Strona 23 z 23

Źródło rzeki

: 26 lip 2025, 12:51
autor: Rozwichrzony Kolec

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

  Młodego sparaliżowało. W jednej chwili kończył wyszczekiwanie pytania za pytaniem, a w drugiej rzeczywistość znikąd naprężyła się na nim i wdusiła do łba jak owinięty w aksamit klin. Ściśnięte źrenice zaczęły galopować, łeb trząść, kończyny drżeć. Ogon młodego plusnął ogłuszająco w wodę szukając oparcia, a skrzydła rozkładały się i zamykały, jakby próbując uczynić go większym i mniejszym jednocześnie. Gdyby nie łagodny głos wymęczonego przyjaciela, kolorujący przerażoną pustkę witrażami myśli, nie wiedział co by zrobił. Przez pierś przemknął mu puls – pragnienie ucieczki chwytające serce w czarne szpony i oblewające nerwy lodowatą wodą.
  Na szczęście równie szybko co zaatakowało, niezbadane wrażenie odpłynęło.
  Otrząsnął się spod zaspy atawistycznych odruchów z wyraźnym dreszczem, w jego ślepiach niespotykany dotąd ślad lęku i nieufności.
One... Zwierzęta... To lubią? – jęknął skurczony w sobie, ale jakby z nikłą nadzieją, że to jednak może być prawda, że tylko on okazał się taką wrażliwością – To było... – zawahał się, zawieszając wzrok nisko w wodę. Głęboko pragnął ukryć swoją reakcję, nie chciał pokazać, że przyjaciel mógł mu zrobić jakąś krzywdę; na to było już za późno, więc pozostało tylko tłumić w sobie dotkliwy wstyd.
Nie wiedziałem... Nie wiedziałem, że można tak wchodzić komuś do głowy.
  Oczy meandrowały po falującej wodzie, kiedy próbował odszukać w sobie ten przyjemny napęd radości, który zawsze mu towarzyszył. Dotychczas rozgrzany do czerwoności się od ciągłej pracy, teraz leżał ostygły w kącie, bierny, ciężki i bezczynny. Zalążek logicznej myśl podpowiadał mu, że określenie "kompan" brzmiało lepiej niż powinno, szczególnie gdy gryfica taty wydawała się być zbyt potulna jak na tak olbrzymią bestię, ale coś w jego piersi mdło kazało mu wciąż w to wierzyć. W końcu Talima nie była nigdy smutna, ani nigdy się nie sprzeciwiała!...
  Kolejna żagiew myśli wpadła w ciemność z palącym żarem obojętnej prawdy, grożąc że rozszaleje się pożogą konkluzji, na którą nie był gotowy. Przełknął głośno ślinę, obracając powoli łepek w stronę dumnie wylegującej się gryficy, nadopiekuńczo nie odrywając od niego uważnych ślepi. Gdy tylko spotkał jej wzrok, natychmiast się od niego odwrócił i znów wbiał uwagę w wodę.
  Ta część lekcji była o wiele mniej przyjemna niż pozostałe. Świeżo odkryty koncept krzywdy nie był czymś, co chciał odkryć. Na tle fascynującej opowieści o ceremoniach, stadach, cudotwórczych uzdrowicielach, czarodziejach, odważnych wojownikach i sprawnych łowczych, nawet jeśli podszytych jakimś ostrzeżeniem o pacnięciu w nadgarstek potencjalnego delikwenta przez przywódcę, naruszanie czyjejś wolności i poczucia bezpieczeństwa było dla niego czymś absolutnie przerażającym. Co jeśli w prawach wolnych stad było więcej takich... Brutalnych zasad i obietnic? Nie chciał, żeby ktoś cierpiał śmiertelne konsekwencje przez jego igraszki, ale również nie powiedział tego głośno.
Dobrze, będę uważał – pisnął potulnie, ze wzrokiem wciąż unikającym szkarłatnych ślepi – Czy moglibyśmy kiedyś pójść do takiej świątyni porozmawiać z bogami? Chyba powinienem im podziękować za wszystko co dla nas robią... – kontynuował speszony, ale za wszelką cenę próbując odwieść uwagę od tego jak niepewnie się teraz czuł.


  • ::Verso::

Źródło rzeki

: 01 sie 2025, 21:24
autor: Srogopióra
Los tak jakoś chciał, iż Obłudna akurat patrolowała okolice terenów wspólnych. Był to już jej zwyczaj, który uznawała za cześć swoich obowiązków. Chciała przecież być pożytecznym adeptem i jak najlepiej przyczyniać się do dobrobytu jej stada. Miało to jednak pewne minusy: Obłudna prędko stała się niemalże nieobecna w życiu jej własnej rodziny. Pomimo tego nadal martwiła się o każdego jej członka, w tym również i brata, którego ujrzała na horyzoncie wraz z pewną dobrze znaną jej sylwetką.
Ten przebrzydły mglisty. Jej szczęki mimowolnie zacisnęły się na samą myśl o tym, jakie idiotyczne „prawdy” zaczął wpajać do głowy biednego Ĉielo. Była jeszcze daleko, kiedy Verso wysłał do młodzika mentalną wiadomość. Nie była to jednak wystarczająca odległość, aby Keizen nie zauważyła specyficznej reakcji jej brata. Niemalże ruszyła szarżą w ich stronę, zatrzymując się tuż za plecami pisklęcia. Czysty gniew namalował się na jej pysku, a wszystkie pióra niemalże stanęły dęba.
Obłudna nieźle podrosła od ich ostatniego spotkania, Verso zresztą też. Nabrała znacznie więcej masy i wyglądała niczym przerośnięty, egzotyczny ptak. Potrafiła wyglądać naprawdę groźnie, kiedy tylko próbowała to robić, a dziś nadarzyła się taka okazja. Olbrzymka podniosła się z przednich łap, podpierając się swoimi skrzydłami. Stanęła dumnie niczym wyverna, nadrabiając w ten sposób te kilka centymetrów różnicy między nią a mglistym. Ciężko było jednak nie wyglądać lepiej od łysego szczura, który wyglądał, jakby dotknęła go jakaś choroba.
— Łapy precz od mojego brata, mglisty. — syknęła, szczerząc swoje kły w jego stronę. Gdyby nie obecność młodszego brata, któremu nie chciała gwarantować żadnych traum, to pewnie bez zastanowienia po prostu rzuciłaby się w jego stronę.
Ktoś taki jak on nie powinien nawet zbliżać się do jej rodziny, a jednak to robił. Czy naprawdę nudził się na tyle w swoim stadzie, aby indoktrynować jej niewinnego brata? Trzeba było położyć temu kres.
— Chyba że pragniesz, bym ci je wyrwała. One i tak do niczego pożytecznego się nie przydadzą. — kontynuowała agresywnie, w końcu odwracając się w stronę Cielo. Kiedy spojrzała na brata, jej gniew jakby uleciał z jej pyska, zastąpiony zmartwieniem.
— Coś ci zrobił? Jesteś cały? — wymruczała cicho, analizując go wzrokiem. W końcu jej ogon owinął się dookoła ciała młodego, stając się prowizoryczną barierą przed Verso.
— Nie będziesz chodzić do żadnej świątyni, zwłaszcza z nim. Masz trzymać się od tego smoka z daleka. — stwierdziła stanowczo, ponownie spoglądając w stronę mglistego.
Sam widok jego pozbawionej łusek skóry przyprawiał Keizen o mdłości. Dlaczego takie coś musiało przyczepić się do jej rodziny? Czym sobie zawiniła, aby doznawać takiego chodzącego przekleństwa? Ileż on musiał wygadać głupstw, ilekroć skłamać prosto w pysk jej brata, nazywając to „nauką”.

Ĉielo Verso

Źródło rzeki

: 02 sie 2025, 11:45
autor: Pojętny Kolec
Mimka Verso nie zdradzała niczego, wlepił szkarłatne oczy w maleńkie ciałko i nabrał ciezko powietrza do płuc. – Cięzko to stwierdzić, ale... na pewno odbiera się wolną wolę zwierzęciu. – zamknął oczy, aby po kilku oddechach wolno je otworzyć. – Wiesz, chciałbym kiedyś zdobyć zwierzecego przyjaciela w normalny sposób. Taki jak poznaje się inne smoki, zbudować powolną więź i zdobyć zaufanie poprzez czas i wsparcie. A nie przez okowy magii. – odpowiedział szczerze – Ale musisz pamiętać, że drapieżniki są niebezpieczne, te stworzenia mogą zaatakować ze strachu, z obawy bądź broniąc swoje terytorium albo młodych. Jeżeli chciałbyś zrobić coś podobnego co ja zamierzam, zawsze, ale to ZAWSZE kieruj się własnym bezpieczeństwem. Dlatego jesli chcesz spróbować oswajać jakieś drapieżniki miej pewność, że umiesz się dobrze obronić i w razie potrzeby zaatakować. – poinstruował go.
– To bedzie ogromna przyjemność pójść do świątyni z moim uczniem. – ucieszył się, a jego szpiczaste uszy podnosiły się w górę i w dół ze radości.

Jednak ta chwila nie trwała długo, tupot ciezkich łap zaalarmował Vero i kryjąca się w trawach mantykorę. Zwierze podniosło się, aby spojrzeć co takiego zbliża się w ich kierunku. a Verso wygramolił się z wody aby zasłonić młodzika. Drapieżnik? tutaj? Dopiero zapach i obraz sylwetki poniekąd uspokoiły mglistego, a on odwrócił się do kompana ojca.
– Cokolwiek się stanie, masz nic nie robić, rozumiesz? – powiedział spokojnie, ale stanowczo do zwierzęcia. Nie on był jego panem, nie on mógł wydawać mu rozkazy. Jeśli sprawy przyniosą fatalny obrót, Vellidor zaatakuje.

Odsunał się zgrabnie od Ciela, widząc, że niebezpieczeństwo minęło, przynajmniej dla niego. Ostatnie spotkanie z Obłudną było słodko gorzkie, raz miał wrażenie, że chce rzucić mu się do gardła, a raz była najcieplejszym smokiem jakiego spotkał.
Nie skomentował niczego. Ani wzroku pełnego obrzydzenia i pogardy.
Ani tych krzywdzących słów.
Nie wyglądał najlepiej, więc nie mógł jej winić za taką reakcję, skąd mogła wiedzieć, że jego choroba wynika z konsekwencji jego nienaturalnego wzrostu.
Usiadł na ziemi, doskonale usłyszał warknięcie niezadowolenia kompana ojca, który ponownie sie położył jednak dalej bacznie obserwował sytuację.
Nie chciał martwić Ciela, to też zrobił kilka wdechów aby ukoić swoje nerwy i uśmiechnął się zyczliwie w stronę ziemistej smoczycy.

– Ciesze się, że Cię widzę Obłudna. Jak widzisz, z Cielem rozmawialiśmy na różne tematy. –powiedział z usmiechem i spojrzał na Ciela. – Promyczku, może zechcesz opowiedzieć czego się dzisiaj nauczyłeś? – zapytał malucha. To będzie też dla niego dobry sposób na utrwalenie wiedzy, ale tez miał nadzieję, że pokaże smoczycy, że nie uczyli się niczego złego, ani stronniczego.

Obłudna Łuska
Ĉielo

Źródło rzeki

: 03 sie 2025, 1:45
autor: Rozwichrzony Kolec
  Uśmiechnął się ze nieśmiałą wdzięcznością, przytakując argumentacji nauczyciela. Uszy Ĉielo lustrzanie do uszu Pojętnego postawiły się na sztorc, a obietnica wspólnej modlitwy potężnym dzwonem rozbudziła wygaszoną ekscytację. Usiadł wyprostowany i pierwszy raz od dobrej chwili zebrał się na odwagę odwzajemnić szkarłatnemu spojrzeniu.
Będę bardzo uważał! – pisnął solennie – Jak tylko nauczę się bronić stada, to pójdziemy też razem oswajać drapieżniki! – dodał z wracającą radością – A do jakich bogów będziemy się modlić?
  I gdy tylko zdążył dokończyć zdanie, szarżujący tupot za jego grzbietem zmusił porzucić wszystkie plany na przyszłość.

  A więc tak się czują ptaki.
  Nietykalne przez przewagę przestworzy, zdane są na śpiewną obserwację paciorkami czarnych oczu, jak większe i groźniejsze gatunki skaczą sobie do gardeł i terraformują ich dotychczasowy leśny azyl. Czasami któryś z tych olbrzymów zwróci na nie uwagę, uśmiechnie się i zimituje topornym gwizdem, ale zupełnie nieświadomy oryginalnego znaczenia jedynie utwierdza w jałowej bezsilności. Małe, kruche i bezradne – Cielo nie mógł znaleźć dla siebie lepszego porównania. Kiedy pojawiła się jego siostra, wielka i nastroszona, serce opadło mu do żołądka, grożąc paniką. Co mógł powiedzieć, co przekona ją do polubienia jego nowego przyjaciela? Zerknął przelotnie na Pojętnego. A może powinien go pogrążyć i spróbować oszczędzić sobie wyraźnie nadciągającego lania?
  Wzdrygnął się lękliwie przed okalającym go ogonem – naturalna reakcja przy tak złowróżbnym rozwoju wydarzeń. Wielkie jak spodki oczy błysnęły białkami, kiedy wpatrywał się przerażony w brązowo-beżową paszczę siostry, ukoronowaną szalejącymi, mściwymi płomieniami pomarańczowych piór, których żar wybujała wyobraźnia czuła na futrze jak prawdziwe. Ostry rozkaz nauczyciela zupełnie minął się z publiką, bo przerażony i nieświadomy malec przyjął, jakby był do niego kierowany. Przełknął głośno ślinę. Dlaczego Pojętny cieszy na widok tak przytłaczającej agresji?
N-nic mi nie jest – jęknął cicho, niepewnie, nie wiedząc kogo ma teraz słuchać – Pojętny Kolec mi pokazywał, że można wchodzić maddarą innym do głowy i pętać... – znowu przełknął ślinę, opuszczając pokornie pyszczek – Zdobywać kompanów.
  Ogon powoli, jakby próbował nie denerwować wrażliwego na ruch tygrysa, owinął się wokół skupionych ciasno łapek, kiedy posłusznie przysiad bliżej Keizenezaxai, zagarnięty jej ogonem. To była inna forma strachu – strachu przed nieuniknionymi konsekwencjami, które każdy następny oddech jedynie pogłębiał.
  Przed rozpaczliwie wertującymi wodę lazurowymi obwódkami migały wciąż świeże wspomnienia, w poszukiwaniu tego jednego, które mogłoby udobruchać beżowego anioła zemsty. Czubek ogona zadrżał z nadzieją, kiedy w piersi obudził się butny żar i Ĉielo z brawurowym wdechem postanowił ponownie podnieść zarówno łeb, jak i głos.
Nie rób mu krzywdy! – zażądał, choć od razu zszedł z tonu – O-opowiadał mi o stadach i r-rangach. Że wojownicy i czarownicy bronią stada, że piastuni są wspaniali i robią wszystko po troszku, a uzdrowiciele umieją leczyć rany, ale nie mogą mu pomóc, ale wyzdrowieje, ale i tak mi go bardzo szkoda, bo-bo-bo... – nagle zdeterminowany wziął głeboki wdech – Bo się zgodził być moim przyjacielem!
Kończąc jąkliwy traktat, błagalne oczy powędrowały na dotychczasowego nauczyciela, jakby upewniając się, czy dobrze mówi, czy nie palnął jakiejś gafy i nie zaognił konfliktu.
Mówił też, że zawdzięczamy bogom bezpieczeństwo, maddarę i dużo rzeczy, bo pisklęcia nikt nie może skrzywdzić. A, i że prorokami są Bezczas Gwiazd i Osąd Gwiazd, ale proroków nie rozumiem.
Jakby znikąd odkrywając koncept dywersji, z powrotem obrócił pyszczek na Keizen.
A ty na kogo się uczysz? Będziesz wojownikiem, żeby zawsze być tak duża i odważna i mnie bronić?
Dotąd strapiona szczęka Ĉielo rozstąpiły się wielkim, wpatrzonym w autorytet uśmiechu radości, choć ktoś lepiej obyty z pisklętami mógł zobaczyć, że jest tyć wymuszony i nie sięga oczu.
  Tak, tak się musiały czuć ptaki. Ptaki z majestatyczną, przekładaną złotem bordową grzywą i pysznym, kremowym brzuszkiem, ale wciąż tylko ptaki. Śpiewające i obserwujące, ponieważ jedyne co mogły zrobić, to zawodzić.


  • ::Obłudna Łuska::
    ::Verso::

Źródło rzeki

: 09 sie 2025, 16:21
autor: Srogopióra
Obłudna stała nadal przy swoim. Bez względu na to, w jaki sposób reagowałby na nią jej własny brat, czy ile miłych słów produkowanych byłoby przez jęzor mglisty. Nie była głupia i nie da się im ot tak oczarować.
Cielo był jeszcze młody i głupi. Nie potrafił zrozumieć tego, co ona dla niego robiła. W pewnym stopniu mało co liczyła się z jego zdaniem. Przecież bez względu na to, jak mądry mógłby być dany pisklak, tak dalej brakowało mu odpowiedniego doświadczenia, które chroniłoby go przed przyszłą krzywdą.
Verso również mało co mógł zdziałać swoimi słowami. Wszystkie brzmiały dla Keizen tak samo: przebrzydłe kłamstwa, które nieumiejętnie próbowały owinąć ją dookoła palca łysego szczura. Szkoda tylko, że nie działały.
— Nie wypluwaj już tych plugawych kłamstw ze swojego pyska. Uszy mi usychają, kiedy je słyszę. — warknęła w jego stronę.
Kłamał. Musiał kłamać, bo niczego innego Obłudna nie potrafiłaby pojąć. Nie byli przecież przyjaciółmi czy znajomymi. Spotkali się raz i odeszli w raczej negatywnych stosunkach. Czemu więc miałby się cieszyć? Czy był naprawdę aż tak głupi?
Jej serce na krótką chwilę stanęło w miejscu, kiedy Cielo powtórzył jakże dziwną definicję nakładania więzi na kompanów. Na całe szczęście jego słowa w jakiś wyjątkowy sposób nie wpłynęły na eskalację aktualnego konfliktu.
Z pyska olbrzymki wydobyło się głośne westchnięcie, jakby olbrzymi kamień spadł prosto z jej serca. Brakowało tylko tego, aby jej brat interesował się jakimiś psychicznymi zagrywkami przy pomocy madarry.
Obłudna delikatnie drgnęła, kiedy Cielo zaczął protestować. Kimże on niby był, aby rzucać w jej stronę jakiekolwiek żądania? Czy nie powinien być w stosunku do niej uległy? Nie kwestionować żadnego jej słowa?
Pomimo tego mimika olbrzymki jakby złagodniała, chociaż ciężko byłoby to zauważyć bez szczegółowego przyglądania się jej pyskowi. Młodzik był przecież jej bratem. Może postępował głupio, ale nie chciała niepotrzebnie wprawiać go w strach.
„Przyjacielem”? Jakież zabawne stwierdzenie. Wzrok Keizen znów spoczął na Verso, na tym przebrzydłym szczurze, którego wizerunek przyprawiał ją o mdłości. Czy jej brat był naprawdę aż tak samotny, że aż chciał przyjaźnić się z czymś… takim? Dziwny żal dotarł do jej serca, jak gdyby dopiero teraz dotarło do niej to, jak bardzo nieobecna potrafiła być w życiu swojej własnej rodziny. Na jej pysku namalowała się jakaś bliżej nieokreślona emocja. Smutek? Przygnębienie? Niezadowolenie? Nawet Keizen nie potrafiła tego stwierdzić, chociaż ona sama raczej nie była zbyt dobra w nazywaniu swoich emocji.
Jej wcześniej napuszone pióra opadły, a cały gniew jakby powoli opuścił jej ciało. Nadal widok Verso wprawiał ją w niezadowolenie, ale Obłudna nie chciała już tego dłużej pokazywać przed bratem
— Niech będzie. — stwierdziła nadal z tą swoją dziwną stanowczością.
Najwyżej jej brat będzie musiał sam nauczyć się na własnej skórze, iż niektóre smoki nie są zbyt dobrymi przyjaciółmi.
— Tylko nie zakochaj się w tych bogach. Są dwulicowi i nie warto im ufać w pełni. — wymruczała spokojnie w stronę młodego, na krótką chwilę znów zerkając na Verso. W oczach Keizen cokolwiek mu się stało, mogło być równie dobrze zasługą jakichś bóstw.
Zaskoczyła się delikatnie pytaniem Cielo. Jej pióra znów się delikatnie nastroszyły, tym razem w czystym niedowierzaniu.
— Na piastuna. Tata nic ci o tym nie mówił? — zapytała.
Była niemalże przekonana, iż Culli coś tam opowiadał na temat własnej siostry Cielo. To pytanie było jednak nadzwyczajnie niemiłym zaskoczeniem.

Ĉielo
Verso

Źródło rzeki

: 16 sie 2025, 12:57
autor: Pojętny Kolec
Uśmiechnął się słabo, kieddy Ciel bardzo ładnie podsumował wiedze, którą pozyskał z ich dzisiejszej lekcji. Jednak jego radosć bardzo szybko zgasła, kiedy Obłudna, po raz kolejny z niego szydziła. Z początku otworzył pysk, chciał zadać pytanie. "Dlaczego", "Co ja Ci zrobiłem?" Czy po prostu nie lubiła go bo był z Mgieł? Łbem zakołysał leniwie, a następnie wstał dając znać gwizdem w kierunku kompana ojca, że wyruszają do obozu. Podniósł się z miejsca i wyprostował łeb nie mając zamiaru kajać sie przed smoczycą. Zgrabnie wyminął ją oraz pisklę, a Veliddor z cichym warkotem uczynił to samo. Na ochone, odwrócił łeb na chwilę, aby posłać delikatny uśmiech w kierunku pisklęcia.

[z/t]

Obłudna Łuska Ĉielo

Źródło rzeki

: 21 sie 2025, 18:57
autor: Rozwichrzony Kolec
Kalejdoskop wyrazów na złowrogim hełmie Obłudnej zasypywał wrażliwego pisklaka jak lawina – kulił się pod pędzącą falą warkotu, godził z losem obsypany białym pyłem smagającej łagodności i próbował wygrzebać spod ciężkiej warstwy nieokreślonej, lakonicznej zgody. Tylko naiwna odwaga pozwoliła mu to przetrwać. Nikt mu nie opowiadał o jego rodzinie. Nie w szczegółach. Mignęły gdzieś imiona, zachęty, ale ksiąg wieczystych ze spisem usposobień nikt mu nie wyłożył na stół. Wierzył, że jeszcze będzie miał okazję wszystkich poznać, tak jak resztę stada – dlatego pędził każdego ranka na tereny wspólne, odrzucając pełzające czerwie myśli o byciu niechcianym. Każdą interakcję jaką miał, musiał inicjować sam.
Dlatego tak czcił swojego dziadka. Ten przyjął go, wychował, wspierał, wszystko z własnej, nieprzymuszonej woli. Podobnie jak napotkani mgliści.
Był za mały, żeby w pełni zdawać sobie sprawę z wagi tych doświadczeń, zbyt pociesznie roztrzepany, by mieć czas siąść do strategicznej narady ze swoimi generałami wspomnień i podsumować przebieg towarzyskich działań wojennych. Ale czas się kończył. Gdy kiedyś stanie się już adeptem, zarzucanie mu odmienności będzie się spotykać tylko z milczeniem, pazurami lub wzruszeniem barków.
Żelazo trzeba kuć póki gorące, nie narzekać że jest tylko w rękach wrogów.

  Mimo buzującego starcia charakterów, Ĉielo rozpogodził się, żegnając wyimaginowaną chusteczką oddalającą się wizję rękoczynów, a później wyczekiwał Pojętnego, który zbiera się do odpowiedzi. Nadzieja rozpaliła się nikłym płomyczkiem dosłownie na moment, zanim zdmuchnął ją ostry gwizd i obruszone pożegnanie. Odprowadzał nauczyciela zrozpaczonym wzrokiem. Nie odwzajemnił uśmiechu – nie miał siły. Skulił się i opuścił łepek, drżąc od nagłych, zimnych ciarek, przeszywających parny wieczór i grube futro.
Dlaczego taka jesteś?... – wyszeptał, wygłaszając niewypowiedziane pytanie Pojętnego, kiedy ten już się oddalił – Co on ci zrobił? Co... Co bogowie zrobili, że im też nie mogę ufać? Dziadek mówił, że nie powinienem atakować nikogo, kto mi nic nie zrobił albo jest bezbronny... A tata mi mówił tylko, tylko że mam jeszcze jedną wspaniałą siostrę, ale był zbyt zmęczony, żeby opowiadać coś więcej, więc nie chciałem go męczyć. Wytłumacz mi proszę, bo... Bo ja nie rozumiem. Nienawidzę nie rozumieć. – Ostatnie słowa niemal wypaczył cichy szloch.
  Kulił się pod dotykiem ogona siostry i odsuwał, nie tyle odrzucając go, co jakby chciał przestać istnieć. Mimo ciernistych żalów, klepiskiem tego buchającego krzewu było żyzne zaufanie – czuł pod skórą, że nie miała złych zamiarów, ani nie była zupełnie obcym smokiem, którego charakter musiałby zwyczajnie spróbować "unieść"; Nadal zamęczał się, że to może być jednak wina jego, albo niedorzecznie nawet mglistego, ale czas by to wyjaśnić był tu i teraz. Jeszcze w siebie wątpił i to zwątpienie jego sylwetka teraz na swój sposób odzwierciedlała. Nawet bujne kolory wydawały się przygasnąć.

  • :: Obłudna Łuska ::

Źródło rzeki

: 28 sie 2025, 18:59
autor: Srogopióra
Szczur odszedł, a wraz z nim humor Obłudnej delikatnie się rozluźnił. Jej ogon odwinął się od brata, pozostawiając go w końcu w świętym spokoju. Na pytanie Cielo, wyraz jej pyska delikatnie złagodniał. Nie potrafiła przecież się na niego gniewać. Jego wybory może i były głupie, może nie popierała tego, z kim się zadawał, ale nie była to przecież jego wina. Był młody, niedoświadczony. Nie wiedział, z czym mogły łączyć się takie „kontakty” i nigdy nie doświadczył ich na swojej własnej skórze.
— On… On jest inny od nas. Może cię skrzywdzić, a jeśli nie on, to jego stado. — wymruczała z dziwnym spokojem, mimo wszystko nie chcąc już pogłębiać lęku swojego brata.
Mimo tego musiał wiedzieć. Nie potrafiła pozwolić mu na tkwienie w przekonaniu, iż każdy jest dobry i równy sobie. Była przekonana, iż w ten sposób mogłaby wyrządzić mu jedynie jeszcze większą krzywdę.
— Oni kierują się jakimś tam swoim kodeksem, którego my nawet nie możemy poznać. Są zupełnie w niego zaślepieni. Jeśli któregoś dnia, kazałby on wybić wszystkie młode smoki jak ty na ich granicy, to na pewno każdy z nich by tak zrobił. Ja sama jak byłam młoda, zostałam napadnięta przez jednego z nich. Żółtobrązowy z rogami na łbie smok szarżował prosto na mnie. Oni naprawdę są nieobliczalni. — kontynuowała, wracając myślami do jej ostatniego spotkania z Letharionem.
Nagle dziwnie się skrzywiła, widząc przed oczyma wizję jej „pocałunku” z mglistym. Ach ta przeklęta pamięć. Gdyby tylko mogła, wydrapałaby to wspomnienie ze swojego łba.
— Po prostu się martwię, zrozum. — dodała krótko, wbijając swoje spojrzenie w młodego smoka.
W środku zaczęło ją powoli zżerać dziwne uczucie żalu. Cielo wyglądał na wyjątkowo przygnębionego, a w oczach smoczycy to właśnie ona była źródłem jego smutku. Chciała go jedynie bronić. Wizja jej brata w szponach ohydnego mglistego wprawiała ją w istny szał. Jednak czy aby na pewno postąpiła dobrze? Może jednak nie powinna była szarżować prosto w ich stronę, może jednak powinna udawać ślepą na całe to zajście…
Nie, o czym ona teraz w ogóle myślała! Jej brat skosztował przyjemnego nektaru, a teraz zdążył się już od niego uzależnić, pomimo tego, iż był on jedynie trucizną w przebraniu. Żaden mglisty nie miał prawa się do niego zbliżyć, każdy z nich był w końcu jedynie niepotrzebnym zagrożeniem.
Westchnęła głośno, zbierając kolejne myśli.
Bogowie zabierają i odbierają. Niektórych taka myśl zwyczajnie zaślepia. Myślą, że jeśli oddadzą swoje całe życie bogom, to uzyskają coś nadzwyczajnego w zamian. Prawda jest jednak taka, iż bogowie są kapryśni. Niektórym pomogą, a niektórym nie. Nie marnuj na nich swojego życia, chociaż w tej kwestii nie będę z tobą walczyć. — wytłumaczyła, dając chwilę młodemu smokowi na przetrawienie jej słów.

Ĉielo

Źródło rzeki

: 10 wrz 2025, 0:32
autor: Rozwichrzony Kolec
Drgnął niemal instynktownie na widok odsuwającego się pierzastego węża ogona. Było coś w tym geście niepokojącego, obnażającego; zamianast rozluźnić się ideą rozpierającej wolności, odsuwająca się pokrywa zapieczętowanej dotąd krypty odsłaniała przed nim wizję świata, który się zmienił w trakcie czegoś co wydawało się mrugnięciem ślepia. Zapamiętał go jako gościnny, kolorowy, kuszący, a teraz... Teraz rozmazane kontury rzucały gęste cienie i oddalone gwiazdy buzowały ostro nieprzychylnym światłem sali przesłuchań. Nawet potulnie wzburzona tafla jeziora miast zapraszać wyczekiwaną ochłodą, skrywała jedynie otchłań oślizgłych, czarnych kształtów kłapiących zębami.
Nie mógł się skulić mocniej, już teraz walczył z echami dreszczy z wnętrza pustej hali żeber.
  Łepek zwisał tak jak zwisał. Przygaszona grzywa podrywała się tylko podświadomie na pomruki, zapewnienia, tłumaczenia, jakby oczekując naprostowującego lania. Wiedział gdzieś tam wśrodku, że tragizował, że użalał się nad sobą, gdy czara owego narkotycznego nektaru przelała się goryczą realizmu, mocząc trawę gęstymi kropalami mądrych pouczeń jego butnej siostry. Wiedział. Po prostu nie chciał tego przyznać. Miała rację, miała cholerną, przeklętą rację, ale wpojony przez dziadka optymizm i wylewna dobroć walczyła zaciekle z szokiem i jatką możliwości, do których próbowała go przekonać teraz ognistopióra strażniczka. Nie chciał wierzyć, że Mgliści tacy są. Nie po tym, co pokazał mu Verso, a jednak... Co o nich naprawdę wiedział? Co jeśli zwyczajnie próbowano go oszukać, przekonać do wyznawania fałszywego bożka, lepkiej śmierdzącej smoły obficie malowanej złotem?
  Bordowo-złota kita drżała od natłoku niechcianych myśli i wątpliwości. Można było go czytać jak książkę, nawet to, do czego nie chciał się jeszcze bardziej przyznać – tęsknił za obronnym murem barwionego jesienią ogona. Za ciepłem pewnego objęcia, za pokrzepiającym słowem, że wszystko będzie jednak w porządku.
Przełknął głośno ślinę i pokiwał dalej spuszczonym łepkiem.
– Przepraszam.
Zrobił to. Uznał jej rację. To słowo nie przyniosło jednak wyczekiwanej ulgi, zapadło tylko ciężarem przykuwającym łapy do ziemi, a płuca ściągającym na dno przytłaczającej apatii. Ciemnozielone rogi odciągnęły się do tyłu, gdy odważył się zerknąć w górę na siostrę sarnimi oczami, w których chłodny lazur przebijał się mocniej niż kiedykolwiek. Rozumiał, ale zrozumienie nie przyniosło ukojenia. Przyniosło tylko tańczące w parze złoto rodzącej się determinacji, choć wciąż schowanej głęboko za niebieskimi kręgiem jarzacego się halogenu.
To komu mogę ufać? – sapnął głucho – Tata ostrzegał, że kiedyś mogę zostać sam, że śmierć przyjdzie też po niego, dziadka, nawet... – zadrżał i nie dokończył. Spuścił tylko znowu pyszczek, ale tylko na moment, zanim nie uciekł nim w kierunku jeziora – Nie chcę zostać sam. To wydaje się bardzo... Straszne. Nie wiem, czy sobie poradzę.
Jeśli nie można ufać nawet bogom, to w czym można było znaleźć oparcie? Odpowiedź wydawała się być gdzieś bardzo blisko, a jednak mijał się z nią, jakby odpychany niewidzialną siłą. Ten nagły żar klarowności był cenny, cenniejszy niż wszystkie skarby świata, a jednak... Nie dawał ciepła. Groził, że zamiast buchnąć płomieniem, zgasi go następny powiew bryzy.
Pistacjowy podbródek uchylił się jeszcze do kolejnych słów, ale zamarł i wypuścił tylko powietrze.


  • :: Srogopióra ::

Źródło rzeki

: 10 wrz 2025, 1:16
autor: Srogopióra
Jej płomieniste oczy wbijały się w młodego smoka, jak gdyby należały do surowego nauczyciela, a nie do przepełnionej miłością siostry. Był to jednak pozór, który w praktyce był błędny. Keizen czuła, jak coś ściska jej serce. Jak widok kulącego się brata zadaje jej duszy nieprzyjemny ból. Powinien stać przed nią pewnie: wyprostowany i z łbem podniesionym ku górze. Tak w końcu sama widziała każdego z członków swojej własnej rodziny, w której nie było miejsca na lęk.
Pomimo tego nie potrafiła go skarcić. Przez jej gardło nie mogło wyjść słowo w pełni otoczone złością, będące jedynie bezcelową obelgą. Mimo wszystko smok, który przed nią się kulił był jej bratem. Nie znała go, a jednak dziwnie ceniła.
W końcu z jej pyska wyleciało głośne westchnienie, a przednia łapa leniwie podniosła się do góry, lądując na łbie młodzika.
— Nie przepraszaj. — stwierdziła krótko, czochrając go po jego czuprynie. Ostatecznie nie potrafiła dłużej utrzymywać fasady obojętnego i oschłego smoka.
— Strata zatopiła swoje kły w naszym tacie i wstrzykuje mu jad w postaci zgorzkniałości. Nie wierz w każde jego słowo, póki nie otworzy swoich oczu na szerszy obraz świata. — skomentowała słowa dotyczące ich taty.
Pomimo tego, jak bardzo mogła go kochać, tak nie potrafiła się z nim nigdy w pełni zgodzić. Od kiedy przybyła na tereny Wolnych Stad, ten zdawał się tęsknić za czymś, czego sama Keizen nigdy nie widziała na swoje własne oczy. W pewnym stopniu zaczynała rozumieć swoją własną matkę. Na jej miejscu ona również nie chciałaby swatać się na resztę swojego życia ze smokiem, którego łeb tkwi gdzieś daleko w obłokach, nie mogąc zejść na ziemię.
Nie chciała dopuścić do siebie jego stylu bycia i nie chciała, aby ten pochłonął również i Cielo.
W końcu sama nigdy nie widziała swojego ojca prawdziwie szczęśliwego. Nie dopuści do tego, aby również i oni podzielili jego los.
— Jego słowa niosą prawdę jedynie w przypadku jego samego i dziadka. My jednak – drogi bracie, jesteśmy dopiero co rozpalonymi płomieniami. Tak długo, jak żyjesz ja i ty, żadne z nas nie będzie samotne, a mi jeszcze nie po drodze jest umierać. Dodatkowo mamy swoje własne stado, naszą jedną, wielką rodzinę. — stwierdziła, w końcu zdejmując swoje łapsko z głowy brata.
Samotność była przecież tak dziwnie złożonym pojęciem. W głębi serca Keizen wiedziała, że Cielo kiedyś odnajdzie sobie kogoś bliskiego, założy swoją własną rodzinę i przestanie interesować się losami reszty krewnych. Podobnie będzie również i z nią samą, a wszystkie ich obawy związane z samotnością w pewnym momencie staną się małą głupotką, na którą szkoda było marnować swój czas.
— A teraz do góry łeb. Los dał ci życie, abyś stał się czymś wielkim, nie ma powodu do kulenia się. — dodała krótko, w międzyczasie wyprostowując oba swoje skrzydła.
Po chwili palce jej skrzydeł owinęły się dookoła brata, o ile ten nie zdecydować się przedwcześnie rozpocząć nauki biegu i delikatnie go podniosły. Już po chwili młodzik wylądował na grzbiecie olbrzymki, a jej skrzydła wróciły na wcześniejsze miejsce.
— Co ty na to, aby spędzić trochę czasu ze swoją starszą siostrą? Czy może jednak nie jestem taka fajna? — wymruczała, powoli ruszając trochę głębiej w stronę terenów ich stada.

Ĉielo

Źródło rzeki

: 13 wrz 2025, 17:50
autor: Rozwichrzony Kolec
Dotyk pocieszenia był dokładnie tym, czego potrzebował. Nadzieja zadrgała w owiniętej wokół łapek bordowej kicie i choć nie chciał tego okazywać, nie kontrolował w pełni nagłej ulgi która spłynęła po jego ściśniętych trzewiach. Tym prostym gestem i przebijającymi woal dekadentyzmu prawdami, Kezenerzaxai uświadomiła mu, że Ĉielo nie jest tylko rodowym majątkiem do okazywania, zastawiania i handlowania wedle życzeń magnata; w jakiś niepojęty sposób pokazała mu, że przynależy do tej rodziny, jest jej częścią, ale z własną wolą i siłą sprawczą.
– To obiecaj, że nigdy mnie nie umrzesz – zażądał niespodziewanie twardo. Zaraz się poprawił – Będę najwięksiekszym smokiem ze wszystkich stad, ale obiecaj mi że na ceremoni na wojownika będziesz pierwsza mi pogratulować.
Mówiąc szczerze, nie wiedział kim będzie w przyszłości. Nie chciał jednak zawieść siostry. Wojownik?... Wojownik musiał walczyć, czyli musiał krzywdzić, ale wojownik również bronił innych, bronił stada, bronił rodziny. Może dlatego dalej płochliwie odwracał wzrok od jej mocnego spojrzenia, bo walczył teraz z własnymi przysięgami, które opuszczały jego pysk szybciej niż był w stanie je dobrze przemyśleć. Jeszcze chwilę temu przysięgał, że będzie przyjacielem wszystkich smoków, ale jak mógł być przyjacielem kogoś, kogo musiał skrzywdzić?
A jednak brzmiało to dobrze, ponieważ brzmiało to jak działanie. Jak kwintesencja siostry, która mocną łapą rozdzielała dobre od złego i zawsze maszerowała w słusznej sprawie.
  Podniósł roziskrzone złotem ślepia ku płonącemu ołtarzowi determinacji, jakim była dla niego teraz lico Obłudnej.
– Tata ma ten głupi pomnik przed grotą, przez który jest ciągle taki smutny. Myślisz, że jakbyśmy ukradli dziadkowi trochę farb i pomalowali ten pomnik na jaskrawe kolory, to tatę by trochę otrz--otrzeźwiło? – blady, krnąbry uśmieszek wyginął zieloną mordkę.
Całkowite odwrócenie się rodziny samej sobie było dla pisklęcia jeszcze nie wpełni namacalnym konceptem, ale kusiła go wizja zrobienia ojcu psikusa, jako takiego zalążka manifesto, sygnału, że łódź żałobna Łaknącego zaczęła grzęznać w delcie przeszłości, tuż przed wypłynięciem rozgrzewające słońce otwartego morza.
  Zasypano go za dużą lawiną sprzecznych uczuć, żeby mógł unikać czegokolwiek więcej. Wybauszył tylko bezradnie patrzałki, kiedy oparcie ziemia nagle ustąpiło, ale galopujące serduszko uspokoił pierzasty grzbiet Keizen.
– Jesteś najfajniejsza, siostra! – Zaoponował pociesznie znad barku jej skrzydła, moszcząc się wygodnie – To co robimy? Idziemy tacie pomalować pomnik? – ciepły uśmiech wreszcie rozbudził bordowy nosek, który wtulił się na chwilę między płomieniste pióra i fuknął zaczepnie – Nie, wiem! Jak mam być najlepsiejszym smokiem, to muszę trenować! Pokażesz mi jak trenować?!


  • :: Srogopióra ::

Źródło rzeki

: 27 wrz 2025, 3:05
autor: Srogopióra
Wysłuchała jego prośby z dziwnym skupieniem. Początkowo jedynie skinęła swoim łbem, aby po chwili ponownie otworzyć swój dziób.
— Obiecuje. — stwierdziła krótko, bo nie było tutaj nic więcej do powiedzenia. Była pewna, że bez względu na wszystko przyjdzie na jego ceremonię i stanie w pierwszym rzędzie, aby móc się jej jak najlepiej przyjrzeć. Musiała, bo jeśli nie ona to kto? Ich ojciec, który zdawał się wiecznie nieobecny, wiecznie zapatrzony w dawno nieistniejącą przeszłość? Nie mogła sobie pozwolić na to, aby zachowanie Culliego pociągnęło za sobą jej ukochanego brata czy siostrę.
— Pamiętaj, że dla mnie zawsze będziesz moim kochanym, młodszym bratem. Bez względu na wszystko, będę twoją podporą, gdy tylko będziesz tego potrzebował. — dodała z pewnością w głosie.
Nie potrzebowała dużo, aby być dumną z brata. Nie musiał być najpotężniejszym smokiem w historii, czy najbystrzejszym adeptem pod słońcem. Nawet jeśli byłby najgorszym wojownikiem w całych Wolnych Stadach, tak nadal by się go nie wyrzekła.
O to jednak się nie martwiła. W końcu, jeśli w ich żyłach płynęła w połowie ta sama krew, to Cielo na pewno wyrośnie na silnego, szanowanego smoka!
Jej kroki delikatnie zwolniły, kiedy młody wspomniał o pomniku. Dobrze go znała i darzyła go podobną nienawiścią co Cielo, a może nawet i nieco większą. Westchnęła cicho, delikatnie odwracając swój łeb w kierunku siedzącego na jej plecach młodzika.
— Porozmawiam z nim. Zdaje się zakochany w kawałku kamienia bardziej niż we własnym odbiciu. Jeśli rozmowa nie zadziała, to będziemy zmuszeni do użycia farbek. — wymruczała nieco ciszej.
Przeszła jeszcze kilka kroków dalej, aż w końcu stanęła w miejscu.
— Posłuchaj. Obiecaj mi, że nigdy nie zwiążesz się z kimś tak bardzo, jak nasz ojciec z tym przebrzydłym kawałkiem kamienia, dobrze? Zwłaszcza jeśli jest to jakiś pozbawiony rozsądku górski, który swoim zachowaniem jedynie pogarsza życie wszystkich dookoła niego. — wymruczała, skrzydłem podnosząc brata i ponownie odkładając go na ziemię, aby móc spojrzeć prosto na niego.

Ĉielo

Źródło rzeki

: 03 paź 2025, 16:12
autor: Rozwichrzony Kolec
– A ty zawsze będziesz moją ulubioną starszą siostrą – blady uśmiech przebił się przez plamę bordo.
Przyjął przysięgę z wdzięcznością. Chciałby wyrosnąć na szanowanego smoka, ale to wymagało trochę czasu i wysiłku, a emocje wchodziły mu za każdym razem w drogę. Potrzebował kogoś na czym mógłby się oprzeć, kogoś, kto wyprostuje bicz wewnętrznego rozgardiaszu, wręczy mu go w łapę i pozwoli mu nim chłostać trudności, zamiast samego siebie.
Keizen stawała się z każdą chwilą taką osobą.
Prawda, miał ojca i dziadka, ale nie ważne jak mocno ich kochał i uwielbiał, nie byli w stanie ofiarować mu tego co Obłudna. Ojciec był świadectwem, że niezależnie co się dzieje, można jakoś wyślizgnąć się z labiryntu oczekiwań i wyjść na swoje; Ciriioh dawał jasno do zrozumienia, że niezależnie od przeciwności losu, uśmiech zawsze rozgoni chmury – ale to była tylko jedna strona monety, bo nawet jeśli znajdziesz w sobie wewnętrzne światło by tańczyć w deszczu, nadal przemokniesz do suchej nitki.

– Mhm! – plimknął we wdzięczności, przytakując dziarskiemu planowi czteroskrzydłej – To porozmawiaj z nim jak najszybciej, bo ja już wiem jak umalować ten pomnik i nie będę długo czekał! Będziemy potrzebować dużo czerwonej farby, dużo białej i trochę... Hej, a może inaczej, co gdybyśmy domalowali temu pomnikowi ubarwienie Łaknącego? Wiesz, to takie, no, poe-poetyckie! Że cokolwiek tamten smok zrobił, teraz jest częścią taty... Eee... – zawiesił się, gubiąc myśl. Myślenie było jeszcze takie trudne-e-e...

  Dał się ściągnąć na ziemię bez najmniejszego oporu. Speszył i skulił pod twardym wzrokiem ohrowych tęczówek, ale po chwili wyprostował się z determinacją i lustrzanie nabrał ciemnego, adamantowego wigoru.
– Nigdy. – Przyrzekł z uczuciem, choć zachwiał się momentalnie, szukając myśli w tafli jeziora – Ale... Tylko z rodziną. Z rodziną mogę prawda? – zapytał, świecącymi nagle ślepiami wracając na siostrę – Bo rodzinę mam w sumie fajną! Ale w niej nie ma żadnego nie-rozsądnego górskiego, tak? Czy jest? Bo ja chyba nie chcę, żeby był, już jeden górski smok zrobił tacie straszne rzeczy z serduszkiem, a jak będzie ich więcej? – zakończył z dreszczem.


  • :: Srogopióra ::

Źródło rzeki

: 07 paź 2025, 15:10
autor: Srogopióra
Wsłuchała się w pomysł młodego samca, a z każdym jego słowem uśmiech na jej pysku jedynie się pogłębiał. Ona wyrwałaby ten pomnik z korzeniami. Rozgruchotała o ziemię, zamieniając go w stos pozbawionych wartości kamieni. Jej szpony niemalże domagały się zniszczenia podobizny górskiego, która koiła ją w oko za każdym razem, kiedy wychodziła z jaskini Łaknącego.
— Twoja pomysłowość jest zaskakująca. — wymruczała łagodnie, klepiąc skrzydłem brata po ramieniu. Sama powolnym krokiem ruszyła dalej przed siebie, idąc niezbyt szybko, aby młodzik mógł za nią nadążyć.
— Rozmowa z naszym ojcem będzie moim priorytetem. Ja jestem już dorosła i nie potrzebuje jego opieki tak bardzo, jak wy. — mimo wszystko nie mogła przecież zastąpić im rodzica.
Zresztą nie chciała tego robić.
Była siostrą dla Cielo i Tagigo i właśnie tym chciała pozostać. Starszą i pomocną siostrą, która troszczyła się o swoje młodsze rodzeństwo. To w pewnym stopniu była relacja znacznie głębsza niż dziecka z rodzicem.
Oni w końcu mogą spędzić całe swoje życia w swoim towarzystwie, a starsi od nich rodzice pewnego dnia zwyczajnie przeminą.
— Niech będzie, ale pamiętaj, byś w pierwszej kolejności stawiał samego siebie. — dodała po chwili.
Egoizm, chociaż malowany w złych barwach był jednym z najpotężniejszych narzędzi, jakim dzierżyć mógł smok. Obłudna nie potrafiła oszukiwać swojego brata, że miłością i dobrocią magicznie zapewni sobie dobrobyt.
Ostatecznie to przecież najbardziej chytre i samolubne jednostki osiągały najwięcej, spijając śmietankę pracy dobrodusznych istot.

Ĉielo

// Ja bym już proponowała po następnym odpisie z.t. bo wątek jest już nieco stary

Źródło rzeki

: 22 paź 2025, 23:29
autor: Rozwichrzony Kolec
Dreszcz ustąpił, wystraszony rosnącym uśmiechem Kezien. Mroczny był to uśmiech; Gniewne, mściwe myśli kłębiły się tuż pod jego powierzchnią, niemal trzaskając czarnymi iskrami przemocy, gotującej oranż pauzrów do boju.
Ĉielo dał się jednak zwieść pozorom. Gdy łagodny komplement i kuksaniec skrzydłem otarły się o jego postrzeganie, odskoczył na bok w zachęcie do swawoli z piskiem uciechy, ale zaraz wyrównał do szeregu sierżant Srogopiórej. Skoczny krok wyrywał mu się pomimo najszczerszych intencji zachowania rezonu, raz za razem przecząc słowom siostry – nie tak się zachowuje dziecko, które potrzebuje opieki wiecznie markotnego ojca! Nawet jeśli mógł to być przejaw próżnej nadziei i jeden z wielu symptomów wyparcia.
– Tylko nie przegadaj go jak tego, no... Pojętnego! Tak się zstraszył, że uciek gdzie raki zimują! – wyskoczył na przód i podbił się prawie do pionu, marszcząc groźnie rozwarty pyszczek i wyciągając rozcapierzone pazurki, jak niedźwiedź broniący terytorium – Raaaar! – opadł i zrównał krok – Taka straszna byłaś, aż sam chciałem uciekać! Jak tatcie tak pokażesz, to jeszcze do dziadka z płaczem pobiegnie!

To prawda, powinien przestać idolizować starszą siostrę. Może przyjdzie to z czasem, ale na chwilę obecną Barwy i Keizen nagrodzili go atencją i opieką, której poskąpiła mu reszta świata, a gdy okno otwarte na horyzont smoków z innych stad zostało zamknięte z trzaskiem, nie ma gdzie indziej się podziać. Na relację równości trzeba będzie zapracować i Ĉielo czuł, że próba wyłamania się z rusztowania hierarchii będzie kosztować go bardzo, bardzo wiele.
– D-dobrze, będę stawiał na siebie. – Mruknął niepewnie – Ale nie do końca wiem, co to znaczy... Jak powinienem stawiać na siebie, skoro mam rodzinę, na którą też muszę stawiać? – ze setek konceptów, których znaczenie mogły mu przychodzić z trudem, akurat egoizm był tym, którego nie rozumiał – Bo dziadek akurat bardzo dużo stawia na rodzinę! I ty też, jak przyszłaś mnie chronić. O rety... – Skoczny krok wygładził się do osowiałego marszu, gdy zwiesił łepek w zawiedzeniu. – Ale to wracajmy już do domu. Trochę zaczyna być mi zimno po skakaniu w jez-jeziorze.

  • :: Srogopióra ::

// Aprobuję [zt], jak chcesz, to można uznać, że odeszli w stronę zachodzącego słońca, czy coś