Strona 27 z 41

: 24 sty 2020, 2:11
autor: Światokrążca

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Zabawne.
Obecność Villiara. Boga Wojny, była nadzwyczajnie... kojąca. Oczyszczająca wręcz. Gorąca i pobudzająca. Obecność boga sprawiała, że tęsknił za czymś co dawno temu zakopał pod zimnymi popiołami. W końcu... kiedyś uważał obu Morskich Braci za najbliższych mu bogów, tak wspaniale okazujacy jego własny dualizm. Villiar i Valanyan.
Automatycznie złapał kryształ lecący w jego stronę i przyjżał mu się z zainteresowaniem. Podniósł lekko łeb do góry by spojrzeć bogu prosto w oczy i kiwnął mu łbem. Nie miał potrzeby by mówić wiele. Rozumiał o co chodziło i nie miał nic wartego dodania.
Spojrzał na rozedrganą Eurith.
Po tylu księżycach... wciąż nie potrafię się zebrać by ją należycie pożegnać. I teraz wiem dlaczego... – wzrok samca padł na miejsce gdzie jeszcze przed chwilą wił się czarny dym.

: 24 sty 2020, 5:08
autor: Szara Rzeczywistość
Jak na razie problem zażegnany, tak? Na to wyglądało, gdyż przez dłuższą chwilę Godny jeszcze mrużył ślepia od tych błysków ognia, które przed chwilą miały miejsce. Popis umiejętności wszystkich zebranych. Tak wyglądała siła smoków kiedy walczyli ramię w ramię z jednym wspólnym przeciwnikiem... coś pięknego.
Z konsternacji wyrwał go sam bóg ze słowami i kolejnym zadaniem. Trzęsienie dostał podarek no i łowca wcale nie żałował, iż to nie na jego łapy spadło takie zadanie. Miał sprowadzić bestię sam na arenę? Zadanie zdawało się niemal niemożliwe do wykonania... Idealne dla Godnego.
Idę z Tobą. Twoja chęć do życia gdzieś spierdzieliła, dlatego przypilnuję Cie, żebyś zadanie wykonał.
Trącił bok starego wojownika i nawet się uśmiechnął, ale wtedy podążył za wzrokiem Trzęsienia, który mimo wszystko stał kawałek od Eurith. No tak, powinien sobie odpuścić, gdyż ostatnimi czasy na prawdę samica robiła wszystko, żeby się mijać z nim... Jakby była mu wręcz wrogiem!
A prawda była taka, że łowca czasami potrzebował w spokoju sobie wszystko przemyśleć.
Podszedł do niej nawet jeśli znaczyło to przemieszczanie się pomiędzy pozostałymi smokami.
Wszystko w porządku? Jak się trzymasz?
Spróbował ją objąć szyją, chociaż raczej bał się odrzucenia i był na nie gotowy. Czy to raz jeden już rzucał się z szyją na niebezpieczeństwo? Może tak, ale jak do tej pory wychodził z tego cało, a połatane serce od pewnego już czasu wyznawało nową zasadę bytu. Jeśli zostanie odrzucony przez stado, partnerkę i wszystkich przyjaciół to i tak się nie podda, nie załamie. Nie da się żywcem pogrzebać, gdyż powodów do życia było wręcz mnóstwo.

: 24 sty 2020, 10:39
autor: Eskalacja Konfliktu
Obserwowała i słuchała to, co działo się ze Stworem. Dźwięki jakie wydawał wcale nie były dla niej fascynujące. Krzywiła się nieznacznie, a gdy cień zniknął.. nic nie poczuła. To gorsze, niż satysfakcja z czyjejś śmierci. Samica stała na lekko ugiętych i rozkraczonych łapach, prawie rzęziła. Ledwo powstrzymywała naprawdę spory natłok emocji jaki się w niej wezbrał. Ostatnio było tego za dużo, a powrót zabójcy mamy przelał czarę goryczy.
Widząc co bóg robi ze zwykłym kamieniem, w duchu się ucieszyła. Bo może teraz dostrzegą starania Plagi? Jej? Rakty? Nawet Mahvran? Serce zabiło szybciej. Ona sama nie odczuwałaby radości z takiego świecidełka, ale jej towarzyszki z pewnością poczułyby się lepiej. Tylko.. zaraz, dlaczego on idzie do... Trzęsienia... Ziemi.
Wpatrywała się w tę scenę z niedowierzaniem. Nie słyszała co mówił do morskiego, ale to nie miało teraz najmniejszego znaczenia.
Bardzo źle się poczuła. Bowiem w tej jednej chwili do Eurith dotarła straszliwa, bolesna prawda. To wszystko było winą bogów. Gdyby nie istnieli, jej matka nie powierzyłaby im swojego życia, także tego wydłużonego. Nie zginęłaby, bo zmarłaby zanim Eurith się wykluła. A wojowniczka z całego serca wolałaby nigdy nie powstać, niż przeżywać to, co się jej przytrafiło. Już od najmłodszych dni. A co w tym wszystkim było najgorsze? Gdy historia się powtórzyła, widziała jaki los jest niesprawiedliwy. Małą Thear wszyscy otoczą opieką, współczuciem, ochroną. To było widać po tym jak jej matka się nią zajęła tutaj. Jak spoglądała na nią choćby Sufrinah. A ją? Czy ktokolwiek pomyślał o tym te prawie trzydzieści księżyców temu? Oczywiście, że nie. Bo przecież była gorsza od słodkiej kruszynki Kuszenia Diabła. Na języku poczuła obrzydliwie gorzki smak. Na domiar wszystkiego, poczuła się opluta przez bogów, nawet Viliara. Odmawiali im przyznania zasług za niebywale ciężkie zadanie z jakim się musiały zmagać, za ryzykowanie życia. A przecież te kryształy miały je wzmocnić, ułatwić zdobywanie kolejnych iskier na posługę bogów. I wszystko dlatego, że przywódca nie lubił proroka. Nie liczyło się zaangażowanie reszty stada, byli szrotem spod boskich szponów. Ależ to krótkowzroczne.
W obliczu niesprawiedliwości jakim było życie czerwonołuskiej, nawet bogowie okazali się być niesprawiedliwi i interesowni. Wrzucali całe stado do jednego dołu, byli ślepi na jakiekolwiek starania tego gorszego sortu, bo liczyło się zdanie jednej osoby. To bolało. Bardzo.
Natłok myśli gwałtownie przerwała próba objęcia przez Godny Uczynek. Samica niemalże podskoczyła jakby ją ktoś oparzył, była chwilowo nieobecna. Próbowała coś z siebie wydusić, nie potrafiła. Cofnęła się o kilka kroków. Nie chciała tu być, nie chciała być gdziekolwiek. Miała tego wszystkiego tak bardzo dość. Zbłądzone spojrzenie powiodło po jej braciach, aby uczepić się czegoś innego. Tępo wpatrywała się w punkcik nad głową Boga Wojny, tam gdzie widziała ten dym po raz ostatni. Nie poczuła się lepiej. Zemsta? Sprawiedliwość? Nie istniały. Nie przywróci jej to mamy, nie odda jej to księżyców młodości które były zbrukane traumą, samotnością i poczuciem porażki. Teraz było wręcz gorzej, bo to wszystko wróciło. Nigdy nie była tak silna jak Ilun, ojciec, czy ktokolwiek z Plagi. Ona od najmłodszych lat chciała tylko biegać po lesie jak mama. Polować jak mama. Być jak mama. Cieszyć się z tego co ma. Ale ostatecznie wszystko jej odebrano tamtego dnia. Marzenia, mamę, przyszłość, poczucie własnej wartości. Zmusiło do obrania ścieżki wojownika, której nigdy obierać nie chciała. Miała przez chwilę ochotę się zaśmiać, tak gorzko, bezradnie. Żaden dźwięk się jednak z jej gardła nie wydobył. Była zdruzgotana. A pysk kamienny niczym góra, nie licząc lekko zaszklonych oczu, co widzieli jedynie ci stojący najbliżej. Khardah, Ilun, teraz Godny.
Ścisnęła łapę w pięść. Nie zamierzała dołączyć na arenę, tak jak ogłosił Viliar. Po co? Po co miała ryzykować, po co to wszystko? By na koniec znowu zostać oplutą, jak w świątyni? I bez tego czuła się paskudnie. Mahvran chyba ostatecznie miała rację.
Wycofała się kilka kroków, a potem odwróciła. Wzięła rozbieg i wzbiła się w powietrze, znikając na horyzoncie.

: 24 sty 2020, 11:14
autor: Barbarzyński Pogrom
Pogrom zmarszczył pysk, wypuszczając z niego strzępy dymu po zionięciu, które szybko umknęły, rozmywając się w zimnym powietrzu.
Poczuł nutę satysfakcji, gdy cień został zniszczony – sądził już, że tyle wystarczy, że zemścili się za matkę, pomścili jej śmierć.
Że już będzie dobrze. Nie mógł się bardziej mylić, co szybko udowodniły mu słowa Viliara. Stworzenie wróci. I dalej stanowiło zagrożenie.
Wbił spojrzenie w tego, którego nazwano Trzęsieniem Ziemi, łypiąc na niego niechętnie, gdy usłyszał, że to wszystko jest sprawką Ziemi. Że nie stałoby się, gdyby nie jakiś jej błąd. Nie znał szczegółów, ale tyle wystarczyło, by wzbudzić jego czujność... i niechęć.
Zagrożenie dla Wolnych Stad samych w sobie nie było dla niego istotne. Ale było dla niego istotne zagrożenie dla Plagi. A te dwie sprawy niestety silnie się ze sobą wiązały.
Zerknął z ukosa na Iluna... na Eurith, najsilniej roztrzęsioną. Nie, nie mógł wiedzieć, co przeżywa ta dwójka. Nie mógł, choć on również stracił matkę. Nie stało się to jednak na jego oczach, nie wracało do niego każdej nocy.
Olbrzym być może sobie z tym poradził... ale Eurith?
Niezależnie od tego, czy odtrącała od siebie wszystkich czy nie, nadal była rodziną.
Gdy podszedł do niej ten Ziemny samiec, wyraźnie chcąc objąć, a Eurith podskoczyła jakby w lęku i niechęci, nie życząc sobie kontaktu, Khardah zareagował momentalnie, wsuwając się między nich. Zjeżył łuski, obnażając ostre kły z ostrzegawczym warkotem, będąc ledwie kilka szponów od Godnego. Zmierzył go czarno-czerwonym, ostrym spojrzeniem, jakby przeszywał nim na wskroś.
– Nie wiem, kim jesteś. Ale lepiej nie zbliżaj się do naszej siostry – wycedził warkliwie. A potem również rozłożył skrzydła i wybił się w powietrze. Zamierzał stawić się na arenie – nie dla Wolnych Stad, nie dla bogów, ale dla Plagi.

/ zt

: 24 sty 2020, 15:58
autor: Szara Rzeczywistość
Eurith po prostu od tak odskoczyła? Coś było nie tak, ale nie zdążył nawet ruszyć tematu, gdyż zagrodził mu drogę wojownik, którego już raz widział na skałach pokoju i również tak wystąpił naprzeciw łowcy. Cóż, był większy i lepiej zbudowany, jednak Godny o to nie dbał. Warknął tylko kiedy Eurith wzbiła się w powietrze.
Skoro mnie nie znasz to mnie nie oceniaj, wojowniku. Tak się akurat zdarzyło, że jest ona mi bliższa niż ty i twoje groźby.
Odpowiedział, ale wojownik już ustąpił mu... w końcu oboje odlecieli.
Cholera...
Skomentował pod nosem i sam również wzbił się w powietrze, ale jednak próbował dogonić Eurith...

: 24 sty 2020, 18:16
autor: Spuścizna Krwi
Och, to było takie rozczarowujące. Nie czuła nic, patrząc na niszczone przez ich ataki ciało... Nie, nie ciało. Esencję stwora. Tak, to było lepsze słowo. jednak ona nie czuła nic. Ani radości, ani żalu, ani satysfakcji. Czuła pustkę. Zepchnęła ból po stracie Ferna gdzieś głęboko w swoją ciemność. Tam, gdzie skrywała większość uczuć, które można by zranić. Mrok i pustka ochraniały ja lepiej niż łuski. Puste spojrzenie, jakim obrzuciła Viliara musiało mówić wiele.
Tak, był kimś, kogo śmiało mogła uznać za swój ideał. Czerwone łuski, potęga, kąśliwy język. Tak, zawsze pragnęła jego powrotu. Był kimś, kto wiązał ją z ojcem. On i Ateral, chociaż nigdy wcześniej ich nie znała byli jej w jakiś sposób bliżsi niż jakikolwiek smok. Przynajmniej na początku. Teraz jednak patrzyła na pana Wojny bez słowa, słuchając jego słów. Dawniej czułaby podniecenie na wieść o czekającej ją bitwie. Odpowiedziałaby na jego wezwanie z rykiem i pazurami skierowanymi w niego. Cała na jego usługi, tak jak jej ojciec przed nią.
A jednak coś się zmieniło. Ta sama pustka, która skrywała jej ból sprawiała, że nie odczuwała tej ekscytacji.
Czy to jest prawdziwy smutek po śmierci kogoś bliskiego? Czy może zawód spowodowany postawa bogów? Chcieli, by ugięli przed nimi karki – ale jedynie Plaga. Chcieli, by dla nich zmienili swojego Przywódcę. Prorok, zamiast udowodnić, że nie jest jedynie tchórzem, który bał się śmierci i pokazać, że rzeczywiście nadaje się na wątpliwej jakości zamiennik jej ojca nie robił nic. A oni nie tylko mu na to pozwalali. Szantażowali ich.
A teraz jeszcze ich nagradzali. Patrzyła, jak Viliar przekazuje w łapy Żeru kryształ. tego samego Żeru, który wedle jego słów sprowadził tu stwora, który odebrał jej Ferna. Słuchała jego słów, a serce zamiast skakać z radości na myśl o czekającej ich walce, coraz bardziej ziębło.
Czy na to czekała przez całe życie? Na to pracowała? Żeby patrzeć, jak wszyscy zostają nagradzani za swoje błędy, a ona miała być traktowana jak głupia marionetka? Nie potrafiła gniewać się na Viliara, nie potrafiła go odrzucić, ale nawet ona, jego najwierniejsza akolitka odczuwała zawód i zniechęcenie.
W milczeniu rozłożyła skrzydła, wzbijając się w niebo. Nie wiedziała, czy zjawi się na arenie. Nie widziała potrzeby. Wspólna walka, w której nic się nie znaczyło nie pociągała jej w żaden sposób. Nie dawała radości. Nie sprawiała, że czuła, że żyje. Nie zapełniała pustki. Sprawiała, że czuła się nikim. Maleńkim trybikiem, bez którego ta ogromna maszyna trwałaby nadal. Niezauważona przez nikogo. Kompletnie niepotrzebna.
Odleciała, znikając za horyzontem, w stronę przeciwną do tej, w którą skierowali się Eurith i Khardah. Nie potrafiła spojrzeć na martwe, skamieniałe ciało Ferna.
Jeśli przybyłaby na arenę nie zrobiłaby tego, by go pomścić. Już to zrobiła. Nie zjawiłaby się, by zniszczyć zagrożenie dla innych. Nie zjawiłaby się dla Plagi. Nawet nie dla Viliara, dla którego oni wszyscy byli jedynie marnymi pchłami, których istnienie nie miało żadnego znaczenia. Może zjawiłaby się dla siebie. Wyłącznie dla siebie.

<z/t>

: 24 sty 2020, 19:39
autor: Kres Pragnień
Widowisko było niesamowite. Cień jakby eksplodował, rozpraszając się we wszelkie strony, pozostawiając po sobie echo swych potwornych wrzasków.
Takie rzeczy długo zostają w pamięci. Potrafią wypełnić dumą. Współpraca w tak istotnej sprawie była wielkim zaszczytem, zwłaszcza iż pomagali samemu Viliarowi. Niemniej Światłość nie czuł satysfakcji z pokonanej bestii gdy tylko dowiedział się o jego możliwym powrocie. Wcale nie cieszył go fakt iż kiedyś powróci, z tą różnicą iż minie więcej czasu. Nawet potencjalna szansa na całkowite uśmiercenie tej abominacji nie pocieszyła go. Znów potrzebny będzie wzmożony wysiłek by coś osiągnąć. Jednak jakąkolwiek przeszkodą by to nie było, tak oczywiście uczynić to należało.
Nikt jednak już życia przywódcy nie wróci. Każdy z poprzednich smoków uśmierconych w ten sposób czekał ten sam los. Prawdziwa śmierć. Droga w jedną stronę, droga bez otrzymania drugiej szansy.
Miał tylko nadzieję że jego dusza zaznała spokoju.
....
Po wysłuchania słów Viliara, Światłość skinął potwierdzająco łbem. To co musi zostać zrobione, zrobione będzie. Czy on należał do najlepszych? Najdoskonalszych? Tego nie mógł sam ocenić, na pewno czuł się w dobrej formie. Może nie mógł tego nazwać "dobrą formą do zabijania", a raczej do tkania czarów, czasem ofensywnych! Ale w sumie jeżeli się uprzeć, na jedno wychodzi. Miał tylko nadzieję że zdąży powiadomić stado zanim pójdzie na rzeź. Zdawać się mogło że ma strasznie mało czasu na to wszystko.
Należało więc zakończyć jeszcze inny wątek.
Gdy inni odchodzili w różnym nastroju, czarodziej rozejrzał się za pozostałymi smokami. Niezbyt teraz miał czas by uspokajać innych, nawet jeżeli go korciło by smoki oszczędziły sobie takich przyjemności. Zamiast tego postanowił przejść do sedna sprawy.
Zwrócił się w stronę Kuszenia Diabła i powoli do niej podszedł. Cała ta sytuacja z Cieniem wydawało się odcisnąć na niej swe piętno. Nie rozumiał tego strachu w obawie przed życiem własnego pisklęcia, ale potrafił zrozumieć podobny strach przed utratą swojego rodzeństwa. Żałował że młoda wystawiona była na tak śmiertelne niebezpieczeństwo razem ze swoją matką. Gdyby ich pomoc nie przyszła, również i je mógł czekać koniec. Cała ich czwórka tak na prawdę mogła dziś umrzeć.
Północny smok wypuścił przeciągle powietrze z nozdrzy. Spojrzał przez chwilę na trzymane w objęciach malutkie pisklę, potem zaś swój wzrok skierował na jej matkę, kątem oka dostrzegając w bliskiej odległości jajo. To własnie je miał zapewne przetransportować do terenów Ognia.
Zew Płomieni wezwał mnie z prośbą o przybycie tutaj. To jednak nie jest odpowiednia pora na takie sprawy. Jeśli wasza wspólna decyzja dalej jest aktualna, jestem skłonny przeprowadzić spotkanie w innym miejscu i o innej porze. – Zaproponował jej, dając sobie spokój z przedstawieniem się. Konkrety i tylko konkrety. Jeżeli Kuszenie będzie skłonna podjąć rozmowę teraz, to tak zrobi.
W oczekiwaniu na odpowiedź, spoglądał na nią z lekko przekrzywionym łbem. Śmierć Zewu znaczyła iż to on teraz przejmuje obowiązki. To również znaczyło iż podjęte przez niego tematy on będzie musiał kontynuować.
Wszystko jednak się wkrótce okaże.

: 24 sty 2020, 22:38
autor: Kuszenie Diabła
Cień rozprysł się, na moment dając jej nadzieję, że to już koniec. Nie mogła się bardziej mylić, bo już za chwilę słowa boga wytłumaczyły im, że to coś powróci. Skrzywiła się mimowolnie, przestając poświęcać zarówno bogom, jak i reszcie zgromadzonych smoków swoją uwagę. Mało co z tego rozumiała, ale pierwszy raz w życiu nie chciała zrozumieć. Liczyło się coś innego.
Było już po wszystkim, więc zaczęła się rozluźniać, przyciągać jajo do siebie, a Thear odsuwać od swojej piersi. Ujęła jej łebek w łapy, aby polizać ją po czole i zachęcić bez słów do wdrapania się na jej grzbiet.
– Wracamy do domu. – Mruknęła, spokojna na powrót, na tyle, na ile pozwalały jej poprzednie wydarzenia.
Spięła się nieco, gdy podszedł do nich obcy smok i zmierzyła go czujnym, chłodnym spojrzeniem. Jakie to uczucie być wezwanym przez kogoś kto właśnie umarł? Na pewno dziwne. Jej też było dziwnie. Mlasnęła jęzorem, błysnęły czarne kły na tle jagodowych dziąseł.
~ Jutro, gdy tylko Złota Twarz wzejdzie nad horyzont. Bliźniacze Skały. – Zachrypnięty, niski głos zawibrował w głowie Światła, wraz z oszczędnym przekazem dotyczącym miejsca spotkania. Smoczyca odwróciła się od smoka, nie zdolna teraz nawet do podstawowych uprzejmości, mimo, że normalnie by je zastosowała i machnęła potężnymi skrzydłami, chcąc jak najszybciej wynieść się z tego miejsca.

zt

: 25 sty 2020, 17:57
autor: Strażnik
Tak się złożyło, że przyleciał akurat gdy większość smoków już się oddaliła, ale była to dla niego wygodna okoliczność, ponieważ nie lubił dużego towarzystwa. Jasne, nie tyle aspirował co był osobą, która występowała przed różnorakimi grupami, ale wciąż mógł mieć swoje preferencje, prawda?
Jak okazało się po lądowaniu na pobojowisku, otóż nie, nie mógł. O ile Strażnik zdążył już zapoznać się ze świątynnymi posągami i na boku podpytać Perłę o imiona i aparycje bogów, tak jakoś umknęło mu, że jeden z nich, w dodatku właśnie ten, którego niedawno sprowadzono był morskim.
Ah morscy. Cudowne smoki. Cudowne, cudowne, bezbłędne, zupełnie nie miał nic przeciwko nim! Zwinne, pełne gracji i tego typu seria... pochlebnych przymiotników! Strażnik skłonił się przed nim, ale niezbyt nisko, żeby nie przesadzać, a przy okazji nie zrzucić z grzbietu różowej boginki, która zdążyła już nieco, żeby nie powiedzieć bardzo podrosnąć. Scena którą zastał tutaj, a także otrzymał streszczoną mentalnie niewątpliwie była dramatyczna, lecz Strażnik nie był w stanie wewnętrznie skomentować jej z jakimkolwiek poruszeniem. Czy to źle, że śmierć Zewu wywoływała w nim jedynie apatię, a nie strach, czy zdenerwowanie? W końcu samiec nie zrobił nic, żeby na ten los zasłużyć, a obecność złowrogiego cienia oznaczała podwyższony stan ryzyka. Chyba, bo Viliar zdawał się pewien tego iż przynajmniej na jakiś czas nie będzie im przeszkadzał. Dlaczego działo się to wszystko?
Jestem– rzekł do niego, pozostając w wyprostowanej pozycji. Obok wciąż stał skamieniały Zew, a miejsce cuchnęło wyziewami gardłowymi różnych smoków, ale nie zamierzał zwracać na nie uwagi. Jeśli na miejscu obecny był ktoś jeszcze, Trzęsienie, Ognisty zastępca, bądź jedna z Plagijek, przywitałby się z nimi jedynie krótkim skinieniem łba, jakby widział ich po raz pierwszy i wrócił wzrokiem do boga.

: 27 lut 2020, 1:13
autor: Mistrz Gry.
Patrzył jak zebrani rozchodzili się w swoich kierunkach a kiedy tak został już sam, zjawił się wezwany Prorok. Viliar zmierzył go wzrokiem, a na jego pysku wstąpił wredny uśmieszek.
– No nieźle Cię wytresowała ta mała, ledwo wezwany i już przyleciał. Jak posłuszny kotołaczek.. – zarechotał wrednie, szczerząc kły bardziej a potem strzelił karkiem aby przejść do dalszej części zadania. Jemu osobiście wybór Zimy się nie podobał – Strażnik był do zrzygania patetyczny i wyniosły, wręcz nudny ale i sama Lato nie była ulubienicą Viliara – Idealnie dobrany prorok do rozhisteryzowanego bachora, którym obecnie stała się Sennah. Aż miał ochotę się zaśmiać.
– Stwór który zabił Dziką Gwiazdę oraz teraz Zew Płomieni znów pałęta się na tych ziemiach. Trzeba coś z tym zrobić, smoki to wiedzą a Ziemia ma za zadanie przynieść mi kryształ. Gdy to zrobią, będę w stanie oddać im cząstkę swojej siły by mogli się z tym cholerstwem rozprawić. Kiedy nadejdzie czas, dostaną wezwanie na Grań Gapiów. Wszyscy którzy będą mieli chęć walczyć, powinni się tam pojawić. Przydaj się na coś, Kotołaczku Boginki Lata i każdego zainteresowanego tam pokieruj. Smoki mają prawo pytać, Ty masz im odpowiadać, rozumiemy się? – głos Boga był trochę rozbawiony a trochę patetyczny, jednak zawierał w sobie informacje które mogły rzutować na przyszłość.. I mogły w jakiś sposób nakierować Proroka na to, jak ma wykonywać swoją robotę.

: 18 kwie 2020, 20:32
autor: Mgliste Wrzosowiska
Dzień.
Dokładnie tyle upłynęło, dla mnie, gdy całe moje dotychczasowe życie uległo kolejnej destrukcji. Ogień snu spopielił to, co znane, przeobrażając dobrze mi znany krajobraz w pogorzelisko, na którym kiełkowały pierwsze rośliny nowego.
Nie potrafiłam z łapą na sercu określić swojego stanu emocjonalnego. Najprostszym określeniem byłoby: oszołomiona i zagubiona.
To drugie uczucie było doskonale mi znane.
Nagle mój życiowy cel zniknął. Odkąd pamiętam pragnełam leczyć. Pamiętałam, jak dziś, swoją radośc gdy wywernowa ciotka zgodziła się mnie uczyć. To, jak uczyłam się dniami oraz nocami, aby pokazać, na co mnie stać. Radość i dumę, gdy w końcu dopięłam swego.
Moim życiem byli pacjenci, zioła, zapach gotowanych dekoktów. Sen jednak sprawił, że zabrakło mnie w życiu Plagi. Zawiodłam, a moje miejsce zajęła młodsza z sióstr.
Bylam z niej okropnie dumna, ale jednocześnie gorycz zatruwała tą radość. Musiałam obrać inną drogę.
Zaczęłam jednak zastanawiać się, czy to nie jest coś dobrego. Zmiany bywały dobre, zawsze były obecne, dotąd z nimi walczyłam, ale może, gdy ruszę z nurtem...
Nie mogłam jednak walczyć, nie chciałam toczyć pojedynków z innymi smokami, przeobrazić zupełnie swoją naturę, która i tak zniekształciła się przez tą dekadę.
Niestety, łowców Plaga miała pod dostatkiem, zdawałam sobie z tego sprawę, ale czułam, że to jedyna rzecz, którą mogłabym robić z pożytkiem dla Stada. Mogłabym zbierać, robić jedną rzecz, którą znałam. Tylko zabijałabym zwierzęta, ale to akurat mi nie przeszkadzało. Byłam dobra w łowach, mogłam wzbogacić skarbiec. Więc właśnie tak uargumentowałam swoją postawę, gdy odwiedziłam Kheldara, gdy tylko nabrałam sił po posiłku.
Niemalże błagałam, ale byłam pewna swego. Po dłuższym czasie udało nam się dojść do porozumienia, jego warunek nie był niemiły. Miałam poznać lepiej sztukę walki, aby móc realnie chronić Plagę. Rozumiałam to, a nawet jeżeli walka nie była mi niemiła, mogłam mieć nadzieję, że nic nam nie zagrozi. Tyle mogłam zrobić dla Stada, które pomogło mi wzrosnąć i dało drugą szansę.
Potrzebowałam rozprostować skrzydła, złączyć się z niebem, gdy tyko opuściłam legowisko Przywódcy. Nie byłam w tej konkretnej chwili gotowa, aby stanąć oko w oko z dorastającą Ha'arą, która przejęła pieczę nad zdrowiem naszych bliskich.
Dlatego też ruszyłam na tereny wspólne. Nie było mnie tak długo, byłam ciekawa, co zmieniło się poza tym, co już zdążyłam zaobserwować. Jakiejś nowe, dorastające młode, obce pyski przewijające się w obozie.
Nie, to nie był czas na asymilację, jeszcze nie.
Wzbiłam się więc w powietrze, bawiąc się w ciepłych prądach powietrza, czując, jak każda negatywna myśl opuszcza mój umysł, a napięcie ustępuje z mięśni. W końcu mogłam odetchnać pełną piersią.
Ciesząc się tą wolnością, ruchem, życiem tętniącym w żyłach, w każdym napięciu mieśnia oraz rozciągnięciu ścięgna, dostrzegłam urokliwe miejsce, usłane zwieszonymi koronami drzew – wierzb płaczących.
Zakołowałam nad rozbujanymi przez wietrzyk zasłonami, okrytymi pierwszymi pączkami zieleni, cieszącymi ślepia, a następnie opadłam na miękką, niczym futro, trawę, nurzając w niej palce. Wciągnęłam słodki zapach kwiecia oraz świeżości. Nie znałam tego świata, tak żywego, pełnego nadziei. Ruszyłam powolnym krokiem meandrami gładkich pni, muskając czasem któryś z nich palcami.

: 18 kwie 2020, 20:54
autor: Gra Pozorów
Pozór leżał tu zaś od jakiegoś czasu. Unikał terenów stadnych jeszcze przed swoją ceremonią, i zamierzał to kontynuować długo po niej. Zaglądał do obozu tylko gdy była taka potrzeba, głównie by zacerować czyiś zad lub zanieść swoje zbiory. Przebywał sam ze sobą. No i kompanką, ale ona była taka malutka, że czasem o niej zapominał. Podobnie było teraz.
Jego spokojną drzemkę przerwało nagłe poderwanie się wiatru, a później rzucany przez kogoś na niebie cień. Słońce jeszcze było na horyzoncie, choć powoli zachodziło. Uzdrowiciel zmrużył ślepia i zadarł łeb by przyjrzeć się istocie, która przerwała mu spokój. Normalnie pewnie by to zignorował, albo nawet sobie odszedł gdzie indziej, jednak jego wyraz pyska nieznacznie zelżał gdy rozpoznał w intruzie... Mgliste Wrzosowiska. Tylko nawet nie znał jej imienia, to ci dopiero historia. Ani nie był świadom stanu psychicznego w jakim się znajdowała. Nie żeby go to obeszło...
Uzdrowicielka Plagi. – Skwitował, krzyżując przednie łapy przed sobą. – Trochę się nie widzieliśmy...
Nawet dużo trochę. Zdołał zdobyć rangę, podrosnąć, i do tego skostnieć. Zupełnie nie przypominał tego rozsierdzonego smoczka znad bliźniaczej skały. Na pewno mógł jej przypominać za to sporo smoków z jej własnego stada. Zimny, zdystansowany, może nawet pogardliwy.
Kompanka śpiąca między jego łopatkami ocknęła się. Wspięła się na tylne łapki i węszyła dyskretnie w powietrzu, sprawdzając któż to się zjawił.

: 19 kwie 2020, 17:19
autor: Mgliste Wrzosowiska
Pędzle uszu drgnęły, wychwytując jakiś szmer, inny niż reszta. Łuski trace o łuskę, cichy, miarowy oddech, a następnie słowa. Dziwnie spokojne, niemal chłodne, tak nie pasującego do tego, co niby poznałam w śnieżny dzień.
Zamrugałam powiekami, obracając pysk w jego kierunku, ramieniem skrzydła odgarniając włosie znad ślepi, które rozsypywał wiatr.
Dostrzegłam go, dosyć sporego, kolorowego, niczym kwiat, idealnie wtapiającego się w otoczenie oraz zasłonę wierzbowych witek.
Na moim pysku zamajaczył lekki, ciepły uśmiech.
Oczywiście, że go pamiętałam, nawet jeżeli mój umysł był jeszcze nieco ospały, działał dosyć sprawnie.
Leczący Ziemi. W istocie wiele wody upłynęło w rzekach – zgodziłam się z przekora, pzeciągając nieco słowa.
Po krótkiej chwili skręciłam ku niemu, wymijając drzewa, pozwalając, aby gałązki ocierały się o moje boki oraz grzbiet. Przyjrzałam się uważnie praktycznie dorosłemu już samcowi. Nie przypominał tamtego gniewnego młodzika. Coś... jakby ostygło w nim.
Uśmiech zmalał na moim pysku, gdy westchnęłam cicho. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nie mam już prawa do tego tytułu.
Od wczoraj łowca, ale mów mi Sufrinah – Zagaiłam, opadając miękko na przeciw niego, na wyciągnięcie łapy, składając skrzydła po bokach.
Ogon wił się za mną, ugniatając miękką trawę.
Z ciekawością przyglądałam się małemu stworzonku, które przypominało mi Czaromgłę w jej ulubionej postaci.
Dorobiłeś się towarzysza, gratuluję – dodałam, unosząc wzrok, aby spojrzeć w dwukolorowe ślepia. – Jak się miewasz?

: 19 kwie 2020, 17:53
autor: Gra Pozorów
'Leczący Ziemi'. To brzmiało równie dziwnie co 'Lepka Ziemia'. Jednak nie mijało się to z prawdą, więc wydał z siebie cichy pomruk potwierdzenia. Tak, dalej był klerykiem. Znaczy, uzdrowicielem.
Chyba odrobinę za mało, mhm? – przyjrzał się jej uważnie. Nie postarzała się nawet o dzień, a on zdawał się ją gonić.
I choć patrzył jednym okiem, miał wrażenie że widzi nieco inną smoczycę niż wtedy nad skałami. Ona zapewne miała podobne wrażenie. Nie tylko jego ciało uległo dojrzewaniu, ale też charakter. Dla wielu wyszedł na tym gorzej, jemu to było zaś dość obojętne. Nie oceniał siebie, nawet też innych. Co najwyżej w swojej głowie, lecz kto tego nie robił?
Łowca? – ta rewelacja go zaskoczyła, czego nie ukrywał. Na czole samca pojawiło się kilka łuskowatych zmarszczek. – Skąd ten pomysł?
Sufrinah. Poznał jej imię i trochę się naczekał, jednak było warto. Podała mu pisklęce, podobno w Pladze tak robili. Jemu wsio ryba jak kto będzie go nazywał. Iphi, Filuterny, Pozór, 'Pozorek'. To ostatnie lubił najmniej, nawet jeżeli używała tego tylko jedna osoba. Nie lubił zdrobnień, wydawały mu się zbyt infantylne.
Na gratulacje wzruszył barkami. Nie widział powodu dla którego trzeba komukolwiek dać wyrazy uznania za założenie więzi. Zwłaszcza, że on wybrał gronostaja. Mógł jakiegoś żywiołaka, cienia, czy hydrę. Nie był jednak zbyt ambitny, nie opłacało mu się to.
Jak widać... – odparł lakonicznie, wyciągając lekko przednie łapy i poddając się słonecznej kąpieli. Obserwował ją kątem oka. – Ale coś mi się wydaje, że ty masz więcej do opowiedzenia niż ja. – Nie zachęcał jej wprost, ale dał do zrozumienia, że mógłby jej wysłuchać. Co mu szkodzi.

: 19 kwie 2020, 18:05
autor: Mgliste Wrzosowiska
Lzurowe ślepia lustrowały leżącego przede mną samca. Grę światła w gładkich, kolorowych łuskach, to, jak poszczególne barwy przechodziły w inne, zupełnie różniące się od siebie. Bardzo podobała mi się granatowo jagodowa łuska jego pyska oraz odznaczający się nos.
Przede wszystkim jednak próbowałam czytac w jego ślepiach, niebieskie i czerwone, nie błyszczały, jak niegdyś, nawet jeżeli był to gniewny połysk.
Teraz były odległe, a ja odnosiłam dziwne wrażenie, że nie tak to powinno wyglądać. Żałowałam, że nie dane było mi go poznać wcześniej, pokochałabym go, byłam tego pewna.
Z żalem zauważyłam, iż nie wyjawił mi swojego imienia, ale w tej chwili zamierzałam dać temu spokój, najwidoczniej nie chciał.
Nieco ponad sześć, to spory ochłap – odpowiedziałam mimo wszystko, nawet jeżeli jego pytanie wydawało się z natury retoryczne.
Widząc zmarszczkę na jego pysku, mialam ochotę wygładzić ją palcami. Futrzasta kita uderzyła miękko za mną.
Zmarszczyłam sama nos, kładąc nieco po sobie uszy, ale na pysku próbowałam utrzymać coś, co mogło uchodzić za uśmiech.
Zasnęłam niedługo po naszym spotkaniu. Wstałam ledwo wczoraj, a Stado musi iść dalej. Teraz moja siostra zajęła moje miejsce... a ja... mam chociaż namiastkę tego, co stare – odpowiedziałam powoli, chociaż w trakcie wymawiania poszczególnych słów, grymas zupełnie opuścił mój pysk.
Czułam zazdrość, niezbyt miła emocja, ale zazdrościłam Ha'arze. Była tam, gdzie nie tak dawno ja byłam, ale wychodziła z lepszej pozycji, ciągle miała szansę odegrac życie lepiej, niż ja to uczyniłam. Mogła zachować szacunek stada, gdy ja go utraciłam.
Parsknęłam niecierpliwie, przekręcając się na lewy bok, aż w końcu spoczełam cześciowo na grzbiecie, rozkładając nieznacznie skrzydła. Odchylając głowę, spojrzałam w niebo widoczne pomiędzy wierzbowymi nitkami.
Jak widzisz, niezbyt to porywająca opowieść, mamy chyba coś ze sobą wspólnego – mruknęłam nieco tylko ironicznie, wywracając ślepiami, aby spojrzec na jego odwróconą do góry nogami sylwetkę.
Jak twoja matka? Czuje się lepiej?

: 19 kwie 2020, 19:23
autor: Gra Pozorów
Nie chodziło mi o jednostkę czasu. – Pokręcił lekko głową. – Zwyczajnie... nie widać tego po tobie. Jakby czas dla ciebie się zatrzymał. – Wytłumaczył co miał na myśli.
Wrzosowiska była jedynym smokiem posiadającym sierść, któremu Iphi nie miał nic do zarzucenia. Kiedyś faktycznie tak kategoryzował innych, teraz mu to zostało bardziej jako brzydka naleciałość. Nie uważał jej też za brzydką, choć tak po prawdzie żadna samica mu się nie podobała fizycznie. Nie myślał o tym. Ciało czasem go zdradzało w bardzo krytycznych sytuacjach, jednak zdarzało mu się to zaledwie z Nivis. I starał się to ignorować. Mimo wieku, nie kręcił go absolutnie seks.
Gdy wyjaśniła co się wydarzyło, na jego pysku wymalowała się konsternacja. Słynny smoczy sen. Zapadł na niego jego poprzednik, oraz jego potomstwo. I pewnie nie tylko on. Ciekawe czy i jego to złapie.
W czym łowiectwo jest namiastką uzdrawiania? – zapytał bez próby obrażenia jej, zwyczajnie był ciekaw, bo sam tego nie dostrzegał.
Iphi sam maskował emocje bezbłędnie, ale dość łatwo przychodziło mu je odczytywać u innych. Nie każdy się z nimi tak skrywał jak on sam. Zasadniczo wszyscy dookoła niego wręcz nimi tryskali, więc się nauczył. Nie była to trudna sztuka, z niektórych szło czytać łatwiej z ich czynów, niż słów. Te drugie zwykle były durne i pozbawione logiki...
Czemu o to nie zawalczysz, skoro ci do tego tęskno? – przekrzywił pysk, aż spojrzał na nią obiema tęczówkami, tak bardzo różnymi od siebie.
Nie poczuł się obrażony gdy ich do siebie przyrównała. Może tak było, nie oceniał. Zaś pytanie o matkę skwitował nieprzyjemnym skwaszeniem mordy.
Nie wiem, nie rozmawia z nikim. A jak już, to głupoty. Jeżeli coś jej zostało z mózgu, to chyba tylko papka. – Odparł niechętnie. – I szczerze niezbyt mnie to już obchodzi. Ich życie, ich sprawa. Nie będę się wtrącał.

: 19 kwie 2020, 20:17
autor: Mgliste Wrzosowiska
Hmm... słowa samca były całkiem miłe. "Jakby czas się dla ciebie zatrzymał".
Cóż, mogłabym wysunąć wnioski, że całkiem dosłownie. Tkwiłam w chwili sprzed snu, gdy życie wystrzeliło do przodu, kopiąc mnie między oczy.
Z drugiej strony, dotąd dojrzewałam szybciej, więc próżnie uznałam chociaż tą jedną dobrą stronę całego zajścia.
To, że młody patrzył na mnie, powiedzmy że, normalnie, było kojące. Nie czułam, aby oceniał mnie w nachalny sposób, nie wyczuwałam napięcia w powietrzu. Odświeżającym było rozmawiać z kimś, kto nie oczekiwał od ciebie zbyt wiele. Po prostu być.
Przewróciłam ślepiami, układając prawe przedramię na pysku.
Mogę wędrować nieskrępowanie, zbierać dobra, aby zabezpieczyć tych, którzy potrzebują dóbr. Mogę pomóc sprawić im, aby wzrastali, chociaż tak – odmruknęłam, wdychając słodkie, rześkie powietrze.
Trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić, młody. Zniknęłam, gdy stado mnie potrzebowało. W tym czasie wyrosła moja siostra i może się sprawdzić. Może, gdyby to był ktokolwiek inny... ale Ha'ara jest dobra, trochę przypomina mi mnie samą, gdy byłam w jej wieku, o ile nie zmieniła się zanadto przez ten czas. Mój czas po prostu przeminął, już dawno temu. Plagijczycy chętniej będą do niej zaglądać, wierz mi – mówiąc to, zamknęłam ślepia.
To była bolesna prawda, ale prawda. Nie byłam już duszą towarzystwa, wszystkim znana, lubiana. Byłam złem koniecznym, kimś użytecznym, ale nikim z kim chciałoby się spędzać czas.
Żałowałam, że tego jednego sen nie potrafił wymazać, tych uczuć, które dalej we mnie były, bo chociaż dla wszystkich zmieniło się wszystko, dla mnie nie wiele.
Z nostalgią skonstatowałam, że zamiast wypływać na powierzchnię, w dalszym ciągu zapadam się na dno.
Gdzie się zagubiłeś, młody? Niby jesteś, ale jakby cię nie było... Co cię dręczy? – zagadnęłam, przekręcając się na brzuch, aby móc na niego spojrzeć, unosząc łeb na wygiętej esowato szyi. Odnalazłam jego ślepia, poważniejsza, skupiona.

: 20 kwie 2020, 17:04
autor: Gra Pozorów
Właściwie nie było jego intencją jej skomplementować, ale skoro poczuła się od tego lepiej... nie widział powodu aby to korygować. Nie miał wobec nikogo najmniejszych oczekiwań. Bo i po co? I tak się zwykle wtedy zawodzi. Lepiej się mile zaskoczyć, niż nieprzyjemnie zawieść. Choć to pierwsze w jego przypadku jeszcze nie nastąpiło.
Nie przyszło ci do głowy, że łowca po prostu jest środkiem do celu dla innych? – zapytał niezobowiązująco, i przeniósł spojrzenie na niebo. – Nie każdy potrafi leczyć. Za to każdy potrafi polować. Istnienie łowcy zachęca innych do lenistwa. Mam mnóstwo własnych zapasów, ale po co mam je zużywać, skoro ktoś inny mi je da? Wydam swoje w świątyni i wyjdę na tym lepiej, niż łowca. On nakarmi innego smoka tym, za co mógłby kupić sobie wizytę w kwarcach. – Kontemplował dalej.
Znów na nią zerknął kiedy wspomniała o przeminięciu swojego czasu. Parsknął cicho.
Jesteś ile starsza ode mnie? O dziesięć? Może mniej księżyców. Bez przesady. – Odparł z lekką irytacją. Może i odniosła porażkę, ale nie było to nic wstydliwego. Sam momentami miał dość powołania jakie wybrał. Babranie się w cudzych flakach. Eh. Życie czarodzieja byłoby prostsze. Mógłby zbijać bąki i nikt by mu za to nie robił wrzuty.
Na jej pytanie cicho się zaśmiał. Ni to wesoło, ni to pogardliwie. Rzadko się śmiał, zwykle był to jednak szczery śmiech. Tylko krótki.
Nic mnie nie dręczy, i to jest w tym piękne. Nie muszę udawać radości by tłumić swój smutek. Ani płakać, by ktoś mnie zauważył. Pewnie nie do tego się przyzwyczaiłaś w stadzie, gdzie co drugi smok skrywa się za maską obojętności? – przekrzywił głowę.

: 20 kwie 2020, 17:15
autor: Mgliste Wrzosowiska
Wzruszyłam skrzydłami, składając pysk na przednich łapach, skrzyżowanych w nadgarstkach. Patrzyłam na niego z dołu w skupieniu, ale jakby z jakimś znudzeniem.
A może po prostu było to tylko zmęczenie, ten jego rodzaj, który nie wynikał z wysiłku fizycznego.
Każdy z nas jest środkiem do celu. Łowca, by karmić tych, co leniwi, uzdrowiciel leczy tych, którzy walczą, aby ćwiczyć, lub łechtać swoje ego. Rzadziej w obronie Stada, bo i okazji nie wiele. Piastun wychowuje młode, które rodzice mają w rzyci. A mimo to, to wszystko funkcjonuje, zazębia się – stwierdziłam nieco flegmatycznie z namysłem, pazurem skubiąc zieloną trawę tuż koło siebie.
Parsknełam cichym śmiechem, przewracając ślepiami.
Wiek ma tu najmniej do rzeczy, liczy się użyteczność, ale też popularność. Mają wybór między czymś lepszym, funkcjonującym, zawsze wybierzesz to, ponad coś, co szwankuje.
Zmrużyłam ślepia na jego ostatnią wypowiedź.
Wbrew temu, co myślisz, Plagijczycy są tak niebezpieczni właśnie dlatego, że czują za wiele, chociaż próbują się oszukiwać. To im szkodzi, pozory. Chociaż czasami naprawdę ciężko rozeznać się w tym kalejdoskopie zmian, zależności, emocjonalnych zawirowań – na moim pysku odmalował się delikatny, nieco roztkliwiony półuśmiech, bo niezależnie od wszystkiego, darzyłam ich szczerym uczuciem, jako całość.
To jednostki bywały problematyczne.

: 20 kwie 2020, 20:34
autor: Gra Pozorów
Kąciki jego pyska zadrżały w spazmatycznym półuśmiechu na dźwięk wypowiadanych przez nią słów.
Dlatego każdy powinien dbać o siebie. – Skwitował ponuro.
"Popularność"? Większej bzdury chyba nie słyszał. Widział uzdrowicieli, których nikt nawet nie znał z imienia. Nikogo to nie obchodziło jak bardzo cię lubią, póki wykonujesz swoją robotę. Może w Pladze było inaczej? To stado zawsze było inne, jeszcze przed rozbiciem pod poprzednią nazwą. Z takim ich podejściem do życia nic dziwnego, że uznano ich za ogólną zarazę. Ironia losu...
Jeżeli szwankujesz, jak to określiłaś, to tylko na własne życzenie – stwierdził obojętnie. – To jak cię postrzegają inni zależy od ciebie samej. Ja dawno temu przestałem zabiegać o uwagę i przychylność innych, a jednak dalej jestem na swojej pozycji. Nikt mi jej nie odbierze, ale to raczej dlatego, że w Ziemi brakuje mądrych osobników. – Mruknął z rozbawieniem.
Na próby jej wyjaśnienia machnął dość olewczo łąpą.
Daruj, ale niezbyt mnie to obchodzi – przyznał z niewinnym uśmieszkiem. – Dla mnie możecie nawet zbierać muchomory i je próbować malować na borowiki. To wasze sprawy, i waszych smoków. Nie mnie was oceniać. Mówię jedynie co zaobserwowałem. Czy to prawda? Niespecjalnie mnie to przejmuje.
Przeciągnął się, aż mu w karku strzyknęło. Dźwignął się na łapy i przyjrzał uzdr... znaczy, łowczyni z góry. Nie była wiele większa, może nawet wcale? Smoki przestały w pewnym wieku rosnąć, on także nie będzie już masywniejszy.
Nie minęło wiele czasu a jego pysk złagodniał.
Nie daj sobie nikomu wmówić, że jesteś mniej warta niż byłaś do tej pory. Lub że się popsułaś. – Poradził. – Zwłaszcza samej sobie.

: 20 kwie 2020, 21:03
autor: Mgliste Wrzosowiska
Chyba dobrze, że nie potrafiłam czytać w myślach, chociaż czasami korciło mnie w myślach od tego, co komu się w głowie roi. Tak, byłam tak po.pi.eprzona i narcystyczna. Niestety, nie ma na tym świecie ideałów, a ja, niezaleznie od tego, jak bardzo chciałabym za niego uchodzić – nawet koło niego nie stałam.
Z drugiej strony nie potrafiłabym zachować kamiennego pyska, gdyby te myśli były okrutne, byłam aż tak przewrażliwiona.
Westchnęłam cicho, mrużąc powieki, patrząc na samca, poznając go na nowo. Okazało się, że tak naprawdę wcale go nie znam i wykazałam się okropnie beznadziejnym wyczuciem sądząc, że jest inaczej.
Nigdy nie twierdziłam, że jestem jakoś specjalnie lotna, a moje opinie bywały kontrowersyjne i... cóż, szczeniackie. Straciłam całą pewność siebie w młodym wieku, a odzyskać jej nie potrafiłam. Słowa Eurith, Soreia, okazały się ostatnią podpałką, która zniszczyła coś we mnie.
Czyż nie mówiłam, że jestem słabeuszem?
Żałosne.
Słowa samca były niczym bańka lodowatej wody spuszczona na rozgrzane cielsko. Nieprzyjemne, brutalne, szczere i... prawdziwe.
Słyszałam coś podobnego wiele razy, zawsze zdawało mi się, że się z tym zgadzam, że jakoś to będzie, ale w ogólnym rozrachunku tylko oszukiwałam siebie, ale i innych wokół.
Skrzywiłam się z niechęcią słuchając tego wywodu, a ogon nerwowo wił się za mną, wzburzając zielone morze traw.
Prychnęłam, unosząc nieco głowę nad dłońmi.
Czasem nie wygrasz z wrażeniem, które na kimś wywarłeś. Nie tak łatwo zatrzeć krzywdę, złamane zaufanie – odpowiedziałam żałośnie obronnym tonem.
Mierzyłam się z nim na spojrzenia, nadymając poliki, aż w końcu wypuściłam ze świstem powietrze, kładąc po sobie uszy. – Ale masz rację. To zalezy od nas. I pracy, którą włożysz, aby coś zmienić, ja... potrafię tylko sporo mówić – wyznałam cichszym tonem, patrząc na swoje zielone szpony zlewające się z źdźbłami.
Czy przyznanie się do swojej słabości mogło być jakimś przejawem nieistniejącej siły?
Pędzle uszy drgnęły, kiedy samiec przeciągnąl się z trzaskiem kości. Przełknęłam z trudem ślinę, zerkając na jego łapy, a następnie pierś, gdy dźwignął się na łapy.
Odchodził? Aż tak żałosna się stałam, że smoki przestały uważać moje towarzystwo za ciekawe, czy warte swojego czasu?
Pociągnęłam cicho nosem, kiedy wyrzekł w końcu ostatnią prawdę. Brzmiało bardzo znajomo, ale nie byłam pewna, czy potrafiłam przestać w to wierzyć, czy też mogłam nauczyć się wierzyć, że jest inaczej, niż mi się wydaje...
A jeżeli naprawdę nie mam już nic wartościowego do zaoferowania?
Cichy szept z trudem przedarł się przez ściśnięte emocjami gardło.
Czy straciłam całą godność, wartość, gdy oddałam swoje ciało, a potem serce, szafując nimi nieroztropnie? Czy tylko tym byłam? Nie mogłam pozbyć się z głowy słów Eurith, ani Soreia, ani zimnego, odległego spojrzenia Khardaha, zawodu w jasnych ślepiach Iluna, jego czujności...