Strona 34 z 35
Samotny pagórek
: 13 paź 2024, 20:21
autor: Nocne Niebo
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
+18
Wyczuwając rosnące emocje smoka zrozumiała, że przekroczyła granicę za którą nie było już odwrotu. A nawet jeśli z jakiegoś bardzo mało prawdopodobnego powodu chciałaby się wycofać, wymagałoby to iście boskiej interwencji i to jeszcze na mistrzowskim poziomie. Na szczęście dla niej i dla niego, nie miała zamiaru przerywać tak magicznej chwili. Wiedziała jak samce reagują na odmowę na takim etapie. Co prawda, Rytmu nie znała aż tak dobrze, ale z jakiegoś powodu wiedziała, że nie zrobiłby jej nic złego i – z bólem fizycznym i psychicznym – pogodziłby się z jej odmową. Gdzieś tam w kąciku jej umysłu kołatała myśl lękliwa i ciekawska.
Łagodzona przez przymilającego się samca rozluźniała się pod jego czułym dotykiem. Lubiła być głaskana po grzbiecie. Lubiła gdy samce przeczesują łapami jej gęste, ciemne jak noc futro. Jej ogon przesuwał się po cichu za jej zad układając w nieregularny łuk na stygnącej po dniu miękkiej trawie.
Jej jęzor pracował wytrwale stymulując go podłużnymi ruchami wzdłuż całej długości jego przyrodzenia. Robiła to powoli i dokładnie, specjalnie starając się "bawić" w trącanie miękkich wypustków sterczących z jego powierzchni. Kiedy nagle samiec zaczął kołysać biodrami niechcący straciła kontakt języka z jego powierzchnią i próbowała jeszcze kontynuować poprzednią formę pieszczot, ale ostatecznie poddała się. Popatrzyła spod przymrużonych powiek na jego członka i myślami uśmiechnęła się do siebie, bo poczuła się jak na polowaniu. Gdyby wyjawiła mu na głos swoje skojarzenie, pewnie by się wystraszył, ale ostatecznie – co miał za chwilę poczuć – było to dobre rozwiązanie. Korzystając z okazji pewnego rodzaju przewidywalnego rytmu kołysania tyłem samca, obrała najlepszy moment i złapała jego przyrodzenie w pysk. Nagle, zupełnie się tego nie spodziewając została dopchnięta do przodu co spowodowało, że jego członek wsunął się głębiej do jej pyska. Rozszerzyła oczy, bowiem wystraszyła się, że mogłaby zahaczyć kłami o jego wrażliwą skórkę i niechcący ją rozciąć, ale nie poczuła w pysku posmaku krwi. Rytm też nie wzdrygnął się, czy zwolnił lub zawahał się w trakcie swojej ekspansji zmierzającej do jej bioder. Więc chyba nic się nie stało. Utwierdzona w tym przekonaniu pozwoliła by jego męskość ocierała się o jej język i podniebienie. Był olbrzymi i długi – tak jej się wydawało. Językiem dodatkowo drażniła jego skórne wypustki przekładając go z lewej do prawej i z powrotem.
W międzyczasie trochę ułatwiła rozochoconemu samcowi dostęp do swojego tyłu. Przysunęła grzbiet bardziej do przodu zginając do w eskę dzięki czemu jej lędźwia i nasadę ogona miał tuż pod swoją klatką piersiową. I choć miała taką możliwość nie skręciła tylnego odcinka wzdłuż aby ustawić go do góry łapami. Wciąż przylegała podbrzuszem do zielonego dywanu z traw, troszkę udając niedostępną. Chociaż wiedziała z doświadczenia, że dla samca to żadne utrudnienie. Powoli też zaczęła czuć ciepło uchodzącego z jej ukrytego pomiędzy udami skarbu, co zresztą Rytm powinien wyczuć pod postacią subtelnej, ale niezwykle podniecającej woni.
Rytm Słońca
Samotny pagórek
: 12 sty 2025, 13:51
autor: Rytm Słońca
Smocze wybryki dopiero się rozkręcały, ponieważ noc była jeszcze młoda. Rytm dawał się ponosić swojej dzikiej, surowej stronie, ale wbrew pozorom i jego zachowaniu cały czas uważał, aby samicy nie stała się krzywda. To było ostatnie, czego by chciał, aby się jej przydarzyło. Był nieokiełznany, łaknący kontroli, ale rozważny... Intrygowała go cały czas osobliwa długość ciała samej smoczycy, na której wykorzystanie miał zdecydowanie za dużo pomysłów. Ciekawe, czy Fabia podzielała mu ten entuzjazm. I czy spotkanie skończyłoby się czymś więcej niż zapłatą za naukę. Cóż, na pewno będzie to jeden z wieczorów nie do zapomnienia dla pustynnego samca.
//Wybaczcie losowi czytelnicy, nie umiem jednak w pisanie takich rzeczy i mam mentalną barierę na to xD
Samotny pagórek
: 07 maja 2025, 5:57
autor: Jedno Słowo
Był niedawno w świątyni i był nieco skonsternowany. Vaelin patrzył na swoje łapy przez chwilę, które były zakrwawione. Na arenie pozbył się kilku drapieżników, ale odległość przed nim była tak duża, że niemalże chciał natychmiast zrezygnować. Potrzebował siły i wytrzymałości, której nie miało zbyt wiele smoków. Potrzebował również kilku kropel szczęścia, ale podjął już decyzję. Zamierzał zostać mistrzem areny, nawet jeśli oznaczało to śmierć w próbie. Czy mógł mieć jakieś większe marzenia w świecie pełnym wybrańców boskich? Zdecydowanie nie, bo on nie umiał się modlić tak jak niektórzy, nie umiał przemawiać i sprawiać, że wszyscy dookoła niego czują się lepiej. Mógł po prostu własnymi łapami, nie jęzorem, określić swoją trasę. Posiadanie celu było czymś ważnym dla coraz starszego smoka. Nie chciał stać w miejscu i liczyć na to, że jakaś walka niegdyś przyjdzie. Żył już bardziej dla siebie, niż dla matek, które faktycznie bardziej krążyły na obrzeżach stada i skupiały się raczej na egzystencji, niż faktycznym życiu i przeżywaniu czegoś.
To mu przypomniało... miał porozmawiać z pewnym smokiem do którego nawet posłał krótką myśl o miejscu, bez wyjaśnień dlaczego ma się tu stawić- też nie mógł się spodziewać wylewności od Vaelina oczywiście.
Kiedy przyleci, zobaczy wojownika (już praktycznie w pełnym rozmiarze gigantycznego smoka) z trzema niewielkimi trupami na grzbiecie- chochlik, goblin, kobold. Śmierdział nieco krwią, ale niezbyt świeżą.
Hektyczny Kolec
Samotny pagórek
: 07 maja 2025, 13:11
autor: Nieme Przekleństwo
Nogi wężowego doprowadziły go prosto do miejsca, o którym w wiadomości powiedział mu Vaelin. Nie wiedział za bardzo, po co w ogóle miał się tutaj stawić, ale rozmowa z Jednym Słowem zawsze była dla niebo przyjemnością, a nie obowiązkiem. Jego szpony głośno stukały o podłoże, nadal niezbyt przycięte po jego zdecydowanie zbyt długim śnie. Znajomy zapach krwi momentalnie zwrócił jego uwagę. Na całe szczęście nie należała ona do jego przyjaciela, a jego ofiary.
Adept ledwo co dorastał olbrzymowi do klatki piersiowej. Niski wzrost Hektycznego był już bardzo dobrze widoczny, zwłaszcza że jeszcze nie osiągnął nawet swojej maksymalnej wysokości. Delikatnie zadarł swój pysk do góry i posłał w stronę wojownika delikatny uśmiech.
— Widzę, że na arenie się powodzi. — stwierdził radośnie, omiatając wzrokiem zdobycze wojownika. Czyżby chciał po prostu pochwalić się swoimi osiągnięciami?
Coś w środku Hektycznego nagle go ścisnęło. Dziwna zazdrość drgnęła delikatnie jego ciałem, przeszywając po nim nieprzyjemny chłód. Hektyczny wszedł już na arenę aż dwa razy i za każdym razem wracał jako przegrany, bez ani jednej zdobyczy. Czy naprawdę był aż tak okropnym czarodziejem? Może w ogóle nie uda mu się osiągnąć dorosłej rangi, patrząc na osiągi tak młodego Vaelina, który co jak co ale był w podobnym wieku do niego.
— A więc, w jakim celu mnie tutaj wezwałeś? Potrzebujesz jakiejś pomocy w czymś? — zapytał, chcąc od razu przejść do konkretów. Wolał wiedzieć, czego oczekiwał od niego Vaelin, niż bawić się w głupie podchody. Byli zresztą przyjaciółmi, więc nie było po co przedłużać tematu.
Jedno Słowo
Samotny pagórek
: 07 maja 2025, 21:51
autor: Jedno Słowo
Vaelin nie czuł tego jednak w ten sposób. Zawsze uważał, że przyjaźń to coś bardzo... hm, prywatnego. Czuł się jednak dziwnie z myślą o tym, że Rairish raczej zdecydowanie bardziej wolał... no może nie 'wolał' tylko przy wyborze, raczej nie stawiał czerwonogrzywego zbyt wysoko między wszystkimi, których nazywał przyjaciółmi (co już było dziwne, bo przecież "przyjaciel" to tak wielkie i poważne słowo, niemalże zobowiązanie). Czemu właściwie? Nie był pewny, ale to może było związane z pewną rezerwą matek, które jednak nie wydawały się zbyt mocno i głęboko uczestniczyć w jego życiu, wybierając raczej swoje własne towarzystwo lub izolując się od innych.
– Przyjaciel– powtórzył jak mantrę i pomachał łapą do Rairisha. Dla Vaelina słowa miały niezwykle duże znaczenie, największe właśnie te pojedyncze, najbardziej wyróżnione. Skoro adept tak go nazwał to zapewne miał powód i chociaż wojownik jeszcze niedawno tego nie czuł to teraz robił wszystko co mógł, aby Hektyczny faktycznie patrzył na niego jak na przyjaciela. Nie miał jednak wielkich nadziei, ale też nie poddawał się w tej kwestii.
Znów zgiął szyję nisko, aby nie górować podczas rozmowy.
Vaelin lekko pokiwał łbem na boki. Szło... różnie. Niemniej zamierzał się nie poddawać, szczególnie biorąc pod uwagę to, iż złożył pewną obietnicę przed posągiem w świątyni. Ofiary jego łap nie miały znaczenia, szczególnie jeśli brać po uwagę, że nawet nie zostały przyjęte jako złożona ofiara.
Wojownik pokazał łapą na Rairisha- Sny.... Opowiedz– oczywiście skoro przyjaciel przechodził do konkretów to i on to czynił nie zamierzając kluczyć dookoła tematu. Oczywiście nawiązywał do tego co tak odmieniło jego życie. Czym zresztą były porażki w walce jeśli przez kilka snów potrafił być tak przyciągający wszystkich dookoła? Mógłby być też piastunem i wtedy nikt nie wymagałby walki od niego.
Hektyczny Kolec
Samotny pagórek
: 07 maja 2025, 22:20
autor: Nieme Przekleństwo
Końcówka ogona Hektycznego gwałtownie drgnęła na słowo „sen”. W jego myślach ponownie pojawiły się obrazy, które towarzyszyły mu przez zaledwie księżyc, a łeb zaczął delikatnie pobolewać, jakby w ten sposób chcąc zmusić smoka do ominięcia tematu. On jednak nie planował tego zrobić. Vaelin był w końcu jego przyjacielem i to jednym z tych bliższych. Czemu akurat on miał nie znać prawdy o tym, co go spotkało?
Jego szpony delikatnie wbiły się w podłoże, a z płuc wydobyło się głośne westchnienie. Jeszcze raz na szybko przeanalizował sytuację.
— Widziałem w nich wiele. Wyrwały mi moją pisklęcą i nastoletnią niewinność, jak dorosły zabiera pluszaka swojemu potomkowi… — wymamrotał, odruchowo drapiąc się po głowie.
Tyle wizji. Tyle odczuć. Tyle emocji i tyle słów. Nie wiedział, jak mógłby je komukolwiek przedstawić za pomocą malutkich słów.
Niepewność na krótką chwilę szarpnęła jego ciałem. Dlaczego w ogóle chciał o tym opowiedzieć Vaelinowi spośród wszystkich innych smoków? Czy on naprawdę zasłużył na jego zaufanie do tego stopnia? Jakby na to spojrzeć, jeszcze nigdy się na nim nie zawiódł. Pozostało więc liczyć na to, że tym razem będzie podobnie.
— Prawda i honor, które były niegdyś dla mnie tak ważne straciły cały sens… wszystko, straciło pewien sens. — kontynuował, a jego szpon mimowolnie zaczął skrobać coś w ziemi, kiedy reszta jego ciała w końcu usiadła.
Zapowiadała się długa historia.
— Zobaczyłem świat oczyma mrówki, której życie nie jest nic warte w kontekście całego mrowiska. Bez względu na to, jak bardzo myślimy o sobie jak o pojedynczych jednostkach, to dobro stada zawsze będzie przyćmiewać nasz indywidualizm. To samo tyczy się stad, które stały się dla mnie niczym więcej, jak kwestią poboczną. Niegdyś wmawiałem sobie, że będę bronić naszego stada całym sobą. Teraz wiem, że gdyby całe Mgły miały stanąć w płomieniach, ratowałbym tylko tych, którzy są mi najbliżsi. — wytłumaczył, robiąc sobie krótką chwilę przerwy na kolejne przemyślenia.
Obraz mrowiska ponownie zawitał w jego umyśle. Jak ktoś tak oddany dobru społeczeństwa może funkcjonować? Życie jako zębatka w maszynie musiało być przecież pozbawione radości. Stada istniały tylko po to, aby łatwiej było rozpocząć współpracę między innymi smokami. Tak jak on mógł pożyczyć kilka kamieni szlachetnych, tak inni mogli to uczynić. Współpraca poprawiała sytuację każdego, lecz gdzieś była przecież granica.
Nie chciał być marionetką w łapach przywódcy czy zastępcy, która ślepo wykona każdy jego rozkaz.
— Doświadczyłem na własnej skórze, że w obliczu wiecznego cierpienia i bólu wszystkie wartości moralne stają się nieznaczące. Chcąc uciec z wiecznego snu, byłem gotów zabić własną siostrę. — i tu na chwilę przerwał, jak gdyby nie potrafiąc mówić dalej.
Znowu widział zakrwawioną Razzmę, która konała z rany zadanej przez jego własną paszczę. Znów czół w pysku smak krwi, a nozdrza przeszywała metaliczna woń. Aż zrobiło mu się niedobrze na samą myśl, że w tamtej chwili mógł czuć jakąś chorą satysfakcję.
Wężowy delikatnie się skrzywił, próbując nie dać po sobie poznać, że coś go trapi. Kolejne głośne westchnienie przerwało ciszę, a jego łapa spoczęła na jego głowie, próbując delikatnie załagodzić nieprzyjemny ucisk jego czaszki.
— To naprawdę trudne do opisania. Ja… Ja czułem wtedy emocje nie do opisania. Były tak obrzydliwe, że na samą myśl mój żołądek się zaciska. Do tego ten głos… Głos, który towarzyszył mi podczas całego snu. To on namawiał mnie do wszystkiego, co sprzeczne było z moimi przekonaniami. — kontynuował, powoli tracąc już wcześniejszą grację w swojej wymowie.
Kolejna krótka cisza, tym razem spędzona nie na rozmyślaniu, a próbie przyzwania się do porządku. Nie chciał, aby Vaelin widział go w takim stanie. Hektyczny chciał być w końcu postrzegany jako poważny i bystry, a nie wiecznie przerażony i gadający od rzeczy.
— To wszystko musi brzmieć dla ciebie pokracznie. Zrozumiem, jeśli uznasz te sny za głupotę i stwierdzisz, że one nic nie znaczą. Dla mnie były one jednak najbardziej rzeczywistą rzeczą, jaka kiedykolwiek mnie spotkała. —
Jedno Słowo
Samotny pagórek
: 09 maja 2025, 15:56
autor: Jedno Słowo
Rairish wydawał się wstrząśnięty gdy tylko usłyszał prośbę. Vaelin na to zacisnął pysk i lekko przekrzywił łeb. Może nie powinien? Może nie chciał o tym rozmawiać właśnie, a on go w jakimś znaczeniu do tego zmusił? Może Rai po prostu nie był asertywny?
W końcu jednak powoli słowa zaczynały wyciekać. Najpierw cicho, niepewnie. Szukał chyba odpowiednich słów na to i nawet jeśli nie do końca rozumiał 'pluszak' to zrozumiał ogólny zamysł tego przesłania. Czy sny potrafiły tak zmieniać? Vaelin też miewał sny i one też nie były najpiękniejsze, przeważnie wręcz przeciwnie- niepokojące przynajmniej. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że one były jego- czarne i niejawne. Nawet jeśli były złe to się z nich budził przecież, a tutaj nie było świata ze snów. A mimo to... poważnie patrzył na podłamanego przyjaciela i poważnie kiwał łbem na jego słowa.
Przez cały ten czas słuchał.
Słuchał tego małego smoka, tak pełnego niegdyś życia.
Tak bardzo oczarowanego życiem, które tak bardzo starało się go załamać.
Czy mógłby go jakoś pouczać? Wola Vaelina nie była sternikiem na łodzi jego życia, co najwyżej siedzącym pod pokładem majtkiem, którego nikt nie słuchał. Mógł jednak przyznać, że sam uważał się za mrówkę, mógł więc być taką mrówką dla samego Rairisha. Vaelin czuł powołanie i nawet jeśli nie uważał całego stada za rodzinę to nadal czuł, że pomógłby każdemu napotkanemu smokowi niezależnie od tego jak niebezpieczne byłoby to. Nie było jednak nic złego w uświadomieniu sobie pewnego egoizmu. Poza tym Hektyczny miał wielu przyjaciół, czy byłby w stanie podjąć jakieś decyzje, miał jakąś listę i co zrobiłby nie widząc kogoś z najbliższych? Zignorowałby potrzebujących pomoc bliżej i ruszyłby szukać bliskiego? Nie wykluczone, jednak Vaelin niemalże był przekonany, iż Rai nie jest egoistą takim za jakiego się widzi.
Na wzmiance o zabiciu siostry nieco zmrużył ślepia. Czy sam byłby w stanie to uczynić? Nigdy nie poddał się ogromnemu cierpieniu na tyle, aby tak stwierdzić, ale gdzie była krawędź wytrzymałości? Czy i on nie złamałby się pod uczuciem ciągłego cierpienia bez omdlewania?
O nie, Vaelin widział zbolałą mimikę jego pyska bo i ją starał się wyłapywać. Czerwonogrzywy smok cały czas wlepiał wzrok w rozmówcę. Nadal jednak nie znalazł odwagi, aby przerwać. Nawet poruszać się nie chciał, aby nie przerywać potoku słów, które się lały dalej.
W końcu jednak skończył, a Vaelin pokręcił łbem na boki nie zgadzając się. Nie brzmiało pokracznie, raczej szokowało. Wiedział, że sny potrafią wydawać się realne, wiedział też że smoczy sen nie raz kończył się śmiercią.
–Co... zamierzasz?– zapytał w końcu i delikatnie się uśmiechnął. Wstał już jakiś czas temu, a więc na pewno jakieś odpowiedzi odnalazł, przynajmniej po części. Vaelin podniósł łapę jakby w geście chęci objęcia mniejszego adepta, ale zamarł, bo też nie wiedział czy taka forma wsparcia byłaby odpowiednia. Cóż, jeśli Hekrtyczny nie zareaguje to po prostu postawi łapę znów na ziemi. Nie zechce się pchać na siłę z tym swoim miernym wsparciem. Był w końcu mrówką, ale i tak zamierzał robić co trzeba.
Hektyczny Kolec
Samotny pagórek
: 09 maja 2025, 19:22
autor: Nieme Przekleństwo
Krótka cisza zapanowała między dwójką smoków, kiedy padło niby proste, lecz wyjątkowo ważne pytanie. Co zamierzał zrobić Hektyczny? To pytanie było mu już bardzo dobrze znane. Sam wężowy miał już na nie gotową odpowiedź, lecz to nie zmieniało faktu, iż opowiadanie o tym było w dziwny sposób ciężkie. To właśnie w tym miejscu krzyżowały się drogi dawnego Raia, który był gotowy krzyczeć na cały głos, jakim to czarodziejem nie zostanie, a aktualnego Hektycznego, którego plany były znacznie bardziej zawiłe niż pełnienie swojej roli w stadzie.
— Ja będę kontynuował poszukiwania prawdy. Pragnę poznać wszystko, co mogę, zaczynając od bogów i kończąc na historii stad. — stwierdził krótko i zwięźle, a jego odpowiedź przez jeszcze kilka długich sekund zawisła w powietrzu.
Głębokie westchnienie ponownie opuściło jego płuca, jak gdyby cały wcześniejszy ciężar delikatnie zsunął się z jego barków.
— Wszystkie inne cele nie mają dla mnie żadnej wagi. Patrzę z niezrozumieniem na tych, którzy poszukują bogactw, wspinają się po szczeblach na arenie, próbują założyć rodzinę, czy chcą zrobić jak najwięcej dla swojego stada. W moich oczach to wszystko jest ulotne i niegwarantowane. Wiedza jednak zostaje. — dodał ponuro, spoglądając na Vaelina.
Zauważył, jak ten chciał go objąć. Wężowy jednak zdawał się niezbyt skłonny do takiego gestu. Znów była to sprawka snu, który zbrzydził mu fizyczny dotyk. Ten kojarzył mu się już tylko z walką: z rozszarpywaniem skóry przeciwnika i maczaniu się w jego krwi.
Pomimo tego na jego pysku pojawił się delikatny uśmiech, świadczący o zauważeniu tego miłego gestu ze strony olbrzyma.
— To jednak nie zmienia faktu, iż jesteś dla mnie naprawdę bliskim przyjacielem. Chcę podzielić swoją drogę również i z tobą. Wspierać cię w twoich wyczynach na arenie, jeśli ty wesprzesz mnie w poszukiwaniu wiedzy. Wierzę, że mogę ci bezgranicznie w tej kwestii zaufać. —
Jedno Słowo
Samotny pagórek
: 10 maja 2025, 14:21
autor: Jedno Słowo
Vaelin za to miał bardzo duży problem z definicją owej prawdy, której tak Rai zamierzał szukać. Zawsze uważał, że 'prawda' to kwestia perspektywy i tego, czy rzecz jest godna zapamiętania i przekazania tym, którzy odziedziczą przyszłość. A czym tak naprawdę jest kłamstwo ? Prawda to bardzo niepewny grunt. Czy istnieją słowa powiedziane lub spisane w stu procentach szczere? Prawda to nie jest lekarstwo na dobre samopoczucie, wręcz przeciwnie...
A wiec czerwonogrzywy patrzył nadal bez słowa i tylko lekko uniósł brwi na wypowiedź, jakby był zaskoczony. Tak na prawdę żałował, że jego przyjaciel chce gonić za czymś co zawsze będzie przed nim.
Potem wręcz nieco się skulił, bo właśnie to Rairish deptał wszystkie jego wartości, jakie miał jako ta mrówka, która nie udawała, że chce latać... nie szukał czegoś takiego jak wygrana w życiu, a po prostu chciał przeżyć je i niczego nie żałować, próbować wszystkiego po trochu, a to nie było nic złego i nic niezwykłego. A więc tak... wszystko było ulotne, nawet życie jego i jego przyjaciela, więc czemu zamierzał gonić za prawdą czyli czymś co po prostu było. Oczywiście, chciał aby mu się udało, ale czy faktycznie mógł dosięgnąć do czegoś co finalnie będzie mógł uznać za złapanie tej prawdy? A może nigdy nie spełni swojego marzenia, jakby był łowcą, który goni błysk światła rzucany przez taflę wody?
–Nie... nie... ma... gwarancji– mówił z przerwami, ale była to raczej najdłuższa wypowiedź jego z ostatnich księżyców. Czuł pewien gniew, który jednak przełknął. Takie było marzenie tego smoka, a on faktycznie był tylko mrówką, która żyła w swoim życiu bez wagi.
Podniesiona łapa w końcu opadłą, gdyż dojrzał niechęć do dotyku. Nic w tym złego nie było, pewnie sam nie pozwoliłby sobie na taki gest i pewnie sam ukrywałby niechęć tym uśmiechem.
Po ostatnich słowach lekko przekrzywił łeb na bok. Najwyraźniej oboje mieli zupełnie inne cele w życiu, ale to też nie musiało oznaczać, że staną się sobie obcy, co? Mimo przynajmniej to usłyszeć, że mimo nie zrozumienia celów tego drugiego, będą w jakimś stopniu sobie pomagać.
– Wsparcie...– powiedział i nieco przekrzywił łeb na bok, a potem się uśmiechnął- Szukaj... Ja... walczyć.
I taki układ mu się podobał. Przecież jedno drugiego nie wykluczało, a Rairish raczej będzie potrzebował w życiu kogoś kto chętnie będzie walczył, bo prawda może się kryć nie tylko za przyjemnymi i nieżywymi rzeczami. Prawda mu nie da kamieni szlachetnych, ani mięsa.
Hektyczny Kolec
Samotny pagórek
: 12 maja 2025, 18:06
autor: Nieme Przekleństwo
Ich rozmowa znowu sprowadziła się do tego, iż byli dla siebie jak ogień i woda. Vaelin widział sens w życiu jako część stada, a Hektyczny bez względu na swoje próby nie potrafił spojrzeć na to z perspektywy przyjaciela. Wiedział, że dla niego kodeks i życie Mgieł było wyjątkowo ważne. Potrafił zrozumieć to, co mogło dziać się w jego umyśle. Jego własny rozum jednak wypierał wszystkie cnoty, które prezentował sobą olbrzym. Wężowy był pijawką, która zamiast krwią żywiła się wiedzą. Jeśli ktoś z innego stada wyciągnąłby w jego kierunku łapę i zaoferował nieskończone źródło informacji, on w jedno uderzenie serca zgodziłby się, pozostawiając Mgły za sobą.
Pomimo że myśl ta sprzeczna była z kodeksem, to on nie czuł się jak zdrajca. Nie robił tego po to, aby im zaszkodzić. Jego intencje nie były przesiąknięte złem. Czuł się jak drapieżnik zmuszony do polowania. Z jednej strony był w dziwny sposób związany ze stadem przez więzy ze swoimi przyjaciółmi, z drugiej było ono dla niego równie obce co inne stada.
Dlaczego musiał taki być?
Mimo tego miło mu się zrobiło, jak Vaelin zaakceptował jego ofertę wzajemnej pomocy. Może i mgły były mu obojętne, ale Słowo był dla niego naprawdę bliskim przyjacielem, na którym zwyczajnie mu zależało. Skinął delikatnie głową na jego słowa, jakby akceptując taki układ. Był on zresztą dla niego bardzo korzystny. W przeciwieństwie do wojownika on nie był stworzony do walki. Na arenę i pojedynki przychodził tylko po to, aby w jakiś sposób pokazać, iż nadal pełni swoją funkcję i próbuje kształcić się na pełną rolę. Teraz jednak nie widział w tym żadnych planów na dalszą przyszłość.
— A więc zgaduje, że to jeszcze nie koniec naszej rozmowy. W końcu nie ściągnąłeś mnie tutaj tylko po to, aby porozmawiać o moich niepewnościach. — zaśmiał się lekko, ponownie wbijając swoje spojrzenie w rozmówce, oczekując kolejnego, najprawdopodobniej pojedynczego słowa.
Jedno Słowo
Samotny pagórek
: 13 maja 2025, 10:19
autor: Jedno Słowo
On też nie był wspaniałym wojownikiem i nic na to nie mógł poradzić jak po prostu ćwiczyć i starać się bardziej, aby faktycznie być coraz lepszym.
Tak, w sumie wezwanie go tu nie było tylko dlatego, aby usłyszał o samych snach. Może też chciał się pochwalić, albo bardziej oznajmić jakie ma plany...? Wychodziły w końcu one nieco poza schemat, który mu przedstawił Rairish. Vaelin milczał pewien czas patrząc w horyzont i nieco kiwnął barkami- Chcieć... pomóc– wyjaśnił na kwestię jego niepewności, ale po tych słowach nieco się skrzywił. Gdyby faktycznie nic więcej nie miał to Hektyczny z pewnością by już sobie poszedł. Zawsze mu się wydawało, iż musiałby podtrzymywać rozmowę, albo wprost powiedzieć, aby po prostu posiedzieli sobie w błogiej ciszy. Eh, mu zawsze się gdzieś śpieszyło.
Kiwnął łbem lekko, bo przecież miał sprawę, a raczej zakomunikować chciał. Pokazał łapą na siebie.
–Chcę... czempion... Viliara– rzekł spokojnie i westchnął dość głośno. Potem znów kiwnął barkami.
–Starać... się... najwyżej... zginąć.– dodał niemalże rozbawiony! Co w tym śmiesznego? Bo to była właśnie droga walki, tak inna od drogi wiedzy, którą chciał Rairish. Może to obudzi rozmowę o ewentualnej śmierci i strachem przed nią... W sumie ciekawił go pogląd przyjaciela na śmierć. Sam w końcu otrzymał dość dobitną lekcję kiedy jego starsza siostra zaginęła.
Hektyczny Kolec
Samotny pagórek
: 15 maja 2025, 15:50
autor: Nieme Przekleństwo
Pomimo tego, z jaką lekkością do tego tematu podchodził Vaelin, Hektyczny zareagował w zupełnie odmienny sposób. Niemal zastygł w miejscu, a jego uszy delikatnie podniosły się do góry, ignorując jego księżyce treningu związane z niwelacją jakiejkolwiek mowy ciała. Naprawdę chciał spędzić całe swoje życie, goniąc za nic nieznaczącym tytułem? Bycie czempionem Viliara nie dawało zupełnie nic, prócz ciężkich i zazwyczaj niebezpiecznych obowiązków. Jeśli nawet nie umrze na arenie, to będzie musiał stoczyć walkę na śmierć i życie z aktualnym czempionem. Cała ta myśl zupełnie gryzła się z przekonaniami Hektycznego.
„Bezsens” – pomyślał, czując, jak emocje pragną wykipieć z jego ciała. Rozumiał przyjacielskie sparingi kończące się jedynie na niezagrażających życiu ranach, ale zostanie czempionem Viliara to zupełnie inna historia. Bóg wojny nie przepadał za takim spokojnym podejściem do potyczek. Dla niego wszystko powinno być jedną wielką rzeką krwi, której mógłby się przyglądać. Zwyczajnie martwił się o przyjaciela, że ten gdzieś w całej tej rzece się zagubi: jej nurt porwie go bezpowrotnie, a on będzie mógł jedynie z daleka obserwować.
Pomimo tego udało mu się uspokoić szalejące emocje. Dla niego może był to bezsens, ale czy dla Vaelina jego poszukiwanie wiedzy nie było tym samym? Słowo przecież zaakceptował jego postanowienia, dlaczego akurat on miałby tego nie zrobić?
Kolejne westchnienie uciekło z jego pyska, a słowa same napatoczyły mu się na język.
— To bardzo niebezpieczny plan… ale nie będę cię przed nim podtrzymywał. Możesz polegać na mnie jak na swoim oparciu, lecz zapewne zbyt dużo nie będę mógł zrobić. Szkoda, że na arenie nie można walczyć we dwójkę ze wspólnym wrogiem. — zaśmiał się cicho, jeszcze przez krótką chwilę zastanawiając się, co mógłby do swojej wypowiedzi dodać.
— Jakbym był uzdrowicielem, to zapewne na każdy twój pojedynek przychodziłbym uzbrojony w medykamenty. Jako czarodziej mogę jednak jedynie dopingować cię z trybun. —
Jedno Słowo
Samotny pagórek
: 15 maja 2025, 17:53
autor: Jedno Słowo
Klasa walcząca najczęściej podejmuje większe niż inni ryzyko. Bez wytchnienia szuka potwierdzenia swoich umiejętności, nawet za cenę wielu "nie", licznego leżenia na grzbiecie i dojmującego poczucia duszy i ciała. Wojownik nie daje się łatwo zastraszyć, kiedy poszukuje tego, co mu niezbędne do życia. Wie, że bez jakiegoś celu jest niczym... Vaelin zresztą postrzegał się jako mrówka, której życie nie było wiele więcej warte, a więc czemuż miałby obawiać się śmierci?
Kolejną rzeczą było to, że mimo wszystko jego przyjaciel nie rozumiał, że czerwonogrzywy potrafiłby zabijać bez uczuć i to nie było okrucieństwo. Nie czuł po prostu niczego przy zabijaniu drapieżników, już bardziej przejmował się losem istot, które niczego mu nie zrobiły, nie chciały walczyć, a on je 'odejmował'. Planu na poprawę sytuacji na razie jeszcze nie miał. W każdym razie gdyby musiał zabić jakiegoś smoka to raczej nie stanowiłoby to problemu, szczególnie jeśli mieli świadomość, iż śmierć nie była końcem istnienia. A więc niech rzeka go porwie, niech stanowi jej część. To nadal lepsze, niż egzystencja jako wojownik, który ma rangę, ale nie sprawdza swoich umiejętności i nie próbuje się rozwijać.
Vaelin ślepy nie był, ale się niemalże rozbawił na widok pyska Rairisha. Finalnie jakby czknął utrzymując uśmiech.
–Bezesns... to... stać.
Nie widział, że dokładnie trafił w myśl przyjaciela, ale tak właśnie było przynajmniej dla niego. Gdyby postanowił po prostu siedzieć na zadzie, czasami zawalczyć, czasami zapolować... co to było za życie? A tak to mógł do czegoś dążyć, pokazać samemu sobie, iż jest dobrym wojownikiem i to takim, któremu się raczej nie wchodzi pod łapy bez powodu. Mógł też w tym wszystkim być łagodny i spokojny. Ich drogi się tak bardzo nie różniły, po prostu jedna wydawała się bardziej niebezpieczna, ale obie były trudne, oboje też mogli zginąć w próbie dążenia do swojego celu.
–Robimy... Robimy swoje...– Tak, to był pierwszy raz kiedy Rairish usłyszał, aby Vaelin powiedział coś bez przerwy między słowami, chociaż musiał je powtórzyć. Samiec chwilę utrzymał uśmiech, a potem odwrócił łeb patrząc na horyzont.
– Wszystko...– powiedział po chwili i machnął łapą w stronę stadnego terenu. Kiwnął łbem na znak podziękowania, a potem wstał, zbierając trzy niewielkie trupy.
–Wracam– oznajmił i faktycznie powoli ruszył.
Hektyczny Kolec
zt
Samotny pagórek
: 02 sie 2025, 20:31
autor: Rozwichrzony Kolec
Jak powstawała świadomość?
Pewnego ranka po prostu budzisz się i spoglądasz w taflę jeziora, pierwszy raz dostrzegając dowód własnej tożsamości? To nie mogło być to. Pierwsze zrozumienie własnych uczuć? Pierwszy błysk logiki? Zdolność rozpoznawania wzorów nie była niczym wyjątkowym, nawet szczur rozpozna gdzie jest najwięcej jedzenia, a gdzie w powietrze zalewa zmysły groźbą woni drapieżnika. Czasami chciał pochwycić takie małe stworzenie. Żywe. Otworzyć mu skórę, przetasować wnętrzności, zobaczyć czym różni się od niego w środku i czy w ogóle te głupie pytania mają sens. Niuanse pojmowania bywają jak pył na wietrze, czasami zdzierają skórę podczas wichury, a czasami tylko chciałoby się zmyć je z siebie w najbliższym zatęchłym stawie.
Natomiast wiodąca teoria, dlaczego jest kim jest, przystanęła póki co na spuściźnie swoich działań, kiedy n-ty raz znalazł odciski śladów dzika w runie leśnym, a nadopiekuńcza gryfica ojca zmusiła go do zmiany trasy wędrówki, jazgocząc w proteście wobec coraz otwarciej samobójczych decyzji pisklęcia. Spojrzał tylko na nią bezwiednie. Przypomniał mu się swędzący dylemat, który pomógł mu odkryć
Pojętny KolecVerso – czy chroniła go z własnej woli, czy przez narzucone maddarą jarzmo jego rodziciela?
Odrapał tylko pobliskie drzewo z kory i ruszył truchtem za kruczoczarną sylwetką opiekunki.
Niejeden taki pień padł ofiarą swędzących pazurków pisklęcia. Jak szlak wytyczony dla przyszłych pokoleń, od Zimnego Jeziora, łamiący ścianę lasu i w głąb Dzikiej Puszczy, meandry gonitwy za błędnymi rozważaniami zdążyły weżreć się matecznik puszczy równie mocno, co zmęczenie w mięsnie karku świeżego istnienia. Choć i zdążył trochę ochłonąć – wieczny półmrok pachnących mchów, krzewów, błotnistych potoków i jarów przyozdobił jego stadną woń trofeami natury, skrzętnie maskującego stadną przynależność, a nawet uśmierzając parujący zapach przegrzanego smoka.
Zmęczenie zaczęło przyćmiewać mu umysł. Jak narkotyk rozlało się po koniuszkach nerwów i zanim mrugnął, Talima już niosła go na grzbiecie, niosąc na szczyt pobliskiego pagórka.
Rozłożył się tam na wznak, i wbił wzrok w jaskrawo błękitną głębię bezbrzeżnego nieba. Pierwszy raz ją taką dostrzegł. Rozlane puchacze chmur zdawały się stanowić ostatni przystanek na drodze do lazurowej nieskończoności, a ta realizacja zupełnie odegnała jakiekolwiek myśli o śnie. Ciało się relaksowało, a umysł pędził – gdzie właściwie niebo się kończy? Czy chmury się przesuwają, bo niebo się obraca, czy to ziemia się obraca, niezależna od nieba?
Chyba... Chyba nie powinien był jeść tamtych dziwnie pachnących roślin...
Samotny pagórek
: 07 sie 2025, 1:49
autor: Oblicze Parszywe
Świadomość była w każdym z nas od samego początku. Jednak nie wszystko było takie proste bo świadomość tworzyła się każdego dnia, rozwijała, puszczała korzenie coraz głębiej i głębiej w umysł. Każde wydarzenie, mniej lub bardziej wpływające na życie jednostki tworzyło. Może świadomość tworzyła się razem z życiem? Jednak czy pisklę ma świadomość bycia? Czy tylko istnieje gdzieś pomiędzy innymi jednostkami? Koszmarny nie miał takich dylematów. Jego życie było proste, chociaż świat rzucał mu kłody pod łapy od kiedy był jajem. Później rzucał je sobie już sam swoimi impulsywnymi decyzjami. Jednak przed wykluciem nie posiadał świadomości, wszak go nie było. Tworzył się. Nie pamiętał narodzin, pamiętał jedynie zapach samicy, która postanowiła go przygarnąć, wychować i dać szansę istnieć.
Świadomość jest tobą.
A stworzenia? Nie różniły się. Każdy miał swoje bebechy, a przy patroszeniu, któregoś szczura z kolei nawet tak prosta istota jak Letharion zauważała podobieństwo. Jednak o smocze wnętrzności wypadałoby zapytać uzdrowiciela. Oni posiadali wiedzę ponad tą, którą posiadały przeciętne smoki.
Akurat był w pobliżu kiedy jego wzrok wyłapał gryficę z czymś na grzbiecie. I chociaż sam jako dzieciak zapuszczał się w przeróżne zakątki terenów, nie spodziewał się zobaczyć pisklęcia bez rodzica. Czy on w ogóle widział inne pisklęta poza tymi mglistymi? Mimo wielu godzin nauk, skuszony wizją łatwego posiłku ruszył w ich stronę. Jego pysk zmarszczył się, a w gardzieli rozbrzmiał niski warkot. Jeśli to faktycznie było pisklę, to wypadałoby go bronić. Chyba. Przez to, że sam nie podróżował z kompanami, nie do końca rozumiał ten koncept, więc i kompletnie nie połączył faktu, że samica wcale nie chciała malca zjeść, a wręcz była jego opiekunką.
Z każdym jego krokiem zapach mchu i wilgoci, zmieszany ze smrodem gnijącego mięsa i ogólnego rozkładu docierał silniej do jego potencjalnych ofiar. Dopiero kiedy był odpowiednio blisko przez jego łeb przeleciało jedno ze wspomnień. Wspomnień pachnących dobrym jedzeniem, ciepłem i dużą ilością słów. Zachwiał się na łapach i aż zmarszczki na pysku mu się wyprostowały, kiedy dotarło do niego, że przecież zna tego gryfa. Ona i jej smok byli świadkami jednej z jego dziecięcych eskapad.
Zamrugał więc i przekrzywił łeb. Powinien się odezwać i dać znać, że jednak nie jest zagrożeniem? Dlaczego integracja musiała być taka trudna!
Ĉielo
Samotny pagórek
: 15 sie 2025, 18:58
autor: Rozwichrzony Kolec
Myślisz, więc jesteś. Jesteś więc czynisz. Czyny nie słowa, ale to słowami odgranicza się inteligencję od zezwierzęcenia. Skoro jesteśmy w środku tacy sam, a jednak każdy się różni – dlaczego wolno uznawać świadomość jako uniwersalny przywilej pod kopułą jednego, rozmytego określenia? Nie powinna mieć poziomów, warstw? Nie należałoby jej udowadniać, zdobywać, osiągać?
Być świadomym czegoś znaczy rozumieć. Dziecko nie ma pojęcia o świecie tak jak jego rodzic, łowca nie ma pojęcia o stadzie takiego co przywódca, prorok nie jest wszechogarniający tak jak bóstwo, któremu służy. Czym jest więc świadomość? Odpowiedzialnością?
Wiedzą?
Niebo było właśnie takie, wszechogarniające – Ĉielo czuł się pierwszy raz malutki w inny sposób niż zadzieranie pyszczka do napotykanych dorosłych. Perspektywa dorośnięcia zawsze gdzieś czai się pagórku ambicji nieporadnej pociechy, ale nie każdy jest na tyle szalony, by spojrzeć w niebo i wierzyć, że może się do niego porównywać. Przepływające łagodnie obłoki łączyły się i formowały w nowe kształty, tak jak smoki w zgromadzenia i stada. Jedna nich nawet przypominała smoka. I warczała.
Nie, chmury nie warczą.
Zamrugał, wyrwany z transu. Czarna gryfica dysząc z gorąca zerwała się na równe nogi i kłapnęła dziobem, posyłając uwagę wyklówki na zbocze pagórka, niosące z wiatrem obfitość woni i karcących odorów. Spocone futro pisklęcia w połączeniu z gumowatym zmęczeniem stanowiło dla nich swoistą barierę znieczulającą, ale przewrócony na bok łeb nie miał podobnych osłon przed widokiem naprężonego groźnie, tatuowanego żółcią i brązem drapieżnika, który podkradał się do rozleniwionego pisklęcia oraz zmęczonej jego kaprysami kompanki.
–
Dzi-dzieńdobry?... – wyjęczał półszeptem, czując jak wywalone na wznak ciało bezwarunkowo sztywnieje, a ślepia rozszerzają, łapiąc więcej światła.
Pstrokate ciałko odwróciło się ostrożnie na bok, w jak najpłynniejszych, niegroźnych ruchach, dopóki pierwsze brodowe pazurki nie złapały trawiastego gruntu. Gdzieś za lazurowymi obwódkami ślepi instynkt uspokajał, że jeszcze żył, ale napięte mięśnie nie dawały się łatwo przekupić. Ogon powoli przysunął się do tylnych łap i przylgnął w gotowości do ziemi, by dać oparcie w razie pilnej potrzeby dania nóg za pas.
Zlęknione młode oblizało spierzchnięte wargi i otaksowało wzrokiem przekrzywiony łeb napastnika. Chyba do pisklęcia należał kolejny ruch.
Spróbował uśmiechu.
–
Jesteś bardzo straszny, wiesz? – kąciki pyska chciałby się unieść w wyrazie podziwu, ale sczezły na półżarcie –
Nikt mi nie powiedział, że ten pagórek jest zajęty, ale jeśli przeszkadzam, to mogę sobie pójść! – dorzucił z płochliwą poufałością, jakby próbując czerpać z własnych słów kilka miarek odwagi.
Napiętymi posunięciami przekornego ciała podniósł się do pionu i kryjąc jak najskrupulatniej drżącą kitę ogona, przyjrzał się błyskowi rozpoznania w oczach milczące przybysza. Zastanowił się przez chwilę.
–
To kompanka mojego taty Łaknącego, Talima. Znacie się? – pchnął w eter i postąpił pochopny kroczek do przodu. Nadmieniona opiekunka drgnęła na widok jego samobójczego zachowania, ale była zbyt zajęta oceną sytuacji, by interweniować.
–
Bardzo... Ciekawie pachniesz – skłamał, ukrywając to za szerszym teraz, powitalnym wyszczerzem –
I się bardzo dobrze skradasz, zupełnie Cię nie zauważyłem! Jesteś łowcą? – rozpędzona lawina dedukcji omiatała aposematyczne usposobienie Koszmarnego, czyniąc jeszcze jeden, głupi krok na przód –
Ale wyglądasz na bardzo silnego, a łowcy polują, bo tak mi mówił Pojętny Kolec. – powołał się na autorytet piastuna, obserwując reakcję –
Więc może wojownik? Jak mi powiesz kim jesteś, ta ja też ci powiem!
Zatrzymany na niemal wyciągnięcie łapy pisklę otworzyło ciekawsko pyszczek i zaczęło niecierpliwie wachlować rozemocjonowaną kitą, jakby w naiwnej wierze, że nieznajomy nie przyszedł to go skrzywdzić. W końcu miał multum szans, ale tego nie zrobił! A nawet gdyby, może wizja zaznajomienia się z ufną kulką uradowanej pasteli odwiedzie go od tego pomysłu?
Samotny pagórek
: 23 sie 2025, 21:42
autor: Oblicze Parszywe
Czy udowadnianie świadomości ma sens? Czy po prostu każdy nie był świadomy na swój własny sposób? A może wystarczy wiedzieć, że się istnieje? To wszystko było zbyt skomplikowane. Chociaż myśl o poziomach świadomości faktycznie mogła mieć jakiś sens. W końcu smoki były... bardziej świadome? od zwierzyny. A może to po prostu kwestia inteligencji? Nawet najgłupszy smok posiadał więcej szarych komórek od szczura.
Poziom zrozumienia jednak może zależeć od ciekawości. Jeśli chcesz poznać więcej, nauczyć się więcej, możesz zyskać wiedzę większą niż podstawa twojego statusu. Rodzic może pokazać dziecku świat piękny, interesujący, a jednak niektórzy pokazują coś zupełnie innego. Czy dzieci powinny poznawać okrucieństwo świata?
Czy to niebo otacza świat? A może świat otacza niebo? Które z nich jest bardziej wszechogarniające?
Hah! Gdyby pisklę było zwierzyną, już dawno leżałoby na dnie Letharionowego żołądka. Jednak to właśnie świadomość, że młodzik jest czymś więcej jak kawałkiem trawy sprawiała, że nadal żył. Noo i może nieco zasługa gryficy. W końcu darowanemu mięsku się w zęby nie zagląda.
Oh! Zauważył napięte mięśnie, oblizanie warg. Czyżby faktycznie go wystraszył? Wargi wojownika drgnęły w czymś na wzór nieumiejętnego uśmiechu. Położył się, chcąc rozwiać nerwową atmosferę. Przecież nie zamierzał go straszyć. Dzieciaków się nie straszy. Chyba? Kiwnął łbem, a z pyska wyrwało mu się coś przypominającego śmiech.
-Straszny, ale nie zjada piskląt. Małe, nie najadłby.
Mrugnął jednym ze ślepi. Chyba... chyba tak wyglądały żarty, prawda?
-Nie zajęty, przyszedł na ratunek, ale ratunek nie potrzebny. Tak?
Zapytał, chcąc upewnić się, że maluch naprawdę wcale nie potrzebuje pomocy. Przecież zawsze mogło mu się wydawać, z resztą tak jak przed chwilą.
-Taa-liii-maaa, Ła-kną-cy.
Wysylabizował, mieląc ozorem imię kompanki i jej smoka. Sięgał pamięcią dalej i dalej. Nie był pewny, ale brzmiały znajomo i przywiewały na myśl przyjemne zapachy, które łaskotały jego żołądek. Przytaknął. Był młodszy od Ĉielo kiedy się poznali. Normalnym było, że jego wspomnienia były wyjątkowo zamglone. W dodatku wtedy był znany pod innym imieniem.
-Wiatr w inną stronę, dlatego nie poczuł. Ha! Łowca, nie nie.
Szanował łowców bo go karmili, jego ojciec był łowcą, jego siostra była łowcą, a on? Miał koszmarnego pecha na polowaniach. Z rozbawieniem słuchał jak malec próbuje odgadnąć kim jest. Kolejny traf okazał się celny, więc kolejny raz przytaknął. Sam układ wspólnego poznania się również był uczciwy. Chociaż miał już świadomość kim pisklę było. Pisklęciem i synem jego hmm wuja? Chyba mógłby go tak nazwać, nawet jeśli nie byli spokrewnieni. Samiec uderzył się łapskiem w pierś i uniósł dumnie łeb.
-Wojownik. Koszmarny Kolec.
A więc malec znał więcej Mglistych smoków? Więc tym bardziej Koszmarek nie miał powodów żeby go skrzywdzić.
Samotny pagórek
: 03 wrz 2025, 0:00
autor: Rozwichrzony Kolec
Eksponowanie okrucieństwa kruchemu dziecięcemu umysłowi to rzeczywiście wrażliwy temat. Już odkładając na bok całą gamę różności jaką wnosi ze sobą uwarunkowanie genetyczne, zaklinowywanie komukolwiek brutalności świata jako jednego z jego fundamentów zawsze niesie ze sobą konsekwencje. Przytaknąć smutny fakt to jedna rzecz.
Uzmysłowić, to druga.
Instynkt samozachowawczy bierze górę, po nim kaskada racjonalizacji wykrzywia percepcję, a jednak krzywda może spotkać każdego. Czy lepiej trzymać kogoś pod kloszem, czy naprawdę nie lepiej drasnąć, żeby uchronić przed otwartym złamaniem?
Ĉielo naprawdę doceniał, że nie stał się posiłkiem.
Rozchwiana bordowa kita zamachała jeszcze żwawiej na widok kładącej się żółto-brązowej sylwetki. Pierwotny dreszcz na wzmiankę o byciu kiepskim posiłkiem eksplodował w szczery, trzęsący grzywą śmiech, rozwiewający wszystkie troski.
–
Nie, ratunek niepotrzebny! Chyba, że nagle zgłodniejesz i zmienisz zdanie, ale ostrzegam, jestem bardzo włochaty i niesmaczny! – wystawił przekornie język, choć naraz odpłynął myślami w skutki takiego obrotu spraw. Jeśli ten sam smok zdecyduje się go zjeść, to jak on go wtedy ma ratowa...
–
Tak, tak Łaknący! Łaknący Przyjemności! Taki duży, kolorowy, puchaty, i ma taką samą plamę na czole jak ja i bardzo smacznie gotuje! – zerwał się ochoczo jak ćma na ogień. Przekrzywił łepek ciekawsko –
Znacie się?
Starał się ukryć jak bardzo intrygował go jeszcze-nieznajomy, ale wymykało mu się to – a to zaciskającymi się naprzemiennie pazurkami, a to przebieraniem skrzydeł czy łap, a to... Cóż, nieodrywającym się od ślepi Koszmarnego lazurowo-złotymi tęczówkami.
–
Ale straaaszne imię! Wiesz, mam czasami koszmary jak tata znowu robi się strasznie smutny i próbuje to ukryć... – opuścił łepek na chwilę, ale odżył natychmiast z głośnym wdechem –
Dlaczego wybrałeś takie imię? Bo wybrałeś, tak? Czy w stadzie Mgieł nadają wam takie imiona? A wiesz, w sumie bardziej przypominasz mi takiego innego smoka, który dziwnie mówi i też się bardzo strasznie nazywa, Trupi Kolec ze stada Słońca! On też tak wy-dłu-ża słowa i je powtarza, tak tak. Ale nie jest trupem, tylko bardzo brzydko pachnie i obnosi się dumą z tego powodu, więc mu powiedzieli, żeby nazwał się Trupi, bo to jakaś śmieszna gra słów, więc się nazwał. To powiedz, skąd ty masz to imię?
Cwanie, jak nie przystawało na powierzchownie roztrzepany zgiełk drgnięć i słów, gdzieś w trakcie plejady opowiadań awansował ze stojącego wahadła ogona, do energicznie zamiatającego trawę przysiadu, aż wylądował płasko z zadartą głową i rozradowanym pyszczkiem kilka szponów od podgardla rozmówcy.
–
A i zapomniałbym, ja jestem Ĉielo. Miło poznać!
Samotny pagórek
: 07 wrz 2025, 1:33
autor: Oblicze Parszywe
Wszystkie wnioski prowadziły do jednego, krzywdę należało dozować. Otarcia, zadrapania, siniaki, złamania... Właśnie dlatego pisklęta nie trafiały na arenę, dlatego nie walczyły, nie polowały. Miały czas. To należało do dorosłych. Maleńka, zielona plama, którą z łatwością mógł rozgnieść gdyby był mniej przykładnym smokiem... Jednak pisklę miało swoją świadomość istnienia. Chociaż zapewne nieco zasłoniętą zmęczeniem. Beztroski czas dzieciństwa... Pisklęta miały taryfę ulgową, nie karano ich za złamanie zasad. Najgorsze co je czekało to reprymenda od zmartwionego rodzica. Pisklę, które uderzy dorosłego, nie straci nic. Dorosły uderzający pisklę... straci wszystko. Dlatego nawet pokręcony umysł Koszmarnego rozumiał, że trzeba było się nimi opiekować i nie ważne było do kogo należały. Chociaż... czy ktoś udowodniłby mu gdyby go teraz zjadł? Przecież historia pokazywała, że brak dowodów równał się braku kary.
-Włochaty nie przeszkadza. W twoim wieku już zjadał szczury.
Brudne, śmierdzące, zapchlone szczury. Co niestety wcale nie minęło mu z wiekiem, nadal uważał, że im gorzej mięso pachnie tym lepiej smakuje. Procesy gnilne nadawały... specyficznego posmaku. Kiwnął łbem na wzmiankę o Łaknącym. Im dłużej się zastanawiał, tym wyraźniej widział smoka w swojej wyobraźni. A na wspomnienie smacznego, chociaż wcale nie śmierdzącego jedzenia, którym go poczęstował pamiętnego dnia, pysk Koszmarka otworzył się w beknięciu, wypluwając niewielkie piórko. Ups, chyba pozostałość po śniadaniu.
-Tak, słabo pamięta. Mały berbeć wtedy, mniejszy niż ty. Zimno było, ale Łaknący czarymary i ciepło. Widział śnieg?
Nie był pewny ile pisklę miało księżyców, nie był też pewny jak dawno temu była Pora Białej Ziemi. Czy przeżył więcej niż jedną? Chyba jeszcze nie... Chwycił jedno z malachitowych piór pokrywających skrzydła i wyrwał je lekkim pociągnięciem, zaraz podając maluchowi.
-Weźmie i powie, że spotkał brata Perły.
Wzrok Lethariona skanował Ĉielo jakby doszukując się potwierdzenia, że ten przekaże ojcu wiadomość. Ojcu... Właściwie kim była matka? Czyżby wujaszek kogoś poznał?
–Łaknący smutny?
W pierwszej chwili zarechotał. Oczywistym było, że odpowiadało mu kiedy nazywali go strasznym, albo jego imię. W końcu... Koszmary są po to żeby straszyć. Zaraz jednak przechylił łeb, zastanawiając się jakie zmartwienia miał pulchny rajski. Czyżby gorsze czasy dopadały też inne stada? Uważnie wysłuchał rozmyślań samczyka, powoli układając swoje argumenty. Z resztą dzieciak tak atakował go słowami, że ledwo nadążał! Ale lubił to. Lubił kiedy rozmówca mówił więcej od niego.
-Haha! Tak, smród duma. Woda mokra. Kto śmierdzi bardziej? Mgły własne imiona, ale sekret. Koszmary prześladują. I ja kiedy trzeba. Są zawsze w głowie, ale wychodzą jak cień, zawsze w blasku. Gotowe zamknąć w swojej klatce. Sieją strach. No i...
Ściszył głos i zniżył łeb tak że mogliby się styknąć nosami.
-Przede wszystkim bardzo brzydki. Ale teraz sekret.
Dodał, a z tej perspektywy Ĉielo mógł jeszcze dokładniej dostrzec zielone, spore i nieco wyłupiaste, pozbawione białek i źrenic ślepia. Bezkresna zieleń... Garbaty pysk i nieproporcjonalnie duże uszy. Tyle dobrego, że koniec końców jego kryza zrobiła się imponująca. W końcu równa, bez wyłysień... Gdyby spotkali się nieco wcześniej, Ziemny mógłby dorobić się traumy, albo... KOSZMARÓW.
Samotny pagórek
: 11 wrz 2025, 20:49
autor: Rozwichrzony Kolec
Ignorantia legis non excusat – nieznajomość prawa nie usprawiedliwa, ale jednak na głupotę dzieci przymyka się oko. Ono nie wiedziało co robi, to tylko dziecko, wyrośnie z tego: wszystko magiczne formułki przekrzykujące literę prawa i stawiajace prawo natury jako nadrzędne nad innymi. A jeśli dziecko zabije inne dziecko przypadkiem, co wtedy? Czy to rodzic powinien brać odpowiedzialność za czyny latorośli? Ale jaka w tym sprawiedliwość, jak udowotnić powinowactwio rodzica w zbrodni, który zrobił wszystko w jego mocy by dobrze wychować, ale jednak jakiś nieznana cząstka wzięła górę nad dobrymi intencjami?
Czasem dwójka fąfli umknie nadzorowi i pobiegnie do lasu, a wróci tylko jedno z nich. Lament matki będzie głuchy dla obcych uszu. W końcu tylko bawili się, gdy wbiegali na urwisko, tylko bawili się, gdy obrzucali się śnieżkami z ukrytym weń kamieniami, tylko bawili się, gdy jedno zaciągnęło drugiego do urwisowego podtapiania w jeziorze.
Czy to dlatego powstały wierzenia w nadprzyrodzone i w nadnaturalne?
Ĉielo zawdzięczał temu nadzorowi wszystko, ale jego świat był inny. Niewiele było w nim rówieśników, więcej było autorytetów, takich prawdziwych i takich wymuszonych.
Jedzenie włochatych... Ochoczy uśmiech małego na to stał się niepewny, odważny wzrok rozbiegl się po plamach umaszczenia przybylca. Gdy beknął, szyja młodego dygnęła do tyłu w obawie. Nie w niesmaku, właśnie w obawie, kiedy wzrok podążał za powoli wirującym ku ziemi piórkiem, tak bardzo przypominającym upierzenie dziadka. Bordowe pazurki wczepiły się mocno w grunt, ale nie wycofał się, nawet kiedy odór przeszłych posiłków otulił go lepką membraną. Wstrzymał tylko oddech, trzymając napięty ogon w ryzach.
–
Śnieg? – plimknął uprzejmie, jakby na odwrócenie uwagi.
Okraszenie rozmówcy tą serią pytań o imię nagle wydało się zbyteczne, kiedy na jego oczach samiec okaleczył się i bez przerwy na ukłucie bólu podał mu trofeum. Przyjął je pieczołowicie pyszczkiem i nie odrywając wzroku od Koszmarnego ułożył na łapkach, coraz usilniej walcząc z rosnącym uczuciem zagrożenia. Sam się przecież wręcz wprosił w miazmatyczne objęcia brązowo-żółtego smoka, sam wślizgnął się pomiędzy pazury dwóch wyłożonych łap, ale kiedy teraz to rozważał, powoli przestawał dostrzegać zalety swojego gestu okazania dobrej woli. Powoli docierało do niego jak elokwentnie i ufnie podał mu się na srebrnej tacy do przekąszenia.
Pokiwał pośpiesznie łepkiem. I wcale nie skulił się pod taksującym wzrokiem.
Wcale.
–
Kto to... Perła? – dorzucił jako ów poszukiwany gwarant. Nie oczekiwał odpowiedzi, nie kiedy leżał tak z duszą na ramieniu, ale słowa wymsknęły mu się szybciej, niż instynkt samozachowawczy zdążył je zdławić w gardle. Nie żeby ów instynkt teraz wił się pod butem ego ów pisklęcia, ewidentnie zabiegającego by zjednać sobie tego umięśnionego stracha, górującego nad nim jak obrośnięty grzybem i spleśniałym mchem rzeczny obelisk.
I równie nieciekawie pachnący.
Ale jedno udało mu się dostrzec, zarówno jego woli życia, jak i spanikowanemu móżdżkowi. Przybysz nie lubił mówić. To był pojedynczy, rozgrzewający promień jutrzenki, który zrelaksował spięte ciało i narzucił imperatyw utrzymania rezonu, nawet w obliczu zniżającej się do jego pyska, nieuchronnej zagłady, coraz złowróżbniej cedzącej kolejne krótkie, tnące jak brzytwa zdania.
Natychmiast zaoponował.
–
Nie jesteś brzydki! – Obruszony szept rósł z każdym słowem, a bordowy nosek zadziornie opierał się pocałunkowi parnych oddechów pyska rozmówcy, jakby tym gestem chciał utrzymać go w miejscu, pyskiem w pysk –
I ktokolwiek tak mówi jest głupi i zazdrosny. – Bordowa grzywa nastroszyła się z ostatnimi słowami. To nie było kłamstwo, ani zagrywka, a nawet jeśli jednak, to bardzo, bardzo niespodziewaną i wyćwiczoną jak na tak młode pisklę.
–
On śmierdzi bardziej. Ty śmierdzisz jakbyś był chory, tak właśnie dziwnie mokro, on śmierdzi jakby umierał. Ale sam mi mówił, że na-wozi, tak, nawozi swoje mchy które mu wrosły w łuski i skórę, czyli że tarza się w jakichś martwych rzeczach. – Lazurowe obwódki przyćmiły się nieznacznym zwężeniem ślepi, kiedy reagował na każdą próbę cofnięcia pyska wojownika przybliżeniem swojego własnego –
Ty jesz szczury, tak? I coś co pachnie na niejadalne. Powinniście się spotkać i pochwalić smrodami, ale nie mów mu pod żadnym pozorem, że jesz ryby, bo się obrazi.
Butna nuta stonowała się do półszeptu poufnej porady, kiedy konspiracyjny uśmieszek powoli wyrósł na krawędziach puszystego pyszczka.
–
Ja chciałbym się kiedyś nazwać bardzo ładnie, ale nie wiem jak. A ty mi powiesz jak masz na Mgłowe imię, bo chcę być kiedyś taki straszny i koszmarny jak ty, ale mi nikt nie uwierzy jak się nazwę straszny kolec.
Kłamstewko? Próba przypodobania? Tylko zdawkowo drżąca bordowa kita za nim mogła prawdziwie opisać wewnętrzy zgiełk lęków, jaki przyniósł ze sobą odległy o kilka łusek, mglisty smok.
Podlizanie więc?
Pewnym sensie!
Głównie jednak dlatego, że po tym wylewnym wyznaniu Ĉielo nie dał Koszmarnemu czasu na namysł i liznął go prosto w czubek pyska, podśmiechując się łobuzersko po akcie.
Więc... Jak Koszmarny smakował?
Samotny pagórek
: 26 wrz 2025, 22:05
autor: Oblicze Parszywe
Dojrzały rodzic prawdopodobnie pochyli łeb, wierząc w niewinność swojego dziecięcia. Będzie się kajał, pozwoli na ścięcie żeby tylko chronić niewinność dziecka. Przecież to tylko wypadek. Ile matek słyszało ten tekst? Jak wiele z nich było po drugiej stronie barykady? Wypadki miały to do siebie, że chodziły po smokach, a dzieciaki miały naturalny talent do wpadania w nie częściej niż w dziury.
To tylko niewinna zabawa. Niewinna zabawa, która skończyła się tragedią. Czy można było jej uniknąć? Kłamstwo powtórzone tysiąc razy ponoć stawało się prawdą, więc jeśli by tylko niezmiennie upierać się przy swojej wersji... Czy w ten sposób można wytłumaczyć każdy zły czyn?
Nie dało się jednak ukryć, że właśnie przez wierzenia być może wiele piskląt mogło osiągnąć dorosłość. Może w ten sposób kształcił się instynkt samozachowawczy. Letharion umykał rodzicom, łaził po drzewach, spadał z nich, wracał brudny, ale jego wyprawy zawsze kończyły się w czułych, matczynych ramionach. Co prawda modlił się w duchu żeby jego pisklęta (o ile kiedykolwiek będzie jakieś miał) nie miały podobnych zapędów do wycieczek. Jednak dzięki temu poznał przyjaciół, członków stada, pierwsze smaki adrenaliny.
Niektórzy jednak nie mieli tego szczęścia. Zasypiali i nigdy nie budzili się ponownie. Jego siostra również spała dłuższy czas...
Oh więc nie widział śniegu? Czyli był zdecydowanie młodziutki. Przez chwilę jego umysł wertował w pamięci do jakiego wieku nie mógł zjeść pisklęcia, ale szybko odgonił tą myśl. NIE WOLNO. Przecież nie był jakimś barbażyńcą, był dumnym wojownikiem Mgieł! Co prawda nadal adeptem, ale to tylko szczegół.
Koszmar nic nie robił sobie ze śmiesznego zachowania młodzika, nawet nie myślał, że dzieciak może nadal zakładać, że ten chce go zjeść. Gdzieś z tyłu głowy miał świadomość, że Ĉielo może czuć się nieswojo z obcym, dorosłym smokiem o wątpliwej aparycji, ale kompletnie nie zakładał, że ten przeżywa taką wewnętrzną walkę.
-Perła siostra. Łaknący zna, przyjaciel.
Chyba mógł to tak określić.
Cóż, ktoś kto nazwał się Trupim, nie nazwał się tak bez powodu. Już chciał wytłumaczyć, że Mgliste imiona są sekretem i tylko stado może je znać, kiedy... A cóż to za zuchwałość?! No to zaczynamy teatr.
Czując na pysku mokry język malca, zawył boleśnie i padł na bok z wywalonym jęzorem. Zamknął oczy i udawał, że ten niecny atak powalił go na amen. Nawet oddech wstrzymał dla lepszego efektu.
A Ĉielo? Na jego języku na pewno pozostał smak goryczy przeplatającej się z kwaśnymi nutami. Czy poczuł szczypanie na języku?