A: S: 5| W: 4| Z: 3| M: 3| P: 3| A: 2
U: L,Pł,W,MO,MA,MP,Kż,Skr,Prs: 1| B,O,Śl: 2| A: 3
Atuty: Ostry wzrok; Chytry przeciwnik; Czempion; Furia niebios; Pojemne płuca; Wiecznie młody
Pisklak miał ochotę sapnąć z oburzeniem i urazą, kiedy nie dostał od siostry nawet byle pochwały. A tak się starał i był pewny, że wychodziło mu już całkiem zgrabnie.
– A kiedy nauczę się ziać jak tata? – spytał nagle z większym zainteresowaniem, rozkładając skrzydła. Otrzepał się i potrząsnął łebkiem, oddychając szybciej i ciężej niż zazwyczaj. Jego ciało nie było jeszcze przyzwyczajone do dłuższego wysiłku. – I jakiej klaczy? Chce ją zjeść? – spytał, nie rozumiejąc tego powiązania. Dlaczego mustang był rozgrzany?
Wciągnął głośno powietrze ze świstem, kiedy smoczyca nagle wyskoczyła w górę, aż uniósł się piach pod wpływem machnięcia jej silnych, wielkich, zastępujących łapy skrzydeł. Zapatrzył się na ten widok, a jego ślepia zalśniły lekko. No. To już było interesujące.
Ale nie wiedział, jak on sam ma to zrobić. Był nieco zagubiony. Spojrzał z wolna na jedno skrzydełko, na drugie. Zamachał nimi intensywnie przez krótką chwilę, ale jedyne, co uzyskał, to wiaterek. Potem spróbował opcji z wyskoczeniem ku górze, ale wywołać to mogło co najwyżej rozbawienie smoczycy, kiedy napiął wszystkie mięśnie i podskoczył jak rączy jelonek, nieznacznie do góry, nie potrafiąc jednak zupełnie załapać, w jaki sposób z wyskoku przejść do lotu. Co miał do diaska zrobić z tymi skrzydłami?
Nie pomagał fakt, że bolały go już łapy i nie pozwalały na wyskoczenie szczególnie wysoko. Mięśnie były zgrzane z wysiłku i z pewnością Khardah odczuje to boleśnie kolejnego ranka.
Warknął cicho i zamyślił się, kalkulując i irytując się nieco, kiedy widział beztrosko latającą sobie siostrę, która wyglądała, jakby naigrywała się z niego pod nosem. Rozejrzał się z wolna po otoczeniu. I nagle jego ślepia błysnęły sprytem, kiedy ujrzał... głaz. Ten sam, o który przy nauce biegania prawie zarył pyskiem. Wyszczerzył lekko kiełki.
Trzeba mu było się lekko nasapać, by wdrapać się na sporo wyższą od siebie skałę. Musiał cofnąć się o kilka kroków i wskoczyć nań z rozbiegu, rysując ją przy tym pazurkami, którymi wczepił się w szczeliny jak desperacko przytrzymujący się kot. Zamruczał i machnął ogonem z satysfakcją, kiedy już znalazł się wysoko.
Teraz tylko... musiał się wysilić, żeby nie rozwalić sobie pyska. Ani nie połamać łap. Ani, o zgrozo, ukruszyć rogów. Tak, to stanowczo byłby cholernie zły pomysł.
Taktycznie pomyślał, że najlepiej będzie skoczyć w kierunku jeziora. W razie czego spadnie do wody, a nie zaryje łbem o ziemię. Odetchnął głęboko, nabierając powietrze w płuca i rozgrzał łapy, dreptając przez moment w miejscu i stukając szponami o skałę. A potem rozpostarł skrzydła szeroko... i starając się nie zastanawiać zbyt długo ani nie patrzeć w dół, gwałtownie wyskoczył.
Przez moment cielsko smoczka zaczęło najzwyczajniej w świecie spadać w kierunku wody, wzbudzając w nim nutę paniki i frustracji. Tuż jednak przed zderzeniem się z taflą, kiedy jego pazurki już muskały lustro jeziora, udało mu się niezgrabnie zagarnąć pędzące powietrze... i machnąć mocno skrzydłami, unosząc się ku górze. Było to raczej pozbawione większej gracji i chaotyczne, ale hej – przynajmniej leciał w górę, nie w dół.
Sapnął ciężko, po części zszokowany, że jednak udało mu się nie wpaść do wody. Machał skrzydłami nieco za szybko, a ogon wił się jeszcze za nim bezwładnie, oddech był niewyrównany. Ale definitywnie znajdował się w powietrzu.
– Mah! Patrz! – zawołał wręcz napuszony i aż syknął, kiedy momentalnie rozbolał go pysk. Zorientował się, że przy pędzie powietrza dyskutuje się raczej ciężko. Sam ledwie słyszał, co powiedział... ale i tak bawił się nieźle.
Przez moment latał prosto przed siebie, próbując opanować ciało, wyrównać lot. Jego oddech powoli uspokajał się, łapy podwinęły lekko, by nie zakłócać ruchu powietrza, a ruchy skrzydeł zwalniały i stawały się rzadsze, a mocniejsze, kiedy młody smok powoli pojmował, jak należy wykorzystywać mięśnie, by jak najmniej się wysilić, a utrzymać cielsko w locie. Przyszło mu to raczej instynktownie i gładko, kiedy już znajdował się w powietrzu.
Skręcał na początku raczej delikatnie, wyginając cielsko w bardzo niewielki łuk, podobnie jak przy pływaniu. Wymagało to robienia sporych kółek, ale wychodziło mu od początku wręcz elegancko. Schody zaczynały się przy ostrych skrętach. Powietrze stawiało opór i tak nagłe, silne skręcenie ciała wymagało pokonania go, wybijało z rytmu. Sapnął, kiedy za pierwszym razem opadł o dobre dwie długości ogona, nim zdołał opanować chaotycznie ciało. Musiał ponowić te próby kilkukrotnie, nim był w stanie skręcać w miarę swobodnie, ale mimo wszystko widać było, że jego dosyć krępe ciało nie jest stworzone do zwinnych akrobacji.
Jego pierwsza próba lądowania była dosyć śmieszna, skokowa i przerywana. Próbował zapikować, ale kiedy ziemia zdawała się zbliżać w niebezpiecznie szybkim tempie, wciągnął powietrze ze świstem i za wcześnie rozłożył skrzydła, na których uniósł się miękko, bojąc się, że nie zdąży zareagować.
– Chyba wolę drugą opcję – wymruczał pod nosem. Zniżanie się stopniowo, powoli i łagodnie wychodziło mu na szczęście bez większych komplikacji. Kołował przez moment, stopniowo zniżając lot i coraz rzadziej machając skrzydłami, aż w końcu miękko wylądował na piachu, nieco zasapany.
Licznik słów: 801