Strona 33 z 38

: 09 lis 2020, 22:35
autor: Feeria Ciszy

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Spośród całej trójki to z Hiacyntem miała najsilniejszą więź. Tweed... Miała wrażenie, że w miarę jak upływał czas, oddalili się od siebie. Że jej wiadomości nie zawsze do niego docierają... Zwykłe odcięcie od maddary? A może była beznadziejną matką, która nie potrafiła rozpoznać co dolega jej synowi? Daimon też od razu nie poznał... Ale brak głosu to co innego. Poza tym Daimon się od nich odsuwał. Ona i Tweed nigdy całkowicie się nie oddalili, tak jak zrobili to z Elementem.
I była jeszcze Goblin. Czuła, że są jednocześnie blisko i daleko. Chyba nie potrafiły rozmawiać. Nie tak, jak Feeria rozmawiała z innymi... Ale jednocześnie rozumiały się w inny sposób. Czystą maddarą i językiem gestów, które nie pochodziły jedynie od Feerii.
Ale jak by nie było, kochała każde z nich. Bez wyjątku. Akceptowała i kochała.
A teraz miała ochotę płakać. Czara wzruszenia przelała się wraz z momentem, gdy dotarła do niej maddara syna. Nie spodziewała się... Dotyku. Gdyby tylko mogło, jej serce z pewnośxią zabiłoby szybciej. Zamiast tego z oczu uleciała jedna, samotna łza. Jedna jedyna, bo przecież nie mogli oboje płakać, prawda? Wyciągnęła szpon, by otrzeć jedną z łez, która zaczęły spływać po łuskach syna... No, tak, nie była materialna i sama tej drogi nie mogła obejść.
Ale ktoś musiał zachować w tej chwili spokój, a kto sprawdziłby się tu lepiej, niż Feeria? Musiała przecież być silna, by tak długo przeżyć bez załamania. Fakt, ono w końcu nadeszło, ale po jakim czasie? Po ilu wydarzeniach? I już nie wróciło. Minęło tak, jak i z czasem mija życie.

Uśmiechnęła się szeroko, przymykając ślepia i znów przesyłając mu swoją maddarę. Kolejna pogodna iskra, ale tym razem owiana błogim spokojem. To była ulga móc go zobaczyć... Tutaj. Tutaj, a nie po drugiej stronie.


Jej dwukolorowe ślepia przeniosły się na kruka. Ach, no tak, to ona była właścicielką drugiego głosu...! Teraz nawet przypominała sobie, że już gdzieś słyszała o pewnym kruku...
Och, była taka inna! Całkowicie inna! Białe pióra, spokojniejszy, samiczy głos... Choć wciąż skrzekliwy, jak na kruka przystało! Ten szacunek, który z rzadka nawet on mógł okazać. Miejsce na rogu... Jej własny prawy róg pewnie po tylu księżycach był odrapany przez pewne, ptasie szpony.
Feeria z powagą pokiwała łbem i skłoniła go lekko przed Morrigan... Nawet imię coś jej przypominało! Nie mogła ukryć coraz szerszego uśmiechu.
Tak wiele się zmieniło... A jednak to wciąż był ten sam smok, ten sam świat.
Znów zebrała maddarę, tym razem dotykając umysłu Morrigan. O wiele delikatniej, niż to bywało w przypadku smoków. Jej umysł raczej nie był przyzwyczajony do innej maddary, niż ta, która pochodziła od Hiacynta... A przykaz, poza swoją delikatnością, miał też w sobie jakiś szacunek do kompanki, jakąś radość z poznania oraz z faktu, że Morrigan trwała u boku Rapsoda. Jeśli była równie wierna, co Kerrigan, Feeria mogła być spokojna. Kruk może i nie uchroni smoka przed niebezpieczeństwem... Ale wbrew pozorom, Kerrigan był jednym z tych, którzy byli najbliżej niej gdy walczyła z własnymi demonami. Zawsze mogła na niego liczyć.

: 13 lis 2020, 3:16
autor: Niepokorny Hiacynt
Morrigan co prawda nastroszyła pióra, ale poza tym dobrze zniosła maddarę Feerii. Po prostu się jej nie spodziewała i tyle, bo nieważne jak mocno ona uważała się za prawowitego członka stada, smoki faktycznie nie miały jej zbyt dużo do przekazania. Cisza za to wzięła ją całkowicie na poważnie! Może niedziwne. Ona wiedziała, że kruk dobrym kompanem jest. Biała samiczka wręcz nie potrafiła wysiedzieć w miejscu z zadowolenia więc zamiast tego zrobiła kilka krótkich, entuzjastycznych podskoków.
Kwiecisty słysząc Morrigan zdziwił się, jakby zupełnie zapomniał, że ona tu jest. To karygodne, że musiała przedstawiać się sama.
Miał zamiar jednak naprawić swój błąd. Łapą przetarł swoje mokre oczy i pociągnął nosem doprowadzając się do porządku. Później, tą samą łapę podniósł, gestem zapraszając kruka na przedramię. Morrigan widząc to, oczywiście zeskoczyła, w końcu prawowicie dołączając do spotkania.
– Tak. To jest Morrigan. Jest najlepszą kompanką jaką mogłem sobie wymarzyć... – Zaczął i przerwał w połowie tylko po to, by po raz ostatni pociągnąć nosem.
– Pomyśleć, że prawie by mnie to ominęło, gdybym w porę nie zorientował się, że do jaskini wpadł kruk a nie kupka śniegu. Prawie ją wyrzuciłem! – Zaśmiał się głośno, na co Morrigan, oburzona rozłożyła skrzydła, żeby go pacnąć. Nie trafiła, więc zamiast tego uszczypnęła go dziobem w nadgarstek zarabiając na ciche "auć" ze strony swojego towarzysza.
– Moglibyśmy na przykład o tym nie mówić? – Zaskrzeczała, ewidentnie zawstydzona wspomnieniami z burzy śnieżnej.
– Każdego przedstawiałeś mamie od zadu strony czy to mój wyłączny zaszczyt? – Dodała.
Kwiecisty nie odpowiedział na te zarzuty, zamiast tego otarł się pyskiem o jej skrzydło, na tyle delikatnie by jej nie zrzucić, co ona pomimo swojego oburzenia dzielnie zniosła.
Po tej pieszczocie znów spojrzał na Feerię. Miał jej tyle do opowiedzenia, a znając duchy nieproporcjonalnie mało czasu na podzielenie się czymkolwiek.
– Wierzysz, że zostałem mistrzem? Po tylu księżycach obserwowania jak Ziemia obrasta w wojowników myślałem, że nigdy nie będę miał takiej okazji, ale udało się. Haha. O! I dalej mieszkam w naszej grocie. Nie pachnie już tak samo, bo nie ma sensu gromadzić ziół leczniczych nie będąc uzdrowicielem. Basiorowi przydają się bardziej. Może Kerrigan powiedziałby, że wobec tego ten zapach w końcu się rozmył... – Pamiętał wciąż dzień odejścia Feerii. Kerrigan mówił do niej jeszcze zanim ich więź się zerwała. Biorąc jednak pod uwagę jak niewiele przywiązywało wtedy duszę byłej uzdrowicielki do ziemi, mogła już tego nie nawet nie usłyszeć.
– Ale jakoś tak z Morrigan przynieśliśmy trochę bezużytecznych, pachnących zielsk w zasadzie chyba tak dla ozdoby i...! – Naprawdę był podekscytowany. Nadawał jak katarynka – bez sensu, nie wyopowiada przecież wszystkiego. Chichotał co jakiś czas, czując się nie jak Kwiecisty Rapsod, a po prostu Hiacynt – ten grzdyl, którego przeważał jego własny hełm. Morrigan była nieco zbita z tropu takim zachowaniem, ale szybko dostosowała się do tego i słysząc wzmiankę o sobie, pokiwała potwierdzająco łebkiem.
–... i ma teraz nieco inny charakter, ale nadal przypomina mi o tobie... Teraz po prostu jest takie bardziej unikatowo moje. – Nawet jego składnia stawała się prostsza jakby naprawdę dziecinniał. Chociaż czy to co dziwnego? Nawet teraz kiedy nie był już taki młody, daleko mu było do długowieczności Ciszy.
– "Nasze". – Poprawiła go samiczka kruka.
– A tak. – Dodal przepraszająco.

: 15 lis 2020, 0:17
autor: Feeria Ciszy
Feeria z ciekawością przyglądała się relacji, jaka się wytworzyła między Hiacyntem a Morrigan. Czy ona i Kerrigan wyglądali podobnie? Nie... Mogli być podobni, ale nie byli nimi. Hiacynt to Hiacynt, Morrigan to Morrigan. Inne osoby, inne charaktery. Nie było tu miejsca na wszelkie porównania!
A dalej zaczął mówić. Prędkim potokiem, pozornie chaotycznym... Tak, kto wie ile mieli czasu? Ale przecież była dobrą słuchaczką. Rozumiała wszystko – i to, co miał do powiedzenia, i tę potrzebę pędu. Gdyby mogła, sama by pewnie tak zrobiła...
Zamiast tego mogła cierpliwie wszystkiego wysłuchać. Nieznacznie wypięła pierś w dumie z syna. Nie dość, że Czarodziej, to jeszcze mistrz! Sama wiedziała, jakie to uczucie zobaczyć Ceremonię swojego ucznia... Ach, Cicha Nora! Gdyby mogła, sama by pewnie pozostała w jaskini, w której mieszkała z ojcem i siostrą... Ale nie mogła. Wyprowadziła się od razu, po zagrzebaniu zwłok Evyi. Zabrała wszystkie rzeczy i nigdy więcej nie wróciła. Nie odważyła się... Pewnie wciąż są tam ślady krwi. I jej złe wspomnienia.
Ale najwyraźniej Nora nie budziła złych wspomnień w Hiacyncie. Uśmiechnęła się wzruszona tym faktem. Zwłaszcza, że mimo jakiś prób przywołania jej pamięci poprzez zioła, grota nie była już jej leżem, ale miejscem odpoczynku jej syna i jego kompanki. Teraz to miejsce należało do nich. Oni byli żywi, a więc to do nich należał ten świat. To oni byli przyszłością stada... Ona była tylko duchem przeszłości, który nie mógł wpłynąć na dalszy bieg historii. Mógł jedynie... Wysłuchać. W jakiś okrężny sposób również porozmawiać.
Teraz znów zdecydowała się na maddarę i przesłała synowi wszystkie myśli, jakie jej przemknęły przez łeb. Niemal tak, jak on dopiero co wyrzucał z siebie zdanie za zdaniem...
Znów iskra dumy. Tym razem wyraźniejsza, niż w chwili, gdy go zobaczyła i teraz gdy dodał jej jeszcze więcej powodów ku dumie. Iskra wzruszenia, że wciąż o niej pamięta, że postanowił pozostać w grocie... Nie musiał, a jednak to zrobił! A na koniec... Ostrożnie wyciągnęła szyję i spróbowała nią objąć syna. Ale tak, by wyglądało to jak najnaturalniej. A w postaci ostatniej wiadomości mentalnej, podzieliła się z nim wrażeniem stykających się ze sobą w uścisku łusek. Była to jakaś namiastka smoczego uścisku. Zwłaszcza teraz, gdy na chwilę dialog się urwał, a ona przypomniała sobie, że pewnie nie mają całego dnia...

: 05 sty 2021, 6:01
autor: Strażnik
Dotarł na miejsce. Usiadł.
Zimno nie drażniło go, ale spowolniło jego metabolizm. Przypomniał sobie moment, dość losowo, jak przemierzając wspólne, natknął się na smoczycę, która księżyce później objęła pieczę nad Ogniem. Prychnął do siebie, jakby rozbawiony, chociaż bez uśmiechu. Nie pamiętał już o czym rozmawiali, ale potrafił świetnie przywołać scenę wyławiania jej spod lodu. Wymienił z nią parę sztywnych zdań, rozeszli się. Być może mógłby mieć w niej kogoś bliskiego, gdyby bardziej się postarał. A teraz jej nie było i nic co zrobił, nie miało znaczenia.
Wpatrzony w swoje zmarznięte paluchy czekał tu na obecnego lidera Ognia, z którym umówił się nieco wcześniej. Wiele rzeczy go zastanawiało, ale musiał się dopiero przekonać, o ile młodszy smok pozwoli mu zapytać.

: 05 sty 2021, 10:55
autor: Trzask Płomieni
Niełatwo było przetrwać podróż w taki mróz. Aqen co prawda wykluł się w porze Kaltarela i powinien być do tego przyzwyczajony, zwłaszcza ze względu na chroniące go futro, ale tak nie było. Wolał ciepło, bo padający śnieg roztapiał się i moczył mu futro. A to w ostatecznym rozrachunku przeszkadzało w lokomocji.
Wylądował nieopodal proroka, zaintrygowany wyborem miejsca. Pomimo prószącego śniegu, nie dało się nie zauważyć osobliwości tutejszej gleby. Była ciemna, jakby po pożarze. Ale wcale nie dawało to jej ciepłoty. Przeciwnie. Aqen poczuł to niemiłe uczucie stąpania po zwęglonej warstwie podłoża kiedy już składał skrzydła.
Witaj, Strażniku Gwiazd – przywitał się, gdy podszedł do niego i stanął w pobliżu, z jego lewej strony. Chyba przyzwyczajenie z ceremonii na Szczycie. – Kaltarel w tym roku nas nie rozpieszcza... – stwierdził, obserwując przymarzającą taflę jeziora. Chyba było chłodniej niż rok temu.

: 07 sty 2021, 3:55
autor: Strażnik
Widząc nadchodzącego przywódcę, skinął mu łbem na powitanie, przyciskając skrzydła bliżej ciała. Nie zazdrościł samcowi futra, bo nie wyobrażał sobie jak irytujące musiało być gdy zmoknie. Potrzebował też czasami umartwienia, zanurzenia się w zimnie i spowolnienia prac życiowych, a to łatwiej było osiągnąć, gdy nie miało się żadnej ochrony.
Nigdy nie zastanawiał się, czy Kaltarel specjalnie fatygował się, żeby uczynić życia smoków bardziej nieznośnymi, ale skoro śnieg i chłód istniały nawet kiedy był pozbawiony mocy, jako Nauczyciel, wątpił że było to istotnie związane z rzeczywistością. Choć równie dobrze mogło być, któż wie, co bóg robił w swoim wolnym czasie.
Chcę porozmawiać z tobą na temat przywództwa, ale nie tylko jego, jeśli sobie tego nie życzysz. Wiem, że masz już doświadczenie i słyszę to na zebraniach, jednak jestem pewien, że omówienie przyszłości stada i twoich planów, zawsze może przynieść dodatkową wartość. Nie mówię tego by zarzucić wam opieszałość, bądź skrytykować Ogień – Wolał go z góry upewnić, bo naprawdę nie miał ochoty z nim walczyć – Miałem na myśli prędzej wymianę poglądów, a przy tym być może dowiedzenie się, czy coś cię trapi w związku z tą funkcją. Wielu przywódców nie otrzymuje dostatecznego wsparcia i wiem, iż mogę nie być do tego właściwą osobą, lecz nie chciałbym tego wątku zignorować, zwłaszcza że nie posiadasz oficjalnego zastępcy

Nie był w tej postawie zupełnie naturalny. Wiedziała, że będzie tego żałował.

Bogowie byli po prostu... zbyt ważni, zbyt wyrafinowani, zbyt odlegli, zbyt niechętni, żeby zaangażować się z nim w sposób, którego potrzebował. Sennah była blisko i w porywach potrafił to docenić, podobnie jak jej krótkie, definitywne komentarze, ale potrzebował, musiał mieć kogoś tutaj, na ziemi. Osobę, która wie, że się myli, wie że czeka ją śmierć i przez ten pryzmat żałośni musi patrzeć na rzeczywistość. Potrzebował kogokolwiek, kto nie byłby jego wrogiem. A na trójpalczastej łapie, trudno było się takowych doliczyć.

Może też po prostu ich nie widział?

Czyżby? Wygrzmiał w jej głowie, na co sarna umilkła gwałtownie i skuliła się, gdziekolwiek była.
Aura Strażnika, rzadko była smutna, a zatem i tym razem bił od niego wyłącznie chłód. Nie miał jednak tej samej siły w głosie co zwykle, a jego wzrok, choć czujnie skoncentrowany na ślepiach przewodnika, wydawał się pusty –
W porównaniu z przeszłością, obecne czasy są stosunkowo spokojne, więc szkoda byłoby nie spędzić przynajmniej chwili na refleksji – odchrząknął poprawiając prezentacyjną pozycję.

: 07 sty 2021, 5:54
autor: Trzask Płomieni
Natychmiastowe przejście do konkretów było czymś, czego się spodziewał, choć niekoniecznie doceniał. Już komuś raz powiedział że widzi w proroku zaledwie narzędzie bogów, bo nawet nie zachowywał się już jak śmiertelny. Odprawiał swoje formułki jakby trzymali mu sztylet na gardle. Z przesadną oficjalnością. Nie dało się tego czasem już słuchać. Aqen skulił lewe ucho na dźwięk wypowiedzianych przez drzewnego słów.
Zastanawiam się czy to inne smoki dały ci tak do wiwatu czy bogowie, że zawsze czujesz potrzebę tłumaczenia, że nie chcesz nikogo krytykować czy mu ubliżać. – Odezwał się w końcu, lekko uśmiechając. – Umówmy się, proroku, że w rozmowie ze mną nie musisz się obawiać, że obrócę się na pięcie, przeklnę cię na dziesięć pokoleń, i tolerować twoją osobę na Szczycie będę tylko z konieczności, dobrze? – zaproponował mu tym samym łagodnym głosem co zawsze.
Czy czasy były spokojne to by się kłócił. Wojny nie były jedynym wyznacznikiem tego co spędza smokom sen z powiek, zwłaszcza jemu. W ciągu krótkiej kadencji Trzask i jego stado przetrwali dwie próby napadu na ich tereny, w tym raz w sercu obozu. Ludzie kręcili im się przy granicach, a jeszcze był ten nieszczęsny pożar i sprawa tego całego Beriusa. Trochę by się mógł tego naliczyć, gdyby miało to jakiś sens.
Co konkretnie chcesz wiedzieć? – zapytał w końcu, nie chcąc pracować po omacku. – Wymieniłeś dość obszerny rodzaj tematów. – Dodał, bo przecież przyszłość stada miała wiele oblicz, a nie starczyłoby im dnia aby omówić je wszystkie.

: 20 sty 2021, 4:55
autor: Strażnik
Zapewnienia były dobre, gdyby ufał smokom. Może to błędne, żeby boczyć się na przewodnika Ognia, wpisując go od razu w kategorię osób, których zdrady powinien się spodziewać, ale nie miał w sobie już żadnej przestrzeni wygospodarowanej na błędy. Nie mógł ich popełniać, a popełniać musiał, skoro nadal żył, więc mógł jedynie nie dokładać więcej do tego, co i tak już dawno zapełnił.
Łagodny ton zabolał go bardziej, niż powinien. Potem zdenerwował, potem znowu nie było nic.
Swobody nie da się wymusić, choć wezmę pod uwagę twoje stanowisko. Smoki bardzo łatwo zrazić słowami, mnie zaś irytuje moralne niedbalstwo i egoizm, toteż szybko atmosfera może przerodzić się we wrogą. Z dwojga złego wolę już apatię, chyba że takowa wybitnie ci przeszkadza – Ah egoizm, cóż za boleśnie uniwersalne słowo. Nieironiczny składnik całego zła, który w oczywisty sposób trawił także jego. Wiedział o tym, bo nie był idiotą, ale od kiedy rzeczywistość pozwalała na nie bycie hipokrytą. W każdym razie nie wezwał go, żeby się nad sobą użalać. Chciał jakoś odciągnąć myśli od przygnębiających wydarzeń, poprzez niezwiązaną z nimi dyskusję. Nie wiedział, czy plasuje się to jako normalne, czy właśnie perfidnie używał Trzasku, ale na to już nikt mu nie mógł odpowiedzieć.
Odchrząknął –
Muszę przyznać, że z osoby, która długo wyglądała na dość dziką, a przy tym niezdolną, bądź niechętną, by powiedzieć przed stadem swoje dwa pierwsze imiona, wyrobiłeś sobie bardzo profesjonalny wizerunek. Chciałbym zauważyć, że to rzadko obserwowany rodzaj przemiany, nawet u osób, które zmuszone są przyjąć na siebie większą odpowiedzialność. Wybór Płomienia Wiary był zatem nie bez powodu kontrowersyjny, gdy zobaczył w tobie swojego zastępcę. Dziwi mnie, że cię to nie przerosło, chyba że po prostu dobrze się z tym kryjesz – Być może wyszkoliła go Sztorm albo Poszept, tego nie mógł wiedzieć, ale prezentował się na osobę, która od młodego była szkolona do rywalizacji o przywództwo. Fakt, że otrzymał od Ognia takie zaufanie, był równie głupi, co godny szacunku, z perspektywy akceptującego podejścia stada do decyzji przywódcy. Wprawdzie sam zdołał już wyrosnąć z wiary w autorytet "Pana", ale nadal czuł się odrobinę lepiej przy przewodnikach. Zapewne z sentymentu i sympatii do zasad, które przecież musieli wyznawać w jakimkolwiek stopniu.

: 26 sty 2021, 23:43
autor: Imoragh
Popiół uporczywie przyklejał mu się do łap wraz z tym jak nieumiejętnie próbował przedostać się na koniec plaży. Szum wody obijającej się mu w uszach sprawiał, że natłok myśli zalewał mu głowę. Był zirytowany lekkim łaskotaniem czarnej sadzy, a ciężkie powietrze sprawiało, że czuł się coraz bardziej niekomfortowo. Zirytowany wyrwał się z gonitwy myśli i całego transu i wzbił się w powietrze przelatując nad tym terenem i dolatując do małej kępki trawy. Na niej usiadł i wyjął zebrane owoce , które powoli przeżuwał, tak aby zaznać ich słodyczy i na chwile móc odpłynąć. Nie chciał tego robić za często, by nie tracić czujności, ale jego zmęczony umysł potrzebował chociaż takiego odpoczynku. Kiedy spożył wszystko, zakręciło mu się w głowie, a lekki pisk w uszach, spowodowany ciszą postawił go do pionu. Musiał z powrotem wyruszyć. Schował to co posiadał i ruszył w dalszą podróż.

: 18 lut 2021, 16:35
autor: Trzask Płomieni
Nie to, że przeszkadza. Po prostu jesteś bardzo sztuczny w odbiorze, Strażniku – wyjawił mu tak, jakby to była wielka tajemnica. – Widzisz, nawet słowa jakich używasz są przesadnie podniosłe lub poważne. – Wzruszył barkami. Osobiście cenił sobie luźny ton rozmowy, ale może Quaz taki nie był. Aqen nie miał pojęcia ile księżyców ten już stąpał po tym świecie. Może wybitnie dużo, a kiedyś inaczej się rozmawiało?
Uniósł lekko łuki brwiowe słuchając dalszej części wypowiedzi. Dziki, on? Co najwyżej spłoszony. Zdumiał go bardzo obraz tego, jak prorok go kiedyś postrzegał. Sam już zdołał zapomnieć szczegóły swojej młodości. No, nie był taki znowuż stary, ale młodziutki też nie. Miał swoje lata.
Cóż, dziękuję? – przyjrzał mu się z dozą niepewności, lekko roześmiany. Nie miał pojęcia czego oczekiwał Strażnik Gwiazd, ani co chciał od niego usłyszeć.

: 17 maja 2021, 1:19
autor: Niepokorny Hiacynt
Od pewnego momentu nie było to aż tak dziwne, aby zobaczyć Kwiecistego w tym miejscu. Dokładniej od momentu kiedy spotkał tu ducha Feerii Ciszy.
Rzadko przebywał tu długo, ale czasami po prostu łapy niosły go ścieżkami wspomnień.
Tym razem jednak zahaczył o to miejsce całkowicie świadomie.
Pamiętał jak z Morrigan doszli do wniosku, że brakuje im czegoś w grocie.
Kwiaty więdły w miarę szybko, a poza tym trudno o nie było w zimniejsze sezony. Ozdobienie ścian jakimiś pigmentami byłoby znacznie bardziej trwałe, a tutaj leżało od groma popiołu za którym nikt by raczej nie płakał. Może udałoby się z nich nawet wydobyć różne tony szarości.

Zastanawiał się nad tym, przeprowadzając dogłębną inspekcję plaży. Czasami przesuwał łapami po wierzchu by dostać się do głębszych warstw, a czasami zmieniał miejsce badania o kilka kroków. Nucił przy tym spokojną melodię niby jakiejś rozmarzonej ballady.

: 04 cze 2021, 23:04
autor: Tęgi Kolec
Jej wyraz, jej zaznaczenie lub też jej twarz – cokolwiek, co samcowi przyszło na myśl – nie opuszczała go ani na chwilę. Nieznajoma prześladowała jego myśli, była każdym ich cieniem i smętny, zgryźliwy wzrok jadowicie złotych ślepi przeczesywał aż z utęsknieniem jakiegoś nowego pyska. Bowiem przecież każdy spacer zaczyna się z jakimś celem; nie ma spaceru bo, ot tak, stało się. Jest albo spacer, że hm, chciało mi się wyjść na spacer, bo pięknie dzisiaj ptaki śpiewają, albo to, że hej, liczę kroki i próbuję znaleźć sobie normę albo najprostsze: rozkaz. Rozkaz odetchnięcia, przejścia się gdzieś, może znanymi ścieżkami, może i nie, ale cel był wiadomy, często też... osiągnięty. Gdyż w chwili, w której Brigim pojrzał ślepiem lewym na ukos, gdzieś u boku swego pyska, ujrzał nie tyle, co wodę, ale sylwetkę nad nią. Na tyle jaskrawą w jego umyśle, że wystarczył niepełny oddech by w zupełności odświeżyć wszystkie dane na temat "niego". Znane, rzecz jasna.
Bo sylwetka koronowanej postaci była mu widziana raz, ale niezależnie od nawrotów zaników pamięci, czy czegokolwiek tam może być nawrót, że łeb nawala i rzygać się chce niemiłosiernie, to Rozkwit Ziemi był latarnią w mglistym jak wiosenny poranek pejzażu.
"Wszystko gra?" rzucił z uśmiechem już z daleka, leniwym krokiem zmniejszając dystans między sobą, a przywódcą. Jednak w tym nazbyt brawurowym kroku, który przecie mówił wszystko o chodzącym, widać było służalczość; poczucie niższości, jakoby piąte koło u wozu, acz dodał, już bliżej, nieomal półszeptem: "Ten se piasek... cholera... ino włazi między szpony."

: 27 cze 2021, 1:45
autor: Narrator
Piasek..
Wypalona plaża..
Był w podróży sam, choć myślami uciekał do niej – Umysł jego jednak przez długie dni nie przystawał na prośby, by znów ją zobaczyć i zrozumieć całą te ich już napisaną historię, do której Samiec nie miał z jakiegoś powodu wglądu. Ale dziś, kiedy tak przyszedł w to miejsce wydawało się iż wreszcie! Poraniony, zakręcony umysł postanowił się zlitować. Choć nie znał dnia ani uderzenia serca, kiedy to zostanie przerwana jakaś jego interakcja. Teraz był z Rozkwitem. W tym dziwnym, cichym miejscu.
Nim przywódca zdążył w jakiś sposób odpowiedzieć swojemu zbłąkanemu towarzyszowi, ten zapatrzył się w nostalgii na spokojną, choć lekko zmącona po krótkiej chwili taflę wody. Przecież było tak spokojnie, delikatnie, wręcz sielsko kiedy tak stali tu sobie i jeden drugiego zaczepił w niewinnej, słodkiej pogadance. Po prostu chcieli porozmawiać lecz Tęgiego znów ogarnęło dziwne, znajome uczucie.
Nie mógł stwierdzić co to takiego, podjął temat z towarzyszącym mu ziemnym jednak z jakiegoś powodu łapy pchały go bardziej w wodę a gdy już zanurzył łapę tak, że aż poczuł jak skostniał mu jeden paliczek..
Snap!
Na lewe ślepie patrzeć nie mógł a i pogoda była pod biesem, ciężkie powietrze przeszywało mu płuca dziwnym, palącym uczuciem. Ciężkie.. Bo biegł? Chwile temu skądś biegł, może i ział co było pewne po kolejnych nieprzyjemnych i bolących go w przełyku głownie oddechach. Czuł na języku smak siarki..
Przetarł wielką łapą to cholerne, lewe ślepie i zdał sobie sprawę z tego jak długo tu stał – Palce sztywne jak u trupa, nie chciały mu się zgiąć całkiem, podziwiać to mógł jedynie jednym, na ten moment sprawnym ślepiem. Czuł że gałkę oczną ma, że to w powiece problem.. Może spróbuje się przejrzeć?
Nie wpadł na to, po prostu chlustając zimnym przebudzeniem z pomocą tej trupiej, zdrętwiałej dłoni. Przez chwilę coś widział..
Odwrócił się, wyprostowany jak Brat Krwi na posługę Przywódcy – Miał dobre spojrzenie na dwa smukłe, smocze truchła. Szybko skojarzył że spustoszenie wywołał raczej on, bowiem jedna z biednych ofiar z niewiadomych przyczyn miała zwęglony cały łeb, druga zaś próbowała się zapewne zasłonić, patrząc na spaloną błonę lewego skrzydła. Ktoś pomógł jej przytulić się z Ateralem, precyzyjnie tnąc od lewej do prawej, pozioma krwawa szrama była symbolem jej śmierci.
Przedstawienie zakończone, nim znów posoka zaleje mu obraz, skorzystał z pełnej widoczności, obracając łeb lekko w lewo.
Znów widział ją, tym razem siedzącą po pas, całym zadem i ogonem w wodzie. Tak jak on, choć opuszczone miała skrzydła a do solidnej postawy obrońcy było jej daleko... Chociaż czy musiała nim być, skoro był on, mógł myśleć.
I serce zadrżało mu, gdy usłyszał jej cichy, bezdźwięczny szloch.
– Podobno już nie boli – aż dziwnie było słyszeć mu jego własny głos. Z tym samym, niezmienionym i troskliwym tonem. Ona nie odpowiadała, jeszcze bardziej zakrywając pysk przerzedzonymi kosmykami z grzywy. Przybliżył się do niej, prawie stykając z nią bokiem. Usiadł obok, słuchając szlochu jak gdyby był powolnym szuraniem krzywych pazurów po suchej skale.
Nie miał tego poczucia odprężenia, jakie miał nim nawiedziła go znów ta dziwna wizja, widmo przeszłości. Cały czas był czujny, choć czerwony, życiodajny płyn pchał mu się w ślepie.. Chciał jednak na nią patrzeć, być przy niej, przerwać ten nieznośny dla uszu płacz jak i zdusić frustrację, którą powodował. A gdzieś tam z tyłu czuł też, że przecież nie chce nigdy podnieść na nią łapy.
Pochylił się łbem więc bardziej, jak gdyby martwił się że go nie usłyszy, gdy pozostanie wyprostowany. Aż kilka nieznośnych kręgów strzeliło, zwiastując ten ruch bo w dalszym ciągu ona na niego nie patrzyła.
– Baraka – Czy tak miała na imię? Czy to był rodzaj jakiegoś dziwnego języka, którego teraz nie był w stanie zrozumieć, choć bożków najświętszych by prosił i błagał.
Poczuł jedynie lekki ruch z jej strony. Była wpatrzona w taflę, która dokładnie pokazywała świeże oparzenie po jednej stronie pyska. Świeższe było od tego, które widział w ostatniej wizji. Jak gdyby nie miało nawet księżyca a jednocześnie już nie stanowiło zagrożenia dla życia lub zdrowia jego towarzyszki.
Czy jednak tego drugiego był tak strasznie pewien?
Płakała. A Brigim nie potrafił z jakiegoś powodu tego znieść.
Zamachnął się i uderzył z całej siły w zdradzieckie lustro wody, które tak okrutnie pokazywało wszystkie jej niedoskonałości, pozostawiając obraz rozmyty a potem...
Snap!
Potem potrząsnął lekko łbem, wracając duchem i ciałem do towarzystwa Rozkwitu, spokojnej pogody w towarzystwie niespiesznie płynącego czasu przy niewinnym spotkaniu przy Wypalonej Plaży. I znów nie wiedział, czym było to dziwnie smutne, tajemnicze wspomnienie.. I kim dokładnie była równie tajemnicza towarzyszka.

: 29 cze 2021, 2:48
autor: Niepokorny Hiacynt
–...gim. Halo, Brigim. – Wracając do rzeczywistości, samiec mógł z łatwością stwierdzić, że głos Rozkwitu był dużo głośniejszy.
Tak naprawdę oczywiście to nie było to. Czarodziej zdążył po prostu w międzyczasie zbliżyć się tak bardzo, że mógłby bez problemu wyciągnąć łapę i w połowie prostowania jej, natrafić na pierś drugiego samca.
– Brigim. Tak się nazywałeś, prawda? Jak tak, to odpowiadaj, gdy się do ciebie mówi. Co z tobą? – Rapsod był blisko i z lekko zmarszczonym pyskiem oglądał czerwonego samca wodząc wzrokiem po jego mordzie. Szukał jakiegoś znaku, że niespodziewany towarzysz jest dalej w swoim ciele i nie zostawił go na dobre.
...
Nie żeby Rozkwit był jakoś specjalnie przywiązany. Byłby to po prostu kolejny problem dla uzdrowicieli.

: 23 lip 2021, 20:46
autor: Tęgi Kolec
Czuł jak coś z niego wypływa, przeto i słowa przywódcy były bardziej odległe od nagłej wizji – zdawało się, że oddalił się do mrożącego krew w żyłach miejsca. Jego pysk był pyskiem smoka iście obojętnego, ba, znudzonego swym własnym odbiciem; jakoby dopiero co wstał i z tym samym zrezygnowaniem, jakie istnieje w zawiedzionych matkach, patrzył przed siebie hen w nieznane. Może to złe określenie – a nuż bliżej mu było do osoby, co walczy zacięcie z myślami pod prysznicem, tylko po to by stracić wątek i wstrzymać cios. Odsłonić pierś, dać się żywcem w przekonaniu nader odległym.
Słysząc swoje imię, Brigim tak się stropił, że już sam nie wiedział czy na pewno tak się nazywał. Po chwili wybełkotał coś niezrozumiałego, a zderzywszy się z niezrozumieniem powziął jakoby ostateczną decyzję, otworzył wargi, jak mógł najszerzej, i rzucił gardłowo, niby groźba, słowo: Froildrinth.
Choć równie dobrze mógł powiedzieć Baraka. Ha, nawet gdyby chciał to, cholera, ugrzęzłoby mu w gardle! Ha... nawet... gdyby chciał powiedzieć więcej.
Miało się wrażenie, że zamarł. Nie wiadomo czy był sens kontynuowania. Nie wiadomo czy za chwilę odejdzie, czy nie, pozostawiając Rozkwit w niepewności.

: 09 paź 2021, 20:14
autor: Mackonur
Dziś Axarus, Ctoukliss i Nos Szyszki stwierdzili, że to będzie szczęśliwy dzień dla jakiegoś smoka, no z dowolnego stada. Może to ktoś z Księżyca, może z Plagi, czy Ziemi? Nie wykluczał też Ognia! Wędrowali całą kompanią i w końcu gdzieś dotarli na jakąś spaloną plażę, dziwne miejsce strasznie. Co tu wcześniej było? Las? Ciekawie się chodzi po popiele, ale szkoda tak troszkę tych wszystkich roślinek i zwierzątek, co pewnie tu zginęły. No, ale dość już rozmyślania o plaży – Axarus musiał szukać jakiegoś głodomora. Przywiązał maddarowym sznurkiem spory kawałek mięsa renifera , przypieczony i pokryty przyprawami do Nosa Szyszki, lewitującego, GIGANTYCZNEGO nosa Sosnowego Pocisku, o w wielkości przynajmniej głowy olbrzymiego smoka. Niuchacz był calutki włochaty i lśniący, z owym pakunkiem miał lewitować nad ziemią, a jak już znajdzie jakiegoś smoka, to powiedzieć: "Niuch, Niuch, Niuch", co w tłumaczeniu z języka magicznych, latających nosów oznaczało: "Przesyłka dla ciebie".
Sam Axarus delektował się zapachem spalenizny, a jego Krabuś biegał szaleńczo po plaży i zakopywał się w popiele, to było idealne miejsce na kryjówkę. Gdyby tak zawołać tutaj jakiegoś przywódcę stada i zaatakować z ukrycia? Mógłby przejąć władzę!

: 12 paź 2021, 21:14
autor: Obłęd Agonii
Niebawem okazało się, że poczciwy Łowca nie przybył tu jako jedyny...zapach mięsa zadziałał wyraźnie na wyobraźnię Plagijki, bowiem dosyć zmęczona smoczyca udała się właśnie za nim. Znajomy złodziejski zapach nieco ją drażnił, jednak starała się jakoś go przezwyciężyć. Nie zagląda się w kły losowi. Coś tu było grubymi nićmi szyte, choć... może uda się wymknąć z tego cało. Była zbyt zmęczona by dostrzec smoka, do którego należało włochate dziwadło, a i choć jego groteska naprawdę ją zdziwiła, starała się to zignorować z całych sił.
Powąchała ostrożnie mięso. Było... jakieś dziwne. Nigdy w prawdzie nie jadła pieczonego mięsa, choć nie była zbyt wybredna w kwestii pożywienia. Bardziej ciekawiło ją to, czy zawiera trutkę. Powęszyła raz jeszcze... wyglądało na czyste. W miarę. Tknęła czubkiem języka. Cóż, jeszcze nie zwijała się w konwulsjach... raz kozie śmierć. Najwyżej złodzieje zapłacą wojną za śmierć Plagijczyka. Ostrożnie zdjęła posiłek i łapczywie go spożyła.

: 01 gru 2021, 12:44
autor: Sztorm
Przybyła tu z terenów Wody... Tfu, Księżyca. Pisklę obumarło, ona sama czuła się martwa w środku. Zarodek szczęścia, poczucia obowiązku, potrzeby istnienia – zgaszony, jak ona sama. Puste spojrzenie obejmowało popiół plaży.
Za nią kroczyła kelpie. Stara szkapa z zapadniętymi bokami niosła na grzbiecie trzy barany . Że też się nie zapadła pod ich ciężarem! Wierna kompanka jednak niosła pożywienie dla siebie jak i dla smoczycy, która straciła zainteresowanie tak przyziemnymi sprawami jak jedzenie.
Kiedy Sztorm usiadła pośród wypalonej łąki, klacz zrzuciła z grzbietu przed nią mięso. Sama odciągnęła na bok mniejszego z baranów pożerając go łapczywie. Kopyta zamieniły się w szpony i wygłodzona kompanka rwała mięso strzępami. Przez więź próbowała pobudzić Samotniczkę, wysyłając na zmianę impulsy głodu i satysfakcji.
Sztorm potrząsnęła łbem, na moment powracając do rzeczywistości. Rzuciła okiem na barana i kozę przed sobą . Poczuła, jak skręcają się jej trzewia. Żołądek buntował się, ale przecież musiała jeść. Powoli więc, kęs po kęsie zaczęła przeżuwać mięso i przełykać porcje.

: 01 gru 2021, 13:18
autor: Maros
Szybowała nad terenami wspólnymi, wracając z kolejnej walki. Podczas drogi powrotnej do obozu, wybrała nieco dłuższą trasę. Nie leciała zbyt wysoko, dzięki czemu mogła obserwować tereny znajdujące się pod nią, gdzie nie gdzie przemykały jej smocze sylwetki i dopiero tą jedna sprawiła, że zwolniła. Zatoczyła koło nad samotniczką, z daleka rozpoznając Sztorm. Wylądowała nieopodal, zbliżając się kilka kroków. Staruszka nie wyglądała najlepiej.
~ Wszystko dobrze?~ przesłała spokojnym głosem.

: 12 cze 2022, 22:49
autor: Trzeci Szlak
Śmiały uwielbiał zawierać nowe znajomości, poznawać inne smoki i dzielić się z nimi doświadczeniami, jednocześnie mogąc wysłuchać cudzych opowieści. Był jednak taki jeden, którego pragnął poznać szczególnie. Smok, który w swoim życiu zebrał doświadczenie kilku pokoleń, smok, który doczekał się szczególnej łaski bogów, a jednocześnie smok, który samym swoim jestestwem i podejściem do życia niezwykle intrygował Śwista. Smok... zupełnie inny niż wszystkie, czuło się to już przy pierwszym spotkaniu.

Strażnik Gwiazd.

Samiec natknął się na niego niby to przypadkiem, choć tak naprawdę już od granicy Ziemi starał się ukradkiem podążać za wonią drzewnego. Nie chciał być natarczywy, ale jednocześnie czuł, że z tą postacią porozmawiać musi. Że liczne doświadczenia proroka to coś, z czego może wyciągnąć więcej wiedzy, niż z dziesięciu rozmów z innymi smokami.

I natknął się nań na Wypalonej Plaży. Z jakiegokolwiek powodu drzewny się tutaj znalazł, musiał usłyszeć głos, który dobiegł go już z oddali.
– Witaj, Strażniku Gwiazd! – przywitał się Świst wesoło, powoli drepcząc w kierunku proroka. – Bardzo się cieszę, że cię widzę. Mam nadzieję, że znajdziesz dla mnie chwilę; to nieczęsta okazja porozmawiać z kimś, kto posiada tak liczne doświadczenia i cieszy się tak trwałą łaską bogów. Na początku jednak chciałbym zamknąć sprawę, której – co jednak było usprawiedliwione przez okoliczności – nie pozwoliła nam zamknąć Ziemia Przodków – zagaił i rozsiadł się wygodnie naprzeciwko smoka, owijając ogon wokół ciała i obdarzając proroka serdecznym uśmiechem. – To jaka w końcu jest historia twojej ważki...?

: 16 cze 2022, 17:34
autor: Strażnik
O ile nie był zupełnie bezrobotny, czasami zezwalał sobie na przerwę, która kontrintuicyjnie zwiększała potem jego wydajność. O ile nie starzało się jego ciało, a mentalnie był przynajmniej minimum lepszą osobą, niż w momencie zamieszkania w Wolnych Stadach, regularne podtrzymanie tego stanu było bardzo wycieńczające. Nie spodziewał się żadnej nagrody, czy wdzięczności, odkąd robił to przede wszystkim dla siebie, ale czasami miał wrażenie, że okres nieustannej, wykręcającej trzewia paranoi, iż wszyscy są jedynie naiwnymi, ale i egoistycznymi potworami, nieustannie wykorzystującymi się nawzajem, był jako tako łatwiejszy. Odczuwał dyskomfort, to prawda, ale nie miał też oczekiwań, których niedopełnienie zawsze bolało bardziej, niż jakakolwiek nieuzasadniona zawiść.
Z tymi przemyśleniami wędrował sobie po Wspólnych, jakby w nadziei, że zdoła wykrzesać z siebie jakiś wniosek, który przynajmniej na chwilę poprawi mu nastrój.
Głos Świstu zaskoczył go, bo choć zaczepiano go od czasu do czasu, nie był teraz w nastroju na interakcje. Z drugiej strony, sam się na nią skazał, nie decydując się na medytację wysoko wśród gałęzi sekwoi, więc nie mógł mieć Ziemistemu niczego za złe.
Westchnął pod nosem i odwrócił się ku niemu, by go wysłuchać. Jego postawa niewiele różniła się od tej, którą prezentował na ceremonii. Barki miał rozluźnione, ale istniała w nim pewna trudna do ugryzienia sztywność, nie wynikająca wyłącznie z neutralnego, ale czujnego wyrazu pyska. Patrzył konfrontacyjnie prosto w ślepia, o ile rozmówca nie wykazałby mową ciała żadnego dyskomfortu.
Była to zapewne aparycja zupełnie przeciwna do tego co miał sobą do zaoferowania Świst – mały, energiczny i łatwo dzielący się sympatią smok.
Strażnik skinął mu głową w ramach powitania, parę spokojnych oddechów poświęcając na namysł. Musiał zarówno przypomnieć sobie pierwsze wrażenie, jakie wywarł na nim wygadany młodzian, a jednocześnie zastanowić jak realnie sprostać jego obecnym oczekiwaniom.
To tylko iluzja pozwalająca mi przenieść skupienie z jednego tematu na drugi – zaczął stanowczym i zachrypniętym, ale flegmatycznie spokojnym tonem, przeświadczony, że niezręczne unikanie odpowiedzi było równie uwłaczające, co zdradzanie się ze swoimi słabościami. Fakt, iż Ziemiści przyprawiali go o irytację nie był w każdym razie tym, co miał ochotę kiedykolwiek ukrywać.
Czasami trudno uniknąć zdenerwowania – uniósł prawą łapę, by zmaterializować na grzbiecie jednego z palców omawianą, rubinową ważkę. Zatrzepotała skrzydłami parę razy, ale pozostała na miejscu.
Ale takim trikiem łatwo kontrolować niechciane emocje – z tymi słowami odstawił kończynę, a wtedy owad znów rozpłynął się w powietrzu.
Sam wygląd iluzji, to zwyczajnie prywatna preferencja. O co chciałeś zapytać poza tym? – Nie przeszkadzało mu rozmawianie o ważce, choć nie był tym też szczególnie zainteresowany. Zakładał zresztą, że Świst przypomniał sobie o niej, żeby jakoś zacząć rozmowę, gdy w rzeczywistości bardziej interesowały go inne sprawy. Nie potępiał tego, bo pojmował iż była to prosta strategia na rozeznanie się w nastroju rozmówcy, by nie zawieść się jego odpowiedzią.