A: S: 1| W: 4| Z: 4| I: 1| P: 2| A: 1
U: L, Śl, Skr, Kż, B, S, P, W, M, MA, MO, MP: 3| O, A: 6
Atuty: Zwinna; Chytry przeciwnik; Nieugięta; Wybraniec bogów; Utalentowana;
Przywędrowała w to miejsce, z chęcią wprawienia się w skradaniu. Pogrzebała łapą w zielonej trawie i brązowym błocie i przybrała pozycję gotowości. Na czym ta pozycja polegała? Rozstawiła szerzej łapy, nie za bardzo, tylko na tyle, by wygodniej jej było iść. I by ciężej jej było stracić równowagę. Do tego ugięła kończyny w stawach – to miało mieć dodatkowy wpływ na aspekt balansu. Trzecim elementem? Ogon, który uniosła nad ziemię, ale nie trzymała go sztywno. Łagodnie się kołysał, gotów, do przywracania jej do pionu w razie potrzeby. Złożyła skrzydła i mocno przycisnęła je do ciała. Wyciągnęła szyję do przodu i obniżyła łeb do wysokości barków. Zastrzygła uszami, kręcąc nimi na wszystkie strony.
Była gotowa. Wypatrzyła wybrzuszenie w ziemi wiele długości ogona przed sobą. Trasa po drodze była pełna wystających kamieni, korzeni, bogowie wiedzą co kryło się pod warstwą błota a co mogło zdradzić jej miejsce bytu. Innymi słowy, dość trudna trasa. Czując w sobie to wspaniałe ciepło, Ciepło Potęgi, przystąpiła do pracy. Ruszyła do przodu, powoli stawiając pierwszą łapę. Najpierw naciskała na ziemię pazurami i czubkami palców, i w zasadzie tylko na nich opierała ciało. To redukowało hałas, jaki mogło wywołać szeleszczenie trawy, a co ważniejsze wszechobecnych, kolorowych liści. Jesień pełną parą. Ważna rzecz, bez znaczenia było czy skradała się w skrzypiącym śniegu czy też kiedyś po dywanie zeschłych jesiennych liści. Potrząsnęła łbem, koncentrując się na powrót, a ruch ten trochę zachwiał nią. I tu do zadania włączył się trzymany luźno ogon, który nie pozwolił jej pacnąć ciałem w śnieg. Ruszyła dalej, idąc tak, aby jej sylwetka skryła się za pierwszą przeszkodą, którą był stary, nieco już zniszczony konar. Jej cel – wybrzuszenie – nie mógł jej widzieć ze swojej perspektywy. Oczywiście nie miał oczu, więc o żadnych widzeniu mowy być nie mogło. W każdym razie nieważne. Ostrożnie, powolutku i spokojnie wyjrzała zza konara, gapiąc się na wybrzuszenie. Uznała, że nie zwróci na siebie uwagi, więc ruszyła dalej. Cierpliwie wysunęła się zza swojej osłony, kierując się w prostej linii do kolejnej, którą tym razem miał być ośnieżony i omszony kamień. W jej oczach malowało się znudzenie i podirytowanie, stopniowo narastające. Nuda jej nie służyła. Dotarła do niego bez zbędnego pośpiechu, aby nie popełnić błędów w ostrożnym kroczeniu, ale jednocześnie bez mitrężenia czasu. Przecież w czasie prawdziwego polowania, gdyby skradała się do zdobyczy przez księżyc, to po pierwsze nic by nie upolowała, a po drugie sama zdobycz zdychałaby ze starości.
Więc szła dalej. Kolejna osłona, do której dotarła, ostrożnie stąpając po szeleszczących liściach. Cały czas węszyła w powietrzu, aby nic niespodziewanego jej nie zaskoczyło. Kręciła też małymi uszami, aby wyłapać wszelkie niepokojące dźwięki z okolicy. Na nic zdałoby się podkradnięcie do zdobyczy, jeśli przy okazji ktoś wyrwałby jej błonę ze skrzydła.
Kolejny konar został minięty bez przystawania. Ankaa cały czas szła na ugiętych łapach, aby jak najmniej wystawać znad linii ziemi. Aby stanowić jak najmniej zwracający na siebie uwagę cel. Starała się iść w jednej linii do wybrzuszenia w ziemi. Każdy głupi wiedział, że łatwiej jest dostrzec smoka idącego do ciebie lawirując pomiędzy rzeczami, niż idącego w prostej linii. Jak się szło w prostej linii, to jedyną zmianą był ruch łap oraz powiększanie się sylwetki. Jak szło się inaczej, oprócz tego dochodziło znaczące, zauważalne już kątem oka przemieszczanie się na tle liściastego krajobrazu.
Tak swobodnym, niezbyt męczącym tempem dotarła do ostatniej osłony przed jej celem. I tu zaczynały się problemy, bo teraz w zasadzie na jednym oddechu powinna podejść do celu na odległość skoku, po czym skoczyć i "zabić" wybrzuszenie w ziemi, pokryte stertą kolorowych liści. Więc ruszyła, starając się iść pod wiatr, ale jednocześnie w prostej linii do wybrzuszenia, nawet na moment nie wychodząc z pozycji gotowości. I w momencie, kiedy znalazła się w odległości skoku, szybko, nie wychodząc z rytmu, wybiła się mocno z tylnych łap, celując na wybrzuszenie. I wylądowała aż po połowę ogona w górze liści, z której wypadła, parskając i plując brudnymi, starymi i niezbyt smakowitymi przysmakami, czyli właśnie jesiennymi liśćmi.
Czas wracać.
Licznik słów: 657