Strona 33 z 42
: 24 lip 2020, 18:28
autor: Legenda Samotnika
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Słuchając o rodzinie młodzika kiwałem od czasu do czasu głową, aż przeszliśmy do kolejnego tematu. Tu uśmiechnąłem się promiennie i miło się zaskoczyłem – nie spodziewałem się, że ktoś chciałby mnie gdziekolwiek powitać, dlatego ta drobna obietnica Kwariego ogromnie mnie ucieszyła.
– Och, z pewnością cię zawiadomię, dziękuję! – zdążyłem rzucić, zanim karmelowołuski kontynuował mówić.
Na wieść o podgryzaniu łap również krótko się zaśmiałem. Nie spodziewałem się, że Przebłysk jest taka surowa co do wypuszczania dzieci. A może nie chodziło o surowość, ale o troskę? Nie wiedziałem, ponieważ ojciec zawsze pozwalał mi się szwendać tam, gdzie zechcę, co nie zawsze kończyło się dobrze.
– Wiesz, na tutejszych terenach nie jest aż tak niebezpiecznie, jak w dżungli, gdzie mieszkałem, ale nadal czają się spore niebezpieczeństwa, więc może to nawet lepiej, że Urzara tak cię pilnuje! Mój ojciec rzadko zwracał uwagę na to, gdzie się wybierałem. Dlatego też szybko nauczyłem się, że w niektóre miejsca najlepiej nie zapuszczać samemu – nauka ta nie była najprzyjemniejsza... No ale skoro nie możesz równie swobodnie zwiedzać tereny, chętnie opowiem ci swoje przygody! – ogłosiłem wesoło i zacząłem od przedstawienia swojego poprzedniego domu.
– Jak już wspomniałem, wyklułem się bardzo, bardzo daleko stąd. Cała droga z lasów deszczowych do Wolnych Stad zajęła mi całe pięć księżyców, a to jeszcze była dość ekspresowa wyprawa – rzadko kiedy z ojcem się zatrzymywaliśmy i przez większość podróży biegliśmy lub lecieliśmy. Ale najpierw o lesie deszczowym. Wiesz, dlaczego jest nazywany deszczowym? Bo niemal codziennie tam pada! Co prawda są to takie irytujące ulewy – bardzo krótkie i intensywne, po których wszystko robi się wilgotne i nieprzyjemne. A jednak gdyby nie te deszcze, cały las by nie mógł istnieć – przyroda tam jest całkiem odmienna od tej! Wszystkie drzewa są co najmniej trzy razy wyższe od tutejszych, a ich korony spowijają las w wiecznym cieniu – prawie zupełnie nie przepuszczają promieni słońca. Przez ten brak słońca na dole rośliny są niskie i dziwaczne, ponieważ próbują przeżyć bez tak bardzo potrzebnego im słońca! Niektóre przystosowują się do życia na gałęziach ogromnych drzew, gdzie jest większa szansa na pożywienie się ciepłem Złotej Twarzy, za to inne rosną przy korzeniach i bywają drapieżne! Zazwyczaj takie rośliny wydzielają przepyszny zapach, który wabi do nich naiwne ofiary. Gdy niewielkie zwierzątka lub owady osiądą na ich płatkach, trafiają w pułapkę, bowiem płatki te pokryte są lepką wydzieliną, która chwyta nieszczęsne stworzonka i nie daje im uciec w porę! Tym czasem roślinka zwija powoli swoje płatki i trawi w sokach przyklejone ofiary – w taki sposób się żywi! Na szczęście niezależnie od wielkości drapieżnych kwiatów, nie są one w stanie zeżreć nawet małego smoka, ale mogą zaszkodzić nieuważnym pisklakom. Raz przydarzyło się to mojemu koledze z klanu – wyruszył samotnie w las i beztrosko włożył łapę do takiego kwiatka. Przykleił się, a powolny drapieżnik zaczął trawić jego łapę żywcem! Mały krzyczał i wołał na pomoc, ale był za daleko od obozu – szczęście, że nie usłyszał go też żaden drapieżnik! W końcu rodzice zaczęli się martwić, że tak długo go nie ma i wyruszyli na poszukiwania. Wyzwolili Jaruhę z rośliny, ale miał całą poparzoną jej sokami łapę i musiał zostać na kilka dni u Lekarki. A to dopiero rośliny! W dżungli nawet kwiatków i żabek należy się obawiać. Spotkasz taką piękną kolorową żabcię, pełną fikuśnych plamek, złapiesz, zjesz, a ona się okazuje trująca! Owady różne, muchy i komary przenoszą paskudne choróbska, a wredne małpy podkradają jedzenie i atakują pisklaki całymi stadami! Każdy musi sobie jakoś poradzić w takim dzikim świecie, ale naprawdę groźnie robi się po zachodzie słońca – ze swoich mrocznych kryjówek wyłażą wielkie drapieżniki. Tygrysy, pumy i lamparty to prawdziwe postrachy dżungli. Wielkie kociska, doskonale wspinające się na drzewa, posiadające niezrównany wzrok i węch to takie ogromne maszyny do zabijania! Dopóki mój ojciec nie przybył do dżungli, mój klan nękał ogromny tygrys, codziennie kradnąc jedzenie lub porywając pisklaka. Gdy ojciec się o tym dowiedział, postanowił pomóc i utworzył wielką barierę z maddary wokół obozu. Dzikie leśne smoki nie potrafiły się nią posługiwać i nie były tak silne i przeszkolone w walce, jak mój ojciec, dlatego nic nie mogły poradzić na ataki tygrysa – ich umiejętności i możliwości organizmu przeznaczone były do polowań, a nie otwartej walki. Gdy wielkie kocisko ponownie postanowiło nawiedzić smocze stado, natrafiło na elektryczne pole i zostało śmiertelnie porażone prądem. Ojciec zdjął barierę i oddał cielsko tygrysa w łapy dzikich smoków, a one zaczęły traktować go jak co najmniej półboga. Zabicie tygrysa było dla nich najwspanialszym wyczynem, a noszenie jego skóry przypadało jedynie najdoskonalszym wojownikom i najpotężniejszym samcom stada. Ojciec jednak nie nosił skóry, co skrajnie dziwiło dzikie smoki – nie chciał sławy, a jedynie bezpiecznego schronienia. Dlatego też pozwolili mu zostać – mało tego, ze skóry tego tygrysa i innych najlepszych skór zrobili ojcu namiot tak dobry, że lepszy miał jedynie przywódca. W podziękowaniu też Wódz oddał swoją córkę ojcu na partnerkę, choć ten wcale jej nie chciał. Musiał jednak odbyć z nią ceremonię wiążącą, ponieważ taka odmowa byłaby ogromną dla stada zniewagą. Tak, to była moja matka, ale i ona nie chciała się wiązać z tatą, dlatego po oddaniu mu jajka ze mną w środku starała się nie pokazywać nam na oczy. Oficjalnie była partnerką ojca, ale wiedzieliśmy, że wcale nie była wierna – miała jakiegoś tam swojego ukochanego. Jednak jako że nikt nie robił z tego problemu i nie wywlekał sprawy na wierzch, tak już pozostało. Hm, ja teraz się nad tym zastanawiam, to całkiem możliwe, że miałem jakieś tam rodzeństwo, o którym nie miałem pojęcia... Cóż, nigdy go już nie spotkam. – westchnąłem, ale szybko wróciłem do tematu dżungli, nie będąc w nastroju opowiadać smutnych hitorii.
– Ale! Żebyś nie pomyślał, że tak w tych dżunglach źle i okropnie, jest tam też wiele cudownych rzeczy! Żyją tam niesamowicie piękne motyle, jakich nie można zobaczyć nigdzie indziej, korony drzew zamieszkują kolorowe i przyjazne papugi, czasem można natrafić na niesamowicie pyszne owoce, takie jak chociażby marakuja! Czasem o zachodzie słońca wspinałem się na najwyższe drzewo w okolicy i patrzyłem za horyzont, gdzie widać było pustynię piasków, a za nią błysk wody oceanu! To miejsce jest naprawdę niesamowite – tak zwyczajnie się tego wytłumaczyć nie da, trzeba zobaczyć na własne oczy. – uśmiechnąłem się i zrobiłem sobie przerwę od gadania po tym przydługim monologu. Znowu w czasie opowieści przesadnie gestykulowałem, aby nadać charakteru swoim słowom, więc zmęczyłem nie tylko szczękę, ale i przednie łapy, co chwila coś pokazujące lub zwyczajnie machające w rytm słów.
Na pytania o zwierzakach uśmiechnąłem się i nabrałem oddechu do kolejnej przemowy, ale tym razem postarałem się, aby nie była taka długa.
– Och, o tygrysie już zdążyłem opowiedzieć – takie to wielkie, pomarańczowe kocisko, całe w czarne pasy. Trudno pomylić go z kimś innym przez jaskrawe ubarwienie. Takie to są groźne bestie, że nawet kamuflażu nie potrzebują, dlatego tak się wyróżniają! Choć te czarne pasy dość dobrze udają cienie w długolistnych zaroślach dżungli, jeżeli się nie jest spostrzegawczym. – przymknąłem powieki i wyobraziłem sobie zmniejszoną figurę tygrysa. Jako że był już wieczór, sprawiłem, aby maddarowy twór świecił się lekko ognistym pomarańczem, więc gdy otworzyłem oczy, wokół Kwariego biegał po powietrzu mały tygrys, zostawiając za sobą wstęgi ognistego światła. Był rozmiarem podobny do małego leśnego kota, ale pysk miał dość groźny. W pewnym momencie zatrzymał się na poziomie oczu karmelowołuskiego, spojrzał w jego stronę i rozwarł paszczę pełną kłów, próbując wydać z siebie ryk. Jednak żaden dźwięk nie rozbrzmiał, a parę uderzeń serca po prezentacji wielkich zębisk twór rozpłynął się w błyszczące iskry, zanikające w powietrzu.
– Antylopa to taka pustynna sarna. Jest nieco bardziej pomarańczowa, a jej rogi są długie i szpiczaste – lepiej jej nie złościć, bo zamiast ucieczki, może zaszarżować i przebić swoimi ostrymi rogami na wylot! Ale zwykle woli nie wdawać się w konflikty – jak ja! – jest też pełna gracji – również jak ja! – wtrąciłem ze śmiechem. Po tym ponownie skupiłem się, zbierając maddarę. Oddech później przed Kwarim uformowało się smukłe zwierzę, majestatycznie przemieszczające się po powietrzu długimi susami. To również była zmniejszona wersja, która świeciła się ciemno-beżowym światłem, zostawiając za sobą ślad w podobnym kolorze. Tym razem figura podbiegła do wody i zrobiła po niej kilka kręgów, nie dotykając tafli. Następnie zatrzymała się przed pisklakiem i stanęła na tylnych kopytach, zarzucając głowę z czarnymi rogami do tyłu i wymachując parę razy przednimi kończynami. Gdy wszystkie jej kopyta dotknęły "ziemi" – dalej lewitowała, więc po prostu ponownie opuściła się ciałem do tej samej pozycji – również rozpłynęła się w widowiskowy wybuch iskierek.
– A małpa... Cóż, małpy są zbyt wredne, bym chciał jakąś wyczarować. Zresztą uwierz – nic nie tracisz, nie widząc jej. Paskudne stworzenie zarówno z wyglądu, jak i charakterem. Zamiast tego pokażę ci papugę arę – jedną z największych i najbardziej kolorowych, jakie można spotkać w dżungli! – uśmiechnąłem się i skumulowałem manę, tworząc kolejną figurę. Jaskrawo czerwony ptak o kolorowym w pewnych miejscach upierzeniu emanował czerwono-żółtym światłem, czasem przybierającym odcienie pozostałych kolorów tęczy. Ptaka postanowiłem stworzyć w naturalnych dla niego rozmiarach, ponieważ i tak nie był zbyt duży. Ptaszyna zamachnęła się magicznymi skrzydłami oddech po tym, jak w pełni uformowała się przed Kwarim. Wzbiła się widowiskowo ponad nasze głowy i zaczęła krążyć w powietrzu, od czasu do czasu wykonując drobne sztuczki – na przykład "beczkę" lub "pętlę". W końcu zniżyła lot i zatrzymała się po lewej od karmelowołuskiego, wyraźnie czekając, aż coś zrobi. Jako podpowiedź wymruczałem:
– Wystaw łapę przed siebie. – gdy i jeżeli to zrobił, magiczny ptak wyciągnął swoje szpony, usiadł na wystawionym nadgarstku i złożył skrzydła, strosząc pióra. Chcąc dodać nieco realizmu, dopracowałem łapy stworzenia, aby ich ucisk na łapie pisklaka wydawał się prawdziwy, a także utworzyłem lekki powiew wiatru przy lądowaniu, by ptak zdawał się naprawdę machać skrzydłami przy pysku malucha. Ciemne, błyszczące oko po prawej stronie głowy ptaka, którą odwrócony był do pyska karmelowołuskiego mierzyło go sztucznie inteligentnym spojrzeniem. W końcu po paru dłuższych chwilach wpatrywania się ptak bezdźwięcznie skrzeknął i rozwarł zamaszyście skrzydła, po czym jednym ich zamachem oderwał się od łapy pisklaka. Skutkowało to jego przeobrażeniem się w fontannę głównie czerwonych iskier, opadających na ziemię i znikających powoli. W tym czasie niespostrzeżenie podrzuciłem na trawę po lewej stronie pisklaka czerwone piórko prawdziwej papugi z dżungli. Zachowałem je sobie kiedyś na pamiątkę po dżungli, ale w tej chwili uznałem, że miło byłoby zrobić małemu taki prezent. Gdyby nie dostrzegł czerwonego pióra, zwróciłbym mu uwagę krótkim:
– Zobacz, co ci zostawił! – i uśmiechnąłem się, gdy mały dostrzegł niewielki prezent. Ja nigdy nie zapomnę swojego poprzedniego domu, więc ta pamiątka przyda się bardziej komuś, kto marzy o podróżach.
: 25 lip 2020, 0:32
autor: Chwila Prawdy
Przyjrzał się jego zmieniającemu się od czasu do czasu wyrazowi pyska. Raz promiennie się uśmiechał, co dodawało Kwariemu otuchy. Miły był fakt, że kogoś potrafił rozweselić swoimi słowami. Sam odwzajemniał często drobne uśmiechy, które nie były wcale sztuczne. Naprawdę miło mu się wymieniało parę zdań z kimś, kto nie należy do żadnego stada. Ciekawe i nowe doświadczenie dla młodego, ognistego.
– Mama raczej nie ogranicza mnie i mojego wychodzenia, ale wiesz. To jednak tereny wspólne! W Ogniu wie, że nic wielkiego mi się nie stanie bo sami swoi, ale tutaj.. Przecież nie wiadomo na kogo trafisz! Może jakiegoś pożeracza małych piskląt..? Albo inną, przerażającą kreaturę! Nie wiedziałem na początku czy mam być dla ciebie wrogi i jakie masz wobec mnie zamiary! Na pewno nie wszyscy są tacy mili.. chyba. Nie trafiłem jeszcze na jakieś wredooty, które chcą mnie zjeść. Jeszcze! Nie znaczy to jednak, że nigdy nie trafię – dodał i rozejrzał się aktorsko po bokach próbując dostrzec niby tego swojego stwora, który próbowałby go pożreć w całości! Nie zostawiając nawet rogów, które mogłyby być dla niego i przysmakiem. Kto wie, jakie kreatury czają się po rowach.
Kolejnie przyszła fala słów, w które Kwari nie miał najmniejszej ochoty się wbijać. Po co to komu? Lepiej posłuchać, a jak!
Rozłożył się wygodniej na ziemi powoli przyswajając opowieść, która właśnie została opowiadana przez Delavira. Tyle ciekawych stworzeń i zapewne smoków skrywa się za Wolnymi Stadami. Młodziak najchętniej zwiedziłby wszystko, co się da. Tylko czy jest to możliwe dla zwykłego, szarego smoka, który nie wyróżnia się raczej niczym specjalnym? Może i! Zobaczy się w dalekiej, a może i nie? Przyszłości.
Nowo-poznany smok skończył jak na tę chwilę swoją opowieść, a Kwarkowi ślepia same rozszerzyły się, bardzo znacznie! Widać było w nich zaciekawienie i masę pytań, które tylko kłębiły się i narastały w umyśle młodzika. Zerknął zaciekawiony na Delavira, który najwyraźniej chciał pokazać młodemu parę stworzeń z tej całej dżungli, która wydawała się naprawdę kuszącym miejscem!
Najpierw pojawił się ten tygrys, który siał spustoszenie wśród klanu, z którego nowy znajomy pochodził. Wyglądał tak majestatycznie i zarazem przerażająco. Miał on w sobie taki urok, który sprawiał delikatne zakłopotanie. Co prawda, nieulękły Kwari nie odczuwał przed nim zgrozy, od co! Czuł zachwyt i chęć przyjrzenia się temu stworzeniu z innej, jeszcze głębszej strony. Ciekawe czy dałoby się takiego oswoić i sprawić sobie z niego kompana. Takiego jak Ciapek mamy chociażby!
Przyszedł czas antylopy, która wyglądała przeuroczo. Młody widział w niej minimalne podobieństwo do Ciapka właśnie! Czemu? Kto tam wie, młode umysły często widzą świat inaczej niż starsi przedstawiciele. Hasała sobie tu i tam, a Kwar obserwował ją tylko rozweselonym spojrzeniem. Chętnie zacząłby za nią gonić i bawić się w berka tak, jak kiedyś z ciocią Błękit!
Skoro te całe małpy były aż tak wredne i paskudne jak opisywał to Delavir, to Kwari nawet nie był skłonny prosić go o pokazanie jej za wszelką cenę. Z resztą, jak sam Deli powiedział, nic wielkiego nie stracił, bowiem jego oczom ukazała się piękna czerwona papuga! Obserwował ją chyba najuważniej, a oczy same zaświeciły się aż na myśl o spotkaniu kiedyś takiej, na żywo. Jej piórka były przepiękne, a młodzian bardzo chętnie zostawiłby sobie jedno! Szkoda, że to tylko twór z maddary. Mimo wszystko, wyjątkowo ciekawy twór, który zapewne zapadnie Kwariemu na długo w pamięci.
– Ale piękna! Przypomina mi trochę motyle, a ja uwieelbiam motylki! Zawsze gdy spotykam motylka, to dzieje się coś fajnego! O! Chociażby spotkałem ciebie chwilę po odlocie takiego jednego, pomarańczowo-skrzydłego koleżki! Motyla właśnie, a kogo innego. Może to jest jakieś powiązanie? Czuję do nich ogromną sympatię i przywiązanie. Goniłem raz takiego motyla aż nad rzekę u nas na terenach stada i wtedy Zorza uczyła mnie też pływać! Goniliśmy ryby pod wodą, a mama obserwowała nas z brzegu. Bardzoo fajnie było! A ta papużka, jest jeszcze bardziej interesująca! – wtrącił swoją paplaninę, a gdy Delavir poinstruował go z wyciągnięciem łapy, młodzian tak też uczynił.
Poczuł jak ptak siada mu na nadgarstku i zaciska delikatnie szpony. Było to wyjątkowo porywające i miłe uczucie. Przyjrzał się arze uważnie, a jak na twór z maddary była wyjątkowo piękna! Kwari nie miał pojęcia jak takie papugi wyglądają na żywo, więc tylko ta iluzja mogła mu to obrazować.
Przyglądała się mu, a on jej śmiejąc się co parę chwil. Chciałby kiedyś taką mieć, za kompana, który chodziłby za nim wszędzie! Tak, to byłoby świetne uczucie.
Był zbyt zapatrzony w twór aby zauważyć jak Delavir podsunął mu piórko w czerwonej barwie. Kiedy papuga zostawiła Kwariego znikając, ten zauważył właśnie to piórko. Uśmiechnął się od ucha, do ucha na pysku i złapał piórko w swoją łapę. Przyglądał mu się przez chwilę po czym spojrzał z powrotem na nowego znajomego.
– Dziękuję! Jest takie śliczne. Poproszę mamę aby zrobiła mi z niego wisiorek! Wtedy nie zapomnę nigdy o tym dniu i o tobie też nie, Delavirze! Mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie. Z resztą, jak masz czas, chętnie usłyszałbym jeszcze jakąś historię z twoich ust! Mówisz bardzo ciekawie, jeśli kiedykolwiek byłbyś w Ognikach pewnie wszystkie pisklęta mogłyby pobudzać własną wyobraźnię. Z resztą, jak moje rodzeństwo podrośnie to chętnie je tutaj przyprowadzę! Pewnie też będą chcieli posłuchać o twoich przygodach – wymruczał wręcz jak kot szczerząc swoje kiełki.
Miał nadzieję, że nikt nie będzie zamartwiał się jeśli nie wróci przed ściemnieniem się. W końcu, nie pierwszy raz wróciłby po zmroku.
: 26 lip 2020, 16:15
autor: Legenda Samotnika
Chyba widać było po mojej minie zaskoczenie słowami na temat troskliwości Urzary, ponieważ młodzik pośpieszył z tłumaczeniem na moje nieme pytanie. Ja jednak w odpowiedzi jedynie kiwnąłem z uśmiechem głową – nie wątpiłem w dobre intencje złotołuskiej, ale co racja, to racja. Nie wiadomo, kto ma dobre zamiary, a kto zamierza cię porwać przy pierwszej okazji. Miałem też już zacząć się tłumaczyć, gdy Kwari wspomniał, że na początku nie znał moich intencji, ale jednak nie odezwałem się, ponieważ z następnych słów młodzika wywnioskowałem, że sam już doszedł do wniosku, że nie stanowię zagrożenia, więc nie mam go do czego przekonywać.
Karmelowołuski zdawał się uważnie słuchać mojej opowieści, co połechtało moje ego. W końcu jednak musiałem zakończyć opowieść, ale nie zrobiło się wcale nudno – zacząłem tkać zwierzaki dla młodego. Im szerszy był jego uśmiech, tym cieplej mi było w duszy – nie wiedziałem nawet, że taka prosta zabawa może sprawić nam obu taką radość. Gdy Kwari wspomniał o motylach, miałem ochotę pokazać mu kilka tych owadów w tropikalnych odmianach, ale papuga zdawała się też zostawić niezłe wrażenie. Nie chciałem go psuć, więc poprzestałem na kolorowym ptaku.
Czy ten pisklak pragnie utopić mnie w słodkości? Rozczuliłem się ogromnie na wieść, że chciałby z mojego podarunku zrobić pamiątkę i jeszcze spotkać się ze mną ponownie, przyprowadzając rodzeństwo. W życiu jeszcze chyba nie było mi tak miło. Między innymi właśnie przez ten napływ miodu na serduszko postanowiłem zignorować mrok, jaki zdążył spowić okolicę. Zza horyzontu widać było już mniej niż połowę Złotej Twarzy, długie cienie rozciągały się, tworząc dziwaczne ciemne kształty. Aby rozwiać tę mroczną atmosferę ponownie skupiłem się, a już chwilę później nad nami uformowało się całe mnóstwo złotych iskier, ułożonych w kształcie drobnych motylków. Fruwały nad naszymi głowami, trzepotem skrzydełek rozrzucając dookoła świetlisty śnieg. To oświetlało okolicę ciepłym, przyjemnym światłem, ale dotknięcie takiej iluzji świetlistego motylka powodować miało jego rozsypanie w bezładny deszcz iskierek. Przyglądając się jeszcze chwilę swojemu tworowi wymruczałem:
– To powinno dodać nieco światła. – po czym spojrzałem z wesołym uśmiechem na Kwariego, wypatrując jego reakcji na swoje ulubione owady. Początkowo miałem stworzyć zwyczajne kulki światła, powoli lewitujące w powietrzu, ale w ostatniej chwili uznałem, że takie oświetlenie będzie nieco ciekawsze. Obym miał rację.
– No i skoro tak przypadły ci do gustu moje opowieści, to chyba nie mogę odmówić opowiedzenia kolejnej, nieprawdaż? – zachichotałem i chwilę zamyśliłem się na tematem następnej historii. – Opowiem ci o tym, jak właściwie nauczyłem się tkać maddarę. Mój ojciec odkąd pamiętam twierdził, że posiadam wyjątkowy magiczny dar. On sam był najpotężniejszym czarodziejem, jakiego znałem, a jego potęga wywodziła się z wieloletniego rodu mego dziadka – tajemniczego samotnika, przedstawiającego się jako Kuhu. Jak okazało się dużo księżyców później, zmieszanie jego magicznego talentu z krwią dzikich smoków we mnie utworzyło potężną, ale też ogromnie niestabilną mieszankę. Powiedział, że mam większy potencjał nawet od niego, ale wciąż nie ciągnie mnie do jego rozwijania. Jednak widząc dumę w surowych ojcowskich ślepiach za każdym razem, gdy przejawiałem swoje magiczne zdolności nie mogłem zmusić się do zawiedzenia ojca i nie wykorzystywania pokładów magii. Dlatego też raz, gdy Wódz postanowił na cześć pomyślnego rozwoju klanu od chwili dołączenia mego ojca urządzić Turniej Młodych Dusz, zaproponował mojemu ojcu ofertę, która aż wywołała u niego uśmiech. A uwierz – u mojego ojca uśmiech to coś tak rzadkiego, że częściej już można zobaczyć zaćmienie. Ciągle chodził z pełną powagi i chłodu twarzą, dlatego gdy ujrzałem jego nieco nawet nienaturalnie wygięte usta, od razu wiedziałem, że coś tu nie gra. Powiedział wtedy, że czas na naukę Magii Precyzyjnej, ponieważ jako jego jedyny potomek mam dać na cześć zwycięzcy Turnieju pokaz magii. Jeszcze wcześniej gorąco sprzeciwiłem się uczestniczeniu, ale ojciec jednak znalazł sposób, abym dołączył. Nie tak jak inni, ale i tak miałem stać ze wszystkimi na podeście i czekać, aż będę mógł uciec przed wszystkimi spojrzeniami, skierowanymi w oczekiwaniu na mnie. Nie czułem się absolutnie na siłach, aby popisywać się magią przed całym klanem, kiedy ledwo potrafiłem wykrzesać z siebie parę iskierek.
Przyjaźniłem się też z jednym z uczestników. Na imię mu było Imoragh, ale zawsze wołałem na niego Imora lub Imku. Już wtedy większość stada wiedziała, że Imora wyrośnie na doskonałego wojownika – nawet w te cztery księżyce był zauważalnie większy od innych smoków w jego wieku, w zabawach zawsze każdego pokonywał i miał nadzwyczajnie ostre kolce i pazury, jak nie mieli nawet niektórzy dorośli. Słyszałem plotkę, że gdy tylko się wykluł, jego matka pocięła sobie język o jego kolec podczas zlizywania masy jajecznej! Jednak nawet taki tytan jak on miał swoje minusy – był bardzo agresywny i nieprzyjazny, a do tego miał okropny węch. Przez jego charakter mało kto chciał się z nim bawić – często zabawy kończyły się pokaleczeniem jednego lub nawet kilku pisklaków. Gdy jacyś nasi znajomi dowiedzieli się o jego złym węchu, żartobliwie spytali, czy nie zepsuł sobie przypadkiem nosa. Tego samego dnia cali mokrzy od łez wrócili do swoich rodziców w siniakach i o poparzonych kwasem łuskach. Bali się powiedzieć, że to Imora im to zrobił, więc nikt go za to nie ukarał, ale przez ten incydent wszyscy rodzice mówili swoim dzieciom, aby trzymały się od niego z dala. Tylko mi Imku powiedział, dlaczego tak z nimi postąpił. Byliśmy bardzo sobie bliscy – ja jako jeden z bardzo niewielu umiałem go uspokoić, a on zawsze bronił mnie przed każdym, komu przyszłoby do głowy się nade mną znęcać. Nie byłem najsilniejszy i mocno się wyróżniałem zarówno wyglądem, jak i zachowaniem, więc nic dziwnego, że mało który pisklak mnie zaakceptował. My jednak byliśmy jak papużki nierozłączki – najlepsi przyjaciele, choć może się to wydać dziwne. W każdym razie... Imora miał wziąć udział w turnieju. Oczywiście, pierwszą jego część wygrał, no i to też ciekawa opowieść, ale skupmy się na drugiej części turnieju. Polegała ona na tym, że do zachodu słońca uczestnicy mieli upolować jak najwięcej przeróżnych stworzonek – absolutnie dowolnych, byleby się nadawały do jedzenia. Ten, kto upoluje najcięższą kupkę zwierzyny, zostaje zwycięzcą drugiej części. Oczywiście, nikt nie liczył na wiele – w końcu to turniej pisklaków – ale było ciekawie zobaczyć, który z nich wykombinuje najlepsze rozwiązanie. Uczestnicy udali się do lasu nad ranem i mieli powrócić przed zachodem słońca. Klan tymczasem najzwyczajniej czekał, aż powrócą, zajmując się zwyczajnymi obowiązkami. Nikt nie pilnował pisklaków, ponieważ tak już w stadzie mieliśmy – najwyżej się wysyłało kilku wojowników na poszukiwania, gdy któryś nie wrócił na noc. Zazwyczaj jednak na spokojnie wszystkich puszczano, gdzie się im tylko chciało. Gdy tak czekaliśmy, ja tylko chciałem, aby Imku powrócił bezpiecznie. Nie wątpiłem w to, że poradzi sobie z każdym niebezpieczeństwem, ale wiedziałem o jego słabym węchu i martwiłem się, że może się zgubić. Przez swój charakter nikt nie chciał go też uczyć, a jako że rzadko wychodził poza obóz, mało wiedział o florze i faunie tropików. Jadł to, co polowali dla klanu łowcy, przebywał w tych drzewach, które mu pokazano i zupełnie nie pałał chęcią do jakichś nowych odkryć. Martwiłem się, że pożre go jakaś jadowita roślina, na której zapach da się zwieść, lub że zabłądzi w bagno, skąd nie da się samemu wydostać. Dodatkowo zmartwień przysparzało mi drgające w niepokoju jądro many, które zupełnie jakby próbowało mi coś przekazać, a przeczucie mówiło mi, że cokolwiek to jest, związane jest z moim przyjacielem. Nie miałem jednak okazji wsłuchać się w wołania maddary, ponieważ ojciec nakazał skupić się na nauce i ćwiczyć sztuczki na pokaz magii. Dziki smoki nie władają magią, gdyż jest to dar od bogini Naranlei, więc ten pokaz miał być niepowtarzalnym i pięknym zjawiskiem dla każdego członka klanu. Wiele się po mnie spodziewali, a ojciec nie chciał, abym szedł nieprzygotowany. Nic jednak z ćwiczeń mi nie szło – za nic nie umiałem skupić się na formowaniu cząstek magii, ciągle myśląc o przyjacielu i nerwowych drganiach jądra. Nic o nich nie mówiłem ojcu – myślałem, że uzna to za wymówkę i próbę uwinięcia się z lekcji.
W końcu zaczęło się ściemniać, a z każdą chwilą od samego południa drgania many tylko wzmagały. Łapy mi drżały w oczekiwaniu na powrót Imory. Oto przybył pierwszy uczestnik z masą małych jaszczurek i paroma wielkookimi lemurami. Nadchodzi następny, z zadowoleniem wlokący za sobą węża i dwie małpy za ogony. Przychodzą następni, dumnie niosący swoje zdobycze... a Imoragha nigdzie nie widać. Serce zaczyna mi bić szybciej i czuję dziwny zimny ciężar w brzuchu. Jądro mi szaleje, a krążąca po ciele maddara wprawia kończyny w nieopanowane drżenie. Podchodzi do mnie ojciec i z pogodnym wyrazem pyska pyta, czy mam tremę. Najwyraźniej widać moje ogromne zdenerwowanie, ale nie chcąc wdawać się w rozmowę o tym, żebym się nie przejmował się przyjacielem i że z pewnością się odnajdzie, po prostu kiwam głową. Nikt oprócz mnie już chyba nie czeka na powrót Imory, zaczyna się ważenie zdobyczy. Siedzę na okraju obozu i wpatruję się w ciemniejące głębiny lasu. Nie zwracam uwagi na radosne okrzyki uczestników, których ciężar zdobyczy jest większy. Czuję, jak w moje ciało wbijają się kolejne zimne igły strachu. Błagam w myślach, aby Imku za chwilę wesoło wyszedł z zarośli z największą zdobyczą – lub bez zdobyczy, byleby wrócił – jednak podświadomie wiem, że to się nie stanie. Nie widzę i nie słucham, co się dzieje na podeście, kto wygrał, ani czyje to zwycięskie okrzyki po dudniącym głosie Wodza, ogłaszającego wygranego. Nagle przypominam sobie, że za chwilę mam wejść i wykonać pokaz magii, na który zupełnie nie jestem przygotowany. Nic się tym jednak nie przejąłem, ponieważ czułem, że muszę coś zrobić. Muszę jakoś pomóc Imorze.
W końcu nie wytrzymałem. Poderwałem się i rzuciłem się do ciemnego lasu, pachnącego wilgocią i niebezpieczeństwem. Umiałem jedynie atakować, zupełnie nie znałem obrony i jedyne, co potrafiłem lepiej od nocnych drapieżników to opowiadać bajki.
Dalsza część jest okropnie zamazana u mnie w pamięci. Nie wiem, czy to przez zdenerwowanie, jakie odczuwałem, czy może przez łzy, kompletnie zamazujące widok, ale wszystko, co działo się po tym, jak pobiegłem, jest niewyraźne i pełne strachu. Pamiętam ostre liście zarośli, smagające mnie po ciele. Pamiętam jak biegłem, kierując się tylko porywami maddary, która zdawała się pokazywać mi drogę. Pamiętam, jak chciałem krzyczeć i nawoływać, ale tak mi zaschło w gardle od przerażenia, że nie mogłem wydać z siebie najmniejszego pisku. Wydawało mi się wtedy, że na oślep biegłem przez zarośla całą wieczność. Traciłem już nadzieję, że kiedykolwiek odnajdę swojego przyjaciela, ale miotające się jądro magii nie chciało przestać i niemal samodzielnie skręcało moim ciałem w odpowiednie momenty. Pamiętam, jak parę razy wywróciłem się, potykając się o wystające korzenie czy kamyki. W pewnej chwili wybiegłem na niewielką polankę i zdarzył się cud – zauważyłem ciało, leżące pod liści krzaka. Ocierając pośpiesznie łzy rzuciłem się w stronę ciała i ku mojemu przerażeniu, które zagłuszyło chwilową radość i ulgę, mój przyjaciel leżał bez ruchu, z zamkniętymi oczami i rozchylonym nieco dziobem. Obok niego walała się martwa żaba, cała plamista i kolorowa. Język Imory posiniał, a wtedy nawet nie zrozumiałem, że widzę to tylko dzięki swoim świecącym wzorom, które nieznacznie, ale wystarczająco oświetliły mi sylwetkę przyjaciela. Szybko domyśliłem się, że Imku złapał tę żabę i nie będąc świadomym, że jej skóra wydziela truciznę, wziął do pyska. Nie wiedziałem co robić. Pamiętam, jak cały drżałem ze strachu, ale nie bałem się o siebie. Byłem przerażony wizją tego, że mój najbliższy przyjaciel mógł nie żyć. Czułem, jak znów napływają mi do oczu łzy i rozpaczliwym, charpliwym z braku śliny głosem wycharczałem "Błagam, nie umieraj". Położyłem mu łapy na bok i zacząłem potrząsać jego ciałem, płaczliwie prosząc, aby się obudził. Myślałem, że to koniec.
Wtedy stało się coś niespodziewanego. Z piersi, z miejsca, w którym uformowałem swoje jądro maddary zaczęło wydzielać się jasne, żółte światło. Z każdą chwilą się nasilało, aż nagle uformowała się przede mną kula żółtego światła. Natychmiast wystrzeliła w górę, ponad korony drzew, gdzie z ogłuszającym hukiem wybuchła, rozpadając się na miliony złotych iskier. Po tym wszystko ucichło, a ja zostałem w miejscu, próbując obudzić przyjaciela. Cud, że nie przykułem uwagi żadnego drapieżnika, ale w pewnym momencie usłyszałem szelest za sobą. Nie miałem sił się przed nikim bronić, więc nawet nie zwróciłem uwagi na niepokojący szelest. Całe szczęście był to mój ojciec i jeszcze kilkoro smoków, w tym rodzice Imku. Pospiesznie zanieśli nas obu do obozu – cała adrenalina ze mnie upłynęła i nie byłem w stanie stać o własnych siłach – gdzie Imorę natychmiast zabrali do Lekarki. Gdy obudziłem się następnego dnia, rodzice mojego przyjaciela powiedzieli mi, że gdybym go nie znalazł, umarłby od jadu żaby. Na szczęście dało się go jeszcze odratować i kilka kolejnych dni trwałem z opiekunami Imory w napięciu czekając, aż Medyczka wyda werdykt. Wszystko skończyło się dobrze – Imku niemalże powstał ze zmarłych, ja "odblokowałem" w sobie magię, a dodatkowo ten wybuch zachwycił cały klan, więc i pokaz magii również się odbył. Wszyscy byli ze mnie dumni, a Imora zdawał się nawet jakoś się uspokoić swój temperament po tym wypadku, dzięki czemu zyskał kilku nowych przyjaciół poza mną. – uśmiechnąłem się pogodnie i wpatrzyłem w złote iskry nad nami, tak podobne do tych, które uratowały mojego przyjaciela. Po chwili nostalgicznego myślenia zwróciłem wesołe spojrzenie na Kwariego i dodałem:
– Jak masz jakieś pytania, to pytaj śmiało. – znów się uśmiechnąłem i zaczekałem na jakąś odpowiedź. Miałem wyćwiczone do długich monologów gardło, więc ta długa opowieść zmęczyła mnie tylko odrobinkę. Więcej siły wysysało nawet przelewanie maddary w prosty twór, więc nie bałem się ewentualnych odpowiedzi, zwłaszcza, że młodzik zdawał się mieć jednak kilka pytań.
: 26 sie 2020, 0:29
autor: Chwila Prawdy
Oh tak, Delavir najwyraźniej uwielbiał mówić. Tak wielu wiadomości Kwari nie miał jeszcze nigdy przyjemności przyswoić! Każde, pojedyncze słowo jakie wypowiadał jego fioletowawy kolega było na wagę szczerego złota.
Z zachwytem wpatrywał się w cudowne motylki, które oświetlały polanę, którą objął już nocny klimat. Spojrzał na nie, a jednego pacnął delikatnie łapą z zachwytu, bowiem tak młodzian oddawał swój wyraz miłości do tych stworzeń.
– Cudne są Delavirze! Masz talent, wiesz? Baardzo lubię motylki, a te świecące są takie słodziaśne! – podekscytowanie, szczęście i zabawa w "złap tego motylka". Idealne połączenie nie istnieje, otóż nie tym razem! Devi skradł serduszko młodego Ognistego tymi oto świecącymi motylami. Czy może być piękniej? Wątpię. Chociaż, jedni wolą krew jako ozdobę, a inni kwiaty. Kwarek wyróżnia się tutaj tym, że mu wystarczają motyle do nadania wyjątkowo przyjaznego klimatu. Potrzeba mu coś więcej? Rozmówca o potężnej historii, jest! Motylki i to magiczne, są! Wygodne miejsce, które wydaje się bezpieczne? Również jest!
Po wysłuchaniu opowieści, która dotyczyła niejakiego przyjaciela samotnika, Kwar zebrał się na przemyślenia. Pierwsze! Nie wolno dotykać żab. Już nie lubił tych stworzeń.
– Wiesz! Każdy na pewno chciałby się z tobą przyjaźnić, Devi! Jesteś wyjątkowy! Naprawdę. Nie tylko z wyglądu – zachichotał cicho. Racja, nigdy nie widział smoka o tak ciekawych wzorkach – myślę, że Imoragh miał szczęście, że mógł zawsze na ciebie liczyć! Też chciałbym aby inni mogli kiedyś na mnie liczyć. Myślisz, że uda mi się w przyszłości tego dokonać? Wiesz, być obrońcą Ognistych! Aby nikt nie bał się w nocy zasnąć. W obawie przed wrogiem, oczywiście! Kto wie, czasem ktoś może nas zaatakować. Wtedy, kiedy nie będziemy się tego spodziewać! – ekscytacja i zwątpienie zagościło w tej wypowiedzi. Młody nie miał jeszcze pojęcia jak to jest być tym całym dorosłym, ale wiedział, że i on tego nie uniknie. Położył łapę na łapie Delavira – ja bardzo chętnie za to chciałbym być twoim przyjacielem! A jeśli znudziłoby ci się bycie samotnikiem to wiesz.. chętnie ugoszczę cię w jaskini mamy! Albo swojej, jak będę starszy to na pewno się wyprowadzę! Nie wytrzymam z tak dużą ilością rodzeństwa w jednym miejscu – zaśmiał się krótko jeszcze na koniec po czym spojrzał w górę. Na nocne niebo.
Chyba nie było jeszcze tak późno aby musiał wracać.. Sam się najwyżej odprowadzi albo poprosi Delavira aby towarzyszył mu w drodze powrotnej!
– A tutaj też są takie grooźne żaby? – zapytał chcąc przedłużyć jeszcze rozmowę – mam nadzieję, że nie! – uśmiechnął się szeroko odsuwając się od samotnika i siadając w pewnej odległości.
: 06 wrz 2020, 12:46
autor: Legenda Samotnika
A więc miałem rację! Z radosnym uśmiechem obserwowałem ekscytację, błyszczącą złotymi iskierkami w oczach młodzika. Złapał parę owadów, które jedynie chwilowo rozproszyły się na świecące drobinki magii pod jego dotykiem, po czym ponownie zlały się w jeden kształt i dalej fruwały wesoło nad naszymi głowami. Największą nagrodą za moje starania był szczęśliwy uśmiech Kwariego. Zdałem sobie sprawę, że naprawdę bardzo chciałbym spędzać z ciemnołuskim więcej czasu. Miałem wrażenie, że za te parę godzin, w czasie których się poznaliśmy, zyskałem młodszego brata, którego nigdy nie dane mi było mieć. Uśmiechnąłem się czule na jego komplement.
– Dziękuję, Kwari. Ogromnie się cieszę, że przypadły ci do gustu. – wtem przeszliśmy do opowieści, a gdy ja nawijałem i zdobiłem słowa nadmierną gestykulacją, widziałem, że młodszy uważnie mnie słucha i chłonie każde słowo. Taki wspaniały słuchacz tylko napędzał mnie do opowiadania, nic więc dziwnego, że minęło sporo czasu, nim moja historia się zakończyła. Czułem drobny dyskomfort w krtani, co musiało być spowodowany taką ilością wypowiedzianych tego dnia słów, jednak zupełnie zignorowałem szorstkie uczucie w gardle. Nadszedł kolejny komplement, a ja wyszczerzyłem się szeroko i rzuciłem żartobliwie:
– Oj weź, bo się zarumienię! – zachichotałem, a Kwari przeszedł na nieco poważniejszy temat. Mimo to, uśmiech z mojego pyska nie zniknął. – Myślę, że Ogniści mają naprawdę ogromne szczęście, że jesteś z ich Stada. Nie wątpię, że gdy podrośniesz, pod twoją opieką Ogień będzie absolutnie bezpieczny. – naprawdę w to nie wątpiłem. Pełny energii, krzepki i zdrowy smoczek jak on miał wszystkie szanse, by zostać najlepszym obrońcą, jakiego dane było mieć Ogniu. A ja zamierzałem młodzika wspierać, jak się tylko da. Mała łapka wylądowała na niewiele większej mojej i uśmiechnąłem się, nieco zaskoczony tym gestem. – Hah! Z pewnością! Gdy już się gdzieś zadomowisz, z wielką chęcią cię odwiedzę. Co nie znaczy, że nie zrobię tego wcześniej, oczywiście! No i chyba postanowione, nieprawdaż? Jak wspaniale – wcale się tego nie spodziewałem, a zyskałem dziś wspaniałego przyjaciela! – wyszczerzyłem się i wstałem, a magiczne motylki zadrżały niespokojnie i wzleciały wyżej. Światło nieco się rozproszyło i promienie niedawno wyjrzawszej Srebrnej Twarzy równomiernie oblały moje łuski księżycową poświatą. Wzory zaświeciły się, a oczy błysnęły szkarłatem – białe kły w jasnym świetle półksiężyca zaświeciły się przerażająco, lecz mój straszny obraz szybko zniknął, gdy motylki ponownie zniżyły lot i rzuciły ciepłe światło na twarz. Nie byłem świadom chwilowej przemiany, a i choć mogła wzbudzić strach w młodziku, zanikła równie szybko, co się pojawiła, więc równie dobrze mógł uznać drapieżny błysk szkarłatnych ślepi za zwyczajne złudzenie.
Kwari dalej siedział, a po zadanym pytaniu wywnioskowałem, że nie chce jeszcze udać się do domu. Spojrzawszy jednak na niebo uznałem, że po czasie, jaki zajmie droga powrotna, może zrobić się niebezpiecznie późno. Uchyliłem skrzydło i musnąłem nim pisklaka przyjaźnie po plecach.
– Co ty na to, by zacząć powoli kierować się w stronę Ognia? Odprowadzę cię, a po drodze możemy sobie jeszcze pogadać! – mruknąłem propozycję i zaczekałem na odpowiedź. Gdyby młody zgodził się wstać, ruszyłbym w drogę, trzymając się tempa kroku Kwariego. Gdyby jednak nalegał na pozostaniu, przyszłoby mi wystawić kilka argumentów, takich jak "droga krótka nie jest, starczy co najmniej na kolejną historię" lub "jak cię nie zwrócę bezpiecznie rodzinie, to skopają mi tyłek i pewnie nie pozwolą już się z tobą widywać!". Z talentem do mediacji z pewnością któryś z moich argumentów w końcu przekonałby młodzika.
Gdy wreszcie ruszyliśmy, starałem się iść niespiesznie, by dać ciemnołuskiemu do zrozumienia, że ani trochę mi się nie śpieszy z rozstaniem. Najchętniej w ogóle gadałbym z tak wspaniałym słuchaczem aż do rana, ale zależało mi na dobrym wrażeniu u Przebłysku. Teza mnie kompletnie nie obchodził, ale jako, że stanowił głowę całkiem bliskiej mojemu sercu rodziny, jemu również wolałbym nie podpadać.
– Wracając do żab – z tego co wiem, takich niebezpiecznych na Wolnych Stadach nie ma, bowiem nie ma też zbyt wielu drapieżników, czyhających na owe płazy. Tam u mnie nikt nie mógł czuć się bezpiecznie, więc nic dziwnego, że nawet żaby musiały mieć jakiś system obronny. – wzruszyłem ramionami. Nagle wpadłem na całkiem ciekawy, jak mi się wydawało, pomysł. – Hm, a co ty na to, żebyś teraz ty coś mi opowiedział? Może wiesz coś ciekawego o florze i faunie Wolnych Stad lub masz jakąś ciekawą historyjkę do opowiedzenia? – wyszczerzyłem się i spojrzałem radośnie na Kwariego. Byłem równie dobry w słuchaniu, jak i w prowadzeniu rozmowy. Słuchać cudzych opowieści kochałem równie mocno, co samemu opowiadać swoje.
Maddarowe motylki trzepotały żółtymi skrzydełkami, niewielką chmurą podążając za nami. Światełka grały wesoło nam na łuskach, jednak ze strony, nie oświetlonej złotą poświatą, moje wzory emanowały słabą bielą.
: 01 lis 2020, 0:27
autor: Chwila Prawdy
Przypadły mu do gustu? To naprawdę mało powiedziane! Zachwyt, jaki objawił się przy obserwowaniu tych maddarowych tworów był jednym z największych, jakie do tej pory ten młody samiec doświadczył. Obserwował je z uwagą, a oczy same rozszerzyły się jakby zobaczył jeden z cudów świata na własne oczy. Może i tak było? Maddara była bowiem takim cudem, którego podziwianie często było oszałamiające. Jej siła zniszczenia, ale i tworzenia.
Wybudził się z tego transu właśnie na słowa Delavira, który najwyraźniej ucieszył się ze słów złotołuskiego.
– Nie musisz dziękować! – uśmiechnął się szczerze i obficie – obdarowując nowego kolegę swoją ciepłą energią, która od czasu przyjścia na świat w nim płynęła.
– Chciałbym aby tak było! I nie tylko Ogień! Tobie też pomogę! Bo tak robią przyjaciele, racja? A racja! Tak wynika też z twojej opowieści! Pomogłeś mu! Ja będę pomagał i tobie, abyś był bezpieczny. Wystarczy, że o mnie pomyślisz, a ja się zjawię! Pamiętaj aby myśleć, dobrze? Gdy ktoś by cię chciał skrzywdzić. To myśl o mnie szybko, ja przylecę szybko też! Jak się już latać nauczę.. – i zakańczając zaczął się delikatnie śmiać. W końcu obiecał, ale latać jeszcze nie potrafił. Przynajmniej wiemy, że się nauczy! Kwariusz dotrzymuje obietnic. Nawet jeśli byłyby one kosztowne i wymagające.
– Ja również! – wesoło skomentował wstając z ziemi.
Przeszedł kawałek przebierając w małej rzece, która tworzyła chwilę później wodospadzik. Znalazł w niej płaski, średniej wielkości kamyczek, którego boki były gładkie. Zaokrąglone wręcz.
Złapał go w swoje łapki, a pazurem wydrapał na nim napis "Dla Delavira, od Kwarka! Przyjaciel".
Mało oryginalny napis, ale liczy się gest! Wykonanie jest dość nisko w tej hierarchii.
Podniósł go z powrotem z ziemi, obmył w wodzie i wręczył swojemu przyjacielowi.
– Proszę! Abyś o mnie nigdy nie zapomniał. Możesz sobie.. maddarą jak myślę! Zrobić dziurkę na górze i nawinąć na jakieś włosie! Wtedy się nie zgubi – zasugerował mu i spojrzał w ciemne niebo.
Wrócił swoim spojrzeniem na wzmiankę o żabach. Ulga dotknęła go, że tutaj takich dziwnych i morderczych nie napotka! Nikt z jego rodziny, Ognia, również nie napotka.
– Uf! To dobre wieści – zachichotał – i możemy iść w stronę mojego stada, a ja opowiem ci może o.. tym jak obroniłem moją mamę przed motylkiem? Znaczy, wtedy nie wiedziałem, że są niegroźne! Ale spokojnie, żaden motylek nie ucierpiał – zaśmiał się i ruszyli w stronę jego stada.
– Zaczęło się od tego, że nawiałem mamie z legowiska. Ruszyłem w stronę rzeki na naszych terenach, ale okazało się, że mama Urzara mnie widziała! I poszła za mną. Tak też, spotkała mnie tam i powiedziała, że mnie zje! Oczywiście na żarty. Jednak to dalej! Więc zacząłem uciekać! I wpadłem w krzaki, komentując to krótko "be krzak". Byłem wtedy bardzo malutki! A krzak był po prostu niemiły. Kto mu tak pozwolił wyrastać przede mną?! – zapytał ironicznie, a na pysku malowała mu się powaga. Udawana oczywiście, bowiem wybuchnął po chwili śmiechem na samo to wspomnienie.
– Wracając – uspokoił się i kontynuował – zobaczyłem później motyla. Więc mu zagroziłem! Aby sobie poleciał, bo jestem silnym wojownikiem Ognia! I go zjem jak tego nie zrobi! Wtedy mi uciekł na drugą stronę rzeki, a nie potrafiłem jeszcze pływać. Toż to obraza dla mnie! Tak mnie kompromitować przy mamie. Tak się skończyła historia z demonem motylem. Może nie jest taka ciekawa jak twoja, ale dobrze ją wspominam! Bo przyleciała później Zorza i nauczyła mnie pływać. Bawiliśmy się w wodzie i przeganiałem demoniczne ryby, które chciały mnie podobno zjeść! Okropne bestie – skomentował przyśpieszając kroku i prężąc dumnie swoją pierś.
//z/t po Delavirze? Zobaczy się! xD
: 01 gru 2020, 11:15
autor: Sztorm
Wydawać by się mogło, że jest zimno i każdy smok o zdrowych zmysłach unikałby kąpieli. Sztorm jednak była wyjątkiem. Mieszanka górskich i morskich tworzyła z niej wyjątkową krzyżówkę, która nie tylko uwielbiała chłód, ale też wodę. Dlatego stała teraz po kolana w strumyku koło niziutkich wodospadów i szorowała łuski garściami piasku i drobnych kamieni. Rzeczne otoczaki zdrapywały zaschły kamuflaż, Łowczyni bowiem zatrzymała się tutaj w drodze z polowania. Sakwa zrobiona z króliczych skórek leżała nieopodal, wsparta o bok rozleniwionej kelpie, która zwieszała łeb wprost pod wodospad, biorąc głębokie i relaksujące wdechy płynącej wody. Stulecie nuciła pod nosem melodię posłyszaną podczas ostatniej wizyty w gnomim Taborze. Te urocze stworzenia potrafiły tworzyć muzykę, której ciężko było się pozbyć z głowy.
: 01 gru 2020, 11:42
autor: Strażnik
Podchodzenie do obcych smoków nie było najlepszym pomysłem, zwłaszcza gdy pachnieli mięsem ssaków, a ona na tyle rzadko przebywała w towarzystwie obrońcy, że ledwie dało się ją z nim połączyć. Na szczęście nie była to absolutnie nierozpoznawalna woń, choć sama przestała zwracać na nią uwagę, jakby przyjęła że jest to urok jej własnego futra.
Nie od planowanego samobójstwa zaczęła jednak dzisiejszy zwiad. Bardziej niż majestatyczna sylwetka błękitnego gada, zainteresowało ją intensywne światło, które pod odpowiednim kątem odbijało się od zwilżonej, przypominającej szarą skórę "łuski". Jako że sarna padła ofiarą krótkiego oślepienia wywołanego tym zjawiskiem, nim zorientowała się że podąrza w kierunku smoka, a nie na przykład sterty świecących kamieni, było już za późno. Nie za późno z rodzaju, "oh była mu na wyciągnięcie łapy", lecz prędzej "jesteśmy daleko, ale na tym etapie ucieczka i tak nie miałaby sensu".
Strzygnęła uchem. Kilka ogonów od smoka zastygła, obserwując. Jako, że nie przyszło jej dotąd zginąć, co było albo sukcesem jej albo uprzejmością drapieżników widzących podejrzanie ciekawską sarnę, miała trochę więcej zaufania do smoków niż obrońca, który najwyraźniej był czymś zbyt zajęty, żeby zorientować się o jej odkryciu. Oby uh, nie ostatnim.
Korzystając ze swojej pozycji, sarna zawiesiła wzrok na wyróżniających się partiach smoka i z uniesioną w pół kroku nogą dumała dlaczego w przeciwieństwie do reszty ciała, zdają się mieć zupełnie odmienną fakturę.
: 01 gru 2020, 13:12
autor: Sztorm
Awantura uniosła łeb, a woda strumieniami spłynęła z jej grzywy, tworząc na moment kolejny mini-wodospad. Leniwie rozglądała się dookoła, kiedy jej wzrok padł na sarnę. Również zastrzygła uchem – z tej perspektywy wyglądała jak najzwyklejsza kara klacz, chłodząca pysk w strumieniu. Jedyny wyróżniający ją jako kelpie element, spiralny róg na środku czoła, utraciła w dniu, w którym spotkała Sztorm. Został po nim tylko przykryty grzywką pieniek, niewidoczny pod burzą karego włosia opadającego grzywą na oczy. Blade ślepia zlustrowały sarnę, a sama kompanka przekalkulowała swoje szanse. Wiedziała doskonale, że nie każde zwierzę to zwierzę, szczególnie tutaj. Tereny aż emanowały mieszanką zapachów obcych smoków. A Awantura aż za dobrze pamiętała barana Daru Tdary. Niechętnie się skrzywiła i zarżała krótko. Były nad wodą, więc dotknęła myślą Stulecie, by przekazać jej obraz jaki odwrócona zadkiem smoczyca nie widziała. Następnie wsadziła łeb z powrotem do wody, zawyrokowawszy, że sarnia nie jest warta jej uwagi.
Zaskoczona Łowczyni obróciła się, burząc wodę wokół i stalową łapą odgarniając mokrą grzywę z pyska. Również i jej spojrzenie padło na wielkouchą łanię. Chrząknęła niepewnie, przeczesując metalowymi szponami czuprynę od czoła po kark w wyrazie zakłopotania, a następnie rozejrzała się, czy wokół nie było jakiegoś smoka. Wiedziała, że małe były szanse aby zwierzyna łowna zapuściłaby się w samo serce Wspólnych Terenów, szczególnie dorosła i doświadczona sarna. Te bywały mądrzejsze. Z drugiej strony równie stosunkowo małe szanse, że ktoś postanowił oswoić obiad. Chyba, że to żywiołak ziemi?
Powoli poruszyła ogonem, zalśniła stal. Metalowa proteza jak mechaniczny wąż delikatnie wysunęła się zza jej zadka i sięgnęła po sakwę. Stulecie uchyliła ją, ukazując lśniące dojrzałą czerwienią czereśnie.
– Hej malutka... Zgubiłaś się? – powiedziała spokojnie Stulecie, starając się mieć serdeczny ton i szturchnęła ostrym grotem ogona torbę, a na ziemię obok kelpie posypały się owoce – Szsz.. Nie bój się, jesteś głodna?
Jeśli była czyjaś, to zaraz się przekonają. Z bliska pewnie będzie pachnieć. A jeśli nie, to... Cóż, Awantura zaczynała głodnieć.
: 01 gru 2020, 18:17
autor: Strażnik
"Niespodziewana" obecność drugiego zwierzęcia nieco otrzeźwiła mizerną obserwatorkę, która zamrugawszy pospiesznie, postawiła parę kroków na bok, jakby całą swoją postawą chcąc zasugerować, że nie zamierza im tutaj przeszkadzać. Oczywiście zauważyła masywną postać nieco wcześniej, ale ponieważ stała w bezruchu, a obok kręcił się znacznie jaskrawszy i groźniejszy z postury gad, uwaga z nią związana istniała jedynie w podświadomości. Ciemne zwierzę przypominało konia, choć takowych sarna nie widziała zbyt często, trzymając się raczej towarzystwa większych i mniejszych rogaczy, którzy choć nie stymulowali jej intelektualnie, zapewniali bezpieczeństwo. Obecność roślinożercy w towarzystwie smoka był raczej dobrym znakiem, więc choć sarna nie poczuła się zupełnie swobodnie, wzięła ten fakt pod uwagę. Razem z potencjalnym terytorializmem kopytnego, bo to iż w wolnym czasie skubał trawę wcale nie oznaczało, że gdyby chciał, nie byłby zdolny przetrącić jej karku.
Przestąpiła z nogi na nogę, dalej obserwując i strzygąc uszami za każdym razem gdy ruch niebieskiego pobudzał jej zwierzęcą czujność. Gdy otworzył pysk, nie miała wątpliwości, że jego zewnętrzna intencja nie jest podszyta wrogością, choć nie chciała jeszcze zdradzać swojego gatunku i zupełnie poddawać się słownej zachęcie. Ponieważ jedną nogę miała stale uniesioną, niezależnie od poprzedzającego tę pozę nerwowego przebierania, gdy zdecydowała się podjąć ryzyko, odstawiła ją bardzo ostrożnie, niespiesznie wyciągając przed siebie. Po jednym kroku nastąpił drugi, trzeci i tak aż do momentu, który każda normalna sarna uznałaby za pewną śmierć.
Jeśli nieznajomy smok nie byłby dostatecznie cierpliwy, łatwo by się spłoszyła, bo nawet kuszące zapachem i wyrazistym kolorem jedzenie nie byłoby w stanie zupełnie przyćmić jej instynktu. Już raz była karmiona w ten sposób i nic się jej nie stało, ale nie chciała przekonywać się o możliwej alternatywie.
O dziwo jednak nie zjadały ją nerwy, stres był zmieszany z mentalnym ogłupieniem, które dałoby się podsumować jako "rozbudzoną senność", czego jednak sama nie potrafiła zrozumieć, ani zdefiniować.
Tupnęła nogą. Ostateczna pozycja przed konfrontacją z czereśniami i ich mięsistą obstawą. Postanowiła sobie że doskoczy ku nim jak zając z dusznej nory, chwyci w zęby tyle ile zdoła, za czerwone brzuchy albo ogonki, a potem czmychnie w mgnieniu ślepia. Plan był dobry, świetnie, ale nie wykonała go od razu, pierw wytrzeszczonymi gałami lustrując smoka i jego towarzysza. Czy może? Czy to na pewno dla niej?
Nabrawszy pewności skoczyła w końcu, porwała smakołyki i kolejnym susem znalazła się znów poza zasięgiem kopyt, czy dwukolorowych łap. Jeśli nikt by jej za to zachowanie nie zganił, pozwoliłaby sobie zjeść na miejscu, delektując zarówno estetyką swoich dobroczyńców, jak i czereśniami. W innym przypadku musiałaby pohasać nieco dalej, ryzykując że owoce powylatują jej z pyska.
: 22 gru 2020, 10:43
autor: Sztorm
Sztorm uśmiechnęła się lekko, widząc jak ostrożnie pochodzi do niej sarna. Tak, na pewno nie była dzika... Każdy normalny zwierzak zwiałby gdzie pieprz rośnie stając oko w oko z umięśnioną kolekcją blizn i protez, jaką była ex-Wojowniczka. Stulecie nie oszukiwała się w zakresie swojego pyska – nigdy nie należała do ogromnie charyzmatycznych, a obrywanie większość życia po ryju na Arenie nie dodało jej uroku. Stała, zrelaksowana i rozluźniona, starając się nie spłoszyć swoją postawą cudzego kompana.
Awantura prychnęła pogardliwie, z pyskiem wciąż pod wodą, tworząc kaskadę bąbli na powierzchni rzeczki. Nie poruszyła się jednak, zmęczona polowaniem i trudami życia kompana Łowcy. Rozważała drzemkę.
Kiedy sarna porwała czereśnie i spożywała je w spokoju w pewnej odległości, Sztorm poczuła zapach, jaki poniósł wiatr. Wciągnęła i analizowała woń przez moment, wydawała się bowiem obca i znajoma jednocześnie. Ktoś, kogo czuła ostatnio, ale nie pachnący Ogniem. Właściwie, jak się zastanowić, pachnący żadnym i każdym Stadem jednocześnie. Westchnęła głęboko, gdy przyszło zrozumienie i smutnym wzrokiem obrzuciła jedzącą sarnę.
– Strażniku, nie dbasz o swoje zwierzaki... – mruknęła pod nosem i pokręciła łbem, zanim nie wróciła do szorowania piachem łusek z zaschniętej krwi.
Dodano: 2020-12-22, 09:43[/i] ]
Wyszła wolno z wody i otrzepała skrzydła. Samej jej burczało w brzuchu niemiłosiernie, wbiła więc zęby w zdobycze za Awanturą – jeden z pękatych łosi aż prosił się o zjedzenie. Szybko poradziła sobie z posiłkiem, szarpiąc i rozrywając ścięgna na kawałki. Wciąż jednak czuła głód. Chyba trochę za długo zwlekałam... Sięgnęła po mniejszą porcję mięsa i kiedy kończyła przeżuwać ostatni kęs, dotarł do niej przekaz, echem rezonując w umyśle kelpie. Sztorm zmarszczyła brwi i momentalnie rozłożyła skrzydła. Awantura zerwała się, pryskając wodą dookoła. Bez słowa, bo po tylu księżycach nawet mentalne rozkazy bywały zbędne, obie samice ruszyły w stronę Placów Pojedynkowych. Stulecie wzbiła się w powietrze, tańcząc na zimowym wietrze wypruła przodem. Klacz pobiegła z kopyta pod nią, podążając w miejsce, z którego szła nie do końca jasna wiadomość o pomoc.
// zt
: 26 sty 2021, 13:20
autor: Diamentowe Serce
Miała dość. Serdecznie dość wszystkich i wszystkiego. Usiadła przy brzegu niecki utworzonej przez mały wodospad. Liczyła na chwilę samotności i prywatności. Pierwszy raz w życiu nagromadziło się w niej tyle negatywnych emocji. Musiała to jakoś wyładować, więc odeszła się od obozu, żeby przypadkiem nie zrobić komuś krzywdy. Wzięła głęboki wdech i wskoczyła do wody i zanurkowała aż do dna. Miała nadzieję, że głęboki szok termiczny jakoś ostudzi jej nerwy. Odwróci uwagę od problemów i może nawet zamrozi mózg. Wężowe, długie ciało wiło się pod wodą z gracją pokonując na oślep kolejne metry. Obiła się piersią o dno i zastygła w bezruchu. Zaczęła się unosić, więc wypuściła nosem kilka bąbelków powietrza. Roztańczone bańki zawirowały pod wodą i popłynęły ku powierzchni, a sama fioletowo-łuska smoczyca znowu opadła na dno. Zastygła w bezruchu. Czuła jakby pod jej skórę wbijało się tysiące rozżarzonych igiełek. W efekcie było to nawet przyjemne, bo pomogło to jej zapomnieć o całym otaczającym ją świecie i zamknąć się w małej sferze, która skurczyła się do rozmiarów jajka w którym kiedyś tkwiła, otoczona z wierzchu twardą skorupką.
: 26 sty 2021, 16:31
autor: Echo Zbłąkanych
Echo był.. w dobrym nastroju o dziwo. Udał się na samotny spacer, aby zebrać myśli... Zastanowić się nad przyczyną niestabilnego źródła rzutującego czasem na jego mózg. Niestety, tak to bywa, jeden krok do tyłu, dwa do przodu.. teraz właśnie był ten dzień, kiedy nastąpił regres jego stanu psychicznego.. Głosy odpaliły się, gadając mu w głowie totalne bzdety, czuł się, jakby krew w żyłach miała mu się zagotować. Jednak tym razem, nie tracił kontroli.. słuchał. Nie tłumił tych dziwnych zjawisk, ale starał się je zrozumieć, poznać tajemnice leżącą u źródła problemu. Szedł sobie tak, wesoło, ale z obecnym lekkim szaleństwem w oczach.. na pysku malował się uśmiech z tych upiornych, połączenie szyderczego z szalonym. Jednak na razie zachowywał kontrolę, nie dawał głosom przejąć kontroli nad zdolnościami, jedynie wsłuchiwał się w treść przekazu.. Ciekawe.. Jedyne co mu podpowiadały, do pomysły na nowe, durne dowcipy, i ewentualnie jakieś maddarowe maszkary. W przeszłości tylko raz na ceremonii stracił kontrolę, co do dowcipów, też ich nie uskuteczniał, gdyż miały czasem bardzo zły oddźwięk wśród smoków, na przykład nie dawne zajście w jego grocie, które kosztowało go przyjaźń z przyjaciółką z dzieciństwa. Podszedł do niewielkiego wodospadu, nie zauważając obecności obcej smoczycy w toni wodnej. A jakby tak nieco zluzować kontrolę? Ciekawe jaki twór maddarowy powstanie? Tak tylko trochę.. Twory maddarowe były tworzone przez jego podświadomość, więc nie zawsze do końca wiedział, co się przed nim pojawi.. Ciekawe. Zaczął trochę mniej blokować podświadomość, będąc ciekawym co się stanie.. Trochę adrenaliny w życiu nie zaszkodzi, prawda? Tak więc pomyślał, i przeszedł do działania.. Maddara zawibrowała, powietrze stało się dookoła gęstsze, nagle fioletowa smuga wystrzeliła z jego głowy, tak jak na ceremonii, spadając tuż obok niego. Z niej zaczęło się coś materializować.. Lekko przeszedł go strach w postaci ciarek na plecach.. Obok niego powstał twór.. Wyjątkowo mało złowieszczy. Był to piękny, biały żuraw, a raczej jego tułów.. Głowa należała do... Mokradło, kuropatwy jego matki. Młody zaśmiał się cicho, świdrując wzrokiem swój twór.. Tylko coś takiego, hmmm. Po chwili Żuraw zaczął gdakać i parskać, co zepsuło nieco jego dostojność.. Cóż, tak bywa, nic nie jest idealne. Siedział tak sobie nad wodospadem, patrząc na swój głupkowaty twór.. Może to początek odzyskania kotroli?
: 26 sty 2021, 17:17
autor: Diamentowe Serce
Leżąc na dnie małego akwenu nie zdawała sobie sprawy z przybycia obcego smoka. Była głucha na wszelkie dźwięki i widoki za sprawą wody pod którą się skryła. Leżąc na dnie, chłonąc zimno, jej organizm jakby pogodził się z kończącymi się zapasami tlenu. Nie walczył. Nawet przepona, która z początku dość agresywnie domagała się wypełnienia płuc powietrzem, z czasem uspokoiła się i już tylko nieśmiało przypominała o sobie małymi skurczami. Samiczka czuła się nieźle. Wręcz świetnie. O ile można mówić tu o czuciu czegokolwiek, bo ogarnęła ją próżnia w której nie było grawitacji, czy temperatury. Jedynie świadomość. Jak cienka pajęcza nitka, która rozciągała się, zaginała, ale nie chciała pęknąć, aby pozwolić stracić przytomność.
Stan jaki osiągnęła sprawił, że zaczęła walczyć z pokusą zaczerpnięcia czegokolwiek w czym teraz się znajdowała. To była woda? A może powietrze? Jej ciało zaczęło się ruszać. Wić jak wąż. Pędzić przed siebie. Otworzyła nieśmiało oczy. Widziała przesuwające się pod nią dno. Kamienie, konary i uciekające w popłochu ryby. Wygięła się w górę pędząc ku powierzchni, ale zmieniła kierunek w ostatnim momencie. Znowu zanurkowała, lecz długi grzbiet z kolorową grzywą wynurzył się na powierzchnię i przetaczał się nad wodą niczym wałek. Woda trysnęła w górę, kiedy końcem ogona wystrzeliła i chlusnęła o taflę tworząc hałaśliwy rozbryzg. Samiczka nie przestawała płynąć w kółko, krążąc pod wodą na ostatkach sił. Wreszcie wzięła rozpęd, wijąc się jak wąż i odbiła się od dna, aby wyskoczyć na brzeg. Wystrzeliła wody niczym goniona przez okonia ukleja. W otoczeniu tysięcy kropel, w iście mistrzowskim stylu, wydłużonym ciele fioletowego węża smoko-jada spadła... wprost na bursztynowego samca, który miał niesamowitego pecha, bo wężowa mieszkanka oazy zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia i nie bardzo mogąc już ja zareagować, wysunęła przed siebie przednie łapy, rozpaczliwie starając się go nie zranić. Co zresztą mogło się nawet udać, z racji tego, że była tylko długą, nienajeżoną kolcami, czy ostrymi łuskami, chudą samiczką.
– Niech to! Em. Przepraszam! Bogowie! Żyjesz? – popatrzyła na smoka leżącego pod nią. Zadrżała, kiedy zapiekły ją mięśnie od zakwasów z powodu chwilowego wysiłku beztlenowego. Była trochę skołowana. Skąd on się tu w ogóle wziął? Zaczęła się wić próbując postawić nogi na ziemi, a nie na smoku. To było dość trudne i... niegrzeczne, bo musiałaby tak jakby okrakiem go objąć nogami. Samce nie lubiły takich zabaw – to już wiedziała aż za dobrze. Zaczęła więc się wiercić stawiając łapę ostrożnie na jego kroczu, albo gdzieś w na podbrzuszu.
– Już, już schodzę! Ups. To twój? Przepraszam – paplała zażenowana. Spięła mięśnie i zsunęła się z niego na trawę. – Nic ci nie jest? – zapytała nie wiedząc jak mu pomóc. Bogowie. Oby nic mu nie złamała.
: 26 sty 2021, 18:48
autor: Echo Zbłąkanych
Młody stał sobie tak, podziwiając swój dziwny wytwór.. stał, stał, wsłuchując się w głosy, które nie wiadomo czemu chciały go uśpić.. Gdy wtem coś wystrzeliło z wody, działo się to tak szybko, że nie zdążył zareagować, jedynie jego twór maddarowy wrzasnął, zamiast oczu pojawiły się macki, a potworek podzielił się na pięć mniejszych stworów. Nagle leżał na ziemi, a na nim siedziała smoczyca, ugniatając mu ekhm.. bardzo prywatną rzecz. Świetlik lubił i samców i samice, ale ostatnio preferował tą samą płeć, więc nie zrobiło to na nim aż takiego wrażenia. Było ciekawe, to na pewno. Hehe, w razie czego jest maddara...
Chyba się zawstydziła, jednak młody się tylko uśmiechnął uroczo. W głowie już knuł głupkowaty plan, jakiś dowcip, było przynajmniej kilka opcji, które podpowiadały mu głosy... przecież ich pomysły był zawsze śmieszne, i nic nie mogło pójść nie tak.. Chociaż samica wydawała się dość atrakcyjna.. hmm.. pomyślimy, co zrobić z tą sytuacją, na razie spokojnie, nie zdradzając zamiarów.
Bogowie, ale pytanie..
-Dość bezpośredni sposób na przywitanie, ale nie mam nic przeciwko. Czy to mój, no cóż, nikogo w pobliżu nie ma, więc wydaje mi się, że jak najbardziej, chyba że o czymś nie wiem.. – powiedział łagodnie do smoczycy, uśmiechając się lekko ironicznie, ale bardziej uroczo.
Gdy w końcu z niego zlazła, to otrząsnął się lekko z wody, wysuszył łuski maddarą, zwiększając temperaturę.. nie lubił się moczyć, ani zimna, więc szybko zadziałał, magia potrafiła być pomocna nawet w trywialnych sytuacjach!
Ukłonił się oficialnie.
-Nic mi nie jest, jestem Echo Zbłąkanych, czarodziej, do usług. – powiedział w trakcie ukłonu. Cóż, maniery muszą być zachowane, nawet po tak bezpośrednim powitaniu..
Wsłuchał się w jej przyspieszony oddech, i jakieś takie nieco zagubienie..
-Sądząc po przyspieszonym oddechu, spędziłaś dłuższą chwilę pod wodą.. Ciekawy sposób na spędzanie czasu, ale lepiej chyba nie tracić tchu? – powiedział, z troską w głosie. Po kiego czorta tyle siedziała pod tą wodą? Dziwna wpierw próbuje się udusić pod wodą, potem skacze na obcych, bogowie.. Trzeba zadziałać odpowiednio do sytuacji, co by tu zrobić hmm, rozwiązań jest kilka. Z pewnością nudy nie będzie.
Twór znów skleił się w jedną całość, zmienił się na uroczego białego liska, z dużymi uszami.. Oczywiście nasz bohater nie wiedział, co to Fenek, jednak uznał, że tak będzie uroczo. Lisek miał długie futro, jedwabiste wręcz. Podszedł do czarodzieja, przysiadł obok, po czym zaczął patrzeć wielkimi, niebieskimi oczami na smoczycę.. Ten twór może przykryć jego obecny, lekko szalony stan.. Potem może nie bedzie już takiej potrzeby.
: 26 sty 2021, 20:05
autor: Diamentowe Serce
Samiczka nie wiedziała gdzie ma patrzeć. Pierwszy raz w życiu o mało kogoś nie zabiła. Wcześniej zdarzały się jej małe wpadki, ale ten dzisiejszy wyczyn przebiłby wszystkie jej dotychczasowe dokonania. Na szczęście, po pobieżnym sprawdzeniu, okazało się, że nieznajomy był jednak cały... i nadal płodny. Całe szczęście. Nie. Nie jej szczęście, bo nic jej do jego płodności. Po prostu głupio by było, gdyby przypadkowo wbiła pazury w miękką tkankę. Co ciekawe, smok zareagował na tą napaść nawet łagodnie. Nie był nawet na nią zły. Wężowa wycofała się robiąc mu dość miejsca, żeby się odwrócił.
Przysiadła na ziemi, ale przez jej długie ciało, wyglądało to tak jakby po prostu tylną połową ciała położyła się na śniegu. Jej zakłopotanie wyparowało, wraz z wodą na ciele Echa. Samiczka nie wiedziała, że tak można. Sama trzęsła się jak galareta, ale nie odważyłaby się używać magii na sobie. Miała awersję do swojej maddary. Zresztą z wzajemnością. Uśmiechnęła się do niego ciepło, kiedy smok doprowadził się do porządku i ukłonił się przed nią. Nie wiedziała co ma zrobić. To był tak miły gest, że... aż wstrzymała oddech. Nikt nigdy się tak z nią nie witał. Smoczyca wyglądała na zaciekawioną, ale nie odwzajemniła tego gestu. Zwyczajnie posłała mu przyjacielski uśmiech. Już go polubiła.
– A ja Diamentowe Serce. Jestem łowczynią ze stada Ognia – pociągnęła nosem chcąc wyczuć może jego zapach i skonfrontować go z zapamiętanymi, ale zamiast powietrza, wciągnęła do nosa kilka kropel wody przez co kichnęła tak gwałtownie, że aż jej wąsy zafalowały.
– Tak. To głupie. Nie wiem co mi strzeliło do głowy. Woah! Czy to lisek? Uwielbiam te zwierzątka. Jesteś niezłym magiem – uśmiechnęła się szeroko do Echa i popatrzyła na magiczny tworek czarodzieja. Był przepiękny.
: 26 sty 2021, 21:08
autor: Echo Zbłąkanych
Mógł się przyjrzeć rozmówczyni.. Smok wężowy, rzadko się takie widzi, ciekawe.. Zobaczył, że też było jej zimno, gdzie jego maniery? Siebie ogrzał, a miła rozmówczyni będzie marznąć? Tak nie wolno, to wbrew etykiecie. Wytworzył trochę ciepłego powietrza wokół samiczki, mniej więcej temperatury podobnej do tej wokół siebie.. Woda zaczęła z niej parować, aż po chwili mogła poczuć, że jest całkowicie sucha.. Młody uśmiechnął się uprzejmie. Swoje wygłupy odsunął nieco w czasie.. Przyjdzie właściwy moment, zaczniemy.. a przyjdzie na pewno. Stado ognia? Ciekawe, hmm.
-Pierwszy raz rozmawiam kimś ze stada ognia, a na pewno z kimś o takiej urodzie.. – powiedział uroczo, i jeszcze raz się ukłonił. Hehe, działamy, troszkę tak, troszkę inaczej.. Efekt pozostaje znakiem zapytania, i to jest ciekawe!
-Nie przejmuj się. Takie rzeczy się zdarzają, choć powiem, że zaskoczyłaś mnie tęgo! – zaśmiał się życzliwie na przepraszanie za "niby" wpadkę.. Cóż, prawie został kastratem.. e tam, szczegóły, jak by się stało, to by się przejmował, a teraz trwała miła rozmowa..
Uśmiechnął się, lisek się spodobał, dobrze.. wszyscy lubili słodkie zwierzątka, lisek wyszedł mu dobrze.. żadnych dodatkowych, dziwnych rzeczy, macek, głów, Basiorów.. Potem, nie teraz.. W głowie głosy mu już proponowały basiorominoga zamiast liska, ale on panował nad tym, użyje tego, jeżeli będzie miał na to ochotę!
-Czasem lubię sobie potworzyć z maddary różne rzeczy, odpręża i relaksuje mnie to – powiedział, dalej się uśmiechając miło.
Hmm, co by tu jeszcze stworzyć, żeby zdobyć sobie sympatię smoczycy? Basior o trzech głowach... NIE. Potem ewentualnie. Jak..sytuacja ulegnie zmianie, wtedy może..
Na zewnątrz w ogóle nie było widać po nim tych wewnętrznych dywagacji.. Dobra, może, o! Tak, dobry pomysł. Wyczarował pięć małych szczygiełków, standardowej wielkości, bez jakiś dziwnych cech. Szczygiełki trzymały w szponach mały wianek, któy położyły na głowie smoczycy.. Z wianka rozwinęło się sześć dużych kwiatków, koloru różowego, przypominające wyglądem kwiaty lotosu, jednak pachnące wanilią.. Taka kombinacja będzie chyba odpowiednia.. Uśmiechnął się, widząc jak małe szczygiełki umieściły kwiecisty wianek na głowie rozmówczyni. No co, trzeba być uprzejmym!
: 26 sty 2021, 22:12
autor: Diamentowe Serce
Raptem zrobiło się ciepło... Wyczuła charakterystyczne wibracje maddary przy swoim ciele. Trochę się spięła. Poruszyła nerwowo ogonem i przypatrzyła się tajemniczemu czarodziejowi próbując rozczytać jego intencje. A te zdumiały ją. Robiło się cieplej i bardziej sucho. Samiczka patrzyła na swoją parującą skórę z zachwytem. Nie wstydziła się zamruczeć z uznaniem w stronę uprzejmego maga, który nie tylko jej pomagał, ale i prawił miłe komplementy. W które oczywiście nie uwierzyła, bo w jej przekonaniu nie była teraz ani trochę ładna jak kiedyś. Nie mniej... gdyby mogła się zarumienić, to by to teraz zrobiła, a jej łuski na policzkach przybrałyby lekko różowego odcieniu.
Oczywiście podziwiała te tajemnicze zwierzątka, jakimi były liski, ale nie była to typowa fascynacja, która pchnęłaby ją do... a w sumie czemu nie? Przypadkiem Echo podsunął jej świetny pomysł na zwerbowanie nowego kompana. Falco co prawda sprawował się wyśmienicie, ale taki biały lis.... Pysk smoczycy rozjaśnił rozmarzony uśmiech. Zdumiała się jeszcze bardziej, kiedy ów magik wypalił z kolejną zaskakującą propozycją. Popatrzyła na ptaszki. Magiczne rzecz jasna. Które dźwigały na swych kruchych skrzydełkach coś co przypominało splątane kwiatki.
Popatrzyła na Echo chcąc zapytać po co ten twór, aż nagle coś spadło jej na głowę. Może nie spadło co wylądowało. Niemniej kwiecisty wianek zsunął się jej z czoła, kiedy poruszyła głową i zasłonił prawe oko. Zachichotała i uniosła łapę opuszczając jednocześnie głowę, aby poprawić ułożenie kwiecistej korony.
– To wszystko bardzo miłe, czarodzieju. Szczególnie to suszenie – powiedziała nie oszczędzając mu wdzięczności. – Wreszcie spotkałam kogoś, kto umie robić dobry użytek z magii – dodała puszczając mu oczko figlarnie. Rzeczywiście była pozytywnie zaskoczona. Tym bardziej, że teraz, z suchym nosem, mogła bezbłędnie skojarzyć jego stado. Była ogromnie ciekawa tajemnic stada Ziemi. Jacy oni byli? Czym się zajmowali? Czy mieszkają na drzewach, czy w jaskiniach? Miała masę pytań, ale mogły one zaczekać.
– Czekaj. A potrafisz stworzyć... Na przykład drugiego smoka? Taką iluzję? – zaciekawiła się i wcale nie ukrywała, że ma na myśli kogoś konkretnego.
: 26 sty 2021, 22:47
autor: Echo Zbłąkanych
Obserwował bacznie smoczycę, jej reakcje na czary.. Miała jakieś chyba przykre doświadczenia z magią.. Może kiedyś ją o to zapyta, jak będzie okazja. Jednak koniec końców była zadowolona z wyniku czaru. Dobrze, plan działa hehe, w każdej chwili można odpalić plan głupkowaty, jeden z trzech.. Ale jeszcze nie teraz.. o ile w ogóle.. O, fajnie ze ostatni pomysł z wiankiem też przypadł jej go gustu! Hurra! Proszę, potrafisz być miły, szarmancki, dobrze wychowany, co za nowość- jeden głos zmienił narracje z glupkujcego na krytykanta. Cóż to za obelgi! Przecież zawsze przywiązywał wagę do etykiety! Wyciszył krytykujący głos, mając nadal pełna kontrole nad swoim umysłem, pozostawiając dwa pozostałe, które podrzucały mu dalsze pomysły na figle... Już miał ich koło dziesięciu.. Idealnie! Przemówiła i chwaliła, jak miło!
-Oh, to drobiazg, proste, acz praktyczne użycie maddary, tyle można ciekawych rzeczy stworzyć.. Służę, pięknej Pani! – powiedział przemile, po czym lekko się skłonił, nieco mniej oficialnie, niż wcześniej, ale nadal zaznaczając swój szacunek i podziw. Dwa głosu, nie wyciszone w jego łbie recholiły się z jego zachowania. On nie dał tego zupełnie po sobie znać, dalej był uroczy, uprzejmy, pomocny.
O, zamówienie! Wspaniałe? Stworzyć smoka? Żaden problem m! Przecież nawet kiedyś mu się udało stworzyć pewnego smoka, który miał na czole... mniejsza z tym, takich rzeczy robić nie będziemy... przynajmniej teraz. Rechot w głowie nie ustawał.
-Myslę, że bym potrafił.. Tak się składa, że udało mi się dość wiernie odtworzyć sylwetki niektórych smoków.. Choć to nie lada wyzwanie, myśle, że mu podołam.. Masz na myśli kogoś konkretnego? Postaram się nie zawieść tak uroczej rozmówczyni. – zapytał uroczym tonem, uśmiechając się uprzejmie. Czy to ten moment, żeby ujawnić swoją mroczną naturę? Zależy, jakiego smoka ma na myśli.. Podejmie się decyzje w międzyczasie...
: 29 sty 2021, 1:53
autor: Diamentowe Serce
Popatrzyła na czarodzieja zamyślając się nad przykładowym zamówieniem. Nie była aż tak złośliwa, żeby wykorzystywać maddarę w złych zamiarach. Za to Echo Zbłąkanych już jak najbardziej! Samiczka łypnęła spod kwiecistego wianuszka rozmyślając na ile mogła sobie pozwolić przy obcym, dopiero co poznanym samcu. Miała swoją wypaczoną wyobraźnię, o której nigdy nikomu się nie chwaliła, bo jeśli by do tego doszło, pewnie spaliłaby się ze wstydu, aż nie pozostałaby po niej nawet mała kosteczka.
Otworzyła pysk i zamknęła go raptownie. Wahała się. Długi, wężowy ogon prześlizgnął się po ziemi, zgarniając z niej śnieg, kiedy głęboko nad tym rozmyślała. Może czasami trzeba było zaszaleć. Raz się żyje.
– Stwórz mnie – powiedziała siląc się na nieskrępowany uśmiech. – Na początek. Potem powiem ci co dalej. A raczej pokażę – uśmiechnęła się trochę tajemniczo. Sama była zaintrygowana co z tego wyjdzie. Echo wydawał się samcem otwartym na szaleństwa i nowości. Może, gdy się rozejdą, będzie mile wspominał wariactwa, które tu się rozegrają. Miło było od czasu do czasu zapomnieć o napierających zewsząd falach przykrości i schować się za odrobiną szaleństwa. Nieprawdaż?
: 29 sty 2021, 20:43
autor: Echo Zbłąkanych
Młody dbał o etykietę, chciał być odebrany jak najlepiej, ale bycie tak uprzejmym i czarującym trochę zaczęło go męczyć.. Podtrzymywanie białego liska zaczynało nieco nadwyrężać energię jego źródła, więc lisek znikła nagle, jednak bez żadnych upiornych dźwięków i przeistoczeń w jakieś wymyślne kreatury z koszmarów sennych. Głosy w głowie wyraziły sprzeciw, uznając, że to był dobry pomysł na zaczęcie ewentualnych wygłupów. Wianek podtrzymywał magicznie w ciągu dalszym, mogłaby odebrać jego zniknięcie jako afront, a chciał jeszcze na tą chwilę utrzymać tą bańkę nienagannych manier. Głosy podpowiadały mu, żeby zmienić wianek w coś innego, dla przykładu gniazdo z ptakiem środku, który zamiast głowy ma łeb jelenia, i beczy jak właśnie owe zwierzę w okresie rykowisk.. Znów Echo uznał, że nie jest to odpowiedni moment, co wywołało wrzawę na debacie.. Nadal utrzymywał kontrolę, jednak troszkę zaczynał nie dawać sobie z tym rady... Trzeba spożytkować część tej mocy, która buzowała w nim, zmęczyć się odpowiednio.. Zamówienie.. ma stworzyć JĄ? Hmm, poziom narcyzmu jak u jego brata, Mango, po kiego czorta ma tworzyć JĄ? Przecież wystarczy podejść do tafli wody, i widzi się swoją podobizę.. Jednak, obiecał i słowa dotrzyma.. chociaż go to trochę dziwiło.. W razie czego nieco urozmaicimy pokaz.
-Ależ oczywiście, już zabieram się do roboty! Jednak chwilkę to zajmie, gdyż stworzenie całego smoka, ze wszystkimi cechami, jest wieloetapowe.. musisz uzbroić się w cierpliwość.. – powiedział powoli, już mniej uroczym głosem, gdyż po prostu mu się nie chciało, jednak nadal bardzo uprzejmym, i lekko się ukłonił. Przyjrzał się samicy uważnie, świdrując ją zwrokiem.
Następnie zaczerpnął energii ze źródła, i zaczął tkać czar.. Nie było to proste, gdyż głosy podrzucały mu non stop różnych.. bardzo kuszących pomysłów. Jednak na razie ograniczył się do zamówienia, bez dodatkowych elementów.. jak mu sie nie spodoba, to zwolni całkowicie blokadę, i tyle..
Wpierw na śniegu przed nim zaczął materializować się wężowy kształ, następnie kończyny.. Na razie bezbarwne, przeroczyste.. Patrząc uważnie na Morę, zaczął dodawać kolory.. Od góry fioletowy, delikatny, od spodu beżowy.. Wzdłuż grzbietu zaznaczył filoletowe futro, bok pokrywały drobne, fioletowe łuski, które przechodziły następnie w beżowe podbrzusze. Ogon, również z futrem, w podobnych kolorach co reszta ciała, długi, smukły... Kończyny w identyczneh konfiguracji.. Głowa smukła, lekka, kolory identyczne jak wcześniej, ze wszystkimi cechami widocznymi przed sobą.. Po chwili nadał tworowi materialności.. I proszę, na przeciwko prawdziwej smoczycy ukazała się jej idealna kopia, nawet w takiej samej pozycji. I również miała wianek na głowie.. Głosy już nie mówiły, ale darły się, żeby z głowy maddarowego tworu wystrzeliła filoetowa macka.. Znużyło go tworzenie smoczycy, położył się na ziemi, jednak cały czas utrzymując czar, aby twór był stabilny, i miał zachowaną głębie kolorów i wszystko, co mu nadał...
-Nie potraktuj tego jako afront, jednak muszę trochę odpocząć, moje źródło magiczne też ma swoje ograniczenia.. Postaram się utrzymać jednak czar w ryzach. – powiedziałm nieco zmęczonym głosem. Głosy wyły i zawodziły, co mu nie pomagało.. Zobaczymy, co będzie dalej, jeżeli znów zspróbuje czegoś dziwnego samica, jak skok z przywaleniem w jego słabiznę, to idziemy na całość..
Wcześniej to były jedynie wygłupy, teraz będąc nieco zmęczony, kusiło go, żeby stracić kontrolę.. Oczywiście na zewnątrz nie okazał w ogóle tych myśli, był uroczy, miły, tylko lekko zmęczony..