Strona 34 z 48
: 18 lut 2020, 21:31
autor: Gra Pozorów
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Podczas gdy nauka pływania zakończyła się relaksującym dryfowaniem na tafli zimnego jeziora, a kompan piastunki czekał na brzegu, coś się zadziało. Wpierw Zamącony Błysk mógł zauważyć wypływające z dna bąbelki powietrza. Pojedyncze, niezbyt intensywne. Pojawiły się w seriach po trzy. Później był spokój. Nie minęły trzy uderzenia serca, a bąble znów się pojawiły.
Potencjalnie skonsternowany tym zjawiskiem wojownik mógł nie zauważyć jak za jego zadem coś wypływa na powierzchnię. Pomarańczowy, nieduży kształt. Bagienna Gawęda mogła go jednak spostrzec kątem oka. O ile, rzecz jasna, sama nie skupiła się na tym samym co jej morski towarzysz. Nie musiała nawet podpływać bliżej aby rozpoznać kształt – był to ptasi dziób. I chociaż Rucze pochodziła spoza dawnej bariery, mogła nigdy w swoim dotychczasowym życiu nie spotkać takiego zwierzęcia. Miała bowiem do czynienia z młodym maskonurem. Co ciekawsze, nie jego jaskrawy dziób zwracał na siebie największą uwagę. Pod wodą coś błyszczało, na złoto. Nietrudno było się domyśleć, że błysk był powiązany z jedną z jego nóg – coś musiało być do niej przymocowane.
Ptaszek ostrożnie obserwował smoki. Nie wydawał się zlękniony, ba, nawet nie uznawał je za zagrożenie. Wyglądał sympatycznie.
Następny odpis 20.02
: 19 lut 2020, 18:32
autor: Bagienna Gawęda
Być może chciała powiedzieć coś jeszcze. Może właśnie po to otworzyła pysk... A może zrobiła to po to, by ostrzec Męnego przed nieznanym stworzeniem? Albo to zdziwienie wpłynęło na jej mimikę?
Tak czy siak, przez dłuższą chwilę Rucze nie wiedziała co zrobić. To... Nie wyglądało wrogo. Ani niebezpiecznie.
Ale wcale nie musiało takie nie być...
Bo rzeczywiście, nie jedno miejsce widziała, nie jedno zwierzę... Ale takiego ptaka widziała po raz pierwszy! Wciąż leżąc na grzbiecie i nie wykonując gwałtownych ruchów, rzuciła spokojnie;
– Widziałeś kiedaj nystego ptaszora?
Jednocześnie skontaktowała się z Kokatrysem, by sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku... Ale najwyraźniej nie mieli w okolicy nalotu nieznanych ptaków, bo Darmozjad niczym nienękany siedział wciąż na brzegu. Przez tę naukę prawie o nim zapomniała!
– Ni wygląda na grôźnego... – mruknęła, choć nieco niepewnie. Zastanawiała się, czy nawiązanie kontaktu ze zwierzęciem było dobrym pomysłem, skoro i tak się już im przypatrywał... Ale ostatecznie poprzestała jedynie na obserwowaniu go kątem oka.
: 19 lut 2020, 22:55
autor: Błysk Przeszłości
Odpoczywał dalej, nie widząc żadnej potrzeby w jakimkolwiek poruszaniu się. Uśmiechnął się delikatnie słysząc, że zarówno on i Gawęda podzielają wspólną opinię o spędzonym na nauce czasie. Czułe uszy mogły nawet wykryć fakt, iż morski samiec wydobył z siebie nawet ciche, i radosne westchnienie.
– ...Matki Morze? Nic o niej nie... Hm? – Jego cichy głos został nagle urwany przez niestandardowego jak na te tereny intruza. Wyczuł, że coś narusza spokojną taflę jeziora tuż za nim plus spostrzegł, że samica, z którą właśnie prowadził rozmowę patrzy się w tamto miejsce. Uniósł szyję w górę i zauważył to dziwne stworzenie. O rety, on również nigdy jeszcze nie widział podobnego ptaka. Nie zwracał wcześniej uwagi na tajemnicze bąbelki, bo była to wręcz nawet rzecz naturalna, że spod powierzchni jeziora czasami takie pojedyncze, tajemnicze serie lżejszego od cieczy gazu ulatywały w górę, ale tego już nie dało się zignorować.
Zaciekawiony przekrzywił łeb i delikatnymi ruchami swojego ogona pod wodą obrócił swoje ciało tak, aby być odwrócony do barwnego zwierza bokiem.
– Nie... nie widziałem... – Mówił cicho, nie odrywając już wzroku od stworzenia, lecz jednocześnie z biernego czuwania przełączył się na stan ostrożności. Zaczął przykładać większą uwagę do jakichkolwiek zaburzeń wody w okolicy jego ciała. Skoro czaił się tu taki dziwny koleżka, to kto wie, co jeszcze może go nawiedzić?
– Może to czyjś kompan, zabłądził?– Fakt, iż stworzenie się nie bało ów dwóch smoków sprawiał, że teoria z zagubionym kompanem mogłaby być trafna. Albo może po prostu zaraz spod wody wynurzy się również i jego właściciel?
Jednakże pobłyskiwanie pod taflą wody bardzo zaciekawiło samca. Zjednany z wodą morski wojownik bez zastanowienia się spokojnym ruchem włożył swój łeb pod wodę, wyciągnął powoli szyję w stronę zwierzęcia i mrużąc ślepia chciał przyjrzeć się bliżej, cóż to takiego ciekawego chowa się przy ciele ptaka. Jeśli dla dostrzeżenia szczegółów nie musiałby zbliżać głowy do niego, to nie zrobiłby tego. Po co go niepotrzebnie płoszyć i niepokoić?
: 20 lut 2020, 12:38
autor: Gra Pozorów
Maskonur dalej obserwował parkę pływających gadów. Żadne nie postanowiło naruszyć jego przestrzeni, co pewnie dobrze dla nich rokowało. Jedynie morski samiec postanowił mało subtelnie obejrzeć ptaszka pod wodą. A cóż ujrzał? Nie za wiele. Złota obręcz na prawej nodze, luźno zamocowana, ale nie na tyle, by mogła odpaść. Z pewnością w oczy rzucały się jakieś symbole. Wojownik już to kiedyś widział, w podobnym stylu wygrawerowano wisior jaki otrzymał kilka księżyców temu na plagijskiej plaży. Niestety, maskonur poruszał płetwiastymi nogami zbyt intensywnie aby można było coś więcej zobaczyć na tej obręczy.
Nagle zwierzątko gwałtownie obróciło głowę w kierunku północnej części Zimnego Jeziora. Coś usłyszało. Melodię, która była dla obu smoków słyszalna dopiero po krótkim czasie. Powolna, spokojna, wręcz kojąca. Dało się odnieść wrażenie jakoby to sam wiatr przynosił ten dźwięk, choć był to tylko zbieg okoliczności. A może nie do końca...? Co ciekawsze, kokatyrs Bagiennej Gawędy mógł poczuć się wyjątkowo nieswojo po usłyszeniu tego dźwięku. Chciał za nim podążyć, jak najszybciej.
~ Ou! – zaświergotał kilkakrotnie maskonur, trzepocząc przy tym swoimi małymi skrzydełkami i wzburzając jeziorną taflę.
Wzbił się nagle w powietrze. Kto by pomyślał, że takie z pozoru malutkie skrzydełka były lotne. Czarno-białe stworzonko zawisło nad smokami i okrążyło je, następnie pośpiesznie pognało w kierunku z którego wydobywała się melodia. Zaświergotało kolejne "ou!", tym razem zaadresowane do Darmozjada. Czy on go zapraszał?
: 20 lut 2020, 19:53
autor: Bagienna Gawęda
Muzyka, ptaszor... Tak, to mógł być jakiś smok. To był jego kompan. Natomiast muzyka – instrumenty były czymś, co Gawęda znała, więc wiedziała, że mógł to być inny gad.
Lub coś całkowicie innego. Może równie nieznanego, co właśnie spotkane stworzenie.
– Możliwo... Aly chyboj ni jyst zagubiony – odparła. Niby patrzyła czujnie, ale nie wyglądała na zaniepokojoną...
Póki Kokatrys nie skontaktował się z nią przez ich więź. Fakt, zawsze lubił muzykę. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek przeszkadzało mu jej nucenie, czy śpiewanie... Ale tym razem bagienna poczuła zaniepokojenie. Ot, zwykłe przeczucie.
Niezbyt przyjemne przeczucie, bo nie zwiastowało niczego dobrego.
Ale to jeszcze nie musiało znaczyć, że dzieje się coś złego! A nawet gdyby... To wszystko nie miało znaczenia, bo cała ta sytuacja wzbudziła w niej wyraźne zaciekawienie.
Znowuj ludańska cikawość, Czaplo? Tylo nie zapominoj o ostrożności...!
Ptak wyraźnie chciał ich gdzieś zaprowadzić. Rucze spokojnie przekręciła się z powrotem na brzuch i rzuciła z uśmiechem do morskiego;
– Myślisz, ży on kieniś naju prowadzi...? Warto sprawdzić kieni, racja? – spytała i zaraz sama ruszyła – za ptakiem i za muzyką.
Choć nie zdążyli daleko upłynąć, nim w głowie Błysku rozległy się kolejne słowa. Tym razem wypowiedziane z mniejszą pogodą, choć wciąż bez paniki, czy zdenerwowania.
~ Ta muzyka w anyś sposób przyzywa mojego kompana. Podyjrzane... Jakieś tyorie? ~ Sama dopiero teraz dostrzegła obręcz na nodze ptaka. Próbowała przyjrzeć się jej dokładniej z tego miejsca, choć nie była pewna, czy cokolwiek jej to powie.
Tymczasem Darmozjad zaczął dość spiesznie dreptać wzdłuż brzegu Jeziora. Przyzywany przez muzykę nawet nie zwrócił wielkiej uwagi na to, że Czapla prosiła go o ostrożność. Co złego może się stać? To tylko jakaś melodia... Ale za to jaka przyjemna dla ucha!
: 20 lut 2020, 20:53
autor: Błysk Przeszłości
Wynurzył powoli swój łeb, nie odwracając wzroku od małego zwierzątka. Kiedy to się spojrzało nagle na północ, mimo braku (jeszcze) bodźców zewnętrznych, Zamącony zrobił instynktownie to samo. Dopiero chwila zajęła mu oczywiście usłyszenie czegoś... nienaturalnego, przynajmniej dla jego uszu.
– ...Też to słyszysz? – wyszeptał.
Odgłos wprowadził go w zamyślenie. Z jednej strony kojące dźwięki uspokajały zmysły morskiego samca, lecz z drugiej te nagłe, podejrzane zbiegi okoliczności utrzymywały go na baczności.
Odprowadził wzrokiem odlatującego zwierza.
– Co nam szkodzi. Tylko lepiej uważajmy, nigdy z takim czymś się nie spotkałem. A ostatnio moja ciekawość skończyła się ostrym patykiem wykonanym przez dwunogów wbitym w bark mojego brata. – odpowiadając obrócił się również na brzuch, złożył skrzydła i zaczął płynąć spokojnie za samicą. – ..."kieniś naju" znaczy... "gdzieś nas"? – dodał po chwili niepewnie, sugerując jej, że ma jeszcze czasami problemy z jej zrozumieniem.
Zrównał się z Gawędą, aby smoki płynęły na północ za maskonurem obok siebie. Usłyszał wiadomość, a jego wzrok skupił się na punkcie, z którego docierała do jego uszu muzyka. Może zdoła już coś tam wypatrzeć? Oby smoka, oby smoka, oby smoka...
– Nie żeby coś, ale wygląda na to, że przyzywa i nas. – również przeszedł na wiadomości mentalne, bo... W sumie nie wiedział dlaczego. Skoro samica tak do niego mówiła, to on do niej też tak będzie. – Tak w ogóle to coś, co ten ptak ma na nodze... Na tym czymś są wygrawerowane jakieś znaki, podobne do tych na moim medalionie – który samiec nosił cały czas zawieszony na swojej szyi, z przodu przedstawiający zachód słońca na tle wyspy na oceanie, a z tyłu napis, którego nawet nie musiał czytać, aby go pamiętać – Możliwe, że jest tam coś napisane, albo zrobione przez te same osoby, gnomy, ale po pierwsze zbytnio się ruszał, żebym mógł to doprecyzować, a po drugie... nie umiem czytać. Oprócz słów na moim wisiorku. – Cóż, jezioro nie było aż takie małe, więc trochę smoki mogły ze sobą porozmawiać mentalnie.
– A jeśli chodzi o teorie... Nie wiem. Mam nadzieję, że to nie pułapka. Ale gdyby cokolwiek się działo, możesz na mnie liczyć, obronię cię.
: 20 lut 2020, 21:41
autor: Gra Pozorów
Kiedy tylko kokatrys ruszył brzegiem jeziora, maskonur nieznacznie przyspieszył. Jeżeli kompan Gawędy chciał za nim nadążyć, będzie musiał przyspieszyć kroku. Lub również rozwinąć skrzydła. Melodia z każdą chwilą rozbrzmiewała głośniej, wyraźniej. Pod koniec zdawać się mogło, że nieco się waha. Piastunka obeznana z instrumentami mogła dojść do jednego wniosku – ktokolwiek grał, powoli brakło mu sił.
Dopłynęli, doszli i dolecieli aż do Tdary wpływającej do jeziora z północnej części terenów wspólnych. Ale to nie był koniec – dźwięk prowadził dalej, aż do jej odnogi. Zbliżając się do miejsca znanego smokom pod nazwą wydrążonego pnia, wojownik i piastunka zauważyli coś na horyzoncie. Kształt, który z każdą chwilą stawał się wyraźniejszy.
Maskonur leciał przed nimi. Obniżył lot znalazłszy się tuż nad tym, co zauważyły smoki. A cóż to było? Trudno to opisać gadom, które nigdy tego nie widziały na oczy. Było to duże, kolorowe, pachnące drewnem. I wykonane z tegoż materiału, gdyby ktoś chciał to obadać z bliska. Na pewno było ciężkie Przewyższało je trochę wysokością, przynajmniej takie sprawiało wrażenie na pierwszy rzut oka. Wóz był częściowo wywrócony, oparty o pień. Jedno z kół odpadło i leżało obok. Przed wozem leżał ranny koń o kruczoczarnej sierści i grzywie, z jedwabistymi szczotkami przy pęcinach w kolorze brudnej bieli. Brud nie pochodził tylko z błota, była tu też także krew. W niewielkich ilościach. Zwierzę mogło wydawać się martwe, jednak co jakiś czas próbowało się podnieść. Bezskutecznie. Nie rżało, nie wydawało zbędnych dźwięków, zupełnie jakby ktoś je wytresował...
Smoki nawet nie zwróciły uwagi na to, kiedy melodia ucichła. Jak podpłynęły? Lub podeszły bliżej znaleziska? A może jeszcze wcześniej?
Maskonur wylądował na łopatce rumaka i zatrzepotał wesoło skrzydełkami oraz kuperkiem. Spoglądał w kierunku wozu, ale sama konstrukcja zasłaniała smokom widok na to, co ptaszek dostrzegł.
~ Ou! Ou! – nawoływał beztrosko.
Spostrzegawcza Gawęda mogła usłyszeć pomiędzy głosem ptaszka coś jeszcze. "Cii". Kilkakrotnie. Ucichło jednak w tym samym momencie, w którym maskonur się odwrócił w kierunku smoków. Przechylił główkę jakby zadawał przybyszom nieme pytanie.
Zamącony Błysk jednocześnie mógłby przysiąc, że czuje inną krew niż końska, tak bardzo znana smokom z polowań.
Podczas gdy uwaga smoków skupiała się na ptaszku, koniu i pniu, zza wozu wyskoczył niewielki kształt. Maksymalnie pięć szponów wysokości, humanoidalna sylwetka. Wątła, nie wyglądała na szczególnie zaprawioną w boju. Ubrana w białą, zwiewną koszulę, brązowe spodnie i czarne, skórzane buty sięgające niemalże do kolan. Przez ramie przewieszona mała torba, bardzo przypominająca skunksa, a z jej wnętrza wystawał jakiś drewniany, podłużny przedmiot z wydrążonymi dziurkami. Jeżeli nie był to żywy skunks, na pewno z takowego została wykonana. Ubranie było w kilku miejscach podarte, zwłaszcza koszula. Rzucały się w oczu rozdarcia na lewym ramieniu i łopatce. Rany były krwawiące, płytkie i na pewno nie nowe. Dlatego nie wyczuli tego wcześniej.
Gnomka miała owalną, nieco pulchną twarz, malutki nosek, zaś na głowie rosły niezbyt uporządkowane rude włosy. Jeżeli ktokolwiek znałby się na fryzurach, na pewno rzuciłoby się to w oczy – była po prostu niedbale obcięta, na szybkiego. Gdyby nie budowa ciała, z pewnością mogłaby uchodzić za chłopca. O ile, rzecz jasna, smoki mogły odróżnić płeć u humanoidów. Czy Gawęda posiadała tę wiedzę?
– Kysz! – zawołała gnomka z dziwnym, niezwykle twardym akcentem. Ewidentnie smocza mowa nie należała do jej specjalności, lecz zdawała się rozumieć z czym – albo kim – ma do czynienia.
W dłoniach coś dzierżyła. W lewej trzymała coś, co przypominało rozdwojony patyk, zaś w prawej rzemień, naciągnięty ku sobie. W środku jego długości znajdowała się miseczka wykonana ze skóry lub tkaniny – trudno było to określić z takiej odległości. Na niej zamocowany i przytrzymywany palcami był jakiś przedmiot. Wyglądał jak kamień. Proca wyglądała na niezbyt starannie wykonaną, wręcz śmieszną broń. Ale skoro Zamącony Błysk już oberwał "patykiem", wszystko mogło wydawać się godne przezorności. Celowała głównie w niego, jeżeli smoki się nie trzymały razem. W przeciwnym razie mogło to wyglądać tak, jakby gnomka wzięła na celownik oba gady.
// Koń: 1x średnia
Gnomka: 2x lekka
: 21 lut 2020, 23:00
autor: Bagienna Gawęda
Rucze ze zdziwieniem zerknęła na morskiego. Ostry patyk? Dwunogi?
Może później...
– Dokładnie to – odparła cicho, szczerząc się wesoło. Niby jej gwara różniła się w wyraźny sposób od tutejszej mowy... Ale wciąż była zrozumiała dla większości smoków!
Im jednak byli bliżej, tym bardziej bledł jej uśmiech. Tym bardziej, że przez cały czas pozostawała w kontakcie z Kokatrysem, który tylko coraz bardziej przyspieszał. To nie wyglądało najlepiej.
Wysłuchała wszystkich spostrzeżeń Błysku. Istotnie, zauważyła wcześniej jego medalion, choć zbytnio się mu nie przyglądała... Robota gnomów? Czapla zaczęła grzebać w pamięci, próbując przywołać w niej coś związanego z tą rasą. Rozumne dwunogi, to na pewno! Były niewysokie...? Gdzieś w zakamarkach pamięci odnalazła obraz pojazdu otoczonego przez grupę gnomów, ale aparycja i przyjazna atmosfera były jedynymi rzeczami, które zapamiętała. To było... Dawno.
Wzielce dawno. To adyć cóstka zamknintygo rozdziału, prowda, Czaplo?
Choć już niemal przypłynęli do brzegu, a uczucie niepokoju nie zniknęło, bagienna lekko się uśmiechnęła.
~ Mijmy nadziiję, ży nie byndatu musiał ryzykować. ~ Niestety sama nie mogła złożyć podobnej obietnicy, bo wojownik był z niej marny... Umiała obronić się przed stadem wkurzonych kruków, ale na tym jej zdolności bitewne się kończyły. Lepiej szło jej gadanie, czy okazjonalny odwrót taktyczny.
Ale najbardziej i tak martwił ją Darmozjad. Jeśli wywiąże się walka, będzie musiała go stąd siłą odciągnąć. Zwłaszcza, jeśli przeciwnik okaże się ponad jego siły...
Zbliżali się do celu, a im bliżej byli, tym czujniejsza była Fala. Wóz... Podobnie chyba wyglądał tamten? A może był mniej kolorowy? A może... Właśnie w tej chwili jej jedyne informacje na ten temat zdawały się gdzieś uciekać! Oczywiście, wybrały do tego najlepszy z możliwych momentów.
Jakkolwiek nie było, nie umknął jej fakt, że nie byli sami. Dogorywający koń... Ale wciąż żywy! Przydałby się Uzdrowiciel – sama niby znała jakieś podstawy lecznictwa, ale nie sądziła, aby mogła w tym przypadku zdziałać wiele. Nie dość, że nie miała przy sobie żadnych ziół, a ziemia była pokryta śniegiem, to same rany wydawały się być zbyt poważne jak na jej poziom. Zdecydowanie zbyt poważne.
Ale był też ktoś jeszcze.
~ Chtoś ajw jyst ~ ostrzegła mentalnie Ziemnego... Tylko po to, by może uderzenie serca później ten “chtoś” się przed nimi pojawił. Ledwie powstrzymała gwałtowny podskok. Szybko poszło...
Gnom...?
Gnomka?
Tak, to definitywnie gnomka.
Niezbyt przyjazna... Ale czego nie można załatwić Mediacją? Jeszcze nie zaatakowała, a to działało na ich korzyść!
Nie zdążyła za bardzo zbliżyć się do konia, więc raczej znajdowała się w pewnej odległości od gnoma... Czy gnomy umieją czarować? Mniejsza z tym, to, co trzymała w łapach nie wydawało się zbyt przyjazne.
Rucze zdołała jakoś skryć swoje zdezorientowanie i zrobiła spokojny krok w tył. Skoro potrafiła przyjaźnie uśmiechnąć się do żadnego krwi goblina, to jakim problemem było zachowanie spokoju w takiej sytuacji? Co tam jakiś gnom...
Przymykając ślepia, powoli obniżyła łeb. Chwilę tak trwała, nie wykonując gwałtownych ruchów. I mając nadzieję, że Błysk na razie też zachowa spokój. Gdy znów, wciąż spokojnie, się wyprostowała, postarała się, aby wypowiadać słowa w wyraźny sposób...
Chwila, jakim językiem mówią gnomy?
Ech, mniejsza z tym! Może ona w ogóle nie będzie skłonna do rozmowy, więc nie będzie to miało żadnego znaczenia...
– Zitojta, Kamnāmadu. Nie chcymy walki. Możymy za to wezwać poretunek, chtóry opatrzy wysze rany – zaczęła spokojnie swoim melodyjnym głosem. Prawie jakby zaczynała śpiewać kolejną dajnę. – Czy możysz opuścić swóją... Broń...? – Nie miała pojęcia co to jest, ale tak to chyba nazywały dwunogi. Smoki mają kły i pazury, dwunogi mają... Ostre patyki i inne twory. – ... I wytłumoczyć, jaka Łaj.. jakie nieszczęście waju spotkało na tyrenach Wolnych Stad?
: 22 lut 2020, 16:30
autor: Błysk Przeszłości
Był z zewnątrz cały czas skupiony, a w środku coraz bardziej zaciekawiony lecz i również podejrzliwy co do źródła tego dziwnie kojącego dźwięku. Tak bardzo jednak się skupił na swoim wzroku i węchu, że nie zorientował się nawet, kiedy odgłos całkowicie ucichł. A może ten piskający ptak go tak rozkojarzył? Albo to dziwne, drewniane... coś. Co to w ogóle było? Wojownik nigdy czegoś takiego nie widział na ślepia. Co, jeśli to jakiś drzewny żywiołak i zaraz wstanie i ich zaatakuje? I to właśnie on tak ciężko zranił tego konia? A koń to tylko wabik na kolejne ofiary! Kto wie, do czego posunęłaby się natura?
Aczkolwiek patrząc na świergotającego, małego ptaszka, który usiadł na tym czymś, raczej nic nie wskazywało na to, że dziwny obiekt zacznie się ruszać sam z siebie. W głębi duszy odetchnął. Wysunął się trochę naprzód, zbliżając się powoli do miejsca zdarzenia. Zatrzymał się od razu, słysząc ostrzeżenie od Gawędy, lecz nie zdążył jeszcze wyhamować całym swoim ciałem, nim drobne stworzenie wysunęło się zza wozu.
Cofnął swój łeb odrobinę do tyłu i podniósł swoją prawą, przednią łapę, podwijając ją pod swój tors. Mimo znaczącej różnicy masy mięśniowej i wzrostu trochę się przestraszył takiej nagłej sytuacji. Gdy tylko gnomka mówiła "Kysz!", jego morskie uszy opuściły się na moment, by później nadstawić się jeszcze bardziej na dochodzące z jej strony dźwięki. Stał cały czas w miejscu i nie ruszał się. Badał ją tylko ślepiami, nie wiedząc w sumie co zrobić. Znów zastrzygł uszami słysząc, jak jego współtowarzyszka zaczyna mówić.
– ...To nas w ogóle rozumie? – Zapytał się mentalnie piastunki po jej skończonej wypowiedzi, nie odwracając wzroku od gnoma, którego w sumie jeszcze nigdy w życiu nie widział. Tylko o nich słyszał. Miał podstawową wiedzę o tym, jak wyglądają, i tyle. Nie chciał zrobić krzywdy tej istocie, bo nie widział w tym żadnej potrzeby. Ale co on może, jeśli ta będzie w niego celowała z jakiegoś badyla z kamieniem? Ten kamień poleci w jego stronę? Cóż, najwyżej spróbuje zrobić tak, jak dość niedawno robił, ucząc pewnego samotnika ataku i obrony. Już raz łapał pędzące w jego stronę kamienne pociski niczym rasowy baseball'ista (gdyby tylko wiedział, kto to), więc raczej nie powinno być z tym problemu.
Powoli jego podniesiona w górę przednia, prawa łapa, "jadąc" po jego łusce zbliżała się do swojego medalionu zawieszonego na szyi. Pomyślał, że gdyby gnom nie zrozumiał słów, może mógłby pokazać, że nie jest do niego źle nastawiony poprzez posiadanie rzeczy przez nich wyprodukowanych? Tak jak ten mały ptaszek. Może to był właśnie kompan tej rannej istotki? Miała przecież podobne znaki, wyryte w podobny sposób na obrączce na swej nóżce, więc może skojarzy...?
No cóż, najwyżej nie wyjdzie. I tak taki mały gnomuś nie byłby chyba w stanie powalić jednego, a co dopiero dwa dorosłe smoki.
Wziął delikatnie wisior w błoniastą łapkę, odwrócił go rewersem w stronę napotkanej istotki, zerkając wtedy na ułamek sekundy na niego, a potem powoli przybliżył go w jej stronę na tyle, na ile pozwalał łańcuszek.
– Hm? – przekrzywił lekko swój łeb na prawo sugerując, jakby chciał się jej o coś zapytać. Może rozpozna go jeszcze jakimś cudem? Albo zorientuje się, że został zrobiony przez osoby tego samego gatunku.
Starał się wykonywać każdy swój ruch płynnie i spokojnie, aby nie przestraszyć istoty. Nie pokazywał zębów, bo wiedział, że to od razu będzie się wiązało z podwyższeniem jej niepokoju. Liczył, że nic twardego nie poleci w jego stronę...
: 22 lut 2020, 16:56
autor: Gra Pozorów
Gnomka spoglądała na oba smoki, nawet gdy te starały się całą swoją mimiką ciała pokazać, że jej nie zagrażają. O ile u Gawędy nie było mniejszego problemu, tak na wojowniku zawiesiła dłuższe spojrzenie. Co on tam jej chciał pokazać? Och, miał coś na szyi. Zaciekawienie wzięło górę nad rozsądkiem i dziewczyna zaczęła powoli zbliżać się do smoków, w dalszym ciągu mierząc do nich z procy. Ależ były ogromne! Starała się nie pokazać jak bardzo drżą jej krótkie nóżki.
Zmrużyła oczy i wspięła się na palce by zobaczyć grawer. Nie rozumiała runicznego pisma smoczej mowy, ale wydawała się wiedzieć skąd pochodzi wyrób sam w sobie. Próbowała uformować usta w słowa, jednak średnio jej to wychodziło. Wahała się co powiedzieć. Ostatecznie zadecydowała się spróbować zaufać gadom, przynajmniej na tyle, na ile w obecnej sytuacji musiała.
– Gator? – wybełkotała to imię, szukając na pyskach gadów potwierdzenia. Akcent w dalszym ciągu był twardy i mógł sprawiać trudności w zrozumieniu. Ale była to smocza mowa. – Znacie go? – dopytywała, pozostając jednak czujną.
Ostrożnie opuściła procę, choć dalej rzemień był napięty. Wycofała się o kilka kroków i zerknęła w kierunku rannego ogiera. Nie wyglądał najlepiej. Szybko przekalkulowała swoje szanse, aby skupić się na piastunce. Coś mówiła wcześniej, prawda?
– Po...terunek? – powtórzyła za nią, i choć samo słowo niewiele jej mówiło, tak te wypowiedziane wraz z nim już tak. – Och? Rany! Tak. Ośka? Możecie zawołać Ośkę? – jej głos i wzrok były bardzo niepewne. W końcu miała polegać na dzikich jaszczurach, o których tyle złego słyszała! Jednak bez pomocy medycznej nie uda się jej ruszyć w dalszą drogę, a to teraz się liczyło najbardziej.
Tymczasem świergoczący maskonur wzbił się w powietrze i wylądował na rudej czuprynie. Od razu zwrócił uwagę gnomki – odruchowo spojrzała w górę.
– Łapserdaku, miałeś tylko złowić kilka ryb na obiad! Co z ciebie za zwierzę – syknęła pod nosem. Nie była w najlepszym nastroju, lecz nic innego jej teraz nie pozostało.
Szybko odzyskała rezon i zacisnęła palce na procy nieco mocniej. Nie celowała w smoki, lecz pozostawała czujna.
// Koń: 1x średnia
Gnomka: 2x lekka
: 23 lut 2020, 12:04
autor: Błysk Przeszłości
Stał spokojnie, dając gnomce obejrzeć swój medalion. Cierpliwie czekał, aż się wypowie. To takie dziwne i... miłe uczucie, wzbudzać niegroźną ciekawość u tak kruchych i strachliwych stworzonek. Podobało mu się to.
– Nie znam Gator. Dostałem to od przyjaciółki. Ona pewnie go zna. – odpowiedział wolno, cofając łapę z powrotem do tyłu i na ziemię, opuszczając swój medalion z powrotem, by bezwładnie zwisał z jego szyi.
Zaczął myśleć nad tym, co zrobić, by gnomka się go aż tak bardzo nie bała. Może, jak zmniejszy różnicę wzrostu, to będzie się czuła bezpieczniej? Zrobił malutki krok do tyłu i popatrzył się w ziemię. Położył się powoli na brzuchu i dopiero gdy już to zrobił, z powrotem jego ślepia wylądowały na gnomce. Wolno zgiął swój ogon na lewą stronę, "jadąc" po ośnieżonej ziemi swoim wielkim, błoniastym latawcem, któremu gnomka mogła się teraz dokładniej przyjrzeć. Nie patrzył się na nią w trakcie kładzenia się, żeby nie pomyślała sobie, że szykuje się do skoku na nią, czy coś. Aczkolwiek unoszący się w powietrzu zapach krwi robił mu małego smaka.
Zastanawiał się w sumie równie długo nad tym, co mówi Gawęda, co napotkane rozumne stworzenie nad powiedzeniem czegoś na temat posiadanej przez samca błyskotki. Też nie od razu zrozumiał, że chodzi o uzdrowiciela, ale z kontekstu i innych słów mógł to wywnioskować. Uff... To by dopiero była siara, gdyby gnom lepiej rozumiał smoka niż on sam.
– ...Ośka? – Próbował w głowie znaleźć jakiegokolwiek smoka, który miałby podobne imię lub byłby w stanie w taki sposób się kiedyś komuś przedstawić. Nie znalazł jednak nikogo. Może chodziło jej o jakiegoś innego gnoma? Samiec i tak nie znał żadnego, więc tak czy siak nie wiedziałby o kogo chodzi – Nie znam osobiście żadnego gnoma. Ale wezwę moją uzdrowicielkę, na pewno cię uleczy. – Po czym zamknął swe ślepia na ułamek sekundy i wysłał mentalną wiadomość do Wonnej Dziewanny z prośbą przylecenia w to miejsce z odpowiednimi ziołami. Wysłał jej również maddarowe obrazy gnomki i zwierzęcia , które widocznie jej służyło w celu szybszego poruszania się.
– Jak Ty masz na imię? Ja jestem Zamącony Błysk ze stada Ziemi. Miło mi poznać. Wy też macie stada? – postanowił jeszcze zagadać, aby może trochę rozluźnić atmosferę. To znaczy on czuł się bezpiecznie, zarówno jak i chyba ten jej towarzysz-dziwny-ptak. Każde słowo wypowiadał wolniej, aby gnomka, która raczej ich rozumiała, łatwiej mogła je sobie przyswoić. No jak zrozumiała, co mówiła wcześniej Gawęda, którą i nawet morski smok miał czasem problem zrozumieć, to z nim raczej nie będzie problemu.
: 23 lut 2020, 12:55
autor: Bagienna Gawęda
~ Nie mom pojincia! ~ odparła mentalnie z zaskakującą pogodą. Zaraz jednak dodała poważniej; ~ To gnom. Powinna zrozumić.
Gator? W pierwszej chwili Rucze pomyślała, że może jednak gnomka ich nie rozumie przez nieznajomość tutejszego języka... Albo może to ona, Czapla, nie znała tego słowa? Sama przecież nie rozumiała wszystkich słów tutejszych smoków.
Och, to po prostu miano...
A tak w ogóle to szło im naprawdę dobrze! Mętny podłapał pokojowe bytownie i wyglądało na to, że nie chciał atakować gnomki. Sama gnomka też wydawała się być spokojniejsza. Tym razem w poczuciu ulgi, Rucze jeszcze bardziej rozluźniła mięśnie. Powoli pokręciła głowa i łagodnie dodała;
– Mni równiż to imię nic nie mówi.
Tym razem postarała się to rzucić tak, by nikt nie miał wątpliwości. Powinna zacząć zwracać większą uwagę na dobór słów!
Chociaż to te problemy interpretacyjne działały też w drugą stronę... “Ośka” było jakimś określeniem wajdla, czy kolejnym imieniem?
Rucze lekko pokwiłała łbem. Chyba bardziej sama do siebie, niż do rozmówców. Nie miała pojęcia kim mogła być przyjaciółka Ziemnego, ale domyślała się, że musi to być jakaś wajdelka z jego stada. Jakkolwiek nie było – zamierzała zaufać mu w tej kwestii.
A skoro już przy temacie przyjaciół...
Nikt tu chyba nie zapomniał o pewnym Kokatrysie, prawda?! Otóż, Darmozjad już jakiegoś czasu przyglądał się rozawiającym stworzeniom. Ot, stanął sobie niezauważony przez nikogo, odkładając na ziemię torbę bagiennej, którą tachał tutaj całą drogę wzdłuż jeziora... Ale skoro nikt tam już na nikogo nie syczy, nie warczy, czy nie celuje z podejrzanej broni – mógł sobie spokojnie wkroczyć do akcji. I tak też zrobił! Wdzięcznym krokiem zaczął sobie dreptać ku zebranym, nie bardzo przejmując się tym, że gnomka może go uznać za zagrożenie i po prostu ustrzelić tą swoją dziwną bronią.
A dokąd zmierzał Kurczak?
Ano niespiesznie przydreptał sobie do rannego konia. Zaświergotał coś pogodnie, zerkając nieznaną mu gnomkę i maskonura. Ot, na powitanie. Za to koń... Stanął obok z przekrzywionym łebkiem i lekko smyrnął dziobem bark kopytnego. Żył sobie jeszcze, ale jak długo...? Darmozjad znów coś zaćwierkał, tym razem patrząc na swoją kompankę.
Bagienna nie zwróciła na to wielkiej uwagi. Skupiła się na rozmowie. Oraz na tym, by ktoś naprawdę zaraz nie ustrzelił kuroliszka.
– To moj przyjaciél. Jyst niegrôźny – zapewniła, starając się wyraźnie wypowiadać każde słowo. Niby nie miała problemów z jąkaniem się, czy poprawną wymową... Ale czy to z szoku, czy też nie, nie każdy rozumiał wszystko, co paplała. – Zwą mni Bagienną Gawędą ze stada Wody – przedstawiła się zgodnie z tutejszymi konwencjami. I chyba po raz pierwszy nie dodała do tego żadnego z pozostałych imion. Nie chciała mącić bardziej, niż potrzeba...
Czapla poszła w ślady Ziemnego i powoli położyła się na ziemi. Łapy wyciągnęła przed siebie, a ogon leżał nieruchomo na ziemi. Wciąż rozluźniona spróbowała podjąć temat;
– Mieliście wypadek? Stąd te rany? – Tak po prawdzie, to była niemal pewna, że to nie był zwykły wypadek... Ale jakoś trzeba podejść do tematu, prawda? A taka okrężna droga wydawała się jej być lepsza, niż spytanie wprost co ich próbowało ubić... – Jiszlo jestyście głódni, mom w torbie trochu jidzenia... No, nie ma tygo wiele. Może dwa grzybki i jakieś jabłko... – dodała słysząc, że gnomka wspomniała coś o obiedzie. W swojej torbie nie miała obecnie wielu jadalnych rzeczy , ale to też zawsze coś... Nie wiadomo, jak dawno gnomka i jej kompani tutaj siedzieli.
: 23 lut 2020, 16:07
autor: Gasnący Wiciokrzew
Dostała wezwanie, dość... ciekawe, nie leczyła nigdy żadnych dwunogów, kompanów już tak, ale dwunogów nie. A jednak czym więcej mogli się różnić, niż zdeformowanym kręgosłupem i słabymi kolanami? Zioła miała zawsze przy sobie. Jak i kompana – Mokradło poderwał się w lot by zasiąść na jej grzbiecie i już po chwili samica mogła spokojnie zboczyć ze swej ścieżki i popędzić w stronę plaży.
– Witajcie! – wpółkrzyknęła, gdy znalazła się na Małej plaży dość blisko reszty. Nie chciała zachodzić nikogo od tyłu i straszyć. Luźnym kłusem podeszła jeszcze bliżej, stanęła przy smokach i uśmiechnęła się lekko, po czym ukłoniła – najpierw znanemy Zamąconemu, później urokliwej bagiennej którą mogła przysiąść, że już widziała, ale nie miała pojęcia gdzie, na końcu Rudej i jej wierzchowcowi. Czy nadal wymachiwała procą, czy jadła co dostała, czy cokolwiek innego, Wonna na pysku była dalej spokojna i przyjazna, a cofnąwszy się o krok, także się położyła. Kątem oka zmierzyła wóz i całą scenkę, ale nie pytała.
– Zostałam wezwana. Jestem Wonna Dziewanna, Uzdrowicielka. – ukłoniła się wreszcie rannym, łbem oczywiście, reszta już leżała – Nie obawiajcie się niczego, – bowiem zwracała się i do konia, na którego zerknęła na moment, i na Rudą – mogę wam pomóc, mam i zioła, i doświadczenie. Twój kompan cierpi trochę gorzej, więc zajęłabym się nim pierwszym, dobrze? – mrugnęła wesoło, po czym pytający i wzrok, i uśmiech utknął na Rudej. Magią przesunęła torbę tak, aby sakiewka z boku leżała trochę bardziej na piersi, coby obca nie musiała się dopytywać, gdzie te obiecane zioła. Dzięki bogom, że byli lekko ranni, niezręcznie byłoby odmówić używania leków na ciężkich...
: 23 lut 2020, 18:24
autor: Gra Pozorów
Maskonur zaświergotał i od razu zainteresował się ciekawskim kokatrysem. Wzbił się w powietrze i wylądował obok niego. Wydał z siebie to swoje typowe "ou" kilkakrotnie i próbował go odciągnąć od rannego konia. Sam rumak nie zareagował w żaden sposób. Parskał kłębami ciepłego powietrza z nozdrzy i trząsł się.
Gnomka kiwnęła niechętnie głową na propozycję szarego smoka. Słuchała zarówno jego, jak i piastunki, ale najwidoczniej nie zamierzała się zwierzać dopóki nie przybędzie obiecana pomoc. I gdy tylko ta znalazła się przy nich, zaskoczona kobieta zauważyła pewną nieścisłość. Dlaczego Ośka nie miała skrzydeł? Czy to zwyczaj w tych stronach, u gadów?
– Dobrze, ulecz Kruka. – Zgodziła się, a jej palce znowu się mocniej zacisnęły na procy. – Skąd mam wiedzieć, że go nie pożresz? – wymsknęło się jej po chwili. Zarumieniła się mimowolnie, jej myśli uleciały przez usta zdecydowanie zbyt łatwo. Ale czy smoki nie jadały właśnie zwierząt? Koń na pewno był dla nich wyjątkowo smacznym przysmakiem.
Maskonur zainteresował się tym, co przyszło razem z Wonną Dziewanną. Wziął do dzioba jakiś pobliski, mały patyczek i podreptał bliżej Mokradła. Chciał się przywitać. Merdał głową w górę i w dół, wprawiając gałązkę w ruch oraz drobne wibracje.
Zmęczenie u gnomki robiło swoje, musiała przykucnąć. Starała się to zrobić w taki sposób, aby błoto nie ubrudziło jej postrzępionych nogawek jeszcze bardziej. Objęła rękoma kolana i spoglądała na smoki z dołu.
– Nazywam się Flanna. – Przedstawiła się w końcu. Najwidoczniej pytania smoków pamiętała bardzo dobrze, po prostu odroczyła odpowiedzi aż do przybycia uzdrowicielki. – Gnomy nie żyją w "stadach". Tylko taborach. Nie osiedlamy się nigdzie, wędrujemy całe życie. Handlujemy, rozmawiamy, różnie bywa... – urwała na moment, widocznie coś się jej przypomniało co wprawiło ją w konsternację. – Ale ja nie mam taboru. W każdym razie już nie... – powiedziała to ostatnie troszeczkę niepewnie, jakby sama nie była co do tego w pełni przekonana, ale na to liczyła. Dziwne zjawisko.
Gawędzie posłała delikatny uśmiech, lecz odmówiła delikatnym ruchem dłoni.
– Dziękuję, ale nie trzeba. W wozie mam zapasy. Ta okolica nie wydaje się jednak na tyle bezpieczna, by tu rozpalać ognisko. Wytrzymam. – Obiecała sama sobie i starła wierzchem lewej dłoni pot z czoła. – Wypadek... – obejrzała się na rannego konia. – Uhm, tak. Niestety, żadna ze mnie Ośka, ani nawet Burta. Jechałam na wybrzeże. Nie wiedziałam, że Kruk miał coś z nogą. Wtedy wybrałabym innego konia. Może Huragan, albo Szadź... – mamrotała do siebie, drżąc z zimna. Jej zwiewne ubranie rzucało się w oczy. Nawet jeżeli smoki nie widziały dotąd odzieży, na pewno umiały to stwierdzić. W końcu choćby zwierzyna łowna czy drapieżniki miały naturalny sposób na ogrzanie się, poprzez łuski lub futro. Tutaj była goła skóra, przykryta prawie przezroczystą tkaniną. Przynajmniej od pasa w górę.
// Koń: 1x średnia
Gnomka: 2x lekka
: 24 lut 2020, 22:55
autor: Bagienna Gawęda
Czekała cierpliwie, nic już nie mówiąc. Jeśli zechce, to gnomka na pewno powie im o wszystkim w swoim czasie... W tej chwili Rucze jedynie się cieszyła, że nikt nie okazał agresji względem Kokatrysa. Ani że to Kokatrys nie okazał się być agresorem.
Teraz na przykład zdawał się przystać na namowy maskonura i odsunął od konia. Nie to nie, i tak pomóc mu nie może...
A to co za smoczyca?! Darmozjad nie znał wajdelki, ale Czapla była pewna, że ją gdzieś widziała. A było tylko jedno takie miejsce... Może nie pamiętała tego tak dobrze, jakby chciała, ale jednak zachowała w głowie na tyle informacji, by wiedzieć, kim jest Ziemista. Wyćwiczona pamięć na miarę ragana robi swoje! Jakoś przecież trzeba było spamiętać te wszystkie dajny i pienie...
Ale wróćmy do gnomki!
Już-już zdawało się, że problem ran będą mogli odhaczyć... Gdy okazało się, że nieufność przybyszki wciąż nie zniknęła całkowicie. Tak, to było zrozumiałe, ale... Prościej by było, gdyby w końcu do niej dotarło, że wiele smoków nie ma tendencji do zjadania wszystkiego, co się rusza! Zwłaszcza, jeśli z tym czymś można sobie pogadać w (mniej-więcej) tym samym języku. Nie wtrąciła się jednak do tego wątku. Wciąż cierpliwie czekając, dała wajdelce samej znaleźć jakieś uzasadnienie. Była sympatyczna w jakiś charyzmatyczny sposób, więc pewnie jakoś da sobie radę...
Darmozjad z zaciekawieniem podreptał za maskonurem. To jest... No dobra, nie pamiętał co to znowu za ptak, ale to nic! Zawsze można chociaż coś zaćwierkać na powitanie, nie? Tak też zrobił, kompletnie nie przejmując się nieco napiętą sytuacją, która tu panowała.
W różowych ślepiach Czapli zabłysły jakieś iskierki, gdy tylko gnomka w końcu zaczęła coś im wyjaśniać. Początkowo była to po prostu ciekawość... Ale zaraz pojawiła się też jakaś cieplejsza, melancholijna nuta.
Brzni znajomo, Czaplo?
Wędrowne grupy, nieosiedlanie się... Oni wprawdzie mieli jeden punkt, do którego czasem wracali, ale mimo to wciąż pozostawali koczowniczą społecznością. Nic dziwnego, że udało im się kiedyś natknąć na jakieś gnomy.
Tak, brzni znajomo. I to zdycydowano za wzielce...!
Wzdrygnęła się wyraźnie, słysząc ostatnie słowa. I nie chodziło tu już nawet o sposób w jaki wypowiedziała je gnomka, ale o sam sens. Może nawet zrozumiała to paradoksalne zestawienie uczuć co do skonania taboru.
Kolejne słowa wyrwały ją z ponurego stanu, w który zaczęła popadać.
Nie najlypszy czas na wspominki, co, Czaplo?
Powoli kiwała łbem na znak, że wszystko rozumie. Tak, tak, to zrozumiałe... Tylko czy maskonur nie miał złowić ryb? Do ich upieczenia przecież potrzebowałaby ogniska... Chyba że miała na to jakieś inne, gnomie metody?
Rucze postanowiła na razie odsunąć na bok swoją podejrzliwość. Ba! Współczucie względem Flanny szybko zaczęło dominować nad wszelką nieufnością. Miała ochotę zaoferować przybyłej rozpalenie ogniska i zapewnienie przy tym ochrony... Ale nie sądziła, aby się na to zgodziła. Pewnie wciąż im nie ufała. Poza tym wojownik był z niej żaden, a przecież nie mogła ot tak składać sobie obietnic w imieniu wszystkich zebranych!
– Czy więc jyst cuś jiszcze, w czym możymy tobu poretować? Nie ma na tych tyrenach smóka, chtóry by utrzymywał kontakt z jakimiś gnomami? – Drugie pytanie było w równej mierze skierowane do Błysku i Dziewanny. Sama nie słyszała o takim smoku, ale może któreś z nich...
Choć w głowie mnożyły się sposoby na pomoc Flannie, to żadnym z nich nie podzieliła się na głos. Najpierw wolała zaczekać na to, jak zareaguje gnomka. Sama pewnie wiedziała najlepiej, czego teraz potrzebuje...
: 24 lut 2020, 23:52
autor: Gasnący Wiciokrzew
"Ulecz Kruka" rozbrzmiało polecenie, więc Honi kiwnęła dziarsko głową i nie kontynuowała rozmów pod kątem jedzenia – nie, ona tu nie jest od tego. Usiadła przy rannym zwierzęciu, zaczęła coś mówić do niego spokojnym i przyjaznym głosem, jak zawsze, może dla uspokojenia, może żeby jak najszybciej się zaznajomić, a że nigdy nie oczekiwała na odpowiedzi pacjentów, to i koń-rozmówca-niemowa w niczym jej nie przeszkadzał.
Rana nie wyglądała na najświeższą. Robaki powoli wyżerające mięsko wewnątrz także nie wróżyły dobrze. Wyczarowała dwa pazury o płaskim, ale chropowatym spodzie, doskonale nadające się do chwytania larw i zanim przystąpiła do okładów z ziół, po przecież takowe nie przedarły by się do rany, tylko nawilżyły co najwyżej tłuste, obłe ciałka pasożytów, jeden po drugim wyciągnęła je z rany. Wszystkie trafiły na dno wyciągniętej przez nią miseczki i gdy tylko widziała już nie ich ruchliwy splot na kończynie, a ranę, najżywszy ogień, choć drobny, wybuchł w naczynku; i każde żywe stworzenie w jego obrębie, to jest, robaczki, pochłonęła nicość. Proch się wysypie w śnieg, miskę odkazi.
Najważniejsze, że miała wreszcie dostęp do rany. Wyciągnęła z torby niewielką, drewnianą nieckę i dokładnie starła na nią ususzony korzonek żywokostu, a następnie mieszając sprawnie, dodawała wody po dużej kropli, aż wyszła jej odpowiedniej konsystencji maź. Zgarnęła całość na palce i jednym ruchem przeniosła na odkryte mięso, rozsmarowała dokładnie starając się przy tym zachować tyle delikatności, ile tylko się dało. Wyczyściła prędko umoczoną w żywokoście łapę i sięgnęła po liść nawłoci, który rozgniotła w palcach aż blaszka zmiękła i puściła soki i ułożyła ją tam, gdzie poprzednia maść nie sięgnęła, a gdzie wciąż przydałaby się pomoc. Mając to za sobą, sięgnęła w źródło.
Położyła łapę na boku Kruka i wniknęła w niego maddarą. Impuls posłała ku złamanej kończynie – wniknęła w kość, obie jej części, zbierając do kupy większe fragmenty pęknięcia, z których wciąż można było coś ułożyć i nastawiła je do siebie odpowiednio, po czym pobudziła do zrośnięcia się – szczelina stracić się miała pod nowiutkimi komórkami kostnymi, tworzącymi twardą skorupę na zewnątrz i kontynuującymi mnogość filarków wewnątrz. Wyczyściła okolicę z odłamków mniejszych, po czym mogła spokojnie zregenerować błonę tulącą kość która zapewne także została nadszarpnięta przy złamaniu i przeszła w naczynia – zatamowała krwawienie, regenerując uszkodzone ścianki i odtwarzając je tam, gdzie wgniotły się bądź nadszarpnęły całkowicie, a gdy sieć była już z głowy, wzięła się za usuwanie skrzepów zalegającej poza żyłami krwi, a następnie reszty zamieszania – tkanek nadgnitych przez ząb czasu, które prościej było odtworzyć niż odratować, uszkodzeń spowodowanych larwinmi ząbkami, a także ogólnego brudu jakimi były ich odchody czy drobnożyjątka prosperujące w takim środowisku. Gdy pęcina lśniła już czystością a infekcja została wytępiona, zostało jej już tylko wypełnić ubytek w mięsku i skórze – tak też i zaczęła robić. Pobudziła zdrowe pęczki włókien mięśniowych, aby na ich wzór już zaraz obok kontynuowały się w miejscu po wygryzieniach, po czym zaczęła powlekać całość skórą – podejrzawszy najpierw wzór typowej, końskiej w tym miejscu. Pracowała od najgłębszej warstwy do tej położonej już przy samym świecie dziennym, którą porastała sierść. Jeśli nie umiejętności, to niech szczęście dopomoże... Wycofała się z Kruka czując, że zrobiła, co mogła.
– Powinien już wkrótce znów biegać jak jednorożec. I nawet go nie skubnęłam. – powiedziała pogodnie, trochę żartobliwie-zaczepnie i mrugnęła wesoło do Flanny, w jakiej tylko dogodnej przerwie co nastała w jej rozmowie z Mętnym i Wodną. Obawiała się cokolwiek robić więcej bez pozwolenia – czy gnomka ucieszy się z uszanowania przestrzeni i leczenie tylko, kiedy prosi, czy właśnie zdenerwuje ją brak pośpiechu? Miodowej nie sposób było wiedzieć, ale taką drogę zdecydowała obrać, więc co ma jej Flanna powiedzieć, niech powie, różne obelgi już poznała, zawsze można poznać więcej. – To samo tyczy się ciebie. Jeśli mogę... – i już przysunęła magią bliżej naczynko na zioła.
Mokradło stanął jak wryty na otrzymany... prezent? Zerknął niepewnie na Dziewannę, co ma robić, czy mordować, czy uciekać, czy może po prostu... oddać się socjalizacji z innymi ptakami jak to się miały sprawy za dawnych czasów. Ale bagienna nie odpowiadała, zaabsorbowana rannymi. Kogut napuszył niepewnie pierś i widać było, że jest zawstydzony swoim niezdecydowaniem, po chwili uszedł o krok w tył, runął głową w dół, dziobnął ziemię raz; drugi; rozgrzebał coś pazurami. I już po chwili oczom maskonura ukazać się mogła zamrożona, chuderlawa dżdżownica. Ach, to nie sezon! Ale może się spodoba? Kuropatwa krótkim, ale szczerym gestem łba zaproponowała przekąskę za ten gustowny patyczek.
: 25 lut 2020, 15:29
autor: Błysk Przeszłości
Szczerze rozbawiło morskiego pytanie gnomki na temat pożerania koni, nie wiedział dlaczego. Nawet on, ten, któremu z trudem dokładnie powiedzieć, co czuje, parsknął cicho śmiechem i na moment się uśmiechnął.
W międzyczasie samiec rozluźnił się bardziej; uprzednio trzymane uporcywie przy swoich bokach skrzydła lekko rozpostarły się tak, aby luźno były opartę o ziemię. Położył łeb na swoich łapach i patrzył się na spokojnie na gnomkę, tłumaczącą kilka rzeczy. Łoł, na prawdę mają ciekawy sposób bycia.
– Flanna. – Powtórzył jej imię pod nosem, układając je sobie lepiej we łbie. Brzmiało nawet uroczo.
– Czyli jesteś samotni...czką? Przywódca cię wyrzucił, czy sama odeszłaś? – szarołuski nadal jednak kontynuował temat, próbując w rzeczywistości odciągnąć się jak najbardziej myślami od... Dziewanny. Tak, nadal o niej myślał. Sporo. Jednak nic jej nie mówi. Powiedziała wtedy swoje i... wyszło, jak wyszło. Wciąż jednak trudno było mu odwrócić od niej swój wzrok. W przerwach, kiedy nikt nic nie mówil, albo on sam niczego nie przetwarzał, jego ślepia samoistnie przechodziły na leczącą z taką lekkością i beztroskością konika. Nie mógł się powstrzymać. Dlatego mówił do gnomki dalej.
– Jeśli nie chcesz o tym mówić, nie ma problemu. – przekręcił potem swój cały łeb na bok, patrząc się tak z dołu na niskiego dwunoga.
– Wóz? Co to? To to drewniane? – i na moment podniósł łeb i przekierował go na ów trochę rozwaloną strukturę. Skąd mógł wiedzieć, jak to ustrojstwo się nazywa? – Wiesz, z nami nie masz się czego bać, z resztą przy ogniu w porze Białej Ziemi zawsze lepiej. – mówił nadal cicho i spokojnie. Powrócił do poprzedniej pozycji swojego spoczywającego na morskich łapkach łebka.
– O, czyli masz więcej kompanów? – zapytał się po usłyszeniu kolejnych chyba-imion ów koni, o których wspomniała. Swoją drogą, skoro jest już samotna, to gdzie ona je wszystkie trzyma? Pewnie ma gdzieś swoją jaskinię albo gniazdo... Chociaż przy poruszaniu się z miejsca na miejsce pewnie może to być raz jedno, raz drugie!
Odwrócił się do Gawędy na chwilę, słysząc pytanie. W sumie... on znał pewną smoczycę, która na pewno miała kontakt z gnomami. Jednak czy on powinien wiedzieć o tym, że ona wiedziała? Czy to, co się dzieje w Pladze nie powinno zostać w Pladze? Chociaż... misje zwiadowcze to interes nie tylko stadny, lecz... międzystadny.
– Wydaje mi się, że... znam... Czekaj, zapytam się. – wolał ująć to w taki sposób, że nie był tego pewny. Wtedy nie było ryzyka, że ktoś sie domyśli, że on wie coś, czego nie powinien wiedzieć, jeśli tego nie powinien wiedzieć. Ha!
– Hej, Eurith... Wybacz, że wiadomością mentalną, ale mam pytanie. Czy znasz może gnoma Fiannę? Albo Ośkę? Albo... Gatora? Spotkałem wraz z dwoma innymi smokami tą pierwszą, z rozbitym "wozem" przy Wydrążonym Pniu. Mówi w naszym języku i twierdzi, że jechała na wybrzeże. Jak masz jakieś informacje, które mogłyby nam pomóc, to mogę je dostać i podzielić się nimi z resztą? – wysłał wiadomość do Eskalacji Konfliktu. W trakcie, gdy to robił, zamknął swoje ślepia, co pozwalało się mu lepiej skupić. Oby nie przerwał smoczycy jakiejś ważnej czynności...
: 25 lut 2020, 18:45
autor: Gra Pozorów
Gnomka obserwowała nieufnie zabiegi uzdrowicielki. Jak się okazało, jej brak wiary był niesłuszny – ogier bardzo szybko wyzdrowiał. Za szybko! Flanna nie widziała, aby jakakolwiek Ośka tak błyskawicznie uleczyła ranę. Zamrugała w zaskoczeniu i podeszła bliżej rumaka. Ten zdążył już wstać. Poklepała go po chorej nodze, sprawdzając jak bardzo trwałe było to leczenie. Niebywałe.
– ... dziękuję – wydusiła zaskoczona i dygnęła przed Dziewanną. – Ja? To tylko zadrapania, nie są groźne – wzbraniała się, choć nie wyglądała na taką która wie o czym mówi.
Zaufanie gnomki zdawało się rosnąć z każdym uderzeniem serca, a już zwłaszcza do uzdrowicielki. Posłała jej delikatny uśmiech, a później odwróciła głowę do pozostałej dwójki. Zadawali strasznie dużo pytań, i proponowali tyle rzeczy. Zmęczona Flanna miała trudności w odnoszeniu się do wszystkiego.
– Przywódca? – ściągnęła brwi w zastanowieniu. – Och! Kozioł? Nie. Skądże znowu. Gnomy nie wyrzucają swoich, co najwyżej mniej przychylnie na kogoś patrzą – zapewniła, dalej mijając się z odpowiedziami na swój temat. Nie podawała żadnych konkretów.
Chciała zmienić temat na inny, ten ewidentnie jej nie odpowiadał. Wyglądało to podejrzanie. Podeszła do koła, które odpadło z wozu. Próbowała je podnieść, ale było ciężkie – była małych gabarytów, nie miała za dużo mięśni. Siłowała się z nim, aż chwilowo odpuściła. Chciała odsapnąć.
– Kompanów? – powtórzyła, nie rozumiejąc do czego odnosi się samiec. – Chodzi o konie? Dysponuje nimi cały tabor. Każdy ma ich dużo tak, aby te zmęczone lub chore mogły zostać natychmiastowo zastąpione. Kruk był swego czasu najlepszym z nich, jednak czas go nie oszczędza... – spojrzała smutno w kierunku wierzchowca.
Nagle twarzy kobiety wymalowało się niemałe przerażenie gdy morski chciał kogoś zapytać o coś związanego z jej rasą. Od razu zerwała się na baczność.
– NIE! – wykrzyczała z paniką i od razu zaczęła mierzyć do Zamąconego z procy. – Nie wiem co robisz, ale przestań! Nie wzywaj nikogo! Na pewno nie osobę, która... – nie brzmiała jakby mu groziła, była zdesperowana. Na tyle, że była w stanie poświęcić temu życie. – Żadnych gnomów! Żadnych! – wręcz wypiszczała te słowa.
Tymczasem maskonur zabawiał ptasich towarzyszy. Przekrzywiał główkę gdy Mokradło grzebał w ziemi i zaprezentował mu dżdżownicę. Miał już się wymienić, bo najwidoczniej transakcja patyk-robak była dla niego wyjątkowo opłacalna, ale nagły hałas go zaniepokoił. Spłoszył się i widząc Flannę gotową do boju, podskoczył, machnął skrzydłami i trzepnął Mokradło patykiem po głowie, nabijając mu guza. Nie krwawego, nie było co leczyć, jednak ewidentnie mogło do rozlewu krwi dojść. Obejrzał się na kokatrysa. Czuł się osaczony. Gawęda z pewnością mogła wyczuć jego zwierzęcy strach, jak mało kto rozumiała czym była empatia...
//
Wonna Dziewanna: + 1/3 PL
– 1x żywokost, -1x nawłoć
Gnomka: 2x lekka
: 25 lut 2020, 19:57
autor: Bagienna Gawęda
Niby nikt do nikogo nie szczerzył kłów, nie było krzyków, ani agresji... Ale ta sytuacja coraz mniej jej się podobała. Nie dało się ukryć, że zachowanie Flanny równie mocno budziło współczucie, co podejrzliwość. Ale Rucze pewnie by dalej się tym nie przejmowała... Gdyby nie ich pytania (choć niektóre z nich były przecież takie niewinne. Komu szkodzi się upewnić, czym jest “wóz”?), być może dalej mogłaby w miarę spokojnie gawędzić...
Podskoczyła zaskoczona, gdy Flanna nagle wyciągnęła swoje patyki-o-podejrzanym-(zapewne-agresywnym)-działaniu. Ale jakoś zdołała nie zerwać się na równe łapy. Jeśli maddija jej nie ochroni, to najwyżej skończy jako ofiara gnomiej paniki...
Sama jeszcze nie panikowała. Bo też czemu by miała? To gnomka była tutaj tym, kto nie chciał kontaktu ze swoimi krewniakami. Do tego oni mieli przewagę liczebną, która w tym wypadku mogła im wyjść na dobre...
Ale najprościej by było, gdyby do żadnej walki po prostu nie doszło! Rucze przymknęła ślepia, wzięła głęboki wdech, równie głęboki wydech... I powoli, choć może z lekkim napięciem zabrała głos;
– Spokojno, nicht owój nikogu nie wzywa, a jidyne pyta, prowda Błysku? – spytała, zerkając znacząco, ale też nieco niepewnie na Ziemnego. Miała nadzieję, że naprawdę nikogo nie wzywał... A jeśli tak, lepiej, aby tego kogoś odwołał. Z coraz mniejszym napięciem, kontynuowała; – Stresujecie ptoki. Może wyjaśnijmy to, zanim polotają pióra a’bo i cuś gorszygo? – zaproponowała, kierując wzrok na stojących z boku kompanów. Maskonur był wyraźnie przestraszony, a i Darmozjad nie czuł się zbyt pewnie. Czuła to wyraźnie. Zdezorientowany rozglądał się wokół, zerkając to na Flannę, to na Rucze, to na ptasiego kompana gnomki. Sam pewnie długo nie pozostanie bierny... – Any widzisz, sami nie znamy żadnych gnomów i na razie nie mamy kogu wzywać. Ni po co, winc, proszę, nie dawaj nama powodów do byzsensownej agrysji. – Niby starała się ostrożnie dobierać słowa, aby były nie tylko zrozumiałe, ale też nieprowokujące... Ale nie była pewna, czy kolejnym zdaniem nie pogorszy ich sytuacji. – Nie wiem dlaczygo uciekasz, aly dyfinitywnie nie chcysz wracać do swójego... tabunu – Dobrze zapamiętała to słowo? No, mniejsza z tym. Przywoływanie każdego pojedynczego słowa nie wychodziło najlepiej w takich sytuacjach... – Skoru juże to widzimy, równi dobro możysz to wyjaśnić. Nie będę cibie ocyniać i obiecuję nie zaatakować tak długo, any długo ty nie zaatakujesz mni. – Z chęcią zamieniłaby to na “my”, ale nie mogła świadczyć za innych... Mogła za to z całkowitą pewnością stwierdzić, że nie będzie oceniać Flanny, choćby popełniła najgorszą zbrodnię. Tym bardziej, że mogłaby mieć swoje powody, a nie takie smoki Rucze już spotykała... Kwestia tego, co na to powiedzą Ziemni, na których bagienna przeniosła pytające spojrzenia. Niech chociaż dadzą się gnomce wyjaśnić... O ile rzeczywiście postanowi to zrobić.
Kokatrys szybko przestał przejmować się sytuacją dziejącą się obok, a skupił się całkowicie na pozostałych ptakach. Nim któryś z nich spróbował zaatakować, spróbował wejść między nich z ostrzegawczym piskiem: “nie bić się albo kwasem opluję!”. I może nawet zabrzmiało to stanowczo, czy przekonująco... Ale czy zdążył wykonać ten manewr, to już inna kwestia! Tak, czy siak, spędził zbyt dużo czasu z Czaplą, ażeby nie spróbować teraz jakiegoś własnego sposobu na mediację... Choćby miała być ona dość agresywna.
Ale to było lepsze niż nic i obserwująca to kątem oka, smoczyca miała nadzieję, że Darmozjad pozostanie przy swoim “nieagresywnym bytowaniu”.
: 26 lut 2020, 23:53
autor: Błysk Przeszłości
Z ciekawością przysłuchiwał się tłumaczeń gnomki na temat przywódcy czy roli koni w gnomskich taborach. Coś mu jednak powoli zaczynało śmierdzieć... Sam dokładnie nie wiedział jeszcze co. A może to po prostu złudne wrażenie.
– Pomóc Ci? – Zapytał się uprzejmie, widząc, jak Flanna siłuje się z tym... czymś okrągłym. Nie ruszał się jednak jeszcze z miejsca.
Czyli Kozioł to przywódca jej... pewnie dawnego taboru. Ale zaraz, wiadomość od Eurith... Gator też był liderem? Czyli to był inny tabor? Hmm... Ciekawe, ciekawe... Godne przemyślenia. Ciekawe, czy właśnie do niego się kierowała. Albo w ogóle nie ma z nią nic wspólnego? Chociaż wtedy czy znałaby jego imię...? Wszystko jest możliwe.
Nie odesłał jej podziękowań, bo wiedział, że nie lubi posługiwać się tą metodą komunikacji. Mówiła mu o tym. Ale te nagłe nerwowe krzyki małej istotki wprowadziły go w konsternację.
– Tak, spokojnie, pytałem się po prostu smoczycy czy może zna kogoś z was. Zna tylko Gator i wie, że jest "liderem" jednego z taborów – wytłumaczył na spokojnie, nie bojąc się w ogóle już tego śmiesznego, małego kijka z kamyczkiem. Nie spuszczał już tej panikarki ze ślepi. Milczał, bo Gawęda przeszła już do meritum sprawy. Hm, ciekawe, jak to się dalej rozwinie. Na razie przesłał jeszcze swoje spostrzeżenie do obydwu smoczych samic z nim przebywających. Ciekawe, czy one też się tego już domyślały.
– Skoro mówiła, że nie należy do żadnego taboru, a i mówiła również, że mogła wybrać innego konia niż tego, co teraz ma, a takowe ponoć do wyboru znajdują się tylko w taborach, czy to może znaczyć, że... właśnie ucieka ze swojego taboru?
: 28 lut 2020, 11:26
autor: Gasnący Wiciokrzew
Uśmiechnęła się do Flanny na jej podziękowania, lekko kłaniając się przy tym łbem, w końcu to tylko jej praca. Widząc, że gnomka jest już zdecydowanie spokojniejsza w stosunku do niej, sama i poczuła się pewniej, zerknęła więc do torby co jeszcze tam miała, co mogłoby teraz pomóc. Żal ściskał serce Uzdrowicielki, jednak skoro została wezwana, to znaczyło, że do kogoś Ziemistemu ważnego, a tutaj... po minach jego i jego przyjaciółki jak i wciąż ciągnącej się rozmowie wiedzieć mogła tylko, że wszyscy są zagubieni. Ach ach ach, jeśli dobro popłaca, to powinna znaleźć jutro zioło większe niż nad jeziorem driad...
– ...W które niestety wdało się zakażenie, a to już potrafi być bardzo groźne. – odpowiedziała natychmiast z widocznie malującą się na pysku troską i już nie przeszkadzała nikomu więcej w rozmowach, tylko gestem łba wskazała na przyszykowane zioła oznajmiając Flannie, że z nią też spróbuje.
Usiadła więc przy zranionej i rozgniotła w łapie trzymany liść babki lancetowatej, aż zmiękł o zaczął się lepić pod sączącym się sokiem. Położyła opatrunek na zadrapaniach na ramieniu, aby jak najdokładniej pokrył bąble. Następnie sięgnęła po nieckę na żywokost i znów roztarła suchy korzonek, aż wygłaskaną, drewniana powierzchnię przykrył proszek. Kilka kropel wody, szpon w ruch i znów miała przed sobą żywokostową maść, którą nałożyła dokładnie na zadrapania na łopatce. Dzięki bogom, że nie wymagała więcej medykamentów.
Szepnęła jedynie, coby nie przeszkadzać w rozmowie z Wodną, że teraz czas na magiczny etap i położyła łapę na lewym przedramieniu kobiety. Maddara spłynęła ku górze, zaczynając od zadrapania na ramieniu a potem płynnie przechodząc do tego na łopatce przy każdym następnym etapie, i z powrotem – Dziewanna zaczęła od rozprawiania się z infekcją – skrupulatnie przeszła przez obie rany, usuwając za sobą hulaszcze drobnożyjątka i ogniska zapalne rozkładające się pod skórą, przez które była ona tak nieprzyjemnie pokryta bąblami, a także usunęła i gromadzący się w nich płyn, a na końcu skórę objętą chorobą do granic takich, że prościej ją odtworzyć na nowo niż leczyć. Następnie naprawiła sieć naczynek, aby zatamować krwawienie, wyzbyła skrzepów, ochłodziła delikatnie całość – przez co powinno ustać pieczenie i przesączanie się osocza pod skórę, a wraz z tym i powstawanie kolejnych bąbli. I najpierw zabierając się za wypełnienie ubytków na łopatce, później na ramieniu, złączyła przecięte płaty skóry, a wszelkie braki wypełniła nową tkanką – pracując warstwami od najniżej położonej, do tej najwyżej, odtwarzając charakterystyczną budową warstw na kończynie, a na plecach dwunogów, jaką podejrzała po zdrowej stronie gnomki, aż zakończyć mogła na naprawieniu i wytworzeniu mieszków włosowych rozłożonych w odpowiednich od siebie odległościach, coby się nie zapędzać i nie zrogowacieć naskórka kobiety w łuskę. Chociaż ciekawe, jak by wyglądała?
Gdy wszystko było gotowe, wycofała się maddarą z ciała gnomki, ukłoniła jej szybko i odeszła o kilka kroków dalej niej a bliżej smoków, aby nie nadszarpywać jej przestrzeni osobistej już bardziej, niż potrzebne.
– To tylko smocza ciekawość, Flanno, rzadko spotykamy rasy, z którymi można porozmawiać. – wytłumaczyła szybko, przymykając na moment oczy w uśmiechu, gdy padły kolejne pytania w jej stronę, sama Uzdrowicielka nie zadawała jednak żadnych – a zaczęła przyglądać się... konstrukcji której nie mogła niczym opisać, bo przecież nie znała wozów. I skrzynia ta mogła być pchana na tych obręczach, tak? Bo przecież się obracały. Niebywałe. Przeniosła wzrok na Mętnego, chcąc obserwować, jak pomoże to naprawić.
To nie Mokradło został zraniony, a jedynie jego duma. Pierś mu urosła trzy razy, pod nastroszonymi piórami i bogowie, gdyby tylko miał brwi, przypominałyby teraz dwa najbardziej strome stoki prowadzące w jedną przepaść. Ale nie atakował. Rozłożył skrzydła i naprawdę nie mógł stać się już większy. Honorowy wojownik pozwalał maskonurowi na pierwszy ruch, jeśli tylko się odważy przed taką bestią, jaką była kuropatwa. No, dalej tchórzu, uznasz wyższość pana i władcy Mokradła, czy ośmielisz się walczyć?!