Strona 27 z 42

: 05 sty 2019, 21:34
autor: Tejfe

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

//jak nie odpisuję dłużej niż 2-3 dni, to tak. :)

Nim odpowiedziała na jego pytanie, wyraźnie się zamyśliła. Spytał się tylko o pozycję jej opiekuna, jaką miała ona w jej sercu, chociaż równie dobrze mógłby się spytać o to czy go kochała. Miękka jednak przyczepiła się tego jednego słowa i to nad nim najpewniej dumała, próbując odpowiedzieć nad jego pytaniem. Chociaż właściwie mogła dumać nad tym wszystkim. Spodziewał się jednak, że jego pytanie może ją poruszyć. Przeszłość, niezależnie czy dobra czy zła, jest w życiu każdego czymś ważnym. Czymś co czasem zmusza go refleksji i wspomnień. Czasem powoduje ból. Jednak jak już wcześniej zauważył, wydawało mu się, że Ognista nie cierpi. Po prostu potrzebuje chwili, by dać mu szczerą odpowiedź, by wrócić pamięcią do swego dzieciństwa.
Spodziewał się jednak jaka będzie ta odpowiedź, właściwie to nie rozgniewałby się nawet, gdyby zbyła jego pytanie, traktując je jak oczywistość.
Skoro nauczył Cię wszystkiego, musiał być bardzo mądry.– powiedział, po czym dodał. –I dobry. Wydajesz się dobra. – odwzajemnił jej uśmiech.
Zauważył lekkie wzburzenie, może raczej zdziwienie na jej pysku, kiedy mówił jej, że cieszy się z jej propozycji. Czy to dlatego, że może go okłamała i wcale nie chciała się z nim zaprzyjaźnić? Przez moment ogarnął go lęk, ale potem szybko został on wyjaśniony. Północną zdziwiły jego łzy. Och, naprawdę! Musiał znowu się rozpłakać. Denerwowało go to, ze tak bardzo nie panuje nad swoją emocjonalnością, że potrafi płakać nawet wtedy, gdy tylko zobaczy jakieś piękne miejsce.
To nie Twoja wina. Czasami płaczę, gdy jestem szczęśliwa.– powiedział, po czym zauważył, że samicę ogarnia jeszcze większe zdziwienie na wieść o jego prawdziwym imieniu. To zdziwienie nie trwało jednak długo, smoczyca szybko je zatuszowała i spróbowała zaakceptować to co właśnie od niego usłyszała.
Problemem było jednak to, że nie zrozumiała go do końca. Co prawda, jak miała to zrobić, nic jej nie wyjaśnił, ale... wydawało mu się, że jego sprawę potraktowała bardziej na zasadzie, że był kimś kto nie utożsamiał się ze swoją płcią. Czuł, że jest kimś innym, niż mówi jego ciało. O tym świadczyło jej ostatnie pytanie.
Zrobiło mu się trochę przykro i żałował, że wyjawił jej swoje adepckie imię. Nie obwiniał jej o nic, bo to nie było jej winą, że nie rozumie. Niewiele to rozumiało i niewiele też zauważało. Myślał, że skoro udało jej zobaczyć również tę jego żeńską część i potraktować go przez moment tak jakby był samicą, to jak powie jej swoje imię, zrozumie, że czuje się zarówno tym i tym. Sam nie do końca rozumiał jak to jest możliwe, dlaczego jest pod tym względem inny niż reszta.
Możesz mówić do mnie jak chcesz. Podobało mi się to, że mówisz do mnie inaczej niż reszta. Od małego mówią do mnie jak do samczyka i ja również mówię o sobie w takiej formie.– zatrzymał się na moment. Może jednak spróbuje jej wyjaśnić? –Tyle, że myślę, że równie dobrze mogę być samiczką. Nie podoba mi się to, że zmuszony jestem do deklaracji wobec bycia tylko jednym. – skrzywił się lekko. Nie wiedział, co Miękka teraz o nim myśli.
To niby nie ma znaczenia. To moje drugie imię i to jak do mnie mówią, ale wolę, by na pierwszym planie widziano wpierw to, że jestem po prostu Tejfe, a nie Wyśnionym Kolcem.– wyraźnie zaakcentował ostatni człon imienia.
Po chwili jego nieco kwaśniejsza mina, z powrotem się złagodziła. Przypomniał sobie, że nie odpowiedział na wcześniejsze słowa adeptki.
Słowo Wyśniony rzeczywiście jest ładny, dziękuję. Wybrałem go, ponieważ ktoś kogo kocham nazwał mnie Wyśnionym Marzeniem, w dniu kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy.– uśmiechnął się na tamto wspomnienie.

: 05 sty 2019, 22:04
autor: Różany Kolec
Miękka pierwszy raz w życiu miała okazję spotkać kogoś, kto był tak szczery w swoich uczucia i szczery z samym sobą. W pewien sposób jej to... imponowało. Ona, choć zawsze starała się iść ścieżką prawdomówności, nie zawsze przyznawała się przed sobą do swoich pragnień i obaw. Tajfe natomiast, to śmiał się, to znów płakał, naiwnie pokazując światu każdą ze swoich stron. A może nie tyle światu, co właśnie jej? Czy wśród swoich cienistych pobratymców, młody smok był równie wylewny?
Na pewno sporo wiedział o świecie i o smokach Stad – przyznała, a potem uśmiechnęła się, ale znów jakoś tak smutno, jakby oświadczenie, że wydaje się dobra nie do końca pokrywało się z jej wizją siebie. – Miło mi, że tak myślisz – odparła jednak, uprzejmością maskując obawy przed tym, że może jeszcze nie teraz, ale w przyszłości jej nowy przyjaciel może zmienić o niej zdanie, bo nie sprosta jego oczekiwaniom.
Płacz ze szczęścia również był jej obcy. Jak bardzo trzeba było być szczęśliwym, by ronić łzy? Nie rozumiała tego, ale te słowa wywołały w niej poruszenie. Była zdolna uczynić kogoś szczęśliwym w takim stopniu? Ale przecież nic takiego nie zrobiła. Nerwowy ruch ogon zdradził jej wzburzenie, choć na pysku nie było widać nic więcej prócz poważnego, uprzejmego uśmiechu.
Z Tajfe można za to było czytać jak z otwartej księgi. Gdy tylko usłyszał jej słowa, zdawał się strapiony i to nie uszło uwadze smoczycy, która przyjrzała mu się uważniej, wyczekując, jeśli nie wyjaśnienia, to chociaż wylania żalu. Nie chciała przecież sprawiać mu przykrości, a nie mogła nic zmienić, dopóki nie poznała powodów.
Ale w końcu je usłyszała – wyjaśnienie, które dało jej pełen obraz sytuacji. Nim jednak podjęła ten temat, najpierw skupiła się na kwestii imienia smoka.
Zamierzasz przyjąć imię Wyśnionego Marzenia, kiedy już przejdziesz swoje szkolenie? – zapytała, uśmiechając się łagodnie. – A co tyczy się kwestii postrzegania cię jako jedną z płci... – spoważniała odrobinę, ale nie wyglądała jakby ten temat sprawiał jej dyskomfort. – Z pewnych powodów nie możesz być jednocześnie samczykiem i samiczką, pewnie już ktoś ci o tym mówił. Przynajmniej z perspektywy natury, która podarowała ci aspekty samca, nie możesz być samiczką, bo nie możesz składać jaj, chociażby. Ale aspekt psychiczny to co innego... cóż. – Zawahała się przez moment, szukając odpowiednich słów. – Myślę, że rozumiem, co masz na myśli. Chcesz by postrzegano cię przez pryzmat tego, kim jesteś, nie przez pryzmat płci. Sądzę jednak, że od tego zwyczajnie nie da się uciec. Ze swojej strony mogę jednak zapewnić, że jeśli tylko chcesz, postaram się nie przypisywać ci żadnych typowo samczych czy samiczych cech charakteru i nie będę ich od ciebie wymagać. – Wzruszyła niedbale barkami. – Jesteś tym, kim chcesz żeby cię widziano. Grunt, żebyś był szczęśliwy i spełniony w życiu, a to jak żyjesz, jakich wyborów dokonujesz, jest tylko twoją sprawą. No, przynajmniej tak długo, jeśli przy tym nie krzywdzisz innych. – Mrugnęła do cienistego porozumiewawczo, uśmiechem na chwilę burząc powagę oblicza.

: 07 sty 2019, 17:24
autor: Tejfe
Emocjonalność i szczerość, którą zauważyła w nim Miękka, były czasami ponad nim. Nawet gdyby chciał, ciężko mu by było ukryć to co aktualnie czuje. Zdradziłby się gestem, wzrokiem czy nawet przyspieszonym oddechem. A płakanie było dla niego czymś naturalnym, mógł się tego wstydzić, ale zdarzało mu się ono tak często, że chyba pozostało mu się tylko pogodzić ze swoimi łzami.
Zobaczył jej zakłopotanie na wypowiedziany przez niego komplement, jakby nie była do końca pewna, czy w przyszłości również się na niego zasłuży. Miał nadzieję, że tak, nie chciał stracić tego co dzisiaj razem stworzyli, więcej chciał rozwijać swoją przyjaźń z ognistą samicą, ale nawet gdyby to się nie udało, to i tak uważał, że zasłużyła teraz na ten komplement.
Tylko dobre smoki bezinteresownie suszą piórka obcemu z innego stada.
Nie rozwinęła bardziej tematu swojego tajemniczego opiekuna, co przyjął do wiadomości jako fakt, że może niekoniecznie chce się tymi wspomnieniami, aż tak obnażać. Kiedy wcześniej o nim wspomniała – nie mówiła o nim ze smutkiem, raczej z melancholią, ale najwyraźniej nie chce obdzierać z intymności tej relacji, którą miała kiedyś z tym, który ją wychował. Uszanował więc to, tak samo jak chciałby by ktoś uszanował jego milczenie.
Nie wiem jeszcze. Może, ale raczej nie. Mimo wszystko to ostateczne imię, skoro sami je wybieramy, powinno chyba być bardziej indywidualne. Gdybym nazwał się Wyśnionym Marzeniem pokazałbym osobie, która mi je nadała, jak bardzo jej zdanie jest dla mnie ważne. Ale może od tego imienia trzeba czegoś więcej? Sam nie wiem.– Tym razem na jego pyszczku widać było lekkie zmieszanie. Nie myślał jeszcze nad wyborem nowego imienia. Najchętniej zawsze pozostałby przy Tejfe, ale czy nazwie się w przyszłości Wyśnionym Marzeniem czy może jakoś inaczej? –Ta sama osoba powiedziała mi też, że moje imię, w ich języku znaczy Sekretne Wspomnienie.– Nie lubił zbytnio mówić o czymś nad czym nie miał jeszcze wyrobionego zdania. Skoro nie był pewien swojego przyszłego imienia, nie mógł podzielić się swoją ostateczną decyzją z kimś innym. Nawet ze swoją przyjaciółką.
A jakie jest Twoje pierwsze imię? Masz takie? Znaczy coś one?– zapytał, a następnie wysłuchał jej opinii na temat jego dwupłciowości, która znowu... nie zgadzała się z tym, co on sam myślał, czuł i uważał.
Nie chodzi o to, żebyś mi nie przypisywała żadnych charakterystycznych cech. Na pewno takie mam. Tylko wydaje mi się, że znajdziesz u mnie cechy zarówno takie jak i takie. Pod względem fizycznym chyba też.– Mówiąc ostatnie słowa przypomniały mu się słowa Khurana, który zmieszanej Eli powiedział, że wydaje się być zarówno tym jak i tym. Słowa złotołuskiej w jaki sposób odróżnia się obie płci również brzmiały w głowie i przypominając sobie jej charakterystykę, a także to co sam widział u siebie, zaczął się zastanawiać, jak to jest, że różni się zarówno od samców jak i samic. A może tylko mu się wydaje, że coś jest nie tak i jest tak jak mówi Miękka – jest samcem, bo nie można być obydwojgiem naraz? Nie... Nie mógłby tak to nosić w sobie takiego poczucia już od najmłodszych księżyców, a jego rodzina, tak samo jak on, widząc że wygląda inaczej, nie pytałaby się go wprost – kim jest.
Właściwie i tak cieszył się, że Miękka w ogóle podjęła jakiś krok i chociaż nie do końca rozumiała o co mu chodzi, zdecydowała się go wspierać w taki sposób jaki umiała. Nie mógł wymagać od niej więcej.
Zresztą nieważne... i tak Ci muszę podziękować, bo to co powiedziałaś przed chwilą jest bardzo ładne i mądre. Ty też bądź szczęśliwa i się spełniaj.– Posłał jej uśmiech, po czym przysunął się bliżej. –Mogę się do Ciebie przytulić?

: 08 sty 2019, 20:24
autor: Różany Kolec
Północna zadumała się nad kwestią imienia. Wiedziała, że smoki Stad przykładały do nich wielką wagę. Dla niej natomiast, nie stanowiło to tak istotnej rzeczy. Może gdyby miała jakiś powód, by wybrać sobie konkretne imię... albo przeżyłaby coś, co podpowiedziałoby jej, że powinna nazywać się tak, a nie inaczej, może wtedy bardziej skupiłaby się na tej kwestii. Na razie jednak, podchodziła do niej zupełnie neutralnie.
Ostateczne? – Przechyliła głowę w bok, przypatrując się Tejfe z ciekawością. – Z tego co kojarzę, przywódcy i zastępcy mają możliwość zmiany swojego miana. Nie aspirujesz aż tak wysoko? – Uśmiechnęła się życzliwie. Może i samczyk był jeszcze bardzo młody, ale za kilkanaście księżyców może to właśnie on poprowadzi stado?
Wysłuchała jego wątpliwości odnośnie imienia, zastanawiając się kim była osoba, o której kolejny raz wspomniał. Złoto-łuski zdawał się rozmawiać o niej swobodnie, więc chyba mogła zaspokoić swoją ciekawość.
To prawda. Tej osobie pewnie byłoby miło – zasugerowała łagodnie. – To jakiś smok ze Stad? – zapytała, ale po tym co samczyk powiedział, choćby o języku, wnioskowała, że nie był to smok. No chyba, że nie miała pojęcia o innych, smoczych dialektach. Mimo to, czekała na odpowiedź. – Sekretne Wspomnienie również brzmi pięknie. Bardzo tajemniczo. – Mrugnęła do niego porozumiewawczo, uśmiechając się zawadiacko, tym samym pokazując młodemu tę mniej sztywną stronę swojej osobowości, która najwyraźniej gdzieś tam jednak w niej tkwiła. – Cóż, masz jeszcze czas żeby się zdecydować, albo wybrać sobie coś własnego – podsumowała, a słysząc pytanie o swoje imię, wydała z siebie mrukliwe "hmm.."
Chyba muszę cię zawieść, ale od początku nazywałam się Miękką. Być może moi prawdziwi rodzice nadali mi jakieś inne imię, choć wątpię w to, skoro mnie porzucili. – Pomimo poruszania zdecydowanie mało przyjemnego tematu, północna wydawała się nieprzejęta, zupełnie jakby rozmawiali o pogodzie, a nie o jej smutnej przeszłości. – Arran jednak od początku nazywał mnie Miękką. Gdy kiedyś zapytałam go dlaczego, powiedział, że to przez to, że nie straciłam jeszcze swojego pisklęcego puchu. – Roześmiała się na to wspomnienie wypełniając przestrzeń całkiem przyjemnie brzmiącym, ciepłym i dźwięcznym śmiechem. – Ale to było bardzo dawno temu. Gdy o to pytałam, faktycznie byłam jeszcze pisklęciem.
Ze zdumieniem stwierdziła, że dawno się nie śmiała. Zdając sobie z tego sprawę, leciutko zmarszczyła brwi, jakby w konsternacji, a potem jej uśmiech przygasł, na powrót przybierając melancholijny wyraz. Nie skupiała się jednak na sobie. Właściwie całą uwagę, poświęcała niewielkiemu samczykowi, który właśnie dalej wyjaśniał swoje stanowisko odnośnie płciowości.
Owszem. Właśnie dlatego nie chcę przypisywać ci żadnych cech, które określałyby cię konkretną płcią. – Wyjaśniła, zauważając, że młodzik nie zrozumiał jej punktu widzenia. – Chodziło mi o to, że dla mnie po prostu będziesz Tejfe, tak jak sobie tego życzysz. Nie samiczką lub samczykiem. Po prostu. Sobą. – Lekko wzruszyła barkami, a potem kiwnęła głową, zgadzając się żeby pozostawić ten temat. Choć nie miała problemów z rozmową o wątpliwościach złoto-łuskiego, to sądziła, że niewiele mogła w tym temacie zrobić, szczególnie jeśli samczyk sam nie chciał dalej rozmawiać.
Cieszę się, że nie uznajesz tych słów za puste frazy. I ja dziękuję tobie, mam nadzieję, że faktycznie znajdę tu szczęście i spełnię się we wszystkim. – Jej spojrzenie przez chwilę znów stało się nieobecne. Rozważała bowiem czy naprawdę uda jej się odnaleźć szczęście... ale tak właściwie, to czym ono było? Pełnym żołądkiem? Poczuciem przynależności? Z zamyślenia wyrwało ją pytanie towarzysza. Zerknęła na niego pytająco, zaskoczona.
Zimno ci? – To pierwsze, co przyszło jej do głowy jako powód tego, że Tejfe chciał się przytulić. Jaki mógłby być inny? Miękka nie przywykła do tego typu kontaktu. Arran nauczył ją wszystkiego, ale nie dzielenia się ciepłem w ten najzwyklejszy i najdosadniejszy ze sposobów. Jednak nie miała żadnego powodu by odmówić. Była jedynie odrobinę... zbita z tropu.
Jasne, chodź – powiedziała więc po krótkiej chwili wahania, i wyciągnąwszy łapę w kierunku samczyka, przygarnęła go do puchatej piersi. – Mogę okryć nas nimbem ciepła, jeśli marzniesz. Dla mnie chłód nie jest tak dotkliwy jak dla smoków pokrytych łuską.

: 11 sty 2019, 20:21
autor: Tejfe
Zdołał zauważyć, że jego refleksja nad tematem imienia była chyba nieco inna niż jego, stąd jej nagła zaduma. Jednak następnym komentarzem zmieniła trochę ton ich rozmowy.
Niewiele się zastanawiał nad jej pytaniem. Nie był w stanie zobaczyć siebie w roli przywódcy. Dla niego stado nie było na tyle ważne, by mógł uczciwie, nikogo nie oszukując, położyć je ponad inne swoje wartości. A właśnie taki wydawał mu się dobry przywódca, który obierał swoją trudną ścieżkę nie dla władzy, ale z poczucia obowiązku.
Nie chciałbym być przywódcą. Przeraża mnie myśl, że miałbym być odpowiedzialny za inne smoki.– odpowiedział krótko, obracając łebek na bok.
Uśmiechnął się z kolei na następne jej pytanie.
To Eliane. Od zawsze jest w Cieniu. Wzięła mnie pod swoją opiekę i jest tak jakby... moją drugą mamą.– powiedział, chwilę się wahając w momencie jak określić złotołuską samicę, ale uznał, że ten sekret może zdradzić. Prawdopodobnie, gdy będzie dorosły, już nie będzie miał żadnych oporów, by otwarcie nazywać Cienistą samicę swoją matką.
Chociaż Miękka wspomniała o tym, że może go zawieść, wcale tak się nie stało. Chociaż zwała się Miękką od zawsze, nie było to imię pozbawione znaczenia. Najwyraźniej po prostu jej opiekun, jak się dowiedział Arran, uznał, że ono do niej pasuje.
Może nie chodziło tylko o twój puch, ale również o Twoją łagodność?– spytał, jednak posmutniał na jej słowa o rodzicach. Nie wydawała się być nimi przejęta, ale dotknął go fakt, że podobnie jak on – Miękka również nie została obdarzona troską swoich rodziców. Nie pocieszył jej jednak w tym, bo skoro mówiła o tym swobodnie, prawdopodobnie już tu sobie przepracowała. Być może ze wspomnianym Arranem.
Poza tym się zaśmiała. A skoro się śmiała, nie była smutna. Tylko szczęśliwa. Tejfe szybko podchwycił jej wesołość i zaśmiał się razem z nią.
Twój śmiech jest bardzo ładny.– skomplementował ją jeszcze raz, bo uznał, że na te komplementy naprawdę zasługuje. Może jej dziwna dekoncentracja za każdym razem, gdy je prawił spowodowana była tym, że za rzadko je słyszała?
I tego właśnie chciałem.– powiedział, podsumowując już kwestię dotyczącą jego osoby i tego jak chce by go traktowano.
Przy następnym spotkaniu, zobaczymy jak nam się powodzi!– zażartował i już zaczynał się wtulać w futrzastą samicę, kiedy ta, spytała się o powód jego nagłej potrzeby czułości.
Podobnie jak ona, czuł się zbyt z tropu. Naprawdę nie rozumiała, że chce się do niej przytulić z czystej potrzeby jej bliskości? Przecież dla niego i Eliane było to naturalne. Czy Arran jej nie przytulał nigdy tak bez potrzeby?
Nie zdążył jej odpowiedzieć, gdyż ta nagle przyciągnęła go do siebie i przycisnęła do swojej puchatej piersi. Jej futro było jeszcze milsze w dotyku niż jego piórka. Zachichotał cicho, po czym odsunął się od niej nagle, zdajac sobie sprawę z jej wcześniejszego zawachania.
Nie musisz tego robić. Nie jest mi zimno. Wysuszyłaś mnie już przecież. I poza tym jak widzisz... sam mam trochę północnej krwi i o ile nie jestem mokry, lubię mróz.– tutaj rozstawił nieco skrzydła, bo może śnieżnobiałe piórka na głowie, nie robiły aż takiego wrażenia. –Chciałem cię przytulić... bo chciałem ci pokazać gestem, że cię lubię. A przytulanie jest czymś miłym.– spróbował jej wytłumaczyć.

: 12 sty 2019, 11:36
autor: Różany Kolec
Miękka zastanowiła się chwilę nad słowami młodego o tym, ze nie chce być przywódcą. W jakiś sposób go rozumiała. Sama również nie miała takich aspiracji, jednak z nieco innych względów.
Bycie odpowiedzialnym za innych to trudne zadanie. Nie dziwi mnie więc to, ze nie każdy chce sięgnąć po władzę, z którą idzie taka odpowiedzialność. – przyznała w zadumie.
Nie miała pojęcia kim była Eliane, ale skoro zaopiekowała się Tejfe gdy był pisklęciem i nie starała się zmienić jego, niewątpliwie łagodnego charakteru, sama również musiała być łagodna. Tak przynajmniej wnioskowała Miękka.
Musi być bardzo miłą smoczycą – zamruczała, uśmiechając się lekko.
Nie zastanawiała się nad znaczeniem swojego imienia, a kiedy jej towarzysz wysnuł teorię, że imię pasowało do niej, ponieważ oddaje jej charakter, lekko wzruszyła barkami. O sobie, jako o łagodnej i miękkiej też nigdy nie myślała. Nie miała porównania. No może jedynie do Arrana, ale on wydawał się być tak odmienny nawet od wyobrażenia o innych smokach, że nie brała go za wykładnik.
Może masz rację. Może dlatego Arran tak często mówił mi... – Tu wzięła wdech i cofnęła głowę, by móc odpowiednio udać zrzędliwy, tubalny głos starego północnego – "Jeśli będziesz taka potulna, to ten świat pożre cię w mgnieniu oka. Pokaż pazur, zbuntuj się." – Zaśmiała się cicho. – Potem, kiedy faktycznie zaczęłam się buntować, na pewno pożałował swoich słów. – Ze zdumieniem stwierdziła, że pierwszy raz rozmawia z kimś o Arranie, robiąc to w tak... naturalny sposób. Obecność młodego cienistego zdawała się wyłuskiwać z niej na światło dzienne całe ciepło, które gdzieś się w niej kryło, a któremu tak rzadko pozwalała dochodzić do głosu.
Dziękuję – opowiedziała na komplement, dziwiąc mu się jedynie odrobinę. Prostolinijność Tejfe była rozbrajająca, a już najbardziej wtedy, kiedy z radością wspomniał o następnym spotkaniu. Miękka również znalazła w sobie zadowolenie na myśl o tym, więc z większym entuzjazmem niż zwykle, pokiwała głową.
Koniecznie – zapewniła.
Młodzik, ku jej zdumieniu, wtulił się w jej pierś z prawdziwą przyjemnością, a więcej nawet – zachichotał radośnie! Miękka poczuła się odrobinę... zawstydzona. To chyba było dobre słowo, choć osobiście nie nazwałaby tego w ten sposób. Po prostu poczuła się zmieszana. Kiedy więc Tejfe odsunął się i spojrzał na nią, ona wydawała się być spięta bardziej niż na początku ich spotkania. Mimo to, jej pochmurne ślepia wciąż patrzyły na niego z łagodnością i wyrozumiałością, jakby nie chciała obarczać go swoimi rozterkami.
Jego wyjaśnienia skwitowała niepewnym uśmiechem i nieznacznym skinięciem głowy. Zauważyła oczywiście, że samczyk ma w sobie krew północnych, ale większość jego ciała pokrywały jednak łuski, a te nie chroniły tak dobrze przed chłodem. Potrafiła też oczywiście zrozumieć potrzebę bliskości, nie sądziła jednak, że samczyk sięgnie ku niej tak szybko, jakby znali się całe księżyce, a nie zaledwie kilka chwil. Może takie były uroki piskląt wychowanych w miłości i cieple? Że z łatwością wyrażały uczucia nawet wobec tych, którzy mogli być jedynie materiałem na kogoś bliższego?
Teraz już rozumiem – powiedziała po chwili, brzmiąc niemal tkliwie. – Wobec tego śmiało, nie krępuj się. – Poklepała puch swojej piersi. – Po prostu nie często ktoś okazuje mi sympatię.
Właściwie nikt nigdy tego nie robił. Ona czasem próbowała okazać ją Arranowi, ale zostawała sukcesywnie odtrącana aż ostatecznie zaprzestała prób na dobre.

: 14 sty 2019, 18:23
autor: Tejfe
Myślę, że byście się polubiły.– powiedział, ciesząc się z komplementu, który Miękka przyznała jego najdroższej przyjaciółce i opiekunce. Zabawne jest to, że czasami więcej radości może dać miłe słowo powiedziane o kimś kogo kochamy, niż to skierowane wprost do nas. Ta duma i poczucie szczęścia spowodowane tym, że zna się kogoś wyjątkowego.
Co prawda słowa ognistej nie były jakoś bardzo spersonalizowane, a i on wcześniej rzucił jej podobnym banałem, ale mimo to ucieszyła go taka pierdoła.
Ja myślę, że nie trzeba się buntować przeciwko światu.– powiedział, a wesoły uśmiech na jego pyszczku nieco osłabł. Nie miał pewności czy krytykując i podważając słowa opiekuna swojej rozmówczyni, w jakiś sposób jej nie urazi. Nie chciał pokazać swojego braku szacunku dla niego lub dla niej, ale zasmuciło go, że może Miękka do dzisiaj żyje z przekonaniem, które jemu wydaje się błędne.
Na mojej ceremonii, przywódczyni Cienia powiedziała mi coś podobnego: "– Strach to bezlitosny morderca; nie ulegaj mu, tylko z nim walcz." Uważam, że nastawienie jej i Twojego Arrana jest dobre, ale chyba nie można zawsze robić groźnej miny i być twardym jak skała...– zastanowił się.
Ja lubię Twoją potulność i łagodność. Gdyby nie ona, pewnie wracałbym dzisiaj zmoknięty do domu. – dodał jeszcze po czym zaśmiał się z jej komentarza.
Aż tak bardzo mu się sprzeciwiałaś?– popatrzył na nią i próbował sobie wyobrazić ją młodsza o jakieś 10 księżycy, mniej więcej w jego wieku, która kłóci się z innymi. Jeżeli rzeczywiście kiedyś była buntowniczką, to dobrze, że te czasy minęły.
Zauważył jej niepewność, kiedy słuchała jego wyjaśnień, jakby nie była pewna, czy to rzeczywiście miałoby być coś właściwego. Potem jednak uśmiechnęła się lekko i powiedziała, że rozumie. Tejfe przytulił się więc do niej ostrożnie, nie za mocno, bo i tak już ją chyba zadziwił tą wylewnością swoich uczuć.
Nie rozumiem. Zasługujesz przecież na sympatię innych.– wymruczał cicho, mając oparty łebek na puszystej piersi.

: 15 sty 2019, 19:26
autor: Różany Kolec
Więc mam nadzieję, że kiedyś mi ją przedstawisz. – Mówiąc to, naprawdę miała ochotę poznać opiekunkę Tejfe. Jeśli w jej życiu miały pojawić się smoki, to życzyłaby sobie, by były to życzliwe i ciepłe osobistości. Otwarte i pozytywne, jak jej nowy, mały towarzysz. Od takich smoków, mogłaby nauczyć się jak wyglądają prawdziwe zależności stadne i jak to naprawdę jest się z kimś przyjaźnić. Bo choć tak śmiało wyraziła chęć zaprzyjaźnienia się, na dobrą sprawę nie znała tego pojęcia z doświadczenia. Wiedziała jednak, czym powinna się kierować, by uczynić taki związek owocnym dla obu stron.
Miękka nie miała nic przeciwko podważania prawdziwości słów Arrana. Nikt nie był nieomylny, a stary północny, choć bez wątpienia doświadczony, był jednak bardzo cyniczny, a ona nie chciała wierzyć, że świat jest tak gorzki jakim go przedstawiał. Może i była nauczona realizmu, ale w głębi duszy chciała wierzyć, że w świecie jest więcej dobra niż zła.
Nie trzeba. Przynajmniej nie zawsze – przyznała. – Choć na pewno na naszej drodze pojawi się sporo momentów, w których będziemy rozważać bunt. W których nawet powinniśmy się zbuntować... – Zmrużyła ślepia, wyraźnie powracając w myślach do jakiegoś odległego wspomnienia, które raz jeszcze tego południa, wymalowało jej pysk melancholią. Najwyraźniej smoczyca miała wiele gorzkich wspomnień, które wracały do niej przy okazji podobnych rozmów. Zaraz jednak zamrugała, skupiając się na samczyku. Uśmiechnęła się do niego ciepło. – Też tak sądzę. Choć przesadne odkrywanie się ze swoimi emocjami może okazać się zgubne. Nie każdy smok będzie równie łagodny i życzliwy, co my. – Mrugnęła do niego porozumiewawczo. – Myślę, że we wszystkim trzeba zachować umiar. Tak w miękkości jak i niezłomności, wtedy możemy ustrzec się przed wykorzystaniem. – Nie spostrzegła się, kiedy zaczęła przekazywać młodemu prawdy, których uczył ją Arran, ale najwyraźniej były w niej aż tak zakorzenione, że odruchowo po nie sięgnęła. Jednak to o próbie znalezienia złotego środka było bliskie jej sercu i wierzyła w te słowa. Pewnie właśnie dlatego nie zawahała się przy podzieleniu się nimi.
Zaśmiała się cicho, kiedy samczyk zapytał o częstość buntu.
Nie, nie bardzo. Głównie jednak wtedy, kiedy już bardzo niedomagał i syczał na mnie, że nie potrzebuje pomocy, której na przekór jemu, z werwą udzielałam. Ale będąc nieco starszą, kłóciłam się z nim o wszelkie zakazy jakie na mnie nakładał. Byłam bardzo krnąbrnym młodzikiem.
W te słowa ciężko było uwierzyć, kiedy miało się obecny jej obraz – statecznej, poważnej, spokojnej. Każdy jednak był przecież młody.
A ty zawsze byłeś taki grzeczny jak teraz? – W jej głosie dało się usłyszeć subtelne rozbawienie. Zastanawiała się jak może wyglądać zdenerwowany Tejfe i musiała przyznać, że ciężko było jej to sobie wyobrazić. Tym bardziej nawet, kiedy znów się przysunął, opierając głowę o jej pierś. Był niesamowicie uroczy i nie mogła powstrzymać wypływającego na pysk, czułego uśmiechu.
To miłe, że tak sądzisz – odparła, lekko dotykając ciepłym nosem szubka jego głowy. – Myślę jednak, że nie doświadczyłam sympatii innych, szczególnie okazywanej w ten sposób, ponieważ nie miał kto mi jej okazywać. Być może teraz, skoro już jestem częścią stada, to się zmieni? – Odsunęła pysk od jego głowy i zerknęła w kierunku wodospadu. Uśmiechnęła się do siebie. Chciała, by to się zmieniło, ale tego już nie powiedziała.

: 18 sty 2019, 19:02
autor: Tejfe
Na pewno.– powiedziała rezolutnie, wyłaniając się na moment z jej miękkiego puchu, by móc z nią rozmawiać normalnie. Kiedy tak leżał wtulony w nią, ciężko mu było się skupić na słuchaniu, a co dopiero na odpowiadaniu. Odrywając się od jej wygodnego ciała, zauważył również, że trochę już ściemniało. Nie rozmawiali jakoś bardzo długo, ale odkąd spadł śnieg, dnia ubywa coraz szybciej, niż kiedy na drzewach wisiały kolorowe liście. Ubywa go niemal tak samo szybko jak wtedy, gdy podróżował z Nanti.
Myślę, że niedługo chyba będziemy musieli wracać do siebie. Noce są niebezpiecznie, jak się nie jest w schronieniu– zauważył, chociaż w jego głosie wyczuć można było trochę zawodu. Wcale nie miał ochoty rozstawać się z Miękką. Tym bardziej kiedy mówiła mu takie mądrości jak teraz.
Dowiadywanie się o poglądach innych smoków było czymś naprawdę przyjemnym. I pożytecznym. Mógł wysnuć z takiej wypowiedzi jakąś naukę na przyszłość, jakąś prawdę, na której będzie mógł się później oprzeć w razie trudniejszych chwil.
Ja jednak chciałbym wierzyć, że jednak każdy jest dobry i łagodny. Może nie po każdym widać to na pierwszy rzut oka, niektórzy mogą ukrywać się pod jakąś skorupą czy maską. Ale może pod tą pierwszą warstwą kryje się prawdziwe piękno?– Mówiąc te słowa, miał na myśli Arkanę i Fan. Jego Mistrzyni chociaż chłodna, wydawało mu się, ze tak naprawdę może kryć w sobie prawdziwą wrażliwość.
Zaśmiał się na jej wyjaśnienia o Arranie, a jednocześnie poczuł ulgę, dowiadując się, że Miękkiej naprawdę musiało dobrze się żyć ze swoim opiekunem, skoro mówiąc o nim teraz, miała w głosie taką jakby wdzięczność i łagodność.
Chociaż dalej wizja, by ta przyjacielska, ale opanowana smoczyca była kiedykolwiek krnąbrna wydawała mu się dziwna.
Nie wiem. Chyba... tak. – powiedział, czując się naglę trochę zawstydzony i zaniepokojony tym pytaniem. Może Nanti go porzuciła, dlatego że w jakiś sposób wyrządzał jej krzywdę? Ale co mógł właściwie jej takiego zrobić. –Chyba się nie buntuję. Czasami po prostu jestem smutny. – wyjaśnił, a na jej kolejne słowa, pokiwał głową, jakby na znak, że ją rozumie.
Mam nadzieję, że tak będzie.– wyszeptał i znowu przykuł łebek do jej ciała. Kiedy już wiedziałą o co mu chodzi, okazało się, że wcale jej nie przeszkadza, jego bliskość. To dobrze.

/// Może już powoli kończmy tę fabułę i jakbyś tylko chciała to może zacznijmy kolejną? :)

: 21 sty 2019, 12:33
autor: Różany Kolec
Kiedy samczyk zwrócił uwagę Miękkiej na powoli zapadający zmierzch, smoczyca z wolna kiwnęła głową. Jako ta starsza i bardziej odpowiedzialna, faktycznie nie powinna dłużej zatrzymywać młodzika z dala od terenów stada.
Masz rację. Zbierajmy się – zawyrokowała, powoli podnosząc się z ziemi. Otrzepała czarne futro z drobinek śniegu, które zdążyły na nim osiąść, a potem posłała młodemu pokrzepiający uśmiech.
Widzisz, ja również tak myślę. Nie ma naprawdę złych smoków. Sądzę, że te, które się na takie kreują, są tylko bardzo nieszczęśliwe.
Nie miała żadnego pokrycia dla swoich słów, ale tak własnie sądziła. Arran opowiadał jej masę różnych historii i zwykle smoki w tych bajkach, czyniąc zło innym, same w głębi duszy były nieszczęśliwe. Zwyczajnie nikt nie potrafił im ukazać, że świat może być piękniejszy, a smok szczęśliwszy jeśli tylko choć trochę otworzy się na innych, albo przynajmniej sięgnie ku nadziei zamiast zamykać się w skorupie gniewu i rozżalenia.
Dostrzegła zmieszanie samczyka, więc lekko trąciła go nosem w policzek, zdając się naturalnie darować komuś bliskość, chociaż sama nigdy jej nie zaznała.
– Rozumiem. Wiesz, to nic złego, czasem czuć się smutnym, albo chcieć się buntować. No, przynajmniej według mnie. – Mrugnęła do niego porozumiewawczo, a gdy usłyszała, że szczerze życzy jej zmian na lepsze, mruknęła nisko, rozczulona i szczęśliwa. Uśmiechnęła się ciepło, widząc wtulający się w jej ciemny puch, złoty łebek opatrzony bielą. Tym razem już całkiem pewnie opuściła głowę i na chwilę wtuliła pysk w białe piórka na karku samczyka.
Bardzo ci dziękuję za tę rozmowę. Cieszę się, że udało mi się poznać tak sympatycznego smoka – zamruczała cicho, gdzieś w jego kark. Potem uniosła głowę i poczekała aż młodzik będzie gotowy do drogi.

//Jasne, możemy tu skończyć i zacząć coś nowego. I wybacz, zagapiłam się, dlatego dopiero dzisiaj odpisałam.

: 24 sty 2019, 15:14
autor: Tejfe
Cieszył się z tego, że to nie on, a starsza smoczyca podjęła decyzję o tym, by wreszcie się rozstali. Było to jak najbardziej słuszne i sam zaczął o tym mówić, ale właściwie to jemu samemu było zbyt dobrze, by jako pierwszy mógł podjąć ten krok i gdyby tamta chciała żeby został z nią jeszcze jakiś czas, pewnie by to zrobił. A potem wracał po ciemku, chociaż wiedział, że nie powinien.
Nim jednak rozstali się całkiem, zdołała mu powiedzieć coś bardzo mądrego, z czym zgadzał się w pełni i co właściwie było uzupełnieniem jego własnych słów.
Ja też się cieszę, że Cię poznałem.– powiedział, szczęśliwy i trochę poruszony słowami, które powiedziała mu na pożegnanie. Ostatni raz wtulił się w jej futerko, łaknąc jej ciepła i miękkości, a potem trochę rozżalony, ale też zadowolony z tego spotkania, odkleił się od niej.
Nic więcej już nie powiedział, pożegnali się ze sobą. Odszedł w swoją stronę, myśląc o tym, że następne ich spotkanie również będzie takie miłe.

: 10 lut 2019, 19:13
autor: Gorycz Losu
Smoczyca po raz ostatni oblizała kły z resztek jedzenia, rozglądając się czujnie po okolicy. Mały Wodospad szumiał dzielnie, nie dając się szalejącym ostatnio mrozom. Zimno jednak nie zachęcało do dłuższego pozostawania poza ciepłą grotą. Czarodziejka potrząsnęła łbem i ruszyła w stronę Obozu Wody.

// Zt.

: 06 kwie 2019, 16:35
autor: Miraż Snów
Uzdrowicielka przymrużyła ślepia, gdy jej spojrzenie powędrowało w kierunku bezchmurnego nieba. Niedawne ulewy zaniknęły na dobre, ustępując miejsca ciepłym promykom Złotej Twarzy, co spodobało się zarówno Uzdrowicielom jak i polującym smokom. Mogli wędrować bez obaw, że uporczywe deszcze zmyją wszelkie ślady zwierzyny, czy utrudnią samą podróż...
Jednak tym razem młoda Cienista nie wyruszała na wyprawę – zdecydowała się na krótki spacer po Terenach Wspólnych aby zwiedzić nieznane jej miejsca. Jeszcze nigdy nie zapuszczała się na ziemię w pobliżu Błękitnej Skały – dlatego też właśnie powędrowała w tym kierunku. Ruszyła dalej, odrywając wzrok od bezkresnego błękitu i skupiła się na ścieżce którą podążała... aż dotarła do strumienia.
Jasne promienie odbijały się od błyszczącej tafli czystej wody, formującej się w niewielki wodospad spływający po szarawych skałach. Kącik pyska Cienistej drgnął lekko, ukazując subtelny uśmiech. Ile czasu minęło odkąd ostatni raz miała okazję popływać?
Pamiętała jak jeszcze podczas Pory Białej Ziemi zdecydowała się na kąpiel w skutej lodem rzece, pomagając sobie maddarą aby przypadkiem nie zamarznąć w tak nieprzyjemnych warunkach. Tym razem jednak nie musiała się z tym męczyć – chłodna woda swobodnie spływała po skałach, wręcz kusiła wężową żeby się zbliżyła.
Nie oparła się pokusie – spokojnym i ostrożnym krokiem zbliżyła się do wody, uważając aby nie poślizgnąć się na mokrych kamieniach, a następnie wkroczyła do strumienia, mrucząc cicho, gdy zimna woda otuliła jej łuski. Wygięła lekko podłużne ciało, ustawiając je w dogodnej pozycji do pływania, a następnie odbiła się od podłoża, wypływając przed siebie i kierując się wraz z prądem wody.
Ostatnimi czasy wszystko działo się tak szybko. Jako Uzdrowicielka nie miała zbyt wiele czasu dla siebie – większość czasu poszukiwała ziół, a po powrocie do obozu zajmowała się rannymi. Właściwie to tylko wtedy miała okazję spotkać się z innymi smokami, nawet jeśli okoliczności nie były zbyt... przyjemne. Westchnęła cicho... obiecała spotkanie Tejfe, gdy tylko zrobi się cieplej. Wiosna nadeszła, ale wraz z nią pojawiło się tak wiele obowiązków. Kiedy ona znajdzie na to czas?
Jednak teraz nie musiała się tym przejmować. Miała chwilę spokoju, nie musiała przejmować się trapiącymi ją sprawami. Wróci do nich później.

: 21 kwie 2019, 22:43
autor: Dar Tdary
Lothric chyba jakimś cudem wiedział kiedy się ulatniać bowiem i tym razem postanowił odwiedzić arenę. Zasmakował chyba w tym co dość nagminnie robiły smoki i wcale nie chciał się zatrzymywać. Samiec wiedział co powoduje jego muflonem. Adrenalina, wyzwanie oraz chęć bycia silniejszym, chęć obrony Daru. Kto by pomyślał, że to stworzeniu innego gatunku będzie zależało na smoku aż tak mocno. W każdym razie wężowy ruszył nad mały wodospad bo logika nakazywała tam właśnie szukać wody niezamarzniętej. Ileż razy można było zamykać się w swej grocie, siadać w małym źródełku i palić... palić tak długo aż traciło się przytomność. Dar bowiem nie przebierał ostatnimi czasy w ziołach, wybierał coraz mocniejsze które pomagały mu choć przez chwilę zahamować to co inni zwykli zwać życiem. Ależ oczywiście, że nie chciał się zabić! Ten zacny uzdrowiciel był na to zbyt inteligenty, no i miał jeszcze tyle do zrobienia. Krótkie łapy zaczynały go nieznacznie boleć w stawach kiedy to na horyzoncie zaczął mu w końcu majaczyć wodospad. Szum wpadającej do rzeki wody był niczym wzywająca go do domu pieśń. Kochał wodę niczym smoki morskie chociaż nie był stworzony do życia w niej cały czas. Na samą myśl o tym, że mógłby odciążyć w toni swe łapy nie przystosowane do długich pieszych wędrówek sprawiła iż wąsy drgnęły, a kolce w grzywie wyprostowały się mimowolnie. Szum był coraz głośniejszy, ale Dar nie przyspieszał kroku, szedł powoli bujając cielskiem na boki i szurając długą granatową kitą po ziemi.
Zmrużył nieznacznie ślepia w pierwszej chwili myśląc i Złota Twarz igra sobie z jego wzrokiem. Na powierzchni wody coś majaczyło lecz uderzenie serca później zdecydowanie wykonało jakiś ruch. To na pewno nie odbicia Kuli w wodzie, a jakiś jasny smok. Podszedł bliżej rozpoznając karmazynowy łeb oraz jelenie poroże. Urojona Łuska.
No cóż, liczył na samotną kąpiel ale nie zawsze dostaje się to czego się chce. Jakoś przeżyje towarzystwo o wiele młodszej, zgrabnej samicy. Och losie bywasz taki okrutny! Po prawdzie zapewne sama ucieknie, chyba że zacznie go męczyć pytaniami albo bezsensowną rozmową. Była taka jedna... nie pamiętał już jej imienia ale również należała do Cienia i mało kiedy spotykał tak płaskie osobniki.
Wszedł do wody przednimi łapami i westchnął ciężko przymykając z lekko ślepia. Nie czekając dłużej odbił się tylnymi łapami od ziemie i wskoczył bez słowa w toń.
Do kroćset turzych odchodów ależ on dawno nie nurkował! Wąsy zafalowały bo bokach jego pyska, przednie kończyny przyciągnął do piersi, a tylne odepchnęły toń. Co jakiś czas do ruchów dołączały się górne łapy i takim sposobem samiec wynurzył się nagle na powierzchnię łapiąc oddech. Chwila zapomnienia, chyba każdy mógł sobie na nią pozwolić. Szkoda, że świadkiem tego była Urojona... ale rzeka nie mogła czekać dłużej, w końcu nie po to nazwał się po jednej z nich!

: 29 cze 2019, 12:29
autor: Insygnium Żywiołów
Leżał, nie wiadomo ile czasu, na jednej z kamiennych platform, skulony, nie wiedząc, gdzie się zaczyna jego ciało, a gdzie kończy. Przytulił księgę do drżącej klatki piersiowej, wsiąkając małe garstki powietrza do organizmu. Umierał. Rodził się. Umierał.
Wen var deizan wenr soma ey ri tut kaoda. Kaoda... kaoda, kaoda... kaodakaodakaodakaodaKAODA.
Kaoda. Słowo nic. Słowo wszystko. Wszystko to kaoda. Nic to kaoda. Kuhu to kaoda. Księga to kaoda. Księga... wyjął ją z żałosnych objęć, oglądając z każdej strony jakby był to pierwszy raz. Tyle za to truchło. Za trumnę idei, bądź czegoś, co naprawdę istniało, czegoś, co naprawdę łączyło ich wszystkich w spójną całość. Może te zapiski, stworzone krwią na połamanym szponie, były najprawdziwszą prawdą, jedynym ważnym słowem, a te spisane węglem były lojalnym przedstawieniem romansu z wewnętrzną magią... albo i nie, albowiem istniała możliwość, że nie jest to jedyny, prawdziwy egzemplarz. Może istniało coś więcej. Wizja, przekazywana od Synlyn do Synlyn, prawdziwe łącze z Bogiem lub okowy zrzucane z niebios dla każdego Kaodanalak ou Avalar nie pozwalały mu na przełknięcie słów na papierze.
 Zamknąwszy oczy, sięgnął do torby, i wrzucił bezceremonialnie brzemię, które mu wadziło, cud, który otworzył mu ślepia. Fiolki syknęły, woreczki zaszeleściły, a on sam, z głośnym warknięciem kła, zamknął swoje skarby skórzanym dachem.
 – Kaoda. – sapnął bezdźwięcznie, łapiąc się za skronie, ciągnąc je w każdą stronę. Złapał łuskę obok prawego oka. Jęk wydobył się ze ściśniętych zębów. Skrzeczała jak stary mechanizm, siłą prostowana i wbrew swojej woli odciągana od ciała. Raptem odchylił łeb. Powieka pulsowała niczym soczewka zwierzęcia, owada, który chce zapamiętać ten jeden, niedojrzały kwiat wiśni, nos zmarszczony – marszczył resztę powłoki na ryju. Usłyszał ciche „krak“. Widząc kawałek fioletowej maski pomiędzy swymi pazurami, sapnął ponownie: – Kaoda.
 Podniósł do zaszklonego oka ten oto kawałek, by odbił on słońce u apogeum swej siły. Nie była to już... jego część. Słaby uśmiech rozrysował się na twarzy maga, a ten – jakby uwolniony duchem – pstryknięciem palców wyrzucił za siebie skrawek łuski.
 Pstryknął ponownie, teraz pustymi palcami, a dźwięk został wpleciony w czar, w wiadomość, która pomknęła do Vili.

: 01 lip 2019, 11:55
autor: Pacyfikacja Pamięci
Kolejna bezczeszcząca prywatność półolbrzymki wiadomość przeszyła jej umysł. Westchnęła i przeobraziła ten odgłos w powolne, głębokie zawarczenie. Mimo znużenia już lenistwem co rusz wzywających ją smoków pozwoliła wpraszającemu się głosowi rozbrzmieć treścią, którą miał ku niej ponieść.
Zaniepokoił ją nieznacznie ton. Czyżby nadawca słaniał się już z głodu lub przez pomyłkę nie wysłał wiadomości najbliższemu Uzdrowicielowi? Ukróciła tu zastanawianiu się. Łapczywa nie była kimś, kto poświęcałby więcej czasu na przemyślenie stanu smoka – pragnął mięsa. I to nie wybiega poza jej obowiązki i grzecznie zamyka się w ich definicji. I tyle starczy. Z drugiej jednak strony wyraził i chęć spotkania się – na które wzywające ostatnie słowa Pamięć nie do końca wiedziała, jak zareagować. Mielaa zanuciło jej tajemnicze, przesiąkniętę jakąś kuszącą egzotyką słowo i wymusiło na zabierającej już z dna swojej gawry żwawsze tempo – tak często niespiesznie cieszyła się, z kazania i tak już czekającym czekać na nią dłużej – dzisiaj i ona sama w pełni chciała wyjść na przeciw samotnikowi.

Dotarła na pokazane jej miejsce i dojrzawszy tylko purpurową postać, tym razem nieotuloną budzącą zmysły i ciekawość obecnością dymu. Przystanęła na moment, wypuściła powoli ciepłe powietrze z nozdrzy – a jednak, nie miała ochoty nawet udawać bycia złą za mentalną wiadomość. Obcy miał szczęście, że chciał jeść, a ona była Łowcą – obcy miał szczęście, że w tan zanim sunęły wdzięcznie bajeczne wąsy.
Przebyła żwawo błękitne jęzory strumyka i co pomniejsze skalne tarasy, aż stanęła blisko już samego samca i położyła przed nim niesione dotychczas w pysku mięso. Większy, dość prymitywnie ociosany, a jednak na tyle sprawnie, że wraz ze skórą nie zniknęło zbyt wiele samego mięsa – i drugi, trochę mniejszy kawałek, a jednak idealnie dopełniający pierwszy do pełnej potrzebnej dorosłemu smokowi porcji . Mimo prostych śladów oskórowania i nowych, po kłach samicy, było w doskonałym stanie.
To twój szczęśliwy dzień i nie muszę mówić dlaczego – powiedziała tonem, jakby była heraldem prawd i objawień, światła i serca, jakby obwieszczała właśnie koniec dotychczas nieokiełznanej wojny wyniszczającej smocze plemiona od pokoleń, śmierć tyrana, wzejście ukochanego przywódcy, urodzaj jaki mógłby stać się tylko za sprawą boskiego łapska; a przyniosła tylko trochę mięsa. Całkiem przyjemny – co i tak Wronce rzadko się zdarza – ale lekko drapieżny uśmiech kontynuował jeszcze moment po zapadnięciu ciszy, aż zmiękł, a Łowczyni przystąpiła do wyliczania.
Koziorożec. Dosłownie dopiero co ostygł – nachyliła się lekko, łbem jasno wskazując na większą bryłę mięsa, mówiąc jednak nie przerywała kontaktu wzrokowego z samcem. Przerwała go dopiero, gdy wskazała na drugą, mniejszą porcję. Omiotła szybko wzrokiem stłumienie czerwoną powierzchnię tajemniczego mięsa. I tyle byłoby z wyliczania. Cóż, było zdatne do jedzenia. I to najważniejsze. Skąd pochodziło? Głodni i tak nie powinni mieć przywileju pytania. Spojrzała z powrotem na wciąż-właściwie-nieznajomego i siadając sobie i powoli unosząc wyżej łeb, jakby mając zaraz rozejrzeć się po bezkresie poprzecinanego chmurami nieba, powiedziała powoli, ale przykładając uwagi na każdą sylabę:
Mejela... – powtórzyła zwieńczenie przysłanych jej słów, zupełnie jednak nie wpadając w rytm, z jakim wypowiedział to samiec, akcentując i niepoprawnie. Wróciła łbem do zwyczajnej mu pozycji, zanim przekrzywiła go lekko na bok i zapytała, raczej kompletnie neutralnym i spokojnym głosem, choć w jej oczach można było dostrzec jakiś dziki błysk narodzonej ciekawości – Przyszłam. Widzimy się. Czego więc jeszcze ci trzeba?

: 03 lip 2019, 19:01
autor: Insygnium Żywiołów
Jasny, barwny i roztańczony głos zagwizdał wśród niedalekich drzew.
 Wielkie zielone oczy Kuhu, napełnione łzami, znalazły się na wprost śliskiej powłoce łuski, która zdawała się czytać w samym dnie jego duszy. Jakaś nadprzyrodzona moc, bądź po prostu złośliwość losu, sprawiła, że łuska zamiast osunąć się wgłąb pędzącego nurtu to zaplątała się w podwodne zielsko. Poczuł się bezradnie. Mógł ruszyć łapą i magią odsunąć roślinne ramiona, mógł podnieść poziom wody i wyrzucić w bańce swój element, lecz... zapomniał. Tępo patrzył w krążący owal, a żal spływał strużką po polikach niczym krew z nosa.
 Z każdym ruchem ciemnofioletowego skrawka coraz bardziej czuł przygniatające go ciepło. Odczucie to rozprzestrzeniało się leniwie, jakoby był to najzwyklejszy żar w kuźni, lecz nieubłaganie – miał wrażenie, że za chwilę zapadnie się pod ciężarem tej gorejącej rozpaczy, jakże bezsensownej. Strumień przewrócił łuskę do góry brzuchem z cichym chlupnięciem o tyle różniącym się od reszty, że chciał się łasić do myśli, że Tijhuute na niego patrzy. Lecz i ona była przechodnia, natychmiast zatracona w ciemnocie skołatanego mózgu, stopiona pod ciepłem odsłonionych emocji.
 To kos, jeden z wielu, śpiewał, tknięty dłonią zdesperowanego artysty, rzucał wieloznaczne zwroty w niebiosa, po czym – jakby dowiedział się, że słucha go ktoś inny – ukrócił serenadę, by począć wzlatywać swym głosem powyżej swych możliwości, zagłuszając akompaniament szlochu. Wykroczył dumnie zza zielonkawej zasłony liści, pisnął dwa razy z łbem ku górze, a gamę swego instrumentu nałożył i przekręcił dwa razy, tworząc charakterystyczny dla ptasiego gatunku dźwięk zaciętego wspomnienia. I powtórzył ten odgłos, chcąc dowiedzieć się czy wytworzył go naprawdę, zaś następnie... ucichł. Może odleciał. Gdzieś daleko, gdzie jego piosenki nie zagłuszał żaden charczący szept skaczący od stłumienia do stłumienia.
 Ucichł. Usłyszał. Przyszła. Bez zastanowienia przysunął się do strumienia, zanurzył wąskie łapska w wodzie i przemył nimi twarz. Maddarą rozplątał włosy, a te – posłuszne Borze – upadły, zasłaniając całe lico samca. Ciemność. Odetchnął z ulgą. Niektóre pukle przykleiły się do żuchwy, a inne do nosa, lecz najważniejsze, że było widać pysk – zaszczycił przybyłą szerokim, nonszalanckim uśmiechem na tyle fałszywym, że trudno było rozpoznać w nim jakiekolwiek uczucie. Gdy tylko ustała obok niego, wąsy gwałtownie przeszyły powietrze, bezceremonialnie zaznaczając świętość przestrzeni prywatnej lub...
 Odezwała się. Skierował wreszcie łeb w stronę samicy.
 Wzdrygnął się natychmiastowo, podniósł mokrą łapę do twarzy i ze strachem w zasłoniętych, przedtem szklanych, ślepiach przeszył truchło tuż przed nim. Jednak uśmiech nie uciekł, nie zawahał się, nietknięty. Dwie porcje. Serce utknęło mu w przełyku. Nie mógł zdecydować się, którą najpierw przeanalizować, lecz jedno było pewne – oba kiedyś żyły. Prawdziwe mięso. Co chwila głośnym wydechem podrzucał włosie z oczu. Miał to gdzieś, że się zdradzi. Nie wiedział nawet. Nie zwracał uwagi. Krew zamarzła w żyłach. Wyprostowany, Kuhu smyrnął paliczkiem po śladach uzębienia nieznajomej, po czym uciekł palcem jakby dotknął ognia. Torba fuknęła uderzona z niezgrabnego łokcia.
koziorożec
 – Kaoda – wycisnął ze ściśniętej gardzieli.
kyhus
 Zanurzył szpony w większej bryle, przyśpieszając oddech. Była... gęsta. Pełna. Prawdziwa. Nieżywa. Tłusta. Piękna. Lśniąca. Nieperfekcyjna. Łowczyni usiadła. Powtórzyła słowo. Zgodziła się? Może? Nie? Tak? Czy w ogóle zadał pytanie? Kyhus. Coraz bliżej Synlyn. Mielaa. Teinit Mielaa, YiYatta Mejela. Mejela tut wo ou Avalar hao YiKeleti. Wszystkie pazury u prawej ręki zniknęły pod powierzchnią stworzenia. Gdyby mógł się pocić, byłby cały zlany. To nie iluzja. Rzecz. Wiele rzeczy. Łącza, nerwy. Protokoły. Marionetka, maskotka, lalka, osoba, życie, Ning, oddech, żywioł, truchło. Kolor czerwony. Dużo koloru czerwonego. Miał odczucie, że tą dłonią, tak obrzydliwie wewnątrz ciała, wsiąkał cały kolor w siebie, napawał wnętrze czymś nowym, niedoświadczonym, pełnym w swej prawdzie odcieniu.
 Raptem ścisnął dłoń w piąstkę i wyciągnął ten malutki płat mięsiwa, rozrywając wszelkie połączenia z lepkim wydźwiękiem. Manewrował tym kilka razy w palcach, przytykając do nosa od czasu do czasu w kompletnej ciszy po pytaniu samicy. Nie znał słów opisujących tę woń.
 Podniósł wzrok. Jej cały obraz... nie, nie, to tak, jakby nieznajoma była płótnem, na którym był obraz, a to, co przyniosła, była wodą chluśniętą na malowidło. Nie mógł myśleć. Nie mógł ogarnąć całokształtu. Wsunął mięso pod język, zamknął gębę i czekał. W osłupieniu. Niby z nią ale całkiem sam. Połknął bez przeżucia. Bez zamoczenia kłów. Kawałek po kawałku, co chwila szepcąc coś do siebie .
 Po tym jak przyciągnął do siebie surową ucztę, począł mówić bezsilnie, z pokornie pochylonym łbem nad poczęstunkiem:
 – Jem kyhus, Mielaa. Czuję cię w okolicy. Wstyd mi mówić, że czegoś mi jeszcze trzeba, jednak pragnę żyć na swoim. Bez możliwości połowu w Zyyme jestem... jak to powiedzieć w waszym języku... udup... udupena?
 A jeden z wielu kosów zabrzmiał radośnie w gałęziach, dopełniając dziecinny chichot maga.

: 06 lip 2019, 13:45
autor: Pacyfikacja Pamięci
Obserwowała rytuał smoka. Pierwszym razem też widziała go raczej o włosiu puszczonym wolno. Dojrzała uśmiech, a nie mogąc poskładać sobie do kupy jego przekazu, odpowiedziała swoim, tak pusto drapieżnym.
Powtórzyła w myślach za smokiem Kaoda, bezdźwięcznie i nieznacznie poruszając przy tym wargami. Czy to było jego imię? "Witaj"? "Dziękuję"? "Nareszcie"? Jak wiele już wyuczył się z wszechpanującej tu mowy, jak wiele mu zostało? Inaczej – czy Pacyfikacja może zwyczajnie i bez skrępowania mówić, jak mówiła by do każdego innego? Dlatego nie lubiła tak piskląt, które odmówiły jeszcze nasiąknąć mówionym słowem i nie sposób był zrobić cokolwiek dobrze. Jednak tutaj miała do czynienia z pełni dorosłym samcem. No cóż, pozostanie nadzieja, że rozumie więcej, niż mówi.
Wzdrygnęła się na widok, jak samiec je. Niepokojąco niesmoczo, ascetycznie i oszczędnie we własnych działaniach, odmawiając sobie czerpania z przyjemności kąpania kłów w miękkości przydymionego szkarłatu.
Uklękła przednimi łapami, pochylając się i wyciągając łbem ku wierzbowej postaci chcąc spojrzeć samcowi w zwieszony pysk gdy tylko ten wreszcie odpowiedział – Mogę cię nakarmić, ale nie jestem w stanie dać ci ziem, samotniku. – roześmiana politowaniem na samą myśl o tak abstrakcyjnej prośbie powiedziała do niego powoli. Podniosła się po chwili i uśmieszek zanikł, a tempo wróciło do normalnego – Jeśli chcesz pozostać wolny od narzuconych przynależnością do stada reguł, to myślę, że nie powinieneś mieć większych problemów z dostaniem zgody na polowanie na wyznaczonym kawałku terenów któregoś ze stad. Wystarczy spytać jednego ze smoków u władzy, uśmiechnąć się wdzięcznie, nie zadawać głupich pytań i zapewnić o swojej niewinności i braku planów przynoszenia kłopotów. Niezależnie od tego, jak wygląda prawda – oblizała się niedyskretnie, trochę dla tego, że jej własne uzębienie odczuwała na suche po osobliwym pożywieniu się obcego, a trochę dla ujścia nagłej energii płynącej z tak pięknej wizji, jak jakaś rozróba w granicach. Ileż, ileż można czekać aż wreszcie zjawi się ktoś kompetentny do przewracaniem Stadami. Może faktycznie trzeba zacząć po prostu nasuwać takie propozycje komukolwiek kogo napotka – Mogą jednak chcieć w zamian drobny haracz jak część kamieni, które znajdziesz lub część nadprogramowej porcji mięsa. Mogą, nie muszą, ja na miejscu przywódcy bym sobie zażyczyła – spojrzała w dół, pociągnęła lewą łapą po skalnym podłożu, przez moment chcąc pazurem ostatniego palca narysować mu poczet przywódców wolnych stad, jednak portret Serca wyglądał źle już na etapie wyobrażania go sobie w głowie – przerwała proces, odsuwając łapę i spojrzała z powrotem na wierzbową postać. Musi obejść się bez rysowania.
Serce Płomieni, dość zgrabna ciemnofutra i ciemnopióra samica, przewodzi Ogniowi, przewodzi mi. Jeśli stado jest jej, również i chyba jego ziemie. Jest... raczej serdeczną samicą. Nie wiem, jaka jest w stosunku do obcych, ale wspomnienie, że znasz jej z pewnością ulubioną Łowczynię może załagodzić potencjalne nieprzyjemności....lub nie, dokończyła już sobie w myślach i powstrzymała się przed parsknięciem nieprzyjemnym śmiechem. Kto wie, czym tam Serce darzy Wronkę. – Jeśli nie uda ci się spotkać i spytać akurat jej, możesz też wypatrywać czerwonego smoka, któremu przednie łapy zlały się ze skrzydłami – Śpiew Szkarłatu stoi bezpośrednio niżej w hierarchii stada, jest jej zastępcą. – powiedziała raczej bez wyrazu, po czym wyciągnęła łeb w stronę samca i wyszczerzyła się złośliwie – Znasz udupena, a przydupesa? – zapytała, starając się naśladować ton samca, jakim wtedy spytał, jednak schodząc głosem nieznacznie ciszej – a nuż przewrażliwiona wiwerna kręci się w okolicy. Łowczyni schowała kły i odsunęła łeb na swoje miejsce.
Ale, żeby nie było, Ogień może być sobie najlepszym stadem, jednak nie jest jedynym – Wodzie przewodzi Kaskada Kości, żywy szkielet, ale niebieski. Nie mają łatwego dostępu do Terenów Wspólnych, ale chcieć to móc. Stado Ziemi... – odbiegła wzrokiem na moment, zastanawiając się, ile księżyców minęło, odkąd ostatnim razem słyszała coś o tym zbiorowisku i jego przywódcach – pozostawię ci jako niespodziankę. Ostatnim stadem pod tą naszą nieszczęsną i bezużyteczną, walącą się barierą jest Cień – na którego temat z pewnością usłyszysz jeszcze wiele plotek, kłamstw, oszczerstw i uniesień. Ale tereny mają – lub mieli, lub właśnie zdobywają więcej akurat gdy rozmawiamy. A ty masz spory wybór. – wzruszyła barkami i pochyliła się lekko, uniosła prawą łapę i zaczęła lizać sobie pazury. Rola obsługi turystycznej spełniona, oby nigdy więcej. Przerwała kolejne liźnięcie się w połowie, odłożyła łapę, schowała język.
Jeśli jednak należenie do społeczności to coś, czego też szukasz, z prośbą o przyjęcie powinno być jeszcze łatwiej. Chyba wszyscy jesteśmy rządzeni obsesją, by nasze stada rosły w siłę. Czarujesz? Walczysz? Polujesz? Uczysz pisklęta? Znajdziesz tu swoje miejsce. Nic z tych rzeczy? Znajdziesz tu swoje miejsce i nauczyciela. A od siebie dasz tylko raczej mało zobowiązującą przysięgę i wybierzesz nowe imię. – wystawiła język ponownie, jednak tym razem w geście drobnego obrzydzenia i przewróciła oczyma, po czym dodała ze słyszalnym znużeniem – Istna sielanka – i płynnie przeszła do kończenia higieny szponów.

: 27 lip 2019, 16:24
autor: Insygnium Żywiołów
Posoka zagnieździła się pomiędzy kłami. Starannie wyczyszczone, przesiąknięte odorem kwasu żołądkowego, zębiska, kryjące poharatane, niebieskie podniebienie. Rozrywały. Spore kawały. Mokre. Jedno kapnięcie rozpoczęło niepozorny wodospad. Cichy odgłos, ot, zwykłe „plum“. Z kolejnym ruchem – trysnęło. Ciecz osiadła się na wewnętrznej stronie dłoni. Bulgotała. Ciarki przeszyły jego łapę. Patrzył z dumą na podróż juchy. Nadal ciepłej, przyjemnej na języku. Smakowitej. Z tego punktu leciała w dół – po linii nadgarstka, by wreszcie spocząć na ziemi jako niemała plamka.
 Wsiąknięcie powietrza. Świst. Grzywa w chaosie. Odsunął łeb natychmiast, z szokiem wypisanym na brudnej twarzy. Jej ślepia iskrzyły tuż przed jego nosem. Mokry włos przykleił mu się do czoła. Pochyliła się ku niemu, toteż zamrugał dwa razy w osłupieniu. Z kawałkiem mięsiwa między szponami, spojrzał po chwili na nieznajomą spod byka, zmieniając stronę medalu. Oczy puste, jakby wyprał je przed chwilą z emocji, zielone w opór. Migoczące w ciszy. Wsiąkały każdy element jej ruchliwej twarzy; przypominały sobie o poprzednim spotkaniu. Miały coś w sobie, że nieznajoma musiała wiedzieć, że ją obecnie pożera, degustuje jej blizny i leci na ukos, jakoby znów znudzony. Odsunęła się, kontynuowała, wszak on słuchał dokładnie. Z każdym następnym zdaniem, kolejne kawałki zostawały wepchnięte głęboko w gębę. Krew uciekała kącikiem, lecz kiedykolwiek tak się stało, Kuhu nadgarstkiem kierował płyn z powrotem do ust. Leniwie pałaszował koziorożca, zaś przy każdej przerwie pomiędzy zdaniami także przerywał, zostawiając lepiące palce w ustach lub starannie oblizując pazury przed kolejnym kęsem. Czasem zdarzało się, że robił oba naraz. Tak było w momencie kiedy nieznajoma szurnęła łapą o podłoże, co przykuło wszelką uwagę samca – mięcho plasnęło o ziemię, wyślizgnąwszy się z palców, lecz nawet nie zauważył.
 Począł smyrać paliczki kciukiem, materializując postać przywódczyni Ognia w wyobraźni. Przez chwilę nie mógł się połapać, przecież smoki północne, jak nazwa wskazuje, zamieszkują północne tereny – pustynie skute lodem i białą poświatą, obdarowane hojnie gniewnym wiatrem oraz spadającym śniegiem – a tu... władca Sae, najżywszego z żywiołów, elementu, który nigdy nie przeżyje w górnym dystrykcie. Serce Płomieni musiała być wykwalifikowanym magiem o nieprzeciętnym sprycie, żeby władać ogniem w swej rodzinnej nacji. Pochylił łeb, marszcząc czoło brudnymi palcami w skonfundowaniu. Trudnością dla mózgu Kuhu była akceptacja zupełnie innych zwyczajów, a co gorsze adaptacja, bo... musiał do któregoś ze stad dołączyć. Ale czy to znaczyło, że również musiał ograniczyć się do pracowania nad jednym żywiołem? Musiał mieć pozwolenie od przywódców na używanie innych elementów natury? Unikać wzroku swych nowych pobratymców? Ukrywać księgę? Nie, tutaj nie wiedzą o księdze. Nie mogą. To Guardo hao Paulen, miejsce zupełnie odcięte od świata zewnętrznego. Przecież dlatego wybrał to miejsce. Huetto go tutaj nie znajdzie. Nieprędko. To on zobaczy Synlyn, a nie Synlyn...
 Czarodziej spojrzał na nią ponownie, wypuszczając czoło z objęć, po czym leniwie podniósł kawałek koziorożca z ziemi. Cichy śmiech ulotnił się z gardzieli, gdy nieznajoma imitowała jego akcent – wydawało mu się to zabawne w ustach barierowca, że ktoś specjalnie przymila się do swego lidera. Jak widać, kultury różne, osobowości niekoniecznie. Z tą myślą kontynuował swe akty smakosza.
 Łapa wędrowała od podarowanych płatów do gęby i z powrotem automatycznie. Kuhu nie spostrzegł tego nawyku, bowiem notował krótkie informacje o każdym ze stad, malował wszelkie krajobrazy, które przychodziły mu na myśl po nazwach grup, lecz... oczy mu wręcz zalśniły, sięgnął po kolejną porcję oraz lekko, ba, damsko zarysował uśmiech na twarzy. Był pewien. Wiedział do którego ze stad dołączy, choć na chwilkę, aż do dumnego wieku i pełni sił mentalnych. Potrzebował kilkunastu księżyców, mocnej obrony swego pięknego zadka oraz wiecznej opieki wraz z treningiem. Więcej nie oczekiwał. Więcej nie chciał. Marzył o terenach Ziemi, o symetrycznych lasach z bujną fauną, o zwierzętach, jakie ujawniły mu się za Wrotami Tijhuute, myślał o... wężowych samcach taplających się w niespokojnym strumyku.
 – Istna sielanka – powtórzył z pełną gębą, palcem wpychając ostatni kawałek kyhus o nieznanej tożsamości, a gdy tylko przełknął z trudem, kontynuował, oblizując pazury. – pisklęta biegające po polanach, piękne samice nakładające szlam na usta, pożywienie na wyciągnięcie łapy... naprawdę nie ma w tym haczyka? Zemsta bogów, śmiercionośne burze? Może jeszcze lepiej, klątwa – większość smoków to irytujące ksoei!
 Zgiął się w pół. Gardłowy śmiech rozbrzmiał po okolicy, a gdy tylko przeobraził swą formę w długie wycie, Kuhu klasnął mocarnie, jakby w aprobacie samemu sobie.
 Odetchnął z ulgą. Niezależnie od odpowiedzi, cały uśmiechnięty oderwał wzrok od ubrudzonej ziemi, zaczesując grzywę do tyłu. Powędrował ślepiami ku małemu wodospadowi, który niezgrabnie rozpryskiwał krople wody po całej okolicy. Wsiąknął powietrze, wydymając usta niczym panna z wolnego wybiegu, a łapę uniósł delikatnie nad powierzchnię gruntu, smyrając lekko szponami kamień. Począł stukać lekko, tworząc jedną pieśń z wodospadem. Nagle – uniósł dłoń. Po tym – wężowym, luźnym ruchem całe ramię. Cienka struga wody uniosła się znad akwenu. Pionowo lewitowała, zupełnie poddana dłoniom czarodzieja. Kuhu zakręcił dwa razy wskazującym palcem, plącząc okiełznaną nić – po chwili została ułożona w pierścień, a z kołowym ruchem prawej, rozwartej dłoni nad lewą, dopiero wyciągniętą, skurczyła się w formę ruchliwej kuli. Spokojnie przesunął dłonie do siebie, ciągnąc wodę, a następnie... położył ją delikatnie na kierującej łapie. Spłaszczyła się lekko w objęciu ale funkcjonowała niczym glut, łatwo przechodząc od prawej do lewej. I tak oto, głaszcząc jak kota, rozciągając palcami jak ciasto, łaskocząc ciecz od środka...
 Mył dłonie.

: 29 lip 2019, 19:33
autor: Pacyfikacja Pamięci
Chciała ignorować sposób, w jaki obcy je, ale nie mogła. Przeciągał sam akt, samą czynność profanacji nikomu winnej miękkiej bryły, zdawało jej się – ku nieskończoności, ku jej udręce i wszelkim granicom złośliwości i psucia smaku, u których bram i ona sama musiała się już ukłonić. Była pewna, że z następnym wyciągnięciem łapska z pomiędzy szczęk wyciągnie i zahaczone o szpon własne wnętrznościa, śliskie i lepkie, i jak gdyby dopiero co znów mu przyniosła posiłek, będzie kontynuował i upychał wszystko wgłąb gardła następnymi pięściami. Nie była pewna, czy to tylko wolne połacie umysłu pozwoliły sobie na tą krótką wizję rozumiejąc jej myśl jako prośbę, czy może widzi to naprawdę i kontynuuje zaczęty kiedyś gorączkowy sen, tak ciągnięty uparcie przez żałosną dolę. Na gzyms i groty, dlaczego nie mógł schylić się i użyć przełyku, jak każdy inny? Zmrużyła oczy i zrównała czoło z poziomem nieba. Co jeśli wszyscy obcy cierpią na tak tragicznie paskudną przypadłość? Jeszcze dziesięć księżyców temu pogoniłaby go skąd przyszedł, może jednak od zawsze miała rację? Chyba, że to cecha gatunkowa wężowych. Czy któremukolwiek może czasem przesadnie romantyzowanemu obiektowi, który otrzymał jej uwagę, przyglądała się, jak je? O nie. Ten był pierwszy. Poświęciła jeszcze moment, by przekląć w głowie co tylko jest teraz w stanie i spojrzała z powrotem na biesiadnika, jakby przywołana jego uradowaniem, zawyciem, klaśnięciem. Jego wcześniejsze słowa dotarły do półolbrzymki, jednak próżno im było szukać odpowiedzi od razu.
Wywinęła wargi w obrzydzeniu, już raczej jedynie odgrywanym niż wciąż świeżym i silnym tak, że kąciki jej ust wyglądał teraz jak przyozdobione grubą, czarną, błyszcząca koronką. Rozwarła lekko pysk i już przesunęła językiem w przód z zamiarem rozpoczęcia zdania: "........
...
Nie znała imienia Samotnika.
Coś jej, najwyraźniej, z tej upojnej i spokojnej rzeczywistości, w której to miała przyjemność go pierwszy raz spotkać, umknęło.
Nie zawahała się jednak nawet przez moment – język, który mimo prostego zamiaru poniesienia imienia w przestrzeń poległ, szybko i płynnie poszedł dalej, pozwalając jego właścicielce mlemnąć się po nosie na tyle dyskretnie, na ile mlemnięcie po nosie w ogóle dyskretne być może.
No cóż.
Bezpośredni zwrot. Może wcale nie musi przywoływać jego uwagi imieniem.
Czy w ten sam sposób zabijasz upolowane zwierzęta? – chciała wybrzmieć karcąco, może lekceważąco... a wyszło tak, jakby ją to martwiło. Zmarszczyła nos. Podążyła oczyma za ruchem jego wężowych łap. Obcych gestów. Dość pusto, jedna kwestia ją męczyła.
Ty nie polujesz. – przekrzywiła łeb, jednocześnie wyciągając go lekko do przodu. Nie przemawiało przez nią oburzenie czy zdziwienie, a jakby niepokój. Coś było nie tak. A niby pytał o możliwość połowu.
Poderwała się.
Trzeba było gadać – warknęła, choć brzmiało to nie do końca oczywistą nutą żartu. – jestem Łowcą, to mój obowiązek, mój haczyk. – całkiem przyjemny, chodź poddziczały uśmiech z użyciem kłów zawitał na pysk Pacyfikacji, jasno zapraszający smoka, by ten za nią podążył, gdy już za chwilę pognać miała o platformę wyżej, o bardziej przestrzenne usypisko ziemi i pionierskiej zieleni obok, kończąc przy okazji tego swój wywód.

A więc, wracając... zemsta bogów? Jesteś wierzący? – zapytała, przysiadając na trawie, mrużąc oczy i unosząc łeb. Ale szybko zdała sobie sprawę z tego, że nie powinno ją to dziwić. Upodobanie Wolnych Stad do poświęcania swoich żyć bajkom i kultom nie były niczym wyjątkowym.
Pierwszy raz słyszę takie określenie. Dotychczas spotykałam się tylko z tęsknotą, bo jeśli chodzi o naszych, to nie jestem pewna, ile z wszechpanującego stwierdzenia "kiedyś chodzili wśród nas, a całkiem niedawno zaginęli" można wyciągnąć prawdy, a ile jest to tylko część samych wierzeń. Kamanorjeśli w ogóle istnieje, dodała w myślach, rzeczywistość poświęcając na pauzę odpowiadającą długości tej myśli – nie za co się mścić. Jest panem Ognia i Siły. Ogień jest Silny. Nie wiem jak reszta patronów, ale nie sądzę, by inne stada były gorsze – oczy i łeb wróciły na swoje miejsce. – Ale tak właściwie to tak, czasem zdarzają się nam... podobne temu określeniu, "zemsta bogów", przypadki. Jeśli pewnego dnia rozbudzi cię z letargu chór setek niosących zapach każdego ze stad skrzydeł, walących o kłębiące się, przytłaczające powietrze, sunące znad lasów klękających pod łapskami skolopendry ze szkła większej niż najpotężniejsze góry, jakie miałeś przyjemność lub nieprzyjemność widzieć, jasno nadciągającej na tereny stad – przerwała na moment – to bądź świadom, że to normalne. – wzruszyła barkami – chyba przynajmniej raz w życiu każdego smoka ma miejsce jakaś taka klątwa. Jak byłam młodsza udało mi się wziąć udział w misji aby... odnaleźć zło? – skrzywiła się. To było tak dawno temu i tak niepotrzebne – czasem możesz natknąć się w okolicy na mniej lub bardziej złośliwe duszki. Mają jakieś bezsensowne imiona, ale pamiętam tylko Nakimę. Pilnuje piskląt, aby nic ich nie zjadło gdy biegają po polanach samopas. I to ona wysłużyła się swoimi podopiecznymi i szukaliśmy dla niej powodu, dlaczego nasi opiekuni postradali zmysły. Dosłownie parę dni przed tym z nieba sypały się kule ognia, zostawiając po sobie kratery, przyciągając człowieczą zwierzynę na koniach. Jeszcze przed tym Jaskinie Proroków, jeden z chyba ostatnich fizycznych dowodów niknącej od dawna wiary i księżyców kultury, został zniszczony wraz z upadkiem tak zwanego Skalnego Giganta. Podłóż go sobie pod obraz szklanej skolopendry i już znasz początek tej historii – wyszczerzyła się – przylazł pewnego dnia, wszyscy zebrali się, by go zabić, w międzyczasie część pozabijała samych siebie, jak zwykle. Ale jak widzisz, to nie był to koniec świata. I jeszcze zobaczysz, że nie był to ostatni przypadek. Kamienne zwłoki zdobią teraz przestrzeń wyspy na jeziorze, otwarte dla zwiedzających. – i zakończyła, jakoś tak bez przekonania, ale słyszalnie szczęśliwsza, gdy z jej strony zapadła cisza. Choćby i chwilowa.

Mniejsza o takie bzdury. Pozwolę sobie przejść teraz do najwyższej ze sztuk. – Ognista wstała i od razu wyglądała... Inaczej. Potężne cielsko nie zawsze żyło do pełni swego potencjału, często noszone leniwie i w przeświadczeniu wielkości tak wielkiemu, że nie prosiło się o fizyczne jej okazywanie. Teraz stała jednak wyprostowana, grube przednie łapska złączone były u nadgarstków, trochę krótkawy jak na smoka ogon odstawał w przestrzeń i wisiał wdzięcznie końcem płetwy, a najsprawniej z tego wszystkiego wyrzeźbiona głowa spoglądała z wygiętej w łuk szyi poważnie patrzącymi oczyma, ale nieprzesadnie wyegzaltowanym czołem na niższego sobie samca. Gdyby smok, który porównał raz jej osobę do godnej bogom, miałby jakkolwiek podobne wadze dla niej znaczenie, co rozbudzone teraz umiłowanie własnego zawodu, lub jakiekolwiek tak właściwie, przypomniałaby jej się myśl, że wygląda jak statua w panteonie. Jednak nie przypomniała jej się. Nawet próżność nie sięga profesji.
Łowiectwa. – ruszyła, powoli, bokiem. Samo mówienie było czynnością tak nużącą, że nie zamierzała jeszcze do tego stać.
Pożywienie jest tutaj na wyciągnięcie łapy i gdziekolwiek nie pójdziesz jej szukać, pamiętaj o tym. Każda przetarta kora, wyłamana przez borowinę ścieżka, nadgryziony kapelusz i obsikany kamień to znak, że nie jesteś sam. Oczywiście nie każdy ślad zwiastuje, że minąłeś się ze zwierzęciem dosłownie o krok – obskubana przy czubku krzewinka może mieć uszkodzone liście pachnące silnie i obłednie, z konturem z wciąż płynnych, lepkich soków; a może mieć je i obumarłe. W niesce odcisku kopyta wciąż może utrzymać się woń, powiedzmy, koziorożca właśnie – i zbliżywszy się do Samotnika na odległość krótszą, niż w dotychczasowym spacerku, ale podobną do tej, przy której chciała mu narysować Serce, przysiadła, szponem lewej łapy wgłębiając się w miękkie podłoże, pociągając, powtarzając tuż obok – zostawiając po sobie bardzo surowy i prymitywny, jednak zważając na odwzorowywany kształt, naprawdę realistyczny ślad po rogatym kopytnym. Chwilę po, tuż obok, gadzie palce zmuszone były wykazać się zdolnością o krok wyższą i udać wklęsłą płaskorzeźbą już ślad drobniejszych, kotowatych łapek –lub żbika. Lub czegokolwiek innego. – wstała ponownie i wróciła do ruchu – A może być już dawno wywianą przez wiatr, a sam trop przysypany lekko też z jego pomocą – szczególnie na pustyniach, gdzie wgłębień w piachu nie chroni żadna gęstwina. Ślady w śniegu – znasz, odwiedzający nas czarodzieju, śnieg? – przystanęła na moment, zawieszając pytający wzrok na łbie purpury, rozpaczliwie tęskniąc za widokiem źrenic. – – ślady w śniegu są chyba najprzyjemniejsze. Od razu widoczne na tle białej pustki i łatwe do ocenienia – obłe i przysypane jasno każą się zignorować, ostro zaznaczone jeszcze same wskażą kierunek. Co tam jeszcze... Wyleżałe placki w trawie czasem wciąż mogą być ciepłe. Jak i odchody. Zawsze, zawsze znajdując czyjś ślad zastanawiaj się, ile czasu minęło, odkąd został porzucony. I nie poprzestawaj na jednym – im więcej wskazówek znajdziesz, tym sprawniej określisz, ile zwierząt będziesz w stanie znaleźć i zabić, gdzie poszły, czy wleką się spokojnie, czy biegły, czy są czujne. I pilnuj wiatru. Może ci przynieść informacje o ich stanie i położeniu szybciej, niż oczy. – choć nie mówiła szybko czy niedbale, zrobiła krótką przerwę. Dla niej kaody, kyhuse i ksoei znaczyły tyle, co zgadywanka z pomocą otaczających ich jej słów, a jej własne dla obcego? Bokiem języka poprawiła ułożenie spoczywających na jej dolnych kłach obwisłych warg, choć właściwie dla ułamkochwilowej ulgi od ich niedbalstwa – jako, że szybko wznowiła niespokojne koła po przestrzeni przy wodospadzie i dalsze mówienie.
Wiatr nie powstrzyma się, aby zdradzić i twoją obecność. Pilnuj go – skąd wieje, jak szybko, jak zmiennym był odkąd rozpocząłeś polowanie. Możesz wspomóc się kamuflażem i odpowiednio do wylizanych wcześniej łap i boków, lub wyturlanych w błocie poprzyklejać mech czy liście. Mniej rzucać będziesz się w oczy i mniej roznosił smoczą woń. Choć, jak długo znam takich, jak ty, to zawsze preferujecie używać czaru, gdzie tylko jesteście w stanie – kąciki pyska uniosły się lekko, skracając czarny łuk wpływający spod oczu, w zaczepnym uśmiechu. Jakby łowiectwo wymagało od niej pełnej powagi i szacunku lecz magia to coś, przy czym może już zachowywać się swawolnie – ale nie mogę mówić ci, jak masz czarować. Jakaś chłonąca, upstrzona zielenią błona, lustrzana bariera, nie wiem. Zostawię to tobie. Również, kiedy zobaczysz już swój podwieczorek i będziesz musiał podkraść się do niego tak, aby twoja obecność pozostała nieodkryta do samego końca. – samica skończyła mówić i jej krok zmiękł. Jeśli samotnik przyjrzałby się teraz jej łapom dojrzałby, że wywija nimi pełniej w nadgarstku, kładzie spokojnie paliczki, by ucałowały ziemię prędzej niż szpony, a same kończyny obniżyły jej ciało, będąc zagiętymi częściowo w stawach. Zawisła głowa i dla pewności uniesiony nieznacznie ogon, wraz z korpusem, sunęły teraz niezmiennie na tym samym poziomie, wszelkie zmiany w ułożeniu teraz łap zatrzymywały się w silniejszym lub lżejszym zgięciu. Jeśli nie obserwacją, nauczany od razu mógł wychwycić różnicę w niesionym przez samicę dźwięku – wcześniej spodziewanym, jak na tak sporego smoka, teraz niemal całkiem tracącym się podczas kolejnych kroków prowadzących ją w kółko. Również oddech znikł, choć spora klatka piersiowa nie zamarła. Tłusta lwica, puma kontynuowała – ja do skradania angażuję całe ciało. Im zręczniejszy jesteś, tym będzie ci prościej, choć hołdując któremukolwiek ze stylowi walk możesz wyuczyć się tego dostatecznie porządnie. – przystanęła i uniosła łeb. – Jako władający jednak maddarą, możesz porzucić fizyczne troski i wyciszyć się całkowicie tylko jej pomocą. Mój znajomy niósł przez najbliższą sobie okolicę niewidoczną w żaden sposób tarczę, na której to poziomie traciły się dźwięki. Możesz okryć sobie czymś podobnym tylko łapy, na położenie ogona i wąsów – czarujących, czarujących wąsów – zważając wziąć klasyczny sposób. Możesz wszystko, prawda? – drobna nuta złośliwości wkradła się w głos nauczycielki – Teraz, właściwie, już dosłownie.
Pamiętaj tylko, że czas nie jest twoim przyjacielem. Szukanie wymaga uwagi i metody, skradania uwagi – ale im szybciej jesteś tylko w stanie coś zrobić, tym lepiej. Zwierzęta nie będą na ciebie czekać. Dla nich to dosłownie kwestia życia lub śmierci
– kły wyszły sprowokowane odsunięciem się w uśmiechu warg, a samica była widocznie zadowolona z siebie. Położyła się na brzuchu.
No, już. Ruszaj. Większa zwierzyna łowna nie lubi zaglądać na wspólne, ale wszędzie tam, gdzie nasze zapachy nie wyparły zapachu naszych poprzedników, powinieneś być w stanie odnaleźć jakieś ślady. Smoków, drobniejszego stworzenia. Znajdź, zastanów się, co to było, co robiło, gdzie udało się potem. I wyjątkowo tym razem nie chcę cię przy tym słyszeć i czuć. Jeśli cokolwiek będzie ci wciąż obce, możesz budzić. – powiedziała spokojnie, przymykając jedno oko, a gdy skończyła, ułożyła łeb na przednich łapach. Ale nie zamierzała drzemać.

: 18 sie 2019, 23:10
autor: Insygnium Żywiołów
Rozdzielenie płatu wody było łatwe, wystarczyło tylko, że Kuhu złamał go jak patyk z lekkim przekrętem prawej dłoni. Mając dwie niesymetryczne, lekko lejące się kule, zmarszczył lekko czoło, bowiem Wronka – na którą skierował swój jakże niewidoczny, niegdyś skupiony wzrok – wydęła usta. Obserwując jej poczynania, jeden kawał wyrzucił za siebie, a ten natychmiast puszczony z więzów maddary poddał się sile grawitacji i rozprysnął się po ziemi jak woda, którą, bądź co bądź, był. Drugi zaś rozciągnął, łapiąc leciutko za oba koniuszki, by stworzyć cieniutką linkę, którą natychmiast przełożył przez lewy kieł.
 Nagle uniósł brew. Mielaa pochyliła się ku niemu, łeb przekrzywiła, jakoby sprawdzała czy ma wszystkie pokłady jego atencji na sobie, po czym ze zmartwionego tonu wkroczyła w warknięcie bez uprzedzenia. Jednak nie czuł groźby ani zdenerwowania. Twarz mu się wygięła w łuk. Przez chwilę nie rozumiał co się dzieje, chciał wyjąć zza zęba nić, unieść głos, spytać o cokolwiek, co się teraz dzieje, lecz ona… kontynuowała, jakby nigdy nic, jakby takowy przeskok był czymś zupełnie normalnym dla jej domu. Powieki opadły mu do połowy. Czarodziej zacisnął palce na końcach wody tak mocno, że aż zadygotały z nacisku. Oczy zajaśniały, podpalone jakimś płomieniem, ale ten zamiast się odezwać… ot, puścił nonszalancko linę i zaczął poruszać prawą dłonią na miarę odpychania powietrza czy też szlacheckiego kopania w ziemi pełnymi ruchami nadgarstka. W styczności ze śliną nić ożyła, poczęła się wić wokół zębów i tańcowała jak szalona od górnej szczęki do dolnej, nieustannie szumiąc mu w pysku.
 Dmuchnął lekko przez mały dziubek, lodowata mgiełka buchnęła mu przed oczyma, aż poczuł lód na kłach. Naturalnie chciałby usadowić się z zadem na kamieniu, wyprostować kręgosłup i przeczekać krótką chwilę do momentu, w którym poczuje jak jego niebieskie dziąsła odmarzają, lecz gdy tylko przegonił natrętną mżawkę sprzed oczu ona zniknęła.
 Wybałuszył oczy. Chyżo przeczesał teren, siedząc jak sparaliżowany, serce zabiło głośniej niż ktokolwiek by przypuszczał. Ogon zadrgał odruchowo, uderzył powietrze jak rozzłoszczony bicz, łapa spoczęła drętwie na podłożu ale jej nie widział. Za nic. Olbrzymka uciekła mu z pola widzenia. Miał wrażenie, że coś w jego łbie pękło, odczuł jakąś dziwną niemożność, stalowe kajdany zrzucone na niego z niebios, lecz wreszcie… oddech wygramolił się z płuc. Nietrwały uśmiech zawitał na zmartwionej twarzy. Zauważył jej cień na wyższej platformie, wewnętrznie zły na siebie, że nie zauważył jej ruchu, że nie spostrzegł jak ucieka sprzed jego twarzy, że nawet nie poświęcił sekundy na zauważenie jakiegokolwiek znaku od niej, że kierują się w inne miejsce – pośpiesznie dotknął swój pysk, drugą ręką pstryknął, wstał szybko i, złapawszy torbę, ruszył za nią susem. Pazury zgrzytnęły o kamień, Kuhu splunął ciepłą wodą pod łapy, po czym – widząc tłusty, ruchliwy zad towarzyszki – zmełł przekleństwo w kłach i podbiegł do niej tak, jakby mu frędzel stał w płomieniach.
 Sapnięcie ledwo wydostało się na świat, kiedy przysiadł się do niej w pełnym słońcu. Bez jej pozwolenia bezszelestnie położył się tuż obok, oparł łeb i… słuchał każdego słowa nieznajomej, która na pozór przypominała bajkę dla niegrzecznych piskląt. Nawet nie zwrócił uwagi na jej pytanie, zresztą morska olbrzymka też nie wydawała się zainteresowana odpowiedzią – czy był wierzący, czy nie, nie grało żadnej roli w tej jednostronnej konwersacji, bowiem samica, jak się wydawało, znała już odpowiedź. Kuhu nie obawiał się stwierdzić, że samica znała odpowiedź na wszystko, co stało przed nią pod znakiem zapytania, bo najwidoczniej takie podejście było najbezpieczniejsze w Guardo hao Paulen. Bał się tylko, że w terenach, gdzie deszcz ognia występował bez zapowiedzi a smoki bez rygoru mordowały siebie nawzajem, musiał dostosować swój mózg do takiego prostego, łapczywego usposobienia, jaki posiadała rozmówczyni, bo – jak sama powiedziała – na tym się nie skończy. Jeszcze ujrzy te wszystkie dziwactwa barierowców.
 Podniósł na pozór znudzony wzrok wraz z podniesieniem się giganta. W ciszy, jaka nastała, nie mógł nadziwić się temu jak taki ktoś potrafił być zarówno zwinnym, co i atrakcyjnym. Światło idealnie oplatało tłuste cielsko bezimiennej, zaś w małych oczach gubiło się w jaskrawej żółci. Lubił bardzo… jej słuchać, choć niekoniecznie mu to wychodziło. Okiem wodził po jej ruchliwym ciele, po każdej refleksji światła, po każdej fałdzie oraz każdej łusce, chcąc w myślach przedłużyć sam wydźwięk słów, opowiadania o tym, że o jedzenie tu nietrudno, czy też stwierdzenia, że wszystko na świecie może być znakiem obecności. Znakiem, który narysowała, będąc tuż nieopodal. Czuł jej oddech na swoim nosie ale na niedługo – a to jest właśnie w niej najlepsze – bo wymknęła mu się niczym piach przez palce. Nawet nie spostrzegł jej surowego, nauczycielskiego tonu, zbyt rozmarzony w swojej percepcji damskich zachowań. Położył łeb lekko w łapach, obserwując każdy jej krok.
 Teraz tylko teoria skradania, działanie wiatru – przekręcił oczyma – oraz ograniczenie zapachu. Zgrabnie przechodziła z tematu na temat, to musiał przyznać, lecz jeszcze zgrabniej z akcji na akcję. Wąsiska mu zadrżały na enigmatyczny widok ruszających się paliczków po ziemi oraz milknącego poszeptu trawy. Nigdy przedtem nie widział łowieckich popisów na żywo, toteż tak zgrabne ruchy wprawiły go w nieogarnięty zachwyt i uniesienie duchowe pewnego sortu. Jednak wszystko się kończy, tak też i po krótkim pokazie reszta słów, w tym kąśliwe stwierdzenie, wpłynęły lekko do jego umysłu. Po chwili namyślenia wstał, gdy łowczyni legła na ziemi, jakoby synchronicznie zmieniając robotę. „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj.” samo cisnęło się na język.
 Zmrużył lekko ślepia, odsuwając się o kilka powolnych kroków. Wyciągnął lewą łapę na trawie do przodu ruchem tak delikatnym, jakby przeciągał paliczki po plecach oswojonego zwierzęcia, a następnie zatoczył półkole, wstrzykując pokaźne sumy maddary w grunt. Wraz z wyobrażeniem, surowa moc pognała pod korzeniami i kiełkami wprost przed siebie, rozszczepiła się kilka razy niczym dzikie pnącze, a następnie… nastały lekkie drgania, które tylko jego źródło mogło odczuć, a ono – źródło – podskoczyło. Dłonie nie mogły ustać w bezruchu, lekko wibrując, miał wrażenie, że skupisko magii huczy radośnie, zaś pod skórą czuł powtórzone kilka razy mrowienie, przez co był pewien. Niecały ogon przed nim, pod koroną małego drzewa, leżały trzy organiczne rzeczy, po czym, dość niespodziewanie, cztery. Miał w zasięgu każdą drobinkę w tym elemencie, pod prawą, grubą gałęzią, dwa szpony od pnia, kciukiem przekierowawszy rozszczepione nici mocy w to miejsce, przeżywał na wewnętrznej stronie dłoni to, czego żaden smok by nie doświadczył: pełzające dżdżownice oraz wędrujące mrówki, zdałoby się, zamieszkały pomiędzy palcami czarodzieja, lecz nie o tę metropolię chodziło. Zamknąwszy oczy, Kuhu widział trzy skorupki orzechów oraz małego, ciepłego, wodnistego bobka, który dopiero co spadł. To było wystarczającym dowodem na to, że jest świeży. Przybliżył nos do drgającej łapy, zaś mocą posłużył się wyżej – podniósł środkowy palec, a nozdrza rozwarł do degustacji zapachu. Wąchał podmokłą korę, korniki, zielonkawe liście i niepełne, obumarłe pęki, pożarte przez owady, aż wreszcie… gryzoń był zaniepokojony nienaturalnym ruchem gałęzi, wszak niepokój nosi swój specyficzny zapach; w reakcji czarodziej odciął źródło od nici.
 Niedługo po tym uniósł prawą łapę. Wiatr gnał naprzeciw niemu. Zapach pójdzie w tył. Będzie szedł pod wiatr. Maddara trysnęła. Zamachnął się. Z całą siłą walnął o ziemię. Wyładowanie. Fala uderzeniowa. Pierścień powietrza zaabsorbował dźwięk plaśnięcia. Zwykły szum, oddech natury brutalnie zatrzymany myślą i źdźbła trawy wyrzucone w górę wraz z kawałkami ziemi.
 Kolejny ruch maddary. Pięć złotych nici wyskoczyło z uniesionej lewej dłoni. Przygotowywane od dawna. Spirala bezdźwięcznie łapała uniesione przedmioty. Traciła na kolorze. Każde okrążenie bardziej obfite, dyrygowane przez nadgarstek samca. Wszystkie grudy ziemi wirowały wraz z linami. Włosy fuknęły ku górze. Niemy spektakl. Gdyby patrzyła uważnie, zauważyłaby jak oczy Kuhu lśnią mocniej niż zazwyczaj. Raptem skierował łeb w jej stronę. Zielone kamienie przeszywały. Skórę, mięśnie, kości. Strzelił wąsiskami. Zamknął dłoń. Tak też i ziemia runęła wprost na niego, wirowała chwilę, brudząc go od nosa po koniuszek ogona.
 A w brudzie odwrócił wzrok od leżącej foki, jakoby wyrwany ze swojej szalonej fantazji. Widział coś, czego raczej nie chciał widzieć przedtem i trudno było z obserwacji wysunąć, o czym tak naprawdę rozmyślał, kiedy zastygł w bezruchu. Wiadome było, że nie miał zamiaru odpowiadać. Nagle nieokreślony dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie. Pokornie pochylił łeb, przypominając dotkniętego skruchą.
 Powtarzając to, co zrobiła niedawno łowczyni, ugiął lekko łapy, ogon – dość luźny mimo spięcia mięśni – trzymał nad ziemią, lekko dotykając frędzelkiem trawy, zaś łeb trzymał tak nisko, jak tylko mógł, by nie szurać grzywą o podłoże. Był zbyt zafascynowanym magią ciała by zbeszcześcić starą metodę skradania bujnym wyobrażeniem wplecionym w rzeczywistość – zresztą tak łowcy z Avalar nie postępowali nigdy, a magowie nie mieli dostępu do… mordowania przyszłego jedzenia. Wyciągnął prawą łapę przed siebie ruchem powolnym i dość łukowatym, prawdziwe szlacheckim, czy nawet na siłę obrzydliwym, by wreszcie położyć ją na ziemi w sposób tak delikatny, jak tylko mógł – najpierw paliczki, potem palce, a dopiero na sam koniec kładł całą dłoń, gdy miał zamiar ruszyć dalej. Spłycił oddech, opierając się głównie na nozdrzach. Upewniwszy się wzrokiem, że nic nie potrąci, raptownie odrywał łapę, by położyć lekko drugą i na przemian, chcąc – niczym duch – zbliżyć się do wiewiórki, która na chwilę obecną pożerała kolejny orzech. Ruchem okrężnym, by wielce inteligentny gryzoń nie spekulował niczego, skradał się dość pośpiesznie, jeżeli tak można to nazwać,nieustannie przybliżając i oddalając łapy od ziemi, a maddarą odciągając niepotrzebne gałązki, czy też balansem ciała omijając poszczególne kamienie, które mogły mu wadzić, przypominając prawdziwego węża.
 Krok za krokiem, znalazł się pod gałęzią – wyjrzawszy lekko, ujrzał wiewiórkę zbyt zajętą wyciąganiem migdała z gęby by go zauważyć. Nie czekał. Wraz z wydechem wyprowadził maddarę, wszak po chwili z lewej łapy znów wystrzeliły złote nici. Oplotły małe stworzonko, a te nawet nie wydało dźwięku. Nic. W sekundę go już nie było. Tylko szelest liści. Podnosił palce, jakoby plótł coś w powietrzu, a nagle spod palców tańcowała mu żywa istota. Żyła, owszem, lecz nie miała okazji tego pokazać, zmuszona do wybujałych manewrów. Kuhu wygiął łuk brwiowy, gryzonia podniósł tuż przed nos – niuchnął, zmarszczył kufę, przyjrzał się ze wszystkich stron jak zabawce, pociągnął za tylną łapkę, to za ogon, to uniósł rudy zad. Myślą zacisnął więzy. Cichy syk uciekł z rozwartego pyszczka, małe ślepia ofiary prawie wyszły z oczodołów, lecz on… tylko podarował jej żałobny uśmiech, taki, jaki widzi się na pogrzebach bliskich, ten na siłę namalowany i przekazany od smoka do smoka, by wzbudzić jakieś resztki optymizmu.
 Idąc z powrotem do ospałej łowczyni, chcąc się pochwalić połowem, uniósł niski głos w zamyśleniu:
 – Jakbym wyglądał z brodą?