Strona 37 z 54

: 07 kwie 2020, 0:56
autor: Pożeracz Serc

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Mimo tego że czuł jak rwące strumienie słonych łez napływają mu do ślepi, to wiedział że nie może teraz się rozpłakać. Nie mógł się płakać, nie mógł pokazać że jest słaby, nie przed matką tak dumną ze swojego małego łowcy i z tego jak bardzo wyrósł, pomimo bycia owocem kazirodztwa. Słuchając słów mamy nie oderwał łba od jej piersi, a nawet wtulił się w nią jeszcze mocniej, tak mocno że zaczęły go boleć mięśnie skrzydeł od ciągłego obejmowania oposicy. Jednak.. wreszcie komuś na nim zależało. Po raz kolejny od tak dawna mógł poczuć matczyne ciepło. Chciał wtulić się w szarawy puch i przespać w nim następny księżyc, zacząć życie od nowa, w Ogniu, z tatą, z Junko i mamą – jak jedna, wielka, szczęśliwa rodzina. W końcu oderwał łeb od mamy, by spojrzeć jej szklistym spojrzeniem w oczy.
– Nie musisz przepraszać. Nie jestem zły, nie mogę być zły na kogoś kto dostrzega we mnie coś więcej niż tylko zwykłego ścierwojada, po prostu.. brakowało mi ciebie. Oprócz ciebie i Plagi nie mam przecież nikogo. – Wytłumaczył, oddychając miarowo, unosząc rytmicznie swoją ptasią klatkę piersiową.
– Tęskniłem, mamo. – Tak, wiedział co przydarzyło się Zewowi, ale nie chciał już poruszać tego tematu, nie teraz..

: 27 maja 2020, 10:50
autor: Legenda Samotnika
(/i hope u guys r done here, but if not, i'll go somewhere else)
Poszukiwania miejsca, gdzie mógłbym wytchnąć po długiej wędrówce okazało się trudniejsze, niż myślałem. Gdy tylko wyłapałem intensywny zapach, niemal popłakałem się, bo żem w końcu znalazł owe Wolne Stada, co o nich ojciec tak nawijał. Już żem myślał, że to legenda jakaś!
A jednak strach mnie obleciał, choć nikt się o tym nie dowie, gdym miałem przekroczyć ową granicę. Jak mnie przyjmą? Uwierzą w me pochodzenie? Zechcą posłuchać mych historii? Cóż za dziwaczna sprawa, kompletnie się na tę odwagę zdobyć nie mogłem! Pierwsza trema w życiu i to w tak nieodpowiednim momencie – w końcu miałem rodzinę wreszcie poznać! Dziadków, ciotki i wujka! A jednak nie umiałem wkroczyć za zasłonę intensywnego zapachu. Tak też użyłem czegoś, czego skrajnie używać nie lubię – niechęć wypisana w genach ras – skrzydeł! Toteż wzbiłem się w powietrze, tak wysoko, jak potrafiły unieść mnie te niewielkie kończyny, między palce których rozciągnięta była niezwykle widowiskowa błona. Całe szczęście me ciemne oblicze skrywała mroczna godzina doby, tak też pokonałem pachnące tereny cichy i niezauważony.
W końcu jednak zabrakło energii w mym młodzieńczym ciele, toteż opadłem mało zgrabnie w dosyć mrocznej miejscówce – nie narzekałem jednak, bowiem tu zapachy zmieszane były, z czego wnioskowałem, iż tereny te otwarte są dla przybyszy takich jak ja. Zwinnie dostałem się na pobliskie drzewo o imponującej, choć nagiej koronie, gdzie zwinąłem się tak, jak tylko dzicy drzewni potrafią, i zapadłem w kojący sen.

Nazajutrz podskoczyłem na nogi, gdy słońce niemal już w południu stało, a jednak jego blask przesłaniała mroczna mgła i aura tego tajemniczego miejsca. Wreszcie opuściłem kryjówkę i udałem się nad taflę stawu, przyglądając się z fascynacją jego niezmiennej czerni, mimo środka dnia. Gdy niebo spowijał mrok, nietypowy kolor wody nie wydał mi się czymś dziwnym, teraz jednak wzbudzał we mnie mieszane uczucia. Mroczne to miejsce, mroczne! Nie da jednak rady wyssać mej radości, tylko ona mi została!
Siadłem przy tafli i czekałem na znak jakiś, oby tylko przyszedł jakiś smok, co bym go dał radę zagadać. Byle by szybciej, bo jak nie, to sam pójdę na poszukiwania!

: 27 maja 2020, 19:52
autor: Pamięć Barw
Wstała jak to zawsze późnym rankiem. A może przed południem? W każdym razie, gdy wyszła z groty to Złota Twarz była już całkiem wysoko. A postanawiając się udać nad tereny wspólne, gdzie to wyruszyła pieszo. A bo co tam. Nie ma się co śpieszyć przecież. To co się zwalić miało się zwaliło. No. Szczególnie ma nadzieję. A tak to może spotka wuja? Dawno, oj bardzo dawno go nie widziała, a z chęcią pokazałaby mu swoje zwierzaki. A jak nie to może kogoś pozna? Właśnie! Fajnie byłoby zagadać jeszcze tego ksiezycowołuskiego! Niestety, ale jej się nie przedstawił. A nie. Przecież to ona nie dała mu szansy.. Ale był to ważny powód. Tylko nie wie czy nie lepiej byłoby już zostać z nim i ominąć to całe zamieszanie, lecz czasu nie cofnie by się przekonać. A tak to przynajmniej wie na czym stoi.
Doszła w końcu do granicy, kiedy to Złota Twarz wskazywała południe, jednak nie zatrzymała się tuż przy niej a ruszyła dalej. Postanowiła odwiedzić miejsca które dawno nie widziała.
Tak też młody samotnik mógł dostrzec wyłaniającą się zza ciemnych drzew smoczą postać. Która to zaraz się ukazała jako pomarańczowa smoczyca, swoimi wzorami naświetlająca okolicę. Rozglądała się spokojnie po miejscu na które trafiła.

: 28 maja 2020, 17:31
autor: Legenda Samotnika
Trochę poczekać musiałem, ale jakże się opłacało! Miałem już poderwać się niecierpliwie i udać się na poszukiwania publiczności, jednak mój wrodzony urok mnie nie zawiódł i tym razem – swą zagadkową aurą zwabiłem jaskrawą smoczycę, wyraźnie emanującą zapachem gór i drzew. Czyżby stado Ziemi? Tak właśnie opisywał ich zapach mój ojciec! Och, ależ cudownie było w końcu mieć kogoś do pogadania!
Podskoczyłem na równe łapy i otrząsnąłem się, odruchowo próbując jakoś ogarnąć swą nieposkromioną grzywkę, aby wyglądać przyzwoicie przed pierwszym spotkanym smokiem Stad. No właściwie nie pierwszym, jeżeli liczyć ojca, ale przecież wiecie o co mi chodzi!
Tak oto przepełniony pewnością siebie naciągnąłem swój najpiękniejszy uśmiech i ruszyłem w stronę nieznajomej. Aby nie wystraszyć jej przypadkiem obcym zapachem, ruszyłem pod wiatr, po jej lewej stronie. Zbliżyłem się na odległość półtora ogona i podniosłym głosem oświadczyłem o swej obecności:
– Witaj, o piękna nieznajoma! Cudowny dziś dzień, nieprawdaż? Zupełnie jak wtedy, gdy raz polowałem z ojcem podczas naszej podróży na niewielkie stado saren. Pamiętam jakby było przed chwilą – te soczyste zapachy zwierzyny, lekka wilgoć mgły i pieszczące zimnokrwiste ciało promyki Złotej Twarzy, mieniące się na łuskach dwóch doskonałych łowców – to znaczy na moich łuskach i na sierści ojca. Bo i jego sierść się mieniła! Nie uwierzysz zapewne, ale jej czerń w promieniach słońca oblewała się niezwykłym fioletem! Powiadał, iż tę zadziwiającą cechę dostał po swym ojcu, a mym dziadku. Ja również nie grzeszę brakiem pięknego ubarwienia, nie sądzisz? A to jeszcze nie widziałaś mnie w świetle księżyca! O tej porze te nikle widoczne plamki na ciele... – tu rozłożyłem skrzydła i obróciłem się bokiem, demonstrując jaśniejsze wzory na ciele, o których mówiłem. – ...zaczynają świecić! Tak, tak, naprawdę! Migocę wtedy niczym kawał księżyca, co spadł z nieba! ...Och, no tak, mówiłem o jeleniach przecież. Tak oto czailiśmy się wtedy w nielicznej jeszcze listwie – bowiem dopiero przyroda powracać do życia poczęła – a przed nami polanka leśna. Na niej sarny – kilka smukłych samic i para rogatych facetów, wyraźnie strażnicy. Ja szczerze przyznam – nawet się lekko wystraszyłem tych ich wypiętych piersi i okazałego poroża, a i szramy ich nie pomagały skrywać doświadczenia w jatkach! Nie mogły się jednak równać z mym ojcem, o nie – ten niczym ogromna, mordercza pantera wyskoczył z krzaków, powalił jednego samca – drugi zawył, sarenki w popłochu rozbiegać się poczęły. Ale gdzie tam, nie tacyśmy głupi! Pułapka to była sprytna – ja chowałem się po drugiej stronie polanki, a na wschodzie i zachodzie ojciec zostawił iluzje z maddary – niemal żywe, byś od prawdziwych smoków nie odróżniła, przysię... – wtem nagle zorientowałem się, że poniosło mnie za daleko. Zdecydowanie za daleko. Och, och, z pewnością ją wystraszyłem, przecież ledwo zdążyła tu wejść, a już zalałem ją potokiem słów! No i głupio to musiało wyglądać, że też taki młodzik jak ja do starszej, z pewnością zajętej swymi... stadnymi obowiązkami smoczycy podbiega i atakuje słownie! Ajajaj, przez wiele miesięcy musiałem trzymać język za zębami, byleby przeżyć, aż wreszcie nadarzyła się okazja zawiązać pierwszą znajomość – i to zepsuć musiałem.
Zamilkłem na pół słowie i z pogubioną miną, opuszczonymi w strachu uszkami. Szybko jednak wziąłem się w garść i lekki uśmiech powrócił na dziobowaty pysk. Ukłoniłem się lekko i wymówiłem tym razem spokojnie, bez nadmiernego entuzjazmu, ale z nutką radości i prośby o wybaczenie:
– Och, szczerze cię przepraszam, o piękna nieznajoma! Nie chciałem... cię zaskoczyć. Mam nadzieję, że pozwolisz mi zacząć od początku oraz – że tak powiem – naprawić pierwsze wrażenie – uniosłem pewne spojrzenie szkarłatnych ślepi i wymruczałem elegancko – Zwą mnie Delavir i niezmiernie miło mi cię poznać! Czy byłabyś skłonna zdradzić mi swe imię?

: 29 maja 2020, 0:48
autor: Pamięć Barw
Idąc przez zarośla prawieże nie poznała tajemniczego miejsca zwanym czarnym stawem. Ileż to się tu zmieniło od chwili mroźnych dni! Normalnie gdyby w końcu nie trafiła na charakterystyczny zbiornik wodny to by uznała, że znów trafiła na nową miejscówkę.
Tylko..
Jak widać nie tylko ona znalazła się tutaj. Pomyślała zerkając zaintrygowana na młodego smoczka. Oh! A jakie fajne wzorki ma! Takie mało spotykane takie! Ale samego ich właściciela na pewno nie znała. Z pewnością zapamiętałaby tego młodziejaszka. A z jakiego to stada w takim razie? Jak tak wyczuliła nos to tak nie czuć zapachu żadnego z jej znanych. A może kolejny co przekracza granice. Ostatnio zebrało się trochę zgubionych jaj i piskląt. Normalnie nie odwracała uwagi od nowego towarzysza. Z uśmiechem na pysku jakby go witając, ale słowa nie powiedziała. A raczej on powiedział pierwszy. Tyle że nie słowa, a od razu cały monolog.
Z miłym uśmiechem przyjęła przywitanie młodzieńca, niespodziewając się takiego zwrotu jakiego użył. Aż się miło zrobiło. Na pytanko nawet rozwarła paszczę by zacząć odpowiedzieć, ale...to ładnie zdobione młode wciąż mówiło. A nie ładnie przerywać! Więc słuchała. Nawet usiadła już nieświadomie się przygotowując na to, że trochę tu posiedzi. Ale co to! Ten tu tak fajno mówił, że chciało się słuchać! Albo dawno tak fajno sama nie gadała... No ale ojeju! I nawet usłyszała o ciekawym temacie! No na serio! Czyli on też ma rodzinną cechę? Co za intrygujące! Tylko ona swoją gdzieś zgubiła.
Nawet nie wachała się zerknąć na wzorzyste skrzydło młodego. Również zauwarzając w nich prawdę tego co mówił o wzorach. Oprócz... Właśnie! Aż zachciała zostać do wieczora by zobaczyć jak świeci! Tym bardziej, że nie słyszała nawet o świecącym smoku czy tam zmieniającym kolory. NIE! Święcące wzory to inne coś od zmieniających się kolorów.
I mimowolnie zaśmiała się rozbawiona jego nagłą zmianą, powrotem do tematu. Normalnie gaduła jak się patrzy! A nie trzeba i patrzeć, bo się słyszy.
Na prawdę tak wykorzystał iluzję? – Wcisnęła między zadaniami młodego. Nawet sama myślała nie raz nad użyciem iluzji i samej atakowaniem w jednym czasie. Na arenie byłoby o wiele ciekawiej! Tylko podczas walk nie ma czasu na tę iluzję niestety. A więc pozostaje jej zabawa w zwierzaki.
Aż jej zaszumiało w dziurkach usznych jak nagle zastała cisza. Jakby nie spodziewając się ją jeszcze usłyszeć. Czym też młody utrzymał jej uwagę. Bo co się mogło stać, że młody ucichł w pół słowa? Chociaż. Ojej! Ta cisza za którą to nieświadomie zatęskniła. Tylko. Oj jak jej brakowało ostatnio takiej radosnej osóbki! Ojej! Normalnie aż zatęskniła za gadaniem i gadaniem w atmosferze przyjaznej i miłej. A to nie. Ostatnio same śmierci. Nosz aż by wolała tę duszki czy kwiaty, jakby one się nie nazywały.
Oh! Chyba odpłynęła, bo cisza została przerwana. A ile to czasu minęło? Zwykle odpływa tylko na parę minutek a ile teraz? Pewnie bez różnicy skoro klimacik przyjazny się utrzymał. Oh! Ale czy to coś nowego, że teraz ona może mówić? Nie. Dalevir poprostu się zagalopował trochę. No zdarza się i jej. Więc równie z zakończeniem przemowy, zdążyła zachichotać nim podjęła się głosu.
Delavirze drogi. Mi także miło cię poznać! A przepraszać to ty nie musisz. Choć przyznaję, że trochę mnie zaskoczyłeś. No ale muszę cię pochwalić. Ostatnio na przywitanie to w ogon mnie ugryźli. Ty mi przynajmniej tego zaoszczędziłeś. Ja, odpowiadając na twoje pytanie, jestem... – I tu się zacięła na chwilkę. No bo jak to się przedstawić jak imion na się kilka. Normalnie nie pojmuję sensu tego. Eh. – Możesz mówić mi Zirka. A ty z tymi swoimi wzorami to tak serio mówisz? Na prawdę zmieniają się pod światłem księżyca i cały ty? Wiesz. Nie raz widziałam świecące wzorki, bo sama też je mam, ale żeby wszystkie swoje kolorki zmieniać. A jeszcze ciekawsze, że to genetyczne jest sądząc po tym tatku i dziadku. To znaczy, że macie jakiś swego typu znak rodowy czy coś. U nas też takie coś jest mama mówiła, tylko jakoś ja nie otrzymałam. Ale nie ubolewam nad tym. A wracając do pytanka. To jak to jest z tą zmianą kolorów? – No i trafił swój na swego. Tylko jak się fajny rozmówca trafił to czemu by nie skorzystać? Właśnie! Aż szkoda. Tym bardziej jak się gadać lubi.

: 29 maja 2020, 21:30
autor: Legenda Samotnika
Pewny jestem, iż gdy tylko smoczyca zaczęła swą odpowiedź, oczy mi zabłyszczały, przepełnione wyraźnym szczęściem. Czyżbym spotkał bratnią duszę? Jakże pięknie się wypowiadała! Na wieść o ugryzionym ogonie odruchowo zerknąłem za jej plecy, poszukując piętna, pozostawionego przez jej krótką, aczkolwiek ciekawiącą mnie przygodę. Miałem nadzieję, iż piękna nieznajoma później rozwinie ten wątek, abym mógł głosić o jej losie! Achhhhh, jakże mi brakowało tego jaskrawego życia barda!
Przekrzywiłem lekko głowę, rzucając smoczycy krótkie zdziwione spojrzenie w chwili, gdy zacięła się, próbując powiedzieć swe imię. Czyżby go zapomniała? Nie zdziwiłbym się jej, mój urok doprawdy onieśmiela! Ledwo powstrzymałem się od pochwały w swoją stronę, jednak nie dałem rady ukryć lekkiego zadowolonego uśmiechu, który wypłynął na mój pysk. Wreszcie dane mi było usłyszeć jej imię i słysząc je, wyszczerzyłem się radośnie. Cóż za śliczne słowo – Zirka! Iście radosne, lekko ostre i pięknie poruszające suchą mimikę gadziego pyska!
Zanim jednak zdążyłem wypowiedzieć mowę wychwalającą piękno jej imienia, natychmiast zmieniła temat, a ja przypomniałem sobie o niedowierzającym pytaniu, które wcześniej ledwo wcisnęła w mój potok podekscytowanych słów. Nie przerywałem jednak, gdyż wychowano mnie na zotëri, co z dobrze znanego mi języka dzikich stad oznaczało "dobrze wychowanego, grzecznego i przestrzegającego tradycji", a co za tym idzie – milczałem, dopóki nowa znajoma nie skończyła.
Na szczęście, napotkałem zaiste wspaniałego rozmówcę. Poruszyła tyle ciekawych tematów i okazywała (lub też udawała na poziomie wręcz mistrzowskim) wielkie zaciekawienie, co sprawiało mej artystycznej duszy niezmierną radość! Gdy tylko zdawała się udzielić mi głosu, wręcz wylewać się ze mnie zaczął kolejny monolog, o niezupełnie zamierzonej długości:
– Och, droga Zirko, nawet sobie nie wyobrażasz, jakimże zbawieniem na mą duszę jest rozmowa z tobą! Doprawdy rozświetlasz mój dzień, jaśniej niż największa gwiazda! Pozwól jednak, iż zanim udzielę odpowiedzi na twe ostatnie pytanie, wrócę do chwili, gdy – niestety – poniosła mnie radość ze spotkania. Otóż wiele mam do powiedzenia o zdolnościach mego ojca, a te iluzje to zaledwie czubek ogromnej góry lodowej! Ach, chętnie zostałbym z tobą choć na cały dzień, byle by ci wszystko opowiedzieć! Jednakże zmuszony jestem chwilowo ograniczyć swój entuzjazm. Iluzje, tak, tak! Zaiste niezwykłe! Mój ojciec posługiwał się magią w sposób niezwyczajny, wywodzący się z tradycji rodu jego ojca! Tak, wiele z mych opowieści zawdzięczam mądrości swego dziadka. Ojciec mój tkał magię tak sprawnie, niczym ciepłą, wilgotną glinę, kształtując z niej niemal żywe twory – maddara uginała się pod jego wolą tak potężną, jak wola bóstwa, uciszającego burzliwe morskie fale w czasie sztormu! Jednym smukłym ruchem łapy ojciec uwalniał podmuch magii tak zaawansowanej, iż mogłaby wręcz samodzielnie za niego polować i przynosić mu pożywienie! Tamtego dnia, wokół owej polany leśnej, widziałem ledwo ziarno jego prawdziwych możliwości, a i tak zapierały dech w piersi! Były to iluzje, figury dwóch, identycznych smoków. Rozstawione po bokach polany czaiły się, dzięki smagłemu ubarwieniu niemal całkowicie niewidoczne. Miały jedynie zastraszyć uciekających, zmusić ich do powrotu na polankę – jednak ja wiem swoje! Gdyby mój ojciec tylko chciał, mogłyby one powalić owe sarny z nóg, choćby nie wiem, jak zwinne były!
A nie tylko magia była opanowana przez mego ojca do największego mistrzostwa – był też niezaprzeczalnie doskonałym łowcą! Te umiejętności miał wrodzone, po swej matce – łowczyni Stada Ognia, Pacyfikacji Pamięci, o! Tak też gdy ja, zauroczony aurą polowania – rozumiesz sama, ta niecierpliwość, ten zapach zwierzyny, to napięcie, drżące w oczekiwaniu na idealny moment mięśnie! – mój ojciec był skupiony na zadaniu. Toteż w jednej chwili stado żuło murawę, nie podejrzewając nawet o zbliżającym się końcu, a w drugiej wielka, czarna sylwetka nakryła z rykiem jednego z rogaczów, powalając go, nieprzytomnego, na ziemię! W jednej chwili przerażone zwierzęta rozbiegły się w różne strony – ale gdzie tam! Zdekoncentrowane, nieprzygotowane i przerażone po dostrzeżeniu szczerzących się kłów dwóch iluzji odwróciły się natychmiast i skłębiły w jednym miejscu, nie wiedząc co począć! Widziałem, jak nogi im drżały, jak najcieńsze gałązki krzewów na silnym wietrze, a z dużych, czarnych oczu ziało czyste przerażenie.
Wtedy jednak drugi samiec zawył, a samiczki panicznie zwróciły pyszczki w jego stronę. Ten wydawał się starszy – błyszczącą sierść wokół czarnego nosa przecinały siwe kępki, a rogi wywijały się okazale, niczym korona prastarego dęba. Skorzystał on z chwili, gdy mój ojciec wgryzał się w szyję konającego już jelenia, by upewnić się, iż tamten nie wstanie już na nogi. Wtem stało się coś, czego żem się nie spodziewał – stary jeleń pochylił rogi swe ogromne, sarenki rozstąpiły się przed nim jak na komendę, a ten ruszył z rykiem prosto na mnie! Pewien jestem, iż nie wiedziała biedna zwierzyna, co czeka na nią w krzakach, tak też sprytnie wystawiła poroże na ewentualne ryzyko. Mądra decyzja, jak na jelenia, i zapewne powaliłby każdego innego młodzika, a możeby nawet nadział na swą koronę – jednak na jego nieszczęście spotkał mnie! Szkolił mnie ojciec, wiedziałem jak się zachować, toteż gdy ujrzałem taranującego rogacza, spiąłem mięśnie nóg i skrzydeł. Pochyliłem się, choć zapewne każdy mądry stwierdziłby, iż należało uciekać jak najdalej! Nie mogłem jednak zawieść ojca – liczył na mnie przecież, po to zabrał mnie na polowanie! Nie uciekłem więc. Czekałem do ostatniej sekundy, a gdy jego rogi miały mnie już zmieść z tego świata...
– tu wreszcie przerwałem swoją opowieść, wpatrując się ślepiami w smoczycę i budując atmosferę napięcia, oczekiwania i trwogi. Sam tego nie zauważyłem, ale podczas mówienia demonstrowałem swoje słowa, więc w tej chwili stałem na nisko ugiętych łapach, niemal dotykając brzuchem trawy, a ogon mój miotał się z ekscytacji na boki. Zmrużyłem oczy i uniosłem lekko wargi, ukazując swoje niewielkie, ale imponująco czyste kły (nic dziwnego – musiałem dbać o idealny uśmiech!). – ...podskoczyłem nagle, robiąc duży zamach skrzydłami! – ponownie nieświadomie pokazałem ten ruch, owiewając podmuchem wiatru spod skrzydeł pysk słuchaczki. – Gdy więc kark bestii znalazł się tuż pod mymi łapami, zamknąłem skrzydła i całą swą niemałą wagą opadłem na szyję jelenia. Ten stracił równowagę i BUM! Zakopał się rogami po sam pysk w wilgotnej ziemi! Wtem, dokładnie jak mnie uczono, obróciłem się natychmiast i jednym machnięciem pazurzastej łapy rozszarpałem cztery razy większemu ode mnie stworzeniu krtań! Ten dławić się zaczął krwią własną, mucząc coś ostatkami sił. Tak też pokonałem tego potwora. Gdy odwróciłem się, polanka usłana była świeżutką zwierzyną – każda sarenka przebite miała serce lodowym kolcem, utkanym z maddary. Ach, ależ mieliśmy tej nocy ucztę! Nazajutrz taka zabawna historia się zdarzyła...! – zaśmiałem się lekko, przypominając sobie dobre czasy. Nie zacząłem jednak opowiadać kolejnej historii, a zamiast tego nareszcie powróciłem umysłem do pytań rozmówczyni. Usiadłem na spokojnie i owinąłem ogon wokół łap, po czym obdarzyłem nową znajomą wesołym uśmiechem.
– Ach, no tak, znów się zagadałem. Mam jednak nadzieję, że cię na zanudziłem? Bo gdybyś się czuła przytłoczoną mą nieopanowaną gadatliwością, to śmiało mi przerywaj, muszę znać zdanie publiczności! – zaśmiałem się dla zaznaczenia żartu, jednak co do przerywania mówiłem poważnie. Nie chciałbym, aby na razie jedyna słuchaczka czuła się znudzona czy zagubiona! – A teraz wróćmy do ostatnich pytań! Ach, a póki nie zaciągnęło mnie znów w wir opowieści, chciałbym ci wyznać, iż masz niezwykle piękne imię, Zirko! Jest pełne energii i doskonale cię wyraża. Hmm, wybacz – PYTANIA! Otóż pytałaś o moje ubarwienie, nieprawdaż? Owszem, ma ono niezwykłe właściwości! W nocy łuski ciemnieją, a wzorki doprawdy pięknie błyszczą, musisz kiedyś zobaczyć! Obyś tylko nie wystraszyła się mych oczu, bo się stają niemal czerwone! Wyglądam wtedy jak nie ja. Aż mi się kolejna ciekawa historia przypomniała! ...Ale to nie teraz. Wiesz, gdy żyłem w dzikim stadzie leśnych smoków, wszyscy moi znajomi twierdzili, że ta moja "nocna przemiana" to efekt zmieszania dzikiej krwi bez maddary i czystej krwi z pradawnego rodu czarodziejów! Wiesz, to zupełnie jakbym miał swego rodzaju alergię na magię. Nieszkodliwą, całe szczęście, bo bym jej używać nie mógł. A te wzory świecą się, bo są najjaśniejszymi punktami na moim ciele! Odziedziczyłem je podobno po babuni, Pacyfikacji Pamięci, o której wspominałem! Widzisz tę kropę, o tu? – uniosłem łapę i odchyliłem ostrożnie grzywkę, stukając żółtym pazurem w kropkę na czole tuż przed rogiem. – Oto moja główna cecha rodzinna! I nic się nie martw, że twojego rodzinnego znaku nie widać – tak naprawdę siedzi sobie w twoich genach i prawdopodobnie ukaże się u twoich dzieci! Pewien tego jestem, gdyż tak było ze mną i ojcem – on nie miał tej białej kropki, ani też wzorków po matce nie było! A jednak zobacz, siedzę tu, taki rozmalowany! – zachichotałem.
– A teraz pozwól, że również wykażę się ciekawością! Jak to jest z twoimi wzorkami, piękna Zirko? Oraz któż to ośmielił się gryźć cię w ogon?! Przysięgam, iż zapłaci za swój haniebny czyn! – wypiąłem dumnie pierś i zrobiłem groźną minę – chciałem wyraźnie zaznaczyć, iż jestem gotów bronić swojej nowej przyjaciółki! Nie zwracałem uwagi, że mogłem wyglądać śmiesznie w takiej pozie, w końcu nawet rozbawienie smoczycy będzie znacznie lepsze, niż pozwolenie jej na tkwienie w smutku. Nie żeby jakoś specjalnie wyglądała na smutną, jednak ja swoje wiem! Nie brakuje mi wyobraźni, aby dorysować cały obraz. A raczej przesadnie go rozmalować...

: 30 maja 2020, 23:56
autor: Pamięć Barw
Nie przestawała swojego mówić. Jednak widziała, że młody zerka na jej ogon. Co dodało jej więcej rozbawienia, i może zauroczenia, owym pięknie wzorzystym młodzieńcem, które natomiast poszerzyło uśmiech na jej pysku. Więc nawet powstrzymała się od dla siebie odruchowego machania ogonem ażeby dać Delavirowi szansę na wypatrzenie się w niego. Jednak nie miał szansy dojrzenia pamiątki po historycznym ugryzieniu, bo go nie było widać z faktu, że już się co miało to się zregenerowało.
Po jakże radosnym i udanym swoim zbiorem zdań, ponownie natrafiła na jakże interesujący, i jakże niezwykły, i intrygujący monolog młodzieńca. Ileż to się znowu działo! Tyle pasji w każdym słowie! Tyle zaangażowania w każdym zadaniu! A przyjazna i wesoła aura towarzysza idealnie współgrała żeby zachować słuchacza przy sobie. Miała wrażenie, że nikt tak jak on nie opowiada o mijających polowaniach jak ten tu Delavir. Choć nie słyszała jeszcze nigdy, żadnej opowieści czy historii z łowów. Ale i bez tego jest pewna swoich wrażeń. Choć słyszała historię bitewne co dziadek głosił nie raz. Co prawda super fajnie tłumaczy, ale w opowiadaniach to chyba już wiemy kto jest zwycięzcą. Ahhh! A jak opisuje! Aż mogłaby sobie wyobrazić tę polanę i jelenie. Aż gdy dosłyszała znajome miano Ognistej smoczycy, znajomej towarzysza, nie skupiła się na długo na jej osobie. Ażeby tylko razem z młodzieńcem wczuwać się w historię.
A i nie tylko historia była tu wielce intrygująca! Oj nie nie! A jakie mimiki! Jakie gesty jej tu przedstawiał! A jak się poruszał! Normalnie widać, że wie o czym mówi. A zachwyt i chęć oglądania jego wyczynów nie wyobrażalna. Tylko... dostrzegła w tym zabawną nutę, w każdym geście. Jednak nie śmiała się a zachowywała cały śmiech jako uśmiech nieznikający jej z pyska.
Wyobraziła sobie nawet tego jelenia z porożem w ziemi co wywołało lekki chichot. Ojej! Biedulek, ale z chęcią by zobaczyła takie na żywo. Ojeju! Zwierzę z tak imponującym porożem co szczyci się sławą wśród samic i utknął nim w podmokłej ziemi. A równie dobrze powstrzymać śmiechu nie zdołała jak młody, gdy ledwo kończył pierwszą historyjkę, zaczynał drugą. Nosz mały powieściopisarz jeden. Ale no udane ma tę powieści. Nie ma co. Jednak nie zaśmiała się jakoś drwiąco, a normalnie wesoło, leciutko.
Na zapytanie znów odnośnie przydługiemu monologowi pokręciła sprzecznie głową. Przynudzać. Chyba żartuje! Jak narazie nie nudzi jej się w cale. Choć warto wiedzieć, że uwagi mile widziane.
Nie martw się! Jak na razie jeszcze mnie nie zanudzasz. A twoja publiczność jeszcze wyrazi swe jakże ważne ci zdanie. Bo opowiadasz wspaniale, że aż chętnie się słucha! Aczkolwiek chyba nie odnalazłam żądnej przeszkadzali. – Powiedziała po krótce w czas przerwy na oddech, chyba na oddech. W każdym razie jakąś tam przerwa była. A po niej jak dosłyszała, otrzymała odpowiedzi na swoje pytania co zadane były wcześniej. A interesujące ją równie bardzo co treści historii.
Tylko wcześniej jeszcze coś co stało powiedziane. Ojeju! Jakież milusie to było.
A dzięki ci bardzo za miłe słowa. – Opowiedziała mrużąc wesoło ślepia. A wczas gdy sobie znów przypomniał o czym miał mówić sama ona znów zachichotała. Urocze to jest jak się tak zakręci w swoim toku mówienia, że aż umyka mu wszystko co miał mówić wcześniej czy następnie. Urocze i zabawne.
Pokiwała pyskiem na dopytanie. Niby retoryczne, ale co tam! Ciemniejące w noc łuski, wzory zaś jaśniejące. Taka sprzeczność a jak widać możliwa. A oczy teraz więcej żółtawe zaś w noc czerwienieją. Zapowiedź jak na strach. A u niej? Jak na podekscytowanie. Tylko jeszcze bardziej niż jego wzorki zaciekawiła ją kropeczka na czole. Biała kropeczka. Czyżby znajoma? Oj i to jak. Tylko czy przypuszczenia były by trafne? Oto pytanie. A odpowiedzieć mógłby dziadek a tutaj go nie ma. Więc młodzieniec pozostaje. Na chwilkę zaledwie radosny wyraz pyska zastąpił wielce zaciekawiony, w tym i zamyślony. Ale nie to żeby go nie słuchała! Skądże znowu! Aż przywróciła uśmiech milusi na jego wspierające słówka.
Na pytanko o wzorki i nawet już by odpowiedziała, ale zaraz nastąpiło i drugie, które to nią poruszyło. Normalnie tuż po zakończeniu przez Delavira mówienia sama zaczęła mówić.
Nie nie nie nie! Jeszcze ja się nim zajmę, ale po swojemu. W ogóle to poza tym wydawał się całkiem fajny a głupi żartowniś i tyle. Normalnie mało nie brakowało a bym mu w pysk strzeliła i to tak porządnie! Mówię ci! Ale wstrzymałam się no bo no. W sumie sama do końca nie wiem czemu, bo jakby nie patrzeć należało mu się. No bo z zaskoczenia niewypada drugiego atakować, bo można oberwać! Ale chyba teraz ja trochę odbiegam... Tyle że nie mam ci zbytnio jak powiedzieć kto to był, bo wiem tylko że należy do stada Plagi i ma łuski jak od księżyca. No z imienia się niestety nie przedstawił, ale to mogła być moja wina akurat. Chociaż nie! Było wtedy coś ważnego się działo, więc musiałam lecieć. To było tak że ja siedziałam nad jeziorem, a ten mnie ugryzł więc się obruciłam by mu przyłożyć, e wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to on. Myślałam, że to jakiś kot, bo nie wiem jak, ale jakoś tak się dzieje, że lubią mnie atakować bez powodu. Ale wracając to coś tam się tłumaczył jakimiś magicznymi kwiatami, lecz wystarczą mi powieści o duszkach. Miałam mu więc coś mówić, ale w tedy dostałam wiadomość, więc musiałam lecieć. I w sumie myślałam czy by dziasiaj nie poszukać go i z nim nie wyjaśnić paru spraw, a szczególnie tamtej. Tylko jak widzisz spotkałam lepsze towarzystwo. Ale weź tylko się nad nim jeszcze nie mścij za mnie. Puki co to ja chcę z nim jeszcze wyjaśnić parę kwestii. Powiem ci kiedy otrzymasz wolną łapę. – Powiedziała mrugając do niego i mówiąc jakby przekazywała mu jakieś bardzo poufne dane. Tyle że zaraz postanowiła wrócić na swój wesoły ton głosu.
A jeśli chodzi o moje wzory to moje działają podobnie jak twoje w sumie. Pod wpływem ciemności lub pod wodą zapalają się lekkim niebieskim światłem jak teraz widzisz. – Powiedziała unosząc trochę skrzydło ukazując więcej wzorów na boku. – Mama miała podobne, ale jak tak patrzę to układ wzorów u nas jest losowy. Za to mówiłam ci o tym znaku rodowym no nie? I ty wiesz co za zbieg okoliczności? Bo u nas jest dokładnie taki sam. Czyli biała kropka na czole. Nie zwykły przypadek czyż nie? Nawet kojarzę tą Pacyfikację tylko nie mogę sobie przypomnieć skąd. Chyba bóg Zimy o niej wspominał czy coś. A może nie? Nie wiem. Zapomniałam.

: 31 maja 2020, 15:50
autor: Legenda Samotnika
Wyszczerzyłem się na pochwalne słowa Zirki, gdyż niemało podniosły mi nastrój. Zawsze liczę się z tym, że w każdej chwili może nadejść niespodziewana krytyka i tylko dlatego jeszcze nikomu nie udało się zgasić mojego entuzjazmu swoim negatywnym zdaniem! Tej ogromnie ważnej nauki udzielił mi ojciec, zupełnie jakby wiedział, jaką ścieżką losu poprowadzą mnie łapy! Być może i na tę opowieść przyjdzie kiedyś czas.
Na podziękowanie smoczycy machnąłem jedynie łapą z uśmiechem, pragnąc okazać, że to drobiazg. W końcu to jedynie malutka ilość komplementów z tej ogromnej ilości, na jakie zasługuje! I gdy o tym myślałem, najprawdopodobniej kierowałem się jedynie wdzięcznością do znajomej, że nie zignorowała mnie i postanowiła udzielić swojego czasu na me opowieści. To było dla mnie bardzo ważne, zwłaszcza po miesiącach uciążliwego milczenia, dlatego odruchowo pragnąłem okazać jej swoją sympatię w najlepszy sposób, jaki umiałem, czyli słownie.
Nie zastanawiałem się jednak długo nad psychologicznym uzasadnieniem mojego postępowania, lecz dałem Zirce mówić, w końcu i sam chciałem posłuchać czegoś ciekawego! Gdy smoczyca obiecała, że sama zajmie się swoim napastnikiem, otworzyłem odruchowo dziob, chcąc stanowczo zaprzeczyć – wtedy jednak zapewniła, iż był to nieszkodliwy żartowniś, czym pozbawiła mnie argumentu, że może on być niebezpieczny, jeżeli nawet na powitanie się gryzie. Zamknąłem się więc i dałem Zirce mówić. Opis samca niestety niewiele mi mówił, gdyż ledwo co tu przybyłem, a cudna smoczyca została moją pierwszą znajomą. Mimo to słuchałem jej równie uważnie, co ona mnie, gdyż oprócz okazywania dobrego wychowania chciałem wyłapać wszystkie szczegóły – im więcej ktoś mi opowiada, tym więcej mam informacji, a im więcej mam informacji, tym więcej sam mogę opowiadać! Zaciekawiły mnie natomiast słowa o otrzymaniu wezwania na "coś ważnego". Nie przerywałem na razie, jednak zanotowałem w pamięci, aby dopytać kolorowołuską o ciekawiące mnie wydarzenie. Zafascynowała mnie także wiadomość o niezrozumiałej agresji kotów wobec tak miłej rozmówczyni. Czymże mogła nie przypaść do gustu owym stworzeniom? To również bardzo ciekawe pytanie, na które zamierzałem znaleźć odpowiedź. Co zdanie dowiadywałem się od smoczycy czegoś nowego, tak też po kotach dostałem niespodziewaną informację o duszkach i magicznych kwiatach. Cóż za interesujące miejsce, te Wolne Stada – sądząc po słowach Zirki, takie wybryki natury i magii były tu całkowicie normalne. Kolejny temat, którego rozwinięcie pragnąłem poznać!
Schlebiało mi bardzo stwierdzenie, iż jestem lepszą opcją, niż interesująco zapowiadająca się perspektywa rozmowy z tajemniczym księżycowołuskim plagijczykiem. Wyszczerzyłem się więc, zadowolony z siebie i ze śmieszkiem pokiwałem głową w odpowiedzi na puszczone oczko i prośbę chwilowego wypisania zemsty na żartownisiu z listy rzeczy do zrobienia.
Zanim jednak zdążyłem coś powiedzieć w tej sprawie, wróciliśmy do tematu świecących wzorów i ze szczerym zaciekawieniem słuchałem o podobnym do moich działaniu ozdobień Zirki. Bez wahania zacząłem dokładnie przyglądać się wzorkom smoczycy, gdy (jak mi się zdaje) udzieliła na to zgodę, prezentując swój bok i skrzydła. Pokiwałem głową na zgodę o stwierdzeniu, że plamki były u nas poukładane losowo. Z tego, co słyszałem od ojca, moje wzory również znacznie różniły się od babcinych, choć miały też wiele wspólnych cech.
Gdy przeszliśmy do znaków rodowych, ponownie skierowałem spojrzenie czerwonych ślepi na pysk Zirki, nastawiając w ciekawości uszy na słowa o zbiegu okoliczności. Uniosłem z zaskoczeniem powieki i wytrzeszczyłem oczy na wieść, iż mamy ten sam znak rodowy. Słyszałem od ojca, że poza naszą gałęzią rodu są jeszcze inne, których nie miał okazji poznać, ale ja będę mógł je rozpoznać po tym samym znaku rodowym. Czy to możliwe, aby...? Smoczyca w tym czasie mówiła o mej babuni i jakimś bogu Zimy, co zdecydowanie uznałbym za ciekawe, gdybym wsłuchiwał się w jej słowa. Jednak tym razem, zupełnie nie podobnie do mnie, moje myśli odbiegały od słów, wypowiadanych przez znajomą. Dudniło mi w głowie z narastającej nadziei, że Zirka jest członkiem mojej rodziny. Być może dalekim, ale co z tego! Aż ogon z podniecenia zaczął miotać mi się na boki! Wpatrywałem się przez kilka chwil w smoczycę z głupim uśmiechem na pysku, co bez wątpienia mogła uznać za dziwne zachowanie, nawet jak na mnie. Wyjątkowo jednak nie zwracałem uwagi na swój wygląd. Wymamrotałem jedynie:
– Czy... czy ktoś z twojej rodziny n-nosi imię "Trzęsienie Ziemi"? I... I jest Przywódcą Ziemi? Lub był... – nagle zdałem sobie sprawę, że jeżeli się mylę, to muszę wyglądać niezwykle dziwacznie. Przymknąłem więc oczy i opuściłem na chwilę łeb, przez co rozmówczyni mogło wydać się, że posmutniałem. Szybko jednak pozbyłem się u niej takich myśli, jeżeli miały miejsce – trząsnąłem głową i uniosłem pewnie podbródek, obdarzając smoczycę zwyczajnym dla siebie pewnym spojrzeniem.
– Hah, już się ogarniam, rozproszyłem się trochę! Wybacz, mówiłaś coś o mej babuni, Pacyfikacji Pamięci, a ja nie dosły... uchh, nie dosłuchałem. Słyszenie a słuchanie to dwie różne rzeczy! – zaśmiałem się krótko, rozweselając lekko podupadłą atmosferę. Jednak po tych słowach zamilkłem, choć miałem jeszcze wiele innych pytań. Chciałbym najpierw dowiedzieć się nieco o swojej rodzinie, inne wątki zaczekają.


: 02 cze 2020, 10:48
autor: Pamięć Barw
//aj tam nie zabraniamy przecież xD

Zapomniała skąd, ale wie że gdzieś ją widziała czy słyszała jej imię. Jednak interesujące jest bardziej czy miała miejsce w jej rodzinie. Dlaczego nikt nie mówi jej o krewnych? Pewnie gdyby nie to, że wszyscy są w jednym stadzie, no dobra prawie wszyscy, to by pewnie nie wiedziała nawet, że ma wujków!
Spojrzała na Delavira, kiedy dobiegło do niej pytanie. Nie podobnie do niej źrenice się zwężyły napotykając na młodzieńca. A więc jednak? Znak, znawstwo. Wręcz wskazuje na ich pokrewieństwo. Tylko co jak będzie jak ON? Znów straci jej bliskiego? Też był na początku wesoły. Nie. Nie może tak myśleć. Ale zna go tylko od paru minut! Jednak zasługuje na prawdę. A ona złożyła obietnice.
Wyciszyła myśli, zignorowała strach, a na jej pysk wstąpił uśmiech za którego pozwoliła przymknąć sobie ślepia by przywrócić swoisty wygląd źrenic. Jakby niespodziewana radość zamaskowała inne uczucie. Jednak nie całkiem sztuczna. Cieszyła się z nowiny, lecz równie mocno jak cieszyła, ją przerażała.
Jakby nic, zachichotała lekko na jego słowa. Chociaż również tracąc się w myślach nawet nie dosłyszała ich sensu. A z resztą i tak nie do niech nawiacywała.
Znam. Znam Trzęsienie Ziemi. Choć teraz nosi miano Światokrążca jako Starszy. I nie zbłądziłeś myśląc, że jest on w mojej rodzinie. – Mówiła pozwoli, kierując się neutralnym wydźwiękiem. Jednak na ostatnie wręcz zaświergotała. – To mój dziadek!

: 04 cze 2020, 19:44
autor: Legenda Samotnika
Tym razem to smoczyca nieco odleciała, co zauważyłem dopiero, gdy po mich słowach nastała krótka cisza. Skierowałem lekko zdezorientowany wzrok na pysk znajomej, utrzymując na twarzy niepewny uśmiech. Coś nie tak z moim żartem? Nie, nie, przecież Zirka zachichotała, czyli słyszała żart i się jej spodobał. Skąd więc ten zamglony wzrok? Otwierałem już pysk, aby wypowiedzieć swoje myśli na głos, gdy smoczyca nieświadomie przerwała mi, choć jeszcze nawet nie zacząłem mówić.
A więc go zna! Już miałem z radością odpowiedzieć, gdy ona nie dając mi mówić kontynuowała. Jest w jej rodzinie. Jest w jej rodzinie! Mój uśmiech poszerzył się, a oczy zabłyszczały najczystszą radością. Smoczyca zrobiła krótką przerwę, a ja w tym czasie usiłowałem pozbierać słowa, aby tylko wyrazić swoje szczęście. Jednak ponownie – gdy wreszcie miałem się odezwać, rozbrzmiał śliczny głos mojej nowej znajomej.
To jej dziadek.
A mój pradziadek.
Podążając logiką...
Czyżbym spotkał właśnie...

Zrobiłem coś, czego nawet sam po sobie się nie spodziewałem. Wyszczerzyłem kły i zamrugałem intensywnie, strząsając z kącików oczu zebrane tam już łzy szczęścia, zanim podniosłem się na równe łapy...
I rzuciłem się Zirce na szyję.
Wtem nie wytrzymałem. Zaszlochałem głośno, jednak daleko mi było do smutku. Ogon znów miotał mi się na boki niczym bicz, ale nie byłem w stanie, nawet nie chciałem się uspokoić. Owinąłem smukłe łapy wokół krzepkiej szyi wojowniczki i przycisnąłem się rozpaczliwie do jej piersi, jakbym bał się, że za chwilę gdzieś odejdzie, zniknie. Rodzina! Wreszcie odzyskałem rodzinę!
Wreszcie nie jestem sam!
– ...j-jesteś... Jesteś mo-j-ją c-c-ciocią! R... rodzi-chlip-ną! J-jed-dyną... rodziną... – mamrotałem i jąkałem jej w szyję. Nie było to zupełnie do mnie podobne, nigdy przedtem nie traciłem tak twarzy ani nie rozczulałem się zbytnio – zawsze byłem tym wesołym gostkiem, co pocieszy cię ciekawą historyjką z życia. Teraz jednak wreszcie czułem, że nie muszę już dbać o wygląd i o zachowanie. Nie byłem wreszcie samotny, a moje serce wypełniła miłość do tej właśnie smoczycy, którą poznałem ledwie trzy kwadranse wcześniej – choć trudno mi było w to teraz uwierzyć, miałem bowiem pewność, iż znam Zirkę całe życie i dziwnie się czułem, gdy nawiedzała mnie myśl, że wcale tak nie jest.
Nie mogłem się od smoczycy odkleić, jak bardzo bym tego nie chciał. Chociaż i tak nie chciałem, bo nie do opisania była ulga, jaką odczuwałem, obejmując ramionami jedyną znaną mi żywą bliską osobę.
Jedyne, o co prosiłem teraz los to o to, aby smoczyca nie odrzuciła mnie i moich uczuć.
Nie mogłem, NIE CHCIAŁEM zostawać znowu sam!
Proszę...

: 08 cze 2020, 23:14
autor: Pamięć Barw
Podchwyciła Delavira w ramiona, obejmując go przednimi łapami, kiedy ten postanowił skoczyć jej na szyję i się nań zawiesić. Przytrzymała go mocno ażeby przypadkiem nie upadł i sobie czegoś nie zrobił, choć to drugie było bardziej podświadome. Jednak jako, że nie spodziewała się takowej reakcji młodocianego kuzyna (chociaż trudno było powiedzieć czego się spodziewała) odchyliła szyję ją formując ją w łuk by pyskiem wciąż być skierowaną w niego, ażeby za sprawą wzroku wciąż obarczać go spojrzeniem. Tymsamym nie chcąc tracić z niego wzroku, jako głęboko poruszona.
W pewnym momencie nie zdołała się powstrzymać, a nawet nie myślała by się powstrzymać, i pojmała go w wielkim uścisku. Ramionami chwytając i przytrzymując go przy sobie, by kolejno z tym objąć go i skrzydłami.
Ciocią.
Jest ciocią!
Jestem ciocią! – Oznajmiła jakby chcąc samej utwierdzić się w tym przekonaniu, choć w barwie głosu za którym wydźwieczał melodyjny, rozweselony śmiech, było wyczuć szczęście. Ktore niestety nawiedzały wątpliwości. Wątpliwości co starały się wrócić ją do normy, niewłaściwej normy. Choć doskonale zdawała sobie sprawę z ich bytu, to postanowiła je lekceważyć. Jednak dawały po sobie znać nieco ostudzając temperament, choć z zewnątrz nie dawała tego poznać. Nie chciała ich. Więc olewała je. Ale te nie chciały przestać.
Najbardziej bolała myśli, że się pomylili. Że to nie prawda. Choć wie, że tak nie jest. Przecież nie mogli się pomylić. Skoro wszystko na to wskazuje.

: 09 cze 2020, 20:58
autor: Legenda Samotnika
Przepełniony niewyobrażalnym szczęściem tuliłem się do swojej cioci i zapomniałem o utrzymywaniu maski niewzruszonego, wesołego barda. Pozwoliłem łzom ściekać swobodnie po policzkach, zostawiając mokre, błyszczące ślady na lawendowych łuskach. To wręcz nieprawdopodobne, że spotkałem smoczycę ledwie godzinę temu! Od początku tak świetnie nam się rozmawiało i okazuje się, że nie był to wcale przypadek! Jakbyśmy duszą wyczuli swoje pokrewieństwo!
Zaskakująco mało myśli krążyło teraz po mojej głowie. Najgłośniejsze z nich były dwie: "JESTEM TAKI SZCZĘŚLIWY, MAM RODZINĘ I DO TEGO TAK ZARĄBISTĄ" oraz "Porzuci mnie. Ledwie się znamy. Być może się pomyliliśmy. Stanie jej się coś złego, jak każdej bliskiej mi osobie", jednak tej drugiej prawie nie słyszałem, zagłuszała ją pierwsza. Zresztą nie chciałem jej słyszeć, a gdy tylko choćby jej skrawek stawał się głośniejszy, odrzucałem ją i cieszyłem się tak dawno już nie doświadczaną bliskością.

Wreszcie po kilku minutach, spędzonych w ciepłych objęciach łzy szczęścia ustały, ale radosne uczucie nigdzie nie zniknęło. Odsunąłem się od Zirki, ocierając łapami mokry pysk i uśmiechnąłem się, chcąc pokazać, że moje uczucia nigdzie nie zniknęły. Gdy wreszcie zamazany łzami obraz wyostrzył się, zamrugałem kilka razy dla pewności, po czym skierowałem spojrzenie na kolorowołuską. Wydukałem ze śmiechem wilgotnym głosem – nadal nieco pochlipywałem, ale starałem się utrzymać pewny głos.
– W-wybacz mi te całe łzy, ale żem się rozczulił! – roześmiałem się drżąco, po czym wziąłem kilka oddechów. – Naprawdę... trudno mi uwierzyć! Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się cieszę. Sama tylko spójrz, jak nieprawdopodobnie to brzmi – przybywam wreszcie do domu w poszukiwaniu rodziny i pierwszą osobą, jaką napotykam jest moja ciocia! Do tego tak wspaniała! – moje oczy przepełniała nieskończona radość i kilka innych mieszanych uczuć, znacznie trudniejszych do opisania. Czułem coś na rodzaj przywiązania, zaufania i sympatii, jednak były dość powierzchowne i jeszcze niezakorzenione. Pragnąłem jednak, aby przerodziły się w prawdziwą rodzinną miłość i miałem szczerą nadzieję, że Zirka również tego chciała. Tę nadzieję również dało zobaczyć się moich szkarłatnych, ale wcale nie strasznych – raczej dziecinnych, jak bardzo bym sobie nie wmawiał, żem już dorósł – ślepiach.
– Muszę ci naprawdę wiele opowiedzieć! I mam też sporo pytań. Och, tak bardzo chciałbym tu z tobą zostać... lub nie tu, bo tu ponuro zbyt na taką chwilę, ale chciałbym z tobą spędzić cały dzień! Pachniesz Stadem Ziemi, to znaczy, właśnie tak sobie ich zapach wyobrażam! A wiesz, chciałem prosić o audiencję u Przywódców, abym mógł bezkarnie badać tereny stad! Tylko sama rozumiesz, nie miałem jeszcze okazji, ledwo co przybyłem! Oj, muszę ci też opowiedzieć, skąd przybyłem, bo przecież to też ważne jest! Chciałbym poznać innych członków rodziny, nawiązać przyjaźnie! Tyle do zrobienia! Ale teraz priorytetem będzie rozmowa z Przywódcą Ziemi – chcę być blisko ciebie! Oczywiście, jeżeli nie masz nic przeciwko! Jestem naprawdę podekscytowany. Mam niewyobrażalne szczęście, że moja ciocia jest taka cudowna! Wiesz, chyba jeszcze nigdy tak bardzo się nie cieszyłem. Nawet wtedy, gdy ojciec po raz pierwszy zabrał mnie na polowanie! Miałem wtedy ledwo 4 księżyce... Ale to opowieść na kiedy indziej! Chciałbym, żebyś ty też coś opowiedziała, chętnie posłucham wszystkiego-wszystkiego! – mówiłem co mi tylko ślina niosła na język. Doprawdy, odkąd pamiętam pierwszy raz aż tak mnie niesie, żem po prostu na jednym temacie się na dłużej niż parę sekund nie umiem skupić myśli! Jeśli jeszcze parę minut temu myśli niemal całkiem ucichły w mej głowie, to teraz powstał z nich prawdziwy huragan, niezmiernie głośno huczący mi w umyśle. Tyle pytań cisnęło mi się na język, tyle słów zachwytu i jednocześnie tyle opowieści! Czasem natura bajarza mocno utrudniała mi życie – gdyby nie ona, z pewnością dałbym radę poukładać wątki w myślach i nie musiałbym na siłę trzymać dziób na kłódkę, byleby nie wyrwał się stamtąd wir opowieści bez kontekstu. Czekałem niecierpliwie, aż odezwie się Zirka, aby móc spokojnie wsłuchać się w jej słowa i uspokoić nieco własny potok motywów.

: 10 cze 2020, 19:15
autor: Pamięć Barw
Na większe poruszenie się Delavira spojrzała zlekka niepewnie a z widniejącym delikatnym uśmiechem, choć jak, przypuszczalnie, chciał zwolniła uścisk zabierając skrzydła za siebie. Jednak uspokoiła budzące się obawy na widok niezmiennej, łagodnej i wesołej mimiki pyska kuzyna. Kuzyna. Hahah! Ukazała delikatnie kiełki w spokojnym, a szczęśliwym uśmiechu. Jednak szczęście jakie miała widoczne było nie tylko w jej uśmiechu, a również w bujajacym się co chwila w inną stronę ogonem czy skrzącym, może zbyt naiwnym jak na dopiero co, niedawno poznanego młodziana, spojrzeniu.
Ojej! Nie martw się, to przecież dobrze, że się cieszysz! – Wesoło mu oznajmiła w czas przerwy, nieświadoma jeszcze, że była to ino przerwa na oddech. Po której to jakby nic, chętnie słuchała dalej. Zachichotała lekko w pozytywnej reakcji na wypowiedź, za którą to się ponownie wyszczerzyła łagodnie z powodu miłego komentarza. A śmiech, prócz pozytywną reakcją, miał jakby wprowadzić czy wskazać ją jako zaczynającą swoją wypowiedź.
I to jak! No kto by pomyślał, że idąc na zwykłą przechadzkę spotkam kogoś tak niezwykłego, a co dopiero, że okaże się być z rodziny! Normalnie jak z opowiadań! Już to widzę reakcję dziadka jak mu o tym opowiemy! Pewnie się ździwi, ale na pewno ucieszy! – No chybaże znów jej wypomni łatwowierność.. No ale na to już nic nie poradzi, że taka jest. Nie no. Na pewno się ucieszy mogąc poznać członków rodziny. Przecież widzi jak opowiada o nich.
A jak widać, talent do opowieści zdobył też i Delavir. Starała się wsłuchać jak najbardziej, ale to co róż inny temat i krótkie przerwy, które myśląc, że koniec i jej szansa na mowę przerywał kolejny temat. Więc gdy skończył to tyle tematów chciała poruszyć, że aż nie wiedziała na co opowiedzieć najpierw. A w całym tym huraganie opowieści i przemyśleń nie zagubiła zainteresowania co prawdziwe ukazywała się w jej, przez co właśnie nie wiedziała za co się złapać najpierw. Jednak zaraz potem się odezwała, nie będąc w tym też i dłużna ni to sensu ni to przekonania by się wyrazić.
No pewnie, że ci opowiem co nieco! Jak chcesz to pozwalam ci nawet u mnie pomieszkać. Wystarczy właśnie, że pójdziemy do Lepkiej Ziemi, naszej teraźniejszej Przywódczyni. Znając ją na pewno się zgodzi. Ostatnio sporo z poza granic się pojawia, chociaż głównie piskląt, i nie ma z tym problemu. Hahah! A idąc tropem rodziny to ty masz wójka młodszego od ciebie! Co prawda nie z krwi, ale na prawdę! W sumie większość z rodziny co znam to właśnie w naszym stadzie jest, więc problemu z ich poznaniem nie będzie, ale oczywiście i skąd inąd mamy rodzinkę. Tak naprawdę to ja nawet nie wiedziałam, że mamy aż taką wielką rodzinę, że sięga poza Wolne Stada! Ale to chyba było widać! Tylko wiesz, jak będzie chodził po audience to mam nadzieję, że mnie też zabierzesz. Z chęcią pozwiedzam tereny innych stad. Chociaż dziadek mówi, że dzięki sojuszowi z Wodą to może chodzić na ich tereny sięgające morza, ale nie jestem pewna do chodzenia tam samej. Chociaż cudnie byłoby zobaczyć morze na żywo. A ty wiesz, że są takie stworki... – Zerknęła wtem na dziwnie ciemne jeziorko. Nie o tym lepiej nie mówić tutaj. Co prawda wtedy nie zaatakowały, ale może to z litościwego pierwszy raz odpuszczenia. Zerknęła więc zaraz spowrotem na kuzna w pogodnym uśmiechu.
Może opowiem ci o nich później. Tutaj lepiej o nich nie mówić. A tak to na czym skończyłam? Eeemmm... Morze! Właśnie! A ty widziałeś kiedyś morze? Wielkie jest? Wiesz. Ja tam to tylko jeziora i rzeki widuje. Raz mnie jedno prawie dopadło! I to jak byłam na polowaniu. Bo wiesz. Jak się nagle słyszy jakieś ciekawe szumy to aż korci żeby podejść i zobaczyć co to jest. Więc ja raz usłyszałam takowe z rzeki jak szłam obok i jako, że korciło by podejść to podeszłam. A po chwili zaraz! Woda napływa, szumy coraz głośniejsze tym razem z boku, więc patrzę...A tam wielka fala na mnie leci! Szczęście, że zdążyłam odskoczyć, bo jak tam patrzyłam potem to duże kłody jej towarzyszyły. Więc byłoby trochę nieprzyjemne. Zwłaszcza, że trochę słabo idzie mi pływanie. Osobiście wolę nurkowanie. Ale grunt, że się nie topie! Prawda? Hahah! – mówiła albo odpowiadała? Już trudno powiedzieć jak sama się zaczęła gubić. Chyba zbyt często zmieniała tematy chcąc odpowiedzieć na wszystko.
No dobrze. To teraz ty poopowiadaj. Ponoć miałeś wiele pytań. Tylko weź trochę wolniej, bo sama zaczynam się i w swoim gubić. – powiedziała z lekkawą niepewnością. Nie chciała w końcu urazić, ale sam mówił by śmiało mówić.

: 15 cze 2020, 21:06
autor: Legenda Samotnika
Gdy nabierałem oddech po gwałtownym jego braku, dotarły do mnie słowa, które wzbudziły we mnie doprawdy nieoczekiwane emocje. Nigdy nie spodziewałbym się, że zwykłe "to przecież dobrze, że się cieszysz" sprawi mi taką ulgę. Niby nigdy nikt nie zabraniał mi gadać, cieszyć się ani wygłupiać, ale jednak większość swojego życia byłem pod presją złapania i zjedzenia, a otaczające mnie poważnie pyski niezbyt zachęcały do radości. Na szczęście – a to za sprawą młodzieńczej naiwności, a to z nieujarzmionego charakteru – nie dałem powadze i realizmowi wyprać ze mnie wrodzonej radości. Miło jednak było w końcu usłyszeć, że ta wesołość dla kogoś była mile widziana.
Nieświadomie zatrzymałem oddech, gdy do moich uszu dotarła wieść o możliwości spotkania kolejnego członka rodziny. Zastrzygłem uszkami i zamarłem na chwilę tylko po to, aby po chwili rozpłynąć się w rozmarzonym uśmiechu. Myślałem, że bardziej szczęśliwy już być nie mogę, a tu nagle zalała mnie koljna, jeszcze większa fala radości. Jak zaraz się nie uspokoję, to zapewne pęknę z nadmiaru szczęścia!
Szybko jednak wygłosiłem swoje, a gdy niemal na siłę zacisnąłem gadatliwy dziob, usłyszałem wiele ciekawego, choć właściwie nic konkretnego. Co kolejne zdanie otwierał mi się już pysk, aby wygłosić kolejną, dwa razy dłuższą odpowiedź, ale powstrzymywałem się i dałem cioci skończyć. Dziwnie smakowało mi to słowo – w pozytywnym znaczeniu, oczywiście! Miałem jednak szczerą nadzieję, że szybko się do niego przyzwyczaję.
Nie umknęło memu czujnemu spojrzeniu krzywe zerknięcie Zirki na czerń tafli pobliskiego jeziora, a tajemnicze słowa tylko jeszcze bardziej wzbudziły ciekawość. Aż mi ogon drgnął z niecierpliwości, ale przecież wszystko po kolei – zapewne sama mi powie, kiedy będzie do tego odpowiedni moment!
Z uwagą słuchałem o przygodzie smoczycy z wielką falą i już podświadomie formowałem w myślach kolejną historię do opowiedzenia. Długo czekać nie musiałem, bo Zirka chwilę po tym udzieliła mi głosu. Nie zignorowałem jej prośby i kiwnąłem z uśmiechem pyskiem dając do zrozumienia, że zanotowałem sobie tę uwagę i ani trochę mi nie przeszkadzają poprawki. Oczywiście, wyraziłem swoją zgodę na wszelkiego rodzaju opinie także na głos.
– Tak jest, wybacz, zapamiętam i się poprawię! – żartobliwie podniosłem koniuszek ogona do prawej skroni i wyraźnie odsalutowałem. Nie od razu dotarło do mnie, że ciocia niekoniecznie musi znać znaczenie tego gestu, jednak zanim ta myśl zdołała w pełni się uformować, została zatopiona przez potok kolejnych. – Zawsze jestem otwarty na wszelkie komentarze, a za tą chwilową porywczość szczerze przepraszam, bowiem nieczęsto daję się ponieść emocjom, a jak już się tak dzieje, to sama widzisz, co z tego wynika, hahah! – zaśmiałem się krótko, po czym odchrząknąłem i skupiłem się na jednej myśli, odruchowo przybierając przy tym uśmiechniętą maskę barda, która wskazywała na to, że przygotowuję się do wygłoszenia opowieści. Zirka nie mogła o tym wiedzieć, ale kto wie? Może będzie nam dane poznać się na tyle dobrze, aby rozpoznawała, gdy wchodzę w swój "tryb bajarza"? To, oczywiście, zwykłe marzenie, które tylko na chwilę przemknęło mi przez myśli, ale sprawiło, że w moim sercu mocniej zatliła się nadzieja, a ja nie zamierzałem już z niej rezygnować. Obiecałem sobie, że już NIGDY nie zrezygnuję z rodziny, nieważne, jakie by to były okoliczności.
– Wielkim zaszczytem będzie dla mnie poznać swojego pradziadka oraz wujka i nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę na myśl o możliwości zamieszkania z tobą. Obecnie nie mam żadnej konkretnej kryjówki oprócz korony tamtego drzewa. – wyszczerzyłem się i kiwnąłem głową w stronę pobliskiego wysuszonego drzewa. – A gdy tylko będę miał okazję rozmawiać z Przywódcami, niezwłocznie cię wezwę. Z towarzystwem zawsze lepiej, a gdy towarzystwo jest tak wspaniałe, niemal nie chcę się je zostawiać. Teraz jednak chciałbym opowiedzieć kolejną historię, może nawet kilka! Pytania zostawię na później, jeżeli nie masz nic przeciwko. – choć ostatnie zdanie było raczej retoryczne, skierowałem pytający wzrok na Zirkę i przekrzywiłem lekko pysk, czekając na jakikolwiek znak zaprzeczenia. Gdy taki nie nastąpił , uśmiechnąłem się pewnie siebie i rozpocząłem kolejną balladę.

– Pochodzę z krajów dalekich, doprawdy dalekich. Pół życia zajęło mi pokonanie dziczy i odnalezienie ścieżki na zbawienne Wolne Stada, ziemię obiecaną, że tak powiem. A zaczęła się moja podróż gwałtownie... Jednak to nie o niej chcę ci opowiedzieć. Chciałbym przedstawić ci życie, jakie wiodłem wśród dalekich lasów o niezmiernie wysokich, niezwykłych dla tutejszych smoków drzewach. Rośliny w tamtych krainach piętrzyły się w całe dziesięć ogonów, jak nie więcej. Szerokie, soczyste i wilgotne korony drzew przesłaniały całkowicie słońce, a życie w wiecznym półmroku i wilgoci nie było łatwe. Mam jednak wiele wspaniałych wspomnień, dotyczących tych miejsc. Te lasy nazywają deszczowymi dżunglami, zresztą nie na darmo. Niemal co chwilę odbywają się tam potężne ulewy, przez które gleba między pniami drzew nigdy nie jest sucha. Pogoda w lasach tropikalnych przypomina niezdecydowaną panienkę – raz obleje nas deszczem, a chwilę później zmieni zdanie i ześle na nas śmiertelny żar, jednak gdy humor jej nie dopisuje, cienkimi okazami flory targają świszczące trąby powietrzne, huragany. Jednak nawet gdy pogoda uśmiechnie się do nas lekko, wiele innych niebezpieczeństw wyłazi ze swoich nor, aby również nacieszyć spokojem zesłanym siłami wyższymi. Słyszałaś kiedyś o tygrysie? To potężna, straszliwa, ale zarazem piękna dzika bestia. W moim dawnym klanie ten, kto zdołał ubić tygrysa, mógł nosić na barkach jego skórę na znak swojej potęgi i nieustraszoności.
Jednak to ledwie drobny ułamek wszystkich tajemnic dżungli, jakimi mam możliwość się z tobą podzielić. Co chciałabyś, abym opowiedział najpierw? Może o niezwykłej faunie lasów deszczowych? A może o życiu i tradycjach mojego klanu? Historii na tylko ten jeden temat starczy nam co najmniej na kilkanaście dni, a przyjemność można dodatkowo rozciągać. Wymyśl pytanie na spokojnie, a pozostałe opowiem ci kiedy indziej.
– na mój pysk wypłynął nieco tajemniczy, ale też zachęcający uśmiech. Zdołałem opanować emocje i ponownie wczułem się w rolę bajarza – to najlepiej pomagało mi uspokoić nadmiar uczuć.

Po odpowiedzi Zirki odezwałem się ponownie, zmieniając nieco temat:
– Co do morza... Och tak. Widziałem nie byle morze – miałem okazję nawet trafić na środek oceanu i zostać niemal utopiony przez wielki sztorm. Chciałabyś teraz usłyszeć o tym więcej, czy tę opowieść również zostawimy na później? W końcu musimy kiedyś dotrzeć do tych moich pytań, nieprawdaż? – zachichotałem i zaczekałem na odpowiedź.

W takim razie chyba już pora na to, abym ja się przymknął i wsłuchał się w opowieści Zirki. Odchrząknąłem i wymieniłem niepełną listę pytań. Pozostałe miałem zamiar zadać później, ze względu na prośbę cioci nie mieszania tematów.
– Uhm... No tak. A więc trochę tego jest, ale od razu wszystkim zasypywać nie zamierzam.
Otóż najpierw prosiłbym cię o przybliżenie mi chociażby części tutejszych tradycji i zwyczajów, ażebym nie dał plamy przy następnych spotkaniach, a tym bardziej z przywódcami.
– dałem cioci czas na odpowiedź czy też zrobiłem krótką przerwę na ciszę, gdyby zdecydowała się jednak wysłuchać moich pytań do końca, a nie odpowiadać na bieżąco.
– Po drugie: wspomniałaś, że gdy w ogon ugryzł cię bezimienny nieznajomy, było wtedy coś ważnego, co musiałaś koniecznie załatwić. Ciekawość nie pozwala mi wyrzucić tego z głowy i zastanawiałem się, czy nie byłabyś skłonna opowiedzieć mi, co tak ważnego wtedy się wydarzyło. Oczywiście, jeśli nie chcesz, to się nie wtrącam. – uśmiechnąłem się nieśmiało. Nie zamierzałem naciskać, jednak ciekawska natura zmuszała mnie do dociekania najmniejszych szczegółów.
– Miałem także nadzieję, że rozwiniesz nieco wątek o atakujących cię kotach, bowiem nigdzie wcześniej nie słyszałem o takich niezwykłych przypadkach nieusprawiedliwionej agresji wobec osobnika smoczego gatunku. Może problem leży gdzieś głębiej? Wierzę, że razem damy radę znaleźć temu rozwiązanie. Och, i mówiłaś także o jakichś magicznych kwiatach oraz opowieściach o duszkach... Czy na Wolnych Stadach często można spotkać takie niezwykłe zjawiska? – być może mój ton zdawał się być nieco bardziej poważny i oficjalny, ale po wygłoszonych opowieściach zdołałem nieco ochłonąć i z powrotem przyjąć niewzruszoną postawę pozytywnego barda. Wcale to jednak nie oznaczało, że mój stosunek do cioci w jakikolwiek sposób się zmienił.
– To chyba będzie na razie ostatnie pytanie, ale wcale nie mniej ważne niż poprzednie. Chciałbym... Chciałbym spytać cię o moj- naszą rodzinę. To znaczy, wiesz, chciałbym się trochę więcej dowiedzieć o naszej linii krwi, może poznać imiona moich krewnych... Chociaż nie brakowało mi licznych opowieści ojca o naszej rodzinie, jestem świadom, że dawno nie było go wśród bliskich i się z nimi nie kontaktował. Za ten czas zapewne wiele się zmieniło... – właściwie ostatnie pytanie było dla mnie najważniejsze, ale nie przyszło mi do głowy, że mógłbym obrazić tym nowo poznaną ciocię. Kto by się ucieszył, gdyby po chwili uwagi w jego stronę zaczęto wypytywać o inne osoby, jakby ta jedna konkretna osoba się nie liczyła?
Nie miałem najmniejszego zamiaru obrazić Zirki, jednak gdy świadomość o ponownym okazaniu głupiego braku taktu do mnie dotarła, było już za późno – ostatnie pytanie w pełni wybrzmiało w stronę cioci. Teraz tylko siedziałem jak na igłach i w myślach błagałem, aby kolorowołuską nie zraził mój idiotyzm.

: 22 cze 2020, 18:52
autor: Pamięć Barw
Uśmiechnęła się miło na nie odrzucenie jej prośby, a przyjęcie jej na spokojnie co sprawiło, że chwilowa niepewność się ulotniła. Widząc jego gest jaki wykonał zaraz po odpowiedzi, co prawda nie zbyt dla niej zrozumiały, we łbie pojawił się już odnośnik do tego jakim było pytanie. Jednak nim zdążyła zamienić go w czyn albo raczej słowa, został on zapomniany przez kontynuację czy też dokończenie jego odpowiedzi, która to zwróciła uwagę. Utrzymała uśmiech jak i spojrzenie kierowane na niego czekając jak i również słuchając do końca jego wypowiedzi.
Nie no. Rozumiem o co chodzi. Też mi się zdarza gadać jak najęta co chwilę o czym innym. Choć bez oddechu to, chyba wiesz, pogubić się można i samemu. – Odpowiedziała ciepło się uśmiechając. Po czym w czas jak zaczął kolejną wypowiedź poczęła w spokoju słuchać jego, przyciągającego uwagę słuchacza jakim teraz była, głosu. W trakcie jak wskazał drzewo, tak ona na nie zerknęła w lekkim zaciekawieniu, choć zaraz i tak zwróciła ją spowrotem na kuzyna. A ucieszyła się wielce na zapewnienie wspólnego zwiedzania terenów Wolnych Stad, choć nie tyle co na zwiedzanie, a właśnie na towarzystwo z którym to będzie możliwe je zwiedzać. W końcu jak towarzystwo fajne to i wszędzie się pójdzie. A tak to znalazło się możlilwość spotkania jeszcze parę i może więcej razy.
Na zapytanie o historię chętnie kiwnęła głową w zgodzie parę razy, lecz słownie również ją wyraziła.
Nie mam nic przeciwko. A tak to z miłą chęcią posłucham co nieco o świecie poza granicami. – Powiedziała spokojnie i z dosłyszalną nutą fascynacji w głosie. Choć teraz to i znane miejsca wyglądają dla niej jak tę nieznane to jednak innym jest poznawanie zupełnie nowych. Nawet w wersji słownej. Chociaż po tej słownej to aż kusi by normalnie się przejść i zwiedzić. Tylko jak rozumie to to musi być dość daleko od Wolnych Stad.
Od wstępu znalazła treść o jaką by spytała po opowieści. Nie skupiła się jednak na niej tylko, bo i na reszcie o jakiej mówił Delavir. O drzewach słyszała też, co do nieba sięgają. A kiedy oczami wyobraźni spróbowała objąć ich wysokość to spokojnie znalazła porównanie do starego lasu o również niezwykle wysokich i grubych pniach. To więc nie ciężko było o wzrost, a o rodzaje. Ile tych rodzaji? Jakie? A może trujące? Owoce jakie mają? Na chwilę zamyślona, wróciła spowrotem uwagą gady temat był na jakieś huragany i trąby powietrzne. Co wywołało lekkawą pustkę u niej w głowie, bo chyba nigdy o takim czymś nie słyszała. No może trochę o trąbach powietrznych, bo wydają się być podobne do tych co czasami na niebie spotyka podrywach wiatru. A może nie? Nie wie. Zaś o tygrysie to słyszała o takowym, jak mniema, kotowatym. Tylko o jego znaczeniu nie bardzo. Jednak je słysząc, zaciekawiła się mocno. A gdyby tak to wykonać? Znaleźć tygrysa i ubić. Może koty poczują zagrożenie i się od niej odczepią?
Z kekkawym opóźnieniem dotarło do niej coś o jakimś pytaniu dla niego, więc zaprzestała o kocich skórach i poczęła odszukiwać swoich pytań co w trakcie się pojawiały, a które ta znając życie pozapominała najpewniej wszystkie.
Cóż, hmm... Mówiłeś o tych huraganach i trąbach powietrznych. Co to jest i jak wygląda? Nie słyszałam o wietrze co porywa wszystko na swojej drodze. Choć spotkałam się z jednym, ale myślę, że to nie to. Takie porywy wiatru na niebie co wiejąc ci pod skrzydła podrywają wyżej na niebo. – Powiedziała pierwsze co się przypomniało, jednak również dla niej warte uwagi. Bo może jednak wie, tylko inaczej to nazywa? Albo nie, ale nie znaczy, że nie chcę się w takim razie dowiedzieć.
Po odpowiedzi Delavira, zwróciła uwagę, że przeszedł do innego tematu. Chociaż ten temat można by przypiąć pod odpowiedź na jej pytanie co wcześniej zadała na temat morza. Morza! A ten tutaj widział jeszcze ocean?!
Niby w końcu trzeba... – Odparła trochę niemrawo na przypomnienie o pytaniach, ale tę to chyba mogą jeszcze trochę poczekać. W końcu i tak już czekają to jeszcze parę chwil ich nie skrzywdzi. W końcu to pytania. Więc w chwilę później znów się rozpromieniła i poczęła kontynuować temat morza. A właśnie! Ona też ma pytanie. – Słyszałam, że morze potrafi wciągnąć smoka jak nad nim przelatuje i go porwać. Prawda to? No i pytania nie raczej nie uciekną. Więęc...jak to było z tym sztormem? – Zapytała pierwsze ciekawa, choć mając z tym też co inne w planach. Zwyczajne potwierdzenie swojej wiedzy! Zaś na drugie to i szerzej się uśmiechnęła do kuzyna, nawet można by przypuszczać, że zachęcająco.

No więc pierwsze pytanie wpadło. W końcu i tak musiała nadejść, i na nie pora. Przybliżyła więc i sobie to czego powinien wiedzieć by właśnie, nie dać plamy. Chociaż ona mało wie i jeszcze nikt jej za to ogona nie urwał. Tylko polowania bywają problematyczne. No, ale jeszcze się uczy...Ale wracając!
Cóż. Wiele tradycji to my tutaj raczej nie mamy, a nawet jeśli to nie grają one większej roli w naszych rozmowach. Jednak jest jedna co to jest ważna. Ceremonia. Co jakiś czas zbieramy się wszyscy ze stada albo i nie wszyscy, bo niektórzy to mają w głębokiej olewce. No i to chyba jedyna okazja by zobaczyć jak nasze stado się zmienia. Tam są głównie gratulacje i nowe rangi, które wiążą się z wybraniem nowego imienia. Ah! I właśnie! Nie wiem czy u was również, ale u nas to każdy ma parę imion. Przyznawanych właśnie na Ceremonii. Ja na przykład mam trzy. Zirka, Promienna i Pogoda Myśl. Ale poza tymi to czasami przywódcą ogłasza coś. Głównie sprawy z innymi stadami, ale nie tylko. Mogą być też jakieś akcje czy wyprawy.
No a po drugie sprawy polityczne właśnie. W nich to ja jestem trochę zielona, ale może być to czasem przydatne, a szczególnie, kiedy masz zamiar rozmawiać z przywódcami to warto znać chociażby ich imiona. Więc..na ten czas Przywódcą stada Wody jest Przesilenie Północne, Plagi – Uśmiech Szydercy, Ognia – Płomień Wiary, a Ziemi – Lepka Ziemia. Z Lepką to i ja mogę cię spotkać, ale z innymi to trzeba jakoś załatwić. No i jak chcesz ich spotykać to najlepiej na granicach, bo żadne nie przepada za obcymi na swoich terenach. Chociaż zależy też w jakim celu, ale lepiej ich nie niepokoić. No i też rozejmy są ważne, bo jak znajdzie się którejś stado co ma nam za złe to może być trochę ryzykowne. Ale teraz to jest dobrze i nie ma sprzecze. W każdym razie jak będą to nasza przywódczyni nam powie.
No. Szczególnie powinna. Bo co bądź Lepka jest fajna, ale trochę jej nie idzie na miejscu przywódcy. No, ale to inna sprawa. A jeśli o tą chodzi to najważniejsze ci powiedziałam.
– Mówiła spokojnie i powoli, choć widocznie przy temacie granic i przywódców trochę się ociągała. No, ale co poradzić jak nie ma do tego łba? Grunt, że wie chociaż tyle.
Drugie pytanie bardziej ją za kłopotało. Spojrzała na Delavira zastanawiając się nad tym czy opowiedzieć to co się wydarzyło. Jednak już po usłyszeniu tego pytania coś ją tknęło. Przez co już wiedziała jak to mogłoby się skończyć. Nie. To jeszcze nie ten czas. To jeszcze za młoda sprawa dla niej by opowiadać w szczegółach.
Po prostu mieliśmy intruza, narwanego. Ale nie zbyt mam chęć się w to wgłębiać ponownie, jeśli można. – Powiedziała łagodnie, patrząc w ślepia kuzyna. Po prostu nie chce. I tak wspomnienia jej wystarczająco ciążą.
Słysząc następne pytanie znacząco poprawił jej się chumor. Albo pobudził? Tak czy siak temat kotów wystarczająco skupił jej uwagę by na pewien moment nie myśleć o poprzedniej sprawie. Nie no, ale na kwiatki też przyjdzie czas. Tylko jako następny. Jako pierwszy nie było jak, skoro tuż po zapytaniu zaczęła tłumaczyć o co jej chodzi z tym jej pechem.
No bo właśnie, chodzi o to, że na każdym polowaniu atakuje mnie jakiś kotowaty. Nawet na moim pierwszym zaatakował mnie Kotołak! Chociaż wtedy to tylko się wkurzyłam, no bo jak śmiał! Tylko, że jego można zrozumieć, bo jednak miałam tę zwierzynę w łapach i pachniało, co mogło go zwabić. No, ale na następnym znów zaatakował mnie kotowaty, tylko tym akurat razem Żbik. Co prawda znowu miałam coś przy sobie no to dobra. Może zabieg okoliczności. Ale ostatnio! Jak byłam to zaatakowała mnie Puma, ale wtedy nie miałam przy sobie nic co by ją zwabiło. Nawet nie tykałam wiele. Do niedźwiedzi się nawet nie zbliżyłam. Mówię ci, że jest tu coś na rzeczy albo po prostu mam pecha do kotów. Hah! A nawet mnie w zad drapnęło kocisko jedne! Pamiętam, że mówiłam raz o tym Łajzie, naszemu uzdrowicielowi. Też twierdził, że to po prostu zbieg okoliczności, ale coś mi się nie wydaję, żeby to tak było. Za pierwszym razem okej, drugie przeboleje, ale za trzecim razem to jest już coś nie tak. – Mówiła widocznie pobudzona z nadmiaru emocji. Kiedy skończyła chwilę się uciszyła by nieco się uspokoić i po oddechu zaczęła spokojniej drugi temat, a raczej dalszą część tematu.
A co do tych akcji to tak, chociaż spotkać to z tym to bym się kłuciła, bo tu zależy o co chodzi. Ale wiele można o nich usłyszeć. O tych kwiatach na przykład, o nich to nie jestem pewna czy prawda, ale podejrzewam, że mnie wtedy okłamano. Wiesz. Bo to ten bezimienny mi o nich powiedział. Mówił, że jak długo będę się patrzeć w Zimne Jezioro to zamienię się w kwiat lotosu. Tylko pytanie skąd to wziął skoro żadnego lotosu tam nie było. No i jaj teraz tak myślę, to już wiele razy się w nie wpatrywałam i nie zadziałało... Hah! W sumie teraz jak tak myślę to brzmi to bezsensownie-e...hm... – To w takim razie ciekawe czy z tymi duszkami to też prawda. A może jednak to też było kłamstwo? Zmrużyła ślepia nakierowując wzrok na ziemię w chwilowym zamyśleniu. Przecież ich nie spotkali nawet jak wskoczyli do tego jeziora. Chociaż z nimi to jednak możliwe, że nie dosłyszały ich. W końcu na drzewie siedzieli. To będzie trzeba jeszcze zbadać. Zerknęła ponownie na kuzyna. – Cóż. W każdym razie, jeszcze z nim sobie pogadam. – Powiedziała żartobliwie szczerząc kły, ale zaraz i tak ciepło się uśmiechnęła.
Nie miała zastrzeżeń co do pytania o rodzinę. Nawet rozumie jego ciekawość względem niej. Chumor zaczął znów jej dopisywać, tak więc z chęcią otworzyła pysk by zacząć opowiadać.
Jestem pewna, że się przynajmniej trochę się zmieniło od tego co mówił twój ojciec. Ostatnio nawet Trzęsienie przygarnął pisklaka, więc mamy kolejnego wujka, młodszego od nas. No, ty akurat masz dziadka. Dopiero podrostek. Nazywa się Bażant, a z wyglądu to taki..hm.. w sumie to wygląda jak obdziubany z piór kolorowy ptak, ale tak fajno obdziubany. Dalej z wujków to mamy Kwiecistego ten to akurat z krwi, złoto łuski czarodziej, no i Teza Obłędu, też z rodzinki. Również był z Ziemi, ale ostatnio postanowił żyć bez stadnie. Czarny morski z czerwonym łbem. No i jak Kwiecisty ma białą kropkę na czole. I jest jeszcze wujek Mułek, od strony mojego taty, fajny jest, ma fajne zielone ciapki jak kamuflaż. No i on jest ze stada Wody. A właśnie. Od Trzęsienia jest też Morska Bryza, moja mama. Na pewno rozpoznasz, morski niebieski smok z białymi wzorkami i kropeczką. A jak nie kropeczka to rozpoznasz po zawijanych rogach. – Mówiąc to dwiema łapami namalowała jakby krztałt owych rogów. Idących do przodu, wyginających jak półksiężyc i końcówkami, od góry wskazujące oczy. – A mój tata Krwawe Oko to ma normalnie, tylko pomarańczowe łuski. Brak przedniej łapy i mówiący maddarą to wskazówki, że to on. A teraz przechodząc do kuzynów. W sumie taki jeden dwu łapny jest od Kwiecistego, a dalej to moi bracia. Nie powiedział jak ma na imię, ale rozpoznasz, na tylko jedną parę tylnych łap. A czekaj. Słyszałam, że mamy jeszcze kuzynów od strony Tezy, ale ich to nawet nie widziałam. Pewnie poznasz po kropce, a jak nie to podobieństwie do Tezy. A oprócz nich to zostali jeszcze moi bracia. Makron, pomarańczowy z tęczową kryzą, Niebo, cały niebieski, no i Lumi, akurat przybrany, ale lubię go nawet mimo jego wrednych zachowań. Jest cały biały, niestety Lepką wygnała go ze stada, bo był zbyt agresywny do wszystkich. Nie dziwię mu się, bardzo przeżył śmierć swojej matki. Proszę cię. Uważaj lepiej na niego. Jest kochany, ale dzieje się z nim coś niedobrego. – Powiedziała łagodnie, bradziej przygnębiona niż na początku. Miała o nim zapomnieć. Nie potrafi. Widać jej przeznaczeniem jest go zawodzenie.

: 23 cze 2020, 23:02
autor: Legenda Samotnika
Niby chciałem już przejść do pytań, ale chyba nawet bardziej ucieszyła mnie chęć smoczycy na dalsze słuchanie moich opowieści. To było dla mnie dowodem na to, że moje zdolności bajarza były jak zwykle niezawodnie imponujące. Dlatego też nie czekając zbyt długo po jej odpowiedzi kontynuowałem temat natury dalekich terenów. Kiwnąłem lekko głową na jej pozwolenie i odpowiedziałem:
– Och, huragany to naprawdę piękne zjawisko, ale też ogromnie niebezpieczne. Nie może się równać z prądami powietrznymi – one ledwo lekko popychają do przodu! Takie cyklony powstają, gdy mroczne chmury skłębią się na niebie, zrzucając ogromny cień na ziemię i wzbudzając aurę grozy. Wszystkie stworzenia chowają się gdzie tylko się da – najlepiej, oczywiście, mają ci, którzy zadbali o przygotowanie głębokiej nory. Na szczęście za mojego życia nikt z mojego stada nie zaginął w środku huraganu, ale słyszałem wiele opowieści o przerażających krzykach, wydobywających się z epicentrum cyklonu, gdy jakiegoś nieszczęśnika tam wsysało. Samo tornado to gwałtownie wirująca kolumna powietrza będąca jednocześnie w kontakcie z powierzchnią ziemi i podstawą czarnej burzowej chmury. Trąby powietrzne osiągają różne rozmiary i zwykle przyjmują postać widzialnego leja węższym końcem dotykającego ziemi. Ja raz byłem świadkiem utworzenia się aż trzech trąb powietrznych na raz! Wielkie nie były, dwie z nich nawet nie dotykały ziemi, ale i tak widok był przerażająco-niesamowity. Takie tornado przemieszcza się niezwykle szybko i w każdej chwili może gwałtownie zmienić kierunek, zupełnie jakby było żywą istotą, dlatego nigdy nie wiadomo, w którą stronę uciekać. Jako że sama ta trąba tworzy się z niezwykle szybko obracającego się wokół określonej osi powietrza, jego podmuchy wsysają wszystko, co stoi mu na drodze, dopóki huragan się nie "naje". Taka trąba może hulać po wielu terenach nawet przez pół cyklu Złotej Twarzy (pół dnia)! Raz się zdarzyło, że tornado zaskoczyło nasze stado w nocy i ledwie zdążyliśmy pobudzić wszystkich – bo zwykle śpimy w koronach drzew lub skórzanych namiotach na ziemi – i schować się w naszej wspólnej jaskini, przeznaczonej właśnie dla takich wypadków. Żaden członek naszego stada, oprócz chyba mojego ojca, który przecież w grocie się wychował, nie lubił przebywać w ciasnym kamiennym pomieszczeniu, włącznie ze mną, jako że smokom o drzewnej krwi potrzebna jest duża przestrzeń do łażenia, dlatego zwykle nasza Grota Ewakuacyjna stała zupełnie opustoszała. Tamtej nocy jednak była przepełniona spanikowanym stadem, a ledwo zdążyliśmy się w niej uchronić, tornado zawędrowało prosto na nasz obóz i rozniosło w trociny wszystko, co zostało na zewnątrz. Nie zdążyliśmy zabrać zapasów z Głównej Korony, czyli największego rozgałęzienia drzew, gdzie zwykliśmy zbierać się na jakieś ważniejsze chwile. W wielkiej dziupli tego drzewa przechowywaliśmy zapasy, ale huragan przełamał to drzewo na pół i rozszarpał całe nasze jedzenie na następny księżyc. Od obozu nie zostało prawie nic i musieliśmy wtedy przenieść się na inny teren lasu, niezbyt daleki od poprzedniego, ale i tak nowy i obcy. A całą ta historię można by nawet uznać za taki wielki wstęp do kolejnej, bowiem po tym wydarzeniu po raz pierwszy wyruszyłem na prawdziwe polowanie! Wiesz, wiele smoków musiało zostać, aby odbudować to, co się dało, a musieliśmy też mieć co jeść, więc ja wraz z ojcem i paroma innymi smokami wyruszyliśmy na wielkie grupowe polowanie. Ale nie o tym teraz, choć to też ciekawa historia! Chciałabyś wiedzieć coś jeszcze o huraganach i tornadach? Tak jeszcze powiem, że to są niezwykle niebezpieczne zjawiska naturalne i gdy tylko zobaczysz, że chmury zaczynają podejrzanie zakręcać się w wir, radzę chwytać pod pachę wszystkich kogo dasz radę i chować się głęboko pod ziemią lub w jakiejś niskiej i bardzo krzepkiej jaskini. – rzekłem poważnie coś w postacie morału całej tej historii. Miałem nadzieję, że smoczyca weźmie sobie moje słowa do serca i będzie uważać na takie burze.
Prędko jednak zmieniłem temat na morze, aby nie tkwić w groźnej atmosferze. Wyszczerzyłem się i wszcząłem gadaninę, choć nie tak długą jak poprzednia. Tym razem Zirka, ku mojemu wewnętrznemu szczęściu ponownie wyraziła większą chęć na historie, a także dopytywała o szczegóły, więc przeszedłem do kolejnej opowieści.
– Nie powiem, że źle słyszałaś, bowiem morze naprawdę ma swoje humorki! Niewiele miałem okazji przebywać nad nim czy też w nim, ale gdy słyszałem opowiastki napotkanych morskich smoków, aż drżeć zaczynałem na myśl o tych wszystkich morskich stworach i przygodach! Niestety jednak nigdy wilkiem morskim nie zostałem, bowiem mało mnie ciągnie do wody, nawet jeżeli miałbym przegapić wiele okazji do przeróżnych historii. Jednak kto wie! Może pewnego dnia zmienię zdanie i zbuduję sobie łajbę? – rzuciłem żartobliwie, ponownie nie zdając sobie sprawy z tego, że niektórych z tych pojęć smoczyca może nie znać. – Ale wracając do tematu – burze morskie i sztormy to też niczego sobie wybryki natury. Nie ma się gdzie schronić – wielkie morskie fale buszują straszliwie, zalewając pływających i nie dających złapać oddechu – nawet pod wodą miota tobą tak, że ledwo utrzymasz kierunek! A to nie mówiąc już o niebie – z czarnych chmur rozgniewani bogowie ciskają piorunami, byleby strącić i usmażyć każdego, kto by się ośmielił wzbić w powietrze. A te kłębiska burzowych obłoków wiszą tak nisko i są tak gęste, że nie ma co liczyć na lot dokładnie między sięgającymi po ciebie wielkimi łapami morza oraz grzmiącymi pięściami niebiańskich błyskawic, co tylko pragną strącić cię do wściekłych wód oceanu! A jak trafiłem do środka sztormu... Cóż, to akurat nieco śmieszna historia. Początek miała jeszcze niemal na samym początku naszej z ojcem podróży na Wolne Stada. Wiesz, opuściliśmy lasy deszczowe w bardzo niemiłych okolicznościach, akurat wtedy posprzeczałem się z ojcem, dlatego też gdy po długiej nocy i dniu wędrówki w milczeniu zatrzymaliśmy na noc, ja postanowiłem przespać się z dala od ojca. Zdążyliśmy dotrzeć aż do brzegu morza, dlatego powędrowałem kawałek wzdłuż plaży, podczas gdy ojciec został na samym brzegu lasu. Nie miałem ochoty w cień drzew, dlatego też po zakończeniu spaceru upatrzyłem sobie wielkie drewienko na piasku i zasnąłem na nim. I zgadnij gdzie się obudziłem? Na bezkresnej morskiej przestrzeni! Nie pomyślałem o przypływie wody, a on nocą porwał moje drewienko wraz ze mną, zupełnie nieświadomym i słodko na nim śpiącym, uspokajany dodatkowo rytmicznym kołysaniem się pnia drzewa na falach. Ale nie obudziłem się z wyspania czy wyczucia zagrożenia, o nie – bowiem obudził mnie piorun, co trzasnął ledwo pięć skrzydeł ode mnie! Przebudziłem się zaskoczony i odruchowo podskoczyłem na cztery równe łapy – to wówczas sprawiło, żem poślizgnął się na wilgotnej korze i spadł niespodziewanie do słonej wody. Najlepszym pływakiem nigdy nie byłem, ale pływać na szczęście jako tako umiałem, więc rozłożyłęm skrzydła i załomotałem łapami, aby utrzymać się na powierzchni. Jednak pech chciał, że nic z tego nie wychodziło – co chwila zalewała mnie kolejna fala, szczypiąc solą wrażliwe oczy i zatykając ściśnięte w strachu nozdrza i gardło! Chciałem wołać na pomoc, ale jedyny dźwięk, jaki mogłem wydać oprócz chaotycznego rozchlapywania wody wokół siebie to żałosne bulgotanie. Wiedziałem, że jeżeli dalej tak pójdzie to wkrótce moje martwe cielsko opadnie na dno tegoż oceanu, a słuch po mnie zaginie. Całe szczęście zdołałem odzyskać zdrowy rozsądek na tyle, aby spróbować wysłać ojcu mentalną wiadomość z wołaniem o pomoc. Tak też zrobiłem, ale ciągle rozpraszany próbami utrzymania się na powierzchni szalejącej wody nie miałem pojęcia, czy mi się udało. Gdy przez dłuższy czas – to znaczy podczas walki z siłami natury o swoje drobne życie każda chwila wydawała się ciągnąć w nieskończoność, więc tak naprawdę nie wiem, ile minęło czasu – ale odpowiedź od ojca nadal nie docierała, tak też zacząłem nieco tracić nadzieję. Za ostatnią moją deską ratunkową uważałem próbę wzlotu, bowiem niewiele jeszcze wtedy wiedziałem o niebezpieczeństwie latania w czasie sztormu. Tak też oprócz wycieńczonych już łap zacząłem rozpaczliwie walić o wodę także skrzydłami. Co chwilę zalewały mnie fale, więc z każdą sekundą traciłem coraz więcej nadziei na przeżycie. Nagle jednak los się do mnie uśmiechnął – a przynajmniej tak mi się wtedy zdawało – podniosło mnie wraz z jedną z tych większych fal. Dostrzegając swoją szansę rozpaczliwie walnąłem skrzydełkami z całej siły, aż nagle... zdołałem oderwać się od wody! Jakaż to wtedy była dla mnie ulga! Co prawda mniej mną przez to miotać nie zaczęło, bowiem jak nie woda, to postanowił się mną bawić wiatr. Jakimś cudem jednak utrzymywałem się w powietrzu na mocno osłabionych skrzydłach. Usiłowałem wzbić się wyżej, ponad chmury, gdzie burza nie mogła mnie dosięgnąć, gdy w jednym przerażającym mgnieniu oka dostrzegłem z boku błysk. W tamtej chwili czas dla mnie jakby zamarł, a ja zupełnie jakby w zwolnionym tempie obserwowałem, jak w powietrzu rysuje się jaskrawo białe pasmo najczystszej energii. Sięgało w moją stronę, chaotycznie drgając też w innych kierunkach. Jakimś cudem pół pazura przed tym, jak promień elektryczności miał uderzyć mnie prosto w szyję, wykrzesałem z siebie ostatki maddary i wytworzyłem cienką drewnianą tarczę, bowiem słyszałem gdzieś, że drewno nie przewodzi prądu. Nie wiem gdzie to słyszałem ani od kogo, ale w chwili przypływu adrenaliny jakoś odnalazłem w sobie tę informację i zdołałem uchronić przed śmiercią. Tarcza była tak słaba, że ledwo zatrzymała błyskawicę, a jednak porażenie, jakie otrzymałem, było znacznie słabsze od tego, które mogłoby we mnie ugodzić, gdybym nic nie zrobił. Siła uderzenia cisnęła mną tak mocno, że nie zdołałem się utrzymać i ponownie spadłem, tym razem pod wodę. Nie zdążyłem nabrać powietrza, a buszująca woda nie dawała wyrwać mi się na powierzchnię. Całe szczęście wypchnęło mnie mocnym szarpnięciem i ostatkami sił nabrałem powietrza. Nagle zupełnie znikąd zobaczyłem coraz bardziej powiększającą się czarną kropkę, wyraźnie spadającą ze środka chmur prosto w moją stronę. Zalanymi słoną wodą oczami niewiele mogłem zobaczyć, ale do głowy przyszła mi myśl, że oto nadlatuje po mnie śmierć. Zamrugałem szybko ze strachu, ale kropka nieuchronnie się do mnie zbliżała, więc nie był to wybryk wyobraźni. Wtem ów pień, na którym odpłynąłem w środek sztormu prześmignął na wodzie obok mnie, a ja spróbowałem się go chwycić, jednak nieudany manewr zakończył się tym, że gwałtowna fala niespodziewanie całkowicie obróciła drzewem, a jego końcówka z głuchym huknięciem przywaliła mi w tył głowy. Poczułem, jak tracę kontrolę nad ciałem i słabnę, zanurzając się we wodzie. Przed wzrokiem mi pociemniało, a ostatnie, co zapamiętałem, zanim straciłem przytomność, to potężny rozbryzg wody i zanurzająca się za mną czarna kropa, kształtem przypominająca mi ojca...
Tak, wszystko skończyło się dobrze, choć trochę mi wstyd, że ani nie pamiętałem jak trafiłem do burzy, ani jak się z niej wydostałem – mogę jedynie snuć domysły.
– mruknąłem na zakończenie i uśmiechnąłem się do cioci jakby na dowód, że już wszystko dobrze.
Nareszcie przeszedłem do pytań, a smoczyca na szczęście nie czekała długo, aby udzielić mi na nie odpowiedzi. Słuchałem bardzo uważnie i notowałem w myślach każdą ważną informację, choć niektóre z nich, takie jak ta o ceremoniach, były jedynie potwierdzeniem tego, co opowiadał mi ojciec. Czasem kiwałem lekko głową, nie chcąc przerywać cioci i jednocześnie pokazując, że dalej słucham. Po pierwszej odpowiedzi raczej nie miałem żadnych zbytnio wymagających szczegółów do dopytania, więc od razu przeszedłem do kolejnego pytania. Jednak gdy usłyszałem krótką odpowiedź Zirki, od razu pożałowałem swojego wścibstwa. Wyraźnie był to dla niej nieprzyjemny temat, więc od razu postanowiłem zaznaczyć, że w życiu nie będę naciskać i zmuszać do odpowiedzi, jeżeli smoczyca tego nie chciała.
– Wybacz mi, że się tak wtrącam w nie swoje sprawy, naprawdę nie chciałem wywołać u ciebie przygnębienia! Przepraszam... – owinąłem ogon wokół łap i odruchowo nieco się skuliłem, chcąc okazać skruchę. Nigdy nie zamierzałem sprawić cioci przykrości, więc było mi teraz naprawdę wstyd. Usiłowałem szybko zmienić temat, aby odwieść Zirkę od ponurych myśli. Zadałem kolejne pytanie, o wiele mniej poważnie, mając nadzieję, że rozluźni nieco atmosferę. Na szczęście się nie zawiodłem – już po chwili kolorowołuska niemal z pasją opowiadała mi o swoich przygodach z kotowatymi, a ja z lekkim uśmiechem kiwałem głową, sam będąc ciekaw przyczyny takiego zainteresowania kotów osobą jego cioci. Również gdy smoczyca na głos rozmyślała o historiach z kwiatami i duszkami, dla mnie także wydało się to nieco naciągane, więc najprawdopodobniej nie było prawdziwe. Ale też warto znać takie legendy i powiedzenia – to daje przewagę nad tymi, którzy mogą o nich nie wiedzieć!
Kiwnąłem z szerokim i nieco złośliwym uśmiechem na słowa o "pogadaniu" z nieznajomym. Mogło być ciekawie i zamierzałem później Zirkę o tego księżycowołuskiego dopytać!
Wtedy wreszcie przeszedłem do najważniejszego dla mnie pytania i ze skupieniem usiłowałem spamiętać wszystkie imiona i opisy smoków z mojej rodziny. Nie przypuszczałem, że może być tak ogromna, ale właściwie mnie to cieszyło, i to ogromnie. Zawsze rodziną był dla mnie jedynie ojciec i kilka smoków, o których wspominał, a których nawet na oczy nigdy nie wiedziałem. Teraz okazało się, że dzielę ród z ogromną ilością smoków i obiecałem sobie, że poznam ich wszystkich!
Wtedy jednak dotarło do mnie coś niepokojącego. "Teza Obłędu"? Opis też podobny... Chodzi o..? Nie, niemożliwe. Potrząsnąłem głową, usiłując wyrzucić tę głupią myśl, ale mało co z tego wyszło. Choć skupiałem się jak mogłem na słowach Zirki, nie mogłem odrzucić wrażenia, że odwieczny wróg mojego ojca należy do mojej rodziny. Pokiwałem w zamyśleniu pyskiem na ostatnie ostrzeżenie cioci i wreszcie dopytałem:
– Teza Obłędu? Chodzi o Obłędnego Kolca – Tweeda? Oby nie, bo mi się niedobrze zrobi... – ostatnie zdanie wymamrotałem niewyraźnie pod nosem, ale jeśli słuchała uważnie, Zirka mogła dosłyszeć moje słowa. Cóż, jeśli tak było, będę musiał się tłumaczyć.

: 26 cze 2020, 22:49
autor: Pamięć Barw
Racją było, że lubi jak ktoś opowiada. A co dopiero ktoś kto widocznie to uwielbiał. Co bardziej kusiło na słuchanie to więcej historyjek. A temat huraganów co się trafił, był równie ciekawy i sam w sobie, w końcu, to coś nowego, a co dopiero z dobrym opowiadaczem! I jednak dobrze myślała, że się myli co do porównania z podmuchami na niebie. Chociaż wyczuwalny respekt jaki kryło w sobie znaczenie huraganu przybliżał pewną nutę znaczenia, lecz to nie jest to samo co prawdziwe wytłumaczenie jakim zaszczycił ją Delavir. Znów przy opisie oczami wyobraźni zrobiła zarys tego co mówi. Ciemne chmury na niebie widoczne aż po horyzont za których sprawą trawę pokrył cień wieczorny. Chłodny i mroczny. Z którą zapadające się i wirujące chmury stykały się z ziemią robiąc się wirującymi szarymi chmurami. Coś jej to przypominało. Odległe wspomnienie, jednak z czuciem ciepła i radości. Tylko we łbie się ono nie ukazywało, jakby prawie zapomniane co został go ino zaczątek. Przez chwilę spróbowała dalej kojarzyć z tym huragan, nieustępliwie starając się w ten czas słuchać. Tylko że myślenie o dwóch rzeczach na raz nigdy nie daje efektu. To porzuciła więc już zalążek wspomnienia, uznając jako nie-do-przypomnienia i skupiła całkowicie na dalszym odpowiadaniu. Jednak chyba coś zacofana została, co utwierdziło w przekonaniu, że myśleć o dwóch takich na raz jest nie możliwe. Poradziła sobie jednak, dopowiadając z tego co zarejestrowała i pomijając resztę skupiła się na dalszym ciągu. Z zaangażowaniem słuchając historii jego stada dobrnęła wnet do epilogu i podsumowania, które świadomość znów skojarzyło z powieściami dziadka w których to zawsze jest jakaś puenta. A co by nie było zawsze je zapamiętywała. Do czego pewnie dołączy i takowe, ale nie żeby to było źle. W końcu będzie wiedziała żeby nie zachowywać się jak zakręcone pisklę, a zwiewać co prędzej pod ziemię. Pamiętając przy tym o zagrożonych rzecz jasna. W końcu przysięgła i wypada się trzymać obietnicy.
Zobaczysz, że zapamiętam. – Odparła pewna swojej racji. – Ale nie, chyba nie mam więcej pytań do huraganów. – Dopowiedziała zaraz patrząc ciepło na kuzyna.
A przechodząc na temat morza, nim również się zainteresowała. Przy czym sądząc po odpowiedzi kuzyna, ku jej uradowaniu młodszy braciak miał rację. Więc przestając się o to martwić z miłą chęcią słuchała dalej spokojnie, a równie wytrwale jak dotychczas. Co więc widać, a raczej słychać, i jego nie ciągnie do wodnego terytorium. Jej samej bliżej do zainteresowania się drzewami niż wodą. Choć bez konkretnych zrozumień paru słów, to nie przeszkodziło jej w rozumieniu ich sensu, albo przynajmniej ich domyślaniu. Zachichotała więc lekko na mini żarcik młodego.
Nie powiem, że to niemożliwe. – Rzuciła wesoło, a i w dobrej myśli, w czas kruciutkiej przerwy między zadaniami. Za którą przywędrował i drugi wątek, choć na ten sam temat. Choć i na inny by jej nie zbyt zaszkodził.
A historia za na którą przekierowany był temat wzbudził duże zainteresowanie, a i chęć wtajemniczenia się bardziej. O sztormach słyszała nieco, to jednak jawa co bujała w jej pamięci wydawała się być wiele inna niż ta co słyszy. Choć nie znaczy, że nie była choć trochę podobna. A w czas jak opowiadał o zjawisku i na historię przeszli. W którą to włożyła i pracę wyobraźni, która pierw nieświadomie i odruchowo tworzyła obrazy mające łatwiejsze przyswojenie opowiastki z życia młodego kuzynostwa. Co w krótce przyczyniło się do świadomego obrazowania kolejnych scen. I momenty niekiedy niepokojące, trzymały zainteresowanie, choć myśl i tym, że szczęśliwie tutaj jest cały nie pozwalał utożsamiać się z byłym zagrożeniem. Zaś wspomnienie o piorunie przykuło większą uwagę, a i również uwagę jego osobą. Jakby przejęta, a i zamyślona, patrzyła po jego łuskach, doszukując się blizn czy znaków poparzenia piorunem. Choć nie widziała nigdy takowych, to jednak wie jak wygląda rana po oparzeniach po ogniu. A to chyba prawie to samo no nie? Jednak w krótce nawiedziła ją myśl o uzdrowicielach co pewnie zareagowali nim mogła się utworzyć blizna. Uśmiech Delavira nieco bardziej ją uspokoił i upomniał. Bo już jest dobrze. Ale wyzbyć się nie potrafiła przejęcia aż do zmiany tematu który skutecznie oderwał jej uwagę od historii. A, że to było pytanie to i odpowiedziała. Tym bardziej, że ta wiedza mu się przyda. Przynajmniej choć trochę się rozezna w Wolnych Stadach.
Potem lecz nastąpiła zmiana tematu... widać na ten gorszy. Ale nie chciała i Delavira zasmucić. O nie! Pochyliła się ku niemu by w geście pocieszenia pyskiem otrzeć się o jego polik. Wkradł się jej nawet mały, łagodny, a szczery uśmiech.
Jednak zmiana tematu wyraźnie dopomogła. W pierwszym momencie samej podbudowała się na duchu, lecz męcząca ją kocia akcja sprawiła samoistne nabranie nastroju. A i kwiecisty temat nadał nieco emocji. Przy czym zauwarzalny uśmieszek kuzyna wydał jej się niezwykle wspierający.
Opowiastki o rodzinie i jej przypomniały o niezwykłej ilości krewnych. I nawet paru nieznanych kuzynów czy kuzynek. Kto wie co to za pisklaki wykluły się Tezie. Który widać przywołał całkiem niezłe poruszenie u Delavira, co przykuło większą uwagę. Tym bardziej, że upewnianie się dawało większą oznakę ich głębszej relacji. Chociaż to by było możliwe skoro zna dziadka, ale... Jakże wyczulony słuch na niezwykle ciche mamrotanie brata zdał egzamin i u nie wiele głośniejszych podszeptów kuzyna. Co na nabrało kolejnej przyczyny zdezorientowanego wyrazu pyska jaki reprezentowała.
Tak. Na pewno chodzi o Tweeda. A czemu miałoby ci się niedobrze zrobić. Co prawda nie należy do najlepszych mistrzów, ale nie trza się od razu łamać. – Powiedziała łagodnie, a patrząc spojrzeniem niby pustym, ale w prawdzie kryjącym wiele obserwacji.

: 04 lip 2020, 16:04
autor: Legenda Samotnika
Rozmowa z Zirką naprawdę dawała mi wiele radości. Cieszył mnie jej entuzjazm oraz zaangażowanie w moje opowieści. Ogromnie się cieszyłem, że właśnie ta dobra, wyrozumiała i wesoła smoczyca okazała się moją ciocią. Jak się szybko okazało, oprócz umiejętności uważnego słuchania dysponowała także wrażliwym słuchem, przez który musiałem się teraz tłumaczyć. Nieco się speszyłem, bowiem nie myślałem, że jednak temat Tweeda wypłynie. Miałem też nieco skrzywioną minę, gdyż wiadomość o tym, że odwieczny wróg mojego ojca należał do rodziny. Ciekawe, czy ojciec o tym wiedział?
– Achh, no wiesz... Właściwie nie znam go osobiście, ale wiele o nim słyszałem, i zdecydowanie nie były to pozytywne opinie. To znaczy... Słyszałem tylko opinie ojca, no bo nikt inny z naszego stada przecież go nie znał... No i tak mi się złożyło o owym Tweedzie nienajlepsze zdanie. Dlatego też jestem lekko niepocieszony, że należy on do mojej rodziny. Zastanawia mnie też, czy ojciec wiedział o pokrewieństwie z Tezą..? – ucichłem na chwilę, przebierając w głowie urywki wspomnień i próbując doszukać się wskazówki na to, że ojciec jednak był świadom przynależności do jednego rodu ze swoim wrogiem. Jednak nagle pojawiła się u mnie inna myśl, więc oprzytomniałem i zagadałem smoczycę:
– A chciałabyś posłuchać, co wiem o tym Tweedzie? To znaczy... Nie żebym wiele o nim wiedział, ale moglibyśmy wymienić się wiadomościami! Wątpię, aby moja opinia na jego temat się zmieniła – trudno mi go wyobrazić w roli innej niż antagonistyczna – no ale nie zaszkodzi spróbować, nieprawdaż? – uśmiechnąłem się lekko i skierowałem pytający wzrok na ciotkę. Och, nawet przy rozmowie na niezbyt przyjemne tematy świetnie się bawiłem! Jak dobrze, że udało mi się spotkać Zirkę...

: 12 lip 2020, 0:22
autor: Pamięć Barw
//Nie ma sprawy. Załatwiaj tę swoje obowiązki ;)

Słuchała z uwagą takowego tłumaczenia Delavira odnośnie niechęci do Tezy, a z zainteresowaniem również wypatrując zmiany na jego pysku. Chcąc dojść do przyczyny zmiany jego mimiki. Miała dwie opcje, ale nie chciała myśleć, że to przez nią kuzyniak się speszył. To choć i tak temu się przyglądała to bardziej wzięła się za słuchanie.
Ja to tego nie wiem. Ale jeśli dobrze się dogadywał z dziadkiem Trzęsienie to mógł wiedzieć, że to jego syn. A tak w ogóle, bo chyba nie wiem. Jak się nazywa twój ojciec? – Powiedziała opanowanie gdy ten przestał mówić, jakoby korzystając z przerwy po której to kuzyn zachciał zagadać. A na nie wkradł się jej lekki uśmieszek i pokiwała na zgodę pyskiem na propozycje wymiany się wiadomościami o wuju. Może w końcu pozna go nieco bardziej.
Mogę posłuchać co ty tam usłyszałeś. I ja mogę ci poopowiadać to co o nim wiem. A co do opinii, to sam potem o niej zdecyduj. – Odpowiedziała luźno przy tym dziwnie zauwarzając, że i na tym temacie fajnie się jej z Delavirem rozmawia.

: 20 lip 2020, 20:11
autor: Legenda Samotnika
Zastanowiłem się chwilę nad odpowiedzią. Z tego, co mi opowiadał, bardzo mało wspominał o rodzinie dalszej niż Pacyfikacja Pamięci. Usłyszałem imię dziadka tylko raz i to w ogóle był cud, że je jakoś zapamiętałem. Może to dlatego, że tuż po wspomnieniu o nim wydarzyło się coś skrajnie niespodziewanego?
– Mój ojciec nazywa się Zwierzchni Kolec. Nie myślę, że miał dobre kontakty ze Światokrążcą, bo z jego ust jego imię usłyszałem chyba tylko jeden raz, i to przypadkiem. A że go zapamiętałem... To zabawna historia. To było podczas naszej z ojcem podróży na tereny Wolnych Stad. Wędrowaliśmy przez śródmorskie tereny, gdzie ciągle musieliśmy podróżować lotem, przelatując z jednej wyspy na drugą. Były one spore, ale mało na nich było cywilizowanych stworzeń. Niemal raj – pełno zwierzyny, odosobnione miejsce z niesamowitymi widokami, mnóstwo lasów i wszelakich kryjówek. Właśnie zapominaliśmy niedawną wielką kłótnię, dlatego zaczęliśmy częściej się do siebie odzywać. Gdy jednego wieczoru zatrzymaliśmy się na jednej z tych pięknych wysp, ojciec zabrał się za opowiadanie mi o Wolnych Stad. Mówił o tym, że poznał ojca dopiero kilka księżyców po wykluciu, a wcześniej słyszał o nim jedynie z opowieści matki. Wszyscy razem poszli na piknik i to właśnie tam poznał najpotężniejszego czarodzieja, jakiego dane mu było zobaczyć. To właśnie dziadek Kuhu zainspirował go do ćwiczenia magii, ale zdążył przekazać mi jedynie tę najważniejszą wiedzę, same podstawy. W każdym razie mówił o tym, że jego ojciec – mój dziadek – był bardzo tajemniczy i zamknięty w sobie. Raz tylko mówił o swoim poprzednim klanie – bowiem on też był samotnikiem, pochodzącym zza granicy. Wtedy też mój ojciec napomknął o tym, że o przodkach matki również wiedział bardzo niewiele, ponieważ nie lubiła o nich wspominać. Wnioskował z tego, że ma do nich niejaki uraz, a z pisklęcej ciekawości postanowił powęszyć. Od przypadkowych smoków, z którymi rozmawiał, wyłapał jedno imię, z posiadaczem którego Pacyfikacja miała trochę wspólnego z wyglądu. Najbardziej rzucał się rodowy znak – biała kropka na czole. Jak się później dowiedział, ów nieznajomy należał do stada Ziemi – ba, on był jego Przywódcą! A na imię mu było... Trzęsienie Ziemi. A gdy tylko powiedział te dwa słowa, w życiu się nie domyślisz co stało. Nagle na niebie pojawiły się dziwaczne kolorowe światło, z opisu podobne do zorzy polarnej, choć nie w wijącej się wstążce, lecz w postaci czterech niestabilnych słupów. Gdy zauważyliśmy to zjawisko – a nie było to trudne na pociemniałym wieczornym niebie, niezasłoniętym przed naszymi oczami koronami pobliskich drzew, bowiem znajdowaliśmy się na polanie – wtem poczuliśmy drżenie pod łapami. Po spojrzeniu ojca wywnioskowałem, że i on nie wiedział co się dzieje. Jednak niegroźne wibracje ziemi szybko przerodziły się w potężne wstrząsy, pierwszy z których zwalił nas obu z nóg. Ponownie musieliśmy się wzbić na wymęczonych skrzydłach w powietrze, i to stamtąd obserwowaliśmy, jak potężny ryk ziemi rozrywa wyspę na kawałki i wciąga drzewa w swoje żarłoczne wnętrze. To było najprawdziwsze trzęsienie ziemi! Gładko przetrwaliśmy to wyzwanie, choć musieliśmy nieco powisieć w powietrzu. Ze śmiechem wspominam tamtą sytuację – okazuje się, że mój pradziadek odpowiada na wspomnienie o sobie! – zaśmiałem się na koniec opowieści i postanowiłem w końcu przejść do mniej przyjemnego tematu.
– Cóż, wielokrotnie słyszałem opowieść o Spotkaniu Młodych. Siostra mojego ojca, Scorpia, udała się na miejsce spotkania, skąd pochodziło wezwanie jednej ze starszych Ognia. Ojciec również otrzymał to wezwanie jako adept, ale uznał, że przyjście będzie jedynie stratą czasu. Wtedy jednak zorientował się, że Scorpii nie ma, a jej zapach prowadzi poza granice Obozu. Nieco go to zaniepokoiło, a uczucie zmartwienia się wzmogło, gdy jej ślad poprowadził ojca poza granice stada. Jednak w porę zorientował się, że droga, jaką podążała jego siostra, prowadziła do punktu zbiórki. Domyślił się, że poszła na spotkanie, więc jako, że był już w połowie drogi, pomyślał, że nie zaszkodzi pójść i przypilnować siostry. Na miejscu spotkał także Urzarę, smoczycę, do której coś czuł – wiem to, choć nigdy nie powiedział mi tego na głos. Zobaczenie jej ostatecznie zatrzymało go w tamtym miejscu, więc usiadł obok niej i z niejakim znudzeniem uczestniczył w zebraniu. Mówił, że na początku zebranie było wręcz dobijająco nudne, a później zaczął się jakiś chaos. Przed tym jednak zauważył, jak czarnołuski nieznajomy o malinowej głowie wpatruje się niegrzecznie w jego przyjaciółkę. Chciał się go jakoś pozbyć, ale natręt nie odrywał wzroku od Urzary. Później przedstawił się jako Obłędny Kolec, a jak ojciec później się dowiedział, jego pisklęce imię brzmiało "Tweed". Ojciec po Spotkaniu uparcie się szkolił w dziedzinie magii, aby skopać tyłek denerwującemu go smokowi, ale walka nigdy się nie odbyła, bowiem z nieznanego mi powodu musiał wyruszyć w drogę. No i... to tyle, co wiem o Tezie Obłędu. Skrajnie mnie irytuje, ale możliwe, że po prostu zaraziłem się tym uczuciem od ojca. Poza tym marzyłem o tym, aby ojciec kiedyś wrócił do Wspomnianej. Bardzo chciałbym ją poznać... Mam też nadzieję, że ów Tweed więcej się jej nie czepiał. – prychnąłem pod koniec, nie mogąc powstrzymać się przed subiektywnym komentarzem. Po opowieści skierowałem spojrzenie na ciocię, czekając na jej wspomnienia o Tezie. Jakoś nie pałałem chęcią do zmiany zdania o nim, ale kto wie? Może się wreszcie przekonam do tego jednego smoka, któremu jakoś nie wybaczyłem? Nie, żebym miał mu coś wybaczać... Ach, nie wiem. Po prostu trudno wyprzeć się tej niechęci, nawet jeżeli jest zupełnie nieuzasadniona. Nawet go przecież nie znam! A może mógłby być jednym z lepszych moich słuchaczy? Może mógłby zostać kimś, na kim chciałbym się inspirować? Się zobaczy.

: 23 lip 2020, 10:40
autor: Pamięć Barw
Skinęła pyskiem na odpowiedź o imię nie zbyt spodziewając się, że kontynuować będzie. Jednak zaciekawiła się rodzinnym sprawunkiem i słuchała do końca. Między zadaniami znalazła odpowiedź i na swoje wcześniejsze pytanie choć nie zadane na głos. A więc jednak dobrze mogła kojarzyć Pacyfikację, że ma coś wspólnego z nią. A sądząc po tym co mówił to to była chyba jej ciocia...Ciekawym było też słyszeć jaką moc miało mienie dziadka. Nie myślała, że ze swoim przywódctwem i trzęsienie ziemi zdołał sobie podporządkować. Cóż, Trzęsienie Ziemi musiało się skądś wsiąść.
Najwyraźniej. – Zaśmiała się z nim po opowieści, by zaraz przejść do drugiej opowieści jak i tematu.
Ciekawiło ją czy to te same spotkanie na którym zdarzyło jej się być, powatpiła jednak słysząc nijaki opis sytuacji. Chociaż jest też fakt, że mało już z tego pamięta, ale główne wydarzenia jej nie umknęły. Nie no. Pewnie to którejś ze wcześniejszych. Uśmiechnęła się lekko rozbawiona słysząc się. Spróbowała nieco pochamować swój odruch udając poważną minę, ale to chyba nie działało. No bo jak? Ona myślała, że to coś poważnego, a tu dwa samce "walczyły" o samicę. Rozbawienie jednak zależało jak docierali do końca opowiastki.
Jednak kojarzę Urzare co by była o niej mowa. Nie jestem jednak pewna, ale może się nadal jej "czepiać". Ale ja myślę, że właśnie od twojego ojca przeszła do ciebie ta niechęć. Chociaż nie wiem, ja go w sumie znam w podobny sposób. Bo co by nie było najdłużej co z nim siedziałam to było kiedy miał mnie uczyć. Co mu w sumie nie poszło najlepiej... Szybko zdecydował, że odpuszcza i poszedł. Na ceremonię również przychodził prawie zawsze spóźniony. – Mówiła spokojnie, choć już nie była pewna czy miała zamiar odciągnąć kuzyna od złej opinii czy go w niej utwierdzić. No ale mówi jak go zapamiętała no a właśnie na to się zgadzali. – Ale on jest chyba tym typem co częściej pokazuję złą stronę siebie. Bo jak się z nim posiedzi to jest nawet fajny. – Nie. Zdecydowanie coś tu pomieszała. I chyba jest możliwe, że jej lubienie Tezy nie ma wyjaśnienia.

//Sorki bardzo, ale na jakiś czas (na tydzień gdzieś) to może być mój ostatni odpis. Wypadło mi coś. :<