Strona 27 z 39

: 29 lis 2019, 11:33
autor: Sztorm

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Kiedy łapy młodzika zatrzymały się nad rzeczką, coś zamajaczyło niepewnie we mgle po drugiej stronie. Diamentowy Strumień nie należał do największych, ale mgła opadająca ostatnio na smocze tereny potwornie ograniczała widoczność. Kształt więc nie niepokoił, był tylko ciemniejszym obszarem, potencjalnie wysokim, wąskim głazem lub pniem martwego, niewielkiego drzewka. Szczególnie, gdy stał tak nieruchomo. Dopiero po paru krokach mgła niechętnie ustąpiła i sylwetka zaczęła nabierać ostrości.
Kara klacz stała nad strumieniem, wbijając w młodzika znajome, jasne ślepia. Bezroga kelpie, o wąskich pęcinach, fioletowym odcieniu sierści i grzywie lekko przyprószonej rdzą. Jedyna taka na całe Wolne Stada.
Awantura prychnęła i poruszyła ogonem, który zabujał się za jej zadem. Nie spodziewała się chmurnika u boku Fena. Nie była jednak nic więcej, jak po prostu zaskoczona. Jeśli ten obłok gazu był towarzyszem białołuskiego, nie miała się czego obawiać.
Sztorm tymczasem podniosła się powoli dalej, w dole potoku. Uniosła łeb, niepewna i stęskniona. Dziwne uczucie ściskało jej serce, uczucie które nie do końca potrafiła umiejscowić. Łapy drżały odrobinę, gdy dźwignęła swoje ciało w górę i westchnęła bezgłośnie. Serce biło tak mocno, że echo uderzeń odbijało się w jej uszach. Więzią popłynęło wspomnienie, młodziutka klacz zwinięta w kłębek w tunelu, który aż śmierdział smokami, ale to co było na zewnątrz przerażało ją bardziej. Stulecie uśmiechnęła się miękko i wzięła kilka głębokich oddechów.
~ Masz rację, moja miła. Nawet stając naprzeciw Kaskady tak się nie czułam. Boję się. ~
Opadło ją uczucie wsparcia i miłości. Nieco niepewności, po czym obraz ze ślepi stojącej na brzegu kelpie. Patrzyła, jak wyrastał na drugim brzegu potężny i silny samiec o białych łuskach. Muskuły rysowały się pod skórą, a jesienne słońce odbijało się w jego jasnych ślepiach. Przy krzywych rogach unosił się kompan. Sztorm westchnęła miękko, patrząc oczami kelpie całkiem oczarowana. Był piękny. Majestatyczny prawie, wyrósł na wspaniałego smoka. Nieco pokrzepiona widokiem, powoli ruszyła w górę strumienia, by po kilku uderzeniach serca wyłonić się z mgły. Pojawiła się po części za smokiem, a po części po jego lewej stronie, widoczna kątem oka, jeśli patrzyłby naprzód.
Wyrosłeś.
Jej głos, ten charakterystyczny niski baryton, który tak łatwo pomylić z samcem, brzmiał niespodziewanie chropowato. Nie planowała tego, ale nie czuła jak bardzo wzruszenie ścisnęło jej krtań, póki nie zobaczyła go na własne oczy. Wyłaniając się z mgły jak niebieski duch, wyglądała jak dawna Sztorm – ze sterczącą piaskową grzywą, opadającą na jej ramiona i parą ślepi turkusowych jak dwa zamarznięte górskie jeziora. Jedynie obręcz srebrnych łusek oplatała jej szyję i część grzywy w tym miejscu była biała jak mleko. Jej świadectwo zmartwychwstania.
Patrzyła uważnie, czekając na reakcję syna. Na pysku przywoływała cień dawnego uśmiechu, półgębkiem wykrzywione wargi.

: 03 gru 2019, 23:50
autor: Przesilenie Północne
W pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na majaczący za rzeką kształt, nabierający powietrza już niemal, by rykiem wezwać łowcę. Ale w mgłach zamajaczyła niewyraźnie końska sylwetka, a on zatrzymał oddech w piersi, przenosząc na nią spojrzenie.
Wiele było kelpie, ale tę jedną znał na tyle dobrze, by nie pomylić jej sylwetki z żadną inną. Wpatrywał się w kształt, skołowany psotami, które płatał mu umysł; bo przecież jeżeli żyła jeszcze, to nie tutaj, nie pośród smoków, a bez swojej własnej kompanki.
Ale wyłoniła się z mgły, a w jesiennym świetle błysnęła rdza grzywy, zamigotała lśniąca fioletem sierść i na wskroś przeszyły go jasne ślepia. I momentalnie poczuł, jak nie może nabrać powietrza, rozedrgany cały, odsuwający spojrzenie w inne miejsce. Myśli kłusowały, ale ona stała tam wciąż, z ogonem smaganym wiatrem.
Awantura? – wyjęczał, z trudem zmuszając głos do opuszczenia gardzieli i skarcił się zaraz, słuchający bajań umysłu, których nie powinien był słuchać.
Ale potem rozległ się głos.
Nie musiał się obracać, by wiedzieć. Zacisnął szpony, ze świstem nabrał powietrza, przycisnął skrzydła do siebie jakby w obronnym geście, nie przypominający już zupełnie dumnego mężczyzny, a jedynie bezbronne dziecko. Jedynie bezwładna łapa została w tyle, ciągnięta po ziemi.
Od walki wiedział, że to możliwe. Sam przeżył. Powracając myślami do Koszmaru, we łbie rozkwitało na powrót mgliste wspomnienie zadanego przez niego pytania – czy sama czuła się tak, umierając?
Życzył sobie znaleźć na to odpowiedź. I gdy stanął już na powrót na ziemi, trójłapy, częściowo już pogodzony ze stratą sprawności, zadawał sobie pytanie: dlaczego.
Chociaż wtedy pragnął odpowiedzi, wciąż był tutaj. Przebił się przez granicę pustki, wynurzając się po stronie żywych, chociaż tonący w krainie umarłych.
Teraz wiedział, dlaczego.
Nie mógł na nią patrzeć. Nie mógł, nie chciał, ale musiał, musiał. Czuł się, jakby unosił dwa ciężary, a nie jedno spojrzenie – i gdy tylko objął nim Sztorm, zachłysnął się powietrzem, wciąganym panicznie w haustach.
Zapiekły go ślepia, rozbolał go pysk od ściskania dziąseł i powiek, mięśnie paliły jak po biegu. I tak jak Sztorm nie bała się tak nawet przed Kaskadą, tak on nie rozpadał się tak nawet przed ludźmi.
Stał bezradnie, ale przez szok pierwszy, zamiast radości, zdążył się przepalić słaby zapach siarki.
Pociągnął słabo nosem, a potem raz jeszcze, gdy niedowierzał. Obezwładniający i fizycznie bolesny wstrząs zalała chłodna, wściekła fala.
Ogień. Zdążyła prześmierdnąć odorem siarki, Ognistych, ich uzdrowicieli. Żyła. Miała się dobrze wystarczająco długo, by wtłoczyć się w życie innego stada, a on, gdyby nie ten durny przypadek, za który był teraz tak wściekle wdzięczny, nie wiedziałby o tym nic. Nie szukała kontaktu, nie odzywała się. Zrzuciła odpowiedzialność za całe życie, które pozostawiała za sobą na barki pisklęcia i gdy chwiejnie wytrzymało ten ciężar, pojawiała się znów, beztrosko i bez jakichkolwiek przeprosin.
Wpatrywał się w białą obręcz, czując, jak na powrót w piersi pali się dawna nienawiść, parząc od wewnątrz i buchając mocniej, gdy jego wzrok przepełz przez jej półuśmiech i wlepił się w jej ślepia. I starły się dwa spojrzenia; jedno może spokojne, może stęsknione i przepełnione obawą, a może matczyne i harde – i drugie, płonące wręcz, zwężone nienaturalnie.
Miał rację.
Zostawiła ich.
Biczował się o to przez tyle księżyców, a miał rację.
Przeżyła. Może koczowała poza barierą. Ale ten zapach… nie potrafił go wybaczyć. Nie tego, że spotkali się zupełnym przypadkiem, nie, że nie sięgnęła po maddarę. Że poczuła się gotowa, by wrócić do życia i ktoś inny miał prawo zaznać tego wcześniej. Że żyła, nie próbując nawet, by ani oni stali się cząstką jej nowego życia, ani ona ich.
I jak to, cholera, bolało, bo otworzyło po drodze wszystkie zasklepione wcześniej rany.
Nowa rodzina wie cokolwiek o starej? – zasyczał.

: 05 gru 2019, 16:49
autor: Sztorm
Bogowie ależ on urósł...
Dopiero, gdy skulił się jak dziecko dotarło do niej, że nawet przygarbiony jest wyższy od niej. A kiedyś to Sztorm była największym smokiem w Wodzie. Chłonęła wzrokiem każdy detal jego sylwetki, szerokie bary, potężne skrzydła, białe rogi. Spłynęła wzrokiem i zatrzymała się na chwilę na łapie, bezwładnej i opatrzonej różowym śladem. Brwi zbiegły się w marsowej minie, gdy badała wzrokiem wzór na zadzie i znaczy ubytek, jaki się utworzył.
Kiedy wbił w nią spojrzenie, zapiekło. Widziała wściekłość i żal w jego ślepiach. Czuła ból w piersi, aż zabrakło jej oddechu. Zmrużyła własne oczy, nie mogąc prawie znieść tego wzroku. Prawie. Nie zasłużyła sobie bowiem na odwrócenie spojrzenia.
Patrzyła i przyjmowała chłostę, jaką wymierzały jej jego ślepia. Nie podeszła bliżej, nie czuła by było jej wolno. Czekała, aż Fen uspokoi się i odezwie.
Nie kryłam przed Zewem swojego pochodzenia, kiedy znalazł moje sponiewierane resztki na Terenach Wspólnych. – odpowiedziała spokojnie, tym samym tonem, jakiego używała, by ukoić jego nocne koszmary dawno, och tak dawno temu. Niskim, tubalnym, miękkim i ciepłym, tonem jakiego nigdy sama od rodzica nie usłyszała. Kącik uniósł się w uśmiechu półgębkiem – Byłoby ciężko, pokonałam go kiedyś dla Wody na Arenie.
Westchnęła ciężko i dopiero wtedy opuściła łeb. Pokręciła nim, jakby pozbywając się myśli i próbując rozplątać jęzor. Widziała jego gniew, słuszny i sprawiedliwy. Nie było ucieczki, nie było chowania się za cwanymi docinkami, za pustymi spojrzeniami. Jak to powiedziała do Godnego? "Byłam słaba i nie chciałam, by ktokolwiek mnie widział"? Bujda. Kłamstwa na pokaz, bo nie umiała przyznać się do prawdy. A ta była skryta w słowach, jakie mówiła do Zewu w grocie pod wodospadem. Przepływała obok rozmów ze Spuścizną, wierciła jej dziurę w sercu od kiedy postawiła pierwszy krok na plaży Zimnego Jeziora, ranna, niema, zmartwychwstała.
Zawiodłam Wodę. – słowa padały powoli, jakby dokładnie przemyślane i dokładnie wsunięte we właściwe miejsca. Każde z nich wyryte było w jej sercu, piekło bólem piekielnego ognia. Uniosła łapę i zacisnęła szpony na nasadzie pyska, zaciskając powieki z całych sił – Zawiodłam was. Nie zabiłam jej. Próbowałam, naprawdę próbowałam. Dałam z siebie wszystko, ale ona była zbyt doświadczona, dwa razy starsza... Lepsza.
Powiedziała to. W końcu głośno, gdzie nawet przed samą sobą nie potrafiła tego przyznać. Od momentu kiedy obudziła się w tej przeklętej grocie wiedziała to, ale duma i upór nie pozwalały jej tego powiedzieć. Gwałtownie machnęła łapą w bok, w bezsilnej złości i zamilkła, patrząc na Awanturę przestępującą nieśmiało Diamentowy Potok.
Od bogów dostałam drugie życie, ale urwała mi głowę. Straciłam głos, częściowo oddech, nie mogłam walczyć. A śmierć była tak zimna, tak... Ostateczna. – drgnęła gwałtownie, przebiegły ją dreszcze i dopiero wtedy przesunęła pysk i wbiła spojrzenie w syna – Jak mogłam wrócić, kiedy miałam was bronić, a zawiodłam siebie, bogów... I was...?
Niski głos przy końcu wypowiedzi stał się nieco chropowaty. Spojrzenie, które patrzyło na Fena nie było tą zimną taflą, jaką Stulecie odgradzała się od świata. Było jak topniejący śnieg, który wydawał się wypełniać jej ślepia po brzegi. Zmęczone ciężkim życiem, śmiercią i nową szansą, na którą próbowała zapracować sobie dzień i noc. Pełne gniewu, nie na syna, ale na siebie, na swoją słabość. Odbiciem wewnętrznej pogardy i bezsilności. Przepełnione bólem rannego zwierzęcia, jakim od dnia zmartwychwstania była jej dusza.
Awantura prychnęła cichutko i stanęła na wyciągnięcie łapy Fena, w potoku. Patrzyła żałośnie, zupełnie jak nie ona. Zniknęła gdzieś butna i chłodna postawa towarzyszki jego zabaw dziecięcych. Za to był smutek bladych ślepi i echo cierpienia, jakie targało jej towarzyszką.

: 05 gru 2019, 20:37
autor: Przesilenie Północne
I on nie odrywał spojrzenia od niej, z pyskiem wykrzywionym złością, nie kryjący się z nią wcale. Jedynie mięśnie pyska drgnęły, gdy usłyszał, jak ubrała w słowa odnalezienie przez Zew, ale jego gniew wydawał się buchać jedynie mocniej, jak używała głosu, który wydzierał jakby schowane głęboko wspomnienia.
W końcu dla Fena, jeszcze do niedawna, były święte i wynoszone na piedestał. Zakurzyły się nieco, odeszły w niepamięć, gdy pozycję mistrzyni miała przejąć Belenus – ale teraz tego podium nie dotykał wcale. I dziwnie było czuć, jak jego ideały były bezczeszczone, bo oceniał ją w końcu, brutalnie i już beż oporów ty pierwszym wrażeniem nadpisując to, co znał do tej pory.
Widział, że chce coś powiedzieć i dał jej tę chwilę, ale oznaczało to chwilę więcej dla niego, konfrontującego wspomnienia i przekonania z rzeczywistością. Oddychał ciężko, a serce hukiem odbijało się w piersi, uszy słyszały grzmot płynącej krwi.
Nerwowo zerknął w kierunku hałasu, który wywoływała Awantura. W oczach jakby błysnęła nie złość, a żal, ale wygrał walkę ze sobą, by jej nie dotknąć. Nie miał też czasu; Sztorm odezwała się po raz kolejny, a on momentalnie obrócił się w jej stronę, wściekły.
Myślisz, że obchodzi mnie ona?! – huknął.
Głos poniósł się po polanie, wzmocniony księżycami wezwań i ryków. Klatka piersiowa rozszerzyła się, błyskając słabym słońcem i różem skóry, gdy obrócił w jej kierunku całe ciało, trzymając się nisko na łapach. Bójka, buzująca wcześniej burzową chmurą, huknęła razem z nim błyskiem niekontrolowanej energii, gdy nagły wulkan emocji Fena zagłuszył jej własne.
Myślisz, że obchodziłby mnie twój wstyd?! – krzyczał. – To, że przegrałaś z nią, skoro wygrałaś ze śmiercią?!
Trzynaście księżyców! Trzynaście! Dłużej cię nie było, niż byłaś! – Rozchylił skrzydła, rozsierdzony. Przez niemal przezroczyste błony błysnęła czerwień jesieni, a w jego ślepiach błyskała czerwień ognia. – Nanshe miała pięć księżyców! Pięć! Myślisz, że wolała nie mieć matki? Musiałem ją wychować! Ja! – ryknął, postępując krok w przód. – Tak jak i resztę! Bo nikogo innego nie było!
Kolejny krok i skok tylnej łapy, gdy nie był w stanie polegać na drugiej z nich. Wyłaniał się z resztek mgły, wyprostowany, olbrzymi, z piersią rozpiętą, skrzydłami na wpół roztwartymi, z kłami błyskającymi z paszczy. I dopiero teraz Sztorm mogła prawdziwie zaznać tej różnicy; zniknęło na dobre to dziecko, które pamiętała i ulubieniec dzieci, który pamiętały wodne pisklęta. Był najgroźniejszą i zarazem najgorszą wersją siebie.
Zawiodłaś Wodę, bo myślałaś, że jesteś z tym sama! – ryczał, a głos miał już zdarty. – Zabili ją inni. I odeszli i oni – wycharczał.
Oddychał ciężko, a gardło go paliło, teraz to on niemal na wyciągnięcie łapy. Ale jej spojrzenie, przepełnione bólem, nie zgasiło wcale tego, co paliło się w jego środku i co wypełzało na zewnątrz przez zwężone, płonące ślepia. Zacisnął zębiska do białości i krwi, gdy usłyszał odpowiedź na niewypowiedziane głośno pytanie. Wspomnienie paliło jak żywe, świeże tak jeszcze, odgrywające się w umyśle co noc.
Gdyby czuli się zawiedzeni, nie daliby nam drugiej szansy – wysyczał.

: 12 gru 2019, 16:43
autor: Sztorm
Krzyczał. Targały nim emocje, oczywiste i zrozumiałe, a ona drżała widząc jak się zmienił. Nie poruszyła się jednak. Stała jak skała, wyprostowana i znosząca jego wściekłość. Patrzyła mu w ślepia, w oczy dorosłego samca, już nie dziecka. Potężnego smoka rasy olbrzymich, a gdy się prostował po raz pierwszy w życiu musiała zadzierać łeb.
Kroczył ku niej, ale nie cofnęła się o krok. Nie ruszyła się, jedynie pysk podnosił się w miarę jak walczyła o utrzymanie kontaktu wzrokowego. W końcu stał, o wyciągnięcie łapy, potężny i gniewny. Naprzeciw jej, zmęczonej, zbolałej, ale nieugiętej. Mogła paść przed Kaskadą. Mogła stracić życie. Wiedziała jednak, że jeśli istniał chociaż cień szansy, że nie straci jego, nie ugnie się. Nawet jeśli miał wyszarpać jej serce z piersi, do czego szerze mówiąc, miał pełne prawo. Ona. Się. Nie. Ugnie.
Nie wygrałam walki ze śmiercią. – powiedziała cicho, a spokojny, basowy pomruk brzmiał dziwnie po jego krzykach – Przegrałam ją Fen, a moja przegrana pociągnęła za sobą śmierć Wilczej i kalectwo Dymiącego. – pokiwała łbem i dodała, nie dając mu czas by się zdziwił – Tak, wiem. Patrzyłam na wasze Ceremonie ślepiami Awantury. Leżąc w dziurze w ziemi, nie mogąc wypowiedzieć słowa, kontemplując czemu bogowie postanowili marnować energię na... Ech!
Wykrzywiła się i zarzuciła łbem, targnęła nim gwałtownie, a piaskowa grzywa poruszyła się na bok, jak u lwa. Wargi wykrzywiły się na moment, ukazując białe kły, w złości na siebie, na świat i na życie, niepotrzebnie skomplikowane i ciężkie. Zaraz jednak westchnęła i wbiła spojrzenie gdzieś w dal, milcząc chwilę.
Chciałabym ją jeszcze zobaczyć. – odezwała się w końcu, powracając zmęczonym wzrokiem na białołuskiego – Nanshe. Odeszłam, bo nie umiałam, nie mogłam i nie potrafiłam być tam dla Ciebie, dla niej, dla nikogo. Wierzyłam, że tak będzie najlepiej. Ale zostawiłam za sobą coś dużo lepszego, niż moja obecność. Wartościowszego niż całe moje życie. – i uśmiechnęła się. Jakoś tak miękko, półgębkiem, śladem starego uśmiechu. Skinęła łbem w jego kierunku i powiedziała, prawie szeptem – Ciebie.
Jak mogła mu wytłumaczyć? Jak mogła zrozumieć jego ból straty matki, skoro ona największych krzywd doznała właśnie przez łapy swojej rodzicielki? Nigdy nie kochała Kaskady, słuchała jej tylko ze ślepym posłuszeństwem i chroniła przed nią kogo tylko zdołała. Wstydziła się, że nie mogła jej pokonać, bo w tym wstydzie krył się jej największy strach... Zerknęła bokiem na Przesilenie, a w jej wzroku kryło się cierpienie. I nadzieja.
Nie jestem z siebie dumna, ale nie umiałam inaczej. Wolałam odejść niż ryzykować, że moja urażona duma, moja porażka sprawi, że zamienię się w nią. Zgorzkniałą. Okrutną... W potwora. – zagryzła szczęki ze zgrzytem, powracając smutnym wzrokiem na syna – Sam w gniewie to powiedziałeś, że jestem taka sama. Pamiętasz? Wolałabym umrzeć po raz wtóry i wisieć na wieczność w tej zimnej ciemności, niż pozwolić Ci naprawdę w to uwierzyć!
Ostatnie słowa to ona wykrzyczała prawie. Nie wiedziała nawet kiedy podniosła głos. Czy on nie widział, że żałuje? Z pod zmarszczonych brwi zadzierała łeb i wbijała w niego spojrzenie, przeszywająco niebieskie. Na policzkach czuła dziwne ciepło i dopiero chłodny powiew zimowego wiatru uświadomił jej, że to łzy rzeźbiły sobie drogę z kącików ślepi w dół, ginąc w grzywie. Lśniące jak małe diamenty...

: 15 gru 2019, 22:08
autor: Przesilenie Północne
Dyszał ciężko, słuchając, zaciskając szczęki tak mocno, że przestawał je czuć.
Wygrałaś – powtórzył uparcie. – Widziałaś. Powstałaś. Tak jak ja – charczał.
Widziała. Obserwowała to wszystko, co się wydarzyło. Myślał, że Axarus nie ma racji, a miał ją cały czas, mówiąc o zaginionej i pojawiającej się wciąż na terenach kelpie.
Odwróciła łeb, więc sam pozostał bezpieczny. I wpatrywał się tylko w bok jej pyska, zaciskając zębiska mocniej, gdy wspomniała o Nanshe, niemal szykując skrzydła, by odejść. I przemknęło mu przez myśl, że nie będzie okrutny; i musnął umysł Nanshe gniewnie, chcąc niemal skończyć rozmowę.
Ale wyszczerzył kły, gdy tylko wspomniała o nim samym.
Mnie – powtórzył gniewnie. – Miałem siedem księżyców. Siedem. Oglądałaś to wszystko, więc wiesz. Że ze stada odeszła czwórka smoków i została nas garstka, ze ślepym, zakłamanym przywódcą. Że to ja musiałem zająć się Nanshe, Mułkiem, Axarusem. Że to ja zebrałem stado. – Głos mu się załamał. – Że to ja polowałem, to ja pilnowałem granic, to j–ja przygarnąłem pisklęta, które porzucił Dymiący… – zaszlochał.
Misterne sploty budowanej przez księżyce tamy, pękające już wcześniej, runęły, ciągnięte gwałtownie falą tłumionych emocji. Zapłakał, kuląc się. Przycisnął skrzydła do siebie, zad przybliżył się do ziemi niewygodnie, gdy niedowładna łapa nie mogła już utrzymać jego ciężaru.
Nikt go do tego nie przygotowywał. W nikim nie miał oparcia, chociaż wydawał się oparciem dla tylu innych i złamał się w końcu, gdy cała jego gorycz znalazła ujście. Wył, beczał jak koza, spuszczając łeb i chowając się niemal, gdy wypełzał z niego cały żal.
Za–abrali mi–i Takharę, a–a Z–zgliszcza odszedł – wyrzucał z siebie szybko między jednym oddechem, a drugim. – O–oddałem poł–łowę te–erenów, bo była nas szó–óstka – tłumaczył chaotycznie, wysoko, świszcząco, jąkając się i głośno nabierając powietrze. – Nie miał k–kto bronić obozu więc przyjąłem Fa–ale – płakał. – I s–straciłem łapę, a Ta–ak s–skrzydła i głos, bo by–yło za późno – Trząsł się, targany szlochem i drgającym oddechami.
I jęczał o łowcach, o zerwanych skórach, wyrwanych pazurach, o przyjecielu, który jak się okazywało, wcale nim nie był. O smokach, którymi musiał się zająć, bo Przystań stała się przystanią dla wszystkich i tych, którym musiał stawić czoła, gdy jego perspektywa nagle wypełzła poza samo stado, a rozszerzyła się na pozostałe trzy.
Wylewał się z niego cały żal, bezsilność i złość. Ból odebranego dzieciństwa, gdy musiał dorosnąć, będąc jeszcze pisklęciem. Że czuł, że ktoś musi wziąć na barki odpowiedzialność całego stada i chociażby miał mu się złamać kręgosłup, dźwignął ten ciężar. Tak skutecznie, że w momencie pasowania go wojownikiem, pasowano go również przywódcą.
Nie czuł się wcale na to gotowy. Życie wydawało się go kopać i na niego pluć, zalewać stado falą wydarzeń, a on improwizował, nie chcąc dać mu zatonąć. Spychał siebie na dalszy plan ciągle i ciągle, bo chciał więcej, lepiej, sprawniej, szybciej – bo myślał, że na siebie będzie jeszcze miał czas.
Nie rozmawiał o tym. Nie mógł, nie umiał, nie potrafił i nie chciał. Z kim, skoro Nanshe była taka maleńka, skoro i ona, i Kryza, widzieli w nim przede wszystkim przywódcę? Skoro Axarusem wstrząsnęły ludzkie tortury? Skoro Belenus zabiła go?
Sztorm była kamykiem, który ruszył całą lawinę. I to do niej czuł żal, chociaż nie powinien. Bo brakło jego ściany i oparcia, którą odebrano mu tak brutalnie; bo przecież póki nie zniknęła, dla Fena wydawała się całym światem. Bo zawiodła go; i z tego jednego powodu, bo dziecięcego i chłopięcego umysłu był to powód wystarczający, należał jej się ten ból. Bo zaznał go on, więc niech zazna go i ona; niech wytłumaczy się, wyjaśni, przebłaga.
Wiedział, że Sztorm nie była Goryczą. Ale nie chciał tego do siebie dopuścić. Po prostu. Bo zerwała właśnie wszystkie szwy i wszystko bolało za mocno, by tak zwyczajnie jej wybaczyć po prostu to, że jej tutaj nie było, bo nie obchodziły go żadne racjonalne powody.
I dopiero gdy wypełzło z niego już wszystko, co jak smoła obleciało go w środku, znalazł w sobie wystarczająco wiele miejsca, by dotarł do niego ból kogoś innego. I dopiero wtedy, zupełnie tak, jakby na powrót stał się pisklęciem, otworzył się na uczucia Sztorm. Do głowy zaczął docierać rozsądek, gdy przypominał sobie, że nienawidził Goryczy za to, że nigdy jej nie kochała. I gdzieś wiedział, że prawdopodobnie cierpiała jak i on, ale nie był w stanie nic powiedzieć, kwiląc tylko, chociaż teraz za ich oboje.

: 18 gru 2019, 15:41
autor: Sztorm
Sarkał, krzyczał i warczał. Miał rację oczywiście, wiedziała o tym doskonale. Zostawiła dziecko w Stadzie, pisklę ledwie w wieku siedmiu księżyców. Obarczyła obowiązkiem, którego sama nie mogła ponieść. I zniknęła.
Wtedy była to jednak kwestia przeżycia. Gdyby została, pewnie obaliłaby Dymiącego. Nie umiałaby mu służyć, nie potrafiła nawet na niego patrzeć. I tak, chociaż nie chciała tego, stanęłaby na czele Wody. Oczyma wyobraźni widziała, jak dziś siedziałaby na podwyższeniu, zwołując Stado na Ceremonię, a w głębi duszy nienawidząc każdego członka z osobna. Za to, że zmusili ją do podjęcia odpowiedzialności, której nigdy nie pragnęła. Byłaby Kaskadą, jej mentalną reinkarnacją, a Fen niesiony powinnością byłby nowym Sztormem. Posłusznym synem na każde skinienie, którego życia zatrułaby i skaziła, a na końcu kto wie? Może też odebrała.
Zamrugała i zorientowała się, że patrzy na syna, odpływając myślami. Serce łomotało na samą myśl, że mogłaby go tak skrzywdzić. I że unikając jednego cierpienia, wepchnęła go w ramiona zupełnie innego rodzaju bólu. Zagryzła szczęki do krwi.
Skupiła na nim wzrok i widziała jak pęka skorupa potężnego wojownika. Jak rozpada się na kawałki, a pod spodem jest on. Delikatny i czuły Fen, jej cudowne znalezisko. Jajo, którego nie złożyła, a które ogrzała i otoczyła miłością. Rozpadał się w wodospadzie łez, rozrywając tamy tłumionych uczyć. A ona, której brakowało wcześniej, mogła być dla niego teraz.
Podeszła ostatnie kroki, które ich dzieliły, siadła pewnie na zadzie i wyciągnęła przed siebie przednie łapy. Stanowczo przysunęła go do siebie, objęła łeb olbrzyma i docisnęła go do piersi, ruchami nie znoszącymi sprzeciwu. Może pachniała Ogniem, ale pod zapachem siarki i popiołów, był zapach Sztormu. Zapach tego pierwszego dnia w Przystani, gdy przebił wapienną skorupę i wylądował w jej łap. Pochyliła łeb, jak wtedy, a na jego ślepia spłynęła miękka, piaskowa grzywa. Jego futrzaste posłanie w pierwszych dniach istnienia.
Nie przerywała mu, pozwalała słowom płynąć, chwytając niektóre, daleko nie wszystkie, próbując rozplątać zagmatwane wątki i wyprostować wyszlochane historie. Mruczała cicho, tak jak w te nieliczne noce, gdy był dzieckiem i z płaczem budziły go koszmary. Nigdy nie miała głosu do śpiewu, niski baryton brzmiał komicznie, gdy tylko próbowała nucić. Jednak ten sam głos, który mógłby imitować burzowe gromy, cudownie mruczał, powodując kojące wibrowanie całej piersi.
Tuliła go do siebie, do serca i pomrukiwała uspokajająco, kołysząc go w swoich ramionach. Smoka większego teraz od niej... A jednocześnie jej syna. Boleśnie czuła, że nie było jej gdy dorastał, gdy życie sypało się wokół niego, jak piaskowe kopce pod naporem przypływu.
Przepraszam. – powiedziała cicho, gdy łkania zaczęły wygasać. Szeptała mu w ucho, a znajomy chłód jej lodowego oddechu owiał jego szyję – Kocham Cię.
Po czym przycisnęła go mocniej, nie bacząc, że mocarny samiec pewnie ledwo odczuwał jej matczyne ramiona. Wielka i pełna gracji, nigdy nie była silną. Mógłby się wyrwać jeśli chciał. Bogowie, jak bardzo chciała, żeby tego nie robił...
Wciąż opierała pysk na czubku jego łba, między rogami. Patrzyła ponad ramieniem Fena na jego bezwładną łapę i czuła wzbierający gniew. Rozumiała uwagę o śmierci, nie umknęła jej ta część jego opowieści. Wiedziała jak potworne i zimne są objęcia Aterala. Nie zapyta jednak. Nie teraz. Teraz był czas tylko na miłość. Na zrozumienie i wsparcie.
Czas szukania winnych przyjdzie później.

: 18 gru 2019, 16:59
autor: Niespokojna Toń
Poderwała łeb, gdy niespodziewana wiadomość musnęła jej zrezygnowany umysł. Na moment przestała oddychać. Wiadomość echem obijała się po jej łbie. Nie minęło drgnienie serca, gdy Niespokojna Toń skoczyła, rozpoczynając szaleńczy bieg tam, dokąd wezwał ją Fen.
Sztorm. Żyje.
Godny miał rację.
Podczas biegu dyszała, zalana sprzecznymi emocjami. Najpierw wielki szok i chęć jak najszybszego dotarcia na miejsce, by na własne oczy przekonać się, że oni wszyscy się nie mylą. Jej matka żyje! Ta, którą pochowała w sercu tyle księżyców temu. Tego dnia, gdy praktycznie odrzuciła dalsze życie z Kaskadą, przybywając do starej Przystani. Gdy już nie dane było jej nigdy więcej zobaczyć Sztorm. Cały czas pamiętała ten pamiętny huk, śniący się po nocach!
Potem pytanie, czemu pozwoliła myśleć im, że jej dusza odleciała? Czemu... nie byli wystarczająco godni? Czy po zdradzie Dymiącego... znienawidziła ich wszystkich?
Dotarła na miejsce, dostrzegając charakterystyczną sylwetkę w oddali. Oddychanie stawało się coraz trudniejsze, a bieg wolniejszy. Ostatnie kroki kładła powoli, mocno drżącymi łapami. Wpatrywała się w Sztorm jak w jakieś zjawisko.
Była... mniejsza, niż zapamiętała. Wciąż potężna, jednak nie tak okazała, jak w pamięci Koral. Fen praktycznie ją przerósł. Samiczka stanęła nieruchomo, szeroko otwartymi oczami przejeżdżając po ciele samicy. Również i do niej dotarła woń.
Tam się ukrywała tyle czasu? Tyle, że aż zdążyli dorosnąć? Żyła tak blisko nich, podczas gdy Nanshe opłakiwała ją niemal każdej nocy przez wiele księżyców po pamiętnym huku?
W tle płakał Fen. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Przymknęła ślepia, czując jak znajoma fala próbuje wydostać się na zewnątrz. Wiedzieli już wszyscy. Dar, Godny, Axarus, Mułek, Fen... Upuściła powoli łeb, wbijając pazury w podłoże. Wszyscy. Poza nią. Nikt nie raczył poinformować jej, że jej matka żyje. Nawet ona sama. Aż do tej chwili.
Gdy wieczorem po kolejnym traumatycznym dniu kładła się wykończona na swoje legowisko ze świadomością, że są zdani tylko na siebie... W sąsiednim stadzie znajdowała się ta, za którą zawsze tak tęskniła. Żywa.
Czemu.... nas opuściłaś. – Wyduszała tak ściśniętym głosem, że ten ledwo przedarł się przez jej opuszczone gardło. Nie otwierała ślepi, wyglądając, jakby zabrakło jej siły na dalsze dźwiganie ciężaru spoczywającego na jej barkach od tak dawna.

: 22 gru 2019, 10:36
autor: Przesilenie Północne
Objęły go matczyne ramiona, a on nie protestował. Zachłystywał się płaczem, pozwalając, by łeb spoczął na matczynej piersi, świszcząc i szlochając, wdychając głęboko zapach, którego tak dawno już nie czuł. Woń siarki drażniła nozdrza, ale pod jej warstwą na wierzch wypływała woń, która wypełniała niegdyś Przystań. Woń awantury, wody i morza. Skupił się na tej soli, którą wyczuwał, odnajdując w niej komfort i zrozumienie, a którą sam pachniał nią ostro i ciągle.
Mruczała, a on przestał w końcu wyjękiwać kolejne elementy historii, kwiląc tylko w wibrującym rytmie, przeżywając stratę nie tylko swoją, ale i Sztormu.
Zawsze skupiał się tylko na swoim bólu, bo był w końcu tym, który odczuwał najbardziej i ciagle. Teraz Sztorm uchyliła mu rąbka tego, co sama czuła; i gdy otworzył się tak przed nią, wszystko to, co odkryła, wsiąkło głęboko i bolało równie mocno. Nie płakał już za siebie, nawet nie za ich oboje, a z głęboko skrywanego żalu; tak po prostu.
Drżał, wtulony w matczyną pierś, zaciskając wciąż zapłakane ślepia. Kocham cię. Chciał odpowiedzieć, przeprosić, ale rozległ się szelest, a jemu jak przez mgłę zamigotała sylwetka Nanshe. Przysuwał ją tutaj! Jak mógł o tym zapomnieć?
Nanshe?
Wyprostował się momentalnie i odsunął, pociągnął nosem i przetarł pysk łapą, pozbywając się śladów łez. Oddychał wciąż gwałtownie, ale kilka oddechów wystarczyło, by przybrać zwyczajowy, neutralny wyraz pyska, nawet, jeżeli ślepia miał przekrwione, a nos migotał.
Zostawię was same – odezwał się, a w głosie nie było już śladu rozedrgania, a ton był wręcz oficjalny, tak samo chłodny, jak wtedy, gdy odzywał się na Skałach Pokoju.
Spojrzał przelotnie na Sztorm, ale nie był pewien, co powiedzieć. Zamiast tego odwrócił się, szykując się do lotu; i jeżeli nikt go nie powstrzymał, to wycofał się, wzbijając się w powietrze.

: 03 sty 2020, 20:00
autor: Sztorm
// i powracamy po przerwie świątecznej xD

Puściła syna. Dopiero w tej chwili, w tym momencie zrozumiała w pełni ciężar odpowiedzialności, jaki spłynął na barki olbrzyma. Kiedy opanował się w ułamek chwili, nie chcą tracić twarzy nawet przed Nanshe. Czuła jak ciepło rozlewa się w jej sercu, na myśl, że nie baczył na to przed nią. I mimo, że odwrócił się i odleciał, wiedziała.
Wciąż była jego matką.
Wzrok ślepi jak tafle zamarzniętych jezior przesunął się na młodszą siostrę. Teraz – kim była Sztorm dla niej?
Wyrosłaś, moja różowa jaszczureczko. – mruknęła z cieniem dawnego rozbawienia w głosie i posłała jej uśmiech, ten sam lekko prześmiewczy uśmieszek półgębkiem, pełen jednak czułości i ciepła, którego nigdy nie brakowało jej do żadnego z piskląt – Wciąż zazdrościsz innym skrzydeł?
Może i była mniejsza od Fena, wciąż jednak potężnie zbudowana smoczyca była większa od Wodnej. Niepewnie wyciągnęła przed siebie prawą łapę, zachęcającym gestem i uniosła skrzydło. Tak jak wtedy, kiedy osłoniła ją tym skrzydłem przed całym złem świata na jednej z jej pierwszych ceremonii. Delikatnie poruszyła szponami do siebie, jakby chcąc ją zaprosić do uścisku.

: 04 sty 2020, 16:06
autor: Niespokojna Toń
Odprowadziła Fena wzrokiem, czując, jak serce skacze jej do gardła. Był taki... chłodny. Tak bardzo inny niż jeszcze zanim ją zauważył. Nanshe zorientowała się, że obawiała się, iż ponowne spotkanie z matką go.. zniszczy. Jego wiarę w inne smoki. Milczała, dopóki zupełnie nie zniknął.
Bała się ponownie spojrzeć na Sztorm. Co właściwie czuła? Kłębiła się w niej taka masa różnorodnych emocji... Szukała gniewu, który dałby chociaż siłę na konfrontację... Mogłaby wtedy powiedzieć niebieskołuskiej, co jej leży na sercu... Wykrzyczeć wręcz! Zamiast tego czuła jedynie olbrzymi żal do Sztorm, który nawet nie chciał przejść przez jej gardło! Pisklęca część jej duszy chciała jedynie ponownie skryć się u boku Stulecia, ignorując cały świat... Nie miała szans jednak przedrzeć się przez ból porzucenia!
Drgnęła, w końcu nawiązując kontakt wzrokowy. Stała na niezwykle sztywnych kończynach, z lekko opuszczonym łbem. – Nie. – Odpowiedziała po chwili ciszy, dość chłodnym głosem. Tak różnym od tego, co czuła w środku! – Zazdroszczę tylko spokojnego życia, pozbawionego strachu o przyszłość własnej rodziny... – Wyszeptała niemal, wbijając pazury w ziemię. To twoja wina, przełożyłaś własny spokój nad dobro twoich dzieci! Myśl rozbijała się o jej umysł, nie pozwalając zbliżyć się o krok. Kiedy my opłakiwaliśmy cię każdej nocy, ty... żyłaś spokojnie w stadzie obok! Wierzyłam w ciebie, że obronisz mnie przed całym złem...
Po długiej pauzie, podczas której wzrok sunął po błonie jej skrzydła, a niewypowiedziane słowa wisiały w powietrzu... Podczas której ostra woń charakterystyczna dla Ognia gryzła ją w nozdrza, otworzyła pysk: – Jak przeżyłaś? Grota Kaskady wybuchła. Nic nie ocalało. – Spytała głosem pozbawionym emocji, a wręcz życia. Chłodne pytanie, jakby samica potrzebowała jedynie informacji. Przeciwnie do oczu, w których kryło się wszystko...

: 12 sty 2020, 2:28
autor: Sztorm
Sztorm ciężko westchnęła, jednak jedynie w myślach. Wiedziała, że nie będzie łatwo, ale nie spodziewała się takiej lawiny wyrzutów. Opuściła łapę i złożyła skrzydło, nieco rozczarowana. Patrzyła na nią ze spokojem jednak.
Nanshe... Ja nie przeżyłam. – powiedziała cicho i niepewnie uśmiechnęła się, w lekko ironiczny i smutny sposób – Umarłam. Kaskada mnie zabiła, urwała mi łeb i zawlekła moje truchło do Obozu. Pewnie żeby pokazać je wam na postrach... – westchnęła i pokręciła łbem. I rzeczywiście, na jej szyi nierówna obręcz łysek i sierści o innym, srebrnym kolorze była widoczna jak plama na honorze – Spróbowałam ją zabić, dla Twojego dobra, dla Fena, dla dobra i przyszłości Wody. Nasza Matka była potworem. Ale zawiodłam.
Łapa Sztorm powędrowała na kark, zaciskając się w bezsilności na grzywie włosia, a ślepia zacisnęły mocno, urywając wzrokowy kontakt. Drugi raz słowa przychodziły łatwiej, niczym tama raz zerwana porywała ze sobą wodę szerokim strumieniem. Nie znaczy jednak, że było to proste czy bezbolesne.
Nie dałam rady. Położyłam życie w tej walce, oddałam je za Wodę. I bogowie dali mi drugie... – spojrzała niepewnie znów na młodszą siostrę i posłała jej uśmiech, z którego wyżerał się żal i tęsknota – Byłam słaba, nie mówiłam i ledwo mogłam stać na nogach. Zew Płomieni otworzył przede mną Stado, a ja potrzebowałam jego ochrony. Nie mogłam być w Wodzie, tam gdzie rządził Popioły. Wyzwałabym i jego, bo nie wyobrażam sobie przyjmowania rozkazów od tego samca. – jej pysk wykrzywił się w grymasie obrzydzenia, a ślepia zmrużyły się w próbie powstrzymania łez. Na razie udanej – W lepszej wersji, zginęłabym ostatecznie. W dużo gorszej wygrała, zabiła go i prawdopodobnie stanęła na czele Wody. Niechętna, nieszczęśliwa i zdruzgotana zmieniła się... Cóż, w Nią.
Łapa opadła z karku na ziemię, pazury zgrzytnęły o zamarznięte kamienie. Smutna i zrezygnowana Sztorm stała i czekała, aż siostra coś odpowie. Pewnie wykrzyczy jej cały swój ból i znienawidzi, kolejna w swoim egoizmie nawet nie przyjmie do wiadomości do dla nich zrobiła. Nie postawi się po jej stronie, na jej miejscu. Oceni ją tylko na podstawie własnego żalu, własnego bólu i własnych zawiedzionych nadziei. Jakby to Sztorm była winna, że pojawiła się na tym świecie z jaja złożonego przez Kaskadę. Obie dostały od losu tą samą trefną kartę. Stulecie chociaż próbowała coś z tym zrobić, dla ich obu.

: 13 sty 2020, 18:02
autor: Niespokojna Toń
Zadrżała na dźwięk własnego imienia. Opuściła niżej pysk, wbijając wzrok w glebę. Choćby nie wiadomo jak niektórzy próbowali przekonać ją, że Kaskada nie była tak zła, jak to wyglądało w rzeczywistości... Nie byłaby w stanie zapomnieć o całej krzywdzie, jaką wyrządziła innym. Spychała myśl o biologicznej matce na tyły świadomości, dlatego gdy Sztorm tak wyraźnie przypomniała o tym... samiczka zacisnęła zęby. Do tej pory nie mogła się pogodzić z tym, jak zakończyła się walka matki z córką.
Wysłuchała jej, z wahaniem zerkając na jej pysk. Na prawdę bała się, że stanie się taka... jak Kaskada? Na prawdę nie wyobrażała sobie prowadzenia ich? Emocje kłębiące się we wnętrzu morskiego węża w niczym nie pomagały, dlatego stała spięta, coraz częściej przejeżdżając wzrokiem po obliczu.. kogo właściwie? Siostry? Matki? Pojawił się między nimi dziwny dystans... Próbowała zdusić w sobie ból, gdy uświadomiła sobie, że zaprzepaściła szansę skrycia się u boku tej smoczycy, a teraz wsunięcie się pod jej skrzydło nie wydawało jej się już czymś, co jej wolno. Nie była już pisklakiem.
Co dziwne, jej myśli szybko odbiegły od faktu, że Sztorm bez ich wiedzy żyła tyle księżyców w innym stadzie, a skupiły się na tym, że ich relacja wydała jej się nagle inna niż pamiętała! Przytłoczona bólem porzuconego pisklęcia przelała swe pragnienie posiadania normalnej matki na siostrę, zaczęła żyć jej życiem w Przystani, obok jej dziecka, a sama przecież nim nie była... Sztorm nigdy jej nie przygarnęła, to ona sama uciekła do Przystani, jak by się wydawało miejsca wciąż przechowującego jej ducha...
Tyle księżyców marzyła o podobnej chwili! Wyobrażała sobie, jak by wyglądało jej życie, gdyby Stulecie nie zginęła? Tymczasem teraz stała przed nią i nie umiała wykonać żadnego ruchu! A może... to był podświadomy test? Kim dla ciebie jestem, zdawało się pytać coś w jej sercu. Widziała moment bliskości między Sztorm a Fenem i coś ją blokowało. Świadomość, że Sztorm była zawsze bardziej jego. To przecież jego przygarnęła do swego schronienia, to jego wychowywała jak syna, podczas gdy ona... osamotniona mieszkała w grocie Kaskady, ciesząc się za każdym razem, gdy ta gdzieś znikała... Jej nikt stamtąd nie zabrał. To, co mówiła Sztorm, brzmiało tak, że bez trudu mogła zrozumieć jej punkt widzenia. Jednak... wciąż męczyło ją wspomnienie zimnej, pustej groty przywódczyni. Czemu powróciło teraz ze zdwojoną mocą?
R...rozumiem.. – Zająknęła się, przysiadając, zgarbiona. Oddech spłycił się, a wzrok ponownie uciekł gdzieś na bok. Nie mogła już sobie wyobrażać matki, nadawać jej obrazu Sztorm... Ta stała tuż przed nią, a z jakiegoś powodu samiczka znów była tym zaniedbanym pisklęciem z dnia wybuchu... Zadającym sobie pytanie, czemu nikt nie zabrał jej od Kaskady, nawet Sztorm?!
Popioły... on... nie rządził długo. Jakiś czas później porzucił własne dzieci i słuch o nim zaginął... Wtedy Fen, jeszcze dziecko, przejął władzę. – Nie wiedziała, czemu to mówiła, ale odruchowo chciała podtrzymać rozmowę. Chyba właśnie starała się powiedzieć Sztorm wszystko, co kłębiło się w jej głowie od tylu księżyców. Czuła, że inaczej się rozleci... – Było nam bardzo ciężko, Plaga zabrała pół terenów, bez walki... – Jej głos lekko drżący, cichy,

: 16 sty 2020, 22:31
autor: Sztorm
Zaskoczyła ją. Nie było gorzkich słów i krzyków. Nie było wypominek ani przekleństw. Za to istny huragan emocji i kalejdoskop uczuć przepłynął przez wąski pyszczek skryty częściowo pod różową grzywką. Sztorm widziała, jak młodsza siostra się miota. Czuła instynktownie jej wahanie i udrękę, nawet jeśli nie mylnie pojmowała jej podstawy. Słyszała jak się jąka i zagryzła wargi. I stało jej przed ślepiami malutkie pisklę, drżące i samotne, opuszczone przez własną matkę w grocie. Porzucone i zaniedbane, zwracające pełne ufności i nadziei spojrzenie w jej kierunku.
Ach do wszystkich diabłów, najwyżej dostanie magiczną błyskawicą!
Podeszła, zwinnie i szybko, jak zawsze. Czas i doświadczenia nie osłabił jej refleksu, jeśli cokolwiek to tylko dodały doświadczenia. Zanim więc ostatnie tony drżącego głosu Nanshe zamilkły, Sztorm pokonała dzielący ich dystans, ze spokojnego tkwienia w miejscu do bezpośredniego kontaktu w ledwie dwa uderzenia serca.
Wyciągnęła łapę i nie bacząc na to, czy wężowa odsuwa się i ucieka, zagarnęła ją do piersi i przytuliła. Mocno.
Nanshe, ja nigdy nie chciałam Cię skrzywdzić. – mruknęła, zła na siebie, na siostrę, na świat i na życie. Czy przeprosinom będzie kiedyś końca? Czuła się winna, że ich zostawiła, że nie miała dosyć siły, by się nimi zająć. A jednocześnie zła, że czuła się z tego powodu winna. Winna tego, że po raz pierwszy postawiła siebie na samym szczycie drabiny priorytetów.
Mogłam odejść lub umrzeć. Przepraszam. – pochyliła łeb i wymruczała w miękkie, różowe włosie. Znajomy, chłodny oddech owiał szyję wężowej.
Trzymała ją, ale nie będzie jej ściskać na siłę. Nie wiedziała, czy młodsza siostra odwzajemni uścisk. Jeśli się odsunie... Cóż. Nie pierwszy raz ktoś złamałby serce Wojowniczki.

: 20 sty 2020, 16:11
autor: Niespokojna Toń
Sztorm zbliżyła się nagle, pokonując dzielący je dystans... Jak kiedyś. Poczuła, jak zostaje przyciągnięta do piersi smoczycy, nie reagując, jakby bała się zniszczyć tą chwilę... Nie mogła drugi raz wszystkiego zepsuć...
Przez długi czas nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Milczała, wdychając znajomy, a jednocześnie tak nowy zapach. Nie czuła go od tylu księżyców... Ze starej Przystani zdążył wywietrzeć, a w nowej nie było już go w ogóle.
Szt..orm... Dobrze, że wróciłaś.. – Szepnęła, nie mogąc zdobyć się na nic więcej. Wypuściła z siebie długo wstrzymywane w płucach powietrze, pozbywając się również nadmiaru napięcia w mięśniach. Osunęła się lekko, przymykając oczy i opierając łeb na ciele... czy to w tej chwili ważne, kogo? W tym momencie czuła, że wreszcie ktoś silniejszy choć przez moment niesie część ciężaru, który ona dźwigała na swym grzbiecie większość życia.

: 17 mar 2020, 19:50
autor: Szara Rzeczywistość
Diamentowy Strumień to idealne miejsce, aby wezwać boga... Sama nazwa tego strumienia miała już znaczenie, a poza tym jeszcze pogoda powodowała, że to się mieniło jak jakiś kryształ.
Było cudownie. Ślepia mu się przyzwyczaiły do mocnych odbić w wodzie i obserwował taflę jak i odbicie w nim. Był dość sprawnym łowcą, a przynajmniej tak mu się wydawało. To jednak nie wszystko czego chciał, czego potrzebował. Ktoś mógł sobie pomyśleć, że miał egoistyczne podejście do życia, ale czy tak zamierzał? Będąc w Ziemi potrafił się przejmować takimi rzeczami, a teraz? Teraz miał w nozdrzach jak postrzegają go inni skoro są zdolni do oceniania go bez dobrego zapoznania się z nim. Błąd wielokrotnie powtarzany, dlatego łowca ulokował uczucia w jednej samicy, a resztę obrażał chłodną krytyką pod którą kryła się chęć pomocy.
Długo myślał o co mógłby poprosić boga... Ale nie wyobrażał sobie tego, żeby jego altruistyczne podejście do tematu było spełnione. Miał pomyśleć nad sobą, a zarazem nad czymś wyjątkowym.
Nad... Darem Losu? Można tak powiedzieć.
Thaharze, proszę przybądź!
Wezwanie już i tak poszło, teraz tylko powtórzył sam sobie te słowa, aby upewnić się, że naprawdę to czyni...

: 17 mar 2020, 20:18
autor: Thahar
Wezwanie Godnego dotarło bez przeszkód do uszu Thahara, który nie zajmował się w tym momencie niczym ciekawym. Dźwignął się na nogi, przeciągnął raz czy dwa i ruszył żwawym krokiem w kierunku miejsca, skąd pochodziła mentalna wiadomość.
Bóg łowów już wkrótce wyłonił się zza skał i zwrócił do swojego "wybawiciela" gromkim głosem:
Witaj, Godny Uczynku! Cieszę się, że już lepiej się czujesz – nawiązał do jego rozłupanego łba. – Oho, i nauczyłeś się odmieniać moje imię. – Wyszczerzył kły w zaczepnym uśmiechu, ale spojrzenie miał dalej ciepłe i serdeczne. – No, przyjacielu. Mów, czego ci trzeba! Pomocy? Towarzystwa? Ostatnio mam tak dużo wolnego czasu, że nie wiem, co z nim robić. – Zaśmiał się. Stąpanie po ziemi było dla niego urlopem od wszystkich boskich obowiązków.

: 17 mar 2020, 20:54
autor: Szara Rzeczywistość
Bóg przybył. To ciekawe czy tak samo chyżo przybywał za każdym razem kiedy ktoś go wezwał. Z pewnością nie. Miał po prostu pewien dług, którego łowca mógł zażądać, chociaż wolałby podejście altruistyczne to nie mógł obdarować wszystkich pojedynczym darem. I tak już wiele zrobił karmiąc wszystkie smoki wolnych stad przez całkiem długi czas.
Nigdy nie mogłem dojść, czy imię kształtowane jest przez pisklę, czy też piskle przeobraża się tak, żeby pasować do imienia... Zapomnij o moim imieniu, Bogu. Nie ma już żadnej wartości. Pragnę Cie powitać jako Calad- prawdziwym imieniem.
Przerwał na chwilę zastanawiając się czy powinien poruszyć temat tego niefortunnego błędu. Skoro nadsmok go poruszał to i on najwyraźniej powinien.
Wybacz to głupstwo... Mógłbym zwalić na mocno roztrzaskany łeb wtedy, ale prawda jest taka... że nie miałem nikogo kto by nauczył mnie waszych imion, ani waszego życia. Skoro masz czas... czy mógłbym wiedzieć... Odeszliście od nas z naszej winy? Jeśli tak, to... dlaczego obdarowujecie nas, skoro to my ponosimy winę za wasze zniknięcie?
Zapewne nie powinien wchodzić w filozofię kogoś znacznie mądrzejszego, ale już nie raz przekonał się o tym, że on był wręcz stworzony do tego, aby dostrzegać geniusz kogoś innego.
Nie było tu jeszcze czasu na zapotrzebowania jego. Byłoby nieładnie o coś prosić kiedy samemu sobie musiał najpierw wytłumaczyć, że takowy dar w ogóle mu przysługuje.

: 17 mar 2020, 23:21
autor: Thahar
Calad, hm. Na modłę Plagi? No tak, no tak... Zmieniłeś środowisko. Nie będę wnikać w szczegóły – zapewnił Calada. W ustach boga oznaczało to nie tyle "Nie będę ci zadawać pytań", co "Nie będę ci szperać w przeszłości moimi magicznymi zdolnościami, bo szanuję twoją prywatność."
To o wiele mniej metaforyczne niż myślisz. Kiedy na ziemiach Wolnych Stad pojawia się łącznik między nami a śmiertelnikami, w naturze zachodzą istotne zjawiska. Obcy próbowali je rozpracować, znaleźć słaby punkt w więzi boga z prorokiem. Porwali Jad Duszy, a potem poddali go takim katuszom, że nawet ja dostaję dreszczy, kiedy o tym myślę. – Thahar uciekł wzrokiem na bok. – Winą Wolnych Stad była ich bezczynność: to, że smoki nie przejmowały się nieobecnością proroka, nie próbowały go odnaleźć i wyrwać ze szponów, które krzywdziły go bez opamiętania... Nie myśl jednak, że zostawiliśmy was za karę. Od świata materialnego odcięły nas szkody wyrządzone Jadowi, a konkretnie jedna z nich. Nie pytaj, przyjacielu – nie opowiem ci o niej, bo to nie może się powtórzyć. – Niemal zazgrzytał zębami. Milczał przez chwilę, aż wreszcie udało mu się znowu wygładzić pysk i narzucić na niego nieco sztuczny, łagodny uśmiech. Utrzymanie nerwów na wodzy wymagało od niego dużo wysiłku.
Tak czy siak, nie obwiniaj się za to. Nie ciąży na tobie żaden "grzech przodków". A dary? Cóż, to kwestia indywidualna. Wszyscy rozumiemy, że tym, którzy pomagają nam powrócić na ziemię, należy się coś w zamian. Ale nie każdy chce nagradzać śmiertelników. Niektórym to uwłacza, u innych kłóci się to z przekonaniem o nieingerowaniu w życie smoków... A ja? Ha! Kocham obdarowywać innych równie mocno co dostawać prezenty. – Thahar wyszczerzył się chytrze.

: 18 mar 2020, 4:12
autor: Szara Rzeczywistość
Calad nie miał żadnych tajemnic, nie przed Eurith i nie przed bogiem, bo i po co? Taka istota raczej miała w poważaniu jego problemy, a już na pewno nie przekaże ich komuś innemu.
Owszem. Takie imię nie definiuje mnie i moich uczynków, a zmiana stada według większości to czyn niegodny. Jak mógłbym nosić imię, które przeczy mojemu postępowaniu...
To powinno wystarczyć na wyjaśnienie. W końcu na prawdę czuł się źle, kiedy słyszał swoje dawne imię, przypominało mu o porażce jaką musiał przełykać kiedy karmiono go kłamstwami i zapewniano, że jest coś wart dla stada. A liczył się tylko pod względem tego, że był wspaniałym łowcą na którego winno się nałożyć podatek. Cóż, takie życie, tak się potoczyło i teraz są w punkcie w którym są. Nie ma co gdybać.
Czyli wini byli wszyscy, gdyż nikt nie raczył pomóc prorokowi, a w dzisiejszych czasach stado Plagi nie potrafi dogadać się z prorokiem Sennah za jego winy jako smok Ziemi... Przykre to, ale pomimo odnajdowania waszych iskier, smoki nadal nie pojmują i nie uważają was za potrzebnych... Chodź co chwila ktoś się udaje do świątyni i prosi o jakieś dary i błogosławieństwa... Ah, kimże jestem, żeby oceniać resztę...
Sam się zbeształ i krzywo uśmiechnął. Jego wewnętrzne rozterki nie interesowały raczej boga.
Opowiesz mi o was, w sensie o reszcie z was? O sobie zresztą też. Nigdy nie jest się za starym, aby czegoś się o was nauczyć, a tej wiedzy nie znajdę u nikogo innego...
Przez chwilę przypomniał sobie Żer, który opowiadał o panteonie, ale zrobił to tak krótko, że równie dobrze mógłby mu przedstawiać kolejno smoki wody i nakazać zapamiętać imiona. Poza tym zmiana tematu widocznie dobrze by im zrobiła. Czy Bóg potraktuje to jako prośbę niwelującą jego przysługę? Jeśli będzie trzeba to był gotowy tak słono zapłacić za wiedzę, której nie miał. Chciał zwyczajnie znać na przyszłość bogów i ich historie, a nie uzyska takiej wiedzy od byle smoka, który zajmuje się bardziej przyziemnymi sprawami. Poza tym skoro bóg miał czas to i łowca chciał mu umilić nieco czas.
Poza tym odkrył coś istotnego. Bóg lubił prezenty? Łowca ściągnął z grzbietu tobołek i wygrzebał z niego manierkę.
Skoro lubisz prezenty, Thaharze... przyjmij to. Jest to ludzki napój, zmieszany z czymś mocnym na modłę alkoholu. Nie mam pojęcia co to, ale człek pijący to wyglądał na szczęśliwego i popijał to ochoczo. Sam bukłak zresztą też jest dobrze wykonany... Proszę przyjmij go, jako wyraz wdzięczności za wiedzę i czas, który mi poświęcasz
Potraktował to dosłownie za bardzo? Nie wyglądał jakby był przymuszony do tego daru, ale wręcz chętnie chciał go przekazać. Bóg zresztą gdyby chciał mógł szybko przelecieć jego historię życia i dowiedzieć się, iż pierwszym jego imieniem był "Hojny", który odzwierciedlał jego chęć do dzielenia się dobrami z innymi. Szkoda tylko, że niewielu to pojmowało i niewielu pamiętało jak imię może wyryć nam przyszłość.

/jeśli przyjmie: -manierka z czekoladą i spirytusem z kp/

: 22 mar 2020, 22:07
autor: Thahar
Być może potem oberwie mi się za to po zadzie, ale smoki, które nie uważają bogów za potrzebnych mają rację. – Thahar puścił oko Caladowi. – Nawet jeśli nieśmiertelni od czasu do czasu wam w czymś pomogą, to udzielanie im pełnego dostępu do ziemi niesie ze sobą więcej kłopotu niż pożytku. Widzisz, przyjacielu, moi pobratymcy są stronniczy, kapryśni i mają stanowczo za dużo mocy, niż na to zasługują. Kocham ich całym sercem, ale wiem, że nie wszyscy powinni z wami kontaktować. Weźmy takiego Viliara – ledwie wrócił, a już obraził drużynę swoich wybawicieli, jednocześnie pogarszając wizerunek reszty bogów. Nie cofniecie mu już możliwości odwiedzania Wolnych Stad, ale jeśli chodzi o resztę Iskier... Tu można pomyśleć przed działaniem.
W międzyczasie Thahar przyjął z przyjemnością podarunek od Calada i nalał sobie napoju do kryształowego naczynia, które wyczarował w mgnieniu oka. Podał takie samo swojemu koledze, bo co to za przyjemność pić samemu?
Wedle ludzkiego zwyczaju wcześniej należy się stuknąć. – Thahar zaśmiał się wesoło i nadstawił swoje naczynie. – O czym to ja?... Ach, tak. Miałem wprowadzić cię w świat bogów. Bogini zręczności Nenya jest wspaniała i na pewno będziecie się z nią dobrze dogadywać. Boginie percepcji i rzemieślnictwa, Lahae i Valanyan, też są całkiem przyjazne, choć trochę ekscentryczne. Bóg miłości Uessas to równy gość i dobrze zna się na udzielaniu wsparcia psychicznego. Bóg śmierci Ateral potrafi być strasznym nudziarzem, ale stara się traktować smoki sprawiedliwie.
Co jakiś czas pan łowów popijał swoją nalewkę. Wyglądał na bardzo zadowolonego.
Kogo unikać? Bogini aparycji Nytba pogardza smokami w dość otwarty sposób. Bóg uzdrowicieli Erycal przeżywa załamanie nerwowe i tak, dalej ma w głowie Tarrama, pana Równin. Bogini magii Naranlea tylko udaje, że ma dobre serce i nie jest w najmniejszym stopniu godna zaufania. Bóg siły Kammanor sam w sobie jest nawet znośny, ale w parze z Immanorem stanowi mieszankę wybuchową. Immanor patronuje wytrzymałości i... Haha. Straszny z niego buc. Chętnie opisałbym ci go ze szczegółami, ale w którymś momencie mógłbym zamienić się w garstkę popiołu. Nie zapraszajcie go tu z powrotem, naprawdę nie warto.
Thahar oblizał pysk. Orientując się, że właśnie zabrakło mu napoju, dolał sobie jeszcze.
Mmm, ludzie to mają pomysły. – Rozmarzył się i wziął kolejny łyk.