Strona 5 z 35
: 26 lut 2015, 16:57
autor: Tejfe
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Uczucie jakim darzyła ją Iskra było dla niej lekiem na każde zło. Łzy powoli wysychały, a nowe mimo starań Tehanu nie pojawiały się. Była jej za to naprawdę wdzięczna. –Dziękuje, że przyszłaś.– powiedziała, kiedy trochę się uspokoiła. Nie puszczała jednak matki. Cały czas obejmowała ją łapami, schroniona pod jej skrzydłem. Czułą się bezpieczna. –Zawsze będziesz mnie kochać?– spytała podnosząc łeb do góry. Patrzyła jej w oczy. Była ciekawa odpowiedzi, nawet jeśli poniekąd ją znała. Czekając na słowa matki, na słowa nadziei, zaczęła sobie przypominać chwile kiedy byłą małym pisklakiem. Kiedy dopiero się wykluła. Szkoda, że te dni nie wrócą...
: 20 mar 2015, 23:20
autor: Iskra Nadziei
Nie miała zamiaru nigdzie się ruszać. Mogłaby tak trwać wieczność w uścisku z córką. Uwielbiała takie małe gesty, które zbliżały smoki do siebie. Łączyła ich wtedy taka niewidzialna więź, która sprawiała że wszystkie problemy nie były tak ważne i nie Nigdy żadne z jej dzieci, nie musiało jej dziękować że przyszła. Dla niej to był obowiązek. Ba! nawet przyjemność. Pytanie Hipnotyzującej, było dla Iskry dziwne. Przecież było to oczywiste że zawsze będzie ją kochać, bez względu na wszystko.
-Oczywiście że zawsze, nigdy nie przestane, choćbym nie wiem co. -powiedziała bez chwili zastanowienia, a potem liznęła córkę w bok pyska.
: 14 maja 2015, 22:27
autor: Oczywistooki
Przybył tutaj nie z powodu jakiegoś luźnego spacerku, zwiedzania okolicy, czy Immanor wie co jeszcze. Niestety ostatnie leczenie Seraficznej jakoś mu nie pomogło, więc postanowił udać się do specjalistki... A przynajmniej tak o niej mówiono. Umówił się właśnie tutaj ze Słodyczą Zbawienia, która jest uzdrowicielką Ognia. Oczywisty lubił bardzo to stado, więc myślał, iż ta samica będzie równie przyjazna, co jego siostrzyczka, która też jest w tymże stadzie. Usiadł sobie na zielonej trawce i pokaszlując okropnie oczekiwał na jej przyjście...
// zapalenie płuc
: 23 maja 2015, 0:05
autor: Słodycz Zbawienia
Ostatnimi czasy miałam pełne łapy roboty. I to dosłownie. Nie dość, że Ogniści ciągle walczyli, to co chwilę trafiał się ktoś z innymi dolegliwościami. A to dokuczała im gardziel, a to znowu ślepia czy cokolwiek innego. Jak się okazało nie tylko nam to doskwiera. Przybyłam w umówione miejsce. Chociaż udało mi się otrząsnąć po ostatnich wydarzeniach, zapewne nigdy nie wrócę do tego, jaka byłam kiedyś. Kurama wciąż był niczym mój cień i przyszedł razem ze mną. Gdy dostrzegłam młodego adepta zbliżyliśmy się i skinęłam mu lekko łbem. – Słodycz Zbawienia. – przedstawiłam się. Na moim pysku pojawiło się coś w rodzaju cienia uśmiechu. Nie potrafiłam być tak otwarta jak dawniej. Kurama przysiadł nieopodal, ja zaś stanęłam przed Oczywistym, na wyciągnięcie łapy. Powoli uniosłam swoją prawa przednią i dotknęłam nią jego barku, sprawdzając co dokładnie mu dolega. Zmrużyłam lekko ślepia i zabrałam łapę. – Twoje płuca nie są w zbyt dobrym stanie. – rzuciłam i bez dalszych ceregieli zabrałam się za pomaganie samcowi. Do miseczki sproszkowałam nasiona lulka i dodałam do nich nieco wody. Chłodnej, oczywiście. Zamieszałam i podałam mu miseczkę. – Wypij. Wzmocni twój organizm. – wyjaśniłam i gdy wypił całą zawartość miseczki znowu dotknęłam jego barku, wysyłając wgłąb ciała magię. – Możesz poczuć mrowienie, albo rosnące ciepło. Postaraj się nie ruszać. – dodałam. Moja magia miała znaleźć wszelkie anomalie w jego ciele. Wliczając w to drobnoustroje odpowiedzialne za zapalenie i je zlikwidować. Obniżyłam podwyższoną temperaturę ciała, rozluźniłam napięte mięśnie, które pozostając w tym stanie zbyt długo męczą się zbyt szybko. Oczyściłam płuca ze wszystkich ropni, pozbyłam się opuchlizny. Sprawdziłam, czy drogi oddechowe są czyste. Ewentualne ranki zaleczyłam i pozbyłam się krwi. Upewniłam się, że nic nie naciska na nerwy i zabrałam łapę, przyglądając się samcowi.
: 09 cze 2015, 18:26
autor: Błękitny Kolec
Dzika Puszcza w jakimś stopniu należała do terenów stada Życia, nie ma się więc co dziwić, że często smoki z tegoż właśnie stada mogły się tutaj zjawiać. Nikogo nie powinien więc dziwić widok jeszcze jednego.
Chociaż ciężko było go skojarzyć z Życiem. Jeszcze nie pachniał tak, jak reszta stada. Wciąż bardziej czuć było od niego morze i piach niż typowe dla Życia wonie. Nie podobało mu się to. Zapach przypominał mu o tym, co zostawił za sobą, a wspomnienia były wciąż zbyt żywe, zbyt bolały...
Wyprawy takie jak ta miały pomóc zapomnieć, ale działały wręcz odwrotnie. Mógł wtedy pobyć sam, skupić się na swoim wnętrzu, przemyśleć wszystkie sprawy... ale jego umysł wciąż był pełen tylko jednego tematu. Nie mógł skupić się na niczym innym, jego myśli wciąż wracały do jednego punktu. Nie mógł odnaleźć ukojenia.
Złość zaczynała wolno uderzać w drzwiczki do jego serca. Jedno uderzenie, drugie. Chwila przerwy.
Wróciła niespodziewanie, silnie napierając. Wpadła do środka i zaczęła się kotłować, kontrolować ciało Błękitnego. Nie mógł dłużej tego wytrzymać.
Ryk wypłoszył ptaki z najbliższych drzew.
Szedł teraz znacznie szybciej, łapy mocno uderzały o ziemię. Ogon wysoko, łeb nisko. Patrzył na wszystko spode łba. Musiał gdzieś się wyżyć. Musiał.
Odwrócił się, stanął przodem do drzewa. Jego ciało trzęsło się. Najpierw delikatnie, jednak z każdym momentem drgawki były coraz silniejsze.
Głupia rodzina. Głupie zwyczaje. Głupia niecierpliwość. Głupie morze!
Jedna myśl była opatrzona jednym uderzeniem ogona. Nie, nie w drzewo. W ziemię. Pomimo tego, że był w stadzie tak krótko wiedział, że próba zniszczenia roślin mogła być czymś bardzo idiotycznym przy tych wszystkich smokach.
Małe, żółte ślepia zwęziły się. Ograniczenia. Nic, tylko ograniczenia. Wszędzie.
Czy pamięta, jak się lata? Co prawda to nie było to samo, co pływanie, ale zawsze jakiś zamiennik. W wodzie czuł się wolnym. Lot to marna iluzja tego uczucia, ale lepsze było to od ciągłego stania wśród tych nowych barw.
Nadal nie przyzwyczaił się do tego, jak bardzo świat na powierzchni różni się od tego pod wodą. Tęsknił do wszechobecnego błękitu, tęsknił do widoku słońca jako małej, jasnej plamki, tęsknił do piachu, tęsknił do pływania wśród ławic ryb... Zaraz.
Co on będzie tutaj jadł?
Wciągnął wolno powietrze. Czuł nieznajome zapachy. Nigdy wcześniej nie miał możliwości ich czuć. Były... zupełnie inne od tych, które znał.
Dziwne, jak szybko złość z niego wyparowała. Wpływ miało na to pewnie także powietrze, którym nadal zdarzało mu się zachłysnąć i które ostudzało jego chęć robienia czegokolwiek. Zresztą, był pewien, że gdyby znowu dał się ponieść, jak kilka dni wcześniej... jedynie się wygłupi. Nie, nikt go nie widział. Wygłupił się przed sobą. Kończyny teraz były już lepiej przygotowane do nagłych skoków, biegu i tego typu rzeczy, jednak wcześniej, gdy ledwo wyszedł z wody.
Nie był już na terenach Życia. Ale widział je z pagórka, na który przed chwilą wszedł.
Musiał przyznać, że ten świat był bardzo intrygujący. I zdarzało mu się być pięknym.
Z nieprzeniknionym wyrazem pyska wpatrywał się na wschód; gdzieś tam leżał obóz Życia... jego nowy dom. Chyba nigdy się tak naprawdę do końca do tego nie przyzwyczai.
: 09 cze 2015, 18:50
autor: Administrator
Heulyn zaczynała odczuwać to znane sobie już uczucie, które przepływało przez jej ciało najpierw powoli, rozchodząc się niczym okręgi na wodzie, gdy przebijała piersią taflę. Z czasem zaczynało narastać, kumulując się w jednym miejscu. Sercu, które biło teraz mocno, niespokojnie, ocierając się żebra. To uczucie sprawiało jej wręcz fizyczny ból. Niepokój, strach.
Nie pamiętała dokładnie, jak przedarła się do lasu po drugiej stronie Szklistego Zagajnika. Wiedziała jednak, że musiała przepłynąć wiele ogonów, by móc ominąć rzeki, które stawały jej na drodze, a nurt miały zbyt wartki, aby mogła ryzykować przeprawę przez niespokojne wody. Dlatego Zimne Jezioro było idealnym kanałem. Płynęła zawsze blisko brzegu, nie chcąc się zanadto od niego oddalać. Gdyby pozwoliła sobie na podobną niesubordynację, prądy porwałyby ją wgłąb jeziora, a ona nie znalazłaby sił, aby powrócić na brzeg.
Teraz, gdy opuściła wszechobecną wilgoć, z niejaką ulgą zanurzyła się pomiędzy listowie, które kryło ją przed wzrokiem innym.
Lazurowe ślepia skakały to w jedną, to w drugą stronę.
Oh, gdzie on jest? Nie powinien się od niej tak oddalać, a jeżeli dopadł go samotny żbik, albo wataha wilków? Miała nadzieję jednak, iż intensywna woń wielu smoków, nakładająca się na siebie, odstraszała drapieżców, ale nigdy nie wiadomo...
Sunęła pomiędzy drzewami, przeskakując od czasu do czasu nad pomniejszymi krzewami, które rozrastały się tak bardzo, iż tworzyły nieprzebytą ścianę.
– Gane – wyszeptała, strzygąc długimi uszami.
Ale prócz własnego głosu i głośnego oddechu, nie usłyszała nic więcej, żadnego odzewu. Jedynie ptaki świergoliły wysoko w koronach drzew, owady bzyczały natarczywie, a pomniejsze stworzonka ryły pod ziemią.
Pociągnęła nosem i przystanęła nagle, rozumiejąc, iż przed nią rozciągała się wolna przestrzeń. Ziemia wznosiła się, obsypana obfitą zielenią traw i kolorami kwiatów, których wonie drażniły jej nozdrza. Ale mimo wszystko uwielbiała ten zapach...
Przełknęła ciężko ślinę i wychyliła się ostrożnie, łeb układając niżej, a ogon unosząc wyżej. Skrzydła spoczeły ciaśniej przy karminowych bokach, gdy rozejrzała się, unosząc uszy. Dopiero, kiedy wzrok uniósł się ogon wyżej, dostrzegła na szczycie naturalnego pagórka błękitną sylwetkę. Widziała szczupłe plecy okraszone czarnymi wypustkami i śmieszne, malutkie skrzydła. Mrugnęła raz, potem drugi powiekami, wysuwając końcówkę języka, marszcząc nos, smakując powietrze. Na języku osiadły drobinki piasku i słonawego posmaku. Nie wiedziała kim jest ten smok, ale oceniała go na kilka księżyców więcej, niż miała ona.
Och, był wrogiem, czy możliwym przyjacielem? Te pytania często kołatały się w jej głowie. Nauczyła się, że nigdy nie można być niczego pewnym. Przyjemna aparycja nie świadczyła o zamiarach, które często były już mniej przyjemne.
Obwiodła pyszczek językiem, ale ciekawość – ach, ta przeklęta ciekawość – pchnęła ją ku pagórkowi. Zaczęła się wspinać po nierównym, trawiastym grzbiecie, aż zaczęła sapać. Zdecydowanie z dołu nie wydawał się tak duży i stromy, jak teraz.
Poirytowana swoją ślamazarnością, ugięła mocniej łapy, zapierając się szponami w ziemi i wykonała jeden, potem drugi sus do przodu. W ten sposób szło jej znacznie łatwiej, aż rozpędzona wpadła na szczyt i nieomal nie przewróciła samczyka, ku któremu podażała.
Z głośnym sapnięciem zaryła pazurami w trawie, wywijając czerwonym ogonem ze świstem.
– Och, no nie! – zajęczała, nieomal nie spadając na drugą stronę stromego pagórka.
Przypominała spłoszonego kota wczepiającego się w kanapę, grzbiet wygięty, ogon dziko młócący powietrze i ugięte łapy wczepione w ziemię.
Dysząc spojrzała za siebie, a na jej pysku wykwitł powolny, bardzo zadowolony z siebie uśmiech odsłaniający rząd jasnych zebisk.
– I kto powiedział, że to trudne – sapnęła, prostując się.
Dopiero wtedy uniosła pysk i spojrzała lazurowymi ślepiami na samczyka.
: 09 cze 2015, 19:44
autor: Błękitny Kolec
Nie kojarzył zapachu mokrego futra i pierza. Na pewno był on inny, jednak również wszystkie inne zapachy były inne, więc trudno było wychwycić ten jeden, który mógłby wydawać się podejrzany. Irytowało go to, jednak w pewnym sensie, podświadomie, sam chciał się tak narażać. Nie wiedział, jak pachną drapieżniki. Nie rozglądał się. Gdyby jeden z nich się zbliżał, nawet by tego nie zauważył. Ale miał znacznie więcej szczęścia.
Był właśnie zajęty zastanawianiem się, co będzie od teraz jadł i wspominaniem smoku ryb, których być może już nigdy nie zazna, gdy... coś czerwonego nagle przebiegło tuż przed nim. Niemal nie był zdziwiony. Pewnie jakaś samotna rybka właśnie uciekała, bo spłoszył ją, zbyt nieostrożnie płynąc, młócąc wodę zbyt mocno i... zaraz.
Nagle wciągnął głośno powietrze. Myśląc, że jest pod wodą na chwilę przestał oddychać w taki sposób, jaki powinien na lądzie. Zakaszlał, raz, drugi, trzeci. Tak, musi się do tego przyzwyczaić. Oby przez sen mu się tak nie zdarzyło... chociaż chciałby mieć takie dobre, miłe sny o morzu.
Nie, nie chciałby. Musi przestać o tym myśleć...
Na szczęście teraz znalazł dobry odpowiednik. Mógł zacząć zastanawiać się, co się stało. Najszybciej odpowiedź zyskałby, po prostu odwracając łeb, więc to też zaraz zrobił.
Żółte ślepia omiotły spojrzeniem całą sylwetkę... samicy, która się przed nim znajdowała. Tak, samicy. Ale nie był pewien, czy smoka. I jeśli już, to nie wiedział, z jakiego stada. Nie z Ognia, nie z Życia, więc pewnie... z Cienia. Tak, pewnie tak. Uh, naprawdę dziwne mieli tutaj te nazwy.
Zmrużył ślepia. Wolne Stada chyba nigdy nie przestaną go zadziwiać. Zdążył już zobaczyć smoka z futrem, widział obóz smoków nad wodą, widział ich życie bez ryb i bez wody innej niż pitna... ale takiej mieszanki jeszcze nie widział.
Na jego pysku nie malowało się zdegustowanie, które odczuwał, a zainteresowanie. Trochę zbyt duże. Ślepia rozszerzyły się, łeb lekko przekrzywił, gdy Błękitny zbliżył się do stworzenia.
– Mówisz. – powiedział lakonicznie. Samica uśmiechała się, miała więc całkiem rozbudowaną mimikę. Inne zwierzęta jej aż takiej nie miały. I mówiła. Miała łuski. Musiała być smokiem. Wszystko na to wskazywało, ale... miała też pióra. I futro.
O, wszyscy bogowie morza, odpowiedzcie na wezwanie swojego sługi i raczcie odpowiedzieć mu na pytanie... co się odpieprza na tych cholernych Wolnych Stadach?!
Logika, Feanh'een, logika. Skoro są tutaj futrzaki, to muszą się mieszać. A jak się mieszają, to powstają takie... wynaturzenia.
– Jesteś... smokiem? – w żółtych ślepiach cały czas odbijało się zaintrygowanie. Długie łapy poniosły samca jeszcze odrobinkę bliżej smoczycy. Patrzył na nią z góry, chociaż wcale nie był wiele większy.
Nie rozumiał, że tutaj smok z futrem i piórami był czymś całkowicie normalnym. Dla niego cały czas zieleń była nienormalna, powietrze i jego opór były nienormalne, wszystkie zapachy dookoła... wszystko inne, a jeśli inne to i nienormalne.
Poza tym samiczka interesowała go z jeszcze jednego powodu. Była mokra. Jej futro schło, podobnie pióra. To znaczy, że niedawno pływała. To znaczy, że umiała pływać. No bo chyba się nie utopiła? Nie wyglądała też na poturbowaną. Poza tym, nie pływała w morzu, tylko w jakiejś innej wodzie. Nie czuł od niej charakterystycznej soli.
Nie podobało mu się to, co działo się nad wodą. Ale nie miał się gdzie podziać. Wrócić nie mógł. Pozostało... przyzwyczaić się. Nawet, jeśli widok futrzastego smoka nie mieścił mu się we łbie. Gdyby ktoś kilka księżyców wcześniej powiedział mu o takim stworzeniu, pewnie by go wyśmiał. Gdyby ktoś w ogóle opowiedział mu o tym wszystkim, co dzieje się nad powierzchnią wody... ciekawe, czy wtedy by go wyśmiał, czy byłby tym wszystkim zainteresowany? Nawet teraz nie był pewien, co w nim wygrywało: tęsknota za wodą, gdy widział nowe rzeczy, zaintrygowanie z tegoż samego powodu czy zdegustowanie innością nowego świata. Raczej wszystkie te trzy uczucia po prostu się w nim łączyły, a zwycięstwa jednego z nich nigdy nie były trwałe, tylko zależały od sytuacji i humoru samca.
: 09 cze 2015, 20:23
autor: Administrator
Długą chwilę po prostu stała, wpatrując się jasnymi, błękitnymi ślepiami w samca. Nawet ogon samiczki znieruchomiał, gdy tak obserwowała go uważnie, jakby miała przed sobą jakiś nowy, nieznany gatunek stworzenia. Był nieco większy od niej i musiał być starszy, gdyż jego pysk był bardziej wydłużony, miał mocniej zarysowane kości policzkowe, za nimi wyrastały czarne wypustki. Przesunęła spojrzenie wyżej, lustrując jeszcze uważniej jego ciemne, żłobkowane rogi. Drgnęła, bo uświadomiła sobie, iż ten smok, pomimo śmiesznie małych skrzydeł, był dosyć... onieśmielający. Miał zaskakującą aparycję.
A wtedy on spojrzał na nią.
Odruchowo cofnęła łeb, mrugając złotymi powiekami. Wypuściła ze świstem powietrze, uświadamiając sobie, iż wstrzymywała je przez ten czas, gdy go obserwowała.
Co smok, to dziwniejszy – skonstatowała w myślach z zaskoczeniem, a może nawet z lekkim niesmakiem?
Może dlatego, iż na co, lub na kogo, by się nie natknęła spotykała się z tym irytującym uczuciem zaskoczenia. Na tą chwilę zapomniała o poszukiwaniach brata, a gdy samiec przemówił, poruszyła ramionami upierzonych skrzydeł.
Prychnęła, zadzierając podbródek.
– Oczywiście, że mówię, ty też – wyburczała, chociaż gdyby miała być ze sobą szczera, jeszcze jakiś czas temu sama była zdumiona dźwiękami, które wydawały smoki, aby móc się ze sobą komunikować. Co prawda zaczęła mówić płynnie zaledwie księżyc temu, ale z każdą chwilą wzbogacała swój słownik o nowe dziwne dźwięki, które pozwalały jej swobodnie rozmawiać.
Nieco nerwowo obwiodła językiem pysk, kiedy samiec wstał i ruszył ku niej. Musiała użyć całą swoją siłę woli, aby nie cofnąć się, niczym spłoszony dopiero co wykluty pisklak. Mięsnie ramion anpięły się widocznie pod karminową łuską.
Uniosła jeszcze wyżej pysk, zadzierając go tak, iż nosem celowała w ogromną – bezdenną – przestrzeń – w górze, gdzie kołowały ptaki.
Otworzyła szerzej ślepia, wypinając złota pierś i rozpościerając ramiona skrzydeł tak, iż złoty spód zalśnił delikatnie, wychwytując promienie płonącej – ogromnej – kuli.
Wydęła poliki, uderzając ogonem o ziemię.
– Ależ oczywiście, że tak! A ty nie? – odpowiedziała oburzonym, dźwięcznym głosikiem.
Przecież była smokiem. Miała piękne łuski, niczym promienie płonącej kuli, a także te o brawie kropel krwi ściekających z otwartych ran. To nieszczęsne futro wyrastało jedynie na jej łbie, drażniąc kosmykami powieki, a także złote pędzelki na zadnich łapach. Pierze dominowało jedynie na skrzydłach i końcówce ogona. Poza tym te ogromne, czerwone rogi, błyszczące pysznie w świetle. Była pięknym okazem smoka, co lub kto mógł sie z nią równać i z jej łuskami?
Co prawda starała się nie myśleć o tym, że wyżej wymienione futro przyklejało się w tej chwili w strąkach do jej szyi, a pióra ciążyły nasiąknięte wilgocią.
Westchnęła po chwili i rozejrzała się na boki, a dopiero potem wróciła spojrzeniem do samca.
– Czy... widziałeś tu może takie szare, futrzaste stworzenie? Mój brat się gdzieś zapodział i nie mogę go znaleźć – zagadnęła nieco mniej pewnym siebie głosem, tracąc znacznie na rezonie.
: 10 cze 2015, 21:37
autor: Błękitny Kolec
Gdyby nie był tak skupiony na przyglądaniu samicy, pewnie zaśmiałby się nad jej reakcjami. Nie serdecznie, ale nieprzyjemnie, jakby z wyższością, ponieważ jego śmiech niezależnie od sytuacji tak właśnie brzmiał. Ale aktualnie nawet nie myślał o rozbawieniu, które uderzało w tył łba, irytując i przypominając o swojej obecności. Zignorował je całkowicie.
Mimo wszystko kąciki jego paszczy uniosły się leciutko w paskudnym uśmieszku.
Pierwszy szok minął. Zwłaszcza, że samiczka nie tylko potrafiła mówić, była smokiem, to jeszcze w miarę logicznie odpowiadała na pytania. Na pewno zachowywała się logiczniej od niego. Ale nie miał zamiaru przepraszać za swój nietakt. Nawet mu to przez łeb nie przeszło.
Na jej pierwszą odpowiedź skinął jedynie lekko łbem i powrócił do przyglądania się jej. Pewnie miała w sobie mało genów futrzaków i ptaków, bo futra wcale nie było tak dużo, a pióra pojawiły się tylko na ogonie i skrzydłach. Na samym początku myślał, że to choroba, coś w rodzaju grzybicy, która objawia się futrem i piórami, ale potem dowiedział się, że to faktycznie tylko... geny. Aż mu było trochę szkoda istotki, która przed nim stała. Że też jakieś smoki chciały obdarzyć swoimi brzydkimi genami swoje dziecko. Skoro wiedziały, jak to się skończy, nie powinny w ogóle płodzić potomstwa. Przynajmniej według Błękitnego.
Rozbawienie wolno wkradało się do jego umysłu, coraz głębiej. Zwłaszcza, gdy widział dalsze działania samicy. Bała się go? Widział, jak jej mięśnie napięły się, jakby gotowe do skoku. Albo ucieczki. Ciekawe, jak zakończyłaby się taka potyczka. W końcu Błękitny był niczym pisklak, który dopiero wyszedł ze swojej bezpiecznej skorupki i uczył się, jak poruszać kończynami, aby nie plątały się o siebie. Futrzasta, paradoksalnie, miałaby pewnie nieco większe szanse. Albo nawet dużo większe szanse. Nie podobało mu się to. Zdawał sobie z tego sprawę, jednak nie wpływało to na jego pozycję i wyższość, którą wręcz emanował. Czuł się pewnie.
Jego uśmiech jedynie powiększył się na kolejne pytanie samicy. Tym razem był znacznie szerszy; rozbawiony, ale w wyjątkowo paskudny sposób.
Białe kły zalśniły.
Bawił się wyśmienicie. Oby tylko druga strona odpowiadała tak, jak chciał. I oby nikt nie popsuł tej zabawy. Tylko, że... paradoksalnie sam chciał ją zaraz zepsuć. A przynajmniej wiedział, że jego akcje mogą doprowadzić do tego, że cały plan legnie w gruzach. Co się wtedy stanie? Zostanie wyśmiany? Czy uda mu się obrócić wszystko w żart? I czy będzie miał wystarczająco skruchy, aby przyznać się do błędu?
Nigdy. Oby plan wypalił.
Nie był optymistą, raczej realistą. Oceniał swoje szanse marnie. Będzie się musiał bardzo postarać. Tak naprawdę bardzo, cholernie bardzo.
Wolno wdychał powietrze, by wypuszczać je z cichym świstem przez nozdrza.
Po chwili wyraz jego pyska nieco się zmienił. Delikatnie, wolno zbliżył łeb w kierunku szyi samicy. Dotknął pyskiem zlepionego w strąki futra, przejechał łuskami po jej łuskach. Język z cichym sykiem wydostał się z pyska, posmakował powietrze będące blisko samicy.
– Faktycznie, pachniał podobnie do Ciebie. – szepnął cicho, miękko, a wciąż utrzymujący się na jego pysku nieprzyjemny uśmiech dodał słowom inny wydźwięk. Mówił z wyraźną, udawaną troską, za którą kryło się rozbawienie.
Powrócił do poprzedniej pozycji, siedząc przed samicą. Jego mięśnie były napięte, gotowe do skoku, do którego wyraźnie się szykował, ustawiając tylne łapy nieco bardziej z tyłu. Wolno. Spokojnie.
Żółte ślepia rzucały w przestrzeń rozbawione iskierki znad lekko uniesionych kącików ust. Jednak w tym spojrzeniu było coś, co sprawiało, że rozumiało się zamiary smoka. I bynajmniej nie były one przyjazne.
– Ciekawe, czy biegasz tak szybko jak on. – wymruczał cicho; był skupiony, gotowy do rzucenia się w pościg i poprawienia postawy, gdy tylko będzie musiał to zrobić. Panował nad nerwowym ogonem, który chciał uderzać o ziemię, panował nad pazurami, które już miały wybijać rytm. Był zestresowany, jednak cały stres został w środku, okryty warstwą pewności siebie i wyższości, porządnie ukryty i zupełnie niewidoczny na zewnątrz. Bardzo o to dbał. Najmniejsze okazanie słabości mogło zniweczyć wszystkie jego plany i doskonale zdawał sobie sprawę. Musiał być całkowicie skupiony na tym, co robił, inaczej wszystko weźmie w łeb... tak, musiał się skupić.
: 10 cze 2015, 22:02
autor: Administrator
Samiczka w dużej mierze nadrabiała swą niepewność ważną miną, ale jakoś nie potrafiła się zdobyć na zaufanie względem tego samca. Może dlatego, że wyglądał tak dziwnie, zupełnie inaczej, gdy ciemne rogi połyskiwały w promieniach ogromnej – płonącej – kuli, pochłaniając ich ciepło. No i ten niepokojący grymas wypełzający na jego gadzich wargach.
Przełknęła nieco nerwowo, zamiatając ogonem ziemię, podrzucając w górę kilka ździebeł zielonych traw, intensywnie pachnących w wilgotnym powietrzu. Zniżyła smukły, złoty pyszczek, mrużąc powieki. Płonąca kula znajdowała się za plecami samca, przez co światło raziło ją w ślepia. Miała wrażenie, jakby wszystko stało się głośniejsze. Owady bzyczały natarczywie, para sójek skrzeczała przenikliwie, a wiatr jakoś tak nieprzyjemnie wnikał chłodem w łuski, na których kroplami, niczym rosa, osiadała wilgoć.
Zdusiła niemądry pisk, który rodził się w jej gardle, kiedy samiec przemówił nagle.
Wydęła nieco nozdrza, nabierając głębszy haust powietrza, a większa część pewności siebie, ulatywała z niej falami, niczym z nagrzanego kamienia, tającego w chłodnym zmierzchu.
– C-co? – wyjęczała zduszonym głosem, próbując uratować resztki dumy, gdy cofnęła się się krok do tyłu, widząc przybierającego jednoznaczną pozycję samca.
Znała te ruchy, pamiętała je, gdy szkoliła ją żółtooka wojowniczka. Chociaż nie wiele wtedy rozumiała, to trafiało do pierwotnej części jej świadomości. Łuski na grzbiecie zjeżyły się, błyskając ostrą krawędzią, niczym u spłoszonego kociaka.
Lazurowe ślepia przeskoczyły to z niego, to na trawy pagórka, szukając dowodów jego słów. Nie wyczuwała tutaj nigdzie woni swego brata, nie widziała śladów walki, ale... może złapał go gdzie indziej?
– Na przeklętego Tarrama, żartujesz sobie, prawda? – wyrzuciła z siebie, wypinając złotą pierś.
A wtedy samiec się poruszył, był niezwykle blisko i resztki dumy musiała schować głęboko pod skrzydłem.
Zmrużyła ślepia, warknęła nisko, a następnie całkiem zręcznie odwróciła się od samca na rozstawionych, ugiętych łapach Ogon odruchowo uniósł się, a ociężałe od wilgoci skrzydła z mokrym szelestem złożyły się po bokach. Wyciągnęła szyję, zniżyła łeb, przyjęcie tej pozycji zajęło jej zaledwie dwa uderzenia serca, do tego prędkie.
Czuła, jak dudni w jej piersi, krew tętni w skroniach, a w żyłach buzuje to dziwne poczucie mocy. Wiedziała w tej chwili, że da radę uciec.
Pysk samiczki ściągnął się, a następnie uskakując do przodu ku stromiźmie pagórka wystrzeliła, niczym puszczona z łuku strzała. Grudki ziemi i trawy wzbiły się za nią w powietrze, pryskając na wszystkie strony.
Prychnęła i zaśmiała się donośnie, z wyraźną kpiną.
– Tylko spróbuj mnie złapać – rzuciła nierozsądnie wyzwanie.
Nie, nie zamierzała się zatrzymywać, dlatego też, gdy tylko dobiegła do podstawy pagórka i zbliżyła się do linii drzew, wskoczyła pomiędzy pnie, skręcając w prawo, wyginając ciało w delikatny łuk, wyciągając w tą stronę szyję, a ogon dla równowagi przeskoczył w lewo, skrzydła mocniej przylgnęły do ciała.
Tutaj miała przewagę nad większym samcem. Jej łatwiej było kluczyć w ścisku tutejszej flory.
Jaki spłoszony ptak zaświergolił w proteście, a czerwona wiewiórka czepiająca się pasiastej kory brzosy wyprysnęła w górę.
Ha! – pomyślała. – Nawet małe stworzenia przede mną umykają!
Oczywiście, pomijała fakt, że sama wzięła łapy za skrzydła, chcąc odpędzić się od tego dziwnego samca.
: 06 lip 2015, 10:35
autor: Słodki Kolec
Był piękny poranek. Dzień zapowiadał się pogodny i ciepły. Przybyłem na Samotny pagórek i czekałem na swoją mistrzynie, która nauczy mnie sztuki leczenia.
Gdy czekałem wleciałem na jedyne drzewo w okolicy. Miało wysokość niecałych 4 ogonów. Miało duże gałęzie pełne małych listków. Wleciałem na najniższą gałąź.
Nie wiem ile na nią czekałem, ale pogoda była taka miła że Morfeusz zawołał mnie na służbę. Chwilę walczyłem z uczuciem senności ale w końcu się poddałem.
Ułożyłem się trochę nie wygodnie. Ponieważ moja maska prawie mi się zsunęła z pyszczka
: 06 lip 2015, 11:11
autor: Migotliwa Aura
Albinoska nienawidziła tego pogodnego dnia. Nic więc dziwnego, że wyruszyła do puszczy szukając ukojenia w cieniu drzew. Jednak jedno bardzo przykuło jej uwagę. Samotne drzewo na samotnym pagórku. Miejsce wydawało się idealne do odpoczynku. Lśniąca więc podeszła do drzewa, powarkując, gdy tylko promienie słońca musnęły jej śnieżnobiałe łuski. Jednak po chwili Kleryczka znalazła się już przy drzewie i wygodnie usiadła. Nie kontemplowała nad samą rośliną, a więc nie zauważyła śpiącego nań smoka. Sama miała ochotę po prostu odpocząć, a jej krwistoczerwone ślepia rozglądały się uważnie po otoczeniu.
: 06 lip 2015, 12:53
autor: Słodki Kolec
Poczułem nie przyjemne mrowienie. Jakby ktoś na mnie patrzył. Otworzyłem ślepia i ujrzałem samice o białych jak śnieg łuskach. Były one podobne do moich. Ale ja miałem pasy a ona nie. Nagle straciłem równowagę i spadłem na ziemię z hukiem. Miałem szczęście, że nie wylądowałem na niej. Jak wstawałem to moja maska spadla mi z pyska ukazując niezbyt miły dla oka widok. Zmasakrowany pysk. Czego chcieć więcej.
–Jare, jare. Nyu – założyłem powrotem maskę na pysk. Wstałem, a słońce pokazały moje blizny na grzbiecie. Otrzepałem się z kurzu i usiadłem na zolu patrząc na samicę. – Cześć, ja nazywam sie Shi... Tygrysi Kolec, a ty? Nyu? – ciągle nie przyzwyczaiłem się do nazywania sie nowym umiem.
: 09 lip 2015, 14:01
autor: Migotliwa Aura
/ przepraszam, musiał mi się zapodziać ten temat, gdy widzisz, że nie odpisuję dłużej niż dzień to przypomnij się na PW :)
Migotliwa siedziała i wsłuchiwała się w szum wiatru w liściach drzewa pod którym leżała, gdy nagle coś łupnęło o ziemię. Uzdrowicielka jednak nie czuła się zagrożona i jedynie odwróciła pysk w kierunku źródła hałasu. Zobaczyła dość młodego smoka, który miał przeorany pysk, a u jego łap leżała koścista maska smoka. Aura zmrużyła ślepia. Ta maska należała do młodego smoka...było to dość dziwne, ale nie potępiała tego zwyczaju. W jej nozdrzy uderzył zapach wilgoci. A więc Woda...faktycznie tworzy się nowe stado, co? Jeszcze raz przyjrzała się młodemu, póki nie założył znów maski i Uzdrowicielka pokręciła łbem. Nie jej interes.
– Migotliwa Aura
Odpowiedziała zdawkowo, przedstawiając się niedawno zdobytym mianem. Po czym zastanowiła się, jakim językiem posługuje się ten smok...bo takich słów, jakich używał jeszcze nie słyszała. Może był z Równin?
: 09 lip 2015, 16:59
autor: Słodki Kolec
Widziałem jak mi się przyglądała, a dokladnie mojemu pyskowy. No cóż nie każdy trafia na żAluzje w okresie.
–Ładne imię dla żadnej smoczycy. – zaśmiałem się głośno. – Jesteś uzdrowicielką cienia? Czy możesz nauczyć mnie leczenia? Jestem klerykiem wody i nie ma mnie kto uczyć. – posłałem jej miły uśmiech i czekałem na to co powie białołuska.
: 12 lip 2015, 18:59
autor: Migotliwa Aura
Zmarszczyła pysk. Dla żadnej smoczycy? No i to niby miał być komplement? Chyba nie zrozumiała. No ale mniejsza, nie przyszła tu przecież słuchać jakiś miłych słówek. Gdy pisklę, a raczej Kleryk, zapytał ją o leczenie uśmiechnęła się łagodnie, ale w tym uśmiechu było zawarte coś jeszcze, ale trudno było stwierdzić co. Zaraz jednak potem w krwistych oczach albinoski pojawił się ledwo dostrzegalny błysk.
– Uczyć cię leczyć, powiadasz?
Zagadnęła, tajemniczym tonem, po czym wzruszyła barkami.
– Dobrze, niech więc będzie, ale nauczę cię tylko podstaw, młody. Reszty naucz się sam...chyba, że okażesz się pojętnym uczniem...
Oznajmiła, po czym przysiadła na zadzie.
– Zakładam, że masz odpowiednią wiedzę, aby odpowiedzieć mi na to proste pytanie. Jakich ziół użyłbyś do wyleczenia tej rany?
Zapytała, a między nią, a Tygrysim pojawiła się iluzja zadrapanego barku smoka. Rozcięcie było płytkie, nie krwawiło już, bowiem krew szybko skrzepła, jednak z rany wydobywał się nieciekawy zapach, który mógłby świadczyć o infekcji.
: 12 lip 2015, 22:46
autor: Słodki Kolec
Przyjrzałem się uważnie tej ranie.
–Można użyć macierzanki, muchomoru i orzechu włoskiego. Do pewności użył bym jeszcze topoli czarnej aby usunąć zakażenie od środka. – popatrzyłem na nią czekając czy odpowie i jednocześnie podrapałem się po swędzących łuskach.
: 14 lip 2015, 15:35
autor: Migotliwa Aura
Zmarszczyła pysk i pokręciła łbem przecząco.
– Czy chcesz pozbyć się swojego składu ziół, na taką małą rankę?
Zapytała niedowierzając, jak wiele ziół chciałby użyć Tygrysi lecząc ledwo zadrapanie. Zaraz potem przyjrzała się łuskom młodego i powąchała powietrze.
– Jeszcze raz.
Oznajmiła, a przy okazji dodała.
– Chcesz, żebym wyleczyła tą grzybicę? Może wtedy twoja makówka ruszy?
Zapytała niechętnie, bowiem leczenie takich schorzeń nie było dla niej przyjemne, bowiem nie miała do czynienia zbyt wiele razy z leczeniami chorób.
: 14 lip 2015, 17:13
autor: Słodki Kolec
Propozycja jaką wysunęła była interesująca.
–Będę ci za to wdzięczny. – pochyliłem pysk jako znak podziękowania za otrzymaną propozycję – Wracając do nauki to ja powiedziałem czego można użyć przy takiej ranie. Ja najwięcej użył bym dwóch rodzai ziół. Zależnie od stanu mojego zapasu ziół – dokończyłem spokojnie
: 14 lip 2015, 18:14
autor: Migotliwa Aura
Pokręciła łbem z dezaprobatą. Po czym westchnęła.
– Zadrapanie to rana lekka, na rany lekkie nakłada się tylko i wyłącznie jedno zioło, nie więcej. Możesz nawet nie używać ziół, ale wtedy leczenie będzie bardziej mozolne, może być wręcz irytujące, a przy leczeniu maddarą skupienie i spokój jest ważny, nie sądzisz?
Zagadnęła, po czym zamierzała poinstruować młodego w trakcie jego leczenia. Przynajmniej co nieco się nauczy. Najpierw jednak zamierzała dopytać młodzika.
– Wiesz jakie zioła powinnam użyć?
Zagadnęła przechylając łeb na bok.
/nie mam póki co w składziku odpowiednich ziół, ale już je zbieram, więc zaraz potem zacznę leczenie :)
: 14 lip 2015, 19:18
autor: Słodki Kolec
Chwilę myślałem nad odpowiedzią.
–Moim zdaniem użył bym lawendy ewentualnie macierzanki. Jeśli chodzi o moją grzybicę to można użyć tego samego zestawu co do tej lekkiej rany – powiedziałem ze spokojem w głosie i znowu zacząłem sie drapać po swędzących łuskach