Strona 5 z 9

: 04 cze 2018, 14:45
autor: Scylac

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

// Wybaczcie za brak odpisu, ale nie było mnie w domu do póznej niedzieli i nie miałem siły odpisać. Zwłaszcza, że czekało mnie dzisiaj kolokwium, na które musiałem się uczyć.

Ból. Okropny ból. Gdy tylko poczuł na sobie szczęki obcego smoka jego instynkt samozachowawczy nakazywał szarpać się na boki, a pazurami ze skrzydeł próbował trafić w ślepia bestii, która go gryzła. Ryk Reokhandrathella był donośny i ochrypły, lecz słychać w nim było rozpacz szczerą i pełną smutku. Bał się niczym pisklę. Nie rozumiał niczego co miało tu miejsca. Ogonem wymachiwał na boki wyginając przy tym ciało tak, aby oprócz szponów ogon także miał szansę trafić każdego kto znajdywałby sięw pobliżu. Słabo widział, ale czuł zapach jego własnej krwi płynącej po szyi, która kapiąc barwiła ziemię i trawę na czerwono. Ból, którego doznawał zdawał się go męczyć, jednakże chęć przetrwania była na tyle silna, że zaczął wszystkimi siłami wybijać się przednimi łapami aby wyrwać sięz objęć kłów rywala. Wszystko inne nie miało znaczenia. Teraz liczyło się przetrwanie. Gdyby tylko udało mu się wyrwać. Uciec byle gdzieś daleko stąd. Gdy tylko samiec wyobrażał sobie swoją przeszłość ryczał. Ryczał depresyjnym tonem jakby próbował nim wybłagać litość. Nie chciał umierać i nie chciał cierpieć, jednakże nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Najpewniej dlatego, że zwyczajnie nie znał żadnych. Nikt nie wiedział co jaskiniowy czuł. Mimo nieobycia w smoczych zwyczajach, znał smutek bardzo dobrze. Było to bez wątpienia najsilniejsze z emocji smoka. Nie miał sensu życia. Chciał po prostu żyć, a każdy dzień był dla niego pełen bólu. Bólu, do którego się przyzwyczaił nie zdając sobie sprawy, że wciąż w nim tkwi.

: 04 cze 2018, 16:04
autor: Iluzja Piękna
Czując że ktoś mnie podnosi zapiszczałem zdezorientowany. Kiedy jednak poczułem zapach stada do którego przynależę rozluźniłem się. Na moment mroczki przed oczami zniknęły dzięki czemu ujrzałem mojego znajomego z wody którego odrobinę bardziej wciągnąłem na grzbiet smoka na którym się znajdywaliśmy zaraz potem przytulając do niego by dodać i sobie i otuchy. Byliśmy jeszcze za mali by cokolwiek zdziałać. A brak tlenu działał na nas zbyt mocno byśmy pomogli innym. Kiedy usłyszałem czyjś głos otworzyłem oczka. Miałem zamiar zsunąć się z grzbietu złotołuskiego smoka i spróbować dostać się do bariery by za pomocą swoich małych szponów zacząć kopać pod tą głupią barierą. Trzymałem się jednak blisko innych smoków by przypadkiem nie być celem ataku tych dziwnych kulek.

: 04 cze 2018, 16:57
autor: Płynący Kolec
Głos, a właściwie krzyk jednej z istot sprawił, że Smok otworzył oczy, które przymknął, zapadając na chwilę w coś w rodzaju letargu.
Wyjście. Podkop pod barierą. Tak, stanowczo potrzebował wyjścia! Przed oczyma latały mu ciemne plamy, czuł nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej, gdy jego pęcherzyki płucne błagały o świeży tlen.
Poruszał się powoli, świadom, że szybsze ruchy to szybsze zużycie życiodajnej energii. Nie szedł w stronę tamtych – oddalił się od nich zbyt mocno, by myśleć teraz o dołączeniu do nich w kopaniu. Zamiast tego najprostszą drogą ruszył do najbliższego sobie odcinka kopuły, nie zważając na nic. Tam, dopadłszy bariery, ułożył się na brzuchu, starając się trzymać łeb jak najniżej, po czym zaczął ryć w ziemi długimi pazurami, starając się na własną łapę przekopać się choć na tyle, by złapać oddech, nim jego umysł pochłonie ciemność. Rana paliła żywym ogniem, jednak jego myśli były na tyle przytłumione, że nie umiał się tym martwić. Nawet nie zwrócił uwagi, że łapa, którą uważał za spaloną do ostatniej kosteczki, raz za razem miga mu w polu widzenia, drążąc ziemię.
Niewiele pozostało mu czasu.

: 04 cze 2018, 17:42
autor: Zaciekły Kolec
I kiedy liczył że coś będzie lepiej, że każdy przyczyni się do osiągnięcia wspólnego wysiłku, znowu uświadomił sobie że jest daleko od prawdy. Poświęcił cenny czas by możliwie ochronić młodego od starszego smoka. Udało mu się, z czego był nawet zadowolony. Był jednak znacznie mniej zadowolony że przez tą chwilę już parę smoków zdążyło ułożyć się na glebie.
Słyszał słowa swojej siostry, ale mając w pysku ogon tamtego młodzika nie miał wówczas czasu by chociaż spróbować pokrzepić ją na duchu, by dała z siebie tyle ile się tylko dało. Upadła, tak samo jak i wcześniej zraniony młody z Cienia. Zawiódł ich.
Garruk czym prędzej podbiegł do dwójki, przyglądając im się uważnie. Czemu? Co było wewnątrz tej bariery co sprawiało że oboje opadli z sił? On też czuł tą ciężką atmosferę, chociaż wszystko dla niego póki co było wynikiem stresu, tak przynajmniej mu się wydawało. Dosłownie chwilę później poczuł te same symptomy jakie prawdopodobnie sprowadziły Parasomnie i Caretha do obecnego stanu. Teraz ich rozumiał, ale póki miał jeszcze siły, nie zamierzał stać bezczynnie.
Khuran ponownie udowodnił swoją wartość ponad wszystkimi jak na swój wiek. Garruk tylko skinął mu łbem w odpowiedzi, będąc świadomym i swojego ograniczonego czasu na działanie. Nigdy nie sądził że dojdzie do sytuacji w której coś tak trywialnego jak oddychanie zacznie sprawiać problem, że może zabraknąć tej potrzebnej do funkcjonowania energii.
Podszedł do Caretha, przyglądając się mu i zerkając z każdej strony. Musiał znaleźć sobie dobry punkt by go podważyć i wziąć na siebie. Wiedział że w jedną stronę nie da rady wziąć ich obu na raz, Careth był równy mu, być może nawet większy. Zanim by znalazł efektywny sposób na przeciągnięcie dwójki, pewnie i mu zrobiłoby się ciemno przed oczami. Samo wynalezienie sposobu na ich przeniesienie było już problemem dla Garruka, zwłaszcza że Careth był już trochę uszkodzony i wolał go bardziej nie naruszać.
Niestety, ostatecznie plan jaki chciał wykonać wydawał się trudny do zrealizowania, o ile nie niemożliwy. A przecież miał coraz mniej czasu! Nie mógł myśleć, po prostu znów tak jak w przypadku tamtego pisklęcia, tutaj chwycił kłami za jeden z większych rogów Caretha i zaczął go ciągnąc do dziury którą wykopał Khuran. Biedna Parasomnia, musiała poczekać, chyba że ktoś się nią zainteresuje.. A nawet on sam teraz nie wiedział czy da radę – bo ciągnięcie Caretha do szybkich czynności nie należało. Było mu coraz trudniej, każdy wysiłek mu to uświadamiał. Mimo to, z łzami w oczach, ciągnął go pod barierę, by z nadzieją przysunąć go do wylotu powietrza, pozwalając mu złapać świeże powietrze i przede wszystkim samemu złapać go jak najwięcej, by mieć siły do przyciągnięcia Parasomni. Uratowanie innych było priorytetem, ale jeżeli sam o siebie nie zadba, to będzie kolejną osobą do ratowania.

: 04 cze 2018, 22:09
autor: Nihilius
Mroczki przed oczami, płytki oddech i słabnące z każdą chwilą łapki. Nie miał pojęcia co się z nim działo, ale na pewno było to coś złego. Chciało mu się spać. Ledwo mógł się ruszać. A przecież dookoła było tyle niebezpiecznych rzeczy. Nie mógł tutaj zasnąć. Ale co miał zrobić, kiedy zagrożenie wreszcie przyszło i zapukało do jego drzwi? Co robić, kiedy nie da się uciec od niebezpieczeństwa, przekraść i przemknąć w cieniu, przylegając płasko do ziemi, tak jak zwykł robić to od urodzenia? Musiał podjąć jakieś działanie. To była nowość. Nie wystarczy że położy się na ziemi i poczeka, aż mgła sobie pójdzie i postanowi zostawić go w spokoju. Potoczył po okolicy zamglonym, otępiałym wzrokiem. Był najmniejszy, do tego kolorem musiał zlewać się z podłożem. Nikt go nie zauważył, co było raczej normą. Bardziej zdziwiłby się, gdyby ktoś postanowił się nim zająć. Miał szczęście, że przynajmniej nikt go nie stratował. Grupa młodych z Cienia wzmogła wspólne wysiłki w celu utworzenia podkopu pod otaczającą ich magią. Trzeba było im pomóc...
Nihilius próbował iść w stronę bariery i smoków z jego stada. Chybotliwy chód szybko zamienił się w pełzanie blisko ziemi. W ten też sposób próbował dotrzeć do pracujących wspólnie smoków. Zupełnie jak obślizgły robak, którym przecież był. Pasożyt próbujący skorzystać z pracy innych i uratować swoje nędzne, malutkie życie.

: 04 cze 2018, 22:19
autor: Skryta Łuska
//Ach to pisanie postów jak umiera się od niewyspania xD wybaczcie, ale deadline ucieknie

Teraz, gdy zakończyła się jej dziwna współpraca z grupą smoków, znowu jedynie biernie się wszystkiemu przyglądała, stojąc z nisko opuszczonym łbem i postawą gotową do ataku. Długi ogon wił się na wszystkie strony, jakby smoczyca ledwo utrzymywała równowagę, zamierzała wykorzystać go jako broń w ostateczności, albo jedno i drugie. Coraz mocniej czuła, jak wokół robiło się duszno i to podsycało jej panikę. O ile z mackami jeszcze jakoś dało się walczyć, to co zrobić z brakiem powietrza?! Nie chciała umierać, czuła to teraz jak jeszcze nigdy w życiu! Jednak nie wyskakiwała z żadnymi pomysłami, bezradnie przyglądając się wszystkiemu, co działo się wokół. Nie była przyzwyczajona do współpracy, więc gdy "rozkazy" się skończyły, znowu czuła się tu niepotrzebnym balastem zużywającym powietrze. Wokół smoki wołały do bogów, wymyślały nowe sposoby na przeżycie albo szkodziły sobie nawzajem, a ona... miała ochotę położyć się tam, gdzie stała i wszystko przeczekać. Była tak zmęczona...
O mało by nie przeoczyła, faktu, że jednemu z najmłodszych piskląt udało się przerwać barierę. To jakby ją otrzeźwiło. Nie czekając na więcej, a przede wszystkim uciekając przed objawami braku tlenu, dopadła do bariery i sięgnęła do swojego źródła. Dawno tego nie robiła, ale tym razem stało się to odruchowo. Fizycznie była zbyt wyczerpana, ale jej umysł, po odzyskaniu nadziei, był bardziej trzeźwy niż kiedykolwiek. Wyobraziła sobie, jak w powietrzu pojawiają się czarne szpony wielkości, twardości i faktury smoczych, zupełnie jakby znajdował się tu niewidzialny drapieżnik, a ich jedynym zadaniem było drapanie i szarpanie powierzchni ściany w jednym punkcie, chcąc rozerwać ją i dostać się do świeżego powietrza. Przelała Maddarę w swój twór, po czym starała się jak najdłużej utrzymać go "przy życiu", walcząc z własną psychiką i zmęczeniem.
Mdlejących smoków było za dużo, nie umiałaby wybrać, komu pomóc, a sposób niewymagający bezpośredniego kontaktu z tymi obcymi stworzeniami bardziej przypadł jej do gustu. Mogła też bez wyrzutów sumienia szybciej dostać się do tlenu i uratować swoje życie!

: 05 cze 2018, 7:55
autor: Obsydianowa Łuska
Patrzyła się na to z pewną dozą trwogi. Widziała, jak kolejne smoki, zwłasza te najmniejsze, padały jak muchy z braku powietrza. Sama też zaczynała mieć mroczki przed oczkami. Ale nie, musi wytrzymać... Ale po chwiki zdawało jej się coś dziwnego... Te mroczki ruszały się zgodnie z jakąś dziwną regułą... Patrzyła na nie... To zagrożenie, i to wielkie... Leko zaczęła panikować, ale natychmiast uderzyła się ogonem w pysk. Coś jest nie halo. I to bardzo... Najbardziej są potrxebujący młodzi, ale oni i tak mają lepsze szanse, by cokolwiek zrobić... Popatrzyła się na innych.. Co robić, co...

: 05 cze 2018, 12:49
autor: Rudzik Płowy
Czy on aby na pewno nie miał halucynacji?
Sprawa miała się tak źle, że coraz mocniej dochodziło do niego to, że mogą nie dać sobie tutaj rady. Że rzecz, która ich tutaj zaatakowała, w końcu ich stłamsi, zniszczy psychikę, pozbawi tlenu i ostatecznie życia. Adeptowi przeszła przez głowę myśl, by wezwać kogoś z zewnątrz. Grupę smoków, dorosłych, nieważne z jakiego stada. By ich szanse się zwiększyły, a w razie wygranej, pomogli im zająć się pisklętami, wokół których Śmierć kręciła się coraz bliżej nich.
Amorth'llan, amorth'llan...
Pisklęta nadal mdlały, a on przecież zdjął już swoją ochronę. Zatrważające, a jednocześnie niejako pocieszające – nie była to jego sprawka. No właśnie – więc czego? Była... przecież była tu druga bariera. Bogowie. Panował tu jeden, wielki mętlik.
Bezsilność to okropne uczucie. O wiele gorsze od samego strachu, który mógł rządzić smokiem.
Zaś ta kropka, którą wcześniej pokazał mu to Dziecię Cienia... zwyczajnie ominęło jego twór jakby to było zupełnie nic. Niebotycznemu urosły znowu ślepia. Nie, jeszcze kolejna kropka? I kolejna?!
Wydawałoby się, że lekko cofnął swój łeb i pokręcił nim z dezaprobatą. Fedelmidzie, co tu się, aep d'yaebl, działo?
Nie chciał dopuścić do tego, by te mikroskopijne rzeczy uciekły mu z oczu, dlatego nawet nie rozejrzał się wokół, by nie zdejmować z nich wzroku. Widział jedynie kątem oka w jakim kierunku one zmierzają, a dwie pozostałe zmierzały w kierunku tej Ddaerwedd i... tego czerwonego smoka, który leżał bezwładnie na ziemi, zapewne omdlały. Nie wspominając o tym, że on sam nadal był celem pierwszej z nich. Gdzieś za sobą również słyszał, że pewne pisklę podbiegło do tej zielonogrzywej Ziemistej, wołając ją i mówić o... przekopaniu się pod barierą? Dobrzy bogowie, czyli jest dla nich jakaś szansa? Ah, w końcu jakieś dobre nowiny!
Nie chciał jej zatrzymywać. Pisklę na pewno potrzebowało pomocy kogoś dorosłego, kogoś, kto ma więcej siły w łapach i jest w stanie popchnąć ich ucieczkę do przodu. Dlatego Mysikrólik był zmuszony zająć się wszystkimi trzema szaleńczymi kropkami, by te nie stanowiły dla nikogo zagrożenia. Co powodowało, że znów musiał sięgnąć źródła swej cealm'io. Ten niekomfortowy ból łba nie minął, ah. Magia nigdy nie była mu w pełni posłuszna, musi więc uważać. Tylko proste twory, bez zbędnych komplikacji.
Stąd też w wyobraźni pojawiły się 3 kostki sześcienne – zupełnie przezroczyste, mające wymiary około szpona na szpon w każdym wymiarze. Każda z tych prowizorycznych klatek miała zamknąć każdą dziwną kulkę z osobna – jeden twór na to, co leciało na Wierzbową, drugi twór na to, co leciało na tego Ognistego, a trzeci twór na to, co leciało na niego samego. Miały ona wytworzyć się na łuskę przed nimi na ziemi, na ich drodze – tak, by znalazły się idealnie między ściankami. Kostki te – o czym trzeba wspomnieć – nie miały tej dolnej ścianki, dna. Pozostałe zaś były nieprzenikalne przez powietrze i przede wszystkim przez te kropki żywcem wyjęte z horroru. Jego cealm'io wylewała się ze źródła na bieżąco, by stworzyć idealny twór wraz z ostatnim wyobrażonym przez czarodzieja szczególikiem. I o ile te diabelskie maleństwa nie przekopią się przez ziemię, wszystko powinno pójść gładko. Cáemm a le, cealm'io. Oby ostatni raz.
Musi pójść wszystko dobrze. Musi się na coś tutaj przydać. A jeżeli mu się nie uda... będzie zmuszony wezwać pomoc z zewnątrz.

: 05 cze 2018, 19:46
autor: Erupcja Epidemii
O rety, czy on właśnie był dodatkowym problemem dla innych?
Z jego leżącym bezwładnie ciałem mogli zrobić dosłownie wszystko, nawet najgorsze przestępstwa. Całe szczęście część z zebranych była ze stada Caretha, a najwyraźniej wszyscy prócz atakowanego Cienia starali się sobie pomagać, kierowani moralnością. Bo czymże innym? Całe szczęście dla syna Perlistego Śmiechu te smoki nie należały do brutalnych dzikusów i mógł czuć się względnie bezpieczny. Gdyby w ogóle był w stanie cokolwiek czuć, zemdlawszy. Nie myślał, nie odczuwał. Za to oddychał z coraz większym trudem. Nie mógł obserwować, nie mógł pomagać. Nie mógł pochwalić młodego syna przywódcy, by wypowiedzieć pierwszą pochwałę skierowaną do kogokolwiek innego, która mogła mieć spore szanse na wydostanie się z jego zmęczonego gardła. Jednak nie, los chciał inaczej. Los chciał, żeby został osłabiony i zemdlał szybciej od innych. Żeby zawadzał, miast pomagać. Mógł tylko bezczynnie leżeć, poddając się pchającym go w kierunku życiodajnego powietrza pisklętom.
Nie wiedział nic o czarnych kropkach. Nie wiedział, jak wielki wysiłek Garruk wkładał w swoją pracę, by zaciągnąć go do dziury, by wreszcie odetchnął świeżym powietrzem. Tak się poświęcali. Szkoda by było, gdyby to wszystko poszło na marne. Careth mógł jedynie liczyć na szczęście, że w porę jego nozdrza zaświstają, wciągając świeże powietrze, a sam otworzy neonowe źrenice opatulone czystą, jednolitą czernią. Że wstanie, mimo rany, i da radę pomóc w holowaniu reszty poturbowanych mdlejących.

: 05 cze 2018, 20:10
autor: Dziadke
To go przerastało. W sumie ciężko określić co bardziej. Beznadziejna sytuacja bez wyjścia, czy związany z nią chaos, nad którym żaden z zebranych nie potrafił zapanować. Uderzenie. Chrupnięcie warg i delikatny posmak krwi. Zawód. Bariera, przez którą nikt i nic nie mogło przejść. Był pewien, że czekała tu na niego tylko śmierć.

"Chyżo, chyżo! brzmiał okrzyk, który usłyszeli wszyscy na wydmie. Zeszli się, wiedząc co może mieć za chwilę miejsce. Leżał w dole wykopanym na tyle głęboko, aby chronił go przed wiatrem. Wystawał jedynie łeb oraz chrapy, ledwie poruszające się na wskutek łapczywych prób organizmu do zaczerpnięcia powietrza. Nie rzucili się na niego z zębami, jak zwykli to robić ze słabszymi. On był inny. To był szaman. Najwyższy z plemienia. Obwieszony futrami, ośćmi od ryb i wymalowany czerwonym atramentem. Kiedyś pomagający im wszystkim, teraz leżący w stanie agonalnym, czekający na koniec. Wódz. Lider. Przywódca. W takich oto emocjonalnych chwilach często dochodzi do wylewania łez, refleksji nad życiem oraz wspomnień związanych z umierającym. Tutaj był co najwyżej starczy smrodek przywodzący na myśl świeży, zerwany durian, czyli pomarszczone poślady... no, dobra, dobra. Już. W każdym razie tego dnia łkał tylko jeden. Ten najmłodszy, niedawno przygarnięty. Po stadzie krążyły różne plotki, ale tą najbardziej potwierdzoną było, że poprzedniej nocy szaman wezwał Neptuna na rozmowę..."

"~Przetrwa. Tak, tak! Neptun musi przetrwać. Nigdy nie bohater, ale przetrwa. Bo przetrwać to żyć.~"

Ocknął się, otoczony przez harmider i ogólnie pojętą panikę. Macki świstały w powietrzu, bariera buzowała, maddara iskrzyła w powietrzu niczym iskra zapalająca lampę naftową, lub beczkę prochu pod tyłkiem głupiego marynarza. Wstał, smakując krew, czując krew i oddychając krwią. Źle zrobił schodząc na ląd. A może nie? A może tak? Do cholery, jeśli natychmiast czegoś nie zrobi, wszyscy mogą przypłacić to życiem. Mógłby wznieść modły, ale nie znał tutejszego panteonu. Mógłby walczyć, ale był w tym lichy. W sumie, to mógłby spróbować nawet wesprzeć magię ochronną będących tu czarodziejów, ale nie umiał w magię obronną. Smuteczek.

Postanowił grać na czas. Wykorzystując ochronę jaką zapewnił mu przyjaciel Uran, zaczął krążyć wokół niego z zawrotną prędkością, próbując po drodze sprowokować możliwie dużo macek aby ruszyły za nim, jednocześnie odciągając je od innych, próbujących przekopać się właśnie pod barierą, oraz "wydeptywał" obszar, w który powinni natychmiast wkroczyć pozostali wodni. Biegł ile sił w łapach, nabierając prędkości, klucząc i zwodząc. Jak księżyc, który nie może się zdecydować czy lepiej zostać na swojej okołoziemskiej elipsie, czy może polecieć do Sosnowca.

Oh, wait...
W każdym razie, jedyne co mógł tak na prawdę zrobić, to grać na czas. I tak właśnie robił.

: 05 cze 2018, 20:24
autor: Parasomnia
No i stało się – upadła. A wraz z nią inne smoki, choć niektóre ustały się na łapach. To było okropne uczucie, jakby ktoś cię dusił, odbierał coś, bez czego nie możesz żyć.
A może tak właśnie było?
Parasomnia leżała wciąż nieprzytomna, porzucona. I choć wkoło panował harmider, nie zdołała się ocknąć.
Jednak to, że leżała oszołomiona nie znaczy, że nic nie czuła. Zupełnie tak jakby... to był jej pierwszy sen od bardzo dawna.
Stała na środku połaci okrytej śniegiem i liśćmi, wszędzie porozrzucane były kwiaty i owoce. Małe, niedojrzałe, wciąż... kwitnące. Co to mogło oznaczać? Prawdopodobnie nic.
Zapadła noc, a ona spojrzała w niebo. Piękne, bezchmurne, widać było tylko... księżyc.
Lecz po chwili... coś się poruszyło. Nagle lekki podmuch powietrza musnął jej skrzydła, usłyszała cichy szum. Liście uniosły się, wiatr zaczął je kołysać, a potem... rwać. Zarówno kwiaty jak i owoce urosły, wypiękniały a potem... przekwitły, zgniły. Śnieg powoli topił się pod jej łapami, był mokry, lepki, aż w końcu zamienił się w wodę, zresztą bardzo brudną. Wszystko to zmarniało, z początku było nieukształtowane, nierozwinięte, lecz teraz... stało się odpychające i brzydkie.
A wystarczyło przecież tylko poczekać.
W jednej chwili zawiał silny wiatr, zmiótł wszystko na swojej drodze. Parasomnia próbowała być wytrwała, przybliżyła się do ziemi i wbiła tam swe pazury. Nie puszczała, naprawdę długo nie puszczała.
Lecz jeszcze dłużej... po prostu nie wytrzymała.
Obudziła się, przy czym wydała z siebie krótki pisk. Była cała zdyszana, wytrzeszczyła oczy, ale szybko się uspokoiła.
Kolejny zły sen.
Spojrzała szybko na pozostałych. Miała szczęście, że się obudziła, ale coś czuła, że nie na długo. Wstała dosyć powoli, jednak wciąż była słaba. Miała zawroty głowy i ledwo utrzymywała się na łapach. Spojrzała w stronę swoich braci. Co oni tam robili? Mniejsza z tym, ruszyła się z miejsca i zaczęła iść w tamto miejsce. Szło jej to dość opornie, stawiała krok po kroku, a im więcej ich zrobiła, tym gorzej się czuła. Nie zaszła daleko, znowu upadła na ziemię. Tym razem nie utraciła przytomności, choć była bardzo blisko. Wiedziała, że nie da sobie rady.
I chyba nikt jej nie pomoże...

: 05 cze 2018, 20:47
autor: Urągliwy Kolec
Zasię on czuł się jak w raju.
Przymknął oczyska.
Wicher, krzyki, piski, jęki, jazgoty oraz harmider. Odetchnąwszy pełną, obolałą piersią, puścił twór z uścisku potępionych myśli oraz ideologi, tlących się we łbie. Macki odeszły tak szybko, jak nastały, pozostawiając na innych swe podłe piętno. Gdy tylko adept przejechał swym znużonym wzrokiem po rozmazanych sylwetkach, zauważył ich formę. Wymiękłą. Niektórzy opadli, niektórzy próbowali się oprzeć mrocznemu przytuleniu...
...dreptanie. Małe, pokraczne łapki wbijały się chyżo w grunt, następnie odskakiwały, bawiąc się z wystraszonymi źdźbłami traw. Młody, urągliwy czarodziej skinął głową, westchnął z podirytowaniem, po czym wyczekiwał. Toteż turkusowy Neptun okrążał zimną atmosferę Uranu, nabierając prędkości, wręcz paląc się do wytworzenia podmuchów wokół. No i udało się melepecie, bowiem kędzierzawe włosie wężowego wirowało jak tajfun, zasłaniając makabryczny widok poległych smoków. Ślepia świeciły pod parawanem białej czupryny, uważnie podążając za morską wstęgą, tym samym analizując ruch łap.
Leniwy oddech majestatycznego czarodzieja nie marnował sporo zasobów powietrza pod kopułą.
Raptem capnął swą rozcapierzoną łapą rozszalałą łepetynę druha, spinając wszelkie mięśnie, by go zatrzymać. Ze zgrzytem pazurów u tylnych łap, jakimś cudem udało mu się ten wyczyn wykonać, mimo że drań brnął nadal przed siebie. Co takiemu tępakowi tliło się we łbie, że zadecydował zmniejszyć efektywność swojego ciała kosztem... czego kosztem? I tak powietrze magicznie uciekało.
Zmełł przekleństwo w brudnych kłach, przekręcił oczyma, zarzucając obfitą w złoto grzywę do tyłu. Czas się obudzić. Koniec z wysłuchiwaniem tej klarownej symfonii bólu, trzeba ruszyć zad z miejsca i tej grupie najwyżej pomóc.
Smagnął rozwidlonym jęzorem błonę Głębinowego Kolca, a jak się nie skwasił, a jak nie zszokował, to aż musiał mlasnąć kilka razy, by ogarnąć zmysły. Parsknął, kaszlnął, splunął plwociną w bok jak robił to zza młodszego młodu; jego twarz wykazywała więcej, niż bilion słów, a niejeden obserwator współczułby Uranowi złych decyzji. Egzotyczne smaki, powiem wam. Posławszy Neptunowi gardzący wyraz ślepi ukazany leniwym zmarszczeniem brwi i kufy, puścił smoczysko ze swego cherlawego uścisku.
Odwrócił się plecami do całej sytuacji, podszedł do dziury wykopanej przez autorytarnego samczyka z Cienia, jaki bezustannie paplał i bez przekonania zaczął pogłębiać dziurę. No cóż, trzeba pobrudzić szlachetne łapki, by uratować to i owo.

: 05 cze 2018, 21:49
autor: Tialdreith
Odsunął pierzaste skrzydło od drobnego ciała pisklęcia, spoczywającego na plecach nieznajomego złotołuskiego, po czym wycofał się kilka kroków, posyłając szybkie spojrzenie starszemu. Lazur jaskrawych ślepi spotkał się na krótką chwilę z błękitem oczu wodnego adepta, po czym zaczął patrolować okolicę, starając się ocenić obecną sytuację. Macek już nie było – ale inne zagrożenia nadal pozostały.
Z każdą chwilą czuł, jak jego ciało słabnie, a umysł przestaje pracować jak należy. Powoli zaczynał zbliżać się do wcześniejszego stanu, lecz czuł wyraźną różnicę – nie było to spowodowane użyciem nieznanej mu mocy, a... zwyczajnym brakiem powietrza. Łapy lekko drżały, a sam smok uparcie starał się złapać oddech, choć nie było to proste.
Wtedy jego ślepia wyłapały pisklę, które odkryło sposób na uratowanie całej obecnej tu grupy. Prawdopodobnie natychmiast by tam ruszył, gdyby przy okazji nie dostrzegł kolejnego... zagrożenia? Nie wiedział czym mogą być idące w ich stronę, czarne stworzenia, ale nie oczekiwał nic dobrego. Spojrzał jeszcze raz na złotołuskiego, po czym ruszył w stronę smoków podkopujących się pod barierą.
Czuł jak jego kończyny powoli odmawiają posłuszeństwa, ale wiedział, że wkrótce się to poprawi. Był w nieodpowiednim stanie żeby brać pod swoją opiekę omdlałe pisklęta, mógł im wyrządzić jeszcze więcej szkody, a były tu obecne inne smoki, które były w stanie się nimi zaopiekować. On miał inne zadanie – stanął plecami do smoków próbujących przedostać się za barierę, po czym lekko rozłożył skrzydła, a jego ślepia wypatrywały nadchodzących "kropków". Ktoś musiał stać na straży i pilnować tych, którzy starali się utworzyć drogę do wyjścia, a gdyby jakieś zagrożenie się do nich przedostało – mogłyby się zacząć kolejne problemy. Sam nie miał zbyt wiele siły żeby zabrać się za podkop, dlatego stał i czujnie wypatrywał nadchodzących zagrożeń, gotowy żeby ostrzec innych, gdy sytuacja zrobi się niepewna.

: 05 cze 2018, 21:53
autor: Masochistyczny Kolec
Oblizał pysk czując na języku słodki posmak krwi. Ah, jak dawno jej już nie czuł... Zdecydowanie zbyt długo zwlekał, by znowu poczuć jej smak w ustach. Stęsknił się za tym niemało. Pochłonięty delektowaniem się smakiem, rozluźnił uścisk na swojej ofierze, więc Reokh mógł spokojnie uciec spod jego łap. Później dokończy to, co zaczął.
Nie obchodził go los wszystkich innych pisklaków, zawsze ktoś może zrobić sobie nowe. Co z tego, że jego mały synek, o którego istnieniu nawet nie wiedział, również tam był. Samica, która była jego matką nie powiedziała mu nic o tym, że mają potomstwo, to jej wina i jej problem.
Jego źrenice zwęziły się, pysk pozostawał lekko rozchylony. Zwrócił się w kierunku bariery z delikatnym, nieco szalonym uśmiechem. Jakaś przeźroczysta kopuła nie będzie go ograniczać. wyskoczył więc w kierunku ściany bariery, rozcapierzając szpony prawej łapy. Napiął mięśnie kończyny, uderzając ostrymi szponami w ścianę kopuły. Oczywiście, chciał się przez nią przebić, skruszyć ją, po prostu zniszczyć! Użył do tego całej swojej brutalnej siły.
Cóż... Może to zadziała. Wymierzył w miejsce, w którym bariera wydawała mu się być najsłabsza, no i unikał tych dziwnych kropków, które pełzały po niej. Wolał nie próbować na własnych łuskach co to jest i co się stanie, jak się to dotknie.

: 05 cze 2018, 22:29
autor: Wędrówka Słońca
Ugh, był idiotą. Oby świętej pamieci dziad i ojciec nie wybrali tej chwili by zerknąć na swego potomka. Który zapomniał o elementarnym prawie magii. Cóż... Na szczęście i nieszczęście, nic się nie stało.
Fioletowe pisklę, a jakże, zlazło z jego grzbietu i rzuciło się pomagać przy wykopywaniu bariery. Ileż on miał energii, ten młody. Woda ma dobrego smoka.
Czarnooki wężowaty wymienił z nim znaczące spojrzenie i też ruszył do bariery, ustawiając się tak by zabezpieczać tyły kopiących. Słoneczny docenił w cichości ducha przytomność samczyka.
A on sam... On nie miał już siły rozglądać się jak idzie innym dorosłym smokom, ważne tylko że macki zostały zniszczone. Powinien odstawić Morana pod barierę i jak najszybciej wypchnąć go na zewnątrz przez dziurę.
Ruszył w kierunku nowego miejsca zgromadzenia, gdzie Cieniste pisklę wykazało się sprytem i pomysłowością.
I zobaczył dwójkę piskląt, leżących nieruchomo. Ciemnołuską samiczkę o fioletowych rogach i wcześniej ranionego samczyka. Samczyk był większy i jakieś młodsze pisklę próbowało go ciągnąć.
Cholera by to. Ten szalony szary, co wcześniej pluł kwasem, rzucił się na barierę zamiast pomagać swoim. Co z niego za starszy!
Słoneczny zboczył z kursu, podbiegając truchtem do Parasomnii. Bezceremonialnie chwycił ją za kark i położył na swoim grzbiecie obok Morana. Uniósł oba skrzydła, przykrywając nimi oba pisklaki i przytrzymując je na swoim grzbiecie.
Potem dopchał się do Caretha i Garruka. Młodszy wydawał się mieć więcej siły.
~ Biegnij mały, wezmę go ~ przesłał mniejszemu Cieniowi. Złapał omdlałego pisklaka za kark i spróbował go podnieść i nieść w pysk, jak wilczyca swoje młode. Jeśli okazał się za ciężki, Słoneczny po prostu pociągnął go po ziemi, zbliżając się z trójką młodych do bariery i wykopywanego wyjścia.

: 05 cze 2018, 22:29
autor: Ostatnie Ogniwo
Kiedy wykopałem dół i zacząłem tworzyć obronę przed kolejnymy mackami, o ile miały jeszcze nadejść, nie sądziłem, że sprawy się tak skomplikują.
Po skończeniu roboty zacząłem biec w stronę tego pisklaka, ale niestety potknąłem się i upadłem na ziemię. Zrobiły mi się mroczki przed oczami, chciałem wołać o pomoc, ale nie miałem siły, żeby użyć maddary. W końcu ciemność mnie pochłonęła i nie było już nic.

: 05 cze 2018, 22:33
autor: Administrator
/soundtrack


Khuran odetchnął parę razy świeżym powietrzem, po czym zaczął biegać po miejscu spotkań. Zaczął od przekazania pozytywnych wieści grupie Cienistych piskląt. Te były w chyba najgorszym stanie spośród wszystkich, ale mimo to były na tyle przytomne, by zacząć się niemalże samą siłą woli czołgać do dziury, którą począł wykopywać Khuran. Ten wrócił po kilka kolejnych chaustów powietrza, by tym razem ruszyć do Wierzbowej Łuski i jej też przekazać pozytywne wieści.
Reokh spanikował pod zębami Masochistycznego Kolca, ale zdołał się mu wyszarpnąć z uchwytu. Jego ruchy nie były tak gwałtowne, jak normalnie, bo on też odczuwał brak powietrza pod barierą, więc ograniczył się do wydostania swojego grzbietu spomiędzy smoczych kłów.
Do bariery i Khurana ruszył Smok, Garruk ciągnący Caretha i pomagający mu Słoneczny Kolec, Nihilius, nawet Parasomnia spróbowała, ale nie poszło jej zbyt dobrze. Podobnie miała się sytuacja Grzmota, który padł wypruty z sił gdzieś po drodze. Dotarł do grupy "podbarierowej" także Tialdreith. Ten poszedł po rozum do łba i stanął tyłem do reszty, wypatrując zagrożeń, podczas gdy pozostali będą kopać. Z kolei Masochistyczny Kolec, przełykając cienistą krew, skoczył na tarczę, pragnąc ją przełamać brutalną siłą. Nie poszło mu zbyt dobrze. Aż wstyd się do tego przyznawać, ale złamał pazur na jednej z łap.
Głębinowy Kolec biegał jak nakręcony wokół Urągliwego, póki ten drugi go nie uspokoił. Niekonwencjonalnymi metodami, ale skutecznie. Zawsze to wolniejsze zużycie tlenu, nieprawdaż? Kątem oka zauważyła to Obsydianowa Łuska, która siedziała i obserwowała co się dzieje, sama za bardzo nic nie robiąc.
Rionnag z cichym szelestem zsunął się z grzbietu Słonecznego, ale zarył zadem w ziemi i nie był w stanie dalej się ruszyć.
Niebotyczny Kolec, postawiony oko w oko z niewytłumaczalnym zagrożeniem (o ile te kropki faktycznie zagrożeniem były), postanowił je zamknąć w trzech identycznych klatkach, które wedle jego wyobrażenia pojawiły się tam gdzie miały.
I tak to się toczyło, dziura pod barierą powiększała się, aż w końcu stała się na tyle duża, by wyrównać składy powietrza między środkiem a zewnętrzem. W końcu wszyscy mogli odetchnąć pełną piersią, ze spokojem, czując ożywczy dopływ energii. Rychło w czas! Bo oto pułapki stworzone przez Niebotycznego rozpadły się z donośnym chrzęstem, a z nich wysypały się dziesiątki, setki... nie, tysiące czarnych stworzeń, które błyskawicznym tempem i ze złowrogim szmerem ruszyły na pobliskie smoki, by zaraz je przykryć, pochłonąć, zjeść mięso, skórę i kości, zabić w cierpieniach...
– DOŚĆ!
Słowo rozbrzmiało niczym trzask bicza, grzmot tuż pod barierą, na chwilę ogłuszając wszystkich zgromadzonych. W zaskoczeniu nikt nie ruszył się przez kilka uderzeń serca, podczas gdy sytuacja na Spotkaniu Młodych zmieniła się o 180 stopni.
Bariera-pułapka zamigotała i znikła. Chłodne powietrze otuliło łuski i futra zgromadzonych pieszczotą godną kochającej matki. Czarne kulki, zalewające powodzią ziemię pod stopami smoków zniknęły w pół kroku. Obok Niebotycznego Kolca zmaterializowała się mała postać jaskrawopomarańczowego smoka, który szeroko otwartymi czerwonymi jak rubiny oczami wpatrywał się w coś nad nieoficjalnym bohaterem ostatnich wydarzeń, Khuranem.
Tam zmaterializował się drugi duszek, ten w barwie soczystej zieleni, z oczami żółtymi niczym ślepia węża. I w żółtych oczach malowała się furia, podczas gdy w rubinowych złośliwe rozbawienie powoli zmieniało się w przerażenie.
Zafurkotało, kiedy zielony duszek runął na pomarańczowego, wykrzykując cały czas obelgi:
– Ty tumanie! Tępaku! Jak śmiałeś! Kretyn! Mogli się podusić! Kto ci na to pozwolił!
Słowom tym towarzyszyły dźwięki okładania pięściami. Zielony duszek całe serce wlał w bicie pomarańczowego, jakby od skuteczności tego typu dyscypliny miała zależeć przyszłość wszystkiego, co zdrowe i dobre.
– Ty.... Ty! Wrzodzie na zadzie Tarrama! Będziesz im lizał łapy w ramach przeprosin!
Bójka trwała w najlepsze, a centralnie na środku miejsca spotkań, tam gdzie pierwotnie była runa, zmaterializowała się Szklana Melodia. Cała, zdrowia, i rozglądająca się po okolicy z niedowierzaniem w oczach.
Zaś jesli chodzi o szaleńczo bijące się duszki, to dwa smoki spośród zgromadzonych je rozpoznały. Słoneczny Kolec i Grzmot. Zielonym była Naqimia, opiekunka piskląt, zaś pomarańczową postać tym razem przybrał Riromi.

//Moja kolejna odpowiedź pojawi się za około 48 godzin.

: 05 cze 2018, 22:49
autor: Milknący Szept
Soundtrack

Mrugnęła. Mrugnęła. I co? I... świat się zmienił. Stała po środku pobojowiska. Większość smoków skupione było na okręgu, wiele w miejscu, gdzie ziemia została rozkopana. A nieopodal, wewnątrz tego smoczego kręgu dwie małe istoty toczyły walkę. Nie były pisklętami. Tego była pewna. Ciała, choć małe, były idealnie wyrzeźbione. Jaskrawe łuski zdawały się bić światłem. A może... energią?
Chciała się poruszyć, ale blokowało ją jakieś odrętwienie. Jak gdyby dopiero co wyrwana została z lodowej bryły. Jak w świątyni Erycala, co dopiero miało nadejść, a o czym w tej chwili błogo nie wiedziała. Istoty były dorosłymi przedstawicielami gatunku. Były tak jasne i tak... symetryczne... tak... idealne. To nie były wężowe ani drzewne, były za małe. Nawet na karły były za małe. Och, na bogów. To są...
Głos ugrzązł jej w gardle. Może... magia? Skumulowała ją, ale gdy tylko próbowała uwolnić poza ciało, jej głowa wybuchła krótkim, lecz ostrym bólem. Zmrużyła oczy, patrząc na nie z podziwem. Omiotła wzrokiem inne smoki. Rozpostarła skrzydła. Były długie, smukłe. Światło odbijało się od nich, od platynowych, błękitnych i fioletowych, niemal różowych piór. Była jasna, prawie tak jak jaskrawe istoty choć ciało jej pokrywała jedynie platynowa łuska. Gładka bawiła się światłem i drobna tworzyła z niej delikatną rzeźbę. Miała nadzieję, że tańczące po lotkach refleksy skupią na niej uwagę smoków. Nie mooła powiedzieć, ale...
Pochyliła się. Nisko. Ugięła przednie łapy i przytknęła nos niemal do ziemi, łabędzio wyginając swoją filigranową szyjkę. Jej skrzydła również oparły się o ziemię. Złożyła najbardziej efektowny ukłon kierowany w stronę tych małych istot, bijących się ze sobą poza zasięgiem... śmiertelnych.

: 06 cze 2018, 8:28
autor: Maestria Kreacji
Ależ miała mętlik w głowie. Pomijając utratę tlenu, to dochodziły zewsząd różne dźwięki. Ktoś zawołał ją po imieniu – do tego pisklę zupełnie jej obce –, a zaraz potem jej uwaga skupiła się na wyczynach samca z kosturem. Coś kombinował i.. nie do końca rozumiała co. Czym były te.. kropki które zamykał? Pochłonięta tym, a zaraz potem kolejną inną sprawą, zapomniała zabrać się do kopania o które została poproszona. Skonfundowana ruszyła za Khuranem dopiero po chwili, ale gdy dotarła pod barierę by zacząć kopać, coś wrzasnęło. Żałowała, że łapy miała zbyt krótkie aby zatkać sobie uszy. Bariera w mig zniknęła, wróciła zaś Szklana Melodia, a potem pojawiły się duszki. Nie znała tych konkretnych, ale miała już do czynienia z dwoma. Katamu i Dadu. Jeden był przyjemniejszy od drugiego, ale nigdy nie widziała aby te istoty reagowały taką agresją. Stała obok nieznanego sobie brata (i reszty rodzeństwa..), obserwując zdarzenie. Mrugała w zaskoczeniu. To jakiś.. żart, prawda? A może nie? Rozejrzała się i spostrzegła, że Ci co przed chwilą się zataczali mogli już mieć dostęp do tlenu, stały. Zainteresował ją nieprzytomny, czerwony smok. Ogniste Ogniwo. Pobiegła ku niemu i nachyliła się nad nim, próbując osądzić czy bije mu jeszcze serce. Jeżeli byłoby to trudne do ocenienia komuś, kto o uzdrawianiu nie miał zbyt wielkiego pojęcia, spróbowałaby wytworzyć glinianą misę wypełnioną krystalicznie czystą wodą. Nie miała ona żadnych składników mineralnych, ale wszak nie o to chodziło. Tchnęła maddarę w wyobrażenie i przechyliła twór, chcąc aby woda rozlała się na nos i pysk nieprzytomnego. Jeżeli to nie pomoże, próbowałaby go lekko poklepać po polikach.
Hej, wstawaj, już jest dobrze.. – chyba, dodała w myślach.
Co chwila zerkała na tłuczące się duszki. Nie zamierzała interweniować, nie było to jej sprawą, a ingerencja mogłaby być źle odebrana. Wolała siedzieć przy nieprzytomnym Grzmocie, próbować mu jakkolwiek pomóc.

: 06 cze 2018, 14:22
autor: Dziadke
O nie. Nie, nie, nie, nie! Nope!

Śliski jęzor dotknął morskiego, gdy tylko został on pochwycony w objęcia towarzysza niedoli jaką było życie. Tak, na chwilę obecną to było najlepsze określenie dla planu, po którym teraz chodzili. Wyrwał się z łap Urągliwego, a właściwie odskoczył, gdyż tamten już zdołał go puścić. Meh.
Potrząsnął energicznie łebkiem na boki, przymykając błękitne ślepia. To już drugi raz gdy tamten obdarował go swoją śliną. Jeszcze trochę i pomyśli kto, że jedno z drugim lubi się bardziej niż powinno.
Siedział otumaniony, obserwując dziwne zjawisko jakie miało teraz miejsce. Cienie znikły, ktoś wrzasnął.
Głębinowy na prawdę nie wiedział już co powinien zrobić. Cholerne naziemce! Nigdy więcej nie przyjdzie na takie spotkanie. Nie ma siły. Nie ma mowy! Szlachetny Nurt musiałby go wlec siłą i to przy założeniu, że młodzik miałby cały czas wczepione pazury w grunt.

Puf. Manifestacja. Dwie obce istotki pojawiły się tak po prostu, zaszczycając śmiertelników swoją obecnością, w zamian nie dając jednak żadnej egzaltacji. Neptun zdurniał do reszty.
Niechętnie ale jednak, wstał ze swojego dotychczasowego miejsca i podpełzł nieufnie do dwóch szarpiących się nieznajomych. Słowo dawał, byli nawet mniejsi od niego! Pojawienie się Melodii pozostało dla samczyka niezauważone. Stanął na ugiętych łapach, może ze dwa szpony od celestialnych awanturników nie mając pojęcia co zrobić i jak zareagować. Zrobił to, co zwykł robić najlepiej, zaraz obok połowu. Zadał durne pytanie, udzielając dziwnym gościom swojego skrzeczącego głosu.
– Mmm! Gadziki! Łowio rybke?

: 06 cze 2018, 17:24
autor: Płynący Kolec
Powietrze... Dopiero teraz Smok zrozumiał, jak jest cenne – gdy cudownym wietrzykiem pogładziło jego pysk, a po paru szybszych oddechach rozjaśniło myśli. Wspaniałe, słodkie, chłodne i ożywcze, wywiewało zamroczenie i dodawało sił... Choć z jasnością umysłu powróciła też świadomość trawiącego łapę bólu.
W końcu zdobył się na to, by usiąść i ostrożnie, z lękiem, spojrzeć na okaleczoną kończynę.
Jęknął cicho, dostrzegając zniszczenia, jakie w jego ciele poczyniło... coś. Bo wciąż nawet nie wiedział, co go zaatakowało i dlaczego. Jednak część jego łusek, wraz ze skórą i wszystkim, po prostu zniknęła! Coś, niby rozżarzony pręt, po prostu wypaliło część jego ciała, pozostawiając tylko cienką warstewkę chroniącego kości mięsa. Na dodatek, zapewne na skutek ruchu, z wypalonego paska powoli sączyła się krew...
Odwrócił łeb, zaciskając oczy. Pazury wbiły się w trawę, gdy żołądek podjechał do gardła, a na języku rozpanoszył się obrzydliwy smak żółci. Nie zwrócił śniadania chyba tylko dlatego, że go nie jadł. Skończyło się na kilku bolesnych skurczach pustego żołądka...
Wiedział, co teraz się stanie. Rana była zbyt wysoko, by dało się odciąć ranną kończynę... Umrze. Tak daleko od domu, od wszystkiego, co znał... Będzie się męczył, znosił ból, rana zacznie śmierdzieć i ropieć, a w końcu zakażenie go zabije...
Westchnął cicho, boleśnie. I uniósł łeb, zdeterminowany, by nim stąd odejdzie, znaleźć jakieś spokojne miejsce na oddanie się skutkom tych zdarzeń, poznać odpowiedź.
Szybkie rozejrzenie się ukazało mu dwie sprawy – po pierwsze, pojawiły się kolejne stworki, a w tej chwili biły się między sobą. Po drugie... Istota, która zniknęła na początku, wróciła.
Czarne źrenice zwęziły się, choć w kącikach ślepi czaiła się zdradziecka wilgoć. Ciężko było unieść zad... Jednak jeszcze ciężej byłoby pozostać. Dlatego Smok ruszył w kierunku znikającej istoty, trwającej teraz w jakiejś dziwnej, niezrozumiałej pozycji. Stanął może ze trzy metry od niej, nie znając podziału na łuski i ogony, po czym spróbował przybrać najgroźniejszą minę, jaką potrafił.
– Dlaczego...? – mimo groźnego wyglądu i wyszczerzonych kłów, jego głos przypominał skowyt wystraszonego pisklęcia, a drżenie w nim zdradzało, że wielka bestia jest na skraju załamania nerwowego i niewiele brakuje jej do wybuchnięcia płaczem.
Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego mnie zabijasz?
To musiała być ona. Ona była odpowiedzialna za wszystko, co się tutaj wydarzyło – więc i za jego ranę.