OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Liliowa postanowiła potrenować. Jako uzdrowiciel wiedziała, ze musi doskonale znać się na magii precyzyjnej i właśnie to zamierzała dzisiaj doszlifować. W tym celu uznała, ze najlepiej będzie się czuła w towarzystwie drzew. Właściwie nie była pewna dlaczego akurat tam, ale skoro taką miała ochotę nie miała zamiaru sobie tego odmawiać.Przysiadła pod wielkim dębem i odetchnęła głęboko kilka razy. Musiała się wyciszyć, uspokoić... To przyszło jej łatwo. Szum drzew, nieśpieszny oddech, ciepło popołudnia... wszystko sprzyjało dobremu samopoczuciu i oczyszczeniu myśli. Młoda smoczyca sięgnęła do swego źródła maddary, które według niej umiejscowione było blisko serca. Położyła łapę na piersi i skupiła się na tym, co miała zamiar stworzyć. Zamarzył się jej kolorowy ptak niepodobny do żadnego, który żył w naturze. Był czystym wytworem jej wyobraźni. Liliowa najpierw określiła jego sylwetkę jako smukłą i lekką. Miał mieć niewielką, okrągłą głowę osadzoną na dość długiej szyi. Z gabarytów przypominał jej czaplę, jednak różnił się od niej zdecydowanie pod względem umaszczenia. Lotki skrzydeł miały być dłuższe i pozawijane ku górze, a ogon... ogon za to zamarzył się Liliowej jako kolorowe serpentyny. Dziób podobnie jak i nogi ptaka miały być dość długie. Skoro więc miała już ogólny zarys, zaczęła dodawać szczegóły, a mianowicie kolory. Ślepka ptaka określiła jako błękitne z czarnymi źrenicami, osadzone wśród żółtych piór, a nad pomarańczowym dziobem. Żółte piórka im niżej i bliżej korpusu były, zaczynały przechodzić w zieleń, by już korpus był soczyście zielony. Skrzydła zaś były niebieskie z lotkami w kolorze czerwieni. Ogon natomiast był feerią barw. Każde poskręcane pióro innego koloru. Łapy ptaka podobnie jak dziób, miały zyskać barwę jaskrawego pomarańczu. Liliowa schodziła do coraz drobniejszych szczegółów. Teraz wyobrażała sobie dokładnie fakturę piór na piersi, jako drobne pierze, oraz tych na reszcie ciała ptaka. Wszystko dopracowane do perfekcji, nawet błysk w niebieskich oczach i lekko chropowata skóra łap o drobnych szponach. Przelała maddarę w wyobrażenie i obserwowała efekt. Ptak pojawił się, ale na razie przypominał kukłę. Pusty, wypchany powietrzem ptak, jednak Liliowa jeszcze nie skończyła. Wiedziała bowiem, ze jeśli wszystko stworzyłaby na raz, mogłaby o czymś zapomnieć, wolała więc zrobić wolniej, a systematyczniej. Podtrzymując obecny twór, zaczęła dodawać kolejne właściwości. Najpierw materialność, tak piór, jak i całego ciała. Pierze miało być sprężyste i lekko ciepłe, tak jakby ptak naprawdę był żywy. Dodała też poruszającą się klatkę piersiową i mruganie oczami oraz oszczędne ruchy głową. Ptak przekręcał łebek by na nią spojrzeć i na chwilę otwierał dzióbek, jakby się czemuś dziwił. Uśmiechnęła się do swojego tworu i pogłaskała go po główce, starając się w tym czasie nie rozproszyć, wszak cały czas podtrzymywała jego istnienie swoją mocą. Była zadowolona, ale postanowiła dodać jeszcze jeden mały szczegół, a mianowicie zapach. Świeżej trawy i kwiatów, taki jak zapamiętała z jednego z miejsc na terenach stada Życia. Jej stada. Ptak miał pachnieć łąką. Lilka bardzo lubiła ten zapach, dobrze się jej kojarzył. Gdy i w to przelała maddarę, ptak był niemal gotowy tylko... nadal wydawał się sztuczny. Samiczka skupiła się i spróbowała poderwać go do lotu. Dokładnie określiła to, jak skrzydła się rozłożą i w jakim kierunku uderzą, choć w praktyce nie miało to dużego znaczenia. Przecież gdyby chciała, ptak uniósłby się bez machania skrzydłami. Ona chciała zachować jednak szczątki realizmu. Zadbała też o to, by ptak ugiął łapki przy starcie. W chwili, gdy podsyciła wyobrażenie maddarą, ptak zatrzepotał skrzydłami i wzniósł się zgrabnie ku górze, coraz wyże i wyżej... Liliowa patrzyła za nim, ale im dalej był, tym trudniej było jej go utrzymać, więc pozwoliła mu się rozmyć gdzieś wysoko nad swoja głową. Westchnęła. Była w tym coraz lepsza. Miała nadzieję, że dzięki treningom będzie w stanie pomagać smokom i odwdzięczyć się Życiu za to, co dla niej zrobiło. Posiedziała jeszcze chwilę zanim ruszyła do swojej jaskini, a gdy już wstała, zdecydowała się na spacer. Choć lubiła latać, to bliskość drzew po bokach i ziemia pod łapami dawała jej większy komfort i poczucie bezpieczeństwa.