Strona 30 z 37

: 03 sie 2020, 11:03
autor: Symbol Pustki

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

___Po raz pierwszy mógł udać się na spacer bez obstawy. Nie żeby był niewdzięczny matce za to, że "troszczyła" się o jego dobrobyt, jednak wolał być zdany na siebie – niezależnie od tego jaki to da rezultat. Krążył między gęstymi leszczynami, słysząc jak jego stopy miażdżą suche skorupki orzechów. Eh, wiewiórki. Zawsze zostawiały taki syf, gdziekolwiek się nie udały?
___Wywerna ostatecznie się zatrzymała między dwoma wysokimi krzewami, które razem tworzyły coś na wzór zadaszenia. Gałęzie się splątały na górze, i mogły służyć za osłonę przed pogodą. Nie lubił słońca, wolał deszcz, a dzisiaj było dziwnie pogodnie. Samiec ułożył się tam, kładąc pysk na jednym z nadgarstków skrzydła. Nie spał, czuwał, wsłuchując się w odgłosy natury.

: 03 sie 2020, 12:34
autor: Słodycz Ziemi
Goździk dreptała sobie swobodnie po terenach wspólnych. Co raz częściej wychodziła na samotne wyprawy, nie informując o tym ojca. Powiadomiła tylko swoją siostrę, Brzoskwinkę o tym gdzie się udaje. Chciała także pobyć chwilkę sama, bez Świetlika, pisklaka, z którym odbywała treningi. Nie był jakiś szczególnie nienośny aczkolwiek generował wokół siebie dużo niekontrolowanego chaosu. Goździk z natury była wesoła i przyjacielska, jednak zauważyła, iż w obecności tego Ziemnego co raz częściej się irytuje. Dlatego zostawiła go daleko za sobą, w Obozie Ziemi. W swojej pisklęcej wędrówce dotarła w końcu do Błękitnej Skały. A bardziej konkretnie do zagajnika pełnego leszczyny. I od razu zakochała się w tym miejscu! Pod łapami chrzęściły jej skorupki orzechów, a gdzieniegdzie przebiegała wiewiórka. Taka śliczna, rudawa i puszysta... Goździk ochoczo rozglądała się za wiewiórkami, skaczącymi wysoko wśród gałęzi drzew, nie patrzyła jednak pod łapy. I nic dziwnego, że niemal stanęła na czyjś ogon. Ostry ogon.. Zatrzymała się w ostatniej chwili, przenosząc spojrzenie błękitnych ślepi na właściciela owego ogona. Zaraz, zaraz... Czy ona już go gdzieś nie widziała? Przymrużyła ślepia, próbując sobie przypomnieć. Ach tak, spotkali się przelotnie! Było tam wtedy tak dużo smoków i nawet sobie nie porozmawiali.
– To ty! Czeeeść! Wybacz, nie chciałam cię obudzić. – okrążyła odpoczywającą wywernę i usiadła blisko niego owijając łapki swoim długim i cienkim ogonem. Doprawdy, Goździk nie znała pojęcia "przestrzeń osobista". A skoro już prawdopodobnie Plagijczyk nie spał, samiczka mogła paplać dalej.
– Pamiętasz mnie? Jestem Goździk. A ty chyba nie zdążyłeś mi się przedstawić... Jak nazwali cię rodzice? – ciągnęła dalej i przypomniało jej się coś jeszcze. – Co to za dziwne i urocze stworzenie ci kiedyś towarzyszyło? To twój kompan? Mój tatuś też ma kopana, Lolitkę. Ale ona mieszka w wodzie i nie może wychodzić na ląd. – jak zawsze w chwili dużego przejęcia, Goździk wyrzucała z siebie słowa z prędkością błyskawicy. Była typem smoczka, któremu pyszczek rzadko się zamykał.

: 03 sie 2020, 15:45
autor: Symbol Pustki
___Słyszał szelest deptanej roślinności, którego przybyła samica nie była nawet w stanie ukryć. Nie znała jeszcze technik skradania, a zresztą on miał niezwykle dobry słuch. Znacznie lepszy niż wzrok czy węch. Zmrużył ślepia i uniósł łeb, naprężając błonę na szyi. Wypatrzył znajomą sylwetkę. No, prawie znajomą, zaledwie zamienili kilka słów, a trudno mówić o pozytywnym wrażeniu. Nic osobistego, zwyczajnie nikomu nie udało się na nim wywrzeć pozytywnych uczuć.
___Przesunął ogonem niczym żmiją. Nie był tak długi jak ten jego matki, ani giętki, jednak potrafił nad nim już panować. Często używał go do walki, grzechem byłoby nie wykorzystywać potencjału własnego ciała.
___Nie spałem. – Od razu zaprzeczył, jakoby przeszkodziła mu w drzemce. W życiu by sobie nie pozwolił na spanie w takim miejscu. Nawet na terenach Plagi nie czuł się bezpiecznie, za wyjątkiem obozu, gdzie nikomu nigdy nic nie groziło. Heh, ciekawe czy to samo powtarzała sobie jego babka, zanim ją zamordowali.
___Wewnętrznie się krzywił na fakt, że tak bezpardonowo się do niego przysiadła. Wiedział już czemu matka nie lubiła piskląt, ona nie miała do nich cierpliwości. Zaś on... cóż, miał jej nieskończone pokłady. W duchu mógł sobie pokrzyczeć i zrzędzić, ale nigdy nie dałby po sobie tego poznać. Wolał zgrywać nieugiętego, to ułatwi mu życie.
___Bjallvar. – Odpowiedzi były jak do tej pory, rzeczowe i krótkie. Nie był rozmownym smokiem. Dźwignął się na łapy i usiadł, by nie leżeć jak rozpłaszczona żaba. Zerknął do boku na Goździk. Faktycznie, gadatliwy miała pysk. Aż trudno było nadążyć za tym wodospadem słów.
___Zaraz, co? "Dziwne i urocze"? Ulf? Przecież był paskudny. Nawet o Vidblainn by tego nie powiedział, a prezentowała się najłagodniej z całej zgrai wśród której się wychował. Nie był pewien czy to niewiedza smoczycy, czy jej kształtujący się charakter pełen odwagi. Prędzej to pierwsze, była za mała na to drugie...
___Żywiołak ognia, pod postacią hydry. – Wytłumaczył, przeciągając się poprzez wyrzucenie w przód palców i wbicie ich w ziemię, gdy rozciągał tyły. – Ja nie mam kompana. Nie zamierzam mieć. – Napomknął, bo uwłaczała mu myśl posiadania zwierzęcia na swoje usługi. Inna sprawa, że jeszcze był na takowego za młody, ale nie zmieniało to niczego w tej kwestii.

: 03 sie 2020, 22:35
autor: Słodycz Ziemi
Siedziała sobie spokojnie, przysłuchując się słowom Plagijczyka. Ciekawiło ją to Stado. Miała wrażenie, że odstaje ono w jakiś sposób od pozostałych. Ziemia, Woda, Ogień... Rozumiała te Stada, pochodziły od żywiołów. A czym natomiast była ta Plaga? Może jej nowy znajomy będzie w stanie jej to wyjaśnić?
– Bjallvar... Ciekawe imię. Ma jakieś znaczenie? – to była pierwsza rzecz, która wzbudziła zaciekawienie pisklaka. Do tej pory spotykała smoki o imionach, których znaczenie znała. Goździk, Brzoskwinka, Świetlik... Goździk została tak nazwana rzez swojego ojca. Natomiast gdy tylko spotkała matkę, ta nazwała ją jakoś dziwnie. Niestety pisklę nie było w stanie sobie teraz przypomnieć tej nazwy. Czyżby Plagijczycy mieli swój inny osobny język? Dopiero teraz mała na to wpadła. Musi koniecznie się dowiedzieć... Ale zaraz, zaraz Bjallvar powiedział, że nie chce mieć kompana. A to nowość. Do tej pory praktycznie każdy spotkany przez nią dorosły smok miał kompana.
– Dlaczego nie chcesz kompana? Lolitka pomaga mojemu tatusiowi zbierać zioła. Bo wiesz, mój tatuś jest Uzdrowicielem. Moja mamusia też jest Uzdrowicielką. W twoim stadzie. Poznałeś ją? Ona jest taaaaka śliczna i kochana. – pisnęła z przejęcia, jak zawsze gdy mówiła o matce. Żałowała, iż nie może mieć jej przy sobie na co dzień. Ojca zresztą też nie. Obydwoje często byli zajęci leczeniem rannych i chorych smoków. Ale Goździk nie narzekała. Była bardzo towarzyskim pisklęciem i zawsze potrafiła znaleźć sobie kogoś do porozmawiania.
– Bjallvarze opowiedz mi coś o swoim stadzie. Proszę, proszę, proszę! Mamusia ani tatuś nie mieli kiedy tego zrobić... Wiem tylko, że z jakiegoś powodu nasze stada się nie lubią... Nie rozumiem dlaczego... Jesteście tacy mili! I Plaga tak ładnie pachnie. Ziemia ładniej, ale Plaga zaraz po Ziemi! – Goździk mówiła dużo. Nie zdarzały się jej nigdy momenty, w których nie wiedziałaby co powiedzieć. Miała również masę pytań wymagających natychmiastowej odpowiedzi. Nie zważała na małomówność Plagijczyka. Może był nieśmiały? To nic, ona już zdążyła go polubić!

: 04 sie 2020, 9:02
autor: Symbol Pustki
___Nie spodziewał się tego pytania, zazwyczaj smoki nie szukały ukrytych znaczeń, tylko same tworzyły sobie nowe wraz z obieraniem innych imion w ścieżce kariery. On nie zamierzał się przedstawiać jako Kolec, a później jako... eh, cokolwiek by tam nie musiał sobie wymyślić. Pewnie coś mniej sarkastycznego i prześmiewczego, bo potem będzie żałował.
___Owszem. – Odpowiedział znowu lakonicznie, i najwidoczniej nie zamierzał zdradzać tego znaczenia. Nie był pewien czy to dobry pomysł, zresztą to dialekt rodu matki, sam się go jeszcze uczył.
___Wywód o kompanach nieszczególnie mu zaimponował. W środku jednak czuł potrzebę pokazania samiczce, że nawet jej rodzice są gorsi od jego. Potrzeba dominacji była w nim silna, musiał być górą, nawet jeżeli nie pokazywał tego w bezpośredni sposób. A czy znał jej matkę? Chyba nie, i wolałby nie, skoro puściła się z wrogiem. Pewnie nie była warta czyjejkolwiek uwagi.
___Moja matka ma trzech kompanów, od wyklucia widzę mordy trzech żywiołów, niespecjalnie to nastawia pozytywnie względem posiadania własnego zwierzaka, jakikolwiek by on nie był. – Odparł od niechcenia, a na samą myśl o upierdliwym Morkvargu zmrużył nieprzyjemnie ślepia. Zaś co do jej drugiego pytania... – Zdaje się, że nie.
___Oh rety, co ją tak ciągnęło do Plagi? Matka mogła ją wciągnąć do stada, nawet jeżeli miała brudną krew. Przesunął szponem po ziemi, kreśląc na niej bliżej nieokreślone wzory. Jaka jest Plaga? Hm, mógłby skłamać na swoją korzyść, albo po prostu powiedzieć brutalną prawdę, siejąc w młódce ziarnko niepewności. I tak pewnie zapyta o to swoją rodzinę, która wszystkiego się wyprze. Trochę szkoda mu było marnować na to czas i energię.
___Powiedziałbym "zapytaj swoich", ale znowu by wypluli z mord kłamstwa, jak to mają w zwyczaju – mlasnął i spojrzał przed siebie. – Jakiś czas temu Plaga istniała pod mianem Cienia i przechodziła ciężki okres. Mieliśmy z Ziemią wieloksiężycowe sojusze i kilka wojen u swoich boków, a jednak gdy Cień potrzebował pomocy... Ziemia dała ją w formie okupu, a potem kazała sobie całować kolana za to, że zapłaciliśmy za swoje tereny i swoją wolność. Taki z niej sojusznik, jak z koziej rzyci runa. – Mruknął. Z drugiej strony, gdyby nie chciwość Ziemi, pewnie Plaga nigdy nie doznałaby po odrodzeniu takiego katharsis.
___Zaczął się w głębi ducha zastanawiać skąd jej bzdurne wyobrażenie o Pladze. "Tacy mili". Spotkała jakieś łamiące kodeks smoki, czy po prostu karmiono ją obłudą, jak on teraz? Ciekawostka. Może niedługo to on zada jej jakieś pytanie, jak się faktycznie na tyle zainteresuje.

: 04 sie 2020, 17:49
autor: Słodycz Ziemi
Słuchała z przejęciem każdego słowa wypowiedzianego przez Plagijczyka. Och, a więc Goździk zgadła, imię jej rozmówcy nie było tylko pustym słowem rzuconym w powietrze. To jeszcze bardziej wzmogło jej ciekawość.
– Jeśli nie chcesz mi powiedzieć co znaczy Twoje imię to chociaż naprowadź mnie! To jest coś miłego i ładnego? A może coś do jedzenia? Lub może jakaś ładnie pachnąca rzecz? Albooo.... Imię wielkiego bohatera Wolnych Stad? A może pochodzi od rośliny lub zwierzęcia? Ciekawego zjawiska? – wyobraźnia młodej nie znała granic. Wpatrywała się w Bjallvara błękitnymi ślepiami, a końcówka ogona drgała jej z nerwowego podniecenia. Zrobiła wielkie oczy, przy słowach Plagijczyka o trzech kompanach matki.
– Ojej musiałeś mieć bardzo wesołe księżyce, gdy byłeś młodszym pisklakiem. Lolitka również jest żywiołakiem, ale wody. Pierwszy raz słyszę, aby smok miał aż trzech kompanów. Twoja mamusia musi być wyjątkową smoczycą. Moja też jest. Poznasz ją jeśli będziesz chory lub coś ci się stanie. Zobaczysz jaka jest cudowna. – rzekła młoda, kiwając łebkiem z uznaniem i podziwem dla matki Bjallvara. Ciekawe czy i ona będzie mieć kiedyś możliwość przygarnięcia trzech kompanów. A może nawet większej ich liczby? Kto wie. Zmarszczyła natomiast pyszczek przy dalszych słowach młodego samczyka. Nie pasowało jej to co mówił. Ziemia nie mogła być na tyle zła, prawda? Może Plagijczyk źle coś zrozumiał? Najlepiej chyba będzie go o to zapytać, zamiast obstawać przy swoim, skoro nie miała zbyt dużego pojęcia o dziejach Wolnych Stad. Można to uznać za ignorancję, aczkolwiek rodzice nie mieli dla niej zbyt dużo czasu na tłumaczenie jej historii. Goździk musiała doszkalać się pod okiem innych smoków. A skoro tak, to równie dobrze mogła porozmawiać sobie z nowopoznanym smoczkiem.
– Czy wiesz, dlaczego sojusze pomiędzy naszymi stadami zostały zerwane? Czy nasze stada, Plaga lub Ziemia zrobiły coś złego w stosunku do tego drugiego? Któryś ze smoków Ziemi cię okłamał? Mój tatuś jest bardzo uczciwy! I leczy wszystkie smoki w potrzebie! – przy ostatnich słowach, w głosie Goździk słyszalna była duma ze swojego ojca. Był on prawdziwym bohaterem w ślepiach młodej.
– Pomimo tego, że nasze Stada nie przyjaźnią się, my nie musimy być wrogami. Ty i ja. Mój tatuś powiedział, że trzeba wyrabiać sobie opinię samemu! To bardzo mądre podejście, prawda? A ja uważam, że ty jesteś bardzo sympatyczny, wiesz? – rzekła, uśmiechając się wesoło. Pisklę do każdego podchodziło z dużą ufnością, bez żadnych oznak wrogości.

: 04 sie 2020, 21:35
autor: Symbol Pustki
___Ależ była ciekawska. Każde pisklę takie było? Nie pamiętał już za dobrze siebie w jej wieku, nie był co prawda aż tak dużo starszy, jednak te pierwsze księżyce pisklęta często zapominały, gdy dorastały.
___Ciekawe teorie – mruknął z udawanym uznaniem. – Ale nie zgadniesz. To pradawna mowa przodków mojej matki. Niewiele ci to powie. – Przyznał otwarcie.
___Jej wzrok był natarczywy, jednak nie na tyle by go rozsierdzić. Przywyknął do bycia obserwowanym.
___To najpotężniejsza śmiertelniczka. Zginęła trzy razy, i nadal ma się świetnie. Jest praktycznie nieśmiertelna. – Stwierdził, nieco podkolorował jej historię, ale przecież tym lepiej, gdyby Goździk widziała w Mahvran kogoś na równi bogom. Choć sama Infamia nie byłaby zadowolona. Być porównaną do panteonu, którym się gardzi. Brr. – Pewnie widziałem ją na ceremoniach, po prostu nie obchodziło mnie kto się tam zbierał. – Oznajmił do bólu szczerze. Nawet się wtedy nie rozglądał. Wszyscy byli tłem poza nim i jego krewniakami, a Ha'ara do nich nie należała.
___Dalej kreślił szponem coś w wilgotnej ziemi, więcej symboli, które widywał w snach, ale nie znał ich znaczenia. Na próbę znalezienia wymówki przez Goździk jedynie wywrócił oczyma, zmęczony. Trzeba było się nie odzywać.
___Zdaje się, że poróżniły naszych przywódców opinie na temat proroka. Bo wiesz, do tej pory wszystkie stada musiały wyrażać zgodę na ascendencję smoka, nim ten stanie się prorokiem. Plaga odmówiła tego temu drzewnemu, którego widziałaś na spotkaniu. Dlaczego? – urwał na moment, zerkając na nią kątem oka z perfidnym uśmiechem na mordzie. – Bo to właśnie ten smok przewodził Ziemi, i to on potraktował moje stado w tak obrzydliwy sposób. Nie ma sensu ci mówić wszystkiego, bo i tak twój tatuś, czy twoja rodzina, temu zaprzeczą, wybielając swoje winy. Zawsze tak jest. Ostatecznie, zdanie Kheldara się nie liczyło, ten kochający drzewa smok został prorokiem. – Wzruszył ramionami. Plaga mogła mieć swoje wady, ale nigdy nie udawała kogoś, kim nie była. To na pewno szanował w ich grupie. Byli uczciwie nieuczciwi, heh.
___Uniósł łuki brwiowe na jej... propozycje? Bo chyba o to chodziło? Przyjaźń. Pft, też mu coś. Nie szukał kolegów, a na pewno nie szukałby ich w Stadzie Ziemi czy Wody.
___Mhm, mądre, dopóki nie będziesz musiała swoim przyjaciołom z innych stad poderżnąć gardeł, bo tak zarządzi wojna. – Zmrużył ślepia. Przywiązanie było niepotrzebne, zgubne. – Nie szukam przyjaciół. – Dodał dosadnie, choć nic poza tym nie zrobił. Czy musiał? Może ucieknie z płaczem, bo ją uraził. Czy coś.

: 05 sie 2020, 11:29
autor: Słodycz Ziemi
Słuchała wypowiedzi Bjallvara nie przerywając mu. Szczerze mówiąc Goździk pierwszy raz spotkała się ze smokiem o takim usposobieniu. No może jeszcze Strażnik Gwiazd, ale on zdawał się być w wiecznej depresji. W Plagijczyku było natomiast więcej życia. Nie chciał jej jednak opowiedzieć o znaczeniu swojego imienia, toteż Goździk się poddała. Była ciekawska jednak rozumiała, iż trzeba zachować umiar i nie można zmuszać innych do zrobienia czegoś, na co nie mają ochoty. Zwróciła natomiast szczególną uwagę na słowa rozmówcy dotyczące jego matki. 3 razy umarła? Wow.
– Jak to się stało, że twoja mamusia umarła? Musiałeś się wtedy bardzo martwić, prawda? Zaatakowały ją inne smoki, czy drapieżniki na polowaniach? Wiesz, twoja mamusia musi być ulubienicą bogów skoro ją wskrzesili. Chciałabym ją kiedyś poznać. – skwitowała z wesołą nutką w głosie.
– To nic, nie musisz zwracać uwagi na wszystkie smoki. Ja też nie poznałam jeszcze każdego członka z mojego stada. – nie musiał znać matki Goździka. I nie był to żaden problem, jeśli nie chciał także jej poznać. Przyjmowała do wiadomości, że co smok to inny charakter i zachowanie. Nie była do nikogo nastawiona w krytyczny sposób. Szanowała indywidualizm każdego, a pomimo swojego młodego wieku, zdawała sobie sprawę, iż rzeczy będące świętością dla niektórych smoków, nie mają żadnego znaczenia dla innych. Lubiła poznawać natomiast różne punkty widzenia i dopiero wtedy kształtować u siebie opinię na dany temat.
– Hmmm... Strażnik Gwiazd jest moim dziadkiem, więc to o czym mówisz brzmi dla mnie jak konflikt starych pokoleń. Nie będę bronić ani oskarżać Ziemi lub Plagi, ponieważ nie znam szczegółów dotyczących dawnych zdarzeń. Kocham moje Stado takie jakie jest obecnie. Nie wiem jednak jakie było dawniej. Nie znam też wersji zdarzeń opowiadanych od strony mojego Stada. Chętnie się w przyszłości dowiem co oni mają do powiedzenia o tym konflikcie. – Goździk zachowywała się czasem bardzo po pisklęcemu. Zdarzały jej się jednak także przebłyski powagi i dojrzałości. Czyżby zaczęła już dorastać? Tak szybko? – Wojny toczą smoki, a ze smokami można próbować się dogadać. Może nie będziemy w przyszłości skakać sobie do gardeł. Nie musimy być przyjaciółmi, ważne, żebyśmy się nie nienawidzili za błędy naszych starszych. Jesteś uroczy i nie chcę kiedyś w przyszłości za ich problemy podciąć ci gardła. – Pokazała mu figlarnie długi jęzor, drocząc się z Adeptem. A co? To ona by miała być kiedyś jego ofiarą? Nie ma szans. Rozmawiali o trudnych sprawach, jednak pisklę Ziemi zdawało się nie tracić swojego zwykłego pogodnego usposobienia. Kątem oka dostrzegła natomiast ruchy Bjallvara. Cóż on tam rysował?
– Co to za symbole? Pochodzą z języka twojego stada? – zapytała z nieskrywanym zaciekawieniem. Jak na razie stado Plagi, poza Ziemią oczywiście, zdawało jej się najfajniejsze.

: 06 sie 2020, 19:05
autor: Symbol Pustki
___"Mamusia". To słowo wywoływały u niego spazmy śmiechu. Tylko w jego głowie, bo tak na co dzień to raczej nie okazywał takich intensywnych emocji. Do Mahvran zupełnie nie pasowało to słowo. Nawet "mamo" wydawało mu się dziwne. "Matka" zbyt oficjalnie. Nie rozmawiał z Wiedźmą od czaru ceremonii, chyba miała mu za złe ten psikus z imieniem...
___Nie było mnie wtedy na świecie. Umarła od ran w pojedynkach, ale zawsze wracała. Sama do krainy śmierci posłała znacznie więcej smoków, niż widziałaś kiedyś na oczy. – Mruknął z lekkim rozbawieniem. Przyjrzał się potem Goździk, jakoś tak chłodniej niż do tej pory. – Trzymaj się od niej z dala. To jedyna dobra rada, jaką ci dam za darmo. – I nie żartował. Naprawdę nic dobrego by z tego nie wynikło. Nie żeby Ziemnej współczuł, zwyczajnie matka miała już zszargane nerwy i pokłady cierpliwości.
Wysłuchał jej wywodu o tym, o czym się spodziewał usłyszeć. Mdliło go od takich słów i beztroski. Wszystko ładnie wyglądało w teorii, w słowach. Niestety, tutaj tak się nie dało. Przeszłość odciskała swoje piętno, było błędne koło krzywd i zemsty, ale smokom najwidoczniej to nie przeszkadzało, skoro dalej w to brnęły.
___Dopóki nie dojdzie do masowej zagłady w której wymrzemy wszyscy, poza niewyklutymi jajami, twoja utopia nie jest możliwa. – Odparł.
___Cofnął palec od ziemi kiedy zwróciła uwagę na jego rysunki. Sam chyba nie zauważył że to robi, zwyczajny odruch.
___Nic. Bazgroły. – Stwierdził aż boleśnie dosadnie. Chyba zepsuł jej ciekawość. Drugi raz.

: 07 sie 2020, 11:59
autor: Słodycz Ziemi
Zmarszczyła pyszczek przy słowach Upierdliwego o tym, iż jego matka zabiła wiele smoków. Czyżby była Czarodziejką lub Wojowniczką? Goździk nie mogła się jakoś przekonać do żadnej z tych profesji. Wiedziała, że zadaniem smoków, które obrały którąś z tych dwóch ścieżek jest obrona stada i tylko z tego powodu nie krytykowała nikogo za bycie Czarodziejem lub Wojownikiem. Ale ogrom ran, które widywała na codzień, gdy jej ojciec leczył poranione smoki tylko utwierdzało ją w tym, że walki pomiędzy smokami nie są niczym dobrym. Dla Goździk jedynie Uzdrowiciele i Łowcy zasługiwali na największy szacunek, ci bowiem leczyli i karmili stado, nie wdając się w niepotrzebne bójki. Ale zaraz zaraz może matka Bjallvara właśnie broniła po prostu stada? Może nie zabijała niewinnych smoków?
– Czy twoja mamusia jest Czarodziejką lub Wojowniczką? Wiem, że te smoki bronią słabszych i stada przed zagrożeniem z zewnątrz. Czy złe smoki atakowały twoje stado, dlatego musiały zginąć? – zapytała cicho. Goździk już od małego szanowała każde życie, a bezsensowna śmierć była po prostu...okrutna. Zamierzała także posłuchać rady Plagijczyka. On najwyraźniej znał swoją matkę najlepiej. Goździk nie będzie więc ciągnąć sama do tego spotkania, gdyby jednak tak się zdarzyło, że ich drogi się przetną, postara się podejść do niej bez żadnych uprzedzeń. Nie można zakładać z góry, że ktoś jest zły.
– Oj nie zgadzam się z tobą. Jesteśmy nowym pokoleniem, możemy żyć według własnych przekonań. To jak będzie wyglądać przyszłość Wolnych Stad jest w naszych łapkach, Bjallvarze. – rzekła z pełną mocą przekonana o słuszności tego co mówi. – Niektórzy członkowie mojego stada żywią niechęć dla Plagi. I pewnie mają swoje powody. Ale ich powody nie są moimi. Nikt mi nie nakazał myśleć tak samo jak oni. Niektórzy w Pladze też nie przepadają za Ziemią. Powiedz Bjallvarze, ty też mnie nienawidzisz, dlatego, że ktoś w Pladze może mnie nienawidzić? – zapytała poważniejąc. Świdrowała teraz Adepta swoimi przenikliwymi błękitnymi ślepiami. Oczekiwała szczerej odpowiedzi. Nieważne, co odpowie smok o tym czy jej nienawidzi, Goździk niezbyt się go bała. Pazurem natomiast też coś skrobała w ziemi. Przeciwnie, Bjallavr nie zgasił jej entuzjazmu, a wręcz go rozpalił! Nie naciskała jednak już aby wyjaśniał jej znaczenie symboli. Gdy skończyła swoje dzieło, zwróciła się do niego już z weselszą nutką w głosie, niż przed chwilą.
– Spójrz, to ty kiedy się uśmiechniesz. – wyszczerzyła kły w prowokującym uśmiechu. Na ziemi widniała karykatura smoczka z szerokim uśmiechem, a w miejsce ostrej kości na końcu ogona pojawił się kwiatek. Co zrobi Bjallavar? Zdenerwuje się? Zaśmieje? Chociaż to mało prawdopodobne z tego co pisklę Ziemi zdążyło się zorientować. A może w ogóle obrazi się na nią i sobie pójdzie?

: 07 sie 2020, 13:05
autor: Symbol Pustki
___Pytanie go nie zdziwiło, sam by pewnie je zadał, gdyby to on słuchał o osiągnięciach Mahvran.
___ Była wpierw uzdrowicielką, później została czarodziejem. Którym jest do dziś. – Wyjaśnił, zerkając na nią. Czemu ucich... a, no tak. Chyba rozwieje jej nieskazitelny światopogląd. – Ze znaczną większością walczyła po prostu na arenie, gdzie nie zawsze są ograniczenia. Gdy się nie powstrzymujesz, łatwo komuś rozpłatać gardło.
___Na jej naiwne podejście znowu spojrzał wymownie w niebo.
___Dopóki nowe pokolenie jest prowadzone bądź uczone przez stare, nic się nie zmieni. A smoki tutaj potrafią żyć bardzo długo. Jak na złość. – Mruknął.
___Nie żeby jemu nie były na łapę potencjalne wojny, bo lubił się bić, jednak męczące było walczenie w wojnach staruchów, którzy byli zwyczajnie uprzedzeni. Bjallvar znacznie bardziej by wolał walczyć z powodu teraźniejszości lub zabezpieczenia przyszłości, niż przez przeszłość. Nie do niego należała jednak decyzja, był zwyczajnym pionkiem w tej przedziwnej grze zwanej życiem. I już dawno się z tym pogodził. Wygodniej było wykonywać rozkazy, niż je wydawać.
___Zaskoczyło go odrobinę jej pytanie. Że co? Nienawiść? Ha. To równie gorące uczucie co miłość, a on nie odczuwał żadnego z nich. Obrócił pysk w jej kierunku i spojrzał na nią. Lodowate, błękitne ślepia zdawały się przecinać gęstą atmosferę niczym szpony miękką skórę. A jednak nie widać było w jego tęczówkach groźby lub agresji. Może nawet drobne rozbawienie?
___ A co mnie obchodzi, że ktoś w Pladze cię nienawidzi? – zapytał dosadnie. – W nosie to mam. Wasza sprawa. – Wzruszył barkami. – ... ale jeżeli mój przywódca każe mi skręcić ci kark, nie zapytam go o powody. Po prostu to zrobię. – Dodał, aby nie było wątpliwości gdzie leżała jego lojalność. Kodeks stada był najważniejszy. Dopóki lider był smokiem z łbem na karku i stado nie czuło potrzeby się buntować (tudzież jego matka, którą uważał za diabelnie inteligentną istotę, więc jej ufał), to jego decyzje były słuszne. Nawet jeżeli niewygodne lub trudne do przełknięcia. Choć on z tym drugim by nie miał problemu. Nie posiadał empatii czy sumienia. Nachylił się nad nią, kiedy skupiała się na rysowaniu – czego sam aż do później nie zauważył. Szepnął do jej ucha. – ... choć przy odrobinie szczęścia, udałoby ci się mnie powstrzymać w walce. – I cofnął pysk, prostując się na nowo. Chyba w taki sposób okazywał sympatię, albo ją bardzo dobrze udawał.
___Kiedy coś wspomniała o uśmiechu i o nim w jednym zdaniu, ściągnął łuki brwiowe w zdziwieniu. Przeniósł spojrzenie na jej łapy. Faktycznie, coś tam bazgroliła. I nawet dodała dekoracje. Urocze? Chyba nie. Sam nie wiedział.
___Średnio mi z nim do pyska. – Stwierdził, najwidoczniej podchwytując jej małą grę.

: 07 sie 2020, 21:32
autor: Słodycz Ziemi
Skrzywiła się na wzmiankę walk na arenie. Chociaż z drugiej strony smoki musiały się gdzieś szkolić i trenować swoje umiejętności. I w tym miejscu pojawiali się jej rodzice, łatając poranione smoki.
– Dlaczego twoja mama nie chciała być już Uzdrowicielką? -zapytała z pisklęcą ciekawością. Ciekawe czy Bjallvar wiedział. A małą interesowało to z uwagi na jej rodziców. Wiedziała z własnego doświadczenia, iż ogrom ran może być mocno przytłaczający. Natomiast na wzmiankę o skręcaniu karku, Goździk jedynie przewróciła błękitnymi ślepiami.
– Cieszę się, że jesteś lojalny stadu. Ja też bym z chęcią ci skręciła kark, ha! – rzekła już całkiem wesoło. Nie mówiła tego na poważnie, jedynie się droczyła. Nie chciała się nawet zastanawiać nad taką ewentualnością. Przecież Lepka Ziemia nie kazałaby jej tego robić, prawda? Taką miała nadzieję. W jednym Adept miał rację – im mniej więzi z obcymi smokami, tym łatwiej później działać przeciwko nim. Ale... Goździk miała inne priorytety. Jakakolwiek wojna zdawała jej się odległym zjawiskiem, natomiast smoki i relacje z nimi są teraźniejsze. Nie zamierzała całego życia przeżyć zastanawiając się "a co by było gdyby".
– Bjallvarze, jak można cię powstrzymać w walce? – pokazała mu język, a gdy poczuła jak Plagijczyk się nad nią pochyla, mała pacnęła go delikatnie łapką między ślepia.
– Nie dmuchaj na mnie! Aaaaa... twój uśmiech. Hmmm... Widzisz tamto drzewo? – wskazała łapką drzewo znajdujące się w znacznej odległości od nich, napinając ledwo zauważalnie mięśnie. – Ścigamy się. Jak wygram to się uśmiechniesz. Ładnie. Jak ty wygrasz... toooo masz jedno życzenie. Ale musi mi się spodobać. – ledwo skończyła mówić, wystrzeliła przed siebie jak z procy, zostawiając Adepta z tyłu.
– Szybciej! – krzyknęła za siebie, śmiejąc się wesoło, gdy wiatr rozwiewał jej cytrynową grzywkę.

: 08 sie 2020, 23:54
autor: Symbol Pustki
___O, a teraz zadała mu pytanie na które nawet nie znał odpowiedzi. Nigdy nie zapytał o to, niespecjalnie go to interesowało. Mógł dywagować, rzecz jasna, a na myśl przychodził mu tylko jeden pomysł. Nie był jednak pewien czy powinien się tym z nią dzielić. Była obca, mimo wszystko.
___Nie pytałem. – Odpowiedział zgodnie z prawdą.
___Skręciłaby mu kark, hm? Jak tak na nią patrzył, to wydawała się strasznie licha. Pewnie nawet korzenia nie mogłaby złamać, choćby po urośnięciu. Jednak jej śmiech powodował w nim coś dziwnego. Krępował się, w środku. Emanowała taką ilością emocji, której on w życiu nie widział. Nie potrafił tego przetrawić, przytłaczało go to. Wolał jednak nie dawać po sobie tego poznać, więc tylko wydał z siebie mrukliwe "mhm" w ramach odpowiedzi.
___Może się nie da – sarknął enigmatycznie i cofnął pysk, by jej łapa pacnęła powietrze, a nie jego łuski.
___Hę? Co? Drzewo? Skonsternowany spojrzał do boku, faktycznie dostrzegając w oddali jakąś większą leszczynę. A może był to dąb? Nie, za mały. Wysłuchał jej dziwnego pomysłu. Co to za absurd? Wyścig z wywerną? Każdy głupiec wiedział jak bardzo jego gatunek był nieporadny na ziemi, przyjęcie tego wyzwania byłoby samobó-... ohh.
___Co to za życzenie, warunkowane twoim? – zapytał, krzywiąc się brzydko.
___Wystrzeliła nagle, a jego kusiło by odejść w przeciwnym kierunku. Niestety, perspektywa nagrody zwyciężyła. Był chytry zupełnie jak jego staruszka. Jednak Bjallvar niespecjalnie się spieszył. Miał za skrzydłem pewien sposób który zapewni mu zwycięstwo. Pozornie ślamazarnie wyszedł z kryjówki i się przeciągnął. Później rozłożył masywne skrzydła i wybił się z łap.
___... bo przecież nie było mowy o sposobie lokomocji w ramach tej małej rywalizacji, prawda? Nie ważne jak szybko Goździk przebierała tymi drobnymi nóżkami, nie prześcignie lecącego smoka. Zwłaszcza wywerny, która czuła się na niebie jak ryba w wodzie. Nagle nad samiczką pojawił się cień, przysłaniający słońce. Trzepot skrzydeł wzburzył trawy i łupiny orzechów.
___Ostatecznie doleciał do drzewa, na którego gałęzi wylądował niczym nietoperz. Jego ogon zwisał ku ziemi, kołysząc się na boki. Oparł skrzydła o drewno, wbił szpony w korę i łypnął na dobiegającą samiczkę, triumfalnie zadzierając brodę.

: 09 sie 2020, 20:44
autor: Słodycz Ziemi
Biegła dalej, śmiejąc się wesoło. Była pewna swojego zwycięstwa. I nagle jakiś duży obiekt przesłonił słońce, rzucające promienie na jej pomarańczowe łuski. Zwolniła i spojrzała w górę ze zdziwieniem. Ach więc to tak...
– Phi, oszust. – rzuciła sama do siebie z nieskrywanym oburzeniem. Oburzenie było jednak tylko chwilowe. Nie straciła bowiem dobrego humoru. Wiedziała już, iż nie ma szans wyprzedzić Bjallvara, jednak nie zamierzała się poddać. Przyśpieszyła, wydłużając krok. Widziała przed sobą, że Plagijczyk zdążył już wylądować i zajął miejsce na gałęzi. Goździk biegła dalej zbliżając się szybko do drzewa. Czy wyhamuje zanim dojdzie do zderzenia? Nic z tych rzeczy, mała wręcz jeszcze przyspieszyła. Będąc w odległości dwóch kroków od pnia drzewa wybiła się w górę, zahaczając pazurkami łap o korę. Wykorzystując siłę wybicia i pędu, wspięła się w górę zwinnie niczym małpka, wspomagając się dodatkowo długim ogonem. Adept czuł się w swoim żywiole używając skrzydeł, ona natomiast wolała używać łapek i ogona do hasania po drzewach. Z uwagi na to, iż w przeważającej mierze była smokiem drzewnym, poruszanie się pomiędzy gałęziami nie sprawiało jej żadnego problemu. Można wręcz uznać, że chciała popisać się swoją zwinnością przed starszym smoczkiem. Przydreptała na gałąź na której siedział Plagijczyk i usiadła zaraz obok niego, opuszczając ogon. Była podekscytowana, a ogon pisklęcia poruszał w dzikim tańcu, od czasu do czasu nieświadomie stykając się z ogonem Bjallvara. Uspokoiła nieco oddech po szaleńczym biegu i spojrzała na niego.
– Noooo to możemy uznać, że remis. I eeee na pewno bym cię pokonała w walce! – spojrzała na niego, robiąc niewinną minkę. – Wiesz co... Pierwszy raz widzę takiego smoka jak ty. Wcześniej widywałam różne smoki i one albo miały skrzydła albo nie. Ale nie widziałam jeszcze smoka, który nie ma przednich łapek. I.... ty masz taaaaaakieeeeee duże skrzydła. I to ładnie wyglądało kiedy leciałeś. Lubisz latać? Bo ja jeszcze nie potrafię. – w tym miejscu spojrzała na swoje własne skrzydła przylegające ciasno do grzbietu. Poruszyła nimi, jakby chciała się upewnić, że potrafi je kontrolować.
– Trudno ci było się nauczyć latać? Myślisz, że jakbym rozłożyła skrzydła i skoczyła to nauczyłabym się latać? – spytała zupełnie szczerze. Rozłożyła lekko skrzydła i spojrzała w dół, napinając mięśnie jakby szykując się do skoku.

: 19 sie 2020, 16:13
autor: Symbol Pustki
___Możliwe, że tego 'przytyku' nie usłyszał, ale i tak by nie zareagował w żaden sposób. Nieczyste zagrania miał we krwi, byle do celu – choćby po trupach. Obserwował ruchy młodszej samicy i zmrużył ślepia, gdy ta zaczęła się wspinać. Oh, drzewna? A może wyjątkowo gibka? Sam nie przepadał za czymkolwiek co wiązało się z lasem, z definicji wywerny wolały skaliste tereny. Lepiej się tam czuły.
___Dlatego też rozłożył skrzydła i zleciał na dół, właściwie szybując. I to akurat w tym momencie, w którym jej ogon musnął jego. Syn Infamii nie znosił czułości, bo nigdy jej nie dostał. To czy dlatego, że jej podświadomie łaknął miało być zagadką. Obrócił się przodem i zadarł pysk, obserwując Goździk z dołu.
___Remis? – uniósł łuki brwiowe. – Nie taka była umowa. I kto tu oszukuje, mhm? – mruknął, udając że go to przejmuje. Chociaż nie, nawet udawać przejęcia się nie potrafił. Taki był wydmuchany z emocji czy empatii.
___Słysząc – po raz kolejny w życiu zresztą – o tym jaki jest niezwykły bo nie ma przednich łap, odruchowo wzniósł oczy ku niebu. Ile jeszcze razy usłyszy to samo, nudne pytanie? Czy tak trudno było pojąć różnice rasowe? Czego uczyli w innych stadach, chyba niczego, skoro nie podstaw życia. Bjallvar chłonął wiedzę jako pisklę, bo towarzysze zabaw byli zbyt niematerialni aby go czymkolwiek zająć.
___Jasne, to nic trudnego. Skacz. – Podpuścił ją, brzmiąc nawet szczerze. Był ciekaw czy wybije sobie zęby lub kości, gdy spadnie z hukiem na ziemię. Odległość nie była taka znowuż duża, ale i ona miała wrażliwe ciało w tym wieku.

: 21 sie 2020, 21:30
autor: Słodycz Ziemi
Zachichotała niewinnie, słysząc małe oskarżenie Bjallvara. Siedziała sobie nad nim, spoglądając na niego z góry. Uznała, że Plagijczyk wygląda wyjątkowo uroczo z tej perspektywy.
– Nooo.... Jeśli nie chcesz remisu to może być, że ja wygrałam, niech ci będzie słodziaku. – wyszczerzyła wesoło kły. Widać było, iż jest w doskonałym humorze, a nawet wywracanie ślepiami przez jej kompana zabaw nie zdołało go zepsuć. Owinęła ciasno ogonem gałąź na której siedziała i poprawiła uścisk tylnych łap na drewnie. Złożyła przy tym skrzydła i.... poszybowała głową w dół. Nie zeskoczyła jednak z gałęzi, ani nie spadła z hukiem na ziemię. Zawisła łebkiem w dół, niczym opos, polegając w głównej mierze na sile swojego ogona oraz tylnych łap zaczepionych o ową gałąź. Zwisała teraz na wprost łba Upierdliwego. Dla lepszego efektu rozłożyła skrzydła, przez których cieniutką, niemal przezroczystą membranę przebijały się stłumione promienie słońca.
– Teraz możemy rozmawiać na równi. Bjallvarze jesteś jakiś spięty i przypinasz mi z tym mojego dziadka Proroka. Wiesz co by ci się przydało? Żebyś zapalił sobie ziółka mojego tatusia. Rozluźniłbyś się trochę. – odparła, drocząc się z nim lekko. Zastanowiła się jednak nad czymś innym.– Bjallvarze, mogę cię przytulić? Jesteś bardzo miły i wiesz... obiecałeś mi uśmiech. – rzekła tym razem nie prześmiewczo, zwisając do góry łapami i spoglądając błękitnymi ślepiami w ślepia Plagijczyka. Czekała czy się zgodzi. Goździk uznała, iż jej kolega chyba tego potrzebuje.

// zt

: 13 wrz 2020, 21:21
autor: Strażnik
Na smoczych ziemiach nigdy nie było zupełnie spokojnie bo gdy nie polowały gady, roślinożercy rywalizowali z inną, nie mniej drapieżną lokalną fauną. Sarna zaprzyjaźniona ze smoczym obrońcą nie czuła się zatem ani odrobinę bezpieczniej, zwłaszcza że choć potrafił walczyć, nie lubił jej specjalnie towarzyszyć. O ile w pierwszych księżycach kształtowania się więzi, jej instynkt pozostawiał wiele do życzenia, gdy poukładała sobie wszystko w głowie, ponownie zaczęła płoszyć się na każdy ruch listka. Oczywiście nadal zdarzało jej się zamierać spontanicznie i z głęboką refleksją analizować przestrzeń przed sobą, ale każdy musiał na coś umrzeć. Teraz jednak ssak poświęcał się orzeźwiającemu sprintowi przez zagajnik, wykręcając sprawnie przed drzewami, żeby zmylić drapieżnika. Nie obchodziło ją czym był, bo nie miała czasu się oglądać, ale wiedziała że nie pachniał żadnym z kojarzonych gatunków i definitywnie nawet nie człapał jak smok. Za wszelką cenę, nie mogła dać mu się capnąć!
Co czyniło to zdarzenie wyjątkowym, to decyzja podjęta przez sarnę, który dostrzegając kątem ślepia przemierzającego przez las smoczego samotnika, skręciła gwałtownie ku jego obliczu, sądząc że to z dwojga złego najbezpieczniejsza opcja. Dotąd, mimo ustawicznych przestróg obrońcy, nie spotkała jeszcze smoka, który byłby wobec niej groźny, więc próbowała im ufać.

Nieznajomy mógł dostrzec jak w pewnym momencie spomiędzy wysokich roślin wyskakuje chudy zwierz i ląduje pół ogona przed nim, na krzywych, ale wyraźnie sprawnych nóżkach. Zamiast biec dalej, ssak wytrzeszczył ślepia w stronę smoka, a potem spojrzał w stronę z której spodziewał się dostrzec drapieżnika, jakby chciał żeby gad się z nim rozprawił.

: 23 wrz 2020, 15:12
autor: Defekt Świadomości
Mogłoby się zdawać, że sarna właśnie wyrwała się ze szponów jednego drapieżnika, aby prędko wpaść w kły polującego łowcy. Aki od kiedy tylko miała możliwość, spędzała większość swojego czasu na polowaniach – tropiła zwierzynę, zabijała, zdobywała pożywienie. I nie zastanawiała się nawet przez chwilę, nim decydowała się poderżnąć gardło bezbronnym ofiarom.
I podobnie było też teraz – wędrowała przez lasy, przyozdobiona krwią upolowanych istot, a śledząc parę żubrów przekroczyła granicę, udając się na tereny wspólne, jednocześnie uważając, że raczej nikt nie będzie miał jej za złe gdy zdecyduje się je upolować poza terenami stada.
Jednak śledząc, usłyszała szelest liści i krzewów. Jej słuch zawsze był dobry, dlatego szybko zdała sobie sprawę, że ma do czynienia z czymś jeszcze... zwierzę? Drapieżnik? Inny smok? Zatrzymała się, jednocześnie marszcząc nos i spoglądając w stronę źródła dźwięku.
I właśnie w ten sposób rozpoczęło się jej spotkanie z sarną. Łowczyni ugięła łapy, jednocześnie pochylając przygarbioną szyję, lecz nie ruszyła w stronę zwierzęcia, a przyjrzała mu się błyszczącymi ślepiami. Wbiegło prosto na nią... i nie uciekało. Nie zachowywało się jak zwykłe, głupie zwierzę.
Było kompanem? Kto o zdrowych zmysłach zdecydowałby się na towarzystwo sarny?
Przechyliła lekko łeb na bok, nie spuszczając wzroku z zwierzęcia, a następnie zbliżyła się na kilka kroków. Sarna była wystraszona, uciekała przed czymś... czyżby właśnie zrzuciła na głowę łowczyni niebezpieczeństwo?
Z gardła granatowołuskiej wydobył się podłużny warkot, jednak postawa łowczyni nie wskazywała na to, aby ta miała rzucić się do ataku. Zamiast tego obserwowała – sarna będzie tu sama, narażona na atak ze strony draieżników, czy może jednak okaże się, że jej smoczy towarzysz jest w pobliżu?
A może okaże się, że Ognista po prostu trafiła na bardzo specyficznego osobnika, który mimo braku więzi z jakimkolwiek gadem zdecydował się na spotkanie z obcym smokiem? To by dopiero było interesujące.

: 14 paź 2020, 13:10
autor: Strażnik
W wyniku paniki, sarna nie była w stanie myśleć racjonalnie, więc dopiero gdy zdała sobie sprawę, że drapieżnik przed którym pierzchała stracił na nią ochotę, zdołała dostrzec, że smok przed nią wcale nie jest skropiony czerwonymi cętkami, a jest to rzeczywiście – krew. Czyżby dobra passa w końcu się skończyła? Sarna przeliczyła się z zaufaniem do smoków? Początkowo sparaliżowana, zdołała poruszyć kończynami, gdy do jej uszu dotarł niski warkot. Nie przypominało jej się by drapieżniki wokalnie informowały ofiarę o swoich zamiarach, więc być może dawał jej szansę?
Serce biło w jej piersi jak oszalałe, zarówno ze zmęczenia powodowanego sprintem, jak realizacji, że skrzydlaty gad wcale nie musiał być tak przyjazny jak założyła. Nie odwracając głowy postawiła jeden, potem drugi krok do tyłu, żeby oddalić się z przestrzeni, którą najwyraźniej naruszyła.


Cholera jasna.

Obrońca był nią zawiedziony, ale przecież co innego mogła zrobić. Zdawało jej się, że w pewnym momencie smok jest jej jedynym ratunkiem.

Być może rzeczywiście powinien sprawić sarnie coś, co czyniłoby ją bardziej rozpoznawalną dla tutejszych. Gdyby częściej spędzali czas, pozostałby na niej przynajmniej jego woń, ale przez to że celowo jej unikał, śmierdziała zwyczajnym, samotnym ssakiem. Na szczęście potrafili kontaktować się poprzez więź już na tyle sprawnie, że mógł sam ocenić z kim dokładnie miała do czynienia. Zebrawszy się prędko ze swojego stanowiska, wyruszył na Wspólne, ale by nie tracić czasu, tknął umysł Ognistej.
~
Sarna nazywa się Kazes i byłbym wdzięczny za zostawienie jej w spokoju ~ Mentalny głos Strażnika był tak samo niski i oschły, co podczas zwyczajnych przekazów, ale pozbawiony typowej dla niego chrypki. Treść być może tego nie sugerowała, ale ton był wyraźnie bardziej rozkazujący niż proszący.

Sarna tymczasem dalej wpatrywała się w smoczycę, co jakiś czas pozwalając sobie na jedno, błyskawiczne mrugnięcie. Była zbyt otępiała, żeby w pełni docenić jej gadzi majestat, ale uważnie obserwowała każdy ruch jej mięśnia.

: 24 gru 2020, 23:22
autor: Infamia Nieumarłych
Rzadko – wręcz bardzo – zapuszczała się na ziemie wspólne. Tereny Plagi były wystarczająco urodzajne we wszelkiego rodzaju tereny; czy to łąki, lasy, czy morze. I tak Infamii najbardziej zależało na bliskości gór – a te dumnie otaczały cały obóz, więc były na wyciągnięcie łapy, czy też, w jej wypadku – skrzydła.
Często jednak wybywała daleko poza granice tych ziem, opuszczając zupełnie Wolne Stada, szukając przeżyć na dalekich ziemiach, czując palącą tęsknotę do ziem, z których pochodzili jej przodkowie. Czuła się w pewien sposób ograniczona i przyduszona siedząc pośród wolnych. Jakby to nie było do końca miejsce, w którym powinna być, ale w którym była, bo nie wyobrażała sobie zostawić za sobą rodziny.
Tym razem weszła jednak pomiędzy ziemie neutralne; był wczesny świt, nadal było stosunkowo ciemno. I zimno, ale to zdawało się jej zupełnie nie przeszkadzać – cóż, bycie smokiem półpustynnym w jej przypadku wcale nie oznaczało miłości do dzikich piasków. Wręcz przeciwnie, czuła się dobrze pośród śniegu, wiatru i chłodu.
Przewijała się więc pomiędzy leszczynami na skraju Zagajnika, czujna, nadal nie pałająca zaufaniem do tych terenów. To były w końcu Ziemie Wspólne. Nie Ziemie Bezpieczne.

: 25 gru 2020, 2:42
autor: Niepokorny Hiacynt
Gdy samica tak przemykała przez ten teren, w pewnym momencie musiała usłyszeć sfrustrowane sapnięcia czarodzieja przebywającego na tym terenie.
Czarodziej uderzał skrzydłami o powietrze z taką siłą i determinacją jakby demon w niego wszedł. Na początku starał się po prostu doprowadzić do tego, aby obie strony jego ciała podrywały się do góry o tyle samo pod wpływem mocnego pchnięcia. Nie musiałby oczywiście w ten sposób testować swoich prawdziwych kończyn, ale tak się składało, że jedna z nich, chociaż była łudząco podobna do tej drugiej, wcale nie istniała.
Maddara złocistego samca była skupiona w jednym ze skrzydeł, wytwarzając jego strukturę. Dostosowanie ruchów magicznej protezy do swojego własnego ciała zajęło mu już chwilę. To nie mogła być jego pierwsza próba, bo synchronizacja była dość dokładna. Niestety i tak zużywał przy tym zadaniu sporo energii.
W końcu, Kwiecisty zatrzymał się dysząc ciężko. Przerwa nie trwała jednak długo. Kilkukrotnie wziął wdech i wydech. Rozluźnił się. Opuścił na moment skrzydła.

A w następnym momencie wziął rozbieg, machnął skrzydłami i uniósł się ponad gołe drzewa.

Leciał. Przez moment leciał. Wysoko w powietrzu rozległ się jego triumfalny śmiech...
A za jakiś moment spanikowany krzyk.

Stracił kontrolę.

Rapsod przez ten cały czas, tak niesamowicie zaabsorbowany swoim zadaniem, nie zauważył przechodzącej nieopodal Infamii. Robił wszystko by nie pogruchotać sobie kości, ale za nic w świecie nie potrafił skupić nie na tyle, by jego twór zadziałał tak jak powinien. Nie spadał co prawda prosto w dół tak by się połamać. Jego szamotanina wyznaczyła dość krzywą trasę, co było znacznie lepsze dla niego, a gorsze dla samicy, która stała akurat w nieodpowiednim miejscu.

Chyba powinna się odsunąć.