Strona 26 z 40
: 17 lis 2019, 18:32
autor: Tejfe
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Tejfe nie spodziewał się, że młody samczyk wyskoczy mu nagle z takimi... osobistymi pytaniami. Tejfe zawahał się. Czy powinien rozmawiać z tak młodą krwią na temat swoich dawnych utopijnych zapędów? Czy powinien mu mówić czego w życiu doświadczył i jakie jest ryzyko zbyt ambitnych marzeń? Przez chwilę przyszła mu na myśl pewna podejrzliwość. Ostatnie zalążki jego choroby psychicznej. Samczyk tak wyskoczył nagle z tymi pytaniami, po tym jak usłyszał jego imię, wiec może ktoś mu coś o nim już kiedyś powiedział i teraz albo chciał się upewnić, czy słowa "kogoś tam" były prawdziwe... albo już od początku była to z góry przygotowana na niego zasadzka!
Nie, Tejfe. Uspokój się. Nie powinieneś tak myśleć. – powtórzył sobie w myślach, po czym z powrotem przybrał poważną pozą. Ślady wcześniejszego niepokoju zostały zamaskowane.
–
Nie wiem, co masz na myśli, kiedy mówisz, czy uważam, że powinno tak być. Czy chodzi ci o to, że w świecie, w którym żyjemy są wszelkiego rodzaju podziały, schematy, tradycje i zobowiązania? Chodzi o funkcjonowanie stad? Jeśli tak, to na to wszystko mogę ci powiedzieć tylko tyle: jest tak jak jest. Potrzeba cudu, żeby to zmienić. –
Kiedyś w ten cud wierzyłem, teraz mi już na nim nie zależy. –
Nie ważnym jest więc co mogę myśleć ja o Wolnych Stadach, co możesz myśleć ty lub ktokolwiek inny w naszym otoczeniu. Cokolwiek byśmy nie zrobili, jakiekolwiek rewolucje, plany działania, pragnienia, zrywy, marzenia i wszystko inne takie, to ten świat jest pewną stałą. Wszelkie zmiany, które w nim zajdą są chwilowe, a wszystko i tak w końcu wróci na swoje poukładane miejsce. Nie wiem w jakim celu zadałeś to pytanie, ale jakiekolwiek ty masz wyobrażenie na temat świata, nie namawiam cię do tego, byś je zmieniał, ani do tego byś porzucał swoje pragnienia, o ile takie masz. Zaznaczam tylko, że tego świata nie da się zmienić, ale pojedynczego smoka już tak. Więc lepiej być ostrożnym, bo jednym z praw tego stałego świata jest to, że łatwo można stać się ofiarą własnych marzeń.
: 18 lis 2019, 16:06
autor: Despotyczny Ferwor
Plamisty uważnie wysłuchał słów Tejfe. Jego przypuszczenia były słuszne. Ognista prawdopodobnie wierzyła w to co on, lecz z nie wiadomych mu powodów porzuciła chęć zmienienia tego świata. Przestrzeń wspominała o tym, wyrwanie się z rąk ciemności jest niezwykle trudne i łatwo jest się przy tym załamać... Lecz Mułek był inny. Od początku jego marzenia były tłamszone, wyśmiewane, lecz on dalej w nie trwa. Trwa w swej wizji świata. Tejfe nie miała racji. Wszystko jest możliwe o ile masz dobry plan jak to zrobić.
– Byłaś taka jak ja... prawda? Też dostrzegałaś niesprawiedliwość tego świata oraz stad, czyż nie? Też cierpiałaś tak jak ja, z powodu nie zrozumienia i odrzucenia? Skoro tak, to dlaczego wyrzekłaś się swoich marzeń? Być może masz racje, że nie można zmienić tego świta, ale nie zgadzam się z tobą... z tym, że nie da się zmienić tego świata. Wszystko jest możliwe o ile wiesz jak. O ile chcesz to osiągnąć. Mówisz, że wszelkie zmiany są chwilowe, ja mam inne zdanie. Zmienić można wszystko o ile poświęca się temu wystarczająco czasu, gdy metodycznie dążysz do jej zachowania. Ja wierze, że można zmienić ten świat. Odrzuciłem swoją naturę na ceremonii, staram się rozwijać w zupełnie innym kierunku niż inne smoki. Trwam w moich przekonaniach od urodzenia. Nie wiem dlaczego ty odrzuciłaś swoje przekonania, ale ja będę się ich trzymał. Do końca mych dni, do końca mego istnienia. Nie jestem jedynym który tak myśli. Wspólnie moglibyśmy zmienić ten świat. Tejfe, mimo wszystko szanuje twoją wypowiedź i dziękuje, że podzieliłaś się swoimi przemyśleniami. I zobaczysz, kiedyś nadejdzie ten dzień, dzień zmian. –
: 19 lis 2019, 18:09
autor: Tejfe
Tejfe uśmiechnął się pokrzepiająco do samczyka, ale w jego uśmiechu zawarty był smutek. Słuchał jego słów i rzeczywiście – tak jakby słyszał siebie. Chociaż może nie... U niego nie było aż tyle pewności siebie, tylko wtedy... tylko tego pamiętnego dnia... Czy ten wodnisty miał "szansę" podążyć jego drogą?
–Przyjrzyj mi się uważnie.– polecił samczykowi, biorąc głęboki oddech. Jego słowa o tym, że zrezygnował z własnych marzeń obudziły w nim pewne wspomnienie. Wspomnienie tego, że nawet stojąc przed samą śmiercią, ze świadomością, że jemu się nie uda, krzyczał, że nigdy nie zrezygnuje ze swoich marzeń. Krzyczał, że nigdy nie przestanie wierzyć w swoje ideały, w to że jeszcze kiedyś uda mu się zmienić Wolne Stada i nawet jeśli miałoby to się wydarzyć za 100 księżycy, to się wydarzy. Tak bardzo zakochany był w swojej utopii, że wybrać śmierć, niż porażkę. A przecież ostatecznie i tak przeżył. –Tak wygląda pomyłka bogów. – nie gardził już sobą jak dawniej, zrozumiał, że nie można funkcjonować w nienawiści do samego siebie, jednak powiedzenie tych słów wciąż było dla niego oczywistością. Wciąż nie rozumiał wielu kwestii. –Umarłem za swoje marzenia, ale bogowie mnie odrzucili i nie przyjęli do Krainy Wiecznych Łowów. Wróciłem więc z powrotem jako kaleka. To, co widzisz – moje oczy i moje blizny, to niewiele w porównaniu z tym, co się działo ze mną przez ostatnie księżyce. Nie życzyłbym wrogowi, tego co wtedy odczuwałem. Wciąż noszę na sobie piętno szaleństwa. Szaleństwo, które wynikało z poczucia winy. Za moje marzenia zapłaciłem bowiem nie tylko ja. Zapłacili za to wszyscy, którzy choć trochę we mnie uwierzyli. Moja rodzina, moja siostra, która musiała pożegnać się z życiem, moi bracia, którzy do dzisiaj nie radzą sobie z konsekwencjami moich marzeń, moje dwie przyjaciółki, które złamały się pod ciężarem moich czynów, ale też te smoki, którym się sprzeciwiłem. Nie mówię ci tego teraz, bo chcę się nad sobą użalać. Jakiś czas temu wyzbyłem się tych zapędów, ale mówię to jako przestrogę dla Ciebie. Nie przeczę, że Tobie się nie uda zmienić świata, może masz większe możliwości niż miałem ja, ale uważam, że lepiej jest się trzymać z daleka od tego typu pomysłów. Świat nie jest idealny, ale zamiast na siłę go takim czynić, lepiej jest zauważyć w nim, to co już jest piękne i dobre. I dbać o to. A jeśli to ci nie wystarcza, możesz jeszcze podążyć za Wolne Stada, świat nie kończy się na nich. A jeśli i to byłoby dla ciebie za mało, to znaczy, że nigdy nie będziesz usatysfakcjonowany. A podążanie za swoimi ambicjami, tego nie zmieni, wręcz przeciwnie. Im wyżej będziesz się piął, tym będziesz odczuwał większą pustkę.
: 21 lis 2019, 21:18
autor: Despotyczny Ferwor
Wysłuchał uważnie całej wypowiedzi Tejfe. Musiała dużo przeżyć, byt dużo jak się okazuje.
– Teraz ty mi się przyjrzyj uważnie. – Powiedział, po czym pazurem przejechał sobie wzdłuż łapy, po mimo bólu ten stał nie wzruszony, jednak jego plama zaczęła intensywnie świecić. – Tak wygląda pomyłka świata. Zielona wypluwka zostawiona na pastwę losu przez własnych rodziców, aby mogła samotnie umrzeć na bagnach. –
Miała dużo racji oraz przestrogi, chociaż plamisty i tak wiedział swoje. Takie jest życie fanatyka.
– Dużo musiałaś przejść, ale dla mnie nie jesteś jakimś wyrzutkiem, pomyłką, ale bohaterem. Tym który chciał bezinteresownie zmienić świat, ale wracając do zmieniania świata. To jakim sposobem chcieliście to osiągnąć? jaki mieliście plan? Może właśnie w tym tkwi powód waszej porażki. – Plamisty na chwilę zamilkł, zastanawiając się, czy mówić jej o swoim planie. – Świat nie kończy się na wolnych stadach, masz racje. Ale to nie znaczy, że nie może się od niego zacząć. Jeżeli chcemy w ogóle myśleć o zmienianiu tego świata, to musimy zmierzyć się z tym co już mamy. Dlatego, teraz wyjawię ci mój plan. Mój plan zakłada utworzenie nowego stada, jak najbardziej pokojową formą jaką będziemy mogli zrobić. W nowym stadzie od małego nauczalibyśmy innego patrzenia na świat. Bo to jest kluczem do sukcesu. Utworzyć społeczeństwo wychowane, na nowej idei. Wtedy dopiero można by myśleć o ewentualnym zjednoczeniu, czy zmienianiu tego świata. Nowe stado, nowe warunki, wspólny cel oraz drobiazgowe planowanie, to jest mól plan. Przejęcie władzy na pałę mija się z celem, bo społeczeństwo nie zaakceptuje takich zmian, co innego społeczeństwo które zostało na nim wychowane. Nie możemy pozostawiać niczego losowi, jeżeli chcemy to zrobić, to musimy ograniczyć ryzyko do minimum. Ambicje, ambicjami, ale najważniejszy jest nasz rozum. – Plan był dobry, o ile wykona się go z rozwagą i głową.
: 23 lis 2019, 16:37
autor: Tejfe
Tejfe rozumiał sytuację wodnistego. Była podobna do jego własnej. Zostawiony przez matkę na jakiejś samotnej, śnieżnej otchłani, sam, mając tylko cztery księżyce... Tylko jakiś cud sprowadził go do Eli, ale ten cud był też jego przekleństwem. Może jest w tym jakaś zależności, że te najbardziej niechciane i porzucone dzieci pchają się na jakieś idealistyczne wizje?
–Zależało mi na świecie, w którym nie będzie dochodziło do wojen między stadami, do waśni między braćmi, siostrami, partnerami, tylko dlatego, że należą oni do innego stada. Chciałem połączyć stada w jedno, ale nie od razu, nie na gwałt. Wpierw chciałem zmienić stado, w którym żyłem, które było tak splugawione, że na jego porządku dziennym było to, że przywódczyni może być otruta przez swoją uzdrowicielkę, a dziesięcioksiężycowe pisklę może być podpalane żywcem.– przełknął głośno ślinę. Wydarzenia, które miały miejsce tak dawno temu, a których jego matka nigdy nie mogła sobie wybaczyć. Wiedział, że gdyby się wtedy nie zbuntowała, świat byłby inny. I on byłby kimś zupełnie innym. Ale inny może wcale nie znaczy lepszy? –Stado, które szczyciło się przelewaniem krwi i kodeksem, który ograniczał wolność każdego jego członka. Stado, które tak naprawdę nie istniało, bo tworzyło je kilka smoków, niedobitków ze wszystkich stron świata, myślących tylko o przetrwaniu, żyjących w stagnacji. Chociaż brzydziłem się władzy, kochałem te smoki, więc zostałem ich przywódcą w chwili, w której to stado chyliło się już ku upadkowi. Kiedy się nim ogłosiłem, nie zaprotestowali. Cieszyli się, że nikt inny nie musi podjąć takiego wysiłku. Gdy zaproponowałem im swoje propozycje zmian, nadzieje na przyszłość, pokazałem im wizję świata, w którym smoki będą wykluwać się wolne, nieograniczone żadnymi schematami, tradycjami... przystali na to. – głos Tejfe uniósł się lekko w delikatnym podekscytowaniu, jakby na nowo przeniósł się w czasy młodości, gdy z szczerą wiarą opowiadał innych o swoich planach. Kiedy to zauważył, umilkł na moment, zawstydzony. To nie jest coś z czego powinien być dumny. Wbrew temu, co powiedział samczyk, on nie był bohaterem. Był przeklętym słabeuszem.
–Problemem był nie plan działania, a to, że pojawił się jednak ktoś, komu plan się nie spodobał. Moje marzenia były tak ulotne i nierzeczywiste, że wystarczyła jedna silna jednostka, do tego by je zburzyć. Marzyłem o świecie, który może jest zbyt piękny, by móc istnieć. Przy konfrontacji z prawdziwymi realiami Wolnych Stad, boleśnie się wszyscy przekonaliśmy, że należy żyć starym porządkiem. A ja... zamiast dać dom swoim bliskim, zbłaźniłem siebie i ich, odebrałem im resztki nadziei i przypieczętowałem nasz los ogniem i krwią, dwoma rzeczami, których nie chciałem już nigdy więcej oglądać. – z oczu Tejfe nagle poleciały strumienie czystej krwi. Nie płakał naprawdę. Pojawiące się znienacka – krwawe łzy, są kolejną rzeczą, którą otrzymał przy zmartwychwstaniu.
–Żeby założyć stado, musisz mieć tereny. Nie sądzę, by któryś z przywódców zechciałby się z tobą podzielić kawałkiem swojej ziemi. Są do niej przywiązani jak pisklę do nogi matki. Nie wiem więc jakie inne pokojowe rozwiązanie widzisz dla swojego problemu, ale zresztą nie powinienem się tym interesować. Naprawdę chciałbym żeby udało ci się to, o czym mówisz, ale nie będę niestety mógł widzieć, jak twoje marzenia się spełniają lub jak niszczeją w gruzach. Mój czas już się skończył.– wierzchem łapy starł spływającą po polikach krew. Było jej więcej, niż zwykle. wyobraził więc sobie dużą kroplę wody, która po przelaniu w nią maddarę, pękła na jego dłoniach. Wytarł łapy z krwi i przetarł wodą także pysk.
–Miałem nie pytać, ale jednak chciałbym wiedzieć jak masz na imię.
: 25 lis 2019, 16:22
autor: Despotyczny Ferwor
– Mi też zależy na tym świecie. Ale podchodzę do jego naprawy w zupełnie inny sposób. Bo jedynie przez kontrolowanie jednostek, możemy uczynić ten świat na nowo pięknym. Dawanie wolności nic w tym nie da. Ale, żeby nie było, nie chodzi mi o to, aby wszystkich trzymać pod kluczem, tylko o to, aby pilnować, tego, co robią smoki. Wyeliminowało to, by morderstwa, porzucenia piskląt i tak dalej. Mała zmiana, ale ile już by dawała. – Dawanie im pełnej wolności tylko pogorszyło by sytuacje. Kontrolowanie i karanie za nie właściwe zachowanie, to są rzeczy, które mogą cokolwiek zmienić w tej kwestii
– Właśnie tym wasz plan był zły. Nie uwzględnił właśnie takiej jednostki oraz zakładał, że tak splugawione stado, będzie się trzymać nowych zasad. Gdybyście zareagowali wystarczająco szybko, aby nie dopuścić, tego kogoś do głosu, może teraz żylibyśmy w innym świecie. W lepszym świecie. Bo nie wystarczy jedynie zmienić system i wartości stada, trzeba też umieć go utrzymać. Ja na twoim miejscu, głosił bym idee. Idee o nowym świecie, o nowym postępowaniu, tak, aby byli w tym całym swoim ciałem i duszą. Aby, czuli, że to co robią jest ich, a nie jedynie marzeniem jednostki zwanej przywódcą. Muszą chcieć to zrobić, a nie jedynie słuchać rozkazów. Wtedy, nawet sam bóg, nie zmieni ich celu. – Plamisty wiedział co mówi, sam przecież uważa się za fanatyka swoich racji. I nigdy nie porzuciłby ich, a tym bardziej posłuchał kogoś, kto jest temu przeciwny. Przynależność do grupy.... idei jest najsilniejszą motywacją do działania. Nic tak nie determinuje, jak świadomość walki, dla wspólnej sprawy.
– Nie potrzebnie się obwiniasz, bo kto jest w tej historii tak na prawdę zły? Ten co chciał odmienić świat, tak, aby zakończyć zwaśnie pomiędzy stadami oraz zapewnić innym godne i spokojne życie, czy ten, który jedynie co chciał, to dalej trwać w tym plugawym życiu. życiu w którym śmierć piskląt jest na porządku dziennym. Możesz sobie myśleć co chcesz, ale dla mnie zawsze, będziesz bohaterem. I nic tego nie zmieni. Zresztą nie tylko dla mnie jesteś. W ziemi jest smok, który tak samo jak ja, chce odmienić to wszytko i powiedział by dokładnie to samo co ja. – Szczerze uśmiechnął się do Tejfe. Przed sobą nie widział nieudacznika, czy pokrakę. Ale smoka, który swą postawą, powinien być przykładem dla innych, ale gdy zobaczył krwawe łzy, od razu zeszedł mu uśmiech z pyska.
– No chyba, że zapewnilibyśmy coś w zamian. Każdy ma swoją cenę. Na przykład, moglibyśmy poprosić o mały skrawek terenu, w zamian za pomaganie w wojnach. Jednostronny sojusz wojskowy. Oczywiście, wtedy też wszyscy w, na przykład ogniu, mogli by dalej chodzić po tych ziemiach, polować na nich i tak dalej. Zapłacilibyśmy też w kamieniach szlachetnych. Tak pokojowo jak się da, trzeba chociaż spróbować wynegocjować te ziemie, bo to pierwszy i najważniejszy krok w moim planie. –
Bojkot uważnie przyglądał się, jak samica obmywa się z krwi. To mu też przypomniało o jego plamie i o bólu, która ona mu sprawia. gdy Tejfe zapytała go o imię, ten po dłuższym milczeniu, odpowiedział jej. – Nazywam się Bojkotujący Kolec. Ale możesz mi mówić Mułek, albo sam Bojkot. Tejfe. –
: 28 lis 2019, 21:52
autor: Tejfe
I może to właśnie w podejściu do tego, jakie właściwie powinny być zmiany w świecie Wolnych Stad, dochodziło do zgrzytu między poglądami samca z Wody, a dawnymi marzeniami Tejfe? Dawny mieszkaniec stada Cienia pragnął świata, który byłby całkowicie pozbawiony jakiejkolwiek władzy, o świecie, w którym kontrola nad postępami smoków, czy robią dobrze czy źle, byłaby minimalna (i kierowana przez kilka smoków jednocześnie), ale to wszystkie podyktowane było myślą, że każdy smok ma w sobie ogromne połacie dobroci i piękna. Za bardzo wierzył w inne smoki, dlatego jego plany legły w gruzach. Chociaż... czy tak naprawdę to były realne plany? O ile jego marzenia były zupełnie szczere i wiara w nie także, sam przecież w pewnym momencie swojego życia, doszedł do wniosku, że zachował się jak przewrażliwione, opuszczone dziecko, które potrzebowało zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Jednak w myśleniu samczyka było coś, co obudziło w nim na moment tego niedojrzałego dzieciaka, którego bolało to, że jego idee gasną na tle racjonalizowanych poglądów i planów kogoś innego.
–Przypomniało mi się, że przede mną był jeszcze jeden smok: Słowo Prawdy. On też głosił idee. Podobne do naszych. Skończył ze ściętą głową.– wyrwało mu się nagle, po czym, gdy to sobie uświadomił, automatycznie tego pożałował.
–Przepraszam, nie powinienem był tego mówić, stosować takiego porównania. – o ile w przeprosinach dotyczących wybryku Przebudzenia, Mułek nie mógł odnaleźć zbyt wiele szczerości, tak tym razem z głosu Tejfe przebiły się prawdziwe wyrzuty sumienia. Nigdy nie chciał być wobec kogoś złośliwym.
–Ja po prostu jestem tym wszystkim zmęczony. Cała ta nasza rozmowa przypomina mi o tym wszystkim, co w moim życiu było najbardziej bolesne i tragiczne i czego po prostu się wstydzę. Nie można definiować kogoś w kategorii dobry i zły. Ten, który mi to zrobił– wskazał łapą na swój poparzony pysk i blade ślepia –też miał swoje racje, które zasługiwały na szacunek. Był odważny, bo również bronił swojego dziedzictwa i chociaż jego poglądy były inne niż moje i reszty stada, jemu także należał się szacunek.– dlatego starałem się go ratować, pomyślał. Obrona Kheldara przed atakiem pozostałych Cienistych, była jedną z nielicznych rzeczy, której z tego całego kłębowiska zła i szaleństwa, nie żałował.
–Ja za to nie jestem bohaterem, wręcz przeciwnie. Nigdy nie chciałem być przywódcą, a kiedy nim ostatecznie zostałem – byłem za słaby, przeżywałem w międzyczasie, ogromny, osobisty zawód. Miałem silne wsparcie, ale ono nie wystarczyło do tego, by pomóc mi dokonać zmian. – westchnął. –Po tym, co mi powiedziałeś, nie przeczę już, że Tobie się nie uda. Dobrze by było, gdybyś dał sobie radę. Dali, skoro mówisz, że jest Was więcej. Pewnie masz więcej siły, niż miałem jej ja. Życzę Ci powodzenia, bo wiem, że nie odciągnę cię od Twoich pragnień i będziesz dążył do ich spełnienia, niezależnie od tego, co zdarzy Ci się usłyszeć. Życzę Ci, by rzeczywiście się spełniły, Mułku.– uśmiechnął się smutno, po czym wycofał krok do tyłu. Nie odchodził jeszcze, czekał, może Mułek będzie miał mu jeszcze coś do powiedzenia? On sam, też zastanawiał się, czy nie powiedzieć jeszcze jednego. Czy Mułek mógł być odpowiednią osobą do spełnienia jego prośby? Czy jakikolwiek smok mógł?
: 02 gru 2019, 20:42
autor: Despotyczny Ferwor
Kontrola, władza. Prawo i zakazy. Przynależność sprawie i oddanie ideii. Te wszystkie słowa złączone jedno dawały obraz nowego świata. To był najwięszy błąd Tejfe. Pozwolenie na samowole smoków tylko pogorszyło by całą sytuację. Być może jej marzenie było zbyt dziecine i naiwne. Co nie znaczy, że nie możliwe. Po prostu źle się do tego wszystkiego zabrała. Stworzenie nowego świata wymaga kogoś kto będzie o niego dbał. Kto będzie go kontrolował, karał oraz nagradzał. Nie musi być to jeden smok. A coś na wzrór rady. Ich wspólne marzenie jest jak bardziej realne. Tylko trzeba to właściwie rozegrać.
– Nie musisz przepraszać. Mnie... A bardziej NAS nie ruszają takie słowa. Ja, jak i ten drugi ja, doskonale wiemy co nam grozi. Dawno się z tym pogodziłem. – Bagienny uśmiechnął się jeszcze na znak, że go to nie uraziło, czy coś w ten deseń.
– Mnie też nie ciągnie do władzy. Dlatego w moim stadzie chciałem utworzyć radę... Aby nie decydował jeden. I rozumiem cię... Też powoli męczy mnie ta ciągła walka, ale kiedy spoglądam na moich synów.... To wiem, że mam dla kogo walczyć. I dziękuję, że uwierzyłaś w to, że mi może się udać. I życze ci, abyś... Znowu poznała co to szczęście... W tym, czy następnym życiu... I żałuję, że nie poznałem cię wcześniej.– Może... Gdyby był tam z nią. Gdyby urodziłby się owiele wcześniej, może udało by mu się pomóc smoczycy. Mógłby na prawdę dużo zmienić...
– To chyba wszystko co chciałem wiedzieć, no... Chyba, że ty masz coś jeszcze do powiedzenia? – Uśmiechnął się do niej pocieszjąco. Było mu jej naprawdę żal. Ty tylko jeszcze bardziej utwierdzało go w jego przekonaniach.
: 03 gru 2019, 20:52
autor: Tejfe
Z początku, młody samczyk wydawał mu lekko nieodpowiedzialny, ale im dłużej z nim rozmawiał, tym rozumiał, że wcale tak nie jest. Znał ryzyko, które niesie za sobą podążanie za tak ambitnymi planami i akceptował je, ale mimo to – nie zbaczał ze swojego kursu. Wydawał się być okrzesany i mimo lotnych marzeń i wielkich idei, które rosły na jego sercu, twardo stąpający po ziemi. Praktyczny. Może to była właśnie ta cecha, której zabrakło jemu i Sylmarze, gdy postanowili zabawić się w zbawców smoków z Cienia?
Przeszłość. Już do niej nie wrócą. Może rzeczywiście lepiej, gdyby poznali się wcześniej, gdyby Mułek wykuł się w podobnym czasie, co on i reszta jego pokolenia. Jednak, może gdyby tak się stało, a jakimś trafem, ten ambitny samczyk z Wody, znalazłby się z nim wtedy w centrum wydarzeń, na Zdradliwym Urwisku, może teraz byłaby to rozmowa między dwoma spaleńcami? Nie. Dobrze jest, tak jak się stało. Na nic się zda rozpamiętywanie przeszłości.
–Dziękuję Ci...– powiedział ciepło zupełnie zaskoczony jego słowami o szczęściu, chociaż przecież nie powinny być one takie niespodziewane. Czasami zapominał, że ma jeszcze szansę na to, by spotkać się ze zwykłą, smoczą życzliwością.
–Jednak myślę, że Twoje życzenia, jakkolwiek miłe, nie przydadzą mi się już.– Kąciki jego popękanych warg uniosły się do góry w półuśmiechu. –Zaznałem w swoim życiu bardzo dużo cierpienia i sprawiłem, że inni cierpieli przeze mnie, ale... mimo wszystko... ilość szczęścia, które także otrzymałem, w pewien sposób, zrekompensowała mi ten ból. Już niczego więcej od życia, nie oczekuję. Dostałem wszystkiego w nadmiarze.– zamyślił się. –Może wcale nie powinienem był Cię tyle ostrzegać, przed życiem na krawędzi? Chociaż balansujesz ze skrajności w skrajność, to przynajmniej nigdy nie brak ci emocji. Czasami czułem za mocno, ale... chyba było to lepsze, niż gdybym nie czuł nic.– ostatnie zdania powiedział jakoś tak głucho, jakby zapomniał o obecności Mułka i mówił bardziej do siebie. Ocknął się, gdy jego rozmówca spytał, czy chciałby powiedzieć coś jeszcze.
Tak. Chciał.
Bał się o to prosić, ale... nie miał właściwie nikogo innego, komu mógłby to przekazać. Jego bracia? Nie znieśliby tego. Musiałby to być ktoś obcy. Jeśli nie Mułek, musiałby znaleźć kogoś innego, ale wtedy... wtedy nie miałby pewności, czy rzeczywiście ktoś inny spełni jego prośbę. Mułek zresztą, także nie musiał się zgodzić, możliwe, że zaraz spotka się z jego wyraźnym sprzeciwem i odmową, ale jeśli się zgodzi, to on... Tejfe wiedział, że jest tym smokiem, który nie złamie danego słowa. I jeśli złoży mu obietnicę, on będzie mógł być pewny, że ta obietnica, zostania spełniona.
–Chciałbym Cię o coś poprosić.– zaczął, a w jego głosie zabrzmiało zdenerwowanie. Stłumił je. Co w tym takiego trudnego? –Za jakiś czas, kiedy zostaniesz o to poproszony, gdy usłyszysz moje wezwanie, przyjdziesz w miejsce, które Ci wskażę. Zastaniesz tam wtedy tylko moje ciało. Mój duch już dawno będzie gdzie indziej. Wzniecisz wtedy ogień i spalisz je, tam, gdzie je zastaniesz. Nie pochowasz go, nie zabierzesz go na kurhany, nie przeniesiesz gdziekolwiek indziej, nie postawisz też dla mnie kamienia nagrobnego. Przypilnujesz tylko, by zostało całkiem spalone, a prochy zostawisz na miejscu, by rozmiótł je wiatr. Czy byłbyś w stanie to dla mnie zrobić? Oczywiście, nie za darmo. Przy moim ciele, czekałaby na Ciebie zapłata.– starał się wygłosić swoją prośbę jak najbardziej sucho, ale mimo wszystko głos zadrżał mu od emocji. Przebudzenie zarżał. Tejfe odruchowo złapał się woreczka, który nosił na swojej szyi.
: 03 gru 2019, 22:00
autor: Despotyczny Ferwor
Bojkot zauważył, że na chwilę samiczka, zatraciła się w swoich myślach. Lecz usłyszał wystarczająco by zrozumieć. Miała sporo racji. Lepiej jest czuć cokolwiek, a niżeli nie czuć niczego. On sam wiele wycierpiał, a szczęścia jak narazie nie otrzymał zbyt wiele. Ale jeżeli jego cierpienie, ból i rozpacz mają przyczynić się do jego sukcesu, to jest gotów wytrzymać drugie tyle i gdyby mógł, to przyjąłby całe nieszczęście i rozpacz jakie spotkało Tejfe. Mimo, że spotkali się pierwszy raz, to czuł dużą sympatię do samicy. Czemu świat musi być taki nie sprawiedliwy...
Gdy usłyszał prośbę Tejfe, na kilka uderzeń serca zamarł w bez ruchu. Nie wiedział co o tym wszyskim myśleć. Nie chciał, żeby ona odchodziła... Ale rozumiał też sytuację białej... Ah! Czemu życie musi być takie skomplikowane! Plamisty patrzał się na smoczyce, wzrokiem zdradzającym jego zmieszanie i walke z własnymi myślami. Bagienny wziął głęboki oddech i spojrzał się smutnym wzrokiem. Jego plama zmieniła się na kolor biały, świecąc się i oświetlając przestrzeń wokół niego. – Czy byłbym wstanie... – Przez chwilę się zawachał. Nie chciał jej stracić, ale... Eh... – Byłbym wstanie to zrobić. Ale mam jedną prośbę do ciebie. Czy mógłbym po wszystkim otrzymać twoją maskę? Tylko tego chcę... Tylko o to cię proszę... – Chciałby mieć jakąkolwiek pamiątke po niej. Coś co będzie mu o niej przypominać. Ah! Dlaczego do jasnej cholery nie urodził się wtedy! Mógłby ją uratować... Zmienić jej los. Życie jest strasznie nie sprawiedliwe i okrutne! Dlaczego... Ona musi odejśź. Plama znowu przybrała kolor żółty. Był zły na ten świat. Wręcz go znienawidził. I zrobi wszystko, aby go zmienić. Jest gotów spełnić jej marzenie i żadna siła na tym świecie go w tym nie powstrzyma, nawet sama śmierć. Po mimo gniewu. Starał się tego nie okazywać. Samica miała już dość zmartwień.
: 04 gru 2019, 20:55
autor: Tejfe
Zgodził się.
Tak długo trzymał w sobie napięcie związane z tym, że będzie musiał kogoś poprosić o coś takiego i że może nikt nie spełni jego prośby, że kiedy w końcu znalazł odpowiedniego smoka, poczuł jak ogarnia go wielka ulga. Wiedział, że jego prośba jest trudna, bo nie każdemu może się wydać zrozumiałe, że smok, którego księżyce nie wskazują jeszcze sędziwej liczby, właściwie to mógłby jeszcze przeżyć jeszcze jedną połowę tego, co już doświadczył, planuje swoją śmierć. Jednak Mułek, może dzięki całej tej ich rozmowie, zrozumiał. Tejfe usłyszał jednak wahanie w jego głosie, usłyszał emocje. Nie widział zmieniającej koloru plamy na jego pysku, ani wzroku zdradzającego zmieszanie. Słyszał tylko po głosie, że ten młody samczyk, który wydawał się być taki opanowany i pewny siebie, przejął się jego losem.
–Maska? Ach, tak, oczywiście.– powiedział, przez moment zdziwiony, że to właśnie ona jest rzeczą, na której samczykowi zależy. Tejfe nie miał do niej żadnego sentymentu. Stworzył ją tylko i wyłącznie do celów praktycznych. Nie będzie dla niego problemem, oddać ją komuś po śmierci. –Dostaniesz ją jednak później. Jeszcze przez chwilę pochodzę po tych ziemiach, a pogoda zrobiła się teraz chłodniejsza i bardziej zdradliwa. Może mi się jeszcze przydać jako osłona przed ostrzejszym wiatrem. – Tym bardziej, że moje obecne schronienie, nie przypomina ciepłej Groty Wspólnej.
–Zależy mi na tym, żeby o mojej, nikt się o niej nie dowiedział. Nie wiem, jak długo byłbyś w stanie utrzymać to w tajemnicy, nikt cię raczej nie powinien ze mną wiązać i o mnie pytać, ale chciałbym, by moi bracia jak najdłużej nie wiedzieli, co się ze mną stało.– powiedział jeszcze, chociaż właściwie nie wiedział, po co to robi. Komu samczyk miałby rozpowiedzieć o jego losach? Komu i dlaczego? –Pamiętaj, by spalić i zostawić tam, gdzie będzie leżeć.– Tego też nie musiał dodawać. Przecież Mułek już wiedział.
To chyba wszystko, co powinni byli sobie powiedzieć, prawda? Mógł już odejść. Przez chwilę jednak kusiła go myśl, by podejść bliżej i poprosić samczyka o to, by pozwolił mu dotknąć swojego pyska. Był pierwszym smokiem, którego spotkał, a z którym zamienił więcej niż słowo, a którego wyglądu – nie znał. W wyobraźni jawił mu się trochę podobnie do Marduka, który też był z Wody. Dziwnym jednak było to porównanie, kiedy charakter jego dawnego przyjaciela był zupełnie inny, niż charakter samczyka. Tylko wiekiem byli podobni. Marduk też miał taki młody głos. Nagłe wspomnienie samca, który jako jedyny zrobił dla niego coś tak niespotykanego i pokazał mu swoje prawdziwe uczucia, wywołała w nim smutek. Co on teraz robi? Czy został uzdrowicielem, tak jak o tym marzył? Czy powinien się spytać o to Mułka? Jedyna okazja...
–Czy macie w stadzie kogoś o imieniu Marduk... Uzdrowiciela... – jak brzmiało jego dorosłe imię? –Lub Szarpiący Obłoki? Nie wiedział, co zrobi z odpowiedzią samczyka. Pewnie nic, niezależnie od tego, czy tamten wciąż należy do Wody, czy już z niej odszedł, ale... ale chciałby to wiedzieć.
: 06 gru 2019, 22:22
autor: Despotyczny Ferwor
Fajnie, że mógł chociaż w jakikolwiek sposób pomóc Tefje... Inna sprawa, czy jego zdrowie psychiczne będzie jeszcze istniało. Jego taktyka ,, Olać wszystko i wszystkich." Mogła tym razem nie wystarczyć. Za bardzo przywiązał się do samicy. Częściowo obwiniał się za to, że nie mógł zmienić biegu jej historii. Z tego wszystkiego zachciało mu się płakać. Czy to był znowu jego napad płaczu? Czy może pierwszy raz przejął się bardziej czyimś losem? A może jedno i drugie... Życie jest takie skomplikowane, równie jak geneza jego pochodzenia, co w sumie związana była z życiem...
– Pamiętam, pamiętam. I nie martw się, nikt się o tym nie dowie. W razie czego umiem kłamać. – Dalej był do tego sceptyczny. Rozumiał samo samobójstwo,ale... Powiątpiewał w to czy on sam da sobie z tym radę... Ale... Czy istniała inna osoba, która była by wstanie to zrobić? No właśnie nie.
Pytanie samicy trochę go zdziwiło. Niestety nie znał tego smoka. – O ile mi wiadomo to nie. Nigdy też o nim nie słyszałem. A po co pytasz? – Co prawda miał trochę wylane w to kto jest w stadzie i mógłby go po prostu przeoczyć, ale był na każdej ceremonii jaka była, więc raczej by wiedział o tskim smoku.
: 09 gru 2019, 12:44
autor: Tejfe
Czuł pewien ucisk w sercu na myśl, że zmusza tego samczyka do czegoś takiego. Przez chwilę ogarnął go nawet lęk, czy fakt, że weźmie on udział w czymś takim, nie będzie dla niego zbyt traumatyczny? Czy dobrze robił, że prosił o to kogoś tak młodego? Może powinien był się wstrzymać i poszukać smoka starszego, dojrzalszego, doświadczonego... Chociaż, czy to na pewno stanowiłoby jakąś różnicę? Przecież on sam wiedział, że to nie wiek mówi o doświadczeniu, ani tym bardziej o dojrzałości. Przypomniał sobie nagle słowa Calamante, który próbował przekonać go, gdy miał tylko trzynaście księżycy, że jest najdojrzalszym smokiem, jakiego poznał.
Och, Calamante... już niedługo się zobaczymy... wtedy będę mógł ci powiedzieć, że choć raz nie miałeś racji. – pomyślał, po czym podszedł bliżej Mułka. Co chciał zrobić? Przytulić go? Zdecydować się na to, by jednak go dotknąć? Nie. Nie mógł robić takich rzeczy. Młody i tak już za bardzo związał się z nim emocjonalnie podczas tej rozmowy, nie mógł tego powiększać.
–Nie chcę byś musiał przeze mnie kłamać... Raczej nikt cię o mnie nie spyta, ja to powiedziałem, tak na wszelki wypadek.– wytłumaczył, po czym uśmiechnął się z żalem, gdy usłyszał, że o żadnym Marduku – uzdrowicielu z Wody, samczyk nigdy nie słyszał.
A więc i ty odszedłeś... dobrze, tak musiało być....
–Tak tylko spytałem... twój młody wiek mi o nim przypomniał, kiedyś... myślałem, że coś może nas łączyć... ale to już było dawno... nie ma co o tym myśleć...– odpowiedział na pytanie samczyka,
–Cieszę się, że cię spotkałem i dziękuję raz jeszcze. – powiedział, po czym odwrócił się, a Przebudzenie razem z nim. Powolnym, niespiesznym krokiem, odeszli z Szumiącej Polany.
//zt
: 03 sty 2020, 12:38
autor: Mgliste Wrzosowiska
Znowu przeciągnęłam Soreia po całych terenach wspólnych.
Opowiadałam mu czasem o Pladze, o naszym kodeksie. Zwyczajach. Chciałam, aby nas poznał, przynajmniej częściowo. Pilnowałam się jednak, aby nie wyjawiać newralgicznych wiadomości. Lubiłam swój język, więc to normalne, że nie chciałam go stracić.
Pomyślałam też, że chciałabym, aby Sorei kogoś poznał, a raczej – żeby ktoś poznał jego.
Ceniłam Eurith. Była może nieco surowa, ale po naszej rozmowie, jak twierdziła, że Plaga zawiodła jej oczekiwania, pragnęłam aby go poznała. Może Sorei nie był mistrzem cnót wojownika, ale był dobrym smokiem. Młodym, jak każda z nas.
Dlatego też leciałam ku miejscu, które ochroni nas nieco przed dmącym wiatrem oraz sypiącym z nieba śniegiem. Las wydawał się mądrym wyborem, a jeszcze polanka, gdzie będzie można rozpalić drwa? Brzmiało kusząco. Eurith była częściowo pustynną, a pamiętając ciągoty Khardaha, chciałam zapewnić jej pewien komfort. Wylądowałam więc miękko na polance, wzburzając śnieg. Odsunęłam się, robiąc miejsce dla wielgachnych skrzydeł samczyka.
– Poznasz dzisiaj jedną z Plagijek, jest wojowniczką oraz córką Przywódcy. Chodź, pomóż mi znaleźć drewno; rozpalimy ognisko – odezwałam się ku niemu, szturchając go nosem w miękką szyję.
Zagłębiłam się między drzewa, rozgarniając śnieg, aby wydobyć poułamywane gałęzie lub pomniejsze konary. Przy tych wichurach nie było to trudne zadanie. Magią zaś spięłam gałęzie razem, transportując je za sobą na skraj polanki. Odgarnęłam koliście śnieg, poustawiałam w kręgu znalezione kamienie, a następnie zaczęłam układać stos. Dopiero wtedy wysuszyłam drewno, podpalając je.
Przysiadłam, strzepując skrzydłami, wodząc wzrokiem za samczykiem.
: 03 sty 2020, 13:03
autor: Śnieżna Zadyma
Przez całą drogę byłem rozpieszczany ciekawostkami na temat Wolnych Stad. Sufrinah miala ogromną wiedzę na temat tego świata i bezsprzecznie była najmądrzejszą osobą, jaką było dane mi poznać – nie wliczając mojej matki, której już nie było na tym świecie. Wichura się wzmagała, z początku lekki śnieżek, gęstniał z każdym oddechem i przyklejał się mi do ciała. Na szczęście Sufrinah zdecydowała się wylądować, bo nawet jej piękne, podwójne skrzydła i moje – olbrzymie rasy powietrznej, nie mogły się opierać już dłużej potędze żywiołu. Na nic tu magia dwóch utalentowanych czarodziei. Trzeba było przeczekać niepogodę.
Gdy wylądowaliśmy w tumanach śniegu, obejrzałem się na samiczkę, która przed podróżą tak dokładnie się pielęgnowała. A teraz wyglądała... Trochę zabawnie. Ukryłem uśmiech pod skupioną miną, gdy powiedziała coś o poznaniu kogoś z jej stada. I to nie byle kogo. To była córka Przywódcy we własnej osobie!
– Myślałem, że wykopiemy norę – powiedziałem zawiedziony. Idzie śnieżyca, a nora to najlepsze schronie – tak myślałem. ale póki co byliśmy osłonięci od wiatru i sypiącego śniegu. Zawsze też mogłem zrobić dach nad ich głowami używając własnych skrzydeł.
– No dobra – zgodziłem się ostatecznie i poszedłem za nią skacząc od zaspy do zaspy jak zając. Taki kilkutonowy zając. Gdy tylko znalazłem jakąś gałąź, łapałem ją w zęby i wyrzucałem za siebie, czyli tam, gdzie potencjalnie miało zabłysnąć ognisko. Chociaż moja metoda była trochę mniej... delikatna, okazała się jednak bardzo skuteczna.
Usiadłem przed kręgiem z kamieni i chuchnąłem dla zabawy w ognisko, dodając do oddechu trochę łatwopalnego składnika, co spowodowało podsycenie płomienia. Oblizałem zimny nos i dołożyłem drwa do paleniska. Lubiłem bawić się ogniem – tą fascynację płomieniami było widać w moich oczach i w tym, że na chwilę w ogóle skupiłem tu swoją całą uwagę.
: 03 sty 2020, 13:36
autor: Eskalacja Konfliktu
Nie za bardzo chciała opuszczać swojego "nowego obozu", ale wiadomość od Sufrinah ją zaciekawiła na tyle, by zrezygnować ze swojej izolacji. Zwłaszcza, że na miejsce spotkania wybrała tereny wspólne. Zasadniczo to zrozumiałe – obcego, nie ważne czy potencjalnego członka Plagi, wpuścić za granicę nie mogła. Wojownicy rzuciliby się obcemu do gardła zanim uzdrowicielka zdołałaby cokolwiek wytłumaczyć. A ich przezorność była całkiem uzasadniona.
Lot przebiegł jej bez większych problemów, może poza dodatkowym bagażem którym był śnieg osiadły na jej grzbiecie. Kiedy samica lądowała w miejscu podejrzanie mile wyglądającym, część z tego balastu spadła na płomienie. Nieco je osłabiła, ale nie zgasiła całkowicie. Złożyła skrzydła i otrzepała się, już bardziej na uboczu. Przyjrzała się badawczo ognisku, a jeszcze bardziej samcowi który przed nim siedział i wyglądał jak pisklę. Brakowało tylko by zaczął klaskać. To jego chciała przedstawić? Zmarszczyła nos. Przesiąknął dość mocno zapachem uzdrowicielki, ale nutka woni wilgoci pasującej tylko do jednego stada dalej przebijała się przez łuski samca.
~ Nie mówiłaś, że jest z Wody... – odezwała się z wyraźną niechęcią w głowie samicy. Zarówno na użycie maddary, jak i na jej wybór. Co było w tym samcu takiego wyjątkowego? Poza wyglądem, bo wyglądał dość ciekawie. Mieszanka jego kolorów była przyjemna dla oka, a skrzydła jakie miał okazałe. I do tego sierść. Na szczęście – i jakimś cudem – nie pomyślała wpierw o Burdigu tylko właśnie o podobieństwie do samej Suf. Może uzdrowicielka szukała swojego męskiego odbicia? Hmh.
Stała tak, na trochę ugiętych łapach. Mimo wszystko wyglądała na gotową do walki, jeżeli Wodny okaże się oszustem. Ani trochę nie ufała tym grzybom.
: 03 sty 2020, 13:59
autor: Mgliste Wrzosowiska
Zaśmiałam się trochę gardłowo na jego nadąsaną minę. Przewróciłam ślepiami, kołysząc futrzastą kitą, aby smagnąć go zaczepnie po łapach. Było w tym zarówno coś uroczego, jak i typowo uwodzicielskiego, gdy spojrzała na niego ponad lewym barkiem.
– To może byłoby dobre tam, tutaj jesteśmy bardziej cywilizowani – zażartowałam. – Nie marudź, tylko wykaż się swoją samcza siłą – zmrużyłam slepia, ukazując końcówki kłów w uśmieszku.
Kiedy w końcu ognisko buchało wesoło, usiadłam przed nim, lekko rozprostowując skrzydła, pozwalając im się ogrzać. Ciepły, złotawy blask przeświecał przez fioletowawą żyłkowaną błonę, przywodząc na myśl płatki kwiatów sufrinii.
Zastrzygłam frędzlami uszu, kiedy pośród wycia wiatru oraz szelestu gałęzi koron, usłyszałam łopot skrzydeł. W końcu pośród zawiei dostrzegłam karminową sylwetkę. Przez chwilę zakuło mnie w sercu, ale odgoniłam od siebie to uczucie.
Mama miała rację, musiałam skupić sie na przyszłości.
Kiedy wojowniczka podeszła, otrząsnąwszy się z białego puchu, uśmiechnęłam się półgębkiem na jej wiadomość.
~ Nie jest bardziej wodnym, niż wąż ptakiem. Daj mu szansę – odmruknęłam w jej myślach miękko.
Być może Sorei wyglądał beztrosko, ale kto powiedział, że wszystkie smoki musiały wykluwac się ze starczą powagą?
Odchrząknęłam.
– Eurith, to jest Sorei. Czy też Wędrowny Kolec. Sorei, to Eurith, zwana też Eskalacją Konfliktu – przemówiłam już na głos, składając skrzydła po jasnych bokach. – Dziękuję, że zechciałaś przybyć.[/color]
: 03 sty 2020, 14:45
autor: Śnieżna Zadyma
Ogień trzaskał wesoło w skupisku bursztynowego żaru i mozolnie trawił wszystko co mu podrzuciłem. Było w nim coś hipnotyzującego. Jego prosta egzystencja drwiła z naszego żywota i nie ważne jak brzmiałoby to dla mędrców: był szalenie inteligentny w swym zachowaniu. Patrzyłem, jak faliste płomyczki pięły się na szczyty stosiku i w kilka uderzeń serca niweczyły pracę kilkunastu wiosen. To smutne i zarazem fascynujące. Nawet znalazłem w tym procesie pewną analogię do historii stada.
Moje dumania nad płomieniem zostały podstępnie przerwane przez nagłe uderzenie podmuchu wiatru przemieszanego z zupełnie nową wonią. Odsunąłem się od ogniska, kiedy owiały mnie poderwane z żaru popioły i iskry. Nic mi nie zrobiły, ale nie lubiłem swądu przypalonego futra.
Otrzepałem pierś z popiołu, który przykleił się mi do łusek i popatrzyłem na przybyłego gościa.
Zmarszczyłem rozkosznie nosek, kiedy podchodziła do nas. Nie z wrogości. Po prostu zapamiętywałem jej zapach analizując dokładnie jego kontrasty.
Zauważyłem jak obca na mnie spojrzała. Było to charakterystyczne spojrzenie, do którego już przywykłem. I od razu domyśliłem się, co się dzieje między dwoma samicami w tej głębokiej ciszy. Korzystając z tego bardzo dokładnie przyjrzałem się nowo-przybyłej. Smoki Wolnych Stad nigdy chyba nie przestaną mnie zadziwiać swoją niesamowitą kolorystyką, a Eskalacja nie należała do wyjątków. Pod jej spojrzeniem kryła się potęga charyzmy, czyli coś czego ja nigdy nie osiągnę, ale to nie znaczyło, że tego nie podziwiałem.
Rozchyliłem lekko wargi, żeby się przedstawić Eurith, ale Sufrinah mnie ubiegła. Zamknąłem pysk z głuchym kłapnięciem i uniosłem kąciki warg w groteskowym, wymuszonym uśmiechu.
– No cześć – odmruknąłem Eurith straciwszy entuzjazm, a następnie popatrzyłem z wyrzutem na Wrzosowiska i klepnąłem ją ogonem w udo. Niech się opanuje, bo jeszcze mnie naprawdę wezmą za pisklaka.
– Dziękuję... – nacisnąłem ciężkim akcentem na to słowo i popatrzyłem wymownie na Sufrinah. – ... za przedstawienie nas sobie – powiedziałem machnąwszy łapą wywołując magią ożywienie w ognisku. Płomienie znów zaczęły tańczyć na gałęziach w takt trzasków. Eurith znacząco różniła się wyglądem od Sufrinah. Kiedy ta pierwsza wyglądała przyjaźnie, to ta druga budziła respekt zwartą muskulaturą. Bez problemu dostrzegłem w niej ciepło i szlachetność duszy, ale zdecydowanie nie obnosiła się z tym przy obcych.
– Jesteście głodne? – zagaiłem przywołując do nas trochę mięsa wilczego, które zawiesiłem magicznie nad ogniskiem wprawiając ochłapy w ruch obrotowy. Nie było nic lepszego na takie chłodne spotkania od pieczonego mięska na przełamanie lodów.
: 03 sty 2020, 20:29
autor: Eskalacja Konfliktu
Nie jest wcale Wodnym, hę? Więc albo był świeżakiem, albo pisklakiem który wyrzekał się rodziny. Na pisklaka jej nie wyglądał, raczej wiekiem był blisko Sufrinah, nie tak bardzo młodszy od Eurith. I to akurat nie jego prezencja była dla smoczycy problemem. Dla niej każdy smok Wody to szrot, którego należy się pozbyć z tego świata. Przynajmniej ci urodzeni. Brudna, zdradziecka krew. Miała ochotę pluć na boki jak jakiś zbir. Na szczęście umiała utrzymać odrobinę klasy.
– Ekhm – chrząknęła w kierunku uzdrowicielki. – Poza Plagą nikt nie zna tego imienia, nie lubię go, więc wolę by tak pozostało. – Oj tak, Eurith celowo przedstawiała się każdemu swoim pisklęcym mianem. Więc jeżeli Kheldar tego młodego nie przyjmie, komuś będzie musiała wydrapać część mózgu. O ile taki zabieg da się przeżyć. Odruchowo spojrzała na swoje szpony, gdy uniosła teatralnie łapę. Byłoby szkoda, taki ładny samczyk...
Uniosła brew. Kunszt maddary. Mag? A może uzdrowiciel? Ona nie lubiła jej używać, rozleniwiała smoki, ich ciała robiły się wiotkie. Nie skomentowała jednak tego w żaden sposób. Jedynie podeszła do uzdrowicielki i powęszyła ją kontrolnie. Przy szyi, bokach, nawet końcówce ogona. Śmierdziała tym smokiem bardziej niż swoimi ziółkami. Nie spodobało się jej to. Otarła się niby to przymilnie o lewy bok samicy, a później częściowo o jej spód szyi. Nie miała futra ani miękkich łusek, ale gest sam w sobie bardzo dużo mówił o odczuciach wobec Sufrinah. Eurith najwidoczniej ją zaakceptowała po tej krótkiej wymianie zdań na plaży. Łypnęła na samca, i tylko on mógł dostrzec jej zaborczy wzrok (bo Eurith trzymała łeb pod głową Suf). Lepiej niech nie zaznacza "terenu" po raz kolejny, bo wtedy inaczej porozmawiają. Khm.
Nie odpowiedziała na jego pytanie, najwidoczniej nie była głodna. Sterczała tak z łbem pod szyją futrzastej samicy, nie spuszczając z adepta wzroku.
– Więc? – mruknęła obojętnie. – Podobno chcesz zmienić stado. Woda cię za to nie ubije? – zapytała z zaciekawieniem. Miała tylko ochłapy informacji, mentalna wiadomość Sufrinah była odebrana tylko w strzępach. Uroki nie-maddarowego umysłu wojowniczki.
: 03 sty 2020, 20:47
autor: Mgliste Wrzosowiska
Zostałam postawiona w takiej sytuacji, że szybko poczułam się zarówno urażona, jak i skołowana. Przede wszystkim zupełnie nie rozumiałam reakcji Soreia na to, że przedstawiłam go Eurith. Skoro zwołałam to małe spotkanko, czułam się odpowiedzialna. Tak, wiedziałam, że samczyk ma głos, ale nie miałam złych intencji.
On jednak kłapnął szczęką, rzucając mi jakieś enigmatyczne, poirytowane spojrzenia. Zamrugałam więc perłowymi powiekami, nadymając jasne policzki. Prychnęłam z rozbawieniem, odwracając od niego wzrok.
Jak sobie życzysz, zabawiaj naszą Wojowniczkę, jestem ciekawa, jak sobie poradzisz – pomyślałam, obwodząc pysk fioletowym jęzorem z topniejącego śniegu, który spływał mi po łuskach.
Potem zaś Eurith chrząknęła znacząco ku mnie, co tylko rozdrażniło mnie jeszcze bardziej. Najwidoczniej przekraczałam jakieś niewidzialne granice po kolei. Uśmiechnęłam się tylko ku niej przepraszająco, kładąc po sobie uszy, wlepiając jednocześnie lśniące lazurowe ślepia w płomienie.
Byłam ostatnio okropnie drażliwa. Szybko padałam w gniew, ryczałam z byle powodu, a potem wybuchałam śmiechem, jakbym się szaleju opiła.
Poruszyłam nozdrzami, skupiając się na obserwowaniu pełgających płomieni, zwłaszcza gdy te buchnęły żywiej. Czułam magię Soreia, więc wiedziałam, że to jego sprawka.
Błazen – skwitowałam w myślach.
Kiedy wyciągnął kawał krwistego mięsa z jednej strony skręciło mi się w trzewiach z głodu. Wychudłam ostatnio, zaczynałam tracić siły, a jednocześnie zaokrągliłam się nieznacznie po bokach. Zapach mięsa był jednocześnie smakowity, a z drugiej odstręczający. Cofnęłam łeb, stawiając uszy. Wystawiłam pysk ku wiejącemu wiatrowi.
Oddychałam głęboko, pozbywając się zapachu piekącego się mięsiwa, zachodząc w głowę, co się ostatnio ze mną dzieje. No i stało się. Wojowniczka podeszła do mnie tym seksownym, kocim ruchem. Tu niuchnęła, tam wetknęła nos, a ja zadrżałam. No co miałam na to poradzić?!
Zerknęłam na nią kątem ślepia, gdy znaczyła mnie, jak kawałek drzewka. Brakowało jeszcze, aby mnie obsiusiała.
Łzy stanęły mi w ślepiach na tą myśl. Tak, już wiedziałam, co przypomina mi to zachowanie. Zapiekło mnie w nozdrzach, w kącikach ślepi, więc po prostu szybko zamrugałam powiekami, przywołując na pysk niemądry uśmiech. Mruknęłam zduszonym głosem, opierając delikatnie brodę na czole Eurith. Chłonęłam jej ciepło oraz zapach, próbując nie myśleć za wiele. Już nie ważne, że po prostu chciała pozbyć się ze mnie zapachu innego samca. Czy też Wody? Nie wiedziałam.
Nie pachniałam też nim jakoś mocno, wykąpałam się, natarłam olejkami. Ot, może tu i tam osiadł jego zapach, gdy pacaliśmy się, jak pisklaki ogonami bądź skrzydłami.
Nie odezwałam się jednak. Sorei chciał gadać sam, więc nie mówiłam nic.
: 03 sty 2020, 21:46
autor: Śnieżna Zadyma
Bardzo łatwo było kogoś oceniać po pozorach. Może i pochopnie, jak zwykle, wyszedłem przed szereg i niepotrzebnie przyjąłem rolę gospodarza, bo w końcu to nie mój dom i nie moi goście. Kiedy zobaczyłem skołowanie Sufrinah zrozumiałem, że zrobiłem źle, ale było już po fakcie.
W rolę pocieszycielki momentalnie weszła zupełnie obca mi czerwonołuska samica.
To, jak się do niej zbliżyła, obwąchiwała, ocierała – znaczyło nie tylko o zwykłej kontroli, bo na takie zabiegi pozwalali sobie tylko członkowie rodziny. I to tej bardzo ścisłej.
Uśmiechnąłem się pod nosem taktownie spuszczając wzrok, żeby nie podglądać, ale i tak zerkałem co rusz z ciekawości. Starsza samica ocierała się o szyję Wrzosowisk co wyglądało wręcz... słodko. Od razu przypomniały mi się czasy z moją rodziną, kiedy podobne zachowania były wręcz na porządku dziennym.
Wśród tych czułości, za którymś z ciekawskich spojrzeń, moje i spojrzenie Eurith niefortunnie się ze sobą spotkały. W głębokich, złotych ślepiach samicy dojrzałem swego rodzaju zazdrość. Nie sposób było też nie dopisać do tego spojrzenia groźbę – bezwarunkowe prawo do własności.
Musiałem przemóc się, żeby nie spuścić wzroku jak potulny pupilek, co ugnie się pod każdą groźbą.
Zamrugałem szybko i popatrzyłem na Mgliste Wrzosowiska. Było mnie jej żal, a jednocześnie czułem się z jakiegoś powodu szczęśliwy. Czułem jednocześnie bolesne rozdarcie temu towarzyszące.
Wszystko, jak zwykle, bardzo zręcznie ukryłem pod maską błazenka, którego szaty przywdziewałem, aby zapomnieć o... sobie.
– Bądź pewna, że nie zdradzę nikomu twego stadnego imienia, Eurith – wyjaśniłem bez cienia wahania. – I tak... i nie. Widzisz, możesz mi wierzyć lub nie, ale ja tam tylko przenocowałem kilka księżyców. To nie jest moje stado. Nie mam tu stada, ani rodziny. Może kilka przelotnych znajomości. Masz prawo mi nie ufać i troszczyć się o swoją siostrę. A nawet masz prawo mnie przepędzić. Nie przyleciałem tu za nią, by błagać o przyjęcie do waszej rodziny. Twój ojciec, który jest jednocześnie Przywódcą, to osądzi. Wszystko jeszcze przede mną. To prawda, może popełniłem błąd zbliżając się do niej zanim jeszcze zapadła jakakolwiek decyzja, ale na pewno nie zrobiłem z pobudek czysto egoistycznych. Widzisz... Czasami traci się głowę dla kogoś kto ma ci do zaoferowania coś więcej niż pazury i kły. Twoja siostra, otworzyła mi oczy i dała nadzieję na coś, o czym zapomniałem w gonitwie za następnym dniem. Za prawdziwym życiem – popatrzyłem na Sufrinah z wdzięcznością i bez cienia wstydu.
– Poproszę twojego ojca o azyl. Nic więcej nie jest w stanie mi zaoferować – wypowiedziałem bolesną prawdę. – Prawdę mówiąc, to nic więcej od tego co oferowano mi w stadzie Wody. Ale będąc tak blisko ukochanych Sufrinah i tego co jej najbliższe, nie potrzeba mi niczego więcej.
To była uderzająca prawda kogoś kto niczego nie osiągnął i z tego powodu nie miał niczego do stracenia. Skupiałem wzrok na ognisku śledząc zapadające się do żaru pomarańczowo-czerwone płomyczki. Nie sądziłem, że stać mnie było na tyle szczerości, ale jeśli Eurith mi nie ufała, to niech przynajmniej wie o mnie więcej. Magowie często zakłamywali rzeczywistość – taka ich profesja i przeznaczenie. Ale ja taki nie byłem. Byłem młodym smokiem i może jeszcze musiałem się tego nauczyć.