Strona 5 z 30

: 08 mar 2015, 22:02
autor: Subtelny Gniew

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

// nie wiem czy to wina "Between the bars", ale zrobiło mi się żal Oczywistego ;p

Seraficzna wysłuchała uważnie obu wypowiedzi. Kaszmirowy zadziwił ją swoją erudycją. Był niezwykle inteligentny jak na swój wiek i pięknie formułował swoje myśli – tak jakby ona nie wygłaszała monologów w wieku pięciu księżyców. Dopiero teraz rozumiała zdziwienie innych. Takie małe stworzenie i takie słowa. To ze sobą kontrastowało. Dlatego ucieszyła się do Oczywistego, gdy okazało się, że nie każdy pisklak jest wyrośnięty jak na swój wiek. Uśmiechnęła się do niego ciepło. Co prawda Kaszmir nie zgarnął wszystkich odpowiedzi, ale jego brat wyglądał na bardzo zawstydzonego.

Jeśli interesuje was boska więź z maddarą, wiadomym jest, że podarowała ją smokom bogini Naranlea, córka Immanora. Z inteligencji uformowała ona wielką siłę, którą podarowawszy nam pozwoliła smoczej rasie na życie mimo paradoksów. Dzięki magii nasze skrzydła stały się na tyle silne, by unieść nasze wielkie ciała w powietrzu, a gardła na tyle odporne, że możemy ziać ogniem bez konsekwencji na swoim ciele – to mówiąc odchyliła pysk i wzięła głęboki wdech, by wypuścić z płuc powietrze, które zapłonęło nad jej pyskiem chwilowym błyskiem. Pochodnia szybko zgasła, a Seraficzna spuściła wzrok na pisklęta. – Maddara ma to do siebie, że sama się regeneruje. Po każdym razie wraca do pierwotnego poziomu. Jeśli odpoczywamy dzieje się to szybciej, ale tak czy siak maddara w naszym ciele jest niewyczerpana. Dzięki czemu zawsze nam służy. Wielką zagadką magii jest pytanie, gdzie powstaje. To właśnie jej boski element. Niektórzy twierdzą, że jest gdzieś w umyśle, ale moim zdaniem mylą źródło z warsztatem. Bo jak wspomniał Kaszmirowy maddara jest tylko tworzywem. Jeśli nie użyjemy wyobraźni, będzie niczym. Stąd wolę porównywać magię do siły mięśniowej. Dzięki niej zdolni jesteśmy chodzić, ale jeśli nie wyrazimy woli ruszenia – czy mięśnie na coś się przydadzą? – ucięła, by dać im się nad tym zastanowić. – Dlatego posługując się maddarą należy pamiętać o wszystkich szczegółach. O masie, ciężarze, stanie skupienia, kolorze, kształcie, tworzywie, temperaturze, ruchu czy miejscu pojawienia się. Bez tego niczego nie uformujemy. Kaszmirowy wspomniał o pracy uzdrowiciela i przenikaniu tak zwanej aury. To niewidzialna błona magii która nas okrywa. Sama w sobie nie może nas chronić, ponieważ wystarczy ją naruszyć aby ingerować w ciało innego smoka. Dzięki czemu my medycy możemy tak prędko leczyć. O kwestii odległości Kaszmir pięknie już nam powiedział, więc nie pozostaje mi nic innego, jak ostrzec was przed tym, że maddara to wielka siła i należy się nią posługiwać ostrożnie. Szczególnie ostrożnie. Czasem nieuwaga czy brak należytej ostrożności skutkować może poważnymi szkodami. Dlatego najważniejszym jest żeby podczas jej używania kierować się rozumem – wskazała pazurem na swoją głowę. – Jeśli to pojęliście, odnajdźcie w sobie źródło maddary – najpiękniejsza chwila.

: 14 mar 2015, 1:52
autor: Niewinna Łuska
Ogon adepta wachlował niewidzialnego smoka potrzebującego ochłody, który znajdował się dokładnie za plecami Kaszmira. Dziwne, kto potrzebowałby ochłody w taki zimny dzień? I do tego, dlaczego ktoś, kto może stać się niewidzialny, nie potrafiłby samemu obniżyć temperatury swojego ciała? To zakrawa na ogromny brak logiki. Dlatego można założyć, że wahania ogona czerwonołuskiego samca były spowodowane tylko jego zainteresowaniem i ekscytacją. Cała ta nauka magii była ciekawa. Musiał to przyznać, pomimo skrywanej nie nazbyt głęboko niechęci do czarodziejów. Więc podobno maddara pochodzi od samej Naranlei? Tej samej, która stworzyła barierę? Oczywiście, że tej samej! Bogiń nie było aż tyle, żeby zdarzały się wśród nich "powtórki". Wtedy można by używać ich w charakterze kart kolekcjonerskich. Na przykład tak: "Mogę dać Ci dwie Naranleę za jedną Nenyę". A wtedy obruszony marnością tej propozycji smok odpowiadałby: "Nie ma mowy! Ona jest warta przynajmniej trzy Naranlee!". Tak, gry karciane w świecie mówiących, magicznych gadów wielkości małego słonia, byłyby niezwykle ciekawym zjawiskiem. Jednakże jak do tej pory, nic takiego nie stało się popularne. Niestety. Powinniśmy to zdecydowanie zmienić... Ale później. Teraz był czas na naukę. I to nie naukę byle czego, bo samej magii. Czy tylko ja się niecierpliwię, by wreszcie zacząć czarować? Pewnie nie, każdy młody smok czeka na ten moment. Gdy opanuje niezrozumiałą dla niego siłę, ukrytą gdzieś w głębi jego ciała, albo raczej umysłu. Tak jak Kaszmir, pomimo zauważalnej ekscytacji, zastanawiający się intensywnie jak w ogóle zabrać się do postawionego przed nim zadania.
Odnajdź źródło mocy. Dla wszystkich czarodziejów było to takie łatwe. Znajdź źródło. Znajdź coś o czym słyszałeś tylko w teorii i nie masz pojęcia gdzie jest, czym jest, jaki ma kolor oczu, czy lubi bawić się w berka, a nawet czym to się je. Brońcie wszyscy bogowi jeść własną maddarę. To chyba zakrawa na akt kanibalizmu. Żaden szanujący się smok, a w swoim mniemaniu właśnie takim smokiem był Kaszmir, nie zjadłby żadnej części ciała należącej do innego przedstawiciela swojego gatunku. A skoro źródło maddary znajduje się w ciele smoka... To zjedzenie go jest niczym innym jak pałaszowanie fragmentu smoczej istoty. Tak więc kanibalizm. I do tego magiczny. Kaszmirowy na całe szczęście nie był ekscentrykiem, jeśli chodziło o kulinaria, i taka przygoda go nie interesowała. Jedyną rzeczą zajmującą aktualnie jego uwagę, była maddara. Jego własna maddara, która nagle okazała się potwornie niesforna, psotna i nieuchwytna. Przydałoby się więcej jakichś wskazówek. Czegokolwiek... Nawet mentalnego wsparcia. W tym momencie nie pogardziłby kółkiem anonimowych stworzeń upośledzonych magicznie. Może nie tylko on jeden miał taki problem, że magia bawiła się z nim w chowanego. I to w jego własnym ciele. Cóż za paradoks! Chyba nikt inny nie znał jego własnego ciała niż... on sam. To oczywista oczywistość, której jednak kaszmirowy zasób maddary zdawał się nie pojmować. Sprawnie umykał jego uwadze, krył się po najdalszych zakątkach jego wnętrzności. Przemykał gdzieś w cieniu żeber, wzdłuż linii kręgosłupa. Skradał się cichutko tuż pod powierzchnią skóry, prześlizgując się niezauważalnie do wnętrza mięśni, by potem wypłoszony ich gwałtownym drganiem, zaszył się aż w samiuteńkim koniuszku ogona.
Kaszmir drgnął zauważalnie. Poczuł nagle uciążliwe mrowienie objawiające się w części ciała, przy której to plecy tracą swoją szlachetną nazwę. A mowa oczywiście o ogonie. Cóż może innego nastąpić w cielsku gada po plecach, jak nie długi i silny ogon. Adept zignorował to dziwne uczucie i powrócił do intensywnych prób uchwycenia nieuchwytnego. Tym razem przymknął oczy i...
Mana kontynuowała swoją podróż. Znudzona przesiadywaniem w jakimś tam pospolitym ogonie. Bezgłośnie wniknęła wgłąb drobnych naczyń włosowatych, oplatających każdą komórkę ciała Kaszmirowego. Nimi przedostała się dalej, przez kolejne rozgałęzienia gęstej sieci żyłek, aż do wielkiego krwiobiegu, by zacząć krążyć w jego tętnicach i żyłach, docierając nieśmiało aż pod progi samego serca. Delikatnie musnęła je swoimi eterycznymi mackami, powoli ośmielając się z każdą chwilą, smakując niewidzialnym językiem jego bicia, głuchych odgłosów pulsującej, boskiej esencji życiowej. Gdy magia już raz spróbowała życia, zakochała się w nim bezgranicznie. Natychmiast. Całą sobą zalewając centralny punkt układu krążenia, wnikając weń bezpowrotnie. A z serca już była prosta droga. Zarówno do każdej, najdrobniejszej komórki jego ciała, najmniejszej płytki naskórka, aż do kości, rdzenia kręgowego i wreszcie mózgu. Maddara odżyła po dziesięciu księżycach słodkiego snu, stając się wreszcie tym kim pragnęła być. Służalczym narzędziem w łapach młodego smoka, ale i jego partnerką w absolutnej jedności ciała i umysłu.
Kaszmirowy otworzył oczy, gdy tylko wsłuchany wgłąb siebie, poczuł przyśpieszone bicie serca. Zaraz po nim cały świat nagle zwolnił. Jakby czas postanowił opóźnić swój bieg. Myśli stały się bardziej klarowne i swobodne, jakby przepływały w bezkresnym oceanie nieskończoności, którego mógł posmakować zaledwie końcówką rozbudzonej świadomości.
– Mam coś – stwierdził spokojnie, bacznie obserwując Seraficzną.

: 16 mar 2015, 22:10
autor: Oczywistooki
Wcześniej zdawało mu się, że nauka magii to będzie jakiś pikuś, jak na przykład zwykłego biegania. Jednak okazało się, że jest to bardziej skomplikowana rzecz, niż takie swobodne hasanie sobie po łące pełnej białego śniegu. O dziwo to go nie zniesmaczyło, lecz jeszcze bardziej zachęciło go do dalszej nauki o tej nieznanej w pełni nikomu sile.
Wtem usłyszał polecenie odnalezienia tejże zagadkowej mocy. Był bardzo podekscytowany, ale wiedział, że żeby odnaleźć w swoim umyślę maddarę i by ją okiełznać musiał zachować spokój i opanowanie. Zamknął swe wielkie ślepia, aby móc się jeszcze bardziej wyciszyć i skupić na odnajdywaniu tego cudeńka. Pierw zobaczył... Ciemność. Nic nowego. Zazwyczaj, kiedy zamykał oczy widział ciemność. Lecz ta ciemność nie była zwykła. Wydawało mu się, że coś się za nią znajduje i to coś jest coraz bliżej i jest coraz bardziej przejrzyste; widoczne. Poczuł, jakby jego ciało nagle znalazło się tam, przed czarną kurtyną, która zasłaniała coś, co promieniowało jakąś dziwną, lecz wyczuwalną energią. Wyciągnął łapę przed siebie, by odsłonić tą dziwną rzecz. W prawdziwej rzeczywistości również to zrobił, lecz nieświadomie, co mogłoby dziwacznie wyglądać. Dotykając tejże czerni ona natychmiastowo znikła, a na jej miejscu Oczywisty zobaczył coś, czego nie da się opisać. W tym czymś widział on swoje smutki, powody do radości i wszelakie uczucia... Wyciągnął ponownie łapę w kierunku tejże dziwnej rzeczy, by ją dotknąć. Kiedy to mu się udało, poczuł nagle, jakby przez jego ciało zaczęła przepływać jakaś niezidentyfikowana energia. Nie walczył z tym, tylko poddał się temu wspaniałemu uczuciu. Kiedy ta już wypełniła całe jego ciało od końca ogonka po same czubki rogów, otworzył oczy, czując się nieco inaczej, niż kilka chwil temu.

– ...i ja też... – powiedział cichutko z uśmiechem tuż po braciszku, zerkając w stronę Seraficznej, która się właśnie na niego patrzyła. Był przekonany, że to, co znalazł jest na pewno tym prawdziwym i jedynym źródłem Maddary. W jego umyśle dominowało teraz uczucie wielkiej radości...

: 17 mar 2015, 22:07
autor: Subtelny Gniew
Seraficzna obserwowała adeptów ze skrywaną niecierpliwością. Chwila szukania przez nich maddary dłużyła jej się w nieskończoność. Ale w szacunku wobec tej pięknej nauki i ich podniecenia, milczała wpatrzona w nich poważnym, zadumanym wzrokiem, zastanawiając się – kiedy u licha skończą?
Zazdrościła im siebie. To z pozoru narcystyczne uczucie, nawet ja wielce sprawiedliwy narrator muszę obronić. Jej nauka magii była jakąś jedną wielką porażką. Nie mogła zapomnieć, że zamiast ciszy i spokoju czuła gniew wobec nieuprzejmej i aroganckiej Dwuznacznej. Dlatego im zazdrościła. Że ich nauka przebiegała w odpowiednim patosie.
Kiedy oboje skończyli skinęła delikatnie głową:

Teraz sięgnijcie po nią i stwórzcie coś banalnego, pamiętajcie o wszystkich aspektach, o których wam mówiłam: masa, ciężar, stan skupienia, kolor, kształt, tworzywo, temperatura i miejsce pojawienia się – mówiła powoli wyraźnie, brzmiącym błogo szeptem, nie przeszkadzając chwili kontemplacji. Mówiąc tworzyła białą kulę, świecącą mocno w blasku słońca, niezbyt ciężką, trochę niewyraźną, unoszącą się w powietrzu kilka szponów poniżej jej łba, pomiędzy nią a uczniami. Był to gaz sformowany w wyraźnych krawędziach o pełnej barwie dzięki jasności dnia. Była chłodna jak kamień. – Niech się jeszcze nie porusza... – dodała cicho.

: 19 mar 2015, 21:07
autor: Oczywistooki
To było cudowne uczucie, gdy znalazł to, z czego będzie korzystał przez całe życie. Można to porównać do zakupu jakiegoś drogiego sprzętu w człowieczym świecie... Spojrzał szczęśliwie na brata, po czym z równie wielkim uśmiechem zaczął wpatrywać się w swoją nauczycielkę. Chciał ją jakoś pocieszyć, by nie była taka jakaś smutna... W końcu jego mottem były słowa "Pocieszaj wszystkich tyle, ile się da!". Jednak nim zdążył coś powiedzieć Seraficzna już zaczęła przedstawiać kolejne polecenia. Kula, która świeciła strasznie go zaintrygowała. Pomyślał, że musi też stworzyć coś wyjątkowego. Tyle pomysłów namnażało mu się w łebku...
– Co mogę wyczarować jako pierwsze? Uda mi się? To musi być coś specjalnego... – pomyślał w główce młody samczyk. Na szczęście szybko wybrał to, co chciał wyczarować. Był bardzo podekscytowany tym, lecz wiedział, że aby wytwór był jak najlepszy i by jak najbardziej przypominał zamierzony efekt końcowy, musi być bardzo skupiony na danej rzeczy. Wyobraził sobie okrągłą, metalową kulkę dwa szpony przed swoimi przednimi łapkami, która bardzo błyszczała i była wypolerowana, jakby ktoś miałby ją za chwilę zabrać na jakąś wystawę do muzeum. Miała kolor srebrzysty, a jej średnica wynosiła niecałe cztery łuski. Nie była zbyt ciężka, a jej celem było po prostu spoczywanie na ziemi. Temperatura tejże niezbyt dużej kuli była taka sama, jak otoczenia, lecz jako iż metale są przewodnikami ciepła, dotykając wytworzonego obiektu można było odczuć fałszywe złudzenie niższej temperatury. Zaczerpnął energii tworzenia ze swojego źródła i oczekiwał na rezultaty...

: 27 mar 2015, 23:07
autor: Niewinna Łuska
Kaszmirowy czuł się dziwnie od momentu dotarcia do swojego "źródła". W spokoju który go przepełnił było coś niepokojącego. Jak cisza przed burzą. Jak zwiastun wojny. Albo jak przydymione światło słońca na chwilę przed jego zaćmieniem. Wszystko wskazywało mu na to, że coś pójdzie nie tak jak trzeba. Jego myśli płynęły szybko, szybciej niż wskazywało na to zagłębione w ekstremalnej koncentracji ciało, przyćmione, znieruchomiałe posągowo. Ale w ich bieg mieszał się dziwacznie, czasem kilka myśli zachodziło jedna na drugą, czasem jakiś wątek ciągnął się, ciągnął i nagle urywał w miejscu, jak gdyby wymazany niewidzialną ręką. Trochę jakby czyjaś obca łapa mieszała mu w głowie. Wszystko to zdecydowanie stało na drodze, miedzy nim, a zadaniem stworzenia jakiegoś banalnego przedmiotu. Oczko już uporał się ze swoim zadaniem i lśniąca, metalowa kula spoczywała przed nim na ziemi. Kaszmir spojrzał na nią trochę tępo, delikatnie nieobecnym wzrokiem. Próbował odnaleźć w głębi swoich myśli ten spokój i harmonię, która gościła w nich jeszcze przed chwilą, dosłownie przed kilkoma sekundami. Ale nic nie pozostało z dawnego porządku, nagle zastąpionego przez dziwaczne poplątanie, zmylenie toków myślowych, ingerencje jakichś zewnętrznych, nieznanych czynników w jego całkowicie prywatną głowę! Tylko on miał prawo w niej mieszać. Nie potrzebował na to żadnych papierów, albowiem łeb spoczywał nie spoczywał na karku nikogo innego jak samego Kaszmira. Tymczasem domniemany "intruz" zadawał się całkowicie olewać wszelkie naturalne prawa własności. Siał anarchię. Ale nie mógł robić tego gdzie indziej? Czemu akurat na treningu magi... Ah. Trudno się skupić kiedy mózg odmawia normalnej współpracy. Tylko dlaczego tak się dzieje? Może pierwszym razem używanie maddary daje właśnie takie efekty? Oszołomienie, dezorientacja, trudność formułowania myśli, a wręcz zmiana ich biegu? Raczej nie. Dowodem była zmaterializowana z niczego kula należąca do jego uśmiechniętego brata. Więc czemu? Co się z nim było nie tak?
Od prób utrzymania koncentracji aż zaczęło mu się kręcić w głowie. A może zawroty były efektem zupełnie z tym niezwiązanym? Wyglądał jak ktoś, kto oberwał w łeb czymś ciężkim. Nawet ten rozbiegany wzrok się zgadzał, szukający w przestrzeni jakiegoś punktu zaczepienia.
Nagle, przed jego oczami pojawił się obraz. Miał bardzo nieprzyjemne i słuszne wrażenie, nie on miał pewność, iż owy obraz nie należy do niego. Nie jest rzeczą, która świadomie powstała w jego myślach. Był tam wciśnięty. Na siłę. Albo wślizgnął się podstępem jakąś boczną furtką. A najgorsze było w nim to, że nie mógł się skupić na niczym innym. Na niczym innym, oprócz obrazu... pięknego, dużego motyla. Ale jakiż był to obraz. Soczysty, żywy, wypełniony kolorami, wrażeniem, dźwiękiem, dotykiem a nawet smakiem. Tego nawet nie dało się nazwać obrazem. Adept po prostu doznał wizji. Wizji która przyszła do niego jakby z zewnątrz, z innego świata. Każdy najdrobniejszy szczegół rysował się przed jego oczami z bolesną dokładnością, wpijając się w nerwy wzrokowe jak paskudny pasożyt. Miażdżąc w ten sposób jakiekolwiek inne próby samodzielnego myślenia. Obezwładniając i wreszcie nakazując – by tworzyć. Już wiedział, że nie ma odwrotu. Musi przelać manę w absolutnie nieswoje, narzucone przez nieznane wyobrażenie, zalewające go jak fala rozkosznego przymusu.
Widział każdy szczegół. Motyl to przede wszystkim jego skrzydła. Tak więc ten konkretny motyl nie różnił się od pozostałych. Posiadał ogromne, przepięknie ubarwione skrzydła, w kolorze balansującym na granicy różu i czerwieni, może nawet z delikatnym dodatkiem fioletu. Plamek, przebarwień oraz innych zakłóceń na niemal perfekcyjnej płaszczyźnie skrzydełek prawie nie było. Na obrzeżach sprawiały wrażenie ciemniejszych niż w wewnętrznej części, co tworzyło wrażenie mocno zarysowanego konturu, gdy tak na prawdę był to jedynie cieniutki, kruchy, banalny do zniszczenia przez mocniejszy podmuch wiatru materiał. A raczej tkanka, umożliwiająca lot na śliskich warunkach łatwego ich zniszczenia. Dalej, gdzieś pomiędzy ogromnymi narządami lotnymi, umieszczony był korpusik, niepozorny, mały, na tle reszty ciała niemal niewidoczny. Jednak był tam, a Kaszmirowy widział go dokładnie jak na dłoni. A nawet lepiej, jak gdyby sam zmniejszył swoje ciało do owadzich rozmiarów i patrzył na motyla z odległości paru minimetrów. Każdy mikroskopijny włosek zdobiący powierzchnię czarnego jak węgielek tułowiu owada, zdawał się być wielki i wyraźnie widoczny. Każde wgłębienie wzdłuż jego korpusu ziało jak przepaść głęboka na wiele metrów. Główka była prawdopodobnie najciekawsza. Wielkie, segmentowe oczy sprawiały magiczne wrażenie. Lśniły odbitym światłem jak najcenniejsze rubiny, miały też podobny tym kamieniom kolor. Wielkie jak dwie kopuły magicznej bariery, a w każdym, drobnym "oczku" na ich powierzchni, odbijał się cały świat dookoła. Odbity tak po tysiąckroć w każdym oku, tworzył piękna mozaikę. Kolorową i tajemniczą. Zniekształcającą rzeczywistość. Wrażenie po prostu magiczne. Poniżej oczodołów przebywała w spokoju "trąbka" owada, służąca do pobierania smacznych i zdrowych posiłków prosto z kwiatowej stołówki. Zawinięta w "rulon", jak nić na szpulkę, czekała na okazję by zasmakować nektaru. Póki co, marnując się w bezczynności. Ostatnim elementem zauważonym z chorą dokładnością przez adepta, były czułki, długie piękne i wysmukłe. Do czego służyły? To nie istotne! Nadawały całości sylwetki owada niepowtarzalny charakter, przedłużając ją i wysmuklając. Były jak odznaczenie honorowe, jak trofeum, albo oznaka dojrzałości, która miała przyciągać samice w okresie godów. Tak oto Kaszmirowy ujrzał wizję motyla z precyzją niedostępną dla niego nigdy w realnym świecie. Tutaj jednak był w świecie wyobraźni, gdzie wszystko jest możliwe. Nawet to, że słyszał dźwięk i zapach dochodzący od wyimaginowanego motyla. Pachniał słońcem, łąką, kwiatami i nagrzaną ziemią, oraz trawą leniwie uginającą się pod łagodnymi podmuchami wiatru. A dźwięk który go otaczał to cichy, tajemniczy szelest trzepoczących skrzydełek. Urywany i impulsywny. Niepokojący i jednocześnie harmonijny. Waga owada nie uchodziła wątpliwością. Był lekki niczym piórko, niemal nic nie ważył. Także musiał być delikatny. Niczym tafla lodu na malutkiej, krystalicznie czystej kałuży.
Wizja nie przestawała narzucać się jego oszołomionej świadomości, a w tym czasie maddara niemal sama rwała się do dzieła. Kaszmir musiał powiedzieć w myślach tylko "no dobra, idź", a ona jak rwąca rzeka wypadająca z koryta pognała wypełnić sobą chirurgicznie szczegółowy obraz owada. Adept dbał o to, by wypełniła każdy, najmniejszy jego skrawek, co do włoska. A potem by całość zmaterializowała się kilka łusek przed jego pyskiem. Popchnął magię w tym, kierunku i... prawdopodobnie wykwitł w tym miejscu z niczego motyl. Zawieszony w powietrzu z rozłożonymi skrzydłami, jakby został rozciągnięty szpilkami na tablicy kolekcjonera. Kaszmir rzucił na niego zdziwione spojrzenie rozdziawiając nieco pyszczek i szeroko otwierając oczy. Wziął wdech i ledwo wydusił z siebie:
– T-to ja zrobiłem? – wbijał oszołomione spojrzenie swój twór.
Niby przyłożył do tego swoją łapę. Ale zrobił to niemal odruchowo, podświadomie. Obraz i cały proces pojawiły się w jego głowie znikąd. I co gorsza – nie mógł ich powstrzymać przed samospełnieniem. Co to miało być? Czy ktoś przejął kontrolę nad jego umysłem? A może był po prostu niepoczytalny... Całkiem prawdopodobne, sądząc po jego wcześniejszej akcji z soplem w roli głównej.

: 02 kwie 2015, 21:14
autor: Subtelny Gniew
Seraficzna Łuska, trochę już zmęczona. Nie była bowiem mistrzem nauczania, jak jej dawna przyjaciółka Hipno. Może to przez to, że nie mogła nic robić. Tylko siedziała i gapiła się, jak młodzi zapoznają się ze swoją siłą. A trochę to trwało. Zwłaszcza w przypadku nieprzeciętnego Kaszmiru, który chyba nawiązywał jakąś głębsza relację ze swoim źródłem. Na szczęście Oczywisty okazał się szybkim, konkretnym uczniem. Jego kula, zachowująca wszystkie szczegóły, o których mówiła, znalazła się na konkretnej wysokości i nie zniknęła.

Dobra robota – pokiwała z uznaniem głową i wlepiła oczekujący wzrok w drugiego adepta. W końcu po długich staraniach coś się pojawiło. Coś bardzo małego, z pozoru dla niej niekształtnego, a zanim zdążyła się skupić już tego nie było. Mocniejszy powiew porwał dzieło i zawiał w niepamięć. A Seraficzna poczuła zakłopotanie. Trudno było jej skarcić Kaszmirowego. W końcu tak się postarał.

Świetnie – chrząknęła. – Widzisz Kaszmirze... Popełniłam przy nauce ten sam problem i bardzo dobrze cię rozumiem, ale... sam wiesz... sztuka posługiwania się maddarą nie jest łatwa. Nie chodzi tu tylko o to, że żeby oddać dobrze iluzję, trzeb pamiętać o każdym szczególe. Magia to potężna moc, który czasem słucha się a czasem nie. A początki bywają ekstremalnie trudno, bo uczymy się ujarzmiać boski dar – starała się brzmieć łagodnie. – Wiem, że jesteś nieprzeciętnym uczniem, ale zacznijmy od czegoś prostszego, jak twój brat – uśmiechnęła się jak najcieplej umiała. – To zaś dopracujemy następnym razem.

Nie chciała kontynuować nauki bez jednego ucznia. Czekała więc na powtórzenie zadania przez Kaszmirowego.

: 04 kwie 2015, 0:43
autor: Niewinna Łuska
Odkaszlnął lekko zakłopotany, gdy Seraficzna wyrwała go ze stanu osłupienia. Co do cholery przed chwila się stało? Nie potrafił pojąć swoim ograniczonym umysłem do czego przed chwilą doszło. Jednak wraz ze zniknięciem mało udanej iluzji, miał wrażenie, że owo uczucie obcości i nienamacalności odpłynęło w niepamięć. Już był sobą i tylko sobą. Hmm... Przynajmniej taką miał nadzieję. Zamrugał kilka razy, patrząc niemrawo na nauczycielkę, jakby oglądał jakiś obraz, wyświetlany na ekranie postawionym za jej plecami. Pozostawiało to pewne pole do manewru, gdybyśmy chcieli rozprawiać o poczytalności młodego adepta. Czy słowa Seraficznej do niego dotarły? Niezogniskowane na niczym kompletnie niczym spojrzenie mogło poddać to w wątpliwość. Jednakże gdy skończyła mówić, on nagle nabrał w płuca haust powietrza, a jego szafirowe ślepka momentalnie wbiły się w kleryczkę. Coś, jakby właśnie wyciągnęła go prosto z najgłębszych odmętów, gdzie właśnie miał dokonać swojego żywota przez utopienie. Nie dłużej niż sekundę potem, skończył z obłąkańczym spojrzeniem i wydusił z siebie kilka słów.
– Ja... Ja przepraszam! – wyartykułował cicho i nieśmiało, patrząc sobie pod łapy. – To nie ja zrobiłem. Na prawdę.
Potrząsnął głową, zrzucając z siebie natłok niepotrzebnych myśli. Ten zabieg musiał okazać się nad wyraz skuteczny, gdyż po niem Kaszmirowy wrócił do swojego normalnego stanu. A mówiac do normalnego stanu, mam na myśli to:
– Przecież i ja i Oczko jesteśmy nieprzeciętnymi uczniami! Zawsze staramy się za dwóch. We dwóch. Czyli to już jak cztery. Co nie Oczko? – odsłonił zęby w drapieżnym wyszczerzu. A gdy już suszenie kłów mu się znudziło, przymknął ślepia. – Zaraz naprawię tą iluzję. Już chyba mam kontrolę... Nad tym czymś.
Nieufnie sięgnął do źródła maddary. Po ostatnim wypadku, bał się nieco, aby to wszystko nie wróciło. Choć powiedział do Seraficznej o "naprawieniu" nieudanego zaklęcia z taką pewnością siebie to... podświadomie dotyk źródła budził w nim niepokój. Ale... jak już wcześniej zauważył, po intruzie nie było śladu. I został tylko on, oraz jego mana. Dziwne. Teraz to było takie puste, bez wyrazu. Broń boże, nie tęsknił za tym poprzednim, szalonym wybuchem! Dotknął maddary i poczuł spokój, równowagę płynącą z wnętrza własnego organizmu. Chyba tak to powinno wyglądać od początku, prawda? Uchwycił nić many i wplótł ją w swoje nowe wyobrażenie. Wyszło to dość naturalnie, nie miał problemów z koncentracją. Zawsze skupiał się na jednej rzeczy na raz. Tak jak i tym razem, gdy całą swoja uwagę poświecił wyobrażeniu przedstawiającemu stalową kulkę, podobną do tej wyczarowanej przez jego brata. Co by tu dużo nie mówić, on przynajmniej tym razem nie schrzanił nauki. Za to Kaszmir cóż... Rzadko coś nie wychodziło mu za pierwszym razem. Z umiejętnościami fizycznymi wszystko wypadało dobrze, jeśli tylko słuchał swojej intuicji. I po prostu angażował w to wszystkie swoje siły. No a tutaj od razu wszystko szło nie tak. Może coś było nie tak z jego głową? Jeśli podobny incydent z czarami się powtórzy, to chyba uda się z tym do jakiegoś uzdrowiciela. Albo po prostu pójdzie za radą Słowa i rzuci magię w zakurzony kąt, żeby już nigdy do niej nie wrócić. W obecnym momencie, wydawało mu się to całkiem rozsądne.
Ale wracając do opisu kulki: średnica może pięciu pazurów. Stan skupienia: stały. Pf, oczywiście! Nie chciał oblać się roztopionym żelastwem. Właściwie nie znał żadnego innego rodzaju metalu, tak wiec z góry założył, że iluzja będzie przedstawiać właśnie żelazo. Ładnie wypolerowane i regularnie ukształtowane. Miało też słuszną wagę, odpowiadającej rzeczywistej ciężkości metalu. No i temperaturę podobną do otaczającego ich, chłodnego powietrza, tak jakby obiekt przebywał w tym miejscu już jakiś czas i zdążył ja przejąć. Co jeszcze, co jeszcze... Musiała zadziałać siła grawitacji. Kaszmirowy uwzględnił to w swojej wyobraźni. Kula była twarda i posiadała kolor srebrzysty, czysty metaliczny połysk. Przypominała bardziej stal niż rzeczone żelazo, ale smok nie znał na tyle dobrze wyglądu poszczególnych stopów. Smakowała za to... hej, bez przesady. To akurat nie jest do niczego potrzebne. Kaszmir nie był na tyle roztrzepany, by podjąć próbę skosztowania swojej iluzji. A może był? Gdy już miał zebrane razem wszystkie przymioty kreowanego obiektu, dodał jego położenie. Tak jak poprzednio, przed sobą. Nić many już była obecna w jego tworze. Wystarczyło tylko dać znak. Uaktywnił maddarę w swobodnym przepływie, by dokonała materializacji.
Otworzył oczy zadowolony, pewny, że tym razem pójdzie bez większych problemów. Raczej powinno, nie napotkał za drugim razem żadnych przeszkód. Jego umysł i mana już należały tylko do niego.
– I jak teraz? – Zapytał zaciekawiony, patrząc w miejsce, gdzie miała powstać iluzja.

: 04 kwie 2015, 21:44
autor: Subtelny Gniew
Uśmiechnęła się. Obie kule były idealne, i wyglądało na to, że Kaszmir oswoił się już ze swoją maddarą. Mimo to Seraficzna, urodzona czytelniczka w myślach, zauważyła niemrawość w adepcie i od razu, bo tego jej umiejętność nie obejmowała, obwiniła za to siebie. Czyżby nie była lepsza od Aluzji? Zmartwiła się.

Wspaniale – kontynuowała jednak, nie dając po sobie poznać chwili słabości. Musiała ich trzymać twardą łapą, inaczej chyba by się na nią rzuciły i pozjadały. Czułą niezwykłą sympatię do piskląt (kobieto to nie pisklęta), ale na wszelki wypadek wolała trzymać się na dystans. Tak żeby nikogo uszkodzić. W ogóle jakby nie była uzdrowicielem. – Teraz kolejny ważny aspekt, ruch. Który przyda się w każdej okoliczności, nie tylko podczas magii ataku i obrony, ale także w życiu, podczas nauk, przy dzieciach – dorzuciła. Oni chyba jednak należeli do zdrowych samców, chcących mieć dzieci. – Wyobraźcie sobie, że wasz twór, w tym przypadku, że wasze kule obracają się dookoła własnej osi, a potem za pomocą maddary sprawcie, że to samo stanie się w rzeczywistości, właśnie tak – jej biała kula zaczęła się obracać, coraz szybciej i szybciej odbijając światło i tworząc pojedyncze, błyskające promienie odstrzeliwujące w różne strony. – Znów wdajecie w swoje wyobrażenie waszą maddarę, a ona pozwala, że myśli stają się rzeczywistością – mówiła cisze, lecz wciąż wyraźnie dając się adeptom przypatrzeć mknącej w miejscu kuli. – Musicie pamiętać o prędkości i pilnować, by obracając się pozostawała w jednym miejscu – poleciła i sprawiła, że jej kula zwolniła. Nie chciała, aby efekty wizualne rozpraszały adeptów w nauce.

: 20 kwie 2015, 22:34
autor: Niewinna Łuska
Pozjadali? Czemu nie? Było ich dwóch, ona jedna. Mięsa starczyłoby akurat na przekąskę. Do tego wyglądała na smaczną. Mięseczko nie zdążyło się zestarzeć, powinno być jędrne i rozpływać siew ustach. Mniam! Dobrze, że nie ukazała im jednak swojej słabości.
Obrotowa kula? Czy tylko ja o tym pomyślałem? No wiecie... dyskoteka, kula... Odblaski na ścianach i dzikie techno, w rytm którego podskakuje trójka smoków. Tylko ja? Ahm... No to przejdźmy do wykonywania zadania.
Kaszmir ucieszył się, że w końcu wszystko działało. Nareszcie! Jego debilizm zmalał o całe dwa stopnie. W skali stustopniowej. Co zawsze było jakimś sukcesem. Grosz do grosza, ziarnko do ziarnka, a adept zacznie znowu zbierać maddarę, rozochocony uprzednim sukcesem, by coś zmasakrować. To znaczy... wprawić kulę w ruch. Nie równa się to masakrze. Chyba, że rozpędzona kula poleci na przykład prosto w mordkę jego brata. Powoli popatrzył w jego kierunku, potem powoli popatrzył na swoją kulę. Nie... to raczej kiepski pomysł. Żelazo + jego brat równa się... naleśniki? Lepiej zostać przy obrocie.
Wyrzucił z głowy wszystkie głupie pomysły i przystąpił do dzieła. Sięgnął ku źródłu, tworząc w głowie obraz. Rzeczywistość odcisnęła się na jego powiekach, gdy zamknął oczy. Wciąż widział w swoich myślach śnieg ścielący się na ziemi oraz kulę. Tym razem, jednak żelastwo drgnęło i uniosło się trochę nad powierzchnię gruntu. Bardzo powoli, statecznie. Bez odkształcania się miało zawisnąć jakiś pazur od gleby. I tam już zakończyć oczywiście swój ruch. Ale tylko ten jeden ruch! Bo jak to w fizyce i magii bywa, ruch rzadko bywa po prostu liniowy, a musi wprowadzać ze sobą inne niuanse. Na przykład podręcznikowy obrót. Wokół własnej osi. Widział to dokładnie. Tak samo jak jego prędkość. Kula wykonywała swój ruch raczej powoli. Może półobrót na sekundę, może nawet mniej. Nie chciał znów przesadzić. Reszta siły woli poszła na to, by absolutnie, pomimo swego kręcenia, nie oddalała się od wyznaczonego miejsca w powietrzu. Masz być tutaj, zrozumiano? W myślach stworzył nawet taki iluzoryczny sznurek, wyznaczający linię od ziemi aż do jego tworu. Na niego jednak nie chciał poświęcać maddary. To było tylko wspomaganie wyobraźni. I przy okazji piękne nakreślenie osi obrotu, z czego nie do końca zdawał sobie sprawę. Teraz pozostawało zebrać te wszystkie myśli do kupy i złapać magię za ogon. Nie puszczając przy tym jej drugiego ogona, czyli wciąż trwającej materializacji ich cudownej iluzji. Chwycił te dwa sznureczki w swoje mentalne łapki i uaktywnił nowo utworzoną nić. Tchnął manę w wyobrażenie ruchu. Powoli otworzył oczy, mając nadzieje, że ujrzy to, co zaplanował. Błagam wszystkich bogów, niech to będzie to! Jeśli nie, to raz na zawsze kończy z tym szemranym ,magicznym interesem.

: 22 kwie 2015, 9:34
autor: Oczywistooki
Jeszcze nigdy w życiu Oczywisty nie był tak bardzo szczęśliwy z jakiejś nauki. W przeciwieństwie do ataku i obrony, magia była czystą przyjemnością, wywołującą automatyczne polepszenie humoru. No, chociaż jeśli komuś nie wychodzi to to przyjemnością nie można nazwać, ale cóż, tak bywa. Na szczęście młodym adeptom nie sprawiało to żadnych problemów, nie licząc wpadki Kaszmira przed chwilą.
Młodzieniec podziwiając obracającą się białą kulę kleryczki Życia już układał sobie plan w swoim niebieskim łebku.
Wyobraził sobie pierw, że na jego kulce pojawia się jakby czerwona kropka, o średnicy jednej łuski. Była przyklejona do niej, bardzo lekka oraz miała taką samą temperaturę, jak kula i całe otoczenie. Tchnął maddarę w swój twór i zobaczył rezultaty. Pewnie wszyscy teraz myślą dlaczego zrobił jakąś kropkę, zamiast wprawić ją w ruch, jak Seraficzna kazała? Otóż jego kula była tak wypolerowana, że nawet gdyby się obracała to niczyje oko nie byłoby w stanie tego wyłapać.
Teraz dopiero przeszedł do ruchu. Wyobraził sobie, jak kula wraz z nalepką unoszą się nad powierzchnię ziemi na około jeden szpon, a następnie zaczynają się obracać wokół własnej osi, lecz nie toczyć się w powietrzu! Miała stać w miejscu. Dzięki specjalnemu dodatkowi można było bez trudu zauważyć, jak kulka się obraca. Zabrał ze swojego źródła maddarę i tchnął ją w wyobrażenie. Oby to wszystko nie było za bardzo skomplikowane...

: 27 kwie 2015, 20:58
autor: Subtelny Gniew
Seraficzna obserwowała, jak adepci skupiają się na wykonaniu zadania, a potem jak ich kule zaczynają się kręcić wokół własnej osi. Czerwona nalepka wydawała jej się całkiem niepotrzebna. Ruch zawsze było widać, a niewypolerowanie na nic nie wpływało.
Gdy praca została skończona pokiwała z aprobatą łbem i przeszła do ostatniego polecenia:

A teraz niech wasze obracające się wokół własnej osi kule, ale uwaga obracające się! Niech zaczną krążyć wokół waszej głowy, wciąż się obracając! Niech zakreślają okrąg, najpierw powoli, potem możecie przyśpieszyć, niech jednak nie ruszają się szybciej od biegnącej sarny – poleciła podkreślając, by kula wciąż była w obrocie wokół własnej osi.

: 17 maja 2015, 15:22
autor: Oczywistooki
Hah, a jednak udało się! To było wspaniałe uczucie, lecz niestety nauczycielka pragnęła jeszcze więcej. Niebieskołuski młodzieniec musiał być bardzo skupiony na powierzonych mu czynnościach. Miał nadzieję, że jest to już ostatnia rzecz, którą może zrobić z tą kulką. Czerwona kropka na kręcącym się obiekcie kulistym dawała wrażenie, jakby teraz była bardziej rozciągnięta. Oczywiście nie kręciła się na tyle szybko, aby złudzeniem optycznym wydawała się być kreską.
Przejdźmy więc do sedna sprawy, a mianowicie do ruchu wokół łba młodzika, niczym ziemia wokół słońca.
Oczywisty wyobraził sobie, jak ciągle kręcąca się metalowa kula z czerwonym punkcikiem powoli zbliża się do jego łba, lecz nie za blisko. Następne jego głowę zaczęła okrążać z dosyć niską prędkością, aby przez przypadek nie odleciała dzięki sile odśrodkowej. Po chwili kula trochę miała przyspieszyć, ale tak jak powiedziała Seraficzna Łuska nie szybciej od biegnącej sarny. Gdyby przecież tak nie daj Immanorze odleciała, to mogłaby uszkodzić i nauczycielkę i kochanego czerwonołuskiego braciszka. Miał nadzieję, że Kaszmir też będzie uważał z odlotem kuli bardziej na boki...

: 31 maja 2015, 10:26
autor: Dwuznaczna Aluzja
Rany dawały jej się we znaki, zwłaszcza że nie mogła przez nie walczyć na arenie. Mogła doznać omdlenia w każdej chwili, a to oznaczałoby haniebną przegraną walkowerem. Nie wyobrażała sobie czegoś takiego.
Dlatego też przyszła nad Łąkę Głazów i usiadła, owijając łapy ogonem od prawej strony. Wpatrzona w niebo, wydała z siebie potężny ryk, wzywając Jesień Bzów. Niedawno awansowała, o czym Aluzja dowiedziała się od Leśnego Szeptu.

(25.05.2015); (28.05.2015); 1x Rana lekka (26.05.2015)]

: 04 cze 2015, 8:54
autor: Lenifiell
Pisklak przybył na łąkę kamieni w celu potrenowania skakania. Umiał już dosyć dobrze skakać, ale trening zawsze się przyda. Na początku rozejrzał się za terenem do treningu. Zauważył że po lewej kilka kamieni było ustawionych tak że można było po nich skakać. Maluch podbiegł do nich, wyprostował się zmierzył wzrokowo odległości po między kamieniami, było ich siedem po między trzecim a czwartym była większa odległość reszta była wystarczająco blisko tak by pisklak mógł poskakać między nimi bez większych trudności. Na początek wyprostował ogon tak by u nie przeszkadzał i wskoczył miękko na pierwszy kamień. Kamienie nie były tak wygodne jak przeszkody jego mamy, ale uznał że powinien sobie poradzić. Skoczył na drugi kamyk, ten skok nie wyszedł mu najlepiej bo wylądował dosyć twardo, zbyt bardzo się spiął. Skok na trzeci kamień był już jednak dużo lepszy bo wylądował lekko na nim, kamyk dodatkowo przeszkadzał bo nie był wielki a przed nim najtrudniejszy skok. Pisklak wyprostował się rozluźnił i przyglądał się przeszkodzie, wiedział że musi się mocno wybić i przeskoczyć na kolejny kamień, jak wiedział tak zrobił, wybił się mocno, w trakcie lotu rozłożył skrzydła które poniosły go tak ze wylądował na czwartym kamieniu dosyć miękko. O tak, ucieszył się w duchu i skoczył radośnie na kolejny, gdyby był uważny zwrócił by uwagę że kamień był mały i ciężko się na nim utrzymać, lądując łapka mu się osunęła, ale jakoś się udało mu wybalansować, po za tym że jedną łapą nie stał na nim, więc wybił się z niego na kolejny już większy. Przed nim był kolejny skok, ten nie był trudny i po chwili stał na ostatnim kamyku zadziornie się uśmiechając. Trening skoków do celu zakończony, teraz przed nim skakanie nad przeszkodą.
Zauważył ze jeden kamień się do tego dosyć dobrze nadaje, był nie zbyt wysoki tak by maluch dał rade go przeskoczyć a zarazem gładki, by gdyby maluchowi nie wyszło aby czegoś sobie nie zrobił. Podbiegł do niego i zmierzył przeszkodę wzrokiem, no nie będzie łatwo, ale trening czyni mistrza. Wyprostował się ogon zawinął w stronę skrzydeł by przy lądowaniu nim nie zahaczyć. Pisklak wybił się mocno, minął kamień na długość pazura i wylądował z drugiej strony z zadziornym uśmieszkiem. Dobrze zrobi teraz Skok w druga stronę by się upewnić że daje rade sobie z takimi skokami. Jeszcze raz się wyprostował zwinął ogon i skoczył. Lot był krótki a kamień został ominięty nawet na dalsza odległość niż poprzednio, ogon nie zahaczył o przeszkodę więc maluch mógł się cieszyć. Uznał ze było by na tyle, więc ruszył w kierunku jaskini swoich rodziców.

: 06 cze 2015, 17:41
autor: Subtelny Gniew
Przybyła na wezwanie Dwuznacznej jak szybko mogła. Oczywiście towarzyszyła jej przy tym burza emocji. Ironia losu – leczyć wojowniczkę, którą chciała zabić połowa jej stada, a może więcej. Jej stada, które praktycznie przestawało istnieć, z "przywódcą", który sprawiał, że czuła wręcz satysfakcję na myśl, że pomoże legendzie krwawych i ryzykownych pojedynków w wyleczeniu ran.

Witaj – rzuciła, wylądowawszy na Łące Głazów. Od razu przeszła na tryb – uzdrowiciel nie dowierza, jak można się tak urządzić. Oglądnęła wszystkie rany po kolei, przykładając łapy i sprawdzając zakres uszkodzeń. Następnie wyjęła z babkę. Z tego, co słyszała zapasy Cienia w nią ostatnio obfitowały. Co było dość zaskakujące, ale bardzo ją cieszyło. Zmiażdżone liście położyła na wszystkich ranach w odpowiedniej dla ich obszarów ilości. Niewielką ilość kwiatów dziurawca wrzuciła do kociołka z wodą i zagotowała, by po lekkim ostygnięciu podać Dwuznacznej do picia. Dziurawiec miał zmniejszyć ból w uszkodzonej nodze. Sproszkowane nasiona lulka także wrzuciła do wody, tym razem nie gorącej i podała na ból piersi. Lulek musiała niestety wyjąć z zapasów Życia (z podejrzanym zadowoleniem, cieszyły ją preteksty na kłótnie z tym snobem Słowem). Sproszkowała sporo liści kozłka na uspokojenie z powodu tych gorszych ran, wrzuciła je do wody i po zagotowaniu podała smoczycy do inhalacji. Kiedy babka opadła, utarła liście ślazu i uzyskaną maź nałożyła na ranę rozerwaną za pomocą cudzej maddary. Na uszkodzone kości podała jej trzy jagody jałowca.

Gdy zioła działały, zabrała się za magiczną reparację. Zaczęła od klatki piersiowej. Położyła łapy nad rana i wniknęła do środka. Zaczęła od usunięcia ciał obcych, mogących wywołać zakażenie. Zatamowała krwawienie, przyśpieszając proces krzepnięcia. Potem wzięła się za regenerację mięśni. Przyśpieszała powstawanie nowych komórek, przedtem pozbywszy się martwych. Dbała o to by mięśnie pozostawały odpowiednio ciepłe, a naprawione włókna rozciągliwe. Zregenerowała wszystkie tkanki, zwłaszcza przerwaną skórę. Pamiętała, by pozbyć się wszelkiej obcej maddary, mogącej nadal uszkadzać ciało wojowniczki. Naprawiła bodźce, złączyła komórki skóry, a na końcu naskórek, by nie pozostała żadna blizna. Zamknęła pod spodem wszystkie połączenia i odłączyła łapy, by przełożyć je nad kolano Dwuznacznej.
Także zaczęła od usunięcia wszelkiego możliwego zakażenia i zamknęła naczynia krwionośne, zwłaszcza żyły, by krwawienie ustało. Następnie zajęła się regenerowaniem szpiku kostnego, by na kości nie pozostała żadna rysa, a także regeneracją wiązadeł, by kolano mogło się sprawnie poruszać. Pamiętała o wszelkich płynach i rozciągłości. Tym samym sposobem, co przedtem naprawiła mięśnie, tkanki, następnie skórę i naskórek. A na końcu zamknęła wszelkie połączenia, by noga wróciła do dawnej funkcjonalności.
Zadrapaniem na zadzie zajęła się na ostatku. Już spokojniej wysłała impuls magiczny, by usunąć zakażenie, przyśpieszyć proces krzepnięcia. Usunąć martwą komórkę i krew. Zregenerowała tkanki, skórę i naskórek. A na końcu zamknęła tę część połączeń krwionośnych i nerwowych, by wszystko przywrócić do dawnego porządku. Na końcu spojrzała na efekt.

: 07 cze 2015, 22:54
autor: Administrator
Samiczka chciała poznać inne miejsca. Góry były ciekawe, ale jednak dosyć monotonne. No i nie wiele spotykała tam smoków, czy innych stworzeń. Gnała ją ciekawość tego, co znajdowało się poza górami. Nie wiedziała tylko, jak długa to będzie podróż. Gdy zeszła z gór i minęła jakiś las, długo, długo wędrowała równiną. Często musiała robić sobie postoje, ale dzięki wesołym igraszkom w trawie wędrówka nie wydawała się tak monotonna, jakby mogła być. Korzystała z tego, czego się nauczyła, szczęśliwa, że nie jest tak całkowicie bezradna i niezgrabna, jak wcześniej.
W ten sposób dotarła do granicy, wyczuwała tutaj zapach swych smoków, a dalej wiele innych, obcych. Zaciekawiona tymi nowymi wrażeniami weszła w gąszcz lasku, klucząc pomiędzy drzewami, przeskakując rozrośnięte krzewy i niewielkie, młode pnie powalonych drzew.
Momentami bała się, że nie odnajdzie drogi powrotnej, ale czuła na ziemi własny zapach tak wyraźny, iż miała nadzieję, że po tych śladach trafi do bezpiecznej przystani.
Tymczasem nie martwiła się już niczym, gdyż dotarła do pięknej łąki, na której znajdowało się wiele głazów. Małych, dużych, drobniutkich, białych, szarych, czarnych i o wielu, wielu innych kolorach.
Westchnęła, unosząc uszka i uśmiechnęła się pod nosem, zniżając pysk. Tak, naprawdę super miejsce. Wbiegła na łąkę, przeskakując kamyki, szponami podrzucała do góry to mniejsze okazy.

: 07 cze 2015, 23:04
autor: Słodki Kolec
Leciałem jak co dzeń. Zwiedzałem wolne stada. Dzień temu odpowiadał. Był cieply. Zapowiadała się mała przygoda.
Lecąc nad szklistym zagajnikiem zobaczyłem czerwone pisklę. Podleciałem do niej i wyładowałem pół a od pisklaka.
Cześć. Jestem Shiro, a ty? – poddszedłem po niej bliżej i ją obwachałem. Woń pisklaka była przesiąknięta zapachem minerałów i skał. "Cienista]" pomyślałem z miłym uśmiechem na pyszczku.

: 07 cze 2015, 23:11
autor: Administrator
Przeskoczyła nad większym, płaskim kamieniem o dziwnych zielonych barwach, przecinających się czarnymi paskami. Kamień porastał żółtawy nalot, nadając mu raczej osobliwy wygląd. Lądując machnęła energicznie długi ogonem, ugięła przednie łapy i przekoziołkowała kawałek, mrucząc pod nosem. Coraz dłuższa grzywa plątała się wokół jej szyi.
Fuknęła, dźwigając się z ziemi, gdy padł na nią cień.
Zaintrygowana zadarła złoty łeb, mrużąc powieki, widząc jasną sylwetkę, która wylądowała kawałek od niej. Zmarszczyła nos, zniżając łeb, rzucając mu niepewne, niezbyt ufne spojrzenie. Warknęła nawet, kołysząc ogonem, poruszając przy tym ramionami skrzydeł. Czarne slepia były czujne. Wyczuwała jego dziwny zapach, a to zaskoczyło ją jeszcze bardziej. Dlaczego tak pachniał, kim był?
Co też mówił?
S-shiro? – zagruchała cichym głosem.
Ja? – dorzuciła, odchylając łeb do tyłu.
Ale... ona nie wiedziała. Pokręciła ostrożnie, powoli łbem, jakby mówiąc: Skąd mam wiedzieć?

: 07 cze 2015, 23:18
autor: Niewinna Łuska
//zakrzywiający czasoprzestrzeń post do naukiiii...

NA razie szło dobrze. Aż podejrzanie zbyt dobrze. Jednak darowanemu żubrowi nie zagląda się pod ogon i lepiej nie zapeszać. Kolejne zadanie, wystawiające na próbę jego wątłe zdolności magiczne, polegało na wprawieniu obracających się kul w kolejny ruch obrotowy! Kul... cepcja? W każdym razie, nie dość że ten wątły twór magiczny był utrzymywany siła jego roztrzepanego umysłu, to jeszcze miał zbliżyć się niebezpiecznie blisko jego łba! To... dobry pomysł (nie powiedział nikt nigdy, komentując "magię" Kaszmira). A adept spokojnie wziął się do dzieła. Postawił na mentalne nogi całe swoje skupienie i koncentrację. Miał przed sobą już trzy nakładające się na siebie klisze. Pierwsza to budowa żelaznej, zimnej i ciężkiej kuli. Na nią nałożona była kolejna, na której kula wprawiana była w ruch obrotowy. Kaszmirowy nie tracąc z oczu dwóch powyższych, dołożył jeszcze trzecią kliszę. Zadbał jednak, żeby dwie wcześniejsze nie zaniknęły, lecz były tak samo wyraźne jak wcześniej. Tylko tego by brakowało, żeby stracił teraz kontrolę. Lecz wracając do trzeciej kliszy. Naniósł na nią wyobrażenie, w którym kula zgodnie z poleceniem zaczyna obracać się wokół jego łba. Zaczyna podążać w lewo, jednocześnie nie zmieniając swojej odległości od jego głowy. Zupełnie, jakby trzymała ją tam jakaś niewidzialna więź. W ten sposób podążała w kierunku przeciwnym wskazówkom zegara, znikając najpierw z pola widzenia adepta, mijając jego głowę od tyłu, a potem nieśmiało wyłaniając się na widok jego ślepi, tym razem ze strony prawej. Ruch ten odbywał się dokładnie na poziomie jego oczu oraz z szybkością nie większą niż liść opadający z drzewa. Wolał nie ryzykować wystrzelenia tego metalowego grata "z orbity" w stronę czyichś, bogu ducha winnych, zębów. Przy tym wciąż niezmiennie i monotonnie kula nie ustawała w obrotach wokół własnej osi. W ten oto sposób miał powstać mały, smoczy układ planetarny. Aczkolwiek pusta (a więc lekka) łepetyna Kaszmira nie stanowiła najlepszego centrum owego układu. Pomimo to, adept zebrał wszystkie te mentalne klisze razem, tworząc spójny obraz, w który tchnął swoja manę i pozwolił, by wyobrażenie zlało się z rzeczywistością. Uruchomił swoją magiczna maszynkę.

: 07 cze 2015, 23:24
autor: Słodki Kolec
Popatrzyłem na nią. Kolejny bezimienny pisklak. Ale co zrobić? No nic nie zrobić.
Boisz się mnie? – cofam się do tylu – Niemasz imienia? Może ci je nadać? – posłałem jej miły i opiekuńczy uśmiech. Usiadłem na ziemi i czekałem na odpowiedź pisklaka.
Wyglądał on na przerażonego. Czerwone łuski i pióra nie pasowały do bojącego się smoka.