Strona 26 z 33
: 05 gru 2020, 19:20
autor: Strażnik
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Strażnik coraz rzadziej miał czas na medytację przy obcych drzewach, bo gdy już poświęcał się chwili odpoczynku, wolał ją spędzić na wyspie proroków albo przy nieco większych, milszych mu roślinach. To wyłącznie złośliwy los sprzyjał dziś pewnemu spotkaniu, bo gdy Strażnik latał tak w tę i we w tę, pomiędzy stadami, jego uszkodzone płuca w końcu odmówiły posłuszeństwa i zarządziły natychmiastową potrzebę odpoczynku. Gad zapikował, a znalazłszy się ciężko na ziemi zaczął prędko nabierać hausty powietrza, które w teorii powinny złagodzić płonący ból w piersi oraz duszności. Było to niestety daremne, więc dłuższą chwilę męczył się ze sobą, jak osoba, którą dopiero co wyrwano spod wody. Koniec końców stopniowo zaczął oddychać nieco wolniej, ale wciąż drżąco, ze słyszalnym trudem. W tym stanie nie zdawał sobie sprawy, że ogon dalej po drugiej stronie szerokiego pnia siedział sobie inny smok.
: 06 gru 2020, 5:46
autor: Szara Rzeczywistość
Różnica była taka, że Jaah akurat widział i słyszał nadlatującego. Obserwował go dopóki był daleko, a potem zamarł za drzewem i po prostu starał się pozostać w jednej pozycji, aby się nie zdradzić.
Na swoje szczęście i nieszczęście ten drzewny smok wylądował zaraz przy drzewie. Brzmiał jakby ledwie żył... co mogło oznaczać jakąś ranę, albo na prawdę podeszły wiek samca o dziwnym zapachu. I ten był w opowieści starego, chociaż nie wypowiadał się na jego temat zbyt przyjemnie, jakby byli wrogami. Ten jednak nie wyglądał na jakoś przesadnie groźnego, raczej przypominał pocieszne drzewo co się mu korzenie powoli odkrywają od ziemi i zaczynają go przychylać.
Zmysł uzdrowiciela jednak robił też swoje. Nienawidził tego, ale przeważnie zawsze starał się jakoś pomóc, co w obecnej sytuacji byłoby nie na miejscu.
Jaah wychylił się zza drzewa i przyglądał się przybyłemu dość podejrzliwie. Szybko zauważył obrożę i bliznę.
– Nie wyglądasz na starca, chociaż na pewno żyjesz już trochę czasu. Jesteś ranny czy przed czymś uciekasz, Strażniku?
Wyłaniający się zza drzewa ciemny łeb mógł być jakimś dziwnym zwiastunem nawiedzającego ducha, a głębia jego głosu również mogłaby pasować do jakiegoś zbrodniczego ducha, niemniej po krótkim spojrzeniu na łeb raczej zauważy się prawdziwe oznaki życia. Łeb poza tym wróci do swojej pozycji i dalej będzie się wpatrywał w przestrzeń przed sobą.
: 06 gru 2020, 15:46
autor: Strażnik
Głos obcego smoka natychmiast ustawił Strażnika do pionu. Dosłownie, bo poderwał dotąd schylony łeb i rozejrzał się za źródłem pytania. Oddech natychmiast mu się unormował, zupełnie jakby wcale nie miał problemu, przez który omal się przed chwilą nie udusił. Doskwierał mu nadal, ale istniały w życiu pewne priorytety, a jednym z nich była prezentacja. Na szczęście życie utemperowało go już na tyle, że nie poczuł się do przesady zażenowany, a odrobina niezręczności to wciąż coś co potrafił przetrawić.
– Drobna konsekwencja kalectwa – powiedział bez ogródek, jeszcze nie zupełnie się do niego odwracając. Jeszcze chwilę sobie pooddychał, z lekko przymkniętymi ślepiami, a potem spojrzał w pełni na nieznajomego. Sennah nie miała powodu by zdradzać mu teraz jego imię, więc wiedział jedynie tyle, że na pewno nie kojarzył go z żadnych stad do których miał dostęp. Chyba że przybył niedawno, ale czy wtedy od razu znałby jego imię? Pytanie czy chciał mu zawracać głowę. Nie koniecznie, jeśli dowie się o tym prędzej czy później.
– Odpocznę chwilę i ruszę dalej, więc nie musisz zwracać na mnie uwagi – wyjaśnił bez specjalnego zaangażowania, szorstkim ale nie niepotrzebnie chłodnym tonem – Chyba, że chcesz, wtedy do usług – Wyciągnął łapy przed siebie, ustawiony bokiem do samca i ostrożnie położył się na ziemi. Skoro wiedział jak się nazywał, zapewne wiedział kim był, a to mogło prowadzić wyłącznie do dwóch typów rozmów.
: 06 gru 2020, 17:55
autor: Szara Rzeczywistość
Krótki ruch, a także samo zachowanie nie uszły uwadze Szarego smoka, który jednak kompletnie tego nie wykorzystał. W podświadomości co najwyżej rozbawiło go to jak bardzo postawa była ważna dla tego samca, jakby bał się okazywać jakąkolwiek słabość. No bo jak to? Wielki prorok z problemami? Nie może być! Wysłannik boski, który kuleje!
– Drobna?
Jako uzdrowiciel to już trochę się poznał na tych ranach i kalectwach, poza tym Strażnik nosił spore znamię ze złota, a charczał jak Calad nocami po zbyt dużej ilości wypalonych ziółek. To nie jego sprawa. Nic nie pomoże na kalectwo, nie był cudotwórcą, co innego bogowie, a do tych to on miał bliżej, niż pozostałe smoki.
Czy chciał mu zawracać łeb i to jeszcze własnymi przemyśleniami, które będą głośnym uderzeniem w skałę za którą może kryć się potok, który go przez przypadek z hukiem zmiecie kiedy skała podda się naporowi? Może to spotkanie było przypadkiem, a może dotykiem losu?
Wszechświat nie spiskuje po to, by zaprowadzić nas w jakieś konkretne miejsce.
Miał już coś powiedzieć w stylu "jak sobie chcesz", ale po chwili prorok dodał coś zbyt uległego jak na jego pozycję pomiędzy tymi stadami.
– Za późno. Już zwróciłem uwagę, chociaż rozmowa nie jest konieczna, niepotrzebnie byś tracił oddech, a masz przecież odpocząć.
Powiedział zamiast tego i w jego niskim tonie głosu nie było niczego poza stwierdzaniem faktu. Czy wytykał mu osłabienie? Nie tyle co po prostu nie zamierzał się narzucać drugiemu smokowi co było raczej postrzegane jako pozytywna cecha. Był już za stary na to, aby uważać się za bardzo potrzebnego towarzysza do rozmowy. Przeważnie lepiej jest nie odzywać się wcale i wydać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości.
: 06 gru 2020, 18:43
autor: Strażnik
Istotnie, drobna, ale tego już nie powtórzył, zezwalając nieznajomemu trzymać się interpretacji jaką dla siebie wybrał. Doceniał jednak, że obcy nie był nachalny, choć poniekąd zmuszało go to do przyjęcia takiej roli samodzielnie. Potrafił milczeć, uwielbiał wręcz, ale definitywnie nie w towarzystwie innych, bo wtedy myśli pożerały go żywcem. Z drugiej strony, czy potrafił w ogóle rozmawiać, gdy nie miał przed sobą konkretnie wyznaczonego celu? Szary siedział sobie przy drzewie, dumał zapewne o własnych sprawach, nie było zatem nic w jego postawie czego mógłby się przyczepić.
– Wysiłek wywołany lotem znacząco różni się od rozmowy – odpowiedział zupełnie poważnie. Nie chciało mu się zastanawiać, czy nieznajomy był złośliwy, czy troskliwy w nieudolny sposób, więc zwyczajnie go poprawił – Moim obowiązkiem jest poniekąd rozmowa – Podniósł się znowu, siadając w sztywno prezentacyjnej pozycji. Leżał na chłodnym gruncie zaledwie parę uderzeń serca, więc najwyraźniej nie nadawał się na relaks – Zmieszałbym wypoczynek z produktywnością, gdybym zdołał osiągnąć coś w rozmowie z tobą – Proszę, od razu wiedział co robić, gdy mógł być przy tym interesowny – Skoro ktoś zapoznał cię już z moją osobą, być może byłbyś chętny podzielić się refleksją na temat innych odkryć? Smoki nie narodzone w Wolnych zazwyczaj szybko wyrabiają sobie pokaźny zestaw zarzutów albo zachwytów wobec sposobu w jaki się tutaj żyje – Bo stąd nie pochodził na pewno, a wystarczyło minimum produktywności, aby bogini dała mu znać o czyimś istnieniu. To iż samiec krył się dotąd w Pladze i zdecydował wyjść w końcu na krótki zwiad po Wspólnych też zdawało się raczej mało prawdopodobne. Co do tonu Strażnika, z pewnością gotów był pociągnąć dowolny narzucony mu wątek, ale nie zdawał się do niego przywiązany i gdyby go przepędzić, gotów był i odejść w następnej chwili. Wyglądał na zmęczonego, ale nie jak osoba która ma paść bez życia na grunt, a bardziej wyjałowionego z entuzjazmu. Mimo to, pary w pysku nigdy mu nie brakowało.
: 06 gru 2020, 19:48
autor: Szara Rzeczywistość
A więc wychodziło na to, że nienachalnie chciał mu dać do zrozumienia, że jest gotowy się poświęcić i porozmawiać z nim... albo coś w tym stylu. Niemniej jednak sam się prosił na dyskusję, a to nie było komfortowe dla Jaaha. Może nachalność to za duże słowo w tym przypadku, jednak nagła zmiana postawy proroka była niepokojąca.
– No tak, zdecydowanie.
Przyznał mu rację bo i temat do rozmowy byłby to słaby. Powietrze zużyte, czy coś? Ale w jakiej pozycji by go to stawiało. Miałby trzymać stronę konfliktu w której wszyscy powinni nie oddychać? Bez sensu. Na temat obowiązków się nie wypowiedział, bo nie wierzył poniekąd w takie oświadczenie. On nie istniał po to, aby rozmawiać. On po prostu chciał rozmawiać, ale winę zrzucał na innych co było wygodne. W takim przypadku odchodzisz od rozmowy i nie masz moralnego kaca, że komuś zryłeś łeb.
– A co chciałbyś osiągnąć? Jestem młodym i niewiele rozumiejącym smokiem, moja wiedza opiera się na słuchaniu i obserwacji otoczenia. Ty natomiast byłeś przywódcą stada Ziemi, teraz jesteś prorokiem całych wolnych stad i zarazem zyskałeś drugą młodość zachowując umysł starego i doświadczonego wojownika.
Mówił swobodnie, jakby ta wiedza była takim ogólnikiem, który każdy znał, a z pewnością tak nie było, szczególnie dla kogoś kto nie pochodził stąd. Ah trzymanie i obracanie w łapie tajemnicy... pokazywanie jej, ale nie odkrywanie samego sekretu. To było przyjemne uczucie, kiedy rozmówca analizuje wszystko i szuka logicznego wytłumaczenia skąd ta wiedza się wzięła. Nie musiał widzieć samca zza drzewa, aby wiedzieć, że właśnie to przyjdzie mu na myśl.
– To prawda. Każdy wylewa żale i radości po swojemu. A jaka jest rzeczywistość? Jaką Ty masz perspektywę?
Odpowiedział mimo wszystko pytaniem, jakby chcąc dać do zrozumienia, że to nie on powinien dzielić się informacjami, tylko on powinien być ich odbiorcą. Tak jak mówił- był nikim wobec kogoś kto przeżył tu prawie dwa pokolenia smoków. Ton szarego samca pozostawał niezmiennie spokojny co świadczyło o dość luźnym podejściu, albo dobrym panowaniu nad samym sobą.
: 16 gru 2020, 16:18
autor: Strażnik
Przedstawiać swoją perspektywę lubił, choć nie bardziej od milczenia, ale aby móc tego dokonać w komfortowych warunkach, musiało zostać spełnionych wiele wytycznych, co obecnie nie miało miejsca. Szczere wypowiadanie się w Wolnych często miało charakter przypominający obnażenie słabości, które jedynie raziły po oczach, samego inicjatora kreując jako przesadnie krytycznego cynika albo idealistę, który skupia się na rzeczach tak niedosięgłych, że nawet rozmowa o nich napawa smoki obrzydzeniem. Nie miał w takim razie humoru, aby poza zwyczajną rozmową dać się nieznajomemu rozszarpać w myślach. Mógł to zrobić oczywiście, ale lepiej jeśli nie poddawał mu opcji samodzielnie.
– Powiedz wprost, że nie masz opinii lub nie chcesz się nią dzielić, zamiast dewaluować swoją perspektywę ze względu na wiek. Doświadczony smok może powiedzieć ci więcej, jeśli wie, w czym ewentualnie się mylisz, zamiast zgadywać, co mogłoby cię zainteresować – Niespecjalnie dziwiło go, że szary wiedział, kim był w przeszłości. Parę smoków w Pladze świetnie zdawało sobie z tego sprawę i pewnie nie miałoby problemu się podzielić – Osiągnięciem byłoby w tym przypadku pozyskanie twojej opinii, nie wiedzy, która mnie zaskoczy. Poglądy w końcu kształtują zasady albo decydują, kiedy smok... zdecyduje się je złamać – Odetchnął znów, choć czuł, że powoli wszystko wraca do normy. Nie zamierzał wepchnąć swojego stanowiska w gardło nieznajomego, więc mówił dalej raczej spokojnie, ot dzieląc się stanowiskiem.
: 16 gru 2020, 17:42
autor: Szara Rzeczywistość
– Moja opinia nie jest warta powietrza potrzebnego do jej wygłoszenia...– Odpowiedział tak szybko, że prawie wszedł w słowo rozmówcy. Niski i drapieżny ton sugerowałby coś pokroju złości, jakby to krótkie odbicie odpowiedzi było strasznie irytujące dla tego smoka. Przez chwilę pewnie zapadła cisza, po której tamten warknął. Finalnie jednak otworzył znów pysk jakby doszedł wreszcie sam ze sobą do konsensusu odnośnie opinii.
– Tu jest inaczej... W lasach poddanych władzy człowieka śmierć uderza bez przerwy, lecz nikt nie podnosi szczątków, które ona po sobie pozostawia, każdego dnia dodając nowe. Padając, gromadzą się jedne na drugich; czas nie jest w stanie nadążyć z zamienianiem ich w proch i przygotowywaniem miejsca na nowe. Wśród tych najróżniejszych szczątków trwa bezustannie wysiłek odradzania. Kiełki, pnącza, wszelkiego rodzaju trawy przebijają się przez te wszystkie przeszkody. Wspinają się wzdłuż powalonych drzew, wkręcają się w ich prochy, podnoszą i łamią korę, która je jeszcze otacza. Życie i śmierć są tam jakby współobecne i wydaje się, że chcą połączyć i wymieszać swe działanie. A tutaj? Chowacie zmarłych, pozbywacie się szczątków nawet mię... znaczy zwierząt, które na spokojnie można spożytkować. Tu jest po prostu zupełnie inaczej. Śmierć jest tu obecna, ale nie we względu na konieczność tylko... Naturalną kolej rzeczy. Smoki umierają tu ze starości, albo bawiąc się w walki pomiędzy sobą. Nad dawnymi barierami czuwają bogowie, których zwyczajowo nie widać daleko od tych rejonów. Tak, to spostrzeżenie, a nie opinia. Po prostu oba miejsca są tak odmienne, że ciężko przyjąć te same kryteria w jednym i drugim.
Zamilkł wreszcie, a potok słów wywołał znów u niego wzmożoną chęć napicia się słodzonej miodem wody. Tak też uczynił, dając sobie i zarazem Strażnikowi czas na rozważanie.
– Nie można ufać żadnemu sposobowi postępowania czy rozumowania, choćby i najstarszemu jeśli się go nie wypróbuje...
Znów chwila ciszy, aby wziąć kolejny łyk z bukłaka.
– To co wszyscy przyjmują dziś za prawdę lub powtarzają jak echo, jutro może okazać się fałszem, zaledwie mglistym obłokiem opinii, który kilku wzięło za chmurę w nadziei, że pokropi ich równiny użyźniając deszczem.
I tym razem znów pociągnął, ale zdecydowanie więcej... Znów zapadła bloga cisza, w której słychać było tylko połykanie płynu.
– Wiesz co to są latarnie? Ludzie używają ich do oświetlania sobie drogi w nocy... To taki uwięziony ogień w metalowym pojemniku ze szkłem. Przypuśćmy teraz, że na Skałach Pokoju dochodzi do zbiegowiska z powodu, dajmy na to, takiej latarni, która wiele smoków najchętniej by przewróciło i zniszczyło, bo to przecież ludzkie. Ktoś pyta o zdanie proroka, symbolizującego raczej sposób myślenia- no a przynajmniej w moim mniemaniu tak powinno być. Prorok zaczyna wykład w suchym stylu: „Rozważmy wpierw, bracia, wartość światła. Jeśli światło jako takie jest dobre...". W tym momencie prorok dostaje po łbie, i chyba to nie dziwi...? Oczywiście dla uproszczenia pomijam karę dla sprawców od Bogów. Tłum smoków- zapewne przede wszystkim Plaga- otacza latarnię, przewraca ją w ciągu uderzenia serca i przez pewien czas wszyscy gratulują sobie wzajem tego wyczynu, tak praktycznego i całkiem typowego dla smoków.
Po czym zaczynają się kłopoty. Niektórzy zniszczyli latarnię, bo była jakimś postępem techniki, oni zaś używają do tego maddary; inni zniszczyli latarnię, bo chcieli może kawałek metalu z niej, albo szkła; jeszcze inni, bo pragnęli ciemności, w której najlepiej kwitnie ogólne pojęcie zła. Byli tacy, co uważali, że latarnia jest za kiepska, i tacy, co uważali, że jest aż za dobra; parę smoków zamierzało zniszczyć coś, co należy do ludzi, a parę innych chciało zwyczajnie zniszczyć cokolwiek. Skończyło się to wojną w głębokim mroku, i nikt nie był do końca pewien, komu zadaje cios. Powoli i stopniowo znaleźli się tacy, którzy doszli do wniosku, że prorok jednak miał rację – że wszystko zależy od naszej filozofii światła. Tyle że mogli dyskutować o niej w blasku latarni; teraz musieli dyskutować w ciemnościach.
W końcu opowieść się skończyła. Szary osobnik westchnął i zarechotał. Ciekawiło go to jak zinterpretuje te słowa sam prorok, chociaż nie zamierzał mu na razie ułatwiać tego. Z tego co wiedział to lubił słuchać, a więc dał mu namiastkę tego co czasami napadało jego umysł. Namiastkę, bo było tego znacznie więcej, ubranego w różne słowa.
: 20 gru 2020, 16:43
autor: Strażnik
Poniekąd wroga reakcja szarego nieco go zaskoczyła, ale nie przyjął tego zbyt negatywnie, w wyniku zmęczenia albo po prostu zbyt przyzwyczajony do tego że rozumiano go w opaczny sposób. Z drugiej strony nie sądził by reakcja rozmówcy, była w zupełności uzasadniona czymś więcej, niż pogorszającym nastrój skojarzeniem, co zresztą udowodnił, gdy zaczął dzielić się przemyśleniami. Wyglądało na to, że krótkie wahanie względem tego czy to jego słowa były rażące, czy też nieznajomy łatwy do rozdrażnienia nieco go otrzeźwiły, zmuszając do czujniejszej analizy sytuacji. Za bardzo przyzwyczaił się do bycia w błędzie.
Doświadczenia szarego były okropne, lecz nie zaskakiwały go, bo choć we własnym domu warunków nie miał aż tak surowych, smoki i tak były bardziej zwierzęce, ciągle nastawione na walkę i czujne, jakby za każdym drzewem czaił się wróg. Tutaj tego nie było, a wojny czy osobiste zemsty, choć miały miejsce, były wyjątkami a nie codziennością. Miał tylko nadzieję nie otrzymać idiotycznego argumentu iż warunki wolnych były gorsze, bo oszukiwali się albo byli w jakiś sposób niedostosowani do "prawdziwej" rzeczywistości. Nie przerywał jednak, cierpiwie słuchając.
Gdy smok sięgnął po łyk swojego napoju, wstał ostrożnie i choć nie zmniejszył dystansu między sobą, a rozmówcą, okrążył drzewo na tyle aby go lepiej widzieć. Potem usiadł ponownie, dalej milcząc. Choć nie kiwał głową, nie mruczał nic, ani nie przerywał, widać było po jego wzroku i postawie że słucha, nie jednym uchem, ale całym sobą. Otworzył pysk dopiero na porównanie dotyczące prawdy.
– Popaść w beznadzieję można równie dobrze tu i teraz, tak samo jak skończyć życie i nie musieć się już przejmować żadną fałszywą nadzieją. Oprócz tego, że trwamy bo tak nakazuje nam instynkt, robimy to też dla komfortu, do którego dążenie jest jedyną prawdą. Można ją zignorować albo uznać za niewygodną, ale ona pozostaje gdzieś, jako cel – Bogowie nie byli dobrzy, nie dążyli do prawdy. Wiedział że musieliby mu to przyznać albo skłamać, że jest inaczej. Teraz pozostawało określenie czy był w jego postawie jakikolwiek sens, poza regularną ucieczką od jakiegokolwiek komfortu, który mógłby oznaczać rezygnację z dążenia do wspomnianej, obiektywnej prawdy.
– Wydajesz się nie wierzyć w smoki i ich zdolność do refleksji, nim w danej sytuacji będzie za późno – Z wykładu o latarni było to raczej oczywiste, więc nie powiedział tego jako żadne odkrycie, bardziej podsumowanie – Ale dostrzegasz wartość w namyśle i ocenie rzeczywistości. Powiedziałbym więc, że zamiast testować dany światopogląd, żeby go ocenić, należy zebrać wszystkie jego zasady i skonfrontować ich spójność już w samej teorii, bo większość smoków nie rozważa nawet bezpośrednich konsekwencji własnych czynów, a co dopiero ich następstw. W kwestii braku zaufania zatem, mógłbym się z tobą zgodzić, lecz nie dlatego że prawda prawdą być przestała, ale ponieważ nigdy nią nie była, a tylko smoki zaprzestały poszukiwań – Prawdą było na przykład to, że cel nie uświęcał środków i tak rodziła się smocza krzywda. Gdyby wiedział to wcześniej, tak wiele rzeczy byłoby dzisiaj innych. Teraz było już za późno, ale mógł o tym przynajmniej opowiedzieć.
: 21 gru 2020, 16:59
autor: Szara Rzeczywistość
O co chodziło? Czy on sam wiedział? Calad na pewno nie dawał mu wcześniej prawa do własnego zdania. Myślał, że może i na to wpływać, jednak się mylił. Szary po prostu lubił powtarzać frazy, które tak bardzo pasowały granatowemu palaczowi.
Jakie wnioski wyciągał z otoczenia? No raczej nie uważał tego miejsca za gorsze skoro tu został. Mógł przecież uciec w każdej chwili i nawet Plaga go nie będzie ścigać poza bezpieczniejszymi terenami. Poza tym miał ocenić własne doświadczenie, a nie innych. Co mu do pozostałych? Miał ich oczywiście w pewnych ramach, ale Strażnik nawet nie zdawał sobie sprawy z tego w jakich... Bo wrzucenie wszystkich do jednego wora z napisem "Zło konieczne" nie było zbyt optymistyczne dla jakiegokolwiek rozmówcy.
– Gdy nie możemy osiągnąć satysfakcji pożądanej intuicyjnie, poprzestajemy na tym, co łatwo dostępne. Gdy te dwa elementy się pomiesza, rodzą się rozczarowanie i beznadzieja, a ja staram się nie mieszać. Ja nie tylko trwam. Staram się za życia coś znaczyć- moje czyny mają coś oznaczać- leczę smoki... chociaż smoków nie lubię. Toleruję, a przynajmniej się staram.
Samiec prawie uniósł się na łapach, jakby miał się odsunąć, ale finalnie zmierzył się tylko wzrokiem ze Strażnikiem i znów usiadł. Nie naruszył jego strefy komfortu więc chyba nie miał powodu, aby się odsunąć... Niemniej podzielił się myślą i zarazem tą swoją prawdą.
Strażnik wyciągnął z jego opowieści bardzo ciekawe wnioski... Niemniej zaraz po tym zaczął mu doradzać i wyrażać swoje zdanie. To nic złego, przynajmniej na razie.
– To nie jest takie proste. Życie dzieje się tylko raz i dlatego nigdy nie będziemy mogli stwierdzić, która z naszych decyzji była słuszna, a która zła, ponieważ w danej sytuacji mogliśmy decydować tylko jeden raz. Nie dano nam żadnego drugiego, trzeciego, czwartego życia, abyśmy mogli porównać konsekwencje różnych decyzji. Niemniej zgadzam się z tym, że smoki powinny szukać odpowiedzi zanim ruszą przed siebie ze swoimi ocenami i decyzjami. Prawda jest prawdą zawsze... fakt, ale zazwyczaj nie ma znaczenia, a kiedy inni nabiorą fałszywego przekonania na jakiś temat, nie zmienią zdania tak szybko, czasami nawet nigdy.
Samiec westchnął i znów się napił. Kiedy połykał płyn, to widać było na jego pysku zamyślenie. Nic więcej nie dodał, jakby temat się skończył. No w końcu prorok dostał co chciał- odpowiedzi. Cóż więcej Jaah mógł dla niego zrobić?
: 23 gru 2020, 4:34
autor: Strażnik
Biorąc pod uwagę przeszłość smoka, nie zdziwiła go jego pełna podejrzliwości, czy też zwyczajnie przezorna reakcja, gdy okrążył drzewo. Kiedy sam dopiero co przybył pod barierę, każdy szmer wzbudzał w nim czujność i gotowość do walki. Teraz mu nie zależało, bo i miał przywilej niemyślenia o swojej przyszłości. Jeśli bogom się znudzi, pozwolą mu zginąć, jeśli nie, ochronią go albo pobłogosławią jego łapy, gdy będzie bronił się sam. Koniec końców żadna z tych opcji nie była zła, bo to jasne, że gdy umrze, nie będzie się przejmował swoją spuścizną. Oczywiście doceniał starszych, którzy pamiętali i przekazywali historie, by potem na ich podstawie dało się przyozdobić wnętrze giganta runami o minionych zdarzeniach. Tak, opowieść o przeszłości była dobrym celem, a także jednym z wątków, które sam szary powinien rozważyć
– To prawda, że będziecie błądzić, przy tym samych siebie i innych skazując na cierpienie, ale im bardziej jesteście tego świadomi, tym więcej możecie – cóż nie tyle zmienić, ile zwyczajnie skrytykować. Smocze życie niewątpliwie nie ułatwia dążenia do prawdy, choć sama refleksja nad tym, jest już istotnym krokiem – Ale rację miał nieznajomy, że zmiana zdania była trudna. Nie niemożliwa w teorii, ale w większości praktyk z pewnością, zwłaszcza gdy nie miało się nieskończoności księżyców, żeby wypracować odpowiednie podejście. Kim byłby sam, gdyby proroctwo nie uchroniło go od śmierci? Tamten Strażnik nie miał żadnej wartości, ani w nic nie wierzył. Przepadł, tak jak przepadało wiele innych smoków. Nie, żeby obecny był jakąś wybawioną, czy choćby szczęśliwą jednostką, bo i daleko mu było od choćby względnego poczucia zadowolenia, ale miał cel i to taki, który nie dotyczył jego samego. A może tylko mu się zdawało, bo nadziei miał tak niewiele, że mógł równie dobrze zadowolić się własną mrzonką. Lubił po prostu przybierać stanowisko przeciwne do swojego rozmówcy – W każdym razie, choć nie macie wielu żyć, posiadacie dostęp do historii, części spisanej, części wciąż żyjącej na smoczych wargach i na jej podstawie możecie ocenić jakich decyzji nie podejmować. Od tego są też bogowie – Proszę, wplótł w końcu swoją funkcję – Żyją od dziesiątek pokoleń, to i widzą więcej błędów, przed którymi gotowi są was przestrzec, jeśli tylko zechcecie ich słuchać. Ah, no i prorocy – Z ironicznym wręcz brakiem skromności wskazał na siebie jedną łapą – Nie będę jednak kłamał, że to łatwe, sam zraniłem wiele osób, nim zdołałem zauważyć, że nie było to niczego warte. Jeśli zatem zależy ci, żeby cokolwiek znaczyć, lepiej, aby to było coś lepszego, niż gorszego, bo to drugie jest już powszechne i nudne – A zatem to była jego odpowiedź? Dobro? Cóż. Uh. Wolał słowo komfort albo honor, ale wszystko sprowadzało się do tego samego.
: 24 gru 2020, 12:12
autor: Szara Rzeczywistość
To nie tylko podejrzliwość, ale i sama niechęć do bliskości z kimś kto teoretycznie nie mógł zostać od tak uprzedmiotowiony. Co to oznaczało? Ano nie należał do żadnego stada w tej chwili i podlegał pod bogów. Tylko pod nich tak na prawdę. Był zarazem ich 'mięsem', głosem jak i za razem kimś więcej niż zwykły członek stada. Był swego rodzaju 'nadsmokiem'. Wizja przebywania w pobliżu takiej istoty dodatkowo krępowała, chociaż samiec zdecydowanie nie zamierzał dzielić się takimi przemyśleniami z rozmówcą, gdyż to mogłoby go zniechęcić, albo wręcz obrzydzić. Filozofia smoka nie musiała być ujawniona w rozmowie. Strażnik też nie wydawał się być zaciekawiony tematem tego, dlaczego w końcu Jaah podjął rozmowę z innym smokiem i to dość żywą jak na istotę, która nie lubi pobratymców. Uzdrowiciel słuchał teraz proroka i tylko kiwnął mu lekko łbem w wyrazie uznania jego słów. Nie musiał już nic dodawać do tego, gdyż po prostu się z nim zgadzał.
– Racje dostateczne...– Rzekł cicho i się lekko uśmiechnął na myśl o teorii, którą właśnie sobie przypomniał. Nie rozwinął jednak tego stwierdzenia, chociaż mogłoby być ciekawe. Opowieść jednak o jego czterech formach, które dostrzegał Jaah, a także wpływ ich na życie to zapewne niezbyt dobry temat na rozmowę w tej chwili. Czemu? Samiec czuł, że zdecydowanie za dużo już gadał. Ta rozmowa w większej mierze opierała się właśnie na analizie jego własnych słów. Dawał wszystko, a prorok po prostu to korygował i uzupełniał po swojemu. Nie wypomni mu jednak tego. Nie wprost przynajmniej.
– Wszystko to jest opowieścią... To, w co wierzymy, to, co poznajemy, co pamiętamy, a nawet to, co śnimy. Wszystko to jest opowieścią, narracją, sekwencją zdarzeń i istot przekazujących sobie emocje. Bogowie, prorocy, starszyzna- wyrażacie własne opinie, czasami nawet sprzeczne ze sobą. Ucząc się z waszego doświadczenia musiałbym faktycznie zebrać WSZYSTKIE zdania i opinie, a dopiero z nich wyciągać części wspólne. To tak jak z kształtowaniem obiektywnej opinii o sobie. To wykonalne, ale czasochłonne. Z tego wszystkiego rodzi się pytanie: Jak powinno wyglądać życie, które niosłoby pozytywne znaczenie w obu przypadkach- subiektywnym i obiektywnym? Według mnie moje poczynania są pozytywne, ale czy dla innych takie będą? Kto może odpowiedzieć na to? Zapewne nikt. Pozostaje liczyć na to, że coś znaczę, wierzyć. Akt wiary jest aktem akceptacji, akceptacji opowiadanej nam historii. Tylko czy ja, szary smok, mogę być częścią jakiejś większej historii.
Samiec zamachnął się ogonem i wstał spokojnie, rozciągając mięśnie łap. Wyglądało na to, że powoli zabiera się do odejścia.
– Oboje wiemy, że cokolwiek powiesz to tylko jest twoja perspektywa i opinia, z którą mogę się zgodzić, albo uznać, że powtarzasz w kółko jakieś kłamstwo. Mam wzgląd na całe to błędne koło, ale i tak jak każdy inny wyrywam tylko wycinek tego, aby dopasować go pod swoje myślenie. Możemy myśleć, że nawzajem się mylimy, ale to jeszcze nie jest powód, aby przestać myśleć.
Smok zamilkł wreszcie i wpatrywał się w Strażnika, ale nie pysk, a bliznę. Potem przeniósł wzrok na klatkę piersiową i równiejszą pracę płuc. Uspokoił się już po tym "szaleńczym" locie i mógł wrócić do swoich zajęć. Zapewne i Jaah powinien powrócić do swoich.
– Czas na mnie.
I po tych jakże banalnych słowach po prostu podniósł zadek i ruszył w dół wzgórza.
: 25 gru 2020, 4:38
autor: Strażnik
Z aktem wiary zgodzić się niestety nie mógł, nawet jako prorok. W gruncie rzeczy niewiele tego co robił, wynikało z wiary, prędzej nadziei, że coś może być lepiej. Szczerej ufności do innych prawdopodobnie nigdy w nim nie było albo wyparowała bardzo wcześnie, gdy zdał sobie sprawę, że jeśli dla samego siebie nie było się wsparciem, nikt inny nie wyciągał łapy. Ewentualnie robili to, ale do nieodpowiednich osób, a potem na zawsze się zrażali. Czym w takim razie się różnił od tamtego, starego samca? Gdyby miał od biedy nazwać coś wiarą, pokładałby ją w honorze. Zdawał mu się prawdziwy, tak jak słuszne było dążenie do jego idealnego wyszlifowania, ale czasami miał wrażenie, że smoki prędzej wolały akceptować bogów, niewidzialnie duszących im w kark, niż zwyczajną ideę, która zmuszałaby ich do pracy nad sobą.
Było to frustrujące, tak samo jak doszukiwanie się wspomnianego obiektywizmu. Smok był tym, za kogo go widzieli, więc co jeśli wszyscy cenili zło? Jak wtedy zapytać o to co było poprawne, jak wtedy coś znaczyć w tym poprawnym sensie? Przygnębił go fakt, że z nieznajomym plagijczykiem rozmawiało mu się lepiej, niż z kimkolwiek, od kilkunastu księżyców. A dla niego było to pewnie nic, ino pogawędka o niczym, z niewiele wnoszącą puentą. Bo jak odnieść się w praktyce do ogromu tego, co należało zrobić?
– To już raczej wątpliwy urok życia, że słuszności musisz szukać cały czas, poddając selekcji poglądy, które wykluczają się z zasadami, które przyjmiesz. Wspomniane przez ciebie sekwencje i tak będą się regularnie przenikać, więc nigdy nie wyrabiasz sobie poglądów na czysto, tylko je korygujesz – Nie spoglądanie mu w ślepia podczas rozmowy wydawało mu się dziwne i nieprzyjazne, wręcz uprzedmiotawiające, ale nie zareagował nijak na to, że szary zmienił punkt obserwacji. Nie było w tym zresztą nic złego, a po prostu paranoja dawała mu się we znaki.
– Trzeba ustalić kodeks – podsumował, widząc jak samiec wstaje – Jeśli smok wie już, że chce znaczyć coś pozytywnego, właśnie o to, metodą prób i błędów, ale przede wszystkim krytyką, mógłby się oprzeć. Tyle że to wymaga bezwzględnej szczerości ze sobą i otoczeniem – Czemu mieli zasady postępowania, ale nie mieli zasad myślenia? Strażnik celowo wykluczył osobę rozmówcy, ze swojej strategii, bo nie był pewien czy do tej pory nadal mógłby się z nim zgodzić – Ale równie dobrze, możesz się z tym nie zgodzić – podsumował gorzko, bo i zgodnie ze spostrzeżeniem szarego – Mógłbym zapytać swoją bogini, jak masz na imię smoku, ale zapewne milej byłoby to usłyszeć od ciebie – Nie zamierzał go powstrzymywać, skoro zbierał się do odejścia, zwłaszcza że pewnie miał w stadzie swoje do zrobienia. Odezwał się nieco szybciej, ale bez desperacji. Jeśli nie odpowie, trudno.
: 25 gru 2020, 9:45
autor: Szara Rzeczywistość
Może i nie miał racji?
Wiara nie jest przecież aktem intelektualnym i nie bierze się z wyjaśnień pewnych zdarzeń przez postronnych, nawet na piśmie; jest doświadczeniem, a więc, z definicji, nie może być zaszufladkowana w formie wiecznie prawdziwych dogmatów. Tak, czasami nadzieja otwiera się przed nami, ale jej sens oraz fakt, objawia się tylko w teraźniejszości, jako aspekt naszego doświadczenia. Stracisz nadzieję prędzej czy później, ale do konkretnych osób, i zdarzeń, ale gdzieś tą nadzieję znów zawiesisz. Tutaj też była wiara, wiara w to, iż po jednej klęsce znajdziesz kolejną rzecz, której będziesz się mógł uczepić.
Natomiast honor- a dokładniej kierowanie się honorem... Było szlachetne dopóki robiło się to w odpowiedni sposób. Przykład? Honorowo nie można zginać. Nie można nosić honorowo ran, które utrudniają życie... Honorowo można żyć, walczyć, zabijać. Pogadajmy o honorze, a potem zobaczymy, kto z nas dłużej pożyje...
Dobrze, że Jaah nie doszukiwał się powodu jego przygnębienia. Gdyby tylko usłyszał jak jeden drugiego postrzega, zapewne uśmiałby się, a potem zadbał o to, żeby Strażnik nigdy więcej go nie nachodził. Zrobił dokładnie to czego szary smok nienawidził. Zaszufladkował go, wpakował do jednej grupy "Plagowych", którzy z góry byli postrzegani jako porywczy. Wiele z tych przekonań było prawdziwych, ale i tak nie należało postrzegać innych jako grupę. Dla niego strażnik był przedstawicielem pewnej nadgrupy, ale czy miał odpowiednie miejsce dla niego w tej grupie? No nie. To tak jak kury, które ludzie wypuszczają na podwórko, zamiast trzymać w klatkach. Pewna opinia i grupa była, jednak wolny wybieg umożliwiał modyfikacje, szczególnie jeśli w danej grupie identyfikujesz tylko jedną jednostkę.
– Nie będą czyste, nawet do tego nie dążę. 'Niezłe' próby są nadal nieskuteczne. Ważne jest po prostu dowiedzieć się czego jeszcze nie wiemy.
Jeśli faktycznie przyrównać to do teorii proroka to każdy z nas siedział nad czymś z dużą ilością pokręteł kalibrowane bezpośrednio pod nasze zdanie i każda zmiana to lekkie przekręcenie któregoś pokrętła przy każdym poglądzie, aby skorygować swoje zdanie. Jaah wolał się posunąć z tym o krok dalej- najpierw warto było wyodrębnić wszystko co nie ma w ogóle sensu, co jest prawdopodobne i pewne, następnie skalibrować pokrętła wobec rzeczy pewnych i potem przyrównywać je do reszty...
Czy ten obraz miał większy sens? Być może tylko dla uzdrowiciela. Brzmiał zapewne jako utarty szlak i szufladkowanie, jednak jeśli potrafisz coś włożyć w daną szufladę i zaraz stamtąd to wyciągnąć to chyba nie powinno być problemu. To wszystko przypominało błądzenie w ciemnościach i zbieranie kamieni spod własnych łap. Jaah nie twierdził, że wie coś na pewno, jednak natura była najbardziej pewna. Jak mijał dzień to było pewne, że słońce zajdzie i będzie ciemno...
Kodeks. Oh, to brzmiało zbyt prosto.
– Czyli sugerujesz przede wszystkim nałożenie na samego siebie pewnych norm w których powinniśmy się poruszać, to ciekawa koncepcja i nie mogę się z nią nie zgodzić. Niemniej tym, co odróżnia mnie od pozostałych istot żywych, jest konieczność działania w obliczu wyborów na podstawie wolnej woli. Jeśli mam mieć kodeks to również muszę go zbudować na czymś. Przykładowo właśnie potwierdzonych 'dobrych' działaniach. Leczenie jest dobre. To podstawa z której mogę budować i zresztą zamierzam. Sam. Od młodych lat uczono mnie, że zjadanie smoczych jaj to nic złego, ale moja wola podpowiada mi coś zupełnie innego. To takie małe postępy, nie? A jednak zjadałem to co mi podawano, bo lepiej było zjeść coś, niż zdychać z głodu. Tutaj już mój kodeks przetrwania bardzo ucierpiał.
Samiec się niemalże roześmiał i zaczął faktycznie odchodzić. Nie musiał się przedstawić wcześniej, ale skoro już bezpośrednio dostał takie pytanie to jaki sens byłby w kryciu tego co faktycznie mógł samiec poznać od tej całej bogini? Mógł mu co najwyżej takim zachowaniem pozostawić gorzki posmak po tej rozmowie, a ona była owocna... w pogląd innego smoka, bo czy faktycznie egzystencja Jaaha zmieni się po tej rozmowie? Nie, chociaż Strażnik mógł mieć taką Nadzieję.
– Jaahvfadh Gorliwy.
Powiedział niemalże przez ramię i po prostu poszedł dalej.
: 17 sty 2021, 19:59
autor: Legenda Samotnika
Szelest skrzydeł, chłodny wiatr utrzymujący ciemne błony w locie i roztrzepana grzywka, zasłaniająca czasem widok – Delavir dość dawno już nie doświadczał tych odczuć. Uśmiechnął się pod nosem, jednak kąciki ust zdawały się zbyt ciężkie, a policzki zbyt sztywne, aby ten zmęczony grymas utrzymał się dłużej. Skierował wzrok na dół, pod chmury. Znów napłynęła do serca namiastka ciepła, nawet jeżeli znajomy widok był dość mroczny i odstraszający. Miło było powrócić w miejsce, z którego miał tak wiele cudownych wspomnień. Szkoda, że były przyćmione tajemniczym ciężarem na sercu smoka.
Ah, to tutaj. Dostrzegając stare drzewo, znacznie mniejsze od tego na wzgórzu, na którym zwykł mieszkać, Delavir pochylił się i zaczął zniżać lot. Opadał niespiesznie i gładko, będąc w myślach wdzięczny lekcjom pięknej Neiry. Upatrzył sobie największą gałąź, na której zawsze najwygodniej mu się układało do spania, po czym przyhamował lekko i opuścił łapy na przygotowane miejsce, zmuszając je do nieznacznego pochylenia się pod jego ciężarem. Smok złożył nieduże skrzydła, po czym rozejrzał się z obawą. Szybko jednak przypomniał sobie, że jest już na bezpiecznych terenach, więc rozluźnił się i ułożył na gałęzi, z cichym westchnieniem ulgi zamykając ślepia.
Zapadł w sen natychmiast, nawet jeżeli był to poranek. Trudno było mu się dziwić, skoro pod oczami miał wory większe, niż torby lekarskie uzdrowicieli. Niestety jednak jego chwila spokoju nie trwała długo. Jeszcze przed południem został obudzony przez trawiące go od paru księżyców uczucie głodu. Żołądek wykręcał mu się w supły i ryczał jak lew, ale ostatnimi czasy Delavir był zbyt pochłonięty... tym, czym był pochłonięty, aby myśleć o jedzeniu. Teraz jednak jedzenie było w zasięgu łapy, a ból stawał się nie do zniesienia, więc z westchnieniem rezygnacji uniósł się na osłabionych łapach i zaczął złazić z drzewa. Lądując na zimnej ziemi rozejrzał się, czy aby nie jest podglądany, po czym skierował się ku swojej kryjówce, pełnej skarbów. Na widok tak pożądanego pożywienia brzuch zaryczał mu jeszcze głośniej, aż Delavir musiał rozejrzeć się ponownie czy ten dźwięk nie sprowadził jakichś ciekawskich gości. Wyciągnął pospiesznie jedzenie ze schowka i przytargał je pod drzewo, zabierając się za jedzenie. Schowek był ukryty, więc teraz smok nie poszukiwał już niechcianej obecności. Po prostu jak najszybciej zabrał się za jedzenie , chcąc wreszcie zadowolić organizm, by ten dał mu spokój. Nie jadł już od zbyt długiego czasu, więc zupełnie zapomniał o otoczeniu, skupiając całą uwagę na posiłku. W taki sposób to i zabitym zostać można...
: 17 sty 2021, 21:30
autor: Imoragh
Wspinaczka nie była jego domeną, którego ciało zmęczone podróżą i krótkim snem powoli odmawiało posłuszeństwa. Można powiedzieć, że miał dość, ale prowadziło go coś o wiele silniejszego; chęć zemsty. Z każdym upadkiem, z każdą kolejną przeszkodą coraz dokładniej wiedział czego chce, pragnął wreszcie zadać taki ból swemu wrogu, jaki on zadał mu tyle księżyców temu, opuszczając wszystkich na których mu zależało. Nienawiść powinna opadać, ból powinien mijać z czasem, ale w przypadku Imoragha zakorzeniała się w jego sercu, rosła z każdym dniem, aby przeobrazić się w coś, co pokaże dopiero Jemu. Wspomnienia z pożaru, krzyki i strach pobliskich smoków odbijały się w jego umyśle i smok wiedział, a być może jedynie przepuszczał, że znikną jeżeli tylko pokona smoka. Nikt nigdy nie będzie w stanie przywrócić tamtych smoków, z którymi Samotnik nigdy nie zdążył się dobrze zapoznać. Nie miało to jednak znaczenia, bo ból w smoku nie był spowodowany nadmierną tęsknotą, a zwyczajnym poczuciem obrzydzenia wobec takiego tchórzostwa. Niegdyś piękne wspomnienia z jego ,,przyjacielem" teraz napawały go wstydem i nawet nie chciał do nich kiedykolwiek wracać. Nie zdawał sobie sprawy z jak okropnym słabeuszem się zadawał. Sam nigdy nie był w stanie nic zrobić, ale nie uciekł. Nie uciekł przed rosnącym pożarem, mimo że jego strach nie był mniejszy.
Wzbił się w powietrze by wreszcie opaść na wzgórze z którego wyrastało jedynie samotne drzewo. Sam widok był dla niego na tyle osobliwy, że przystanął, a jego myśli wraz z tym uspokoiły się.
Nie spodziewał się jednak, że jego krótki spokój zostanie tak szybko zakończony. Sparaliżowany obserwował jak fioletowy smok ciągnie coś po ziemi żeby wreszcie przystanąć i zacząć coś spożywać. Najwyraźniej go nie zauważył, ale Imoragh nie zamierzał tego aż tak wykorzystywać.
Nigdy nie czuł się tak gotowy, jego ciało i umysł wypełniała chęć do walki, a na jego paszczy pojawił się szeroki, tak charakterystyczny dla niego arogancki uśmiech. Tak długo podróżował, tracił wiarę, że kiedykolwiek go odnajdzie, a teraz jego cel jawił mu się przed nim.
-Delavir...
Na usta cisnęło mu się wiele słów, ale wiedział, że tyle wystarczy. Zresztą czy słowa nie były zbędne, jeżeli według jego planów, nie pozostanie z niego nic, co mogłoby te słowa zrozumieć?
: 18 sty 2021, 11:45
autor: Legenda Samotnika
Fioletowołuski niemal momentalnie pożarł parę wielkich kawałów mięsa, które normalnie by go zadowoliły, a mimo to wciąż czuł niedosyt. Westchnął, gdy pożywienia w łapach zabrakło, a ciało wciąż nie dostało przypływu energii. Skierował się więc ponownie do schowka, jednak zatrzymując się tuż przy nim przypomniał sobie o procedurach bezpieczeństwa, toteż rozejrzał się po białej okolicy, nie spodziewając się zobaczyć nic niezwykłego, niepasującego.
A jednak został zaskoczony. Dostrzegając na wysokim występie skalnym znajomą zieloną sylwetkę smok uniósł lekko brwi w zdziwieniu i utkwił na dłuższą chwilę w niej wzrok. Mlasnął ustami i odezwał się głośno, w dalszym ciągu nie krzycząc. W końcu po co się wydurniać, kiedy Imoragh i tak go usłyszy?
– Ach... witaj, stary przyjacielu! Dawno się nie widzieliśmy. – zamilkł na chwilę, po czym westchnął i powrócił do schowka, zaczynając w nim grzebać. Widok starego przyjaciela nieco go przygnębił, ale nie na tyle, by zapomniał o głodzie. Wyjmując jeszcze jeden kawał zimnego mięsa Delavir wymamrotał do siebie pod nosem:
– A już miałem nadzieję, że nigdy więcej cię nie zobaczę.
: 18 sty 2021, 14:35
autor: Imoragh
Oj dawno się nie widzieli. Ile minęło od kiedy stchórzył uciekając z wioski? Zostawił wszystkich na śmierć, zostawił nawet swojego najlepszego przyjaciela wiedząc, że może zginąć w ogniu. Porzucił całą swoją odpowiedzialność, pozbył się tego co czyniło go smokiem, brzydził go samym faktem, że jeszcze istniał. Ich lata przyjaźni, te wszystkie spędzone razem chwile, wspólna szczerość wobec siebie...Imoragh czuł się z nim tak związany, nareszcie miał kogoś komu może się zwierzyć, z kim mógłby pogadać o największym sekretach. Ale ich przyjaźń spłonęła żywym ogniem, ogniem który płonie teraz w sercu Imoragha. To co zajmowało jego myśli, było pytanie, czy kiedykolwiek zniesie z swego serca ten ból, wypalający każde jego szczęście, miłość, czy spokój. Może spokój nastanie dopiero po śmierci fioletowego Samotnika, a być może po śmierci jego samego. Niezależnie co, jego jedynym celem będzie zadanie cierpienia smoku, bo przedwczesna śmierć nie byłaby wystarczającą karą za to co zrobił. Jeżeli będzie to konieczne zabierze smoka wraz z sobą do grobu.
-Ja wręcz przeciwnie.
Jego uśmiech najeżony był ostrymi zębami, a jego ogon sunął za nim powoli wraz z tym jak zaczął iść w stronę swojego celu. Nie mógł go przecież po tym wszystkim traktować jak smoka, był tylko celem do pokonania. Do rozszarpania, rozdarcia i skazania na ból.
-Wiesz przecież, że nie unikniesz kary za swoje czyny. Nie uciekniesz od odpowiedzialności. Wyrocznia nadeszła, a ty nie uciekniesz przed swym przeznaczeniem.
Przystanął, przymknął oczy i zacisnął zęby, uderzając przy tym swym ogonem o ziemię.
-Czy zdajesz sobie sprawę, ile smoków zmarło w tamtym pożarze? Mogłeś zostać, mogłeś pomóc...zostawiłeś tam wiele smoków, z którymi się wychowywałeś, z którymi spędzałeś czas. Zostawiłeś nas tam wszystkich na śmierć, a sam stchórzyłeś!
Do jego oczu napływały łzy sprawiając, że jego obraz był coraz bardziej mglisty. Słowa swe wypowiadał dosłownym krzykiem, nie będąc w stanie się opanować. Jego ciało drżało, a w myślach jedynie widział upragnione cierpienie smoka przed nim.
W końcu nareszcie go odnalazł. Mógł się zemścić.
-Mnie w końcu również zostawiłeś na śmierć...
: 18 sty 2021, 18:07
autor: Legenda Samotnika
Ukrył starannie schowek, tym razem nie ruszając się gdzieś dalej, tylko zaczynając dokładkę na miejscu. Pochłonął dodatkowe mięso jeszcze szybciej niż poprzednio, po czym oblizał ze smakiem palce. Dopiero po tej czynności skierował spojrzenie na zielonołuskiego, który za ten czas zdążył się zbliżyć. Brwi uniosły mu się nieco, gdy mógł przyjrzeć się przyjacielowi z bliska.
– Jakiś dzisiaj dziwny jesteś. Taki bardziej... żywy? – pochylił na bok głowę z ciekawością, przyglądając się dobrze zbudowanej sylwetce. Jeszcze nigdy wcześniej nawiedzające go zjawy nie były tak... dokładne. – Ciekawe... Może to przez te grzybki, co ostatnio zjadłem.. – smok podrapał się w zamyśleniu po brodzie, jednym uchem słuchając tego, co mówił wytwór jego wyobraźni. Gdy powiedział o przybyciu wyroczni, po ciele Delavira mimowolnie przeszły dreszcze i ponownie uniósł nierozumiejący wzrok na Imoragha. Wysłuchał w ciszy jego słów, a jedyne, co się zmieniało w jego kamiennej mimice to brwi, powoli unoszące się coraz wyżej. Z jednej strony był przerażony, a z drugiej zachwycony realizmem zielonołuskiego. Taki czysty niski głos, taka żywa mimika, płomień chęci zemsty, płonący potężnie w krwawych ślepiach, błyszczące łzy goryczy... Zupełnie jakby był prawdziwy. Na tę myśl fioletowołuski poczuł silne ukłucie bólu w sercu, ale szybko spróbował je uciszyć, przypominając sobie, że jego najbliższy przyjaciel dawno już opuścił ten świat. Może to duch, zupełnie jak Pacyfikacja Pamięci? Nie, wyczułby jego obecność tak samo jak wtedy przewidział nadejście Łowczyni. Poza tym duchy wyglądają dokładnie tak, jak wyglądały w chwili swojej śmierci, więc powinien był teraz rozmawiać z trochę przerośniętym, kolczastym węglem. A jednak stał tu przed nim, w całej swojej krasie, potężny i imponujący jak zawsze... Jakby jego umysł opracował każdy najmniejszy szczegół, aby tylko poznęcać się nad poszarpaną duszą samotnika.
Gdy Imoragh wspomniał o swojej śmierci, Delavir tylko upewnił się, że to wybryk jego nadmiernej wyobraźni. Tak, zostawił go na śmierć. Najlepszego, najdroższego przyjaciela. Jedynego, z którym dzielił się każdą najmniejszą myślą. Nie walczył z ojcem wystarczająco mocno, nie próbował wyzwolić się za wszelką cenę z jego krzepkich łap, nie odszukał Imoragha... Westchnął i pomasował się po czole. Od tego całego napływu wspomnień rozbolała go głowa. W końcu zdjął łapę z pyska i utkwił zmęczony, a jednak pełny szczerego żalu wzrok na dawnym przyjacielu.
– Wiesz dobrze, że nigdy przed karą ani odpowiedzialnością nie uciekałem. Że nigdy nie zapomniałem tych wszystkich, którzy zginęli. Że przez całe życie się obwiniam i nienawidzę. Zawsze słuchałem, co masz mi do powiedzenia i zawsze się z tobą zgadzałem. Czemu cię teraz wzięło na nawiedzanie? Widziałeś, co przeżyłem podczas ostatniej podróży. Wiesz, jak cierpiałem przez te wszystkie lata, jak trawiły mnie żal i cierpienie. Jak trudno było mi się uśmiechać, opowiadając o swoich przeżyciach, gdy przy każdym wspominaniu o dzieciństwie widziałem płomienie trawiące wszystko, co kiedykolwiek było mi drogie... Jak nienawidziłem swojego ojca za to, że zmusił mnie do porzucenia klanu. Siebie, za to że nigdy nie wróciłem, nie wyrywałem się wystarczająco mocno. Dobrze wiesz, jak bardzo chciałbym spłonąć razem ze wszystkimi! Dlaczego więc mówisz mi, że wyrocznia nadeszła? Co może być karą gorszą, niż życie ze świadomością tego, jak wiele smoków straciło życie przez samo moje istnienie? Jeśli mówisz o śmierci, o spotkaniu tych wszystkich martwych dusz, które żywią do mnie nienawiść za zniszczenie im życia... Z chęcią ją przyjmę. Wiem, że nigdy nie spłacę za to, co uczyniłem. Cokolwiek mnie spotka, zasługuję na to. – westchnął. Właściwie nie wiedział, dlaczego znowu tłumaczył zjawie to, co czuł. Gdy znów i znów był obarczany winą za największą katastrofę w jego życiu, wszystkie te uczucia powracały i czuł potrzebę wyrzucenia ich z siebie. Odwrócił zrozpaczone spojrzenie i przymknął oczy, próbując uspokoić paniczne bicie serca i ból wywołany wspomnieniami. Odetchnął ciężko, ledwo powstrzymując łzy. Ze wszystkich słów, rzuconych Imoraghiem w jego stronę, najbardziej zabolały go ostatnie.
– Przecież wiesz... wiesz, że niczego w życiu nie żałuję bardziej, niż zostawienia cię tam. W-wiesz, jak b-bardzo każdego d-dnia za tobą tęsknię i j-jak bardzo cię kocham... – wyszlochał szeptem, pełnym bezsilności, ochrypłym głosem. Że też zjawa wywołała u niego takie emocje... To chyba była bardziej sprawka postaci, jaką tym razem przybrała. Nigdy wcześniej jego przyjaciel nie był tak realny, niemal w zasięgu łapy...
: 18 sty 2021, 20:43
autor: Imoragh
Powietrze było lodowate, a lekki wiatr przerywał ciszę która się między nimi teraz wytworzyła. Coś krzyczało w jego głowie, ten przeciągły pisk teraz jak nigdy wcześniej przedzierał się przez jego umysł.
Nie rozumiał, o co mu chodziło. Za dużo słów, za dużo informacji, co właściwie się teraz działo? Tyle razy sobie powtarzał w głowie cały scenariusz, zabójstwo Delavira, jego cierpienie...a smok przed nim zaczął przemowę jakby do kogoś kogo wcale nie było, bredząc od rzeczy, wyrażając tak niesamowitą skruchę, której Imoragh się tak bardzo nie spodziewał.
Kłamał. Musiał kłamać, chcieć się jakoś obronić przed gniewem zielonołuskiego Samotnika. Ale ten gniew już od dawna czekał by się wreszcie uwolnić, po niszczeniu jego serca przez tyle lat. Jakim cudem wpierw go ignorował, a teraz tak się płaszczy przed kimś kto zamierza go zabić? W jego głowie rozbrzmiewały pytania, ale sam był na tyle oniemiały, że nie był w stanie ich zrozumieć. Zachowanie jego wroga było tak nie logiczne, pozbawione sensu, a słowa które wypowiadał nie kleiły się w logiczną całość. Żeby teraz przepraszać, żeby dopiero teraz próbować naprawić swoje winy!
-Czy rozumiesz co do mnie mówisz? To nie jest sen, żebyś mówił do mnie jak do jakieś mary sennej! Koszmarem twoim nawet nie będę miał okazji zostać, bo umrzesz dzisiaj za wszystkie twoje czyny.
Nie rozumiał jego tłumaczeń. Jego przeprosin. Ta scena była tak nierealna, tak odległa w wyobraźni, wydawała się wręcz jak sen, bo Imoragh tak często ją sobie wcześnie wyobrażał.
Przepraszał i przepraszał, jakby nie było wcześniej na to kilkunastu księżyców! Czuł się jak zmrożony i przez zimny wiatr i przez słowa, które ledwo odczytywał. Jeżeli tak wszystkich kochał to mógł ich nie opuszczać, a przynajmniej w jakimś stopniu spróbować naprawić swoje winy.
Zbliżył się do Delavira, krążąc agresywnie ogonem po posadzce. Przez jego żyły płynęła gorąca krew, sprawiając, że smok poczuł coś czego nigdy wcześniej nie czuł. Tak okropne uczucie nienawiści, paraliżu i wrażenie snu, w którym przecież nie był. To wszystko jest rzeczywistością, której tak bardzo pragnął, a Delavir ją tylko utrudniał.
Słowa o jego tęsknocie i miłości do Imoragha ledwo zrozumiał. Kłamał jak obłąkany prosto w jego stronę, chyba nie mając żadnej litości. Wpierw myślał, że chciał się jakoś obronić, ale teraz to przelało czarę. Rozwinął skrzydła i przerwał tą już zbyt długo trwającą ciszę.
-Jakim cudem jeszcze tak śmiesz kłamać przed kimś kogo zostawiłeś? W moich oczach żadne przeprosiny już nie zmienią tego kim dla mnie jesteś, przebrzydły tchórzu! Jeżeli mnie kochałeś, jeżeli kiedykolwiek byłem dla ciebie chociaż przyjacielem, to powinieneś do mnie wrócić! Uciekłeś, a teraz żadne przeprosiny nic nie zmienią.
Nie spodziewał się u siebie łez, ale te pociekły po jego policzkach. Bolała jego dusza, a teraz i głowa, która już nie rozumiała co się dzieje. Podszedł do drzewa i przejechał pazurami po korze drzewa zostawiając długi, poszarpany kształt.
-Nie rozumiesz co się dzieje, czyż nie? Wróciłem po tylu latach, poszukiwałem cię po twojej ucieczce z wioski, a ty kłamiesz mi prosto w oczy! Przejrzyj na oczy, dziś czeka cię i tak już długo odwlekana śmierć!
Zaryczał i zaczął biec w stronę Delavira. Koniec tego. Nastanie koniec dla jego przepełnionej kłamstwem i robactwem duszy. Gadał zresztą jak obłąkany, więc być może złe duchy opętały go, kierując jego kłamstwami.
: 20 sty 2021, 10:41
autor: Legenda Samotnika
Fioletowołuski pociągnął nosem, przybierając z powrotem zmęczoną twarz. Westchnął tylko, nawet nie patrząc na rozmówcę i skierował się z powrotem ku swojemu drzewo, niespiesznie przebierając łapami. Specjalnie ominął zjawę, jakby bał się jej dotknąć, choć wiedział przecież, że zielonołuski jest jedynie wytworem jego wyobraźni. Obawiał się jednak kontaktu. Nie tyle przez to, że bał się dawnego przyjaciela, a raczej dlatego, że nie chciał, aby pod wpływem dotyku taka detalizowana wizja się rozmyła. Jak bardzo by mu nie ciążyły wizyty halucynacji, nie chciał się jej pozbyć, ponieważ... był to jedyny sposób, w jaki mógł jeszcze ujrzeć najdroższą osobę w swoim życiu.
Pokiwał głową obojętnie na oskarżenia zjawy, nawet się nie zatrzymując. Jeden raz się tylko odezwał mamrotem, przerywając Imoraghowi gdzieś w połowie.
– Echh... Przecież ja nie przepraszam. Żadne przeprosiny nie naprawią tego, co się stało z mojej winy. Zresztą kogo miałbym przepraszać? Nikt nie przeżył, a duchy i tak mi nie wybaczą. Ha! Ja sam sobie nigdy nie wybaczę, co dopiero duchy! – prychnął niby ze śmiechem, a jednak nie było w nim ani krzty radości. Odpowiedziało mu ryknięcie, więc spojrzał ze zmęczeniem na Imoragha, zauważając początek szarży. Otworzył szerzej oczy i absolutnie odruchowo podskoczył, zgarniając powietrze skrzydłami i pozostając w powietrzu, poza zasięgiem ataku zielonołuskiego. Dopiero wisząc w miejscu zrozumiał, że zupełnie niepotrzebnie robił unik, ale mimo to nie żałował. Nie śpieszyło mu się rujnować wizji dotykiem, więc postanowił unikać dziwnie agresywnej zjawy.
– Co ci się stało? Zachowujesz się niemal jak żywa istota, a nie wytwór mojej wyobraźni. Przecież wiesz, że nie możesz mnie dotknąć! Co w ciebie wstąpiło, Imoragh? – dziwnie było zadawać pytania własnym halucynacjom, ale wielki smok wydawał się tak realistyczny, że Delavir na chwilę zapomniał, że odpowiedzi, które usłyszy, też będą wygenerowane przez jego wyobraźnię. Machał więc skrzydłami w miejscu, oczekując wyjaśnień.