Strona 47 z 47

Jezioro

: 15 kwie 2025, 16:51
autor: Melancholijny Kaprys

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Samotne wyprawy stawały się normą, już nie potrzebował opiekunki w postaci starszych smoków, czy kompanów tatka, nie potrzebował, aby ktoś nad nim czuwał, choć odrobinę tęsknił za poczuciem, że ktoś się o niego martwi, ktoś jest obok i że ma się do kogoś odezwać. Choć nigdy tego nie przyzna, że brakuje mu uwagi innych, nie chciał nawet przed samym sobą tego przyznać. Musiał zapomnieć o tych przyziemnych głupotach. W końcu nie potrzebował nikogo.
Wybrał się na tereny wspólne, aby zrobić sobie lekkie przypomnienie. Starał się znajdować zioła, które zna i przypomnieć sobie, do czego były stosowane, w jaki sposób przygotowywane i jeśli było to istotne, to w jakich ilościach. Nie sprawiało mu to jednak problemu, czy nie było wymagającym wyzwaniem. Radził sobie na tyle dobrze, że po przebrnięciu przez większość, stracił zainteresowanie.

Dotarł nad jezioro, przy którym sobie przysiadł i westchnął cicho, patrząc na swoje odbicie w tafli wody. Położył uszy po sobie. Nie rozumiał, czemu tak się czuł. Tak... dziwnie. Im starszy był, tym większy mętlik miał w głowie, a wszystko dookoła stawało się jeszcze bardziej skomplikowane i pogmatwane. Nie uważał, żeby był głupi, nie uważał, żeby był brzydki, czy nieciekawy. Wszystko powinno się układać bajecznie z jego pewnością siebie i bystrym umysłem. Więc czemu czuł się jakiś taki...
Pokręcił pyszczkiem na boki i sięgnął do swojej torby, aby znaleźć w niej ostatnie znalezisko, lecz jakby wyparowało... nie mógł tego tak po prostu zgubić. Westchnął ciężko, ostatnio zdecydowanie los testował jego cierpliwość. Musiał jakoś ochłonąć i skupić się na czymś innym.
Myślami zaczął uciekać ponownie gdzieś za granicę Wolnych Stad. Od małego go tam ciągnęło, sam nawet nie wiedział czemu. Czy brało się to z czystej ciekawości? Czy może miał nadzieję na znalezienie miejsca, w którym poczuje się, jakby naprawdę tam był jego dom? Miejsce, do którego by naprawdę należał.

Barani Kolec

Jezioro

: 15 kwie 2025, 17:28
autor: Dogmat Krwi
Oficjalnie stał się adeptem. Nie żeby ten tytuł w jakikolwiek sposób młodego Rashediaha onieśmielał czy ciekawił. Ot co, kolejny nic nieznaczący etap w życiu. Będzie oceniany, a jego wolność zostanie ograniczona do minimum. Był na to gotów. Potrafił grać, udawać jak wielce poruszonym był oczywistymi naukami, jak bardzo tych nauk potrzebował. Słowa siostry jak zwykle z resztą potężnie wdarły się w umysł młódka.
Niech widzi to, co chce zobaczyć i słyszy to, co chce usłyszeć. Wyryło się w nim niczym smoczy pazur drapiący o skroń skały. Niemalże jak kazanie, przeszyło jego łeb. Dlatego też, uśmiechnął się cierpko i ruszył przed siebie w poszukiwaniu ciszy oraz spokoju duszy. Miał przy sobie czaszkę alpaki. Konkretnie górną część w idealnie zachowanym stanie. Wcześniej już zaczął grzebać w niej pazurem, tworząc rozmaite wzory, niektóre bliźniaczo przypominające te jego wyryte na czole.
Przysiadł na skraju jeziora, a wzrok wbił w czerwone znamiona znaczące jego łeb. Razem z Hunnuhurem dzielili ich lustrzane odbicie, niemalże identyczne pod każdym aspektem. Z rodziny tylko mama posiadała czerwone znaczenia, choć znacznie subtelniejsze od tych, które posiadał diabelec. Czyżby była to kwestia genów? Czyżby był to swego rodzaju symbol, który oznaczać miał jedynie najsilniejsze jednostki w ich rodzinie? Nie, na pewno nie.
Hunnuhur zaniżałby całkowicie poziom. Natomiast mama... absolutnie by go zawyżała.
Przekręcił szyję przymykając oczy, a gdy rozprostował obolałe mięśnie, położył cielsko na ziemi. Sięgnął po przyniesiony przedmiot, a swoim pazurem w dalszym ciągu zaczął krążyć po nim niczym łowca za ofiarą. Ostrożnie, acz niezwykle dokładnie wykonywał każdy pojedynczy ruch.
Perfekcja, tak, to właśnie ona była najwielcej docenianą wśród życia przez malca. Perfekcja i nic poza nią. Dlatego każde jego twórcze dziecię musiało choć odrobinę o nią zawadzać.

Oderwał spojrzenie od swej zabawki dopiero w momencie, gdy zupełna cisza została przerwana przez szamoczącego się w pułapce myśli ptaka. Rzucił mu leniwe, obojętne spojrzenie, lecz skoro już byli tutaj razem... postanowił podejść. Zostawił swoją wspaniałą zdobycz, pozwalając jej odpocząć na skraju jeziora. Jeśli przepadnie – trudno, ważne żeby nikt inny nie położył na niej łap. Nikt poza nim.
Proszę, proszę — rozległo się nagle, biorąc z zaskoczenia Jemiołuszka, który przez jeszcze moment mógł nie zauważyć barana. — Nie boisz się, że ktoś pochwyci cię w klatkę i nigdy nie wypuści? Łatwo pomylić taki kąsek jak ty z bezbronną ptaszyną. — Choć ze stwierdzeniem bezbronny Jemiołuszek w dalszym ciągu miał wiele wspólnego. — Jesteśmy na terenach wspólnych, nigdy nie wiesz, na kogo trafisz — i dopiero wtedy, wyszedł z pobliskiego krzaka, w którym to skrył się przed znajomym słonecznym. Był świetny w skradaniu, podchodzeniu ofiary od strony, z której ta najmniej się tego spodziewała.
Wyszczerzył się do rajskiego w kpiącym uśmiechu, nagminnie naruszając jego przestrzeń osobistą. Siedzieli w odległości nie większej niż smoczy pazur od siebie.



Jezioro

: 15 kwie 2025, 18:08
autor: Melancholijny Kaprys
Z plątaniny myśli wyrwał go dobrze znany mu głos, choć coraz mniej przypominał ten piskliwy dziecięcy. Trzeba było również przyznać, że rósł w zastraszającym tempie i coraz mniej ich od siebie dzieliło, co oczywiście nie było dobrym zwiastunem dla pierzastego. Wcześniej wielkość mięśni Rasha rekompensował swoim wysokim wzrostem, a powoli nawet i to Barani mu odbierał.
Przewrócił ślepiami i westchnął ciężko na zaczepki młodszego, nie odpowiadając mu, dopóki ten nie wyszedł z krzaków. Podszedł jednak zdecydowanie zbyt blisko, na co Jemiołuszke się skrzywił.
— A ty co, chcesz mnie pocałować? — Rzucił z zadziornym uśmieszkiem, wiedząc, że to zawstydzi ziemistego wroga i to ON się wycofa. Co za tym idzie, to kleryk tym razem wygra tę niemą wojnę na to kto pierwszy odpuści. Właśnie tak wyglądała czysta walka o dominacje.

Sam jednak zapewne by nie wytrzymał zbyt długo bliskiego kontaktu ze swoim nemezis, więc jeśli to północnego nie odpędzi, sam się odsunie z myślą, że walki może nie wygra, ale zwycięstwo wojny będzie jego.
— Nie mam się czego bać. Kto niby chciałby mnie złapać do jakiejś klatki? Znam tylko dwóch półmózgów, które mogłyby mnie pomylić z jedzeniem. — Zerknął na adepta, dodatkowo unosząc pyszczek, aby dodać sobie wzrostu. Nie zamierzał zostawić jego komentarzy bez odpowiedniej odpowiedzi.
— A gdyby ktoś ośmieliłby się mnie zaatakować, wytworzyłbym długi, ostry kolec z maddary i wbił prosto w serce. — Szybko znalazł rozwiązanie problemu, którego i tak by nie było. Obecnie żaden ze smoków nie odważyłby się zaatakować innego. Zwłaszcza takiego należącego do stada. A co do innych stworów... cóż, możliwe, że byłby to ostatni atak w ich życiu. Przynajmniej tak przekonany był rajski.
— Choć chyba nic gorszego od twojego towarzystwa mnie już nie spotka. — Mruknął, a kącik jego linii ust delikatnie się uniósł.
— I jak, jesteś już adeptem, Rash? — Zapytał i zerknął na młodszego.

Barani Kolec

Jezioro

: 15 kwie 2025, 19:39
autor: Dogmat Krwi
Przeskakiwał spojrzeniem pomiędzy jego rogami, jakoby szukając tam jakiegoś znaku. Jakiegokolwiek znamienia świadczącego o tym, że to normalna, smocza rzecz mieć rodowe symbole. Nie znał rodziców Jemiołuszka, ten też nigdy o nich nie wspominał. Może go nie kochali? Cóż, nie dziwiłby im się. Gdyby był ojcem równie słabego i żałosnego pisklęcia co on, zapewne załamałby się, porzucając niewdzięczne dziecię.
A co, chciałbyś? — Odbił, podśmiechując pod nosem. Nie zawstydził się, nawet na moment nie poczuł się speszony jego retorycznym pytaniem. Nie widzieli się długo, Rashediah nie tyle, co wyrósł, ale i zdystansował się co do niektórych docinek oraz słówek.

Czemu od razu z jedzeniem — przewrócił ślepiami kręcąc przy tym baranim łbem. — Na pokaz. Może jako trofeum... — choć żywy byłby naprawdę utrapieniem dla zdobywcy. Dużo bardziej pasowałby jako wypchana kukła, służąca jedynie do ozdoby jaskini.
Czyżby Najpiękniejsza Łuska zdobył się na lekką nutę zadziorności? Czyżby słoneczny nabrał taktu, oddając tytuł najdelikatniejszej istoty wolnych stad? Chciałby to zobaczyć.
Osobniki takie jak on zawsze będą delikatne w sercu, choć mogą sprawiać pozory silnych i zabójczych przeciwników. O Jemiołuszku ciężko było jednak stwierdzić to drugie, nie ważne jak bardzo by się starał, nigdy nie spojrzy na niego jako na odpowiedniego przeciwnika. Kogoś, kto ma większe znaczenie w łańcuchu pokarmowym czy hierarchii panującej pośród smoków. Jakaś w końcu musiała istnieć, nawet jeśli większość wydawała się ją wypierać. Były osobniki i drapieżniki, prawdziwe smocze bestie. Rashediah rzecz jasna zaliczał się do drugiej opcji, choć aparycją zbliżony był ku pierwszemu wyborowi. Odbierał to jako swój niejaki atut. Niepozorny, lecz jakże pozbawiony wszelkich łańcuchów trzymających go za złudną wizję empatii.
Jasne — wyprostował się, zagarniając sobie coraz to więcej przestrzeni. Zupełnie jakby znaczył chwilowo teren, wprost przedstawiając słonecznemu, kto powoli zaczynał być tym silniejszym w całej tej zabawie.
A co? Martwisz się o mój postęp? — Przeszedł dookoła niego, siadając tuż po jego prawej stronie. — Barani Kolec, chętnie cię uratuję, gdy będziesz w potrzebie, kwiatuszku — stwierdził odchodząc w stronę jeziora. Zostawił go na moment samemu, a czaszkę otrzepał z pozostałości kościanego proszku. Brakowało mu jedynie czerwonego barwnika, który zostawił w grocie rodziców.
Wypadałoby wreszcie rozejrzeć się za własnym lokum. Nie chciał zostać drugim Yamim.


Jezioro

: 15 kwie 2025, 20:59
autor: Melancholijny Kaprys
Przyglądał się jak ślepia Rashediaha przeskakują z prawej strony na lewą i z powrotem, jakby czegoś szukał na jego głowie. Tylko czego?
Parsknął śmiechem na jego słowa, ale nadal przybierał iście filuterny wyraz pyska i pokręcił głową na boki. Im starszy ziemisty był, tym bardziej bezczelny się stawał.
— Ja? To ty za każdym razem tak blisko podchodzisz. Wstydzisz się? HA! Pewnie jeszcze nigdy się nawet nie całowałeś. — Mruknął rozbawiony, odsuwając się i kołysząc zabawnie pyszczkiem na boki z ogromną dumą, jakby co najmniej sam się kiedykolwiek całował nie raz, co rzecz jasna prawdą nie było.

Zerknął na Baraniego łba, unosząc łuk brwiowy, jakby karcąc go spojrzeniem za słowa i czekając, aż je wypluje. Co za bezsens... jakie trofeum, na jaki pokaz? Oczywiście, że był śliczny, piękny, urodziwy i z pewnością w przyszłości będzie miał powodzenie, jednak nie był żadną pustą ozdobą. Aparycja to tylko jedna z jego zalet.
— Oczywiście, musiałbym zmienić swojego wroga numer jeden, gdybyś osiadł na laurach i nie rozwijał się wystarczająco szybko. Nie mógłbym rywalizować z debilem. — Pokręcił pyszczkiem na boki z cichym westchnieniem a na kolejne słowa młodszego, cierpko się uśmiechnął.
— Jakże słodko z twojej strony. Z pewnością zapamiętam i się odezwę kiedy będę w niebezpieczeństwie. Mam nadzieję, że biegasz szybciej niż kiedyś. — Odprowadził go spojrzeniem i śledził go wzrokiem jeszcze chwilę. Coś tam podniósł z ziemi i otrzepywał. Uniósł lekko łuk brwiowy. Ponownie. Zastanawiając się, co on tam ma i czy w ogóle wróci. Czyżby on właśnie trzymał czaszkę? Skrzywił się lekko, ale zdecydowanie dogadaliby się z Kraksią. Wbrew pozorom porywcza samica dużo lepiej dogadywała się z innymi. W końcu nawet z Najpiękniejszą udało jej się dogadać, a to wbrew pozorom nie zawsze było tak proste.

— Wiesz, wydaje mi się, że znam pewną samicę, z którą byś się dogadał. Co może być dziwne, bo to w sumie moja siostra. — Powiedział do Rasha jeśli ten wrócił do niego razem z czaszką.

Barani Kolec

Jezioro

: 16 kwie 2025, 19:10
autor: Dogmat Krwi
Uniósł brew na jego jakże dziwaczne stwierdzenie.
Mam dziesięć księżyców, czemu miałbym kogoś całować obrzydliwcu? — Wystawił język z obrzydzeniem malującym się na pysku. Po co w ogóle miałby kogoś całować? Wydawało się to nie tylko obrzydliwe, ale i bezsensowne.
Obserwując jego reakcję nieco się zdziwił. Co wprawiało Jemioła w takie poczucie dumy? Całował się z kimś? Będąc tak młodym? To raczej powód do wstydu i potępienia, a nie dumy i zachwytu własną osobą. Skrzywił się nieco, wyrażając wprost swoją dezaprobatę w kierunku do zachowania słonecznego. Może u nich całujące się pisklęta były normalne, ale w Ziemi nic równie patologicznego miejsca nie miało.
Och, czyli uważasz, że nie jestem idiotom? — Wyszczerzył się z przekąsem, podśmiechując tuż pod własnymi nozdrzami. Doprawdy, jedynym inaczej inteligentnym był tutaj rajski, który był wręcz personifikacją stwierdzenia "ptasi móżdżek". Przejechał go spojrzeniem od góry do dołu. Naprawdę nie rozumiał, skąd ten miał tyle zachwytu nad swoją osobą. Zwłaszcza względem inteligencji.

Podszedł bliżej, wracając ze swoją twórczą zabawką przed lico kompana ze słońca. Obejrzał raz jeszcze swoje dzieło, starannie doglądając jego boki i oceniając na ile było skończone, a na ile musiał włożyć w nie jeszcze garstkę pracy.
Czemu mam się poznawać z twoją siostrą? — Uniósł lewą brew, na moment opuszczając czaszkę. — Uwierz, ty mi wystarczasz — choć mogło zabrzmieć to wieloznacznie, miał na myśli, że sam Jemiołuszek wystarczająco grał mu na nerwach. Nie musiał poznawać jego wesołej, dziwacznej rodzinki. Choć bądź co bądź, nie spodziewał się, że rajski jakąkolwiek ma.
Rashediah nie widziałby możliwości poznania Jemka ze swoim rodzeństwem, zwłaszcza Nell. Zapewne załamałaby się poziomem jego znajomych, kwestionując swoje przekonania o wspaniałości młodszego brata. W końcu uważała, że był lepszy od innych piskląt, racja? Dlatego musiał trzymać poziom.
Może faktycznie powinien zacząć zwracać uwagę na to, z kim się zadaje. Słoneczny nie był najlepszym przykładem, niczego nie był w stanie się od niego nauczyć. Lecz... może to w tym tkwiła cała zabawa? Uczył się na sobie, obserwując reakcje, jakie wzbudzał w nim adept.
Czyżby taki był sens ich relacji?



Jezioro

: 16 kwie 2025, 20:44
autor: Melancholijny Kaprys
Pokręcił lekko pyszczkiem na boki, raczej już zrezygnowany.
— Ty chyba naprawdę nie potrafisz się bawić. — Stwierdził jedynie, choć do podobnych wniosków doszedł już kilka księżycy temu. Wyglądało na to, że Rash zmienił się jedynie wizualnie. Nic poza tym. Już nawet nie chciało mu się tłumaczyć. Czego by nie zrobił i nie powiedział, Barani i tak już miał pernamentną opinie na jego temat i zdecydowanie nie zamierzał się nią przejmować.
— Nie. Uważam jedynie, że dobrze, że się dalej uczysz. Chciałbym, żebyś był inteligentny, byłoby wtedy zabawniej, ale chyba rzeczywiście jedynie marnujesz mój czas. — Przewrócił ślepiami i spojrzał w przeciwnym kierunku, uciekając myślami daleko od irytującego diabelca, który bacznie dbał o to, by rajski z pewnością go nie polubił.

Kolejne słowa wywołały jedynie kolejne westchnienie i przewracanie oczami, jakby usilnie próbował się uspokoić, nie mówiąc zbyt ostrych i nieprzyjemnych rzeczy. Musiał bardziej nad sobą panować, a ziemisty adept dość mocno na niego działał i zbyt szybko denerwował Jemiołuszka. Zerknął na niego, przyglądając się młodszemu. Czy w ogóle był sens przejmowaniem się tym, co ten półmózg mówił? Od dawna wiedział, jaki jest. Przesyt powoli zaczynał wywoływać u słonecznego zobojętnienie. Czy było mu przykro? Chyba nawet nie brał takiej opcji pod uwagę, bo czemuż miałoby mu być przykro przez wroga? To głupie.
— Nie twierdzę, że musisz ją poznać, czy żebym chciał, żeby tak się stało. Tylko że pewnie byście się dogadali. Chciałbym się mylić, ale przy innych zachowujesz się zupełnie inaczej. — Wymamrotał w końcu w odpowiedzi, ale już nie było w tym żadnego figlarnego akcentu, czy radosnego, rozbawionego uśmieszku.
— Ciesze się, że nie chcesz jej poznawać. — Dodał zaraz. Chyba by nie przeżył, gdyby Kraksia rzeczywiście poczuła sympatię do Baraniego.

Barani Kolec

Jezioro

: 17 kwie 2025, 15:09
autor: Dogmat Krwi
Skrzywił pysk, przez dłuższą chwilę w ciszy spoglądając na kleryka.
Całowanie to nowa zabawa? — Pokręcił subtelnie pyskiem, jeszcze bardziej zrezygnowany, niż sam Jemioł. Naprawdę głupie miał te pomysły w tym swoim prymitywnym łbie. Z resztą, wątpił, że ktokolwiek chciałby się z nim całować. Niewygadana, niewyparzona gęba, z której to sączyło się słowo głupsze od poprzedniego.
Następnej docinki nawet nie skomentował, strzepnął na nią jedynie uchem, a wzrok wbił w zachodzące chmurami niebo. Położył się nagle w trawie, a wzrok wbił ponad chmury. Nawet na moment nie pozwolił uśmiechowi zejść z pyska. Delikatny wiatr zmierzwił jego futro, okręcając je wokół swoich niewidzialnych palców. Niemalże mógł poczuć jak ten bawi się wśród jego kosmyków, muskając każdy po kolei. Błoga cisza i spokój. Tak dawno nie pozwolił sobie na odpoczynek, że niemalże zapomniał, ile takie momenty dla niego znaczyły.
Pozwalasz sobie czasem odpocząć? — Uchylił powiekę, spoglądając przez krótki ułamek sekundy w stronę kleryka. Brzmiał jakby w pytaniu nie było więcej sensu, a jedynie pisklęca ciekawość, bez głębszego podtekstu.

Ja z każdym się dogaduję — odparł dumnie, lecz z lekkim rozbawieniem. Nie wywyższał się, nie w tym konkretnym momencie.
Dogadywał się z każdym. Bez wyjątku. Takie miał zadanie, powinność i cel do wykonania. Każdy miał przynajmniej go lubić, każdy, który coś znaczył w codziennym rozrachunku. Jemko znaczył... tyle co nic. Jego egzystencja równie dobrze mogłaby się zakończyć dnia dzisiejszego, zebrać wokół siebie kilka szlochów, a nazajutrz każdy zapomniałby o jego imieniu. Na tym polegało życie takich jak on. Zwykłych, szarych smoków.
Diabelec nie chciał takiego końca. Jego ewentualna śmierć miała nieść konsekwencje, ciągnące się przez tysiące księżyców. Nie chciał zostać zapomnianym, małym smokiem, którego osiągnięcia nic nie znaczyły. Nie chciał również, aby jego przodkowie skończyli jedynie jako kolejny zapisek na kurhanie. Nikt nie ginie na marne, nie jeśli płynęła w nim ich rodzinna krew.
Dlatego pragnął oddać hołd. Wszystkim z rodziny, którzy polegli. Wszystkim, których życie zostało zabrane zanim zdołali zaistnieć w umysłach Wolnych Stad. Pragnął żyć za wszystkich, którzy żyli przed nim. Czuł, że taki miał cel od kiedy zachłysnął się po raz pierwszy powietrzem po wyjściu z jaja. Pragnął wielkości, która mu się należała. Był wyjątkowy, wybitny, niemalże perfekcyjny, a wszyscy spoza rodziny ściągali go jedynie w dół własnej żałości.
Odetchnął, w pełni przymykając ślepia.
Co zrobisz, jak osiągniesz już dorosłą rangę — nie brzmiało jak pytanie, choć nim było. Ton, w jaki ujął owe słowa był na tyle spokojny i pewny, jakby sam już wcześniej samemu znalazł na nie odpowiedź. Czyżby ją znał? Czyżby wiedział, jakie plany Jemiołuszek dla siebie miał? Czy było to tak oczywiste, jak mu się zdawało? Nie, oczekiwał od słonecznego czegoś więcej. Spędzili ze sobą tyle czasu, że kleryk nie mógł myśleć przyziemnie. Nie mógł, bo wtedy cała wizja Rashediaha zostałaby rozmyta. Dlatego wyczekiwał, chcąc usłyszeć coś, co go zaskoczy.



Jezioro

: 18 kwie 2025, 13:33
autor: Melancholijny Kaprys
Patrzył chwilę na Rasha lekko marszcząc łuki brwiowe. Zastanawiał się, czy w ogóle jest sens tłumaczenia tego Baraniemu łbu. Chyba nadal nie i chyba nadal uważał tak samo, bez zmian. Nawet jeśli Jemiołuszek wszystko by mu wytłumaczył, ten mówiłby swoje. Nawet jeśli przyzna całowanie za obrzydliwe i ohydne, adept dalej będzie uparcie tkwił przy swoim. Nie chodziło w tym wszystkim o to czy całowanie było fajne, czy nie, a o zwykłe droczenie się. Coraz ciężej było się z nim droczyć. Ciekawe czemu.
— Całowanie to żadna forma zabawy. Zresztą zrozumiesz, jak dorośniesz. — Rzucił tylko i odwrócił pyszczek na bok, udając wielce dojrzałego. Nie byłoby to jednak dziwne, gdyby w okresie ich dorosłości, to właśnie Jemiołuszek był tym, który stronił od takich rzeczy. Teraz to były jedynie sprzeczki słowne.

Zerknął na młodszego, jak ten położył się na ziemi zaraz obok, odprężając się przy bacznym obserwowaniu chmur. Sam zerknął do góry, przyglądając się pływającym obłokom.
— Tak, pozwalam sobie. — wymamrotał, choć po ćwiczeniach używania maddary i studiowaniu ziół, chorób i innych umiejętności, co by ciągle stawać się coraz to lepszym, odpoczywał przy tworzeniu, przy pleceniu, rzeźbieniu, malowaniu czy szyciu. Teraz również mógłby się położyć obok i odpocząć dużo porządniej, jednak towarzystwo diabelca nie było wymarzonym do odpoczynku.

— Bo jesteś pustym dupolizem, jesteś fałszywy i obrzydliwy. Ja nie dogaduje się może i z każdym, ale przynajmniej jak już to robię, to mogę być pewny, że naprawdę mnie ktoś lubi. — Zresztą relacje ze smokami nie były dla niego kluczowe. Lubił towarzystwo niektórych, ale coraz to bardziej zaczynał się izolować od innych. Im starszy był, tym bardziej relacje robiły się skomplikowane. Nawet nie wiedział, z czego się brała ta jego izolacja. Niektóre smoki były w końcu do niego podobne.
Chciał być idealny i chciał być lubiany przez innych, lecz momentami czuł się na to za słaby. Wiedział, że przez to musiał pracować dużo ciężej i oczywiście to robił, ale czy kiedykolwiek uda mu się być wystarczająco dobrym?


— A co cię to w ogóle obchodzi, Radhediah? Nie jesteśmy kolegami, żebym ci mówił o takich rzeczach. Jesteśmy wrogami, mogę cię albo okłamać, albo nic nie powiedzieć. — Pokręcił pyszczkiem na boki. Barani zachowywał się skrajnie, ale był taki od samego początku, więc nie tyle go to dziwiło, co po prostu męczyło. Jednak chyba sam robił to samo, więc nie mógł narzekać.
— Z pewnością kiedyś się o moich planach dowiesz, kiedy już wdrążę je w życie. — Zadarł pyszczek do góry. Nie uważał, żeby adept dzielił się z nim własnymi planami, więc również nie planował tego robić, choć kiedyś często mówił o niektórych planach byle komu.

Poruszył uszami wyłapując dźwięk dochodzący ze strony krzaków. Wstał w razie czego i spojrzał w tamtym kierunku, czujnie obserwując. Może tylko mu się wydawało?

Barani Kolec

Jezioro

: 18 kwie 2025, 14:19
autor: Dogmat Krwi
Zupełnie jakby to nie Jemiołuszek stwierdził, że Rashediah nie potrafi się bawić w kontekście całowania. Całowanie to żadna forma zabawy. Zapewne miewał problemy z zapamiętywaniem własnych słów, tak mało pojemny mózg mógł zwyczajnie być przytłoczony natłokiem informacji, które w siebie pakował. Nie winił go za to, nie mógł. Nie każdy był wyjątkowy, kleryk kiedyś to zrozumie.
Dlatego odpuścił mu uszczypliwego komentarza, nawet nie wysilając się na żadną złożoną reakcję.

Wysłuchał całego, napakowanego emocjami monologu rajskiego, a z każdym następnym słowem czuł, jak uśmiech jeszcze wyraźniej rysuje się po jego pysku. Ileż emocji w to wsadził. Naprawdę trzeba mieć odwagę, żeby wyrzucić z siebie taki stos nic nieznaczących słów, ale ubrać je w taki sposób, aby siłę miały miliona. — Znam wielu dupolizów, nie zaliczam się do ani jednego — wyjaśnił z nutą przekąsu. — Żeby być dupolizem, trzeba nieźle się namęczyć w komplementach. Wiesz, ja raczej tego nie robię. Nie komplementuje byle kogo. — Przewrócił oczętami, a wzrok posłał za pojedynczą chmurką, która oddaliła się od reszty swojego orszaku. Była zagubiona i samotna, błądząca po pustym niebie z dala od swoich puszystych towarzyszy. I choć była najmniejsza, miała najwięcej wolności ze wszystkich.
Czemu jestem obrzydliwy, Jemiołuszku? — Spoważniał, podnosząc się powoli na łapy. Był zadbany, zawsze starannie wyczesany, a zapach jaki roznosił dookoła siebie daleko miał do smrodu. O jego aparycję dbała nie tylko rodzina, ale ostatnio i on sam, coraz to większą uwagę przykładając do swojego zewnętrznego, wizualnego odbioru.

Westchnął, a szczęki rozerwał w potężnym ziewnięciu. Zawiódł się, cóż. Mógł się tego spodziewać, a jednak przeliczył swoje własne, ambitne oczekiwania w stosunku do równie zwykłego pisklęcia co słoneczny. Nie od dziś wiadomo, że jedynym jego zaskoczeniem była dla niego rodzina. Tylko oni byli w stanie zaskoczyć młódka, tylko oni, co stawało się pewne z każdym następnym słowem kruszynki.
A jednak zdecydowałeś się powiedzieć bardzo dużo. Może jednak lubisz ze mną rozmawiać, skoro zawsze wysilasz się na słowa, co? — Zaśmiał się, schylając nieco łeb. Nawet nie wiedział, kiedy tak bardzo wyrósł. Niemalże dorównywał swoim wzrostem Jemiołuszkowi, który masą mięśniową zaczynał wyglądać u jego boku co najmniej zabawnie. Z księżyca na księżyc, coraz łatwiej byłoby ukręcić mu łeb. Na zawsze zakończyć te paskudne litanie, które rozbijały się o jego środek niczym wzburzone fale.

Robiły na nim pewnego rodzaju impakt. Delikatny, choć z konwersacji na konwersację coraz to głębiej drążący po jego wnętrznościach. Niejednokrotnie złapał się na rozmyślaniu o rajskim poza ich spotkaniami. Myślał, rozważał, analizował, ale gdy łapał się na tych dumaniach, ciężko było mu podać ich przyczynę.
Czemu?
Wrócił na niego spojrzeniem raz jeszcze, a wzrok miał dziwnie skupiony, jakby pierwszy raz od księżycy rzeczywiście zwrócił na niego uwagę, nie błądząc po okolicy. Dostrzegł jego nagłe drgnięcie, jakby coś zajęło jego uwagę na krótki moment. Krzaki niejednokrotnie wydawały z siebie wszelkiej maści dźwięki, zwłaszcza na terenach wspólnych, gdzie krążyły różnorodne jednostki, nierzadko smocze.
Nie zadał jednak pytania, a wzrok przerzucał między krzakiem, Jemiołuszkiem, a Brodaczem, który niczym dzielna niańka zaszył się na jednym z pobliskich drzew.


Jezioro

: 18 kwie 2025, 15:59
autor: Melancholijny Kaprys
Przewrócił oczami i westchnął ciężko. Tak strasznie drażniło go zachowanie młodszego smoka. Czemu musiał taki być i przy tym tak często z nim rozmawiać? Zlustrował go piorunującym spojrzeniem. I czemu on sam się w ogóle tym przejmuje? Nie lubił go, nie potrzebował, by Rash go zrozumiał, czy żeby go polubił. Nie chciał też go zmieniać, więc czemu wdawał się z nim w dyskusje? Spojrzał w bok, czując, jak się w nim gotuje.
— Nienawidzę z tobą rozmawiać... nie potrafię. Nienawidzę też tego, kim się przy tobie staje. — Wymamrotał pod nosem. Nie należał do smoków twardych ze stalowymi nerwami. Był cholernie wrażliwy, emocjonalny i delikatny. Nienawidził tego w sobie, zwłaszcza przy Rashu. Z całych sił starał się to maskować i ukrywać, ale dalej wychodziło mu to słabo. Potrzebował jeszcze więcej nad tym pracować.
— Może i nie jesteś żadnym dupolizem. Choć nie wiem, jak inni mogą cię lubić. — Rzucił beznamiętnie, choć bardzo dobrze wiedział jak i dlaczego tylko on nie potrafił go polubić.

Czemu jestem obrzydliwy?
Spojrzał na niego, przyglądając się swojemu największemu nieprzyjacielowi, starając się znaleźć mankamentów, czegoś, co mógłby wymienić, jednak w jego aparycji owszem, nie było niczego obrzydliwego. Odwrócił od niego wzrok, spoglądając gdzieś w bok, błądząc spojrzeniem po kołyszących się od wiatru liści.
— Chyba twoje usposobienie nie podoba mi się najbardziej. To, że ciężko mi się z tobą rozmawia, że zupełnie się nie rozumiemy. Jesteś tak jadowity i okropny, że aż mnie serce boli, jak o tym myślę... — Wymamrotał pod nosem, choć sam był ogromnie jadowity, był pełen nienawiści i pychy. Tych cech Rashediaha nie cierpiał najbardziej, ale jednocześnie to właśnie te cechy były ich wspólnymi. Barani był podobny do niego, ale przy tym nie był tak wrażliwy, rozchwiany i był dużo silniejszy. Pod każdym względem.
— Nie muszę się wysilać na żadne słowa. Nie powiedziałem przecież niczego... — Wymamrotał pod nosem.

Obserwował krzaki przed jeszcze chwilę, jednak nic się nie wydarzyło. Oczywiście, co jakiś czas było słychać różne odgłosy, jednak ten był inny, może od zmęczenia to umysł płata mu figle. Westchnął cicho wracając z powrotem spojrzeniem na jezioro.

Barani Kolec

Jezioro

: 18 kwie 2025, 16:54
autor: Dogmat Krwi
Nie odrywał od niego wzroku, choćby na moment, nie chcąc opuścić żadnej reakcji, którą Jemioł właśnie przed nim przedstawiał. Analizował, wyjątkowo jak dla siebie uważnie wsłuchując się w każde pojedyncze słówko. Nitki wyrazów, które razem tworzyły okazałą całość. Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, pozostawiając pysk w nienaruszonej, poważnej formie.
Stał, patrząc, słuchając. Okazywał to, nie odpuszczając rajskiemu kontaktu wzrokowego. Chciał, żeby powiedział mu to prosto w pysk, nie spuszczając wzroku. Nie mógł jednak tego od niego wymagać. Był zbyt kruchy, zbyt subtelny, aby w ogóle podjąć się z nim tego typu rozmowy. A jednak, spróbował, dobierając odważnie słowa płynące najwidoczniej z głębin jego własnej podświadomości.

Zmrużył ślepia, a widocznie przybitym wzorkiem przejechał po trawie, doszukując się pozostawionej gdzieś nieopodal czaszki. Przysunął ją łapą bliżej siebie, przez moment drążąc w jej licu spojrzeniem.
Nigdy nie byliśmy wrogami — stwierdził beznamiętnie, przejeżdżając końcówkami pazurów po kościanym tworze. Gładził truchło zupełnie jakby miał je swoim dotykiem uspokoić, ocierając jego marne, białe okrycie. Było martwe, a jednak, ta trupia cisza działała na diabelca uspokajająco. — To głupie, pisklęce założenia, kleryku — wrócił do obserwacji jego lica, zaciskając łapę na szczycie szczątek.
Co powinien był zrobić w takiej sytuacji? Jego umiejętności wydawały się pryskać za każdym razem, gdy tylko miał zamienić kilka słów w jego towarzystwie. Wszystkie smoki dookoła były w stanie odczuwać napięcie panujące pomiędzy tą dwójką, a on nie mógł zawieść siostry. Nie w takim momencie. Gdyby tylko wyszło, jaki był w środku przed jego pożal się Immanorze mentorką, gdyby tylko zapomniał o swojej powinności... wszystko, nad czym pracował, poszłoby w zapomnienie. Nie mógł do tego dopuścić, a jego jedyną wadą był Jemiołuszek.

Działali na siebie źle, byli niczym wyzwalacze tego, co najgorsze w sobie nawzajem. Przenikali się, niemalże odczuwając te same emocje, lecz na zupełnie innych stopniach zaawansowania. Nie ważne jak Rashediah starał się grać, Jemko za każdym razem odrzucał jego próby, zniżając je do samego dna ich żałosnej egzystencji. Nie, nie ich.
Jego żałosnej egzystencji.
Powinniśmy o sobie zapomnieć — stwierdził bez emocji, wzruszając barkami. — Dać sobie spokój, jestem adeptem Jemiołuszku, mam cele, w których ty się nie znajdujesz — pewność, z jaką wypowiadał te słowa była tak przytłaczająca, jakby już od księżycy planował tę konkretną rozmowę.
Kopnął, choć delikatnie nie chcąc jej uszkodzić, czaszkę z wyrytymi symbolami w stronę słonecznego, a łbem wykonał krótki gest w stronę Brodacza, oznajmiając powrót. — Zatrzymaj to. Na pamiątkę głupiej, pisklęcej zabawy — uśmiechnął się z nutą rezygnacji, odwracając cielsko tyłem do przyszłego uzdrowiciela. Zamiótł ogonem w powietrzu, a sylwetkę tak jak miał w zwyczaju – wyprostował, jedynie łeb utrzymując w delikatnie pochylonej pozycji.
Nie wyczekiwał słów słonecznego, po prostu zniknął w krzakach, pozostawiając go samego sobie, otulonego wymowną ciszą.
I choć Rashediah wiedział, że postanowił ultimatum, był również pewien, że ich drogi wcale nie rozeszły się na zawsze. Przerwa, którą planował była potrzebna, aby dorosnąć do pewnych, niewidocznych na razie rzeczy i zachowań. Potrzebował czasu i doświadczenia, odrobiny możliwości, na które jeszcze nie był gotów. Gdy tylko przyjdzie czas, spotkają się znów, zapewne jako dwie zupełnie różne jednostki, z zupełnie nowym nastawieniem.

z/t

Jezioro

: 18 kwie 2025, 19:14
autor: Melancholijny Kaprys
Słowa Rashediaha mocno go dotknęły, nawet nie wiedział czemu. Nie byli wrogami? Nie zachowywali się być może jak zwyczajni, typowi wrogowie, jednak ich relacja od zawsze była burzliwa, żywa niczym nieokiełznany ogień, który parzył ich oboje. Również tych w ich otoczeniu. Była pełna jadu i nienawiści. Nazywanie go nieprzyjacielem, wrogiem było proste, niczym droga na skróty. Łatwo mu było przyjąć taką kolej rzeczy, niżeli zagłębić się w to, czym byli naprawdę. Nieporozumienia warstwiły się i nakładały na siebie, pogarszając ich relacje, ale chyba żaden z nich nie był w stanie tego zrozumieć, Jemiołuszek nie rozumiał siebie, a jeszcze bardziej Baraniego.

Z pewnością nikt tak mocno nie działał na kleryka, jak adept z ziemi. Nie potrafił nad tym panować, nie potrafił sobie z tym poradzić, co widocznie intensywniało się z każdym ich spotkaniem. Każda podjęta próba zrozumienia siebie i jego kończyła się irytacją i brakiem odpowiedzi.
Tym razem to on słuchał, nie odważył się powiedzieć już niczego więcej. Spojrzał na czaszkę, którą pochwycił w łapę, aby jej się przyjrzeć.

Na pamiątkę...
Zerknął raz jeszcze na odchodzącego Rasha, dalej zostawiając go bez odpowiedzi, bez pożegnania. Barani tego nie potrzebował, nie czekał. To chyba był po prostu koniec. Tak zwyczajnie, jakby nic wielkiego się nie stało. Czy przyszły wojownik również czuł taką nieprzyjemną pustkę? Nie... raczej tylko on. Skąd się wzięło u niego to uczucie? Nie byli przecież przyjaciółmi, choć w jakimś stopniu byli sobie bliscy. W dziwaczny sposób.

Wlepił wzrok na nowo w czaszkę, a w jego głowie wybrzmiewały dalej słowa północnego. Wiedział, że nie był obecny w celach adepta, nie to go ruszyło. Schował pożegnalny prezent do torby i pokręcił pyszczkiem na boki, jakby miało mu to pomóc w wytrąceniu myśli. Nic się nie stało. Tak będzie lepiej. Przecież i tak się nie lubili.
Powtarzał sobie w myślach i wstał kierując się w stronę obozu. Powinien się czymś zająć, aby o tym nie myśleć. Szybko zapomni. Tak jak Rashediah.

/zt

Jezioro

: 31 maja 2025, 22:20
autor: Warkocz Komety
Pewnego razu młody uzdrowiciel przysiadł nad wodami jeziora, by odpocząć chwilę. Gdyby miał skrzydła, wybrałby się na wyspę majaczącą w oddali, ale taka wyprawa wiązałaby się z kąpielą, więc ją sobie odpuścił. Zamoczenie jednej łapy wystarczyło mu, by kompletnie zrezygnować z tego pomysłu – woda była lodowata jakby wytopiła się prosto z lodowca, choć nadchodzące lato powinno było już ją trochę ogrzać. Nari zastanowił się nad tym zjawiskiem, przyglądając się jezioru.

Jezioro

: 12 cze 2025, 11:01
autor: Pełnia Rozkoszy
Nieświadoma chimera wyszła na brzeg ledwie kilka kroków od nieznajomego smoka, z początku odwracając łepek w stronę tafli wody, obecnie zmąconej przed jej ruchy. Podniosła wyżej lewe ucho, przez chwilę szukając czegoś spojrzeniem, by w końcu skupić się na mglistym. Poruszyła nosem, wyciągając w jego stronę szyje do chwili złapania zapachu.

Sam wyszedł na brzeg niewiele dalej, od razu otrzepując się z nadmiaru wody. Wyglądał teraz trochę jak zmokła kura, ale czy to nowość dla smoka mającego domieszkę morskiej krwi?
Obejrzał się na kompankę oraz samca.
– Nie chcieliśmy przeszkadzać. – Zagadnął spokojnie, łapiąc torbę wiszącą na pobliskim drzewie.

Warkocz Komety

Jezioro

: 13 cze 2025, 21:20
autor: Warkocz Komety
Nari drgnął, gdy nagle nieopodal niego coś wyłoniło się z wody. Wstał natychmiast i ustawił się przodem do stworzenia, prewencyjnie stawiając pióropusz, żeby być optycznie większym. Spotkał się wzrokiem z chimerą, by zaraz potem zostać zaskoczonym przez Pełnię Rozkoszy. Rozpoznał w nim smoka i trochę się uspokoił.
– Nic nie szkodzi... – Odpowiedział nadal nie mało zaskoczony. Przyglądał się samcowi, nie mogąc się od niego odkleić. Nie znał go, nie mógł być z mgieł. Odprowadził go do torby zawieszonej na drzewie (nie, wcześniej jej nie zauważył). Czy mógł być uzdrowicielem?

Jezioro

: 18 cze 2025, 9:47
autor: Pełnia Rozkoszy
Chimera skuliła się nieco, gdy nieznajomy nastroszył pióra dając jej wrażenie potencjalnego agresora gotowego do ataku. Sama walki unikała, więc od razu pokazała, że nie jest zagrożeniem. Cofnęła się nawet kilka kroków, ale nie odwróciła tyłem.

Popatrzył lekko zaskoczony na te scenę, ale też nie miał pretensji.
– Jest nieszkodliwa. – napomknął jedynie, podchodząc bliżej Sumadry i gładząc łapą jej grzbiet, by się uspokoiła.
– Jesteś z Mgieł? Zapach ziół dobrze to przykrywa. – W Słońcu oraz Ziemi go nie widział, więc możliwości znacząco się zmniejszyły.
– Jestem Ari, piastun Ziemi. – Dodał na koniec, nie chcąc się też narzucać.

Warkocz Komety

Jezioro

: 19 cze 2025, 19:36
autor: Warkocz Komety
Nari opuścił pióra, gdy zauważył, że stworzenie nie chce go zaatakować, a smok, który wylazł razem z nim z wody, zajmuje się swoimi sprawami. Miał też całkiem fajną torbę, na którą uzdrowiciel łypnął parę razy w zaciekawieniu.
Zagapił się na chwilę, dlatego odpowiedział z opóźnieniem:
– Oh, tak, z Mgieł. – Ukradkiem też się powąchał, zastanawiając się, czy rzeczywiście pachnie zielskiem. Miał nadzieję, że którymś z tych przyjemniejszych.
Potem z kolei wydawało mu się, że się przesłyszał. Chwilę tak patrzył na smoka, a potem zdecydował się też przedstawić:
– Jestem Nari. Ale nie przedrzeźniam cię. Naprawdę jestem Nari, uzdrowiciel.

Udany Połów

Jezioro

: 15 lip 2025, 12:35
autor: Pełnia Rozkoszy
Nie była może ona przesadnie duża, zadbał jednak o kilka miejsc do których pod wodą mógł przytroczyć sakiewki na kamienie szlachetne, algi, czy też drobniejszą zdobycz w postaci małż. Było to znacznie wygodniejsze, niżeli wieczne chowanie ich i zbieranie na koniec polowania.
Nie mógł się nie uśmiechnąć, wraz z zapewnieniami jakie padły dalej. Ciekawe podobieństwo.
– Nawet tak nie pomyślałem, spokojnie. Mam wrażenie, że spora część smoków upodobała sobie proste imiona, może to przez konieczność przedstawiania się w innych językach? Łamańce mogłyby sprawiać trudności innym rasom, a tak krótkie, łatwe w wymowie i do zapamiętania. – Trochę się rozgadał, ale i ostatnio jakoś mijał się ze współstadnymi i okazjami do luźnych pogawędek.

Warkocz Komety

Jezioro

: 21 lip 2025, 10:55
autor: Warkocz Komety
Pokręcił łbem:
– Nie mam pojęcia, z jakiego powodu matka nadała mi takie imię. Nigdy nie spytałem – odparł, nie mając za bardzo możliwości, by podczepić się pod konwersację o imionach. Znał smoki, które miały bardzo trudne imiona i takie rzeczywiście chętnie skracał, żeby się przypadkiem nie pomylić w wymowie
Nariego coś innego ciekawiło bardziej.
– Po czym poznałeś, że jestem z Mgieł? – Spytał. To, że po zapachu było oczywiste skoro Ari mówił o zapachu ziół. Ale może było w tym zapachu coś konkretnego, czego uzdrowiciel nie był świadomy? Z trudem też zwalczył przekorną chęć powąchania swojego pierza.

Pełnia Rozkoszy