A: S: 1| W: 2| Z: 1| M: 4| P: 1| A: 1
U: B,L,A,O,Skr,Śl,W: 1 | MA,MO,MP: 2
Atuty: Boski ulubieniec, Niestabilny, Obrońca, Wybraniec bogów, Pechowiec
Iznu pamiętał dzień, w którym przyszło pożegnać mu jego matkę. Aelyah, szara, drobna smoczyca miała szczęście doświadczyć naturalnej śmierci, nim nastało Tedd Deireádh
górskiej wioski. Smoki i elfy mają w zwyczaju wprowadzać swoich pobratymców, którzy są na skraju swojego życia do niewielkiej kaplicy dedykowanej wszystkim przodkom. Tak postąpiono również z Aelyah. Iznu jako młody czarodziej odprowadzał swoją matkę do miejsca sakralnego z nieśmiało ukazującym się na pysku uśmiechem, a szara smoczyca – wyraźnie szczęśliwa, że niedługo przekroczy próg świata żywych i umarłych – spoglądała na swego syna z wdzięcznością, że jest przy niej w tej ważnej chwili. Ich ostatniej, wspólnej chwili.
Płowy nie czuł lęku, smutku czy żałoby widząc swoją matkę po raz ostatni. Aen Aard nie traktowało śmierci jako końca – przecież dla wszystkich stanie się to początkiem czegoś nowego, czegoś wiecznego. To jedynie zrzucenie z siebie śmiertelnego jarzma, porzucenie cielesności na rzecz trwania w szczęściu i błogości wśród istot, które przez całe dotychczasowe życie darzyło się miłością i zaufaniem. Niektórzy czuli żal, że byli zmuszeni pożegnać kogoś zbyt wcześnie – wszak musieli czekać dziesiątki księżyców, nim dane by im było zjednać się raz jeszcze z ulubionym. Ale Aen Aardczycy są cierpliwi.
Iznu stanął przed wejściem do kaplicy, obdarowując Aelyah ostatnim ciepłym spojrzeniem. Matka z wysiłkiem, lecz i z miłością okryła swojego syna swym potarganym, nieoszczędzonym przez los i czas skrzydłem i otuliła rogaty łeb swoim pyskiem.
“N’te tearth, an’weilas wedd. Synaeddan cónai shaent’en a te an cahlaw am t’elá. Essea’en rha.”
Przodkowie, choć śpiewem prowadzili go przez życie tak, jak powiedziała matka, nie potrafili lub nie chcieli pomóc mu umrzeć tak szczęśliwie, jak udało się to Aelyah. Odszedł tam, gdzie należało od zawsze jego serce a gdzie liczył, że jego Dom będzie taki, jak go zapamiętał.
Iznu odszedł przesycony rozgoryczeniem, cierpieniem i zawodem, a jego serce roztrzaskano mu na sto tysięcy drobnych sopli, nie mogąc znaleźć remedium na swój ból. A przecież był w swoim domu.
Smutek i rozgoryczenie rozlało się mgliście, gdy przodkowie powitali go, by następnie zaprowadzić do swojego nieśmiertelnego królestwa. Cierpienie rozpuściło się jak para wodna zanika w powietrzu, gdy smoczy pysk wydmuchnie powietrze w porę białego puchu. Roztrzaskane serce pozostało tam, gdzie legło uśmiercone ciało Iznu, bowiem dostało nowe, nieskalane smutkiem życie wśród Aen Aardczyków. Rudzik Płowy powitał swoją matkę, rodzeństwo, kuzynostwo, elfy, Fedelmida oraz Éibheara z uśmiechem, z niewyobrażalną radością i spełnieniem, darząc każdego z nich serdecznym uściskiem.
I podobnie szerokim uśmiechem chciałby kiedyś przywitać swojego syna. Lecz niekoniecznie musiał czekać, aż ten przekroczy próg śmiertelników.
Iznu. Wiesz już, czym jest nieśmiertelność. Wiesz, że Twe serce jest wielkie i nigdy nie zapomina, nawet mimo wszelkich przeciwności. Los nigdy nie był łaskawy, ale to Natura i jej dzieci winny przezwyciężyć ten trud i zmierzyć się z cierpkim Losem, aż ten stanie się naszym sprzymierzeńcem. Choć my nie zdołaliśmy Ci pomóc nim ten Cię zgładził, wiem, że Ty masz szansę dać komuś siłę i wiarę w to, że Niełamliwy będzie sprzyjający.
Jego nie sięgnęła jeszcze nieśmiertelność. Czas nie gra na Twoją korzyść.
Va faill, Ddraigwedd. Jesteśmy z Tobą i z Twoim synem.
Bezcielesna powłoka, którą istoty żywe przyjmowały pośmiertnie była dla wielu kultur czymś innym. Jedni uważali, że istoty mają duszę – jakoby ciało spirytualne w ciele śmiertelnym; drudzy patrzyli na nie jako świadomość, która błądzi po świecie w swojej niefizycznej formie; trzeci wierzyli, że to ich naturalna postać, zaś śmierć jest jedynie zaprzestaniem funkcjonowania ich cielesnej formy, która jedynie kładła na nich ograniczenia. Tymi trzecimi byli Aen Aardczycy. Lecz co do jednego, większość kultur była zgodna w swoich podaniach i wierzeniach.
Cokolwiek, co żyje po śmierci istoty, przyjmuje formę transparentną, niekolorową, niefizyczną – żadna istota posiadająca swoje organiczne ciało nie może dotknąć ducha, świadomości czy "niespętanej cielesnymi linami postać". Nie zawsze miało to miejsce w drugą stronę. Nie jeden raz duchy mogły w pewien sposób wpływać na świat śmiertelników w sposób bezpośredni, co często było jedynie fanaberią zbyt zabobonnych ras inteligentnych. Aen Aard natomiast wierzyło, że przodkowie wpływają na świat w sposób pośredni – dodając otuchy i siły swoim wybrankom. Do znacznie rzadszych zjawisk należało objawianie się astralnej formy istotom żywym, lecz nie było to niespotykane.
Być może miało to związek z bóstwami, które stoją ponad Czasem, Losem czy Naturą?
W świątyni spowitej nocnym mrokiem nisko nad ziemią unosił się kurz, zdatny do dostrzeżenia jedynie w nikłym momencie, gdy Księżyc uraczył jej wnętrze swym srebrnym blaskiem przebijając się przez drzewa Dzikiej Puszczy. W chwili, gdy Strażnik Ostępów wraz z Berim wkroczyli do świątyni, przymglone powietrze było zauważalne dla smoczych ślepiów. Woń przywodziła wspomnienie zwiedzonych wilgotnych jaskiń, tych tajemniczych, które zdawały się nigdzie nie mieć istniejącego końca, a zaraz nieprzygnębiających, a wzbudzających pragnienie odkrycia ich tajemnic. Korony drzew szelestem spadających na wietrze liści przypominały przemijanie życia po to, by dać narodziny czemuś nowemu. Ah... jakże wspaniała pora na swoistą kontemplację nad życiem. Czyż nie, Iznu?
Złoto-czerwona muzyka Natury w pewnym momencie wydała z siebie lekkie westchnienie – sprawiała wrażenie, jakby jej źródło znajdowało się w płucach i nozdrzach smoka. I być może to skojarzenie wcale nie mijało się z prawdą.
Bowiem gdzieś nieopodal – nieodkryty, dopóki światło Lleuad nie padło pod odpowiednim kątem – siedział były Czarodziej, obrońca Ziemi. Rogaty łeb nieznacznie wysunięty w przód, jakby przyglądał się swojemu synowi oraz Strażnikowi Ostępów, którego pamiętał tak dobrze ze stada Ziemi. Błogi, wręcz rozleniwiony uśmiech tkwił niezmiennie na jego pysku, kontrastując ze smutnymi, niegdyś bursztynowymi oczami, które dodają Płowemu kilkanaście dodatkowych księżyców. Łapa kurczowo trzymająca przed smokiem kostur bez swojego typowego szlachetnego zwieńczenia – choć teraz już zbędny, ale... Iznu zwyczajnie był do niego zbyt przywiązany. Jego postać – elf rzekłby, że prawdziwa – kojarząca się jednocześnie z półprzezroczystym kryształem oraz chmurą swobodnie wirującego w powietrzu kurzu i pyłu tworzyła jego nikłą sylwetkę, określając jego rogaty łeb, tułów, skrzydła, ogon.
Duchowe serce ścisnęło się radośnie w klatce piersiowej, a echo kolejnego westchnienia odbiło się od świątynnych skał i trafiło ponownie do uszu śmiertelników.
Rudzik poniósł swój wzrok na Strażnika.
Lub nie-śmiertelników.
– Mój synu, Beri... Sto tysięcy powitań dla Ciebie. Wraz z przodkami śpiewam Ci przez Twe życie licząc, że pamiętasz, iż zawsze będziemy trwać wszyscy u Twego boku. – delikatny, ściszony głos rozniósł się w powietrzu, nie kryjąc swojego źródła. Płowy pysk uśmiechnął się szerzej, a druga łapa chwyciła kostur wspierając się na nim i zbliżając do ramienia.
– I Tobie, szlachetny Strażniku Ostępów, sto tysięcy powitań. Ah... Przodkowie zdecydowali Cię pozostawić na dłużej na tym świecie?... – zapytał retorycznie, po czym pochylił swój łeb w geście szacunku do drzewnego. Wszak wiedział, że błogosławieństwo tak długiego życia wiąże się z ingerencją czegoś wyższego, niż Natura. Lecz... Jeszcze nie przyszło mu na myśl, że stał się samym Saevhern.
Po powitaniu dawnego stadnego pobratymca swój wzrok skupił już tylko na Berim. Przecież... to właśnie dla niego tutaj jest.
Licznik słów: 1121