Strona 28 z 28

Szklista skała

: 17 sie 2025, 0:39
autor: Rozwichrzony Kolec

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Niezłomność niektórych osobników od zawsze stanowiła zagwozdkę dla najstarszych filozofów. Jakiś miks odpowiedzialności, ambicji i strachu przed stratą musiał napędzać ten rozgrzany silnik warczący w ich piersiach, bo utrzymanie na barkach ciężarów od których niejeden wojownik padłby martwy z wycieńczenia nie dało się inaczej uargumentować. Dla Ĉielo zawsze takim autorytetem był jego dziadek – wszędzie go pełno, zawsze pogodny, rozsądny i obowiązkowy, o niewyczerpanych pokładach cierpliwości.
Młodzik wziął sobie to do serca. Z pierwszym blaskiem każdego świtu już ciągnął za nogę kompankę ojca, żeby wzięła go w podróż. Może i te były męczące i nadal skąpo iluminowały mętną matnię dojrzewającej jaźni, ale nadal to jakiś skrawek wspomnienia – a wszystko się może kiedyś przydać.
Wszystko. Nawet ból.
Zrezygnowanie nadeszło falą i odpłynęło. Pęczniejący ucisk ciernia zakotwiczonego w we wnętrzu puchatej dłoni wyznaczał swoisty limit czasowy; istnieje pewna granica wytrzymałości wobec chronicznego bólu, zanim nie wyruszy się szukać pomocy. A to tego czasu? Musiał zdobyć tę piękną, nasłonecznioną skałę, chociażby każdy cal futra miał mieć naszpikowany cierniami.
Gryfica jakby rozumiejąc tęskne, acz zdeterminowane spojrzenie, złapała go miękko w szpony i kilkoma machnięciami skrzydeł już układała na szczycie skały.
Chłodny powiew wiatru natychmiast owiał przepoconą grzywę, przynosząc ulgę. Otwierając oczy uśmiechnął się rozkosznie do urzekającego krajobrazu, pełnego najbardziej wyrafinowanych cudów natury – gęstych borów, iskrzącego srebrzyście w oddali stawu, cienia, pędzącego po koronach drzew...
Cienia?
  Ĉielo nie miał czasu nawet się wzdrygnąć, zanim potężny powiew potargał bordowo-złotą grzywę. Szybko się zerwał, obrócił się na pięcie i na tej pięcie też poległ – filar kończyny zapadł się pod naporem dokuczliwego bólu. Kolejna fala męki rozpaliła uderzający o ziemię bark, ale nie miał przywileju by móc rozżalać się nad sobą; Gardłowy ryk rozdarł powietrze równie skutecznie jak jego umysł i lazurowe obwódki złotych oczu wypełniła dobrze już znana mu panika. Pisnął przerażony, widząc cofającą się o kilka kroków gryficę. Znał ją. Nie podda się tak łatwo, prędzej zginie niż pogrąży dane pod opiekę jej dziecko, ale póki co nastroszyła tylko futro i obserwowała bacznie nieznanego oponenta, gotowa do walki.
Przeniósł oniemiałe spojrzenie na wojownika, w czas, by złapać jego lustrujący wyraz.
Zatkało go.
  Normalnie zawsze był tym pierwszym, który zagadywał. Teraz? Chybocząca się w górę i w dół szczęka przesuwała się tylko pomiędzy gryficą, a kostnym buzdyganem na końcu napiętego ogona nowego obrońcy, próbując nadać sens niespodziewanej wrzawie.
  Rubinowy miał czas; mógł podjąć jakąś akcję i zmienić bieg historii kiedy pisklę orientowało się w przestrzeni, ale jeśli ten czas ofiarował Ĉielo, ten wreszcie zamrugał, doszedł do siebie i pisnął kilka szybkich słów.
Nie rób jej krzywdy, to kompanka mojego taty! Chroni mnie!
  To już drugi raz, kiedy ktoś pomylił Talimę z dzikim drapieżnikiem. I drugi raz był to ktoś o tej specyficznej woni stada Mgieł – nie kłamiąc, martwiło go to równie mocno, co imponowało. W tym stadzie ewidentnie nie ma przelewek; musi kształcić prężnych wojowników.
  Zerknął na wywróconą wnętrzem do góry łapę, spuchniętą już, trochę oślinioną i z powyrywanymi słomianymi kłakami.
...A-ale przydałaby mi się p-pomoc. Zraniłem się jak wspinałem się na skałę. Chyba wbił mi się w łapę cierń. Umiałbyś go wyciągnąć? Nie chcę wzywać taty, ma... Ważniejsze rzeczy na głowie – odwrócony na bok pysk zwiastował w ostatnim zdaniu kłamstwo, ale nie chciał dać po sobie poznać. Złoto-niebieskie oczy przeniosły się niepewnie na krwistoczerwone rogi, jakby próbując ocenić kim jest. Jedno było pewne – wiedział jak zrobić dobre wejście.

  • :: Rubinowy Kolec ::

Szklista skała

: 20 sie 2025, 20:35
autor: Rubinowy Kolec
Miał już zbierać się do ataku. Ewidentne przerażenie w oczach młodego dało mu kopa motywacji, by podjąć działanie. Zrobił krok w stronę bestii... Momentalnie jednak zatrzymał się w miejscu, kiedy dobiegł do niego krzyk samca za jego plecami. — Kompan? KOMPAN!!! — pomyślał i wytrzeszczył oczy.

Natychmiast obrócił się bokiem do, teraz już byłego, obiektu obaw. Przysiadł na chropowatym kamieniu i zawinął ogon wokół siebie. Zalany wstydem zaczął paplać, próbując wyjaśnić całe zamieszanie:
— N-najmocniej przepraszam... Źle oceniłem sytuację. Wiesz, z daleka, przy locie, tak dobrze nie widać, wiatr wiał mi w oczy, słońce ś-ś-ślepiło i w-w-ogóle, a ty tu tak leżałeś jak największe nieszczęście...

Opanuj się... podszeptał mu umysł. Tak, tylko spokój mógł go teraz uratować.

Chciał ponownie przeprosić, kiedy do jego świadomości dotarła wiadomość o tym, że młody wymaga pomocy. Wyczuwając okazję na odwrócenie uwagi od swojego mało przemyślanego wybryku, odpowiedział:
— Łapa, cierń, jasne, eeee... Jeśli mogę podejść i zobaczyć... oczywiście za twoją zgodą!— szybko sprostował. Zaczynało do niego docierać, że jego dramatyczne wejście mogło poważnie przerazić mniejszego smoka.

Posłał mu nerwowy uśmiech, a jego niepewność dała o sobie znać poprzez powolne ruchy ogona, który szurał po ziemi.

Komentarz o ojcu pozostawił bez odpowiedzi. Wątpił, żeby ktoś miał coś ważniejszego do roboty niż ratowanie skóry własnych dzieci. Z drugiej strony, Hegris nie posiadał doświadczenia w tym temacie, w końcu jego ojciec wciąż pozostawał dla niego postacią nieznaną.

Myślami wrócił z powrotem do rzeczywistości, czekając na pozwolenie, by podejść bliżej.

Ĉielo

Szklista skała

: 27 sie 2025, 18:23
autor: Rozwichrzony Kolec
Krach, ryk, krok, krzyk, szok. Wszystko w ciągu kilku chwil.
Kręciło mu się trochę we łbie. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Tak szybkiej sytuacji.
Obserwował z niedowierzaniem – całkiem sztywny i z galopującym sercem – jak antracytowy monument łagodnieje, a potem z jakąś dziwną emocją na pysku owija łapy. Lazurowe obwódki tęczówek Ĉielo skakały między jedną jaśniejącą taflą, a drugą, próbując wyłapać fałsz w wylewnych przeprosinach. Fał znał, fałsz rozumiał. Tej wahadłowej zmiany nastroju? Zupełnie nie.
N-Nic się nie stało! – błysnął kiełkami – Rozumiem, rozumiem. Talima wygląda na straszną, ale ma serce ze złota. Albo udaje, bo Pojętny Kolec mi mówił, że kompani mogą być spętani maddarą i przez to są tacy potulni wokół smoków...
Zerknął na wychylającą się zza grzbietu Rubinowego gryficę. Czarna plama za czarną plamą. Gdyby nie jaskrawe rogi przybysza, jeszcze można by ich pomylić.
  Kontrast między nagłym nerwowym uśmiechem przybysza, a dotychczasową, niezłomną bitewnością obrońcy zmusił Ĉielo do zamrugania. Strach ustępował, wyparty zakłopotaniem.
M-możesz...? – pytanie? Odpowiedź? Pisklę wypchnęło przed siebie skaleczoną łapę na barku której leżał – To znaczy, tak, możesz! Zazwyczaj nikt nie pyta mnie o pozwolenie, po prostu robię rzeczy i inni też robią rzeczy. Ale... Miło że pytasz! – blady uśmiech rozkwitł w pełnię radości, a niepewność zaczęła niknąć, jak topniejący śnieg w ramionach wiosennego słońca.
Pachniesz stadem Mgieł... Nie znamy się, a wylądowałeś mi pomóc. Czy wszyscy są u was są tacy szlachetni? – zagaił zachęcająco, żeby rozwiać ostatnie smęty niepewności również u nieznajomego – Bardzo chcę poznać wszystkie smoki z innych stad, ale nie wiem, czy nie powinienem być ostrożniejszy. Moja siostra Obłudna Łuska wydała się mieć Pojętnemu wiele do zarzucenia, a on jest przecież taki miły! I ty też jesteś. Nie wiem o co chodzi jej chodzi, ale to moja siostra i chyba musi być taka z jakiegoś powodu?
Zanim się zorientował, rozgadał się, jakby podświadomie odwlekając moment operacji chirurgicznej.
Eee, nie ważne. Już... Już nie przeszkadzam – odwrócił łepek z dala od wyciągniętej łapy, zdając się na umiejętności antracytowołuskiego.

  • :: Rubinowy Kolec ::