło mu w głowie, tak jak wtedy gdy uciekł. Gdy zabił Kazesa.
Znów stracił kontrolę.
– Wybacz. Nie mogę się skupić – powiedział przez ściśnięte gardło, czując narastającą panikę. Miał wrażenie, że przełyk miał związany na supeł, a sam żołądek ścisnął się do rozmiarów pięści. Przez brak śliny był niemal pewien, że zaraz zwymiotuje, zwłaszcza gdy znów poczuł intensywną pracę gruczołów.
– Nie mogłem nic zrobić– obronił się, wypuszczając z pyska chmurę cuchnącego kwasu. Nie chodziło tylko o Maestrię. Na nikogo nie mógł wpłynąć. Ani wtedy, ani później, ani nigdy. Jego dzieci. Bogowie. Jak bardzo tonął w winie. Cały był z winy i brudu.
– Nie mogłem – powtórzył z większym żalem do samego siebie. Czuł na języku obrzydliwy posmak palącej wydzieliny.
Wystarczyło nie proponować jej partnerstwa. Zaangażować się bardziej. Zaangażować jej matkę. Omówić to we trójkę – Nie wiedziałem jak – Po prostu nie chciał wiedzieć. Tak samo dotykał Szablę i Perłę. Nieobecnie. Bez sensu. Używając ich jak przedmiotów. Jakie to miało znaczenie? Maestria umarła w bólu, ponieważ był niedostateczny, a jednak to on śmiał żyć nadal, gdy ona przeminęła. Może nie powinien. W końcu gdzie było jego usprawiedliwienie, żeby to ciągnąć?
– Przepraszam – jęknął, zwalczając zażenowanie, jakie w obecnej chwili odbierało mu dech. Bogowie brońcie, nie płakał tyle ile Konstelacja, lecz sam fakt, że czuł własne łzy znaczące łuskę, a potem okrężną drogą ześlizgujące się ze szczęki sprawiały, że nie wiedział już nic na temat tego co powinien zrobić. Ani dawniej, ani teraz, nie miał żadnej godności.