Strona 5 z 20
: 26 gru 2015, 13:24
autor: Przyczajona Modliszka
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Modliszka przechadzała się po terenach wspólnych pochłonięta obserwacją stworzeń radzących sobie z zimą. Zawsze można było nauczyć się czegoś przydatnego nawet od najmniejszego owada i smoczyca ta dobrze o tym wiedziała. Dlatego sporo czasu poświęciła na dzisiejszą wycieczkę.
W końcu dotarła do Ciemnej Groty, jednak nie zamierzała wchodzić do środka. Wydawało jej się, że słyszy wewnątrz jakieś odgłosy i nawet nie zamierzała tego sprawdzać. Usiadła w pewnym oddaleniu od wejścia zastanawiając się nad pewnymi sprawami. Na jej łuskach nadal widać było krew zwierzyny, którą teraz próbowała wyczyścić. Dodatkowo można było wyczuć po jej zapachu, że wiele czasu spędza w lasach i ma kontakt z najróżniejszymi gatunkami zwierząt i roślin co świadczy o tym, że najprawdopodobniej jest to łowczyni.
: 31 gru 2015, 11:20
autor: Wirtuoz Iluzji
//jezu jak ja skaczę po tematach xD//
A więc jedyna jaskinia, grota, czy jakiekolwiek wgłębienie w ziemi mogło być tylko tutaj; w Ciemnej Grocie. Tu najwyraźniej skrył się złodziej kamyków. Może tym razem dostanie swój stracony cytryn. Znaczy nie będzie zły jeśli odzyska inny. Ale jego trzy cytryny...
Podszedł do wlotu groty i najpierw przetrząsnął teren w pobliżu czy nie będzie jakiegoś śladu obecności kogokolwiek, ale nie smoków. Jeśli nic nie znajdzie to wejdzie do groty.
Wyczarował kulę światła średnicy szpona, unoszącą się koło jego głowy i dającą dobre światło. Tak przygotowany wszedł do środka, rozglądając się za cennym kamieniem szlachetnym. Wciąż przesyłając maddarę do tworu zastanawiał się jak to się stało że Nauczyciel nie przypilnował swojego skarbu? Widocznie jest zbyt "zalatany" żeby cokolwiek zauważyć.
: 02 sty 2016, 20:39
autor: Administrator
/odpis eventowy
Tak... To było dobre miejsce. Koszmarny przekonał się o tym wkrótce po wejściu do groty, bowiem z jej dalszej części, dobiegały jakieś dziwne odgłosy i panowało wyraźne zamieszanie. Warto było iść dalej? Może tak.. A może nie... Przy świetle maddarowego tworu, smok mógł dobrze się rozglądnąć, a gdy podszedł jeszcze bliżej, ujrzał zbiorowisko mniejszych od niego, zielonkawych istot. Chochlików. Jeden z nich stał na kamieniu i z podwyższenia najwidoczniej przemawiał do towarzyszy w swoim, niezrozumiałym dla smoków języku. Przy tym obficie gestykulował rękami. A w jednej z nich miał... Jakieś zawiniątko? W sumie, razem z mówcą, stworzonek była tu gromadka, licząca siódemkę. Te, które nie występowały, a były tylko słuchaczami, wyraźnie z czegoś chichotały, ku niezadowoleniu chochlika który akurat coś tam objaśniał. Żadne ze stworzeń nie zauważyło jeszcze smoka. A więc chyba nie należało się ujawniać? A na pewno atakować. To byłoby w tej chwili niekorzystne i nierozsądne. I na pewno nie skończyłoby się odzyskaniem skarbu. Trzeba było raczej... Posłużyć się jakimś podstępem, albo fortelem. Ale to już kwestia pomysłowości Cienistego.
→ Proszę nie atakować chochlików ;)
: 05 sty 2016, 0:08
autor: Wirtuoz Iluzji
Skrył się w cieniu. A więc chochliki. Być może mógłby je zaatakować, ale za dużo ich. Musi wymyslić co innego. Zauważył że ten jeden na skale jakoś niezbyt dobrze sobie radzi z przemówieniem. Jeśli dobrze pamiętał chochliki, używają maddary. Czy tam innej magii.
Stworzył więc magiczny obraz siebie, tam gdzie się znajdował, potem magiczny Krav wskazał na zawiniątko, a potem na tłum. Potem pokazał znowu na siebie, a wtedy tłum nagle zaczął słuchać chochlika. Wysłał mu taki obraz po czym wziął się do dzieła.
Wzmocnił głos tego chochlika na skale, by stał się donośniejszy i odważniejszy, postawił go prosto na skale i ograniczył jego machanie rękoma. To powinno sprawić że inni zaczną go słuchać.
Przelał maddarę w swoje dzieło i czekał aż zabrzmią basy.
: 08 sty 2016, 21:42
autor: Administrator
/odpis eventowy
Maddera usłuchała się Cienistego i wszystko co zamierzał stworzyć, pojawiło się zgodnie z rozkazem. Chochlik.. Oniemiał. Widząc iluzję smoka (bo teraz ją już dostrzegł), na jego buźce pojawił się najpierw wyraz zdziwienia, potem strachu, a potem jakiś inny grymas. A gdy magiczny smok zaczął wskazywać, o co chodzi, chochlik wydawał się być jeszcze bardziej zdumiony. I dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że oferowana jest mu pomoc. I to nie byle jaka. Po jaskini poniósł się głos stworzonka, a cała publiczność momentalnie odwróciła łebki ku niemu. Chyba był zadowolony, bo z coraz większym zapałem zaczął przemawiać, wyraźnie z czegoś dumny. Wyprostował się i podniósł wysoko łebek. I po chwili przemowy, wskazał na istotkę, która do tej pory stała w cieniu, tak, że nawet Cienisty jej nie dostrzegł. Również chochlik, ale raczej nie on. Ona? Chochlikowa weszła na skałę i uśmiechnęła się, a mówca ją przytulił i coś powiedział do pozostałych. Cały tłumek zgodnie wydał z siebie odgłos podziwu. A co się dokładnie teraz stało? Kto to dokładnie wie... Chyba chochlik właśnie przedstawił znajomym i rodzinie swoją dziewczynę. Oboje zeszli ze skały, a cała reszta obecnych pochwyciła ich w objęcia i zaczęła... Podrzucać. Zadanie spełnione, ale jak teraz zwrócić na siebie uwagę stworzenia, tak, żeby nie zepsuć uroczystości, ale jednocześnie upomnieć się o nagrodę?
: 17 sty 2016, 21:17
autor: Wirtuoz Iluzji
A więc wszystko poszło po jego myśli. Teraz trzeba, tylko upomnieć się o nagrodę. Cóż, miał już wymyślony plan na te okazję.
Wyobraził sobie, że wokół tej paczuszki pojawia się światło, małe ale znaczne bo innego odcieniu – żółtego. Dodatkowo roztoczył nad torebką lekką bańkę ciepła, by stała się rzeczą zauważalną. Dodał jeszcze malutkie kolce, nie poranią go, co najwyżej zaswędzą. Dodatkowo zaczął maddarą lekko ciągnąć paczkę w swoją stronę, nieznacznie ale stanowczo.
Przelał maddarę w wyobrażenie. I czekał na nagrode.
: 18 sty 2016, 20:18
autor: Administrator
/odpis eventowy
Chochlik rzeczywiście zwrócił uwagę na swój pakuneczek. Cóż... Nic dziwnego. Zachowywał się dość dziwnie. Stworzonko najwidoczniej domyśliło się o co chodzi i puściło. Paczuszka, dryfując w powietrzu, podleciała do Koszmarnego i upadła przed nim, nie robiąc jednak hałasu. Materiał rozwinął się, a oczom smoka ukazały się jakieś wstążki, kilka piórek i kamyk. Kamyk po dokładnym obejrzeniu, okazał się być kamykiem szlachetnym – bursztynem. Tymczasem, gwar ucichł, a gdy Cienisty się rozejrzał, okazało się, że w Grocie chochlików już nie ma. Przed grotą też ich nie było. Pewnie gdzieś sobie poszły...
+ bursztyn
Kamyk możesz oddać nauczycielowi, odnosząc do jego legowiska (za co czeka nagroda), lub go sobie zostawić
: 28 lut 2016, 11:23
autor: Kruczopióry
Spacerując po błękitnej skale, zaszedł tutaj – do ciemnej groty. Nie zauważył nigdy tego miejsca, jako że należało do dość skrytych, ale... od razu przykuło uwagę. Ciemna, mroczna wnęka z całą stanowczością nie należała do przytulnych, ale swoim mrokiem wyjątkowo kusiła. Cóż go tutaj spotka...?
Powolnym krokiem, uważając, aby się nie przewrócić, wszedł do groty, w drodze tworząc dość spore, złote, maddarowe światło, które miało za zadanie rozświetlić wnękę. Zaczął zmierzać do centrum; chciał ją zbadać jak najdokładniej. uważnie oglądała stalaktyty i stalagmity. Powoli zapuszczał się w głąb, krocząc. Czy znajdzie tutaj coś... albo kogoś?
: 28 lut 2016, 11:45
autor: Azyl Zabłąkanych
Na nieszczęście dla Kruczopiórego, w grocie nie znajdował się nikt.
Samiec mógł poczuć się zawiedziony, gdy los nie potoczył się po jego myśli; mógł też ucieszyć się z przyjemnego zbiegu okoliczności, w którym nic ani nikt nie mąci jego z trudem uzyskanego spokoju. Zastała go jedynie cisza przerywana cichym kapaniem wody; jedynie on, jego niewielki, świetlisty twór, a także wilgotne i zatopione w mroku skały.
Czy jednak aby na pewno?
Los, karma, przeznaczenie i wole bogów pośród Wolnych Stad miały jedną podstawową wadę – zawsze splatały ze sobą ścieżki smoków, które poszukiwały odrobiny wyciszenia. Nie ważne, jak bardzo i jak często natrafiłaby się taka okazja – w pewnej chwili ktokolwiek musiał ją przerwać. I takie też wrażenie mógł odnieść Kruczopióry, gdy za jego plecami rozległ się donośny odgłos łamanej gałązki.
Jakby na kolejną oznakę pecha, chociaż dostrzegał w wejściu jaskini ciemny, niewysoki kształt, nie mógł stwierdzić, czym – ani kim – był. Światło ograniczało jego pole widzenia, a nawet, gdyby postanowił je zgasić, chwilę potrwałoby, zanim jego ślepia po raz kolejny przyzwyczaiły się do mroku.
Niewielkim kształtem była zaś Azyl Zabłąkanych. Zaintrygowana delikatnym, pomarańczowym blaskiem, który odbijał się od ścian jednej z minionych przez nią grot, wyciągnęła łeb i zerknęła do środka. To, oczywiście, wiązało się z nieuwagą – a gdy poczuła pod łapą napór suchej gałązki, nie miała już szansy zareagować. Chwilkę później rozległ się jej donośny trzask.
Zastygła w bezruchu, nagle dochodząc do wniosku, iż niepotrzebnie uległa swej ciekawości. W środku nie dostrzegła nic innego prócz blasku rzucanego na krętą linię ścian – zapewne była to jedynie para przyjaciół bądź nieznajomych, którzy spotkali się w ustronnym miejscu dzisiejszego wieczoru, a ona nie miała ochoty tej chwili przerywać. Wycofała się więc ostrożnie, a towarzyszył temu głośny chrupot łap stawianych pośród śniegów.
: 28 lut 2016, 12:12
autor: Kruczopióry
Usłyszał trzask i wzdrygnął się; zaskoczyło go nieco, iż kogoś jeszcze zainteresowała ta spowita mrokiem grota, ale... nie tak samo mogło wydać się zaskakujące, iż zainteresowała Kruczopiórego? Odwrócił się; nie mając drogi ucieczki, wolał nie ryzykować, iż jeśli postać za jego plecami okaże się kimś nieprzyjaznym, nie zorientuje się o tym w porę. Oślepiające światło za jego nakazem natychmiast powędrowało ku skrytej w cieniu sylwetce, właściwie mogąc trochę zaskoczyć Azyl, zwłaszcza ze właściwie całkowicie uniemożliwiło jej patrzenie. Dopiero teraz, w złotym blasku, mógł zacząć rozpoznawać nie tylko kształt, ale i barwy; sprawiające wrażenie przybrudzonego, białe, gdzieniegdzie pokryte śniegiem futro wydatnie różniło się od kamiennych ścian groty, zaś smok... skojarzył je.
– Och, witaj! – zaczął pogodnym tonem, zaś maddarowy blask zaraz z powrotem znalazł się u boku samca, aby nie oślepiać dłużej uzdrowicielki. – Przepraszam, nie poznałem cię w pierwszej chwili; nie wiedziałem, czy nie powinienem się bać – stwierdził, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem, choć ten gest mógł umknąć uwadze Azylu w ciemnościach. – Co tutaj porabiasz? – zapytał. – Czyżbyś wreszcie doczekała chwili wytchnienia między sklejaniem rozwarstwionej skóry na boku a regenerowaniem wypalonej czaszki? – stwierdził nieco żartobliwie, znów mrugnąwszy. Już się nie bał; Azyl... nie należała do smoczyc, których obecność mogła wzbudzać strach. Nawet jeśli wszystko działo się wieczorem u wejścia do ciemnej, mrocznej groty.
: 28 lut 2016, 21:22
autor: Azyl Zabłąkanych
Nie spodziewała się, że tak szybko zostanie zauważona. Zanim zdążyła się odwrócić i przejść kilka kroków, niewielka złota kula podfrunęła do jej boku, oślepiając na krótką chwilę. Jej właściciela rozpoznała dopiero po głosie.
– Kruczopióry? – powtórzyła niewyraźnie. Światło odpłynęło, powracając do samca; łagodny blask zalśnił na jego czarnych łuskach, częściowo wyłaniając z mroku jego ciemną sylwetkę.
Jako, iż znacznie od uzdrowicielki młodszy, urósł przez kilka ostatnich księżyców, górując nad nią coraz bardziej. Sprawiał wrażenie znacznie wyższego od przeciętnego smoka – a tym bardziej i od niej, skoro jej drobna budowa ciała i krótkie łapy sprawiały, iż należała do wyjątkowo niewysokich stworzeń. Przyglądała się jego skrzydłom – i chociaż nie mogła dostrzec ich wyraźnie, była pewna, iż to one zrobiłyby na niej największe wrażenie; częściowo przez to, iż jej własne narzędzia lotu pozbawiały ją jakichkolwiek możliwości.
W odpowiedzi na jego pytania uśmiechnęła się lekko.
– Chwila wytchnienia to w moim przypadku wędrówka z jednego miejsca wezwania, do drugiego – podjęła temat, a w jej ślepiach zabłysnęły rozbawione iskierki. Ot, i ona miała prawo do przejaskrawienia swej pracy, prawda? – Właśnie ratowałam jednego z Ognistych – dorzuciła, tym razem całkowicie poważnie.
Niegdyś nie potrafiłaby powiedzieć o tak rozległych ranach z takim spokojem. Mijały księżyce, a z nimi ginęła jej empatia; widok krwi stawał się jedynie obowiązkiem, przykrym następstwem wspaniałej profesji.
Przekrzywiła łeb, przez krótką chwilę przyglądając się badawczo samcowi.
– Nie masz blizn – zauważyła.
Przy ich ostatnim spotkaniu pozostawiła go z licznymi oparzeniami, których nie zdołała uleczyć; mało który organizm był w stanie poradzić sobie z takimi ranami na tyle dobrze, by nie pozostał po nich żaden ślad. I chociaż niewątpliwie się z tego cieszyła, a fakt ten wywoływał u niej niemałą ulgę, to zdziwienie zdominowało jakąkolwiek radość.
: 28 lut 2016, 22:04
autor: Kruczopióry
– Ach... rzeczywiście, prawie o tym zapomniałem! – stwierdził nieco zaskoczony smok na słowa Azylu o bliznach, wzdrygnąwszy się, ale i uśmiechnąwszy. On sam w gruncie rzeczy nie miał pewności, jak to się wydarzyło, zaś Azyl najwidoczniej pamiętała jego leczenie... o które zresztą nie żywił do uzdrowicielki urazy, to się zdarza, jak jemu zdarza się nie wymyślić ataku podczas pojedynku z innym smokiem. Potrzebował jednak chwili namysłu, aby opisać tę sytuację tak, żeby Azyl... nie zrobiło się smutno.
– Jakiś czas po tym, jak próbowałaś mnie leczyć, spotkałem... dziwne zjawisko natury – zaczął niepewnie, starając się przypomnieć sobie szczegóły. – Motyla. Żółtego, pięknego motyla, któremu niestraszne były śniegi i mrozy, nie przeszkadzał mu wszędobylski chłód. Z zaciekawienia podszedłem bliżej i... to się po prostu stało – stwierdził, wzruszywszy barkami. – Zniszczone łuski odpadły i na ich miejsce pojawiły się nowe, zdrowe. Tak po prostu, jakby za sprawą działania jakiejś magicznej siły. Nie rozumiem, jak i dlaczego, co za moc kryła się za tym dziwnym owadem... ale ozdrowiałem. I nurtuje mnie, kto mógłby wiedzieć coś więcej o podobnym cudze natury – rzekł, nie bardzo wiedząc, co mógłby jeszcze dodać. – Może zapytam o to kiedyś bogów w świątyni – dodał, przewróciwszy oczami. Nie pomyślał o tym, a... brzmiało jak sensowny plan. Bo kto może rozumieć tak cudownego motyla, jeśli nie bogowie?
– Miło mi, że zawsze mi pomagasz – stwierdził po chwili przerwy, uśmiechając się do Azylu. – Zwłaszcza że z motylem zazwyczaj trudno wymienić parę zdań – dodał, mrugnąwszy ślepiem porozumiewawczo. Poszedł też nieco bliżej smoczycy, choć... delikatnym gestem łba zachęcił ją też, aby weszła nieco do środka. Na zewnątrz, zwłaszcza że zapadł już zmrok, było zimno – grota wprawdzie również nie należała do najcieplejszy, ale przynajmniej chroniła przed wiatrem i opadami. I wtedy... zdał sobie sprawę, ze zgubił w tym wszystkim wyjątkowo ważną kwestię.
– Dużo stało się w stadzie od czasu ataku mgły? – zapytał, natychmiast poważniejąc. – Wszyscy wrócili do zdrowia? Trzymacie się na łapach? – drążył, wpatrując się w uzdrowicielkę wyjątkowo uważnie. – Przykro mi, że straciliście dom – dodał, zmarszczywszy przy tym pysk. – Ale już zastanawiamy się nad znalezieniem rozwiązania, w planach mamy wizytę u elfów. Ogień was na pewno nie zostawi. Żebyśmy tylko wiedzieli, jak się z tą mgłą bić... – zakończył, westchnąwszy cicho, najbardziej nienawidził bowiem bezradności. A tutaj – dopóki nie zdobędzie choć minimalnej wiedzy o rodzaju przeprowadzonego ataku – był bezradny.
: 28 lut 2016, 22:56
autor: Azyl Zabłąkanych
Przekrzywiła łeb po raz kolejny, obejmując spojrzeniem pysk smoka. Wraz z kolejnymi jego słowami zaskoczenie powoli mijało, pozwalając dostrzec jej i docenić efekty magii – dobrze było wiedzieć, iż Kruczopióry wyszedł cało z niedawnej walki. Mimo to jej myśli mimowolnie odbiegły ku Chłodzie Życia, który nie miał tyle szczęścia; leczyła go wiele razy, równie wiele razy miała okazję pozostawić na jego ciele blizny.
Widziała już wiele różnych zjawisk. Motyl – mimo pozorów – wydał jej się niesamowicie prawdopodobny. Skinęła więc łbem, akceptując wyjaśnienie bez zbędnych pytań i niedowierzeń.
– Niektórych rzeczy nie da się wyjaśnić – szepnęła jedynie.
Natura wielokrotnie udowadniała jej, iż posiada o wiele więcej sekretów niż te, o które ktokolwiek odważyłby się ją podejrzewać. Obca, potężna siła, której nikt nie potrafił zdefiniować, pojawiała się pośród nich coraz częściej, coraz częściej wzbudzając w nich podziw oraz wrażenie obcej, dzikiej potęgi.
– Nie jesteś wyjątkiem. – Uśmiechnęła się oszczędnie, gdy po chwili przerwy kontynuował rozmowę. Skinął łbem, zachęcając ją do wejścia do środka – i nie odmówiła ów zaproszenia, chociaż nie potrzebowała ochrony przed zimnem.
Przysiadła przy Kruczopiórym, długim ogonem owijając krótkie łapy. Wtedy też zapytał ją o coś, o czym nie miała ochoty rozmawiać; ale nie odmówiła mu informacji, po długiej chwili odpowiadając na nurtujące go kwestie.
– Dynamika wciąż się nie wybudziła – powiedziała szybko, odganiając od siebie emocje. Nie tylko ona wciąż nie dawała znaku życia; podopieczna uzdrowicielki, Skrzydlata, również zapadła w sen. – Teraz… teraz to Chłód zajmuje się stadem.
Zacisnęła szczęki. Od czasu jej ucieczki nikt nie zapytał jej wprost o to, co się stało; nie miała okazji mówić głośno o tym, co myśli. A myśli były tak chaotyczne, iż nie potrafiła ich uporządkować.
Teraz to ona potrzebowała otulenia skrzydłem.
– Przyjął imię Chłodu Życia – wyjaśniła po chwili, jakby dopiero teraz przypominając sobie, iż powietrzny nie miał o tym pojęcia.
Oprócz tego, iż martwiła się o stado, ale przede wszystkim o swych bliskich – martwiła się również o siebie. Rozmowa z Opiewającym Kolcem nie poprawiła tego stanu; zamiast ją uspokoić, jedynie wzbudziła u niej niepokój i przestrach, którego nie pozwoliła się pozbyć. Jak bowiem mogła się przyznać przed samą sobą, kogo podejrzewała o główny udział w wierszach adepta? Myśl ta wydawała jej się nieprawdopodobna, niemal absurdalna – a zakorzeniła się w niej na tyle głęboko, by nie potrafiła jej opuścić.
Poruszyła się niepewnie, a ciemne szpony zachrobotały o kamienną powierzchnię.
– To nie my jesteśmy celem mgły – powiedziała cicho, poprawiając skrzydła.
: 28 lut 2016, 23:56
autor: Kruczopióry
Usłyszawszy imię Dynamiki oraz słowa Azylu, wzdrygnął się; "wciąż się nie wybudziła"... Natychmiast spoważniał i zmarkotniał, spoglądając na uzdrowicielkę nieco nieobecnym spojrzeniem. A co, jeżeli...? Nie, o tym wolał nie myśleć. "Wciąż" – czyli Dynamika jeszcze żyła.
– Chłodny to odpowiedzialny smok, na pewno dobrze zajmie się stadem – stwierdził ponuro. – Pogratulowałbym mu nowej pozycji, ale... obawiam się, że w tych okolicznościach nie wypada – stwierdził, nabrawszy powietrza i na moment przymknąwszy ślepia. Z zamyślenia wyrwało go dopiero kolejne zdanie Azylu. – Na zebraniu stadnym w Ogniu Pustynia także powiedziała nam, że prawdopodobnie chodzi o elfy zamieszkujące ziemie Wolnych Stad – rzekł. – Ale mało mnie obchodzi, kto był pierwotnym celem; skoro smoki zostały zaatakowane, od teraz jest to też sprawa smoków. Wszystkich, nie tylko Stada Życia i Cienia, bo i na nich napadły wywerny – zaznaczył, wpatrując się tępo w Azyl. Zaledwie kilka zdań smoczycy wystarczyło, aby Kruczopióry wrócił myślami do tragicznych wydarzeń z niedawna. Nie mógł być szczęśliwy, kiedy wiedział, co dzieje się tak niedaleko – tym bardziej że wiele smoków Stada Życia znał. Już dawno poprzysiągł sobie we łbie, że znajdzie odpowiedzialnych za ostatnie wydarzenia i powykręca im wszystkim łby. Albo wypali w ich czaszkach dziury aż do mózgu. Albo rozpruje ich brzuchy, aż wnętrzności rozleją się na zewnątrz obfitą rzeką. Albo wszystko naraz; pałał żądzą zemsty...
– Martwisz się, prawda? – zapytał i podniósł łeb, nagle zorientowawszy się, iż ostatnie zdanie Azyl wypowiedziała przecież tonem... cichszym niż zazwyczaj. Nie to, iż smoczyca należała do głośnych, ale i tak nie mógł nie rozpoznać z nim nuty smutki i żalu. – Też się martwię, choć nie wiem, czy można to jakoś porównać; nie ja straciłem dom. Niedawno poszedłem do świątyni, aby spróbować poprosić o pomoc Naranleę – rzekł, nie odrywając wzroku od Azylu. – Odpowiedziała, choć lakonicznie; stwierdziła, że mam poznać swojego wroga. Wszystkimi możliwymi metodami. – Westchnął cicho. – Masz może pomysł, co Naranlea mogla mieć przez to na myśli?
: 01 mar 2016, 21:51
autor: Azyl Zabłąkanych
Ponury ton jego głosu nie zdziwił jej zbytnio; mimo to jednak poczuła się winna ciężkiej atmosferze, którą spowodowała. Widziała, iż on również się przejmował; myśl ta pocieszała ją nieco, odganiając nieprzyjemne refleksje.
– Sprawował funkcję zastępcy; w pewnym momencie musiał przejąć władzę. – Uśmiechnęła się smutno. Nie potrzebowała zapewnień, iż spisze się dobrze; była tego pewna. – Zawsze wypada gratulować to, na co się zapracowało… nawet, jeśli osiągnięcia przyspieszyły takie, a nie inne czynniki.
Gdy wspomniał o wywernach, poruszyła się niespokojnie, obracając łeb w kierunku powietrznego.
– Mam nadzieję, że nie stało się nic poważnego? – Pomimo tego, iż ich stada nie miały poprawnych relacji, zmartwiła się. I chociaż ona sama miała wiele własnych poglądów na temat Cienia, starała się nie ograniczać swych poglądów – a smoki wciąż pozostawały smokami, bez względu na to, gdzie się urodziły i wychowały. Każde nieszczęście, jakie je dotykało, miało prawo dotykać i ją
Gdy Kruczopióry poruszył kolejną kwestię, pokiwała łbem kilkakrotnie, wzrok swój skupiając na niewielkiej śnieżnej zaspie.
– Uważasz, że to może mieć związek z mgłą? Czy to jedynie… przypadek?
Mimo pozorów, o wiele bardziej, niż o Wolne Stada, martwiła się o elfy – chciałaby móc powiedzieć, iż zapewni im bezpieczeństwo. Wiedziała, iż jej gatunek sobie poradzi – czy one jednak będą potrafiły to przetrwać? Czy będą umiały stawić upór temu, co chce je zniszczyć?
– Być może wcale nie oczekiwała od ciebie szczególnych interpretacji – rzuciła jeszcze, zwieszając łeb. – Bogowie nie zawsze muszą mówić zagadkami.
: 02 mar 2016, 22:34
autor: Kruczopióry
– W kwestii ataku wywern i jego związku z mgłą – tak mówiła nam Pustynia na zebraniu stadnym – rzekł, wpatrując się uważnie w Azyl. – I też bardzo chętnie dowiedziałbym się, czy komuś stało się coś poważnego, ale przywódczyni nie wspominała nam o tym. Chociaż zgaduję, że gdyby naprawdę doszło do jakiejś tragedii, nie ukrywałaby jej przed nami – dodał, nie spuszczając ślepi z uzdrowicielki. – I tak, Chłodny zasługuje na tę funkcję... ale myślę, że nie byłby szczęśliwy, gdybym gratulując, jednocześnie przypomniał mu o stanie Dynamiki. On naprawdę kocha swoją siostrę... Pewnie teraz bardzo się o nią martwi, prawda? – zapytał, zerkając na Azyl wymownie. – Ale z tym, jak mniemam, nie może my zrobić nic. Tylko czekać...
Westchnął i spuścił łeb, zbierając myśli; sytuacja przytłaczała go coraz bardziej. Wbił pazury w pokruszony fragment skały i warknął coś gniewnie pod nosem, przeklinając zapewne mroczne elfy i ich sztuczki. Miał tej sytuacji coraz bardziej dość... ale najbardziej irytowała go niemoc. Uczucia nakazywały czym prędzej frunąc w środek mgły, nie bacząc na konsekwencje, ale rozsądek jasno podpowiadał, iż ten szalony krok mógłby się dla niego skończyć źle. Widział już stan Chłodnego podczas akcji ratunkowej, widział stan Jadu... Martwy bohater to żaden bohater.
– Być może w kwestii Naranlei masz rację, nie wiem – odpowiedział, wzruszywszy barkami. – Czuję się bezsilny; bezradny. Nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić, aby pomóc. Owszem, planuję z Pustynią odwiedzić elfy i przyjrzeć się mgle... ale czy mamy w tym jakąś gwarancje powodzenia? – zapytał retorycznie, podnosząc wzrok na smoczycę. – Nie jest nawet powiedziane, że elfy wpuszczą nas w swoje progi, zaś mgła... cóż, wątpliwym wydaje się, aby na nasze pytania odpowiedziała "hej, jeśli zrobicie to i to, ja sobie pójdę". – Wywalił język i przewrócił oczami, jednocześnie wykonując chybotliwy ruch głową, jakby na moment stracił nad nią kontrolę. – Nic to... Trzeba trzymać się razem.
I nagle, ni stad ni zowąd, wykonał coś, czego Azyl... mogła się spodziewać czy też nie? Westchnął cicho i przybrał marsową minę, krocząc powoli ku uzdrowicielce. Delikatnie, ostrożnie, nieco niepewnie przysunął się i objął ją swoim skrzydłem – dość mocno, choć nie na tyle, aby w jakiś sposób ją przytłoczyć. Spuścił łeb i westchnął cicho, zaraz potem zaś znów podniósł go, wpatrując się gdzieś w czarną otchłań groty.
– Jest trudno, to prawda... ale wierzę, że wszystko skończy się dobrze – rzekł nieco mrukliwym tonem. – Mam nadzieję, że ty tez wierzysz...
: 05 mar 2016, 23:10
autor: Azyl Zabłąkanych
Kiwnęła łbem kilkakrotnie, z pewną melancholią słuchając jego słów. Czy jednak każdy członek jej stada zareagowałby w taki sposób? Uzdrowicielka obawiała się, iż atak według niektórych przyniósł same korzyści…
Gdy rozmowa przeszła na temat czarodzieja, znów skinęła łbem, zwieszając go nieznacznie. I chociaż o tym Kruczopióry bezpośrednio nie wspomniał, ona również martwiła się stanem Dynamiki – nawet, jeśli nie łączyły ich więzi krwi, łączyła je przyjaźń; a przynajmniej coś wystarczająco dużego, by były w stanie obdarzyć się zaufaniem.
Myśli popłynęły ku rożowofutrej łowczyni, a ona momentalnie poczuła się jeszcze bardziej przytłoczona. Już przed atakiem mgły samica sprawiała wrażenie nieco odciętej, tracącej powoli dawną wesołość na rzec powagi i przykładnego wykonywania obowiązków Przywódcy. Mimo to nie pojawiała się w obozie zbyt często; a gdy się pojawiła, podczas snu dopadły ją zielonkawe opary…
Ognisty miał jednak rację; nie mogła zrobić nic, jedynie czekać. Niektórych rzeczy nie potrafiła już zmienić, a stan Dynamiki Ostrza niewątpliwie do takich należał.
Kruczopióry nie pozwolił jej na długą chwilę zadumy; już chwilę później jego głos wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na niego niepewnie, przez chwilę obserwując samca z ukosa.
– Być może warto po prostu poznać swojego przeciwnika. – Wzruszyła dyskretnie barkami, prostując się nieco i unosząc łeb. – Sama również muszę przyjrzeć się mgle. Niewiele o niej…wiemy.
Było to prawdą: niemal nikt nie wiedział więcej o mgle niż to, co było koniecznie. Niektórzy niemal całkowicie ją zignorowali, inni zaś – podobnie jak i ona – samodzielnie nie odważyli się do niej zbliżać. Ale czy nie powinna tego zmienić? Być może był to najwyższy czas, by spróbować poznać słabości obcej magii, która ich zaatakowała.
Gdy samiec wykonał w jej kierunku pierwszy krok, wpierw nie zwróciła na to uwagi; dopiero z kolejnym, równie niespiesznym i niepewnym, utkwiła wzrok na Kruczopiórym. Nie powiedziała jednak nic; przyglądała się jedynie, jak podchodzi powoli i przysiada u jej boku. Obróciła łeb w jego stronę, z pewnym zaskoczeniem zauważając rozkładające się skrzydło.
Chwilkę później objął ją w podobny sposób, jak i ona kiedyś otuliła jego – równie prędko, po równie bolesnej wymianie zdań. I chociaż pocieszało ją to w pewien sposób, nie potrafiła wyzbyć się pewnego spięcia, które nią zawładnęło; dlatego też nie przysunęła się ani nie oddaliła, jedynie po cichu ciesząc się specyficznym, smoczym ciepłem.
– Wierzę… – odparła niepewnie, z pewnym wahaniem spoglądając ku czarnołuskiemu i nie mogąc oprzeć się wrażeniu, iż mrukliwy ton wcale nie został użyty przypadkowo.
: 06 mar 2016, 20:39
autor: Kruczopióry
Uścisnął Azyl mocniej i przymknął ślepia; nie odczuwał, aby ta sytuacja wymagała wielu słów, rozumiał, iż uzdrowicielka potrzebuje teraz wsparcia. Nawet jeżeli głośno się do tego nie przyznawała... Co mogła teraz czuć? Strach? Rozpacz? Bezradność? On sam chciał zrobić wiele, czasami jednak chęć to jedno, możliwości – drugie. Czarny smok westchnął cicho; czuł pod sobą delikatne, białe futro Azylu, coś czego rzadko w życiu zaznawał, nie mając krwi północnego. Przyjemne, miękkie, w kłębach uginające się pod jego ciałem, przylegając ściślej do skóry Azylu. Ciekawe, jak dużą różnicę robi, kiedy odczuwa się chłód...? I jak bardzo niemiłosiernie powygrzewa w dniach gorąca...?
Parsknął śmiechem, odganiając od siebie głupie myśli – chociaż może to śmiech był teraz konieczny? Może właśnie śmiech miał zabić chwilowo wszystkie te nieprzyjemne uczucia, które towarzyszyły mgle? Zamyślił się; nie, nie chciał drązyć przykrego tematu, ani jemu, ani uzdrowicielce nie było z tym przyjemnie! Zamiast tego...
Pozwolił swojej maddarze, aby delikatną, dyskretną strużką podążyła naprzód, może na pół ogona przed soki. Tam też zawędrowało światło, nieco blednąc, aby nie przysłaniać widoku. Wyobraził sobie zajączka – małe, szare stworzenie zaraz zmaterializowało się na zimnej skale groty, stając na dwóch łapach. Nie wiedział, czy już je widzi, czy dopiero zauważy – choć powinna, musiała wyczytać delikatną wibrację maddary, choćby z ciekawości otwierając ślepia, o ile te nie były już otwarte. Nie wiedział – przytulał ją, nie patrzył w oczy uzdrowicielki. Tak czy tak, zajączek stanął przed nimi...
...i zacząć delikatnie tuptać łapkami. Ot, po prostu tuptać w miejscu – bo czemuż by nie? Najpierw chaotycznie, bez ładu i składu, po chwili w jego krokach dało się wyczuć coś w rodzaju kształtującego się rytmu... Pierwotnie jednostajnego, bardzo prostego, z czasem zaczął manipulować tempem, z czasem uderzenia łap podzieliły się na głośniejsze i cichsze, na wyższe i niższe tony, na uderzenia płaską stopą i koniuszkami palców... Zajączek stał w miejscu z założonymi za plecy przednimi łapkami i po prostu tuptał. No, po chwili zaczął też coś pogwizdywać, dopasowując ton i tempo dźwięku do reszty melodii. Śmiały zaś uśmiechnął się; chciał, żeby zapomniała. Chociaż na chwilę.
: 13 mar 2016, 12:34
autor: Azyl Zabłąkanych
Spoglądała ku jego obliczu jeszcze przez chwilę, jednak odpowiedziała jej cisza. I jedynie wiatr hulał za ścianami groty, niosąc ze sobą śnieg i nieprzyjemny chłód.
Odwróciła więc łeb, z powrotem zastygając w bezruchu i nie odważając się na odwzajemnienie jakiegokolwiek gestu. I chociaż obawiała się nieco milczenia, które zapadło, nie musiała długo czekać na ruch Kruczopiórego – delikatne wiązki maddary wyrwały się z jego ciała, spokojnym lotem stwarzając przed nimi sylwetkę… zająca.
Zmrużyła ślepia mimowolnie, z pewną konsternacją przyglądając się zwierzęciu. Nie pomyliła się zbyt wiele, sądząc, iż powietrzy spróbuje przykuć jej uwagę – zamiast jednak popisów związanych z iluzjami, których się spodziewała, zając jedynie podniósł się na tylne łapki i zaczął tupać.
Absurdalność tego zjawiska, która nagle ją uderzyła, rozbawiła ją mimowolnie. Nie potrafiła powstrzymać cichego parsknięcia, gdy zwierzę nienaturalnie wygięło swoje łapki. Wtedy też odezwał się u niej zmysł uzdrowicielski, dzięki któremu można byłoby podejrzeć ją o pracoholizm i brak jakiegokolwiek humoru – czy takie manewry z kończynami nie skończyłyby się złamaniem?
Przyglądała się tworowi, zauważając pewną prawidłowość w rytmie jego kroków. Nie zamierzała jednak podejmować gry.
Zamiast tego, w wejściu do groty rozległ się cichy szelest. Dźwięk przyniósł ze sobą charakterystyczną, obcą woń, którą ciężko było określić; pachniała wilgotną ziemią, deszczem i trawą, wszystkim, co niosło ze sobą skojarzenie czystej wolności.
Prócz szelestu, w jaskini rozległ się niski, gardłowy pomruk. Jego nadawcę mógł dostrzec tylko Kruczopióry.
Białe stworzenie przypadło do ziemi. Wyglądem przypominało lisa, jednak było znacznie od niego większe – a prócz ów różnicy wielkości, w ślepia najbardziej rzucały się wstęgi, które tańczyły na jego ciele. Chaotyczne, obce, jasne i półprzezroczyste, wyłaniające się z futra jako coś zupełnie naturalnego. Chociaż byli osłonięci od wiatru, te zdawały się tańczyć, niesione podmuchami to w jedną, to w drugą stronę; nieokiełznane, nieprzyjemne i obce.
I chociaż uzdrowicielka nie widziała stworzenia, nie musiała dostrzegać jego sylwetki. Więź działała lepiej, niż jakiekolwiek ślepia…
: 13 mar 2016, 17:51
autor: Kruczopióry
Zając zatrzymał swoją melodię – zatrzymał ja i stanął w miejscu, zwracając ślepia ku nowemu gościowi Kruczopiórego i Azylu. Maddarowe zwierzątku zamrugało kilkakrotnie, mierząc tajemniczego przybysza zaciekawionym spojrzeniem – jak i sam smok. Spodziewał się, iż nagła cisza zwróci uwagę Azylu, nie mógł jednak wiedzieć, iż ta nie potrzebowała otwierać oczu, aby poznać nowego obecnego w ciemnej grocie. Czarnołuski przez dłuższy moment obserwował zwierzę; wręcz nieco zafascynowało go. Widział już kiedyś żywiołaka – ba, Runa Ognia, będąc jeszcze przywódczynią stada, opowiadała swoim młodym smokom, do których należał wówczas Kruk, jak zachowują się te stworzenia i po czym można je rozpoznać. Nawet więc jeśli przypominał ssaka, tańczące wstęgi zdradzały wszystko – Kruczopióry zwrócił więc swój łeb w gorę, ku pyskowi uzdrowicielki. Wyjątkowo zaskoczony faktem, iż ta... pozostaje niewzruszona na obecność zwierzęcego cudu natury.
– Chyba mamy gościa... – mruknął cicho, jakby chciał zasygnalizować smoczycy, iż nie są sami. Zaraz potem zwrócił swój łeb ku Eolowi, obserwując go uważnie. – Wydaje mi się, że to żywiołak... – dodał niepewnie, choć wciąż zastanawiał się; no i jakiż miałby być jego żywioł? – Ciekawi mnie, co go tutaj zawiodło – dodał, nie spuszczając wzroku z przybysza. Starał się zachowywać spokojnie i rozluźnić; nie chciał przestraszyć zwierzęcia. Zbyt piękne było, aby po prostu sobie poszło. I na pewno nie nie należało do wytworów maddary, tę bowiem Kruczopióry rozpoznałby natychmiast... – Nie widzisz go? – zapytał jakby dla pewności smok, choć wciąż nie odrywał swoich ślepi od lisa. Jak i zresztą stojący niedaleko zajączek.
: 06 kwie 2016, 23:00
autor: Martwy Kolec
Miejsce to było idealne. Znaleziona przez Martwego grota była chłodna, panował w niej mrok, wilgoć i cisza. Chociaż czasem słychać było trzepot uderzających skrzydeł nad głową i jakieś piski. Wzrok Martwego był przystosowany do ciemności znacznie bardziej niż do patrzenia w pełnym świetle dnia. Co chwilę gdy tylko coś przelatywało nad Martwym ten kierował wzrok w źródło dźwięku. Nigdy wcześniej nie widział nietoperzy. Myślał więc, że to jakieś ptaki jaskiniowe. Uśmiechnął się i próbował jakiegoś złapać wybijając się z tylnych nóg i uważając na zwisające nad jego głową stalaktyty. Lecz wędrował dalej wgłąb jaskini nie zważając na możliwe niebezpieczeństwa. Jego oczy były pełne zadowolenia z powodu odkrycia tej jaskini. Nagle słyszał cichy szum przed sobą. Szedł więc dalej korytarzem skręcającym do innej komory i ukazała się przed nim płynąca woda. Skały pod jego łapami były gładkie i niemal śliskie, ale nie przez wilgoć, a woda, która tędy płynęła zeszlifowała wszystko do najgładszej powierzchni. Było tutaj wręcz magicznie. Stwierdził, że przeczeka tutaj noc dla urozmaicenia i nie wróci do swojej nory. Zaczął podziwiać wszystko wokół. Chociaż było mu mało życia. Podszedł więc do zbiornika z wodą i zaczął się mu przyglądać. Nagle dostrzegł dziwne podłużne jaszczurki, które nie miały oczu, a jakieś czerwone piórka na szyi. Na dodatek miały takie dziwne krótkie łapki i długie ciała. Patrząc na nie splunął w wodę sprawdzając czy uciekną, ale się nie bały. Widocznie nie miały kogo. Szybkim ruchem więc wyłowił jednego z
Odmieńców jaskiniowych wyrzucając go na suche skały i patrzył jak nieumiejętnie się wije próbując uciec. Uśmiechnął się i obserwował. Za każdym razem gdy zwierzę zamierało w bezruchu Martwy dźgał je swoim pazurem ze skrzydła wbijając w jego delikatną skórę. Gdzieniegdzie ciekła krew, ale smok się tym nie przejmował. Gdy z powodu wyschnięcia skóry i ran Odmieniec przestał się poruszać smok złapał go w swój dziób bardzo delikatnie, a gdy ten zaczął się wić ostatkiem swoich sił Martwy połknął go w całości czując jak się rusza jeszcze w jego gardle. Lecz w końcu przestanie, a soki trawienne go całego strawią. Podszedł do zbiornika wodnego by pobawić się następnym, lecz coś poczuł. Jakimś cudem zapach się przeniósł w jego stronę i można było wyczuć zapach stada cienia przebijający się przez wilgoć i zapach czystej wody źródlanej. Na dodatek nie był to jego zapach. Otworzył szerzej oczy i zaczął się rozglądać, ale nikogo nie zauważył.