Strona 26 z 41
: 20 sty 2020, 23:34
autor: Barbarzyński Pogrom
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Samiec nie zwlekał. Choć przekaz Eurith nie był do końca zrozumiały, przybył najszybciej, jak tylko mógł. Nie interesował go Viliar, jego powrót ani w zasadzie nic związanego z tymi cholernymi bogami. Ale panika jego siostry i informacja o "obecności czegoś związanego ze śmiercią matki", już jak najbardziej go obchodziła. I nie pozwalała się zignorować.
Nie był mistrzem szybkości, ale wytężył swe skrzydła ponad miarę, pędząc do Doliny płaczących wierzb – tam, skąd pochodził sygnał. Był cały nastroszony, nerwowy, spodziewając się zagrożenia. Już z lotu ujrzał wiele smoków. W większości pochodzących z Plagi, ale i jednego dziwnego, roztaczającego wzbudzającą nerwowość aurę – to miał, zdaje się, być ten Viliar? – i ognistego. Że mieli do czynienia z Przywódcą tamtego Stada, nawet nie wiedział. I niespecjalnie go to w tej chwili obchodziło.
– Eurith! – zawołał głośniej, warkliwie, lądując na oprószonym śniegiem podłożu. Spojrzał na nią czujnie, wyraźnie nastroszony. – Co dokładnie się stało? Gdzie
to jest? – spytał rzeczowo, nieco zbyt ostro z nerwów. Przekaz był rzeczywiście niezbyt jasny.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z obecności Frar. I... jakiejś małej samiczki. W szaliku. Nieznanej mu, ale pachnącej Kuszeniem i Plagą. Zmarszczył pysk w niezrozumieniu. Normalnie odciągnąłby plagowe pisklę i je zasłonił, kimkolwiek było, ale nigdzie z pewnością nie było bezpieczniejsze niż przy Zastępczyni, Czarodziejce.
Nie miał jeszcze pojęcia, że mała Thear przeżyła w tej chwili dokładnie to, co wiele księżyców temu Ilun i Eurith, tracąc Dziką przed swoim nosem.
: 21 sty 2020, 0:35
autor: Kuszenie Diabła
Najpierw było spokojnie. Przyglądała się jak smok z obcego stada zbliża się do jej pisklęcia i nie miała ochoty odciąć mu łba. Widziała jak jej oczka błyszczą z zaciekawieniem, jak bez słów przygląda się ojcu. Delikatny uśmiech mimowolnie wpełzł na jej pysk, gdy zauważyła jak ściąga szalik z szyi, wątłej i pokrzywionej, czego nie zauważyła wcześniej i zawiązuje go na szyjce ich córki.
W następnej chwili w jej białe oczy wpełzło przerażenie, takie, jakiego nigdy w życiu nie czuła.
Z jej warg wyrwał się cichy, zduszony okrzyk, łapy wyprysnęły do przodu, aby zagarnąć pisklę pod brzuch i przycisnąć mocno, kurczowo. Jajo zaszurało o śnieg gdy pociągnęła ogon do tyłu, z dala od cienia, z dala od tężejącej sylwetki Zewu. Wcisnęła pyszczek Thear w swoją pierś, aby nie patrzyła i w pośpiechu zaczęła tworzyć wokół nich kopułę. Drżącą nieco i połyskującą czerwienią. Nie wiedziała przed czym dokładnie miała ich bronić, więc uczyniła ją gęstą i mocną, przepuszczającą jedynie powietrze, które niezbędne było im do życia. Miała ona opaść na śnieg wokół nich i zamknąć ich w kuli również od dołu, odciąć od świata, od dźwięków, od cieni, kamieniejących ojców, łez. Dopiero gdy już osłaniała je, szeroka na całą długość ciała Frar, mocna i stabilna, zaczęła cofać się do tyłu, szybko, ciągnąc ze sobą malutką istotkę i jajo.
W międzyczasie poluźniła nieco uścisk na wątłym ciałku, odszukując wzrokiem oczy Thear. Ujęła jej niewielki łepek w dłoń, zabraniając patrzeć i wciąż odsuwając się do tyłu, szepnęła.
– Trzymaj się mnie, kochanie, w razie czego schowaj się pod skrzydłem, dobrze? Przytul się mocno. – Jej głos nie drżał, gdy mówiła, bo wiedziała, że jeśli gdziekolwiek mała ma znaleźć teraz oparcie i punkt zaczepienia, to właśnie w niej. Był ciepły, ale nie znoszący sprzeciwu, nie krzyczała.
Nigdy w życiu nie bała się o siebie, ale dziś pierwszy raz poczuła jak to jest czuć strach przed czyjąś śmiercią. Przywarła do śniegu, gdy znalazły się już wystarczająco daleko i obejmując jedną łapą córkę, szpony drugiej wbiła w ziemię, szczerząc czarne kły, a lodowate spojrzenie wlepiając w kamień, którym stał się Zew.
Reagowała teraz bardziej jak zwierzę chroniące swoje młode, niźli smoczyca i Zastępczyni. Ledwie zauważyła pojawienie się Eurith, dopiero po chwili zarejestrowała również pojawienie się Kharaha i Sufrinah, ale nie mogła ruszyć się z miejsca.
~ Co się dzieje, Eurith? ~
Gdzieś głęboko z pamięci wydobyło się wspomnienie, Czerwone smoczątko wtuliło się w nogę skamieniałej matki.
: 21 sty 2020, 16:12
autor: Mgliste Wody
//pomimo nieobecności, jedyny temat, gdzie tylko się podczas niej pojawię
Czarny zerwał się jak poparzony ze swojej groty, gdzie odpoczywał. Wezwanie Eurith było dla niego jasne i klarowne. Cień, czarna mgła...potwór. Coś, co zabiło im matkę. Coś, przez co nie mieli w zasadzie pisklęctwa, bo zaraz po tej sytuacji wrzucili się z siostrą w wir nauk, byle szybko się wyszkolić i ruszyć na poszukiwanie iskier, by znaleźć to coś i to zniszczyć, tak jak to zniszczyło ich marzenia, ich młodość. Ilun wylądował jak zwykle – niezbyt zgrabnie, ociężale, wzbudzając śnieg i otulając nim najbliżej zebranych. Podszedł szybkim krokiem ku Eurith. Wcześniej omiótł spojrzeniem scenę, jaka tutaj się rozgrywała.
– To jest w nim, tak? – zapytał bez cienia wahania. Jeśli będzie trzeba zabić Zew, trudno, jeśli to unicestwi to coś...
Zaraz jednak spojrzał na małą istotkę, najwyraźniej córkę Frar i tego Ognistego...czy chce jej zgotować to samo, co on przeżywał? Ale cóż to jest za jedno poświęcenie smoczego istnienia w obliczu wielu innych? I co niby Zew miał takiego w sobie? Dzika miała ułamek mocy boskiej, na którą rzuciło się to coś, ta mgła, ten cień...a może te założenia od początku były błędne.
Błękitne ślepia samca szukały jakiekolwiek wyjaśnienia u siostry. Zachowywał spokój i czekał na to, co mu powie.
: 21 sty 2020, 17:15
autor: Kres Pragnień
Jakiś czas po swojej ceremonii, Światłość zdążył przyjąć na barki pierwsze obowiązki. Dowiedział się trochę o sytuacji między stadnej oraz nieco o samym tajemniczym czarodzieju. W jego głowie jednak wciąż odbijało się echem ostrzeżenie o nadchodzącym zagrożeniu. Minęło już trochę czasu od poprzedniego wydarzenia, nikt nie czuł się do końca bezpieczny, ale można było zacząć żyć bez ciągłej świadomości że na każdym kroku czyhać na ciebie może śmierć.
Jak cudownie byłoby żyć bez obaw o nagłą utratę bliskiej osoby, bądź własnego życia. Na tym świecie jednak to było widocznie po prostu niemożliwe.
Czy to przez brak bariery? A może już wcześniej coś plotło swój podstępny plan? Cokolwiek śmierć w taki sposób miała przynieść, z pewnością miała swój jakiś cel. Nic nie dzieje się przypadkowo.
Dzisiaj przybył tutaj jednak z nadzieją na bardziej pogodną atmosferę. Został poproszony o odebranie jaja i przeniesienie do Ognia. Ciekaw był tych związków partnerskich, ale oprócz czystej ciekawości nic nie mógł wywnioskować. Życie prywatne Zewu było wielką enigmą dla czarodzieja.
To jednak była doskonała okazja do poznania tej pary, być może nawet i już wyklutego pisklęcia. Ciekaw był jak związek między smokiem Ognia i Plagi może wyglądać. W końcu nawet oba stada nie miały ze sobą granicy. To brzmiało bardziej na wymianę z odrobiną miłości niżeli prawdziwe partnerstwo. Ale o tym być może zaraz się przekona.
Albo i nie.
Światło Nadziei leciał wysoko nad ziemią, z daleka próbując odnaleźć miejsca ich spotkania. Jednak gdy tylko dostrzegł sylwetkę Zewu i Kuszenia, od razu coś mu nie pasowało. Były tu też inne smoki, wszystkie zaś wyglądały na zaalarmowane. Wkrótce też ujrzał dlaczego.
Zatrzymał się, zupełnie jakby zamrożony. Wciąż oczywiście poruszał skrzydłami, ale z wielkim niepokojem obserwował tą sytuację. Dla Zewu.. Dla niego było już za późno. To musiało się stać zanim zdążył przybyć a znalazł się tutaj dosłownie chwilę po tragicznym zdarzeniu, a to niczego dobrego nie zwiastowało.
Cholera! Atak nastąpił szybciej niż ktokolwiek by przypuszczał! Zew nawet nie zdążył się obronić, to znaczy że atak musiał być na prawdę błyskawiczny. Tylko kto za tym stoi? Co posiada tak straszliwą moc?
Czarodziej obniżył swój pułap, będąc od przeciwnej strony od zebranych. Sytuacja nie wyglądała dobrze, niepokój powoli zaczął przechodzić w panikę. To jednak nie sytuacja na tracenie uwagi! Wręcz odwrotnie, musiał się bronić w razie ataku. Czujnie obserwował wszystko dookoła, starając się zlokalizować to co stoi za tym okropnym aktem petryfikacji. Miał wielką nadzieje że cokolwiek właśnie tu przybyło, nie skieruje swojej uwagi na nim. Jeżeli atak dopiero co nastąpił, ich nieznany przeciwnik mógł być dosłownie wszędzie. Być może nawet jeszcze w ciele przywódcy, albo już czyhający na następnego smoka do zaatakowania. Wszystko musiał brać pod uwagę, był nieprzygotowany do walki z tak potężną siłą i pierwsza myśl jaka by mu przyszła, to stworzenie rażącej bariery w kierunku z którego udałoby mu się zlokalizować atak. Zwykła bariera może nie pomóc skoro to coś pochłania maddarę, ale być może zaklęcie które ma charakter raniący podziała?
W razie czego był gotowy. Jeżeli będzie potrzebne, stworzy łańcuchy piorunów uformowaną w siatkę otaczającą wybraną przez siebie stronę. Może uda mu się ochronić siebie, albo kogoś z tu obecnych.
: 21 sty 2020, 18:02
autor: Spuścizna Krwi
Leciała tuż za Viliarem i Eurith, dlatego przybyła tu, zanim plaga much zdążyła się zlecieć do truchła. Zabawne, jak szybko wyczuwali nieszczęścia, zjawiając się niemal jednocześnie z tymi, którzy podążali za wszechwiedzącym bogiem. Oczywiście Plagijczyków mogła wezwać Eurith, co by jej nie zdziwiło. Wylądowała obok Viliara, pozostając z boku od tego całego zbiegowiska. jej uwagę przykuł widok, który nawet jej zmroził krew w żyłach. Fern, w którego ciało wnika cień. Zupełnie jak wtedy, z Dziką Gwiazdą. jakby cały świat zwolnił. Wiedziała, co stanie się za chwilę, podobnie jak wiedziała, że nie może zrobić nic, by temu zapobiec. Viliar by mógł, to pewne. Równie pewne jak to, że tego nie zrobi.
Cichy, mentalny przekaz. Jedno słowo, które sprawiło, że cała zadrżała. Tylko Viliar i Eurith mogliby usłyszeć cichy jęk, który wydobył się z jej pyska. jeden, krótki dźwięk na który pozwoliła sobie, zanim przybyła cała ta zgraja.
Pazury zacisnęły się na zamarzniętej ziemi. Przysunęła się odrobinę bliżej Viliara, ale nie ze strachu. Ze zwykłej potrzeby bliskości – bo Eurith stawała się popularna, a ona nie miała zamiaru zbliżać się do NICH bardziej niż musiała. Nawet nie zauważyli jej obecności, gdy stała wpatrzona w skamieniałe ciało Ferna.
Dlaczego trafiło na niego, a nie na tego tak zwanego Proroka? Miał większą moc, powinien zwabić do siebie tą istotę.
Zamiast tego odebrała jej przyjaciela.
Jak śmiał odejść bez jej pozwolenia?!
Miała ochotę rzucić się ku niemu. Dotknąć skamieniałego ciała, roztrzaskać na kawałki by przekonać się, czy wewnątrz wciąż go nie ma. Dorwać istotę, która to zrobiła.
Miała jedynie pięć smoków, na których jej zależało. Mah powoli się od niej odsuwała. Kheldar odrzucił ją przez Burdiga. A Fern właśnie odszedł.
Miała ochotę ryknąć w głos, rzucając wyzwanie temu, kto za to odpowiadał. Ale nie mogła tego zrobić.
Nie w otoczeniu tylu wrogów, czekających jedynie na chwilę jej słabości. Czekających na to, by móc w nią uderzyć, gdy byłaby odsłonięta i bezbronna.
Stała zatem nieruchomo, przywdziewając maskę spokoju i opanowania, chociaż ból i rozpacz szarpały jej trzewia.
Mówiła mu, że nie może odejść. A ten cholerny idiota i tak ją zostawił.
Na dodatek nie mogła zabić tego, kto odebrał jej przyjaciela, bo był to jakiś głupi obłok. Pozostawało jedynie stać i patrzeć na demonstracje siły Viliara, bo do tego to wszystko się sprowadzało, prawda?
: 21 sty 2020, 21:48
autor: Światokrążca
Zaraz po usłyszeniu wiadomości Eurith Trzęsienie przebiegł przez oddzielające go tereny by trafić do wskazanego miejsca. ... Prawdopodobnie cały czas podążając za czarnym śladem.
Gdy w końcu zgrzany trafił, wydmuchjąc gorącą parę z pyska jak jakaś bestia, napotkał tłum smoków oraz biednego skamieniałego Zewa. Ah szkoda, zaczął go lubić!
Ale był jeden... od którego wręcz było czuć potęgę... nie, to byka boska moc, którą już tak dobrze kojarzył. I jeszcze morski...
Villiar
– Fascynujące– wyszeptał do siebie, najwyraźniej bardziej zainteresowany obecnością boga niż czarnego dymu.
: 21 sty 2020, 22:01
autor: Szara Rzeczywistość
No skoro już pobiegł za Trzęsieniem, który jednak na długi dystans był lepszy... no ale Godny latał, dlatego też nie odstawał jakoś strasznie.
Już z daleka widział, że było coś nie tak i pal licho Eurith i całą tą gromadę innych smoków.
Zatrzymał się zaraz za Trzęsieniem, ale zanim ogarnął co się dzieje... to działo się raczej dalej.
Czy to coś było tu? Czuł coś boskiego w pobliżu, uczucie znał, gdyż miał w końcu te dziwne kręgi na ramionach od bogini. Tutaj moc była podobna, ale gdzie ten.... cień? Potrzebował dłuższej chwili, żeby ogarnąć co się dzieje
: 21 sty 2020, 22:12
autor: Posępny Czerep
// Nie przylatuje na miejsce, don't mind me
Opisanie wszystkiego, co stało się z umysłem i ciałem Aank po usłyszeniu tego krótkiego przekazu i po... Po brutalnym urwaniu go, dokładnie tak samo okrutnym i ostatecznym, jak ona czyniła swoim ofiarom – było nie do ujęcia w słowach. Zaczęła wrzeszczeć, rozdzierana straszliwym bólem, miotła się po jaskini, demolując swoje trofea, wypłaszając kompanów, drąc posadzkę i niszcząc swoje ciało.
Kochała go.
Dlaczego teraz czuła to bardziej niż kiedykolwiek wcześniej?
Dopiero teraz dotarło do niej, że był najważniejszą osobą w jej życiu.
A teraz było już za późno.
Serce Perspektywy zupełnie fizycznie zabolało, przestało bić równo i... Zwolniło.
Zrobiło jej się słabo i nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła mocnym, nerwowym snem.
Może nie Wiecznym. Raczej nie.
Wyglądało jednak na to, że zrobiła dokładnie to za co nienawidziła swojej matki – z żałoby zapadła w hibernację, zostawiając wszystko i wszystkich, żeby przetrawić swój żal.
// I przechodzę na nieobecność :v
: 21 sty 2020, 22:43
autor: Mistrz Gry.
Smoki zleciały się w ułamku chwili, wiedzione ciekawością i rozpaczliwym wezwaniem. Ich skrzydła przysłoniły niebo i rzucały cienie na zamkniętą w magicznej kopule Kuszenie Diabła wraz z Thear. A pośród nich, niczym basior nad stadem wilków, leciał czerwony smok.
Nie spuszczał ślepi z kamiennej podobizny Przywódcy, a gdy wylądował po przeciwnej stronie niż Zastępczyni Plagi, onyksowe szpony zgrzytnęły o zamarzniętą ziemię. Czuć było od niego moc. Potężną i nieokiełznaną, rozchodzącą się falami w każdym kierunku, namacalną prawie. Co czulsi magowie musieli otępić własne zmysły, bo obecność smoka była tak przytłaczająca, że ból ćmił w ich umysłach.
Morski nie był zwykłym przedstawicielem swojego gatunku, a roztaczając woń krwi i drapieżników bardzo szybko budził poprawne skojarzenia w nawet zatwardziałych ateistach.
Villiar obnażył kły, jednolicie czarne i zawarczał głucho, na co wszystkim zebranym zjeżyły się łuski na grzbiecie.
– To jest ów "wyłom", brud i ścierwo zebrane między Krainą Nieśmiertelnych, a naszym światem, o którym mówiła Twoja Matka. Stworzony podczas tortur Jadu Duszy i uformowany na dobre w dniu śmierci Zmierzchu Gwiazd. Ma rozum i nie tylko rozum... – odpowiedział Bóg Wojny na pytanie zadane głośno jak i to niewypowiedziane – Ma żądzę istnienia, splugawioną i wykrzywioną jak ono samo. Powstały z ochłapów mocy jaką zostawiliśmy za sobą dla Was, teraz pragnie Być, pożytkując na mocy tchniętej we wszystko co żyje, a szczególnie smoki.
Villiar następnie spojrzał po zebranych smokach i na stojącą obok niego Spuściznę. Boska łapa uniosła się i na krótki moment spoczęła na ramieniu Wojowniczki.
– Za chwilę. – powiedział, jakby doskonale wiedział jakie emocje targały jej łbem. Spojrzenie przeniosło się na Kuszenie Diabła, gdy Villiar zmrużył ślepia – Możesz zdjąć ten czar, teraz ja was ochronię. Zbierzcie się wszyscy, a w szczególności Ty, Trzęsienie Ziemi. – ostatnie słowa Bóg prawie wypluł, obracając smukłą szyję i nieukrywaną złością spoglądając na Przywódcę. Obydwaj wiedzieli, czyją winą była dzisiejsza śmierć. Villiar nie miał jednak czasu na wypominki. Głos boga zadudnił w umysłach zebranych.
~ Wywlekę To. Utrzymam w moim uścisku. Wtedy Wy, wszyscy jednocześnie, uderzycie w To. Tylko magią i ogniem, lodem czy kwasem. Nie ma materialnej formy, nie ma w co wbić pazurów. Jeszcze nie... Nie bierzcie na mnie poprawki, nie wahajcie się na moment. Powinno to kupić Wolnym Stadom chwilę czasu. ~
Łapa opadła z ramienia Krwi i chwilę zawisła w powietrzu, kiedy Bóg Wojny powiódł spojrzeniem po zebranych. Skinął następnie łbem i położył pazury płasko między skrzydłami kamiennej wywerny, dokładnie w miejscu, gdzie czarny obłok uderzył Zew, by wejść w jego ciało.
Eksplozja mocy spękała ziemię wokół smoków i położyła suche krzewy. Śnieg sypnął w każdym kierunku, osłaniając nagą glebę wokół Boga i kamiennej figury. Viliar ryknął krótko i zaczął zbierać łapę w pięść, a wszyscy zebrani poczuli napór na bębenki uszne. A w jego garści coś ciemnego zaczynało się szamotać. Bóg cofnął jedną z tylnych łap, przenosząc ciężar ciała i oparcie, po czym gwałtownym ruchem, szarpnął!
Czarny obłok zmieniał kształty, rozpływał się i formował ponownie w pięści boga, próbując się wyrwać. Miał szpony, potem płetwy, potem znowu był tylko rozmytym kształtem. Łapy i rogi, by znów być gładki i beznogi. Powietrze wypełniło się zapachem kwasu i rozkładu, a Villiar podniósł się na tylne łapy i wyprostował ramię nad łbem, wysoko ku niebu...
// kolejny odpis za planowany na czwarte 23.01 godz. 22:00
: 21 sty 2020, 23:45
autor: Eskalacja Konfliktu
Wszystko działo się tak szybko. Słyszała swoje imię co najmniej trzy razy. Frar, Khardah, Ilun i... zaraz, co tu robi Sufrinah? Jej nie wzywała. Potrząsnęła głową. Nie miała za bardzo czasu na wyjaśnienia. Zerknęła na Viliara, który próbował wytłumaczyć z czego się wzięło to.. coś. Czyli powstało z powodu śmierci ojca Rakty, a później jego następczyni? Nie zwiastowało to niczego dobrego. Samica delikatnie zmrużyła ślepia. Miała szczerą nadzieję, że wyjaśnienia Boga Wojny wystarczą tym, którzy nie wiedzieli co się dzieje. Była w zbyt wielkim szoku aby z siebie cokolwiek wydusić.
Obserwowała jak Viliar zatapia swoje szpony między skrzydłami skamieniałego wywerna. Jak wywleka. To. Coś. Przełknęła głośno ślinę, cofnęła się o krok. Znowu poczuła się jak to małe, bezbronne pisklę. Widziała jak ten dym mknie przez polanę, mija smoki i atakuje Dziką Gwiazdę. Jej mamę.
Ciepły uśmiech.
Serdeczne intencje.
Ostatnie słowa.
"Zrobiłam to co musiało zostać robione. Zostawiłam Ziemię w dobrych łapach."
A później koniec.
"Mamoooo! Obudź się", wykrzyczane głosikiem małego Iluna.
"Freya!", ryk ojca.
"Zabierz Eurith i Iluna!", kolejny ryk Kheldara.
"Będę przy mamie! Pilnować dopóki nie wstanie!", jej własny pisk.
Wszystko wróciło. Samica zadrżała. Jakby znowu się to działo. Ślepia wojowniczki mimowolnie się zaszkliły. Nie umiała, prawda? Nie potrafiła. Tak jak wtedy, jedyne co mogła zrobić to biec śladem jaki Cień zostawił po sobie. W nadziei, że znajdzie odpowiedzialnego za tę zbrodnię. I nie znalazła. Aż do teraz.
Dlaczego się wahała? Dlaczego całe życie, do tej chwili, planowała co zrobi temu czemuś jak je dorwie w swoje szpony, teraz nie potrafiła zrobić nic? Miała ochotę krzyczeć, płakać, schować się. Trzęsła się. Dzięki łuskom na ciele nie było to aż tak widoczne, ale stojący przy niej bracia z pewnością mogli to zauważyć. Wmurowało ją w podłoże.
Musiała być jednak dzielna. Przełknąć strach, to wszystko. Nie przywróci mamie życia, nic tego nie zrobi. Ta Nocna Mara zabrała jej radość, wyrwała ją brutalnie. W imię czego? Wyjaśnienia Viliara nie były jasne. Jednak jego polecenia nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Mieli szansę się tego pozbyć. Choćby częściowo.
Przestąpiła z łapy na łapę nerwowo. Zamknęła na moment ślepia. Miała liczyć do dziesięciu uderzeń serca. Przez te dziesięć sekund się bała. Oddała strachowi całkowicie. Każda z tych sekund była niczym wieczność, czuła się jak w pułapce, pozbawiona wyjścia i możliwości działania. Ogarnęła ją frustracja, niemoc, ból, i właśnie ten piekielny, mrożący krew w żyłach strach.
Dziewięć...
Dziesięć...
I już nic.
Teraz już się nie bała.
Ścisnęła łapę w pięść. Ani czary, ani zianie nigdy nie były jej mocną stroną. Nie mogła jednak stać bezczynnie, choćby jej płomień miał blednąć przy reszcie. Widziała jak Rakta to robi, nie raz nie dwa. Da sobie radę. Wzięła głęboki wdech, na tyle na ile pozwalała jej umiarkowana siła w płucach. Łatwopalny gaz gromadził się w pysku czerwonołuskiej, a wraz z wydychanym z płuc powietrzem miał się żarzyć na złoto, gdy samica rozwarła szczęki i wypluła z pyska słup złotopomarańczowego ognia. Wycelowała prosto w tę istotę, w jej środek, o ile takowy miała. Nie przejmowała się tym, czy Viliar oberwie rykoszetem. To bóg, z pewnością tego nie odczuje. A nawet jeżeli, szybko się zregeneruje. Jedyne co było teraz ważne to spróbować to coś unicestwić. Lub osłabić. Kto wie, może miało formę inną, cielesną, a to była tylko jedna z jej powłok?
// Czempion i chytry przeciwnik //
: 22 sty 2020, 6:05
autor: Szara Rzeczywistość
Na prawdę potrzebował dłuższej chwili, żeby ogarnąć scenę... jednak był w końcu niegłupi i kiedy zauważył co bóg robi, jak wbija łapy w posąg i wyrywa to czarne coś... Poczuł niepohamowaną złość. Wiedział czym to było chociaż pewnie wiele pytań pozostało do odkrycia.
–No dalej! Na co czekacie!
Krzyknął na zebranych, chociaż wcale nie musiał. Może to bóg wojny powodował, że wzrosła mu adrenalina, która budziła coś na kształt heroizmu? Niemniej od razu zabrał się za tworzenie maddarowego nieobwarzenia- dopóki był czas i miejsce na niebie przy ogniu z pyska Eurith.
Miała pojawić się kula przypominająca bańkę mydlaną. Wielkość? Mniej więcej trzech szponów. W środku miało się kłębić coś na kształt wirującego powietrza zmieszanego ze żrącą toksyną, która była nie tylko drażniąca dla kontaktu ze skórą, ale również żeby wpłynęła na niematerialną duszę tego czegoś. Całość ustawił zaraz nad tym co trzymał Viliar w łapie i miało to powoli opaść, aż trafi w cień i bańka zewnętrzna puści, wywołując mały huraganik w miejscu gdzie znajdzie się wytwór. Całość zamieni się w żrąco- palącą toksynę, która dodatkowo w płomiennym ogniu innych zacznie wrzeć i palić się.
Efekt będzie... raczej mało pokaźny dla innych, może nawet nikt nie zauważy jego czaru i obecności. Co jednak za różnica.
Ważne, że mógł pomóc. Nikt już nie powinien ginąć w taki sposób!
: 22 sty 2020, 11:03
autor: Żagiew Wiary
Wszystko potoczyło się tak szybko. Musnęła noskiem nos ojca, gdy została szarpnięta razem z jajem w tył. Pierwszy raz widziała tak matkę. Bała się, co sprawiło, że i Thear poczuła ukłucie strachu. Nagle ogłuchła i nie widziała nic poza łuskami mamy. Wyciągnęła łapkę za jej bark i zaczęła się wić żeby zobaczyć jak wyciągają ciemność z jej ojca, jak atakują pięść istoty o mocy, która nawet u niej rodziła respekt. Wtuliła pyszczek w ciało mamy i zadrżą) a od niemego szlochu. Nagle pojawiło się tak wiele smoków, wszystkie zaczęły atakować to, co wniknęło w jej tatę. W "jej Soreia", który mógł być... mógł być jej własnym... Zakwiliła, ale nit nie mógł tego usłyszeć wśród krzyków, szmerów ziań i tworów magicznych. Była zupełnie zdezorientowana i kuliła się przytulona do piersi matki, mając nadzieję, że zaraz obudzi się z tego wielkiego, wielkiego koszmaru.
: 22 sty 2020, 14:33
autor: Mgliste Wrzosowiska
Nagle zaczęło pojawiać się coraz więcej smoków.
Zerknęłam na lądującego z hukiem Khardaha. Kuląc nieznacznie uszy, cofnęłam się o krok, robiąc mu miejsce, bo w końcu zrozumiałam, że to osobiste porachunki rodzeństwa. Nie oznaczało to, że nie chciałam pomóc. Wręcz przeciwnie.
Być może Khardah twierdził kiedyś, że to nie boli tak bardzo, skoro nigdy swej matki nie poznał. Ale sama świadomość tego, że został pozbawiony matki, aby móc zaznać jej miłości oraz mądrości...
Zacisnełam kurczowo szczęki, kierując spojrzenie na karminowego morskiego. Czułam przed nim respekt. Moc dudniąca z jego ciała była wręcz ogłuszająca. Ból głowy nasilał się. Musiałam cofnąć swój umysł, magię wgłąb siebie, oddzielając się częściowo barierą, aby skupić myśli.
Słuchałam go, tego, jak wyjaśnia, czym jest istota, która sprawiła, iż ten wywernowy zamienił się w kamień, jak wczesniej Dzika Gwiazda.
Odetchnęłam, gdy zaraz potem jego głos rozbrzmiał w mojej głowie, gdy skierował się ku spetryfikowanemu. Zmrużyłam drapieżnie ślepia.
Kiedyś, przed tym wszystkim, twierdziłam, że nie chcę walczyć. Nie chcę rozsmakowywać się w ranieniu. Z biegiem księżyców, rosnącym bólu w moim sercu, to uczucie stawało się coraz silniejsze. Nie byłam już dawną Sufrinah. Nie byłam tamtym "Kwieciem" swego ojca.
Jeszcze nie wiedziałam kim, ale już nie nią.
Moc spłynęła wzdłuż mojego ciała i grzywy czerwoną aureolą, kiedy czarna masa została wyjęta z ciała Ognistego. Widziałam atak Eurith, Godnego – skąd się tu wziął?
Obwiodłam pysk jagodowym językiem, formując myśli w wyobrażenie, w które przelałam czerwone fale mocy. Czarny cień w formie bojowej mojej Czaromgły. Zarys rogów, kościanej paszczy, wydłożony, splątany tułów bez łap, miał pojawić się w połowie drogi między mną, a tym, co Viliar trzymał w swojej łapie. Pełgające karminowe ślepia. Niezwykle wysoka temperatura czarnego cienistego ciała będącego w istocie właśnie tym – ogniem, wysokim na ogon, wąskim na jakieś pięć szponów, miał polecieć szybko, równolegle do ziemi, celując swymi rogami w cielisty kształt. Miał wpaść w niego, zwijając się w kulkę, a następnie ekplodować w jego wnętrzu ognistym inferno, spalając jego istotę, uszkadzając ją.
: 22 sty 2020, 18:41
autor: Spuścizna Krwi
Tak, coraz więcej smoków, coraz więcej krzyczenia. Naprawdę zaczynała wierzyć, że podobne wydarzenia przyciągają smoki jak padlina sepy. Tutaj niestety było to zasadne, bo chociaż ciało Ferna nigdy nie zacznie się rozkładać, to jednak... Mieli tu do czynienia z trupem.
"Płakałabyś za mną Rakto?"
Słowa te padły ledwie księżyc lub dwa temu. Nie sądziła wtedy, że będą prorocze.
Przecież ci mówiłam, że nie. A jednak postanowiłeś to sprawdzić, co, Fern? Bo słowa to tylko słowa.
I nie płakała, wpatrując się w skamieniałe ciało przyjaciela.
Nie płakała, gdy łapa Viliara oparła się o jej ramię, promieniując ciepłem i potęgą.
Nie płakała, chociaż kolejna cząstka jej duszy odeszła, pozostawiając jeszcze większą pustkę.
Bo łzy to słabość, a słabości nie okazuje się przy wrogach.
Za chwilę.
Ale ona nie mogła czekać, nie chciała.
Pragnęła rozerwać tą istotę na strzępy, nawet jeśli nie miała ciała. Nie chciała się tym dzielić z nikim.
Viliar wywlókł ten przeklęty czarny dym z pomnika Ferna, a Rakta patrzyła na to w bezruchu. Czuła się, jakby podzieliła się na dwie części. Jedna z nich obserwowała to wszystko z chłodnym, wyrachowanym spokojem. Druga nie pragnęła niczego poza zniszczeniem tej chmury. Obie pogrążały się jednak w coraz większej ciemności.
Ta druga cząstka, cierpiąca w milczeniu, pełna gniewu i rozpaczy otworzyła szeroko pysk, kierując w stronę dymu trzymanego przez łapę Viliara strumień złocistych płomieni. Chciała spalić to coś, spopielić tak, że nie pozostanie po tym nawet dym. Ziała zatem z całą swoją mocą, wzmocnioną o całą złość i ból, w nadziei, że to coś zniknie. Chociaż w ten wątpliwy sposób może spróbować pomścić śmierć Ferna.
Ta pierwsza, chłodniejsza cząstka nie była jednak ani trochę zadowolona. Takie rozwiązanie jej nieusatysfakcjonowało. Jak zwykle wszystko trzeba było osiągnąć "razem". Jej obecność, jej udział nie miały znaczenia. Nigdy nie miały. Viliar popisał się swoją mocą, ale pokonać tego stwora – lub osłabić go – mieli wszyscy razem. Nie będzie krwi. Nie będzie mordów ani wojny. Takie rozwiązanie, wspólna walka, w której żaden z biorących udział nie miał znaczenia, w żaden sposób nie mogło zaspokoić jej żądzy krwi. W żaden sposób nie mogło to wypełnić jej pustki. Nie niosło ze sobą żadnej satysfakcji. To nie było to, czego pragnęła.
Równie dobrze mogłoby jej tu nie być. Poradziliby sobie bez niej. Jak zwykle, wkład pojedynczego smoka nie był nikomu potrzebny. Niezależnie co zrobią, wynik będzie ten sam.
Obie wersje Rakty, ziejącej ogniem w kierunku tej istoty zgadzały się jednak w dwóch sprawach. Okrzyk Godnego nie był tu w żadnym wypadku potrzebny, a Viliar emanujący mocą był najpiękniejszą rzeczą, jaką w życiu widziała.
//czempion i wybraniec bogów, jeśli będą wykonywane rzuty :)
: 22 sty 2020, 21:08
autor: Mgliste Wody
Ilun nie otrzymał od siostry odpowiedzi, bo jakiś czerwony smok, morski, dziwny smok. Tak dziwny, jak ten bóg zimy i ta bogini lata. Skrzywił się nieco, nie lubił bogów. Gdy oni się pojawiali...to znaczy, że sytuacja wcale nie szła dobrze i wcale dobrze nie będzie dalej szła. Mimo to wiedział jedno, mieli teraz okazję zniszczyć to, czy powstrzymać, czy cokolwiek zrobić temu czemuś, co zabiło im matkę i czarny olbrzym nie wahał się ani chwili. Czuł drżącą siostrę, a dla wsparcia lekko potarł swoim nosem o jej szyję, by uspokoić ją w choć minimalny sposób. Delikatnie rozpostarł skrzydło nad jej ciałem, chcąc w ten sposób ją osłonić przed wszelkim złem tego świata.
Tłum. Tłum dziwnych, nieznanych mu smoków w ogóle go nie interesował i te krzykacze, czy mniej irytujące smoki zignorował. Teraz był on, jego siostra, jego brat. Jego rodzina.
Gdy więc tylko ten dziwny smok o czerwonych łuskach uniósł łapę, Ilun wziął głęboki wdech i w tym samym momencie co Eurith wypuścił ze swojej paszczy potężny strumień błękitnego ognia.
Ogień ten oczywiście wycelowany był w to czarne coś, cień, dym, potwora. Potwora, który odebrał mu matkę. Jego ogień zaś miał spalić tę istotę, unicestwić ją. I Ilun miał szczerą wiarę, że to im się uda. Im wszystkim. Za matkę, w imię i za pamięć Dzikiej.
: 22 sty 2020, 21:34
autor: Barbarzyński Pogrom
/ nie czytałam dokładnie postów, więc przepraszam, gdybym coś olała – przydużo tego, a akcję chcę dać
Pojawiło się wiele smoków, już nie tylko z Plagi. Khardah nie miał pojęcia, skąd się brały. Być może któryś z Plagijczyków posłał sygnał – choć i po co? Rozumiał jeszcze ognistych, ale czuł i Ziemnego, który nie wydawał się mieć z tym żadnego związku. Obcego, choć noszącego na sobie o dziwo woń Eurith. Nie tego jednego zresztą – był i dziwny, morski gad. Gdyby orientował się lepiej, wiedziałby zapewne, że był to Przywódca Ziemi. Ale wciąż, po co tutaj ci, którzy tylko marnują tu ilość tlenu i miejsca?
Zdziwiłby się normalnie, pytał, ale w tym momencie całą uwagę skoncentrował na tym cienistym tworze. I na Viliarze, smoku emanującym potęgą i siłą. Skupił się na jego słowach, obnażając kły z warkotem i strosząc ostre łuski, gdy patrzył na skamieniałego smoka będącego niedawno Zewem Płomieni.
Nieco... inaczej wyobrażał sobie Boga Wojny. A na pewno nie przypuszczałby, że ten będzie tak patetycznie i wzniośle ględził. I tłumaczył teraz rzeczy, które spokojnie można byłoby zostawić do wytłumaczenia na później, skoro liczył się czas.
Jednak z tego co zrozumiał, był skłonny im pomóc, przytrzymać tę istotę, która odebrała jemu i jego rodzeństwu matkę. Która zabiła kolejnego smoka. Być może doprowadzić do tego, że ją zniszczą. I to sprawiło, że nie wnikał, nie pytał i nie kwestionował, a stanął u boku starszego rodzeństwa. Nabrał powietrza w płuca, cofając aż lekko łeb, gdy ogień błysnął w jego paszczy, a jego jęzory niemal odbiły mu się w ślepiach.
Zionął prosto w tę kreaturę, nie patrząc na Viliara, zgodnie zresztą z jego życzeniem. Zamierzał spopielić ją doszczętnie, przepalić na wylot, dokładając swoją cegiełkę razem z resztą smoków. Bogowie, nie bogowie – to nie miało teraz znaczenia. Nie atakował dlatego, że nakazał im to Viliar, a dlatego, że tak jak reszta rodziny, miał z tym cholerstwem bardzo osobiste porachunki.
: 22 sty 2020, 22:21
autor: Kuszenie Diabła
Pod kopułą było cicho, opadał na nią śnieg, małe drobinki sypały się z nieba nie przenikając do środka. Za chwilę smoków zaczęło przybywać, pojawiały się jak znikąd, jeden za drugim, nie tylko Plagijczycy, ale też Ziemni. Zjawił się również smok, którego musiał wezwać Zew. Zjawił się również Villiar. To on ich tu przyprowadził?
Gdy zaczął mówić, pozwoliła barierze przepuścić dźwięk, chociaż stopniowo, aby nie przestraszyć małej Thear jeszcze bardziej. Opuścić barierę? W pierwszym odruchu ani myślała to zrobić, nie miała ochoty zawierzać życia swojego pisklęcia żadnym boskim czy nieboskim siłom. Nie rozumiała ich, były nieprzewidywalne, jak ten cień i to wystarczyło, aby chciała trzymać się od nich z daleka. Przynajmniej, gdy miała pisklę u swojej piersi. Atakować to? Magią i ogniem? Chwilę czasu?
Niczego nie chciała bardziej, niż zabrać stąd Thear, ale coś, co mogło zagrozić jej w przyszłości było teraz na wyciągnięcie ręki. Miała się nie zastanawiać ani na moment, więc tak właśnie zrobiła. Stworzyła w wyobraźni ogień, piekielny ogień, który miał obręczą powstać wokół cienia, jakby zapaliło się tam powietrze. Płomienie miały naprzeć na kształt ściśnięty w łapach boga, objąć go w całości, w ogóle nie zważając na trzymającego i pochłonąć, pożreć w piekielnym żarze. Działała jak najszybciej mogła i chciała dać z siebie wszystko. Nawet zaczęła nucić, wlewając swój śpiew, przypominający bardziej zachrypnięty i niski warkot, w swój czar, być może w jakiś sposób rozproszy tę dziwną, czarną moc, odwróci na moment jego uwagę. Wlała swoją maddarę w wyobrażenie, które miało zmaterializować się tuż przy Viliarze, ale nie była znów tak daleko, aby nie widzieć go i nie słyszeć.
Poza tym nie ruszyła się z miejsca, wciąż trzymając małą w objęciach, jajo obok niej, przyklejona do śniegu, jakby miał on dać im dodatkowe schronienie.
//magiczny śpiew, chytry przeciwnik
: 22 sty 2020, 22:43
autor: Światokrążca
Tortury Jadu, całkiem zabawne, że o tym wspomina, bo przeżył je, można by rzec na własnej skórze. Wciąż się zastanawiał kto właściwie zesłał mu tą wizję. Wizję. Odczucia z pierwszej łapy. Tortur Jadu, które go nie złamały i tortur kompanów, które w końcu sprawiły, że pęknął. Interesujące.
Nie czuł też zmieszania naganą od boga bo i tak nic by to nie zmieniło. Stało co się stało i tyle.
Jego reakcja była inna gdy usłyszał czym mają atakować cienia.
Żer się tylko skrzywił zaciskając szczęki. Najwyraźniej był tutaj kompletnie bezużyteczny.
Wyobraźił więc sobie zwyczajną kulę ognia, wielkości smoczej pięści, żarzącą się jasnym błękitem i o językach płomieni żywo tańczących na jej powierzchni. Kula miała pojawić ćwierć ogona od cienia z prawej strony według perspektywy Villiara po czym miała wystrzelić w stronę poczwary i... biorąc pod uwagę zdolności magiczne Żeru, zapewne lekko podgrzać. Ale można pomarzyć o tym by chociaż trochę to przypalił, prawda?
Przelał maddare.
: 23 sty 2020, 22:07
autor: Kres Pragnień
Tak jak w pierwszych chwilach zamieszanie i chaos zmuszały do wielkiej ostrożności i pozostania w defensywie, tak wkrótce sytuacja była coraz bardziej klarowna. Całkiem spora grupa smoków z Plagi, jeden reprezentujący Ziemię oraz on.
Jego potężna aura bardzo szybko dała o sobie znać czarodziejowi, a spoglądając na jego wygląd, nie brakowało mu pewności że wśród zwykłych smoków pojawił się sam Viliar. Bóg który budził grozę i przed którym zachować należało największy respekt i szacunek. Światło Nadziei nie sortował Bogów na gorszych i lepszych, ale jednak przy samym Viliarze zastanowił się więcej niż kilka razy jak się powinien zachować gdyż jego podejście było tak odmienne do poglądów samca.
Widząc że jest w miarę bezpiecznie, czarodziej wylądował wśród innych smoków dając sobie spokój z stosownym przywitaniem. Od razu zaczął orientować się co należy zrobić, a pokierowany przez Villiara nie miał żadnych już wątpliwości.
Skupił się, myśląc nad pierwszym zaklęciem. Stwór o którym opowiadał Bóg był zaprawdę straszliwy, ale nawet tak śmiertelne niebezpieczeństwo nie mogło go powstrzymać. Musiał pomóc.
–
Czarodziej przysiadł, po czym uniósł prawą łapę w górze, ukierunkowaną w wystawionego przez Villiara potwora. W bliskiej odległości od niej pojawić się miała czysta lodowa energia która wystrzelić miała silnym strumieniem lodu w Cienia. Tak posłana wiązka lodu miała go centralnie trafić i przez pewien czas cały czas razić okropnie mroźną cieczą która w kontakcie z potworem szybko twardniała i ze względu na prędkość z jakim lód został wystrzelony, ten z stałym, silnym impetem uderzał i mroził.
Przelał maddare i twór utkał.
: 24 sty 2020, 1:38
autor: Mistrz Gry.
Czarne Stworzenie szamotało się w uścisku Villiara. Bóg napiął mięśnie i ziemię poprzecinały pęknięcia, jakby zamarznięta gleba była tylko powierzchnią stawu o cienkim lodzie. Morski skrzywił się, z obrzydzeniem, kiedy cieniste macki wystrzeliły i objęły go za nadgarstek. Wtedy jednak nadeszły smoki...
Eskalacja, Spuścizna, Czarnoskrzydły i Pogrom zdecydowali się tradycyjne płomienie. Pióropusze większe i mniejsze przecięły powietrze, biorąc w krzyżowy ogień zawieszone w uścisku Stworzenie. Wydawały się lepić do cienia, jakby uformowany był z gęstej mazi, nie ciała i nie mroku. Niski, wibrujący skrzek rozciął powietrze, na tym jednak był jeszcze nie koniec. Kula toksyn Godnego, lodowy pocisk Światłości i czarny ogień Wrzosowisk opadły na potwora, stworzone z maddary. A na ich szczycie to wszystko rozprysnęło się pod naporem pojedynczej ognistej kuli z łap Kuszenia. Zwierzęce wycie rozległo się po całych Terenach Wspólnych, niosąc się daleko. A cień w łapie Viliara rozprysł się we wszystkie strony, wraz ze słabnącym, echem.
Bóg Wojny opuścił łapę i zawarczał przeciągle, aż wszystkim zjeżyły się łuski i futro.
– Na razie starczy. Nie wróci jeszcze długo. – zmrużył ślepia i powiódł nimi po zebranych – Ale dosyć długo polował na tych terenach. Teraz to My na niego zapolujemy.
Villiar sięgnął pod łapy i uniósł w górę odprysk pospolitej skały. Ścisnął go z całej siły, a czerwone światło zaczęło prześwitywać przez szpony. Kiedy ponownie rozchylił palce, na boskiej łapie leżał przejrzysty kawałek kryształu, cudownie rubinowy i płaski jak smocza łuska.
Czerwonołuski Nieśmiertelny podszedł do samego Trzęsienia Ziemi i mrużąc ślepia zlustrował go od góry do dołu.
– Mało zagrożeń sprowadziliście na te ziemie, to niebawem Ziemia zgubi coś istotnego. Ten stwór jest rozbity, nie ma formy ani kształtu. I to on, czując potencjał i szansę na istnienie, ukradnie waszą zgubę. Ten dar pomoże Ci go znaleźć. – podrzucił kryształ, który, jeśli nie złapany, wylądowałby pod łapami Przywódcy Ziemi – Przyprowadzisz go tutaj. A reszta z was... – tutaj obrócił się do pozostałych smoków, szczerząc kły drapieżnie – Reszta z was pojawi się na Arenie. Niech przyjdą najlepsi, najsilniejszy, najszybsi, najdoskonalsi w sztuce zabijania! Zapolujemy tam na nowego zwierza, a kiedy wreszcie będzie miał formę, ciało w które można wgryźć kły, wtedy raz na zawsze zgnieciemy go z powierzchni świata!
Skrzydła rozłożyły się i zatrzepotały, a ostatnie słowa, złowieszczo zaakcentowane zostały niskim rykiem, który zadrżał w piersiach zebranych. Bóg następnie spojrzał w dal i szukał krótko innego umysłu, by przesłać mentalnie wiadomość.
~ Staw się przede mną, Proroku Sennah. ~
Wiadomość przekazywała wiedzę, bez źródła czy środka przekazu. Z iście boską mocą niosła po prostu zastrzyk informacji w czystej formie, co właśnie zaszło i gdzie dokładnie się stało.
// z tym fabularnym wstępem jutro pojawią się zapisy na nowy event! Posypią się łuski, poleje się krew. Vlliar wrócił, by pokazać co dokładnie znaczy powrót Boga Zemsty...
// Eskalacja Konfliktu, Spuścizna Krwi, Czarnoskrzydły, Barbarzyński Pogrom, Kuszenie Diabła, Światło Nadziei : + 1 PH
// Godny Uczynek : +1 PZ
// Mgliste Wrzosowiska : +1 PL
// Trzęsienie Ziemi : 0 sukcesów
: 24 sty 2020, 2:11
autor: Światokrążca
Zabawne.
Obecność Villiara. Boga Wojny, była nadzwyczajnie... kojąca. Oczyszczająca wręcz. Gorąca i pobudzająca. Obecność boga sprawiała, że tęsknił za czymś co dawno temu zakopał pod zimnymi popiołami. W końcu... kiedyś uważał obu Morskich Braci za najbliższych mu bogów, tak wspaniale okazujacy jego własny dualizm. Villiar i Valanyan.
Automatycznie złapał kryształ lecący w jego stronę i przyjżał mu się z zainteresowaniem. Podniósł lekko łeb do góry by spojrzeć bogu prosto w oczy i kiwnął mu łbem. Nie miał potrzeby by mówić wiele. Rozumiał o co chodziło i nie miał nic wartego dodania.
Spojrzał na rozedrganą Eurith.
– Po tylu księżycach... wciąż nie potrafię się zebrać by ją należycie pożegnać. I teraz wiem dlaczego... – wzrok samca padł na miejsce gdzie jeszcze przed chwilą wił się czarny dym.