Strona 24 z 35

: 10 maja 2020, 22:35
autor: Obnażony Kieł

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Co to za właścicielka, która gubi swojego pupila? Może nie była jedynie brzydka, jak to niezwykle subtelnie ujął niziołek, ale do tego głupia i lekkomyślna? Wtedy opis zgadzałby się idealnie z tym potworkiem, którego ukrywałem pod skrzydłem. No normalnie gdyby nie różnica płci, to pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że ciężko byłoby ich od siebie odróżnić. Żarłoczny chochlik i gruba pani – para idealna. Ten tok myślenia nie zmieniał jednak faktu, że nie do końca podobała mi się opowiedziana przez Jozina historia. Oczywiście nie miałem podstaw ani dowodów, żeby mu nie wierzyć, ale wciąż mogłem mieć na ten temat swoje zdanie, prawda? Zwłaszcza, że chochlik uciekł także od nich i drżał wtedy ze strachu, w panice oglądając się za siebie. Może źle go traktowali? Albo nie chciał wracać do tej swojej paniusi? No, albo po prostu wciąż myślał o jedzeniu. Kto go tam wie? Jednak co do jednego miałem pewność. Nie spodobał mi się ten cały Jozin. Denerwował mnie jego sposób mówienia i to jak ostentacyjnie się do mnie zwracał, jakby już przypisał mnie do jakiejś swojej kategorii. Nie dałem się jednak wyprowadzić z równowagi i jedynie dalej grzecznie się uśmiechałem, udając że nic się nie stało. Tę całą ucieczkę, poszukiwania, rzekomą złośliwość i utratę pracy skwitowałem jedynie pełnym współczucia burknięciem. Och, jacy oni biedni! Los tak niesprawiedliwie ich pokarał...
Bardzo – odburknąłem, zapytany o własne skrzydło. Oczywiście było to kłamstwo, bo ta pozycja ani trochę mi nie odpowiadała, jednak nawet się nie zająknąłem, bo wciąż nie zdecydowałem się, co chcę zrobić. Odsłonić przed nimi chochlika? A może pociągnąć jeszcze trochę tę farsę? Nie było mi jednak dane samodzielnie podjąć tej decyzji.
Niesłyszalnie wyburczałem jakieś przekleństwo, kiedy klucz wymknął się z mojego zasięgu. A było tak blisko! Dosłownie sekunda dłużej i udałoby mi się zdobyć ten skrawek metalu! Ale zaraz, zaraz... czy Klucha świeci? I unosi się w dodatku? Nie potrafiłem ukryć swojego zdziwienia, kiedy z chochlikiem zaczęły dziać się te wszystkie dziwy. Jakim cudem? Jak? Dlaczego? Wlepiłem w Kluchę zdumione spojrzenie i nawet nie pozwoliłem sobie mrugnąć... Dopóki nie chwycił mojej łapy. To jedno działanie wybiło mnie z letargu i popchnęło do działania. Doskoczyłem do niego pospiesznie i złapałem go za nogi, ciągnąc z powrotem w kierunku podłoża. Nie pozwolę mu odlecieć. Co to, to nie! Będę go przyciągał tak długo i tak wytrwale, aż uda mi się przygwoździć go łapami do ziemi i usadowić swoje cielsko nad nim, żeby uniemożliwić mu ucieczkę. Muszę go tylko przytrzymać za grube ramiona i opleść swój ogon wokół jego bioder, sprawiając że jego lewitujące nóżki oprą się o moją pierś. Dzięki temu powinienem być w stanie utrzymać go w jednej pozycji i bezruchu. Oczywiście, jeśli moje cielsko okaże się wystarczająco duże i silne na takie zadanie. Oby tak było, bo nie zamierzałem puszczać tego brzydala. Ta dziwna przypadłość mi go nie zabierze! Nawet nie dopuszczałem do siebie takiej myśli, a zamiast tego bezceremonialnie wpakowałem mu paluchy do gęby. Już nie ważne, że mnie obślini, bo toczyłem walkę o coś ważniejszego. Pomimo tego całego zamieszania udało mi się dosłyszeć słowa niziołków, które sprawiły tylko że warknąłem poirytowany. Ratuj go, ratuj... Oczywiście najprościej tak powiedzieć, ale nie łaska powiedzieć jak, prawda? Gdybym był klerykiem i znał się na ziołach i leczeniu, to może jeszcze byłbym w stanie coś samodzielnie zdziałać. Zrobiłbym to takie dziwne, o którym raz opowiadała mi mama i wpuściłbym swoją maddarę do ciała chochlika, żeby sprawdzić co mu dolega. Nie posiadałem jednak takiej wiedzy, dlatego nie miałem żadnego pojęcia co powinienem zrobić.
Konkrety! – krzyknąłem w kierunku Elwricka, tonem niemalże nieznoszącym sprzeciwu. Niech no tylko odważy się nie powiedzieć mi czym są te całe artefakty i jak pozbyć się tych wywoływanych przez nie efektów, a zazna mojego gniewu! A ten stopniowo we mnie narastał, kiedy zdawałem sobie sprawę, że naprawdę nie wiem co powinienem zrobić i jedyne na co mnie stać to głupie próby i błądzenie po omacku. Nie zamierzałem jednak bezczynnie czekać aż Strajachło wszystko mi wyszczeka, dlatego zrobiłem jedyną rzecz, która przyszła mi na myśl. Obślinionymi już palcami sięgnąłem po znajdujący się w gębie chochlika klucz i wyjąłem go bezceremonialnie, przy okazji wpychając pazury nieco głębiej, jakbym chciał sprowokować u istotki wymioty. Uzdrowicielem nie byłem, nie miałem pojęcia czy nie zrobię mu większej krzywdy, ani tym bardziej czy to w ogóle zadziała, zwłaszcza że efekty połkniętych przez niego przedmiotów były już widoczne, ale nie mogłem sobie pozwolić na chwilę zawahania. Przy tych wszystkich działaniach starałem się być delikatny, żeby nie przestraszyć chochlika jeszcze bardziej. Cały czas utrzymywałem też swój uśmiech, chociaż do śmiechu wcale mi nie było. Nie pozwól mu się przestraszyć, nie zaburzaj jego spokoju... i wtedy chochlik zaczął skomleć. Z gniewnym błyskiem w oku zwróciłem się w stronę zbliżającego się Jozina i obnażyłem na niego kły, dając upust nagromadzonej złości.
Wara od mojej zabawki! – warknąłem na niego, z większą wściekłością niż początkowo zamierzałem. Jednak widząc jak zbliża się do nas z tą swoją laską jakby miał zamiar nas zaatakować nie potrafiłem się już powstrzymać. Od początku mi się nie podobał, ale byłem grzeczny i chciałem załatwić z nim sprawy jak potulna owieczka, ale on pierwszy odważył się podnieść na mnie rękę i spróbować zabrać coś co sobie przywłaszczyłem. Tak, w tej chwili zdecydowałem, że tak łatwo nie oddam im Kluchy. Nie byli godni zaufania, nie potrafili go upilnować, narazili go na niebezpieczeństwo i do tego chcieli jeszcze otrzymać za to wszystko zapłatę. Niedoczekanie!
Nie podchodź, bo spopielę ciebie i tą twoją broń – wycharczałem swoją groźbę, instynktownie cofając łeb, co pobudziło moje gruczoły i sprawiło, że drobne obłoczki zaczęły unosić się z moich nozdrzy. Zrobiło sie też zimniej, ale nie zwróciłem na to większej uwagi, bo byłem za bardzo zaaferowany odganianiem intruza. Sugerowało to jednak, że jeśli postanowiłbym ziać, to prawdopodobnie zamiast ognia zafundowałbym mu lód. Nie mogłem jednak o tym wiedzieć, bo wcześniej nie miałem okazji korzystać ze swojego oddechu, dlatego wierzyłem że wytworzę ogień, jak mama. Cóż, głupie i naiwne myślenie, ale jakby nie patrzeć wciąż byłem młody. Ba! Dziesięć księżyców na karku nie czyniło ze mnie wojennego weterana, ale dałbym sie pokroić, że niemalże tak teraz wyglądałem. Wściekły, najeżony i buchający zimnem w twarz Jozina. Lepiej, żeby faktycznie się cofnął i dłużej nie brał mnie za kucyka, bo mogłoby się to dla niego źle skończyć!
Wbrew wszelkim przypuszczeniom miałem jeszcze na tyle rozumu, żeby nie pozwolić się zacisnąć moim szponom na ciele chochlika. Praktycznie gładziłem go opuszkiem palca, starając się sprawić, żeby poczuł się bezpiecznie. Chciałem mu pokazać, że go obronię i nie pozwolę mu zniknąć. Nie byłem do końca pewny skąd się to u mnie wzięło, ale zwaliłem to na jakąś ciemniejszą część mojej duszy, która chciała zatrzymać chochlika tylko dla siebie. Moja zabawka, której życie mogę odebrać tylko ja. Nikt inny nie ma prawa się do niej zbliżyć. Nie ma i już! Czyżby był to jakiś pokręcony wpływ maddarowej myszki z mojego dzieciństwa? Wcale bym się nie zdziwił gdyby tak było. Uspokajając chochlika, żeby przypadkiem faktycznie nie wybuchł jak to zasugerował drugi niziołek, obserwowałem ruchy Jozina, szczerze licząc na to, że porzuci swój zamysł. Starałem się nawet sięgnąć swoim umysłem do umysłu Elwricka, chcąc przekazać mu moje myśli i namówić go tym do uspokojenia swojego kamrata. Zamierzałem mu pokazać nawet odzyskany siłą klucz i ponowić prośbę o jakieś antidotum, jeśli tylko je znał. No, i jeśli w ogóle był w stanie usłyszeć moją wiadomość.

: 13 maja 2020, 19:59
autor: Brat Win
Chochlik rozcapierzył w panice gębę, pochłeptując powietrze żałośnie; jego oczy nabrały kształtu piłek golfowych, błyskając niczym dwie pochodnie nadziei. Źrenice mierzyły lękliwie pysk smoka. Jego wzrok niepewnie balansował na linii oddzielającej komizm jego wygiętej w pioruńskim osłupieniu twarzy od powagi histerii, za którą stała dosadna oraz uporczywa obawa. Bezbrzeżny ocean histerii.
 I to jedyne co poprzedzało cały chaos, harmider złączony z buchnięciem o grunt, z wzmożeniem dymu, krzyków, zgrzytów oraz tupnięć. Ziemia zaczęła drżeć niespokojnie, pękać na miarę zardzewiałych łańcuchów. Skrzekot uciekających kruków. Każdy ryk zielonej połaci odbijał się echem od zawrotnej, nieogarniętej dzikości puszczy.
 Klucha bezsilnie spiął się pod cielskiem adepta, bucząc niepokaźnie. Kłapnął zębiskami za strugą własnej śliny na palcu Obgryzionego Kolca. Drugą łapę wyrzucił hen za kluczem, niemal dosięgając zguby, jednak szpony trzasnęły o źdźbła, zacieśniając się na nich – a klucz jak mieścił się między palcami Plagijczyka, tak mieścił się dalej, nietknięty. Chochlik jęknął, rozrywany przez obcą siłę. Darł się nie dlatego, że chciał, tylko, że po prostu musiał. Czuł się mielony od wewnątrz; wielkie oczy przekręcały się co chwila w oczodołach, boleśnie wydzielając łzy. Uczucie bezradności mieszało się z gniewem. Język bojkotował w gębie. Rzucał się do przodu, skakał, bił łapami wszystko na swojej drodze, rozrywając ziemię na okrągło.
 Jozin wbił z impetem laskę w ziemię, chcąc znaleźć gdziekolwiek balans. Drżące buty wcisnęły się, okulary spadły z nosa i nieomal wywrócił się niczym rozpędzony kołowrotek, chowając się w skaczącej, bufiastej koszuli. Okręcił się, łapiąc nagle wbitą jak pal laskę i podciągnął się, unikając zderzenia; a pustymi, zamglonymi oczyma wyglądał spod ciemnych kosmyków na gadzinę wzrokiem istnie morderczym.
 — Konkrety! — krzyknął za głosem Elwrick, chowając się przed upadającym stołem. Dłonie utopił w czuprynie, kulił się pod oknem. Karawana piszczała z każdym kolejnym ruchem tektonicznym, zaś Klucha rzucał łapskami dalej, brawurowo bijąc się z powietrzem. Z kolejnym szczeknięciem chochlika, rudzielec wręcz pisnął: — N-nigdy nie mieliśmy takiej sytuacji! Ale c-c-c-chyba wiem co zrobić!
 — Nic nie wiesz! — zatrąbił starszy, tuląc do piersi białą laskę. — To ja proszkowałem te artefakty, to ja wiem, co te-ten... ten... co on zjadł! To ten sam, o którym mówiłeś przedtem!
 Raptem głazy zaczęły się unosić, a wpierw wystraszony chochlik nabrał pierwotnej pewności siebie. Szczekał jak kundel, nie dawał się głaskać, ryczał okropnie, a grunt załamywał się, tworząc nowe kaniony i nowe doliny. Wokół Obgryzionego Kolca poczęły wirować kamienie oraz kawałki drzew, które tajemnicza moc wsiąknęła. Każdy fragment świszczał niezmiernie, niemal zagłuszając to, co wykrzykiwał Elwrick:
 — Nie, to nie ten artefakt! To był ten zwój! Z tego, co je-jest napisane trz-rzeba sprawić by beknął! N-niech beknie i się u-u-u-u-uspokoi!
 — Jak beknie to nas rozgromi jak elfy we mgle, debilu! — wrzasnął w odpowiedzi, po czym wyjął z pochwy wąski mieczyk, który to za laskę mu służył. Pochwa nadal cisnęła się w ziemi, a ostrze przeleciało po nasadzie ściśniętej do białości pięści: — To bożek krwi w totemie, nie czarodziejski atrybut! Trzeba dać mu posmak tego, co lubi!
 — Nie-nie-niech beknie! — krzyczał dalej jak w amoku rudzielec, gdy Klucha nadal wił się pod piersią smoka. Powtarzał siebie długo, jakoby nie chciał wiedzieć, co dalej. Jozin za to schował pędem mieczyk, po czym – ryzykując obitą mordą – wyciągnął pięść przed siebie i zrobił krok do przodu, pozostawiając wybór przemądrzałej gadzinie.
 — Już wolę umrzeć od ciebie niż od małego głodu! — przekrzykiwał harmider latających głazów, na co Klucha reagował jeszcze większym skrzekotem. — Po prostu zrób to, co dobre! Daj mu zasmakować krwi, do cholery!

: 14 maja 2020, 16:48
autor: Obnażony Kieł
Serce zabiło mi mocniej, kruki wykrakały swoją czarną przepowiednie...
Pierwsze drżenia ziemi umknęły mojej uwadze, jednak gdy zaczęły się nasilać zrozumiałem, że coś jest nie tak. Przyglądałem się pękającym głazom, niemal czując jak podłoże ucieka mi spod łap. Drżąc z wysiłku, spiąłem mięśnie, żeby być w stanie ustać. Nie rozumiałem co tu się dzieje. Obserwowałem otoczenie, niemalże nie rejestrując, że znajduję się wśród tego całego harmidru. To co tu się działo przechodziło moje najśmielsze wyobrażenia. Świecenie i lewitowanie to naprawdę nie wystarczająco? Czemu nagle ktoś wplątał w to naturę! Byłem gotowy walczyć. Mógłbym wbijać pazury, szarpać kłami, ziać do utraty tchu... ale to nie miało sensu. Nie ważne jak bardzo chciałbym trafić, wiedziałem że natury nie pokonam. Ona jedna nie miała fizycznej postaci, której można by było zadać ból i zmusić do omdlenia. A jednak teraz coś kazało jej działać. Jakaś cholerna siła, ukryta w małym ciałku, które tak usilnie przyciskałem do ziemi. Czułem, że ta moc bije od niego. Tylko tej jednej rzeczy mogłem być teraz pewny. A więc to wszystko przez zwykłego chochlika. Przez jedną głupią istotę, która wsadziła do gęby coś, czego nie powinna...
A ta istota cała drżała. Dygotała ze strachu, zerkając na mnie szklistymi oczami. Ten widok pobudzał mój gniew. Ta wygięta w bólu twarzyczka, sprawiała że traciłem rozum. Nie mogłem się skupić, nie nadążałem za tym co się dzieje. Wszystkie wyuczone umiejętności umknęły gdzieś na skraj umysłu, pozwalając działać dzikszym instynktom. A więc ściskałem. Trzymałem z całej siły, nie pozwalając mu się wyrwać. On się wymigiwał, krzyczał, szarpał co popadnie... A ja przyjmowałem te wszystkie razy, nie zamierzając cofnąć się nawet o krok. Choćby pękła pod nami skała, wciąż będę zaciskał szpony na jego grubych ramionach, nie potrafiąc odpuścić. Nie wiedziałem ile granic będę musiał przejść, ale zamierzałem przeskoczyć je wszystkie jednym susem. Coś takiego mnie nie pokona! Zwłaszcza, że wśród tego całego chaosu udało mi się odnieść choć jedno małe zwycięstwo – klucz był mój.
Elwrick i Jozin. Jozin i Elwrick. Słuchałem ich naprzemiennie, głupiejąc z każdym ich kolejnym słowem. Odtwarzałem ich rozmowę w umyśle, niczym mantrę, próbując wyłapać z niej coś istotnego. Byłem jednak zbyt niespokojny, żeby móc na spokojnie to przemyśleć. Ba! Wręcz nie miałem na to czasu! Chochlik rzucał się jak oszalały, ziemia się trzęsła, zwierzęta uciekały, niziołek się zbliżał... Niemal namacalnie czułem jak czas przecieka mi przez palce. Tu nie było chwili na długie debaty i wymianę argumentów. Ich bezsensowne słowa mieszały się w mojej świadomości, nie mogąc ułożyć się w żadne logiczne rozwiązanie. Tu nie było jednej odpowiedzi. Tu trzeba było dokonać wyboru. Podjąć jedną szybką decyzję, która zaważy na naszym losie. Chaotycznie wciągnąłem powietrze, czując jak to wszystko mnie przytłacza. Kto śmiał zrzucić ten problem na barki takiego młodzika! Mogłem brzmieć na pewnego siebie smoka nie zamierzającego cofać się przed niczym, ale brak mi było wiedzy i doświadczenia, tak potrzebnych w chwilach zawahania. Jednak rzucono mi wyzwanie. A ja nie zamierzałem dać się pokonać. Nie przegram, choćbym miał poświęcić połowę lasu dla swoich celów, działając pod wpływem własnych zachcianek i dziecięcych impulsów! Nie ważne co się działo, to i tak była moja gra! Ja ustalam zasady i nikt nie ma prawa mi przeszkodzić...
Wara.. – zacząłem, ale urwałem w połowie zdania, czując zapach krwi. Zwróciłem się w stronę Jozina, obserwując jak ciepła posoka spływa z jego nadgarstka. A potem zaśmiałem się głucho, słysząc jego słowa. Woli umrzeć z mojej ręki? Naprawdę jest gotowy zdechnąć! Mój pysk wygiął się w okrutnych uśmiechu, ukazując jak bardzo spodobała mi się ta propozycja. Tak, och, choćby zaraz!
Jeśli moja zabawka się zepsuje... – zacząłem niskim tonem, delikatnie sięgając po rękę niziołka. Niemal czule objąłem ją zimnymi palcami, gładząc jego skórę. Przyciągnąłem go bliżej, zniżając łeb i zerkając na niego z dołu. Przez tę krótką chwilę Jozin górował nade mną, mając idealny widok na moje chore spojrzenie i dziki uśmiech. A potem schyliłem się jeszcze bardziej, dając mu nadzieję na spełnienie jego prośby. Jego krew niemal już skapnęła do gęby chochlika, kiedy poczuł nieprzyjemne szczypanie. Najpewniej cały się spiął, kiedy ja sam, z radosnym pomrukiem, zlizałem posokę z jego rany! Mój czarny jęzor zabarwił się czerwienią, a całe jego poświęcenie zniknęło w mojej paszczy – ...będziesz pierwszym, którego rozszarpię! – dokończyłem, odpychając jego dłoń z obrzydzeniem. Niegodna, zepsuta posoka, ale jak cudownie smakowała! Niemal chichocząc złośliwie, rzuciłem się w kierunku chochlika, chwytając go za ramię i przyciągając do siebie. Gdy tylko zetknął się z moją piersią, przysiadłem na piętach, obejmując go czule i mocno klepnąłem go po plecach. Niech beka! Niech beka, a ja niech ujrzę przerażoną twarz Jozina, przekonanego że nadchodzi najgorsze!
Bo jak coś jest moje, to jest moje do końca i niech każda cholerna istota to zapamięta!

: 19 maja 2020, 0:51
autor: Brat Win
Rozedrgana, poczerwieniała pięść ścisnęła się jeszcze mocniej, jak gdyby chcąc wykrztusić z siebie każdą kroplę krwi. Oczy Jozina zabłysły jak znicze, pijackie usta rozdziawiły się w grymasie pełnym zawadiackiej, nieograniczonej pewności i znikomej wręcz radości tego, że to już koniec. Już miał zmrużyć oczy, odetchnąć z ulgą; ino zapomnieć o krzykach, które odbijały się już echem o tępe, ciągłe piski w głowie ze zmęczenia. Nieomal ten wpół senny grymas zamienił się w uśmiech – aż nagle Jozin wybałuszył z lękiem oczy, czując jak każdy plaster szynki i każdy kawał chleba cofa mu się leniwie do gardła. Język przejechał po jego ranie. Gad go lizał. Smakował. Kosztował. Niziołek skręcał się od środka. To nie było najważniejsze. Najważniejsze było to, że duch mu ulatywał z płuc. Jozin charkał jak najęty, próbując złapać powietrze. W ciągu jednej sekundy ustał między rzeczywistością a chaosem. Twarzą w twarz ze smokiem, bokiem w bok do fruwających kamieni i zarazem ustał w centrum rozrywających się w strzępy traw.
 Spojrzał pokątnie w dół. Kropla skapnęła głucho w bezdenną wyrwę.
 — Zabiłeś nas wszystkich — wycedził przez zęby. Upadł po chwili, puszczony w łaskę losu. Capnął pędem wbitą laskę. Dłonie zacisnęły się do białości. Próbował podnieść ciało z ziemi. To na nic. Spojrzał raz jeszcze w stronę Elwricka buszującego w firanach. Może coś do niego mówił. Może krzyczał, może milczał. Może, wręcz, płakał. Wszystko może. Nie było pewności. Nie było widoku. Tylko nieokiełznany krzyk. Wir żywiołu. Latająca zieleń i każdy odcień brązu. Bolesne łkanie chochlika złapanego za ramię. Nic nie mogło przedrzeć się przez nienaturalne odgłosy Kluchy. Jego głos rozdarł się na dwa kolejne tony i nieujarzmiona kakofonia zagłuszała wszystko wokół. Nie szczędziła nikogo.
 Jozin spojrzał kątem oka na Obgryzionego Kolca... z bezsprzecznym odczuciem wyższości.
 Elwrick piszczał w oknie.
 Oczy Kluchy wywlokły się na drugą stronę. Pierś napęczniała. Nogi kładły się bezsilnie na obolałe kolana. Szyja stała się obrożą dla malutkiej głowy, chowającej się w narastającym tłuszczu. Nie mógł się ruszyć. Ból wypełniał jego każdy organ. Skóra prześwitywała. Każda kość nakładała cień na jego ciało. Żyły lśniły jak złote nitki. Przełyk wyglądał jak metaliczna rura wśród abstrakcyjnej rzeźby od niestabilnego psychicznie artysty. Sam dotyk bolał. Wił się pod trzymającym go adeptem.
 Za łuną światła przecisnął się Jozin, który to... wdrapywał się resztkami sił na karawanę. Konie ryczały od dawna, chcąc uciec w panice. Podążyć za krukami, których już nie było. Elwrick podał mu dłoń.
 Długi pisk. Skrzek.
 Całkowita cisza.
 Całkowita biel.
 Kto ogłuchł?
 Bo co było ważniejsze – dobra płaca czy reszta życia, nawet jeśli w biedzie? Co było ważniejsze; pochopna decyzja w imię własnej zachłanności czy kolejny oddech? Czy taka gruba żonka była warta zachodu? Śmierci nie dość, że dwóch niziołków to i smoka? Nie lepiej zniwelować straty? Co było stratne? Czy Plagijczyk jeszcze żył? Dlaczego nic nie widać? Dlaczego tylko biel? Co czekało za bramą nieskończonego światła? Boleści tak wielkiej, że już niesłyszalnej? Czy warto było? Mało życia za sobą, a to miało być już... wszystko. Nic więcej. Zero horyzontów, zero dni, zero odczuć. Zero dotyku. Zero siebie. Czy został rozerwany? Czy moc sprawiła, że nie wybuchł tylko Klucha, a Griiraseoth?
 Wystarczyło mrugnąć. Byli razem, nadal żywi, na pobojowisku. Oni sami. Wszystko uciekło. Ta cisza – beknięcie. Beknął. Elwrick, gdziekolwiek teraz gnał nietrzeźwy, cokolwiek musiał zrobić by nie stracić pracy i wytłumaczyć to, co zaszło... miał rację. Kim byli, że pomimo powagi zostawili nafaszerowanego artefaktami chochlika w tyle? Czy kłamali? Czy mówili prawdę? Ale gdzie klucz? Czy spopelił się w łapie? Dużo gałęzi wokół było spopielonych, więc miałoby to sens. Klucha także go nie jadł; ten osunął się w sen, tryskając śliną z gęby.
 Spał jak gdyby nigdy nic. A świat wokół dyszał, ledwo żywy. Drzewa skruszone niczym wykałaczki, wygięte jak palemki, ziemia spulchniona, wyrwana z korzeni... kamienie porozrzucane w każdą stronę świata. Coś z tego grubego chochlika biło nadal, nadal był jaśniejszy niż przedtem; jego zielona skóra zamieniła się w pobłyskujący odcień limonki, a palce dymiły się niezgrabnie.
 Dłoń chochlika zacisnęła się poufnie na palcu smoka.
 Pierwotna moc tego, co zjadł, anormalna wiedza skryta w drapieżnym umyśle... och, nie będzie miała przyszłości w jego dyszącym ciałku. Bo choć głodni zmieniają oblicze ziemi, sam głód ambicji wiele nie ma – złapie wszystko na swojej drodze by się zadowolić. I najwyraźniej mógł się zadowolić, łapiąc Obgryzionego za łapę. Niezależnie na jak długi czas.

nagrody za mini-misję „Mały Głód“:
Kompan typu II – magiczny chochlik – o możliwości nauki mp/ma/mo po spełnieniu wymagań wiekowych!

: 20 maja 2020, 18:35
autor: Obnażony Kieł
Oszalały uśmiech rozjaśnił moje ślepia, gdy tylko dostrzegłem reakcję Jozina. Tak bardzo podobał mi się jego widok! Ta krótka ulotna chwila, kiedy jego błogie spojrzenie zmieniło się w grymas przerażenia. Czułem jak niemal krztusi się własnym strachem i sprawiało mi to tak ogromną przyjemność, że aż sam byłem zaskoczony własnym chorym rozumowaniem! Łapczywie przyglądałem się jego reakcji – wszystkim drgającym mięśniom, niespokojnym spojrzeniom i uciekającym oddechom. Nie chciałem przegapić choćby chwili z tego cudownego przedstawienia, które się przede mną rozgrywało. Byłem jednocześnie widzem i twórcą! Świadomość, że to wszystko działo się dzięki mojej decyzji napełniało mnie tak wielką satysfakcją, że z każdą chwilą chciałem więcej. Gdyby tak zmusić go do histerii? Płaczu? Ryku? Wycisnąć z niego wszystkie zmysły, a potem porzucić go jako puste naczynie bez żadnego celu? Uczynić z niego jedynie pochlipujące cicho ciało, cały czas odtwarzające w kółko te same wydarzenia, które tak doszczętnie go zniszczyły?
Z przyjemnością – wymruczałem cicho, niemal zalotnie, słysząc jego ostatni desperacki szept. A potem patrzyłem jak upada, nie mogąc przestać szczycić się swoim osiągnięciem. Ten zarozumiały i wszystkowiedzący niziołek prawdziwie wierzył w swoją rację, a ja jednym ruchem zmiażdżyłem wszystko, nie pozostawiając mu żadnej możliwości odwrotu. Zawierzył życie w moje łapy, a teraz cierpiał, wierząc że je straci. To uczucie władzy mąciło mi we łbie, razem z jego krwią, której posmak wciąż czułem na języku. Wyjątkowo przyjemny stan.
Chyba zobaczyłem już zbyt dużo, żeby zdziwić się jeszcze bardziej, dlatego widok tego, co zaczęło dziać się z ciałem chochlika nieszczególnie mnie ruszył. Przeżyłem lewitowanie, świecenie i naginanie woli natury, więc na prześwitującą skórę i złote żyły patrzyłem już z innej perspektywy. Obserwowałem jak Klucha wywija się z bólu, myśląc tylko o tym jak fascynująco od wewnątrz wygląda jego ciało. No, przynajmniej dopóki nie nadeszły wrzaski. Skrzywiłem się nieznacznie pod wpływem zbyt głośnego dźwięku i wodząc wzrokiem za niziołkiem, oczekiwałem jego kolejnego grymasu. Ten jednak nie nadszedł.
Tchórze – wydukałem jedynie, widząc jak ładują się do karawany i odjeżdżają wraz z rżeniem koni. Byli zbyt słabi by wytrwać do końca, dlatego woleli porzucić swoją zapłatę i uciec z podkulonym ogonem. Zaśmiałem się krótko, nim nadeszła niespodzianka.
Biel. Ten jeden kolor otaczał mnie z każdej strony, wróżąc najgorsze. Nic nie widziałem i nic nie słyszałem. Nawet wszelkie inne odczucia gdzieś zniknęły, zostawiając mnie sam na sam z moimi myślami. Powinienem być przerażony. Wiedziałem o tym, a jednak nie potrafiłem się do tego zmusić. Byłem zbyt szczęśliwy, zbyt pewny swojej decyzji i tego, że ja tu ustalam zasady, żeby upaść tak nisko. Nie umiałem uznać własnej porażki, dlatego ślepo wierzyłem, że mimo wszystko wygrałem. Nie dopuszczałem do siebie innej myśli, wmawiając sobie, że cała ta sytuacja działa na moją korzyść. Jeszcze kilka świszczących oddechów, niewiele sekund i wszystko wróci do normy. Świat na nowo stanie się normalny, a ja będę mógł grzecznie wrócić do matki, ojca i rodzeństwa z intrygującą historią do opowiedzenia. Tak będzie. Nie ma innej opcji. Tak będzie. Prawda?
Beknięcie. Mrugnięcie. I wszystko zniknęło.
Chwila. Naprawdę tylko tyle to trwało? Łapczywie złapałem powietrze, kiedy dookoła mnie pojawiły się kolorowe plamy. Nie od razu mogłem rozpoznać kształty, rozróżnić zapachy czy usłyszeć nadchodzące z oddali dźwięki. Moje zmysły musiały na nowo przyzwyczaić się do otaczającego mnie świata. Spalone drzewa. Porozrzucane kamienie. Popękana ziemia. Prawdziwe pobojowisko. A wśród tego wszystkiego ja. Żywy. Zwycięski. Niepokonany. A do tego z wciąż dychającym chochlikiem u boku. I kto miał rację? No kto? Ja! I teraz nikt nie miał prawa mi tego odmówić, zwłaszcza że zgarnąłem wszystko, czego sobie zażyczyłem! A tych dwunogów kiedyś odnajdę i wepchnę im pazury do gardła, żeby bardzo wyraźnie odczuli, że nie udało im się wysłać mnie do krainy zmarłych. To mogę im obiecać!
Musiało minąć naprawdę dużo czasu nim opuściło mnie całe napięcie. Nagromadzone uczucia znikały z mojego ciała, pozwalając dojść do głosu nadszarpniętym zmysłom. Gniew i triumf rozpływały się powoli, a ja siedziałem tam długo, porządkując w ciszy to co zaszło i próbując zebrać się na nowo. Uśmiech wrócił ostatni. Razem z łagodniejszym błyskiem w ślepiach. Codzienny ja w końcu odnalazł swoje miejsce, a wraz z nim przybyło zmęczenie i głupi głos rozsądku, upominający moje sumienie. Odepchnąłem go delikatnie, pozwalając sobie opaść miękko na ziemię tuż obok śpiącego chochlika, którego opiekuńczo przykryłem skrzydłem.
Mój – wymruczałem cicho i łagodnie, z sennym uśmiechem na pysku. Przymknąłem delikatnie oczy, unosząc łapę i kierując ją w stronę Kluchy. Całkiem szybko zbliżyłem swój palec do jego policzka i szturchnąłem go pazurem, obserwując jak ten zapada się w tłuszczyku.
A więc to koniec. Teraz nikt mi go nie odbierze. Niech nawet nie próbują. Będę mógł się bawić i chwalić do woli, aż to mi się znudzi... a skoro tak to nie ma się czym martwić. Te ostatnie myśli nie zniknęły, kiedy zapadłem w sen wśród resztek chaosu. Dwie różne sylwetki zniknęły stąd dopiero po zmroku, kierując się w sobie tylko znanym kierunku.

/zt

: 14 cze 2020, 20:50
autor: Zgubna Słodycz
Zorza od dłuższego czasu chciała wybrać się na mały spacer po obcych terenach. Bardzo ciekawiło ją jak to wszystko wygląda. Tereny ognia były może i piękne, ale obce i nieznane kusiło bardziej. Smoczyca skierowała swój pierwszy lot na tereny wspólne. Przekroczyła granicę i pozwoli zbliżyła się do dzikiej puszczy. Leciała dość nisko i powoli, uważnie obserwując roślinność w dole. Oddychała pełną piersią i rozkoszowała się wiatrem w skrzydłach. Było tu bardzo ładnie i chciała obejrzeć las od środka, chociaż trochę obawiała się zwierzyny.
Jej oczom ukazała się niewielka równina. Otoczona lasem i pozbawiona drzew wyglądała na dobre miejsce do lądowania. Smoczyca zniżyła ostrożnie lot i łagodnie wylądowała na środku. Chwilę stała w miejscu, obserwując uważnie okolicę. Kiedy upewniła się, że jest raczej sama, złożyła skrzydła i rozejrzała się po drzewach. Niektóre z nich miały interesujący kolor liści. Jedne były wiśniowe, drugie trochę żółtawe, a inne tak soczystą zieleń, że wręcz kłuła w oczy. Samiczka przyglądała się chwilę kolorowym liściom, które najwyraźniej utrzymywały swoją barwę przez cały rok. Przynajmniej tak sądziła.
Samiczka powoli ruszyła wzdłuż brzegu lasu, uważnie przyglądając się co nowszym roślinom. Nie raz przystanęła, aby którejś przyjrzeć się bliżej. Czasem stanęła też, aby posłuchać otoczenia, bo chciała pozostać czujną. Nie znała w końcu terenów wspólnych.

: 15 cze 2020, 13:12
autor: Bogini Piękna
Mango również uznał, że wypadałoby się przelecieć gdzieś indziej niż na arenę, bo praktycznie tam spędzał większość swojego wolnego czasu. Oczywiście walki były ekscytujące i poznawał wiele nowych smoków poprzez wymianę ciosów, ale jeden spokojny dzień mu nie zaszkodzi, prawda? Otóż to! Z takim pozytywnym nastawieniem adept wyruszył z terenów Ziemi, kierując się na te bardziej wspólne.
Latanie sprawiało mu sporo przyjemności i szczerze to nie wiedział, jak Rio czy mama mogą żyć bez skrzydeł. Przecież podziwianie świata z wysokości jest zdecydowanie fajniejsze niż rozglądanie się z dołu. Było też to przydatne, gdyż dzięki temu dostrzegł kogoś nowego do poznania! Ona, bo wyglądała na samiczkę, jeszcze go pewnie nie widziała, bo skupiała się na przeglądaniu roślin, co działało na jego korzyść. Zawisł w powietrzu dość spory kawałek na ziemią i na razie ją jedynie obserwował.
Chyba była w jego wieku i miała bardzo przyjemne dla oka barwy. Mango przekrzywił główkę, strzygąc uszami i zastanawiając się jak by ją zaczepić. Wydawała się spokojniejsza niż Pan, ale też bardziej śmiała niż Sanzo, chociaż ocena kogoś po zachowaniu w samotności niewiele mu powie. Sapnął pod nosem chmurką dymu i zaraz przybrał na pyszczek promienny uśmiech, po czym zapikował w stronę jednego z drzew obok którego ta akurat stała.
Planował z gracją wylądować na jednej z gałęzi, lecz już na początku wystąpiły pewne komplikacje. Nie miał jeszcze doświadczenia z takimi manewrami, więc przypadkiem zahaczył skrzydłem o inne drzewo, co kompletnie wybiło go z rytmu i w efekcie zamiast zręcznego lądowania otrzymał kolizje z paroma gałęziami, które z trzaskiem połamały się, a on sam z piskiem próbował się zatrzymać. Lekko panikując zaczepił się pazurami o pień i żłobiąc w nim nierówne linie powoli dokończył swoje wielkie wejście.
Oddychając głęboko, spojrzał speszony na samiczkę i nadal przyczepiony do drzewa, uśmiechnął się do niej lekko –Ee ahoj. Jestem Mango – przedstawił się, strzygąc uszami zawstydzony. No to tyle wyszło z jego popisów.

: 15 cze 2020, 15:40
autor: Zgubna Słodycz
Smoczyca dłuższą chwilę zwiedzała ciekawą roślinność, aż ciszę przerwała mała kraksa w jej pobliżu. Samiczka podskoczyła, unosząc skrzydła i zniżając głowę. Machnęła mocniej ogonem i zaraz spojrzała w kierunku skąd dobiegał hałas. Pomarańczowy smok zaczepił się o gałęzie? Spadał? Smoczyca przyglądała się sytuacji nie bardzo wiedząc co zrobić. Ciekawe jak długo ją obserwował i czy był sam. Zorza powoli opuściła skrzydła i zrobiła krok do przodu. Przesunęła wzrokiem po pobliskich krzewach, chociaż nie odrywała spojrzenia daleko od smoka.
Witaj... Jestem Zorza. – Odpowiedziała dość cicho przyglądając się znów smokowi. Miał bardzo ciekawe ubarwienie. Był równie kolorowy co i ona. – Wszystko w porządku? – Zapytała nieco głośniej, zdając sobie sprawę, że nie mógł jej nie usłyszeć. Nie chciała być nie uprzejma, ale pierwszy raz spotykała smoka z innego stada. – Ty nie jesteś...z ognia, prawda? – Dopytała niepewnie. Nie pachniał jak mama, ale trochę jak tata. Chociaż tata chyba nie był w ogniu. Wolała się jednak upewnić. Samiczka przytuliła delikatnie skrzydła do boków i poruszyła delikatnie nozdrzami, wciąż spoglądając na Mango.

: 17 cze 2020, 15:19
autor: Bogini Piękna
Chociaż wejście nie poszło tak jak zaplanował to mimo wszystko przykuł uwagę samiczki, która odpowiedziała mu cicho na przywitanie. Mango jednocześnie słuchał jej słów i próbował się odczepić od drzewa. Pod wpływem chwili wbił pazury głęboko i przez to się zaklinowały, nie dając mu się tak łatwo uwolnić. Tylne kończyny jeszcze całkiem łatwo odpadły z kawałkami kory, ale przednie to już kompletnie inna historia.
-Och wszystko jest w jak najlepszym porządku- odpowiedział o wiele za pewnie, jak na kogoś kto usilnie próbował wyszarpać się z uścisku wielkiej rośliny -Przysięgam, że jestem dobrym lotnikiem to drugie drzewo po prostu pojawiło się znikąd!– powiedział półżartem, spoglądając na nią z radosnym uśmiechem. W tym momencie, kiedy przestał się skupiać na wykonywanej czynności zdradliwe pazury puściły, a on klepnął na ziemię ze stęknięciem. Nie był bardzo wysoko, ale zaskoczony nie zdążył się przygotować i skończył z twardym lądowaniem
-Uhh oh- zamarudził do siebie pod nosem niemrawo i przekręcił się z grzbietu, aby móc się normalnie podnieść -Fiuu w końcu wolny, oh pytałaś o coś?– otrzepał się z pozostałości liści i gałęzi, przypominając sobie pytanie smoczycy -Nie jestem! Pochodzę ze stada Ziemi! Miło mi cię poznać Zorzo. Co tutaj porabiasz?– zagadnął pogodnym głosem.

: 18 cze 2020, 10:48
autor: Zgubna Słodycz
Smoczyca uśmiechała się jedynie niezręcznie, bo i nie chciała podważać jego zdolności lotniczych. Kiedy finalnie się odczepił od drzewa, smoczyca podskoczyła. Nie spodziewała się, że smok spadnie, ale no każdemu się trafia. Ona było bardziej ostrożna z lataniem, ale każdy jest taki mądry, aż sam nie wpadnie na drzewo. Zorza musiała jeszcze spotkać to piękne drzewo, chociaż miała nadzieję, że nikt pod tym drzewem nie będzie wtedy.
Samiczka wzięła głębszy wdech i delikatnie poruszyła ogonem. Słysząc odpowiedź skinęła głową tylko. No tak, zapach był dość znajomy, więc zrozumiałe, że to był ziemniaczek.
Wzajemnie. – odpowiedziała – Chciałam trochę pozwiedzać tereny wspólne i po prostu zaciekawiła mnie ta puszcza. U nas lasy nie są tak...bogate w takie kolorowe rośliny. – Zaśmiała się, wspominając roślinność na własnych terenach. Przeniosła spojrzenie na pobliskie drzewa i kiwnęła w ich kierunku pyskiem, jako przykład. Świat skrywał w końcu trochę więcej i chciała zobaczyć jak najwięcej. – A Ty? Lubisz zwiedzać wspólne? – Zagaiła i znów przeniosła spojrzenie na niego.

: 19 cze 2020, 13:14
autor: Bogini Piękna
Mango nie trzymało zażenowanie, bo może i zahaczył o jedno drzew, połamał gałęzie w drugim i grzmotną o ziemię, odczepiając się od pnia, ale nadal uważał się za godnego podziwu. Poza tym samiczka wyglądała na przekonaną, gdy mówił jej, iż normalnie lepiej lata, więc wszystko skończyło się dobrze!
Teraz kiedy już był wolny i mógł na spokojnie przyjrzeć się swej rozmówczyni, uznał że rzeczywiście ma śliczne kolorki łusek. Po jego interakcjach z Pan i rodzeństwem można by było przypuszczać, iż będzie zazdrosny i przestanie ją od razu lubić, lecz to nie do końca tak. Zorza nie była z Ziemi i nie kradła mu atencji mamy czy innych. Byli tu sami i mieli miłą pogawędkę, dlatego nie było powodu do złych uczuć.
-Na terenach Ziemi mamy wiele lasów. Mnóstwo puszczy podobnych do tej tutaj, więc to dla mnie nic nowego. Co takiego się wyróżnia w Ogniu?– zapytał zaciekawiony. Mama Morien stamtąd pochodziła, lecz chyba nie pytał jej nigdy, żeby mu coś opowiedziała o ognistych terenach.
Mango aż tak bardzo nie interesowała roślinność, chyba że były to wielobarwne kwiaty czy owoce. Lubił wszystko z natury co kolorami przykuwało jego uwagę i przypominało jego własne łuski. Zielone lasy były przyjemnym miejscem, ale miały za mało pomarańczu czy czerwieni według jego gustu.
-Nie przychodzę tu często, bo zwykle walczę na arenie- powiedział, podskakując w miejscu. -Szkolę się na wojownika, więc muszę dużo ćwiczyć, ale dzisiaj uznałem, że mam ochotę się przelecieć tutaj. Miałem nadzieje spotkać kogoś nowego i patrz udało mi się!– dodał entuzjastycznym głosem. -A ty na kogo się szkolisz Zorzo? Może chciałabyś powalczyć?– zapytał, ustawiając się w pozycji bojowej z uśmieszkiem na pysku. Żartował tak sobie, bujając ogonem niczym kotek chętny do zabawy.

: 20 cze 2020, 22:47
autor: Wola Przeznaczenia
Co takiego mogła zrobić Nesala nudząc się? Mułek był czymś zajęty więc pozostało jej znaleźć inną rozrywkę. Przechodziła po terenach wspólnych, węsząc dookoła z zaciekaiwneiem. W oddali na dróżce dostrzegła dwa młode smoki. Jeden z nich wyglądał tak niewinnie i pastelowo, ale pachniał ogniem. Ojcowie mówili że nie można takich tykać, drugi smok jednak pachniał ziemią. O takich nic nie mówili a ona była głodna a on wyglądał niesamowicie słodko. Może jego mięso też tak smakuje? Oblizała pysk, uginając swoje łapy na tyle by ukryć się trochę bardziej w trawie. Szła powoli w kierunki prawego boku samca, nie śpiesząc się i starając się przy tym trzymać się pod wiatr. Jej kroki miały być lekkie, pazury były uniesione do góry by nie zahaczyć nimi o nic podczas skradania. Ogon miała wyprostowany i lekko spięty by nic nim przez przypadek nie uderzyć ani nic nie poruszyć. Skrzydła były wygodnie przyciśnięte do boków, na tyle by nie ograniczać jej ruchów ani też nie bała się że o coś nimi zahaczy. Oddychała głęboko jednak powietrze wypuszczała powoli i stopniowo by nie narobić hałasu. Jeśli tylko by jej się to udało i znalazłaby się na odległość skoku od prawego boku samca, przysiadłaby lekko na tylnychłapach, napinając przy tym ich mięśnie. Zaraz po tym miała zamiar unieść swoje przednie łapy lekko do góry i jak tylko potrafiła najmocniej wybić się nimi od ziemii. Jej skok miał być wystarczająco daleki by doskoczyć do jego szyi oraz na tyle niski by nie wpadła dosłownie na jego pysk. Lądować miała na ugiętych przednich łapach które to, dzieki ugięciu miały zamortyzować upadek. Dopiero potem przystawiłaby tylną parę odnóży i przystąpiła do właściwego ataku na samczyka. Rozwarłaby swoją paszczę wyciągając szybko łeb umieszczony na długie szyi w kierunki gardła ziemistego, jej zamiarem było niezbyt głębokie wbicie kłów w jego gardło oraz szarpnięcie łbem w boki żeby w ten sposób przeciąć kłami łuski, skórę oraz znajdujące się pod nią najważniejsze żyły. Ruch miał być szybki i sprawny, kły nie miały za zadanie wbić się głębiej w mięśnie.

: 21 cze 2020, 0:01
autor: Trzask Płomieni
Jaki piękny wieczór... "!#@@%552y?", zapewne przeklęłoby siarczyście wiele osób na miejscu Soczystego Kolca. Rozmawiał sobie luźno z młodszą smoczycą, kiedy coś wyskoczyło na niego z ukrycia. Tylko nagła reakcja Ognistej samiczki uratowała Mango przed poważniejszymi uszkodzeniami szyi. O ile odruch bezwarunkowy można nazwać reakcją ratującą łuski. Zerknęła do boku słysząc minimalny szelest, a sam adept przez to próbował tam spojrzeć, zaciekawiony i zaintrygowany. Minimalna zmiana ułożenia łba potrafiła nie raz przesądzić o czyimś życiu lub śmierci. Zmienił się nieco kąt pod którym przeciwnik planował zaatakować...
Tutaj jednak nie miało to aż takiego znaczenia. Plagijka wgryzła się w gardziel młodego adepta, przebijając jego wcale nie tak pyszną skórę – pozory mylą! Wbrew nim, zamiast krwi Mango nie miał słodkiego soczku. Jucha splamiła pysk i szyję Nesali, także trysnęła częściowo na biedną, bezbronną Zorzę. Jednak nie ona była celem ataku.
Soczysty Kolec poczuł, jak krew odpływa mu od głowy. Dusił się, kaszlał krwią, aż... po prostu utracił przytomność. Jeśli smoczyca go nie wypluła spomiędzy zębów, wisiał bezwładnie zaczepiony o jej zęby. Dalej jednak oddychał, nie był martwy. Zaledwie spacyfikowany. Wszystkiemu przyglądało się nieco wyrośnięte pisklę. Tylko czy jakkolwiek spróbuje tu pomóc?


      

Wola Przeznaczenia – nic
A: S: 2| W: 1| Z: 4| M: 1| P: 2| A: 1
U: B,L,Pł,W,M,A,O,Skr,Śl,Kż,MA,MO,MP: 1|
Atuty: Chytry Przeciwnik;

Soczysty Kolec – 1x średnia – mdleje!
A: S: 5| W: 2| Z: 1| M: 1| P: 2| A: 2
U: W,B,Pł,L,M,Skr,Śl,Kż,A,O: 1
Inne: +2 ST do wszystkich akcji (rehabilitacja)

: 21 cze 2020, 0:03
autor: Wola Przeznaczenia
Samica zamruczała czując w pysku metaliczny smak krwi samca którą przełknęła.Ah jaka szkoda że nie mogła się pobawić z nim dłużej. To jednak świadczyło że ziemia była słaba prawda? Ale mogli się przydać, w końcu zawsze ciekawiło ją jak smakowało mięso smoka. Mogła się tego w końcu przekonać jednak nie przy tej samiczce. Jeszcze ktoś ze stada będzie miał jej za złe że je smoka przy ogniku. Z westchnięciem z pomocą maddary oraz swoich mięśni zaczęła ciągnąć ciało ładnego smoka w kierunku terenów plagi. Nie mogła tu przecież stać jak głupia, czekając aż ognista w końcu ruszy swój zad i postanowi ratować przyjaciela czy kim tam dla siebie byli. Miała to głęboko w zadzie. Teraz ten ziemniak był jej posiłkiem którym należało się zająć!

: 21 cze 2020, 0:17
autor: Zgubna Słodycz
Zorza nie wierzyła własnym oczom w to co się właśnie działo. Dosłownie przed chwilą rozmawiała ze swoim rówieśnikiem, a teraz wisiał nieprzytomny w pysku nieznanej smoczycy. Jasnołuska zapiszczała głośno przerażona takim obrotem sprawy i własną bezsilnością.
Mango! – Krzyknęła przerażona. Smoczyca była od niej starsza, a młoda nie mogła walczyć. Nie mogła nawet wezwać pomocy. Zorza skoczyła w powietrze i wzbiła się w powietrze. Ruszyła od razu w kierunku ognistych terenów, jeśli oczywiście nikt jej nie spróbuje zjeść po drodze.
zt?

: 21 cze 2020, 0:33
autor: Trzask Płomieni
Zorza z przerażeniem w oczach obserwowała to krwawe widowisko. Wzięła nogi za pas i zaczęła brać rozbieg, aż udało się jej wzbić w powietrze. Poleciała w kierunku terenów stada, prawdopodobnie szukając pocieszenia u swojej rodzicielki.
Tymczasem Nesala miała drobne trudności z ciągnięciem wyrośniętego już Mango. Nie była wytrenowana do noszenia ciężarów, miała jednak tę drobną namiastkę mięśni z predyspozycjami do tego. Tylko z tego powodu udało się jej przeciągnąć nieprzytomnego adepta po ziemi w kierunku ziem, gdzie Plaga graniczy ze Wspólnymi Terenami. Nie przejęła się maskowaniem swojej zbrodni (bo przecież i tak był tu naoczny świadek!), więc za nią powtarzał dość wyraźny ślad krwi.

(ucieczka Zorzy i odejście Nesali udane)

(dalsze potencjalne rzuty prawdopodobnie z ramienia konta MG/Narratora)


      

Wola Przeznaczenia – nic
A: S: 2| W: 1| Z: 4| M: 1| P: 2| A: 1
U: B,L,Pł,W,M,A,O,Skr,Śl,Kż,MA,MO,MP: 1|
Atuty: Chytry Przeciwnik;

Soczysty Kolec – 1x średnia – mdleje!
A: S: 5| W: 2| Z: 1| M: 1| P: 2| A: 2
U: W,B,Pł,L,M,Skr,Śl,Kż,A,O: 1
Inne: +2 ST do wszystkich akcji (rehabilitacja)

: 21 cze 2020, 0:36
autor: Światokrążca
No i zgadnijcie kto znowu musiał używać swoich magicznych mocy Serca Stada by się spóźnić na miejsce zdarzenia i zastać ślady niudolnej walki? No oczyiwsicie nie kto inny jak Światokrążca który świat teraz przeklinał na całego. Po drodze wziął ze sobą skórzany worek, który przewiesił przez grzbiet a w nim schował, pewne bardzo interesujące figurki. Gdy już się znalażł na miejscu oczywiście nikogo nie znalaz, no kto by sie ##### spodziewał. Ale przynajmniej! Sprawca był na tyle głupi by pozostawić po sobie wyraznie slady. Dzięki bogom! Zaczął więc węszyć i przyglądać się pozostawionemu wgłębieniu w ziemi, z nisko pochylonym łbem. Cholera ktoś zabrał nieprzytomengo Mango.
~ LEPKA ##### ZNOWU ##### TO SAMO. ~ i wtej wiadomsci po za słowami podał wsyztsko co musiała wiedziec by byc obeznana w sytuacji.

: 21 cze 2020, 2:03
autor: Gasnący Wiciokrzew
Lepka popadała w absoluty. Albo wyzuta kompletnie z większych odczuć do innych i przeżyć do sytuacji, musiała kombinować i podpatrywać, ja się zachowywać i dostosować, aby nie wypaść na... no właśnie, jaką? Nieprzystosowaną? Nieobytą? Pozbawioną szczerej, a nie wyuczonej empatii? – Albo strach przeżerał i paraliżował ją doszczętnie, nie pozwalając jej przystanąć i pomyśleć. Tym razem? Siedziała za grotą, zbierając sączący się miód do kamiennych słoi i przycinając co poniektóre róże i wiciokrzewy. Ot, sielanka starzejącej się smoczycy. Ale nie! Musiała nadejść wiadomość. Zacisnęła kły na początkowe krzekleństwo, oblizując pazur lepki od soku z młodych krzewinek, które straciły przed chwilą łby, aby nie przysłaniać widoku na resztę polanki – i drogi pszczół na okoliczne wrzosowiska. Znowu to samo. Zmrużyła ślepia. Czy była przyczyną upadku Ziemi, czy jedynie niefortunnym świadkiem?
Pytania nie służyły niczemu. Odpowiedzi tym bardziej, że nigdy nie nadchodziły szczere i sensowne. Porzuciła całą pracę i już, jakby nigdy jej w tym miejscu nie było, pierwszy sus padł zaraz po informacji, czyj zapach znalazł się na miejscu zdarzenia. Najpierw jej uczeń, potem jej syn? To nie mógł być przypadek. Odrzucała tę myśl, że Iphi mógł zostać napadnięty i zeżarty, zamiast po prostu odejść. Nie lubiła przyznawać się do tak katastrofalnych, personalnych porażek, jak zawiedzenie Gry. Czy i Mango nie czuł się dobrze z nią jako opiekunką? Cholera. ###. Na szczęście droga zdawała się prosta. Uszczknęła sił ze źródła, posyłając wiadomość Basiorowi – krótką, zwięzłą, bez mocnych słów i emocji.
Żer zamajczył w gęstwinie.
Ziemia wyhamowała miękko, zaczynając patrzeć pod łapy, czy nie zaciera śladów – ale nadchodząc ze strony swojego stada taka opcja była mało możliwa, choć nie wiedząc tego, Honi i tak przyjęła ostrożną postawę.
A potem spojrzała na Żera i... westchnęła.
Mimo wszystkiego, co nas dzieli cieszę się, że życie nauczyło cię pewne rzeczy po prostu przewidywać. – westchnęła i zamiast pytać, czy witać się – dodała chłodno i spokojnie. Tylko lekko zmarszczone brwi wyrażały jakąkolwiek żarliwość.
I nie strzępiła już języka. W porządku, chyba mogła cofnąć swoje obawy. Gry i Soczystego nie mogły napaść te same osoby. Nie było śladów ukrywania... śladów. Tamta spopielona ziemia była frustrująca. Tutaj? Natura dawała nadzieję.
Lepka wytężyła czarnych oczu, przyglądając się miejscu zdarzenia. Szła metodą dośrodkową, najpierw trzymając się brzegu rozstajów, powoli mając zatoczyć spiralkę bliżej środka polanki, po drodze przyglądając się śladom w trawie, ziemi i ułamanych gałązkach, ale także węsząc. Szukając z powodzeniem, ślad drobnego, Ognistego smoka by zapisała w pamięci, ale szła dalej – aby dojść do śladu jasno wskazującego, że ktoś kogoś niósł. Jak wglębienia łap w ziemi cięższe niż przeciętnego smoka, czy wręcz ciągnięcie jednego ciała przez drugie. A potem skierować się w sugerowaną śladami stronę.

: 21 cze 2020, 10:36
autor: Twój Stary
Śmieszna sprawa – Co jakiś czas z terenów wspólnych znika jeden Ziemny. Zazwyczaj w wieku od 15 do 20 księżyców, ranga bez znaczenia lecz nigdy sprawca nie bierze się za persony, które mogłyby zrobić mu rzeczywistą krzywdę. Do tej pory sama płeć męska. Ściągani sprawnie z miejsca zbrodni tuż po omdleniu atakowanego, sprawca nigdy nie podejmuje się dalszych działań na miejscu zdarzenia. Przypadek Gry był o tyle odmienny od tego iż jego porywacz lub zabójca był ostrożniejszy – Zatarł pieczołowicie ślady, jego działania nie były tak chaotyczne jak w przypadku Mango. Motyw? Nieznany, tamta sprawa miała dużo zatartych śladów i nigdy nie została rozwiązana. Ale w przypadku tego uprowadzenia, motyw też nie był im znany.
Hebzen przychodząc na miejsce i słysząc oraz widząc zachowania swoich mistrzów doszedł do wniosku że można by na podstawie tych wydarzeń spisać niezłą historię o zabarwieniu zbrodniczym. Bo określenia "kryminał" smoki oczywiście nie znają.
Przyszedł tu tylko dlatego iż Lepka go poprosiła a przez ich nową więź bardziej czuł jej stan niż bazował na tym co widzi. No i Mango był chyba jedynym dzieciakiem Ziemi, którego lubił. Najgorsze jest jednak to iż nie mógł zabrać się sam za szukanie bowiem Lepka potrzebowała pomocy. No nic, zdajmy się tutaj na starego ale niezastąpionego Wujka Śledzia.

Pokazując samicy by przysiadła. Wpierw przygotował sobie korzeń arcydzięgielu który za pomocą maddarowej tarki sproszkował i nabierając na palec szybko wtarł Honi w dziąsło. Zaradzi na szok. Potem dobył z sakwy jedną miseczkę do której wlał nieco wody oraz trochę rzęśli który podał czarodziejce do żucia. Sam zabrał się za przywołanie ponownie swojej tarki. Suszone kłącza grzybienia białego starł szybko na proszek do wcześniej przygotowanej miseczki i pomieszał pazurem by powstała pasta którą energicznie choć dokładnie nałożył na całą powierzchnie poparzeń łba. Pomył wszystko szybko i dał zioła zadziałać a potem zabrał się za leczenie.

Przyłożył łapę do policzka Honi i wniknął maddarą w jej ciało. Wpierw oczyścił wszystkie rany dokładnie z zanieczyszczeń i postarał się zminimalizować ciśnienie krwi oraz zbić gorączkę. Wypłukał też pozostałości obcej maddary z ciała a potem zabrał się za same oparzenia. Ściągnął martwą skórę, której nie dało się już odratować a organizm pobudził do wytworzenia nowych tkanek, które miały za zadanie zająć miejsce tych z których już nic nie będzie. Załagodził narastający od poparzenia stan zapalny skóry, który potęgował również swędzenie, skupił się na odbudowie naruszonych naczyń krwionośnych oraz przypalonego mięsa. Po wszystkim nałożył wpierw błonkę nowego naskórka a potem dodał resztę, zwieńczając wszystko nową łuską. Cóż, wyglądało na to że jest dobrze. Zabrał łapę a potem rozejrzał się po zebranych czy coś udało im się znaleźć..

//Grzybień, arcydzięgiel, rzęśl

: 21 cze 2020, 14:01
autor: Dar Tdary
Posiadanie radaru we łbie było... męczące, bardzo męczące. Nikt nie musiał go wzywać, płakać, ryczeć czy drzeć się wniebogłosy. On po prostu czuł te parszywe, męczące Ziemiste drżenie, niepokój, nieme wołanie o pomoc. Wołanie? Nawet tym ciężko było to nazwać. Po prostu czuł, że Mango jest w poważnym tarapatach.
Mógł ale nie pomógł... co to, to nie. Jeszcze nigdy w życiu nie przeszedł obok potrzebującego nie zatrzymując się. Nagadał się przy tym, ale nigdy nikogo nie olał. Ruszył więc swój bardzo leciwy już zad z ziemi i ruszył.
Pojawić się miał najpóźniej ze wszystkich nawet mimo wyprawa drogi wodnej. Widząc już całkiem spore zbiorowisko warknął na siebie. Mógł zostać przed grotą wygrzewać stare kości na kamieniach, ale nie... musiał przyleźć i chyba niepotrzebnie. Wychynął jednak zza drzew krzywiąc się paskudnie na widok wszystkich. Zmarszczył jednak krzaczaste brwi kiedy dotarło do niego na co wszyscy się patrzą. Czuł Mango, widział krew i gałęzie, czuł również zapach Plagi skoro zbrodniarz nie krył się z tym co zrobił. Warknął pod nosem i uderzył starym ogonem z drzewo.
– Czyżby Uśmiech zapomniał co dla niego zrobiłeś Żer? Nie potrafi upilnować własnych pcheł?
powiedział ochrypłym głosem i jeśli mógł coś zacząć robić... to byłaby to próba podróży za śladami.

: 21 cze 2020, 20:27
autor: Narrator
Smoki zaczęły szukać śladów – Lepka Ziemia robiła to najdokładniej z całej trójki, ale Basior zatrzymał ją i skłonił do przyjęcia ziół. Z magią uwinął się równie szybko, usuwając magiczne oparzenia przywódczyni, kiedy ta dalej przeczesywała wzrokiem teren.
Wielkość odcisków łap wskazywała na jedną z większych ras. Pozostawiony zapach kojarzył się ze smokami Plagi i był na tyle wyraźny, że gdyby któreś z Ziemnych poznało wcześniej Wolę Przeznaczenia, mogłoby w nim rozpoznać jej zapach. Jeśli nie – zapamiętana woń być może przyda im się później. Ślady prowadziły na południe i trochę na zachód, ale Światokrążca i Dar mogli dodatkowo ruszyć "za głosem serca". Nie mieli czasu do stracenia.

____________________

Reguły wydarzenia:
– Każda strona konfliktu ma 48h na odpis.
– Można pisać więcej niż 1 post na turę, ale tylko 1 może zawierać mechaniczną akcję do rozsądzenia przez MG.
– Statystyki graczy oraz ich przedmioty posiadane zostały zamrożone o 15:30.
– Limity użyć przedmiotów w czasie walki: 1 eliksir ochronny, 1 eliksir usprawniający, 1 runa ataku, 1 runa obronna, 1 bonus innego pochodzenia (tylko nie z zeszłorocznej loterii)
– W razie pytań i wątpliwości odpowiadam najszybciej na kanale o Mango, ale można mi też wysłać PW.