Strona 22 z 42

: 15 paź 2016, 17:38
autor: Tejfe

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Jantara rozbawiło zachowanie młodej samiczki i trwające w nim ciągłe napięcie, spowodowane chorobą nieco się zmniejszyło. Musiało jednak trochę minąć, nim przyswoił sobie słowa Koral. –Dobrze.Nie całkiem, lecz.– powiedział miło, ale nie był zbyt usatysfakcjonowany jej odpowiedzią. –Czyżbyś dodać coś jeszcze mogła? Krycie się i chowanie w nauce skradania też jest. Czymże różnią się te dwie umiejętności, czy wiesz? Rzeknij też, czy wiesz na co uważać potrzeba? Jeśliś jednak tego nie wiesz, wytłumaczę Ci chętnie. Spróbuj jednak wpierw coś od siebie powiedzieć jeszcze.– powiedział, zauważając, że powtarza się nieco. Miał jednak nadzieję, że jego współpraca z adeptką pójdzie sprawnie.

: 17 paź 2016, 17:47
autor: Dzwonna Łuska
Znowu podrapała się po głowie, niezbyt podobał się jej pomysł z rozwinięciem jej słów, tym bardziej że nie wiedziała o co dokładnie ma je rozwinąć.

– Tym, że s-skradający n-najczęściej s-szuka kamuflującego, a k-kamuflujący próbuje n-nie zostać wyszukanym.. C-Chyba, może.. A-A uważać t-trzeba na to, a-aby nie schować s-się w jakieś głupie m-miejsce.. N-Na przykład jakimś g-gnieździe mrówek, czy c-czymś..
Oo! I n-na zapach! Uważać trzeba! I n-na jasne części c-ciała, na przykład białe futro.. I n-na oddech spokojny.. Czy tam, żeby hałasu nie robić.. –
Miała nadzieję że to wystarczy jeśli to mu nie wystarczy, to.. Um.. Będzie źle, bo niestety nic już z pamięci nie wygrzebie!

: 21 gru 2016, 17:17
autor: Żar Zmierzchu
Młodzik od razu zrozumiał dlaczego przybrany ojciec polecił mu zaprowadzić się właśnie w to miejsce. Mało prawdopodobne że okolica miała dla Kruczopiórego jakieś szczególne znaczenie, bardziej chodziło o komfort psychiczny gdyż jednostajny szum już z oddali oznajmiał zbliżanie się do celu. Onyks miał pełne łapy, a właściwie oczy roboty, wypatrując korzeni i krzywizn terenu na których dorosły, niewidomy samiec mógłby skręcić sobie łapę. Brnął objęty ojcowskim skrzydłem, krok po kroku zliczając odległości do kolejnych przeszkód terenowych.
– Uskok na półtorej dłoni w górę za pięć kroków... cztery... trzy... dwa... jeden... teraz – ostrzegł pilnując by ojciec w odpowiedniej chwili uniósł łapę i bezpiecznie wkroczył na podwyższenie terenu. Nie minął nawet księżyc od jego nieszczęścia podczas walki z demonem Viliara, a już Onyks zdążył się przyzwyczaić to nietypowej roli czyichś oczu. Pozostało tylko czekać na obiecany przez Erycala cud, jednak skąd wziąć sześć pięknych kamieni? W zbiorach czarnołuskiego nie było żadnego ciemnoniebieskiego ony... znaczy granatu. Swoją drogą ciekawe jak potężna musiała być magia oponenta że nawet tak potężna tkaczka maddary jak Kapłanka Cienia nie zdołała uratować oczu Kruczopiórego? Te myśli zaprzątały łeb młodzika, który na moment prawie zapomniał o patrzeniu przed siebie.
– Wystający korzeń gruby na pół dłoni, wystający dłoń nad ziemię za trzy kroki... dwa... jeden... już – młode oczy po raz kolejny poprowadziły niewidomego przez przeszkodę. Szum płynącej wody był coraz głośniejszy. Jeszcze tylko...– Dwa uskoki na dwie dłonie w dół. Pierwszy za siedem kroków, drugi za pięć – ostrzegł odliczając na głos odległość w miarę stąpania naprzód. Mały wodospad był już na wyciągnięcie ręki – Tato, jesteśmy na miejscu. To tutaj chciałeś spotkać tego... Wzburzonego?

: 22 gru 2016, 1:23
autor: Kruczopióry
// Zakładałem, że to spotkanie będzie przypadkowe, ale dobra xP.

Kroczył powoli i ostrożnie; będąc ślepcem, nauczył się podnosić łapy wysoko, aby nie zawadzać nimi o wystające korzenie, i choć męczyło go to niemiłosiernie, unikał przynajmniej permanentnego kaleczenia łap. Tak czy tak, szum wody wskazywał jasno, iż dotarł wreszcie na miejsce. Stanął wyprostowany, wzniósł szyję w górę, jakby chciał rozejrzeć – choć tego uczynić nie mógł – zaraz potem zaś pociągnął mocno nosem. Zapach... Tak, znał zapach swojego ucznia z Wody. Ucznia, którego naprawdę wspominał dobrze – za jego upór i chęć doskonalenia swych umiejętności.

– Jesteś tutaj, Wzburzony...? – zapytał głośno, zaś jego słowa rozniosły się echem po okolicy. Puste oczodoły straszyły z daleka... ale chyba nie przestraszą kogoś takiego jak przywódca, prawda?

: 22 gru 2016, 14:04
autor: Znamię Burzy
// też się zdziwiłem :p

Można sobie tylko wyobrażać, jakie zaskoczenie pojawiło się na pysku Wzburzonego, gdy do jego umysłu wdarł się głos Kruczopiórego. Pamiętał doskonale nauki, które poprowadził mu Ognisty, było to przyjemne wspomnienie... choć zdecydowanie nie było łatwo. Kruczy był bardzo wymagającym nauczycielem.
Powiedział wtedy Wzburzonemu, że gdy już będzie się czuł na siłach, aby szkolić się dalej, to może się do niego znowu zgłosić. Przez te... 15 księżyców nie mieli okazji jednak widzieć się ani razu. A teraz to Kruczopióry poprosił go o spotkanie. Doprawdy ciekawe.
Wzburzony bez wahania wyleciał z groty i udał się na tereny wspólne. Nad Mały Wodospad. Był bardzo zaintrygowany, dlaczego mógł stać się przedmiotem zainteresowania swego nauczyciela. Dla niego w końcu w końcu Ognisty nie był przywódcą – do Burzowego nie dotarły jeszcze pogłoski, jakoby został wybrany przez własne stado. Dla niego był po prostu czarodziejem i mentorem.
Mag najwyraźniej dotarł wcześniej na wyznaczone miejsce. Co ciekawe, towarzyszył mu inny smok. Pisklę, może nawet potomek Kruczego, kto wie. Zbliżał się coraz bardziej, gdy w pewnym momencie usłyszał głos czarołuskiego. Jesteś tutaj, Wzburzony...? Słowa wydawały mu się niewyraźne, jednak zrozumiał ogólnie ich sens. A może... może jednak źle zrozumiał? Przecież samiec patrzył się prawie idealnie w jego stronę!
A Wzburzony był coraz bliżej. Niemożliwe, żeby go nie widzieli. Teraz pewnie nawet słyszeli trzepot jego skrzydeł. Po krótkiej chwili wylądował w niewielkiej odległości od obu smoków. Wnioskując po zapachu – obu Ognistych. Czyli pewnie ten młodszy był pisklęciem Kruczego. Albo chociaż przybranym synem.
Na jego pysku malowała się radość. Bądź co bądź nie miał powodów do smutku... aż do momentu, kiedy nie podniósł łba. Mina od razu mu zrzedła. Kruczopióry... nie miał... oczu. Obu. Z oczodołów ziała pustka, widok był wprost porażający. I przerażający.
Mimo to Wzburzony podszedł bliżej. Nie mógł jednak na ten moment wydusić ani słowa. Wodny nie wątpił, że przeciwnik czarodzieja musiał być naprawdę potężny, aby zranić go w tak okropny sposób. Żeby spowodować takie kalectwo.
Dopiero po kilku sekundach bezwzględnej ciszy zdołał uspokoić mętlik myśli. Jego pysk przybrał wręcz zwyczajny wyraz. Lekko zaniepokojony, ale... stosunkowo normalny.
Spojrzał na pisklaka. Widać, że był pomocnikiem Kruczego. W końcu ciągłe używanie sond byłoby dość wyczerpujące. Samczyk był naprawdę młodziutki... a już stanął przed takim nieszczęściem. No bo jak nazwać inaczej ślepotę opiekuna? W wzroku Wzburzonego można było wyczytać coś na kształt szacunku, uznania. Skinął mu łbem.
Przerzucił potem wzrok z powrotem na powietrznego, w końcu to zdecydowanie o niego dziś chodziło – już jestem, Kruczopióry. Widzę, że komuś bardzo spodobały się twoje oczy – powiedział, jednak jego ton był jakiś pusty. Cóż, Burzowy chyba po prostu nie byłby sobą, gdyby w takiej sytuacji nie palnął czegoś głupiego – nie sądzę, że jakiś smok celowałby w ślepia... Arena Villiara? – myślał na głos. Przypomniało mu się, jak Ognisty wspominał o tej Arenie podczas jego nauki.
Powód ich spotkania raczej nie będzie w takim razie już stanowił zaskoczenia dla Wodnego. Choć czekał na to, co powie Kruczy... to raczej wiedział, czego powinien się spodziewać. Choć kto wie, może czymś go zaskoczy...?
Ciekawiło go natomiast zachowanie małego samczyka. Na razie jednak nie odrywał wzroku od czarodzieja.

: 22 gru 2016, 22:30
autor: Kruczopióry
– Arena – odpowiedział smok, którego ślepe oblicze pozostawało nieruchome. Nie mógł gestykulować, mrugać czy mrużyć ślepi, nie mógł uśmiechnąć się do Burzowego, nie wiedząc, gdzie ten się znajduje, nie mógł, jak to zwykł czynić, obserwować swojego rozmówcy. Badać jego nastroju, szukać w mowie ciała myśli.

Mógł tylko wyciągnął łapę... co uczynił. Podszedł dwa kroki do przodu, wówczas jego pazury zetknęły się z klatką piersiową Burzowego. Powoli, delikatnie powiódł nimi ku górze, na skos, aż zatrzymały się na barku czarodzieja – tam też czarnołuski położył łapę i stojąc na wprost, pysk w pysk z Wodnym – choć nie mógł tego widzieć – postanowił kontynuować.
– Demon Viliara jest potężniejszy niż jakikolwiek żyjący smok... oprócz Jadu – stwierdził. – Nigdy wcześniej nie widziałem tak doskonałego ataku. Gdybyś się z nim miał kiedyś zetknąć... uważaj. Na niego nie wystarczy poprawna obrona; obrona musi być doskonała. – Czarodziej mruknął ostrzegawczo; wciąż pamiętał ze szczegółami wszystkie momenty tamtej walki, wciąż pływy maddary z krótkiej chwili przepełniały jego umysł raz po raz, przypominając o bolesnym doświadczeniu, wciąż miał ten pojedynek przed oczami... wyobraźni, wyobraźni, z której składał się teraz cały jego świat. – Nie po to jednak cię wezwałem, Wzburzony, aby truć o zagrożeniach – tych ci wystarczy w swoim życiu na drodze. Słyszałem natomiast coś interesującego... – zaznaczył, zawiesiwszy na moment głos.

– Plotki głoszą, iż zostałeś przywódcą – stwierdził, poważniejąc. – Miło mi to słyszeć; widziałem twoje umiejętności, a przede wszystkim upór podczas treningów, wierzę, dla Wody możesz zdziałać wiele. Wiesz już, jakie masz plany? – zapytał niedyskretnie. – Dokąd chciałbyś prowadzić swoje stado... i co z nim osiągnąć, pełniąc nową rolę?

: 23 gru 2016, 17:33
autor: Znamię Burzy
Nawet nie spiął się, gdy Kruczy podszedł w jego stronę. Widok pustych oczodołów było doprawdy przerażający, jednak Wzburzony trwał w swobodnej postawie. Mógł tylko domyślać się, jak okropnie byłoby... nie widzieć.
Przechylił łeb, gdy Ognisty szukał łapą jego barku. Wsłuchiwał się w jego słowa nie spuszczając wzroku z pyska samca. Tak jakby dostał wyzwanie, którego nie zamierzał odrzucić.
– Dlatego staram się szkolić, gdy tylko jest taka opcja. Ostatnio ćwiczenia zagwarantował mi Cichy. A do demona... zostało mi jeszcze piętnaście stopni – rzucił, lecz na jego pysku nie był obecny ten zwyczajny uśmiech pojawiający się zazwyczaj co chwila podczas rozmowy. To, co potwór zrobił Kruczemu... dotknęło go gdzieś w głębi.
Podniósł jedną brew, gdy Ognisty zapytał go o jego plany. Czyżby właśnie został zaskoczony...?
– Plotki mówią prawdę... – wziął głębszy oddech. Co mógł powiedzieć? Co powinien powiedzieć? Co chciał powiedzieć?
I w sumie... dlaczego akurat Kruczy zadał mu takie pytanie? – chcę oczywiście, żeby moje stado rozwijało się jak najlepiej... oraz żeby tak samo rozwijał się mój sojusznik. Niezależnie od tego, kto tym sojusznikiem będzie – mówił pewnym głosem, jednak jego myśli wciąż krążyły wokół przyczyny ich rozmowy – cóż, zrobię wszystko co w mojej mocy, aby w Wodzie nastały czasy świetności. I żeby zarówno starsi, jak i młodsi Wodni mogli czuć się bezpiecznie, żeby mieli stały komfort psychiczny. Nikt nie powinien się obawiać udanego ataku ze strony innego stada – mimo, że rozmawiał ze smokiem właśnie z innego stada, to jednak mówił szczerze. Po cóż miałby kłamać? Czarodziej wciąż pozostawał dla niego mentorem.
Chciałby, aby doszło do zatarcia wszelkich sporów pomiędzy Ogniem a Wodą. Och, to na pewno. Sam zadawał sobie pytanie: dlaczego? Czy była to jego świadoma myśl, naprawdę uważał, że taki sojusz byłby dobrym rozwiązaniem? Nie myślał tutaj o rozwiązaniu układu z Ziemią, ale jednak... trójstronny sojusz były czymś wielkim. Czymś, co chciałby osiągnąć. Nie zamierzał się układać z Cieniem, a już na pewno nie w obecnej sytuacji. A miał ambicje, żeby powywracać fundamenty świata Wolnych Stad do góry łapami. Bo kto ze smoków żyjących pod Barierą miał w pamięci inny rozkład sił niż dwa do dwóch? Tylko tu pojawiało się kolejne pytanie – jak sprawdziłby się ten układ... jak szybko zostałby zerwany.
A może to jednak była podświadoma chęć spowodowana zwykłymi zachciankami smoczej natury. Na pewno fakt, że Krucjata była jego partnerką mógł mieć tu swoje znaczenie. Czy nie lepiej by było, gdyby ich pisklęta mogłyby wychowywać się razem, gdyby mogli na co dzień budzić się koło siebie...?
Taki przełom pewnie jednak prędko nie nadejdzie. Choć Wzburzony miał pewną nadzieję, że tu się mylił.
– A właściwie... dlaczego pytasz? – rzekł po kilku sekundach ciszy. Rzucił tylko kilkoma ogólnikami, które znaczyły naprawdę niewiele. Chciał jednak wiedzieć co stało za pytaniem Kruczego. Bo nie chciało mu się wierzyć, że Ognisty zadał te pytania bez większego celu.

: 24 gru 2016, 13:16
autor: Żar Zmierzchu
– Dzień dobry – lakoniczne powitanie opuściło pyszczek młodzika w dalszym ciągu objętego ojcowskim skrzydłem. Uniósł kościste brwi słysząc że samiec z którym Kruczopióry chciał się spotkać to nikt inny jak przywódca Stada Wody! Kłapnął szczęką chcąc coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili się rozmyślił. Mniej więcej znał sytuację stad, wiedział o sojuszu Ognia z Cieniem. Lecz ciekawe co mogło oznaczać spotkanie dwóch osobników pełniących tak ważne funkcje? Nowy sojusz? Wymiana informacji? Układanie się przeciwko obecnie panującemu porządkowi? Immanor jeden raczy wiedzieć. Onyks przestąpił z łapy na łapę poprawiając nieco ułożenie ciała nieprzyzwyczajonego do tak długotrwałego wędrowania na równi z kimś chodzącym z inną prędkością. Przysiadł na zadzie, owijając ogon wokół łap, pilnując by nie smagnąć nim łydek opiekuna. Spojrzenie błękitnych oczu spoczęło na Wodniku, nadstawił uszu gotów wyłapać tyle informacji ile się da. W końcu to również okazja do nauki, mógł się dowiedzieć coś niecoś o rzeczach których pisklakom się nie mówi.

: 24 gru 2016, 15:00
autor: Kruczopióry
Mruknął cicho ze zrozumieniem, gdy Wzburzony opowiedział mu o swoim przywództwie – o swoich myślach, planach i... marzeniach. Pozwolił Wodnemu spokojnie dokończyć wypowiedź, bardzo pragnąc teraz widzieć jego oblicze, które pozostawało skryte pod osłoną wiecznej nocy. Smok nie mówił wiele, ale i nie musiał; wszystko było dla czarodzieja jasne i klarowne. A na koniec...

– Hmmm... A dlaczego miałbym nie zapytać? – Na pysku czarnołuskiego zagościł nagle uśmiech, łapa nieco mocniej zacisnęła się na barku – tym drobnym gestem chciał okazać młodszemu pełne wsparcie. – Wolne Stada są dla mnie czymś bardzo ważnym, za każdym razem, kiedy zmienia się któryś przywódca, w pewien sposób zmienia się też ich filozofia... czasami na lepsze, czasami na gorsze. Znałem Przebłysk, twoją poprzedniczkę, dlatego ubolewałem, kiedy zniknęła... niemniej kiedy usłyszałem, iż przejąłeś po niej schedę, cieszyłem się, że to właśnie ty – zaznaczył, nabrawszy głęboko powietrza.

– Choć jest jeszcze jeden powód – dodał. – Los... jakimś trafem sprawił, że i na mnie spadła taka sama rola. No, niekoniecznie trafem, sam o to walczyłem – podkreślił, parsknąwszy cicho śmiechem. Mimo jego oczodoły pozostawały puste, nie przeszkadzało to czarodziejowi w wyrażaniu radości, tak jakby kalectwo nie stało mu zupełnie w niczym na przeszkodzie. – Tak czy tak, miło mi słuchać twoich słów; ja bym chciał, aby Ogień żył w sojuszu ze wszystkimi. Wiele spraw między stadami to sprawy dawnych zaszłości, pretensji o coś, co wydarzyło się wiele księżyców temu, przede wszystkim jednak nigdy nie uważałem, aby stado ponosiło odpowiedzialność za każdego swojego smoka z osobna. Czasem musi być kara, ale kara powinna dotyczyć tego, który dopuścił się zła, a nie jego rodziców, braci, wnuków i wszystkich, którzy mieszkają na tych samych terenach – podkreślił. – Marzy mi się świat, w którym każdy smok oceniany jest tylko za to, co sam uczynił, nie zaś za to, gdzie i kiedy się urodził... Niestety, do tego wciąż daleka droga. – Westchnął cicho, na moment zamilknąwszy. – Ale chyba wystarczy tego ględzenia... prawda? – zapytał, znów parsknąwszy śmiechem. I poklepał przywódcę po barku swoją łapą.

– Właśnie, powinienem ci chyba kogoś przedstawić, jak mniemam – dodał, usłyszawszy komentarz pisklaka. – Ten, który mnie właśnie przyprowadził, to Onyks, mój syn. Zaś ten, z którym rozmawiamy, Onyksie, jak się pewnie domyślasz, to Wzburzone Wody – rzekł, nie mogąc jednak gestami wskazać, kogo miał na myśli. Choć to – na całe szczęście – było oczywiste. – Wzburzony jest czarodziejem, jak ja – kontynuował – jakiś czas temu uczyłem go nawet trochę magii. Zresztą i ciebie pewnie powinienem jej kiedyś nauczyć, co? – zagaił nieco zadziorne, we łbie nieustannie mając, iż pisklak od zawsze wykazywał niebywałe wręcz zainteresowanie maddarą. Ach, najchętniej nauczyłby go czarować w pierwszej kolejności... Dlaczego maddara u piskląt była taka niestabilna...?

Bądź co bądź, po chwili znów skierował swą uwagę ku Wzburzonemu. Zmieniając nieco temat.
– Jak więc ci idzie pojedynkowanie się, Wzburzony? – zapytał. – Z wieloma smokami miałeś już okazję się ścierać?

: 28 gru 2016, 0:11
autor: Znamię Burzy
Z zaciekawieniem słuchał wypowiedzi Kruczopiórego. A jego zaciekawienie i uwaga wzrosły jeszcze bardziej, gdy Ognisty stwierdził, że sam został przywódcą swojego stada. Na pysku Wzburzonego pojawił się niewielki uśmiech. No no, to się porobiło. W ostatnich... 10 księżycach każde stado zmieniło przywództwo.
Trzeba przyznać, to co mówił Kruczy w sprawie sporów pomiędzy dawnymi pokoleniami miało rację bytu. Choć z drugiej strony był pewien, że długotrwały sojusz pośród całych Wolnych Stad nie wypali... i nie ma po prostu sensu. Zawsze znajdzie się ktoś, kto go zniszczy, a to zachwieje nowymi fundamentami. Co więcej... były również sprawy, które działy się w teraźniejszości. Tak jak rozmyślał już wcześniej, sojusz Wody z Cieniem byłby zapewne niemożliwy.
Wzburzony jednak nie uważał... że to koniec ględzenia. Cóż, sam też musiał skomentować rewelacje, które właśnie usłyszał.
– Również nie uważam, że powinniśmy przejmować się sporami, które miały miejsce wiele księżyców temu – rzekł w skupieniu. Można było odnieść wrażenie, jakby ważył każde słowo, chociaż wcale nie mówił wolniej, niż zwykle – gorzej, jak spory... mają miejsce teraz. Wyobrażasz sobie, żeby Cień chciał porozumieć się z Wodą? Zważając na to, że w Wodzie znajduje się teraz... Jeździec Apokalipsy – pokręcił w milczeniu łbem, choć tego ruchu nie mógł widzieć Ognisty – Apokalipsa nie czuła się w Cieniu dobrze. Ale Szaleństwa nakazał jej tam zostać. A teraz... cóż, zapewne niejeden Cienisty zamachnąłby się na jej życie – a nawet na pewno. Cóż, już miał przyjemność rozmawiać na ten temat z głową byłego stada Apokalipsy – prawda w wielu wypadkach leży gdzieś po środku... wizji sytuacji przedstawionej przez obie strony – Wzburzony chyba nieco zszedł z głównego wątku – hmm, czyli mogę być przekonany, że... Woda nie zostanie zaatakowana przez Ogień? – dodał, niby niewinnie. Wiadomo jednak było, że Wzburzony chciał otrzymać pewne zapewnienie, choćby słowne. A przy tym był ciekawy, czy Kruczy wspomni coś o sojuszu z Cieniem.

Skinął jeszcze raz pisklęciu łbem – miło mi poznać – rzucił z uśmiechem. Stwierdził, że nie będzie podchodził bliżej, w końcu Kruczemu na pewno było łatwiej orientować się w terenie, gdy Wzburzony stał w miejscu – Kruczy jest wyśmienitym nauczycielem. Możesz mi wierzyć na słowo, po nauce z nim robi się dużo mniej błędów... a skoro będzie udzielał ci pierwszych nauk, to już zupełnie cudownie. Bardzo dobrym ćwiczeniem jest... próba zabicia muchy. Wybitnie szybkiej, irytującej, brzęczącej, wrednej, zwinnej, okropnej muchy – rzekł ze nieco złowieszczym śmiechem. O tak, takich rzeczy się nie zapomina.

– Na razie zawalczyłem na arenie trzy razy. Wygrałem z dwoma smoczycami, a przegrałem z jednym smokiem... które niedawno został mianowany na zastępcę. Płacz Aniołów – rzekł. No, nie był to zły bilans, choć... zawsze mogło być lepiej – właśnie, jakie imię obrałeś na własnej ceremonii? – dorzucił. Nie pomyślał wcześniej, aby spytać się o nowe miano Kruczego – ty zaś starłeś się z demonem... – dodał znów skupiając wzrok na pustych oczodołach Kruczego – byłeś u Erycala? – ostatnie zdanie było czymś pomiędzy twierdzeniem a pytaniem. W końcu... podejrzewał, że bóg medyków wyznaczył już Ognistemu cenę za pozbycie się kalectwa.

: 29 gru 2016, 23:58
autor: Kruczopióry
Wysłuchał czarodzieja bardzo uważnie, wysłuchał każdego jego słowa, wysłuchał jego stanowiska od początku do końca... i cóż, po wyrazie pyska czarodzieja nie dało się ukryć, iż nie wszystko było dlań na miejscu. Kwestię Apokalipsy chciał poruszyć później... ale młodzik uprzedził go.

Czy jednak spodziewał się takiej odpowiedzi...?

– Uważaj na Apokalipsę. To bardzo, bardzo zła smoczyca – stwierdził, zaś jego ton głosu znienacka stał się śmiertelnie poważny. Wyprostował się, owinął ogon wokół ciała, jego ciało zadrżało; teraz widać było doskonale, iż czarodziej nie żartował. – I nie mówię tego przez wzgląd na jej odejście ze stada; poznałem Kiarę jeszcze jako pisklak, kiedy należałem do Cienia. Jest okrutna i bezwzględna, a do tego zakłamana, myślę, że zabiłaby mnie kiedyś... gdyby tylko otrzymała taki rozkaz – podkreślił. – Nie wiem, jak dobrze ją znasz, ale... nie ufaj jej. Jeśli nie czuła się w Cieniu dobrze... być może stało się tak dlatego, iż sami Cieniści się na niej poznali – podkreślił, mruknąwszy nieprzyjemnie. – Tak czy tak, jeśli chodzi o potencjalny atak, zasady, którymi kieruje się Ogień, są jasne: jeżeli nie uczynicie nikomu krzywdy, nie zaatakujemy was. A nawet wtedy... w pierwszej kolejności osobiście cię poproszę o wyegzekwowanie sprawiedliwości wobec smoka, który dokonał zła, ofensywa to ostateczność, gdyby pierwsza metoda nie zadziałała – zaznaczył wyraźnie, aby Wzburzony nie miał wątpliwości do co jego intencji. – Apokalipsa w moim odczuciu jest niebezpieczna... ale jakimś trafem nie słyszałem dotąd o żadnym jej ewidentnie zasługującym na karę występku, dlatego w tej kwestii Ogień nie ma nic do powiedzenia. Choć nie muszę chyba tłumaczyć, że z perspektywy Smoczych Praw, a przede wszystkim z perspektywy Cienia to zdrajczyni. Gdyby chcieli te prawa wyegzekwować, nie zabronię im tego, a może nawet im pomogę ze względu na moje osobiste powody... ale tylko w kwestii Apokalipsy, reszta Stada Wody pozostanie nietknięta, o ile sama walki nie wymusi – stwierdził stanowczym tonem, jakby chciał zapewnić czarodzieja o swoich zamiarach. – A już na pewno nie poprę żadnej wojny w tej materii, do ataku na niewinnych łapy nie przyłożę – podkreślił, nie chcąc pozostawiać w swoich słowach wątpliwości.

Na moment zamilkł; wymowna cisza przeszyła niebo, gdy czarodziej nabierał głęboko powietrza... hmmm, uspokajając się? Może tego nie powiedział wprost, ale samo imię Apokalipsy wywoływało w nim wstręt i odrazę, i wcale nie miało to związku z jej zdradą, a z zupełnie innym dniem... Choć odchodząc z Cienia, jak się zdaje, potwierdziła one wszystkie swoje wady.

– Z oficjalnego imienia jestem Buchającym Płomieniem – wrócił do niekonfliktowych tematów, uśmiechając się nieznacznie. – Ale od zawsze czułem się Kruczopiórym i to miano wolę; imię przywódcze uważam za symbol, nie czyni mnie przecież innym smokiem, niż jestem – zwrócił uwagę, szybko pogodniejąc. – I oczywiście, że odwiedziłem Erycala – dodał. – Za mój wzrok zażyczył sobie sześciu granatów. Nie lubię prosić o pomoc, ale w tej sytuacji... cóż, za każdą będę wdzięczny. Obawiam się bowiem, że nie mając ślepi, nie odróżnię granatu od innego, bezwartościowego kamulca – dopowiedział, parsknąwszy cicho śmiechem.

– Twoje sukcesy mnie cieszą, walcz dalej – rzekł jeszcze w odpowiedzi na ostatnie słowa. – Mam nadzieję, że kiedy odzyskam wzrok... a ty poczujesz się na siłach, dostaniemy okazję zmierzenia się – podkreślił nieco zadziornym tonem. – Ciekaw jestem bowiem, jak twoje umiejetności prezentują się w prawdziwej walce – dodał, nie tracąc ani trochę ze swojego pogodnego humoru.

Miło mu było także usłyszeć słowa, które Wzburzony skierował do Onyksa, choć tych słów nie skomentował – pisklak w swoim czasie na pewno przekona się, kim jest jego ojciec. I czego należy się po nim spodziewać. A czy po tym nadal będzie go lubił...? Cóż... Zobaczymy.

: 30 gru 2016, 22:33
autor: Znamię Burzy
Zdecydowanie nie takiej odpowiedzi spodziewał się Wzburzony. Słuchał Kruczopiórego nader uważnie, z pewną dozą niepokoju, ale też niedowierzania. Fakt, nie poznał Apokalipsy wystarczająco, aby móc jej w pełni zaufać, jednak nie miał powodów darzyć jej brakiem tego zaufania. Jeździec mogła wydawać się nieco wycofana, jednak nie jako jedyna. Co więcej była partnerką Cichego. Bądź co bądź Cichemu ufał jak nikomu, był to w końcu jego ojciec, jego wzór. Kiedy więc Apokalipsa przybyła do Wody... po prostu ją zaakceptował. Pamiętał ich pierwsze spotkanie, niemal od razu po wykluciu Evarisa. Zamienił z nią wtedy kilka słów, wydała mu się wtedy raczej przyjazną smoczycą. Przyjazną, ale również twardą. No i zafascynował go wtedy ten jej kompan, cień.
Jeśli chodzi o tą sprawę – Wzburzony miał już dość niedopowiedzeń, niedokończonych historii, półprawd. Miał wrażenie, że kogokolwiek by się nie spytał – każdy smok poda mu inną historię Apokalipsy. Nie miał wyboru, musiał zdawać się na historię przekazywaną mu przez inne smoki. Nienawidził takich sytuacji.
Dlatego słowa Kruczego tak bardzo go rozbolały. Kolejna wersja historii związanej z Apokalipsą. Na obrazie Apokalipsy w jego umyśle pojawiły się liczne zadrapania – mogły się one w każdej chwili powiększyć, ale też zmaleć, w zależności od tego, co powie dalej Ognisty.
Problem polegał na tym, że na słowa wielu smoków mógłby machnąć łapą. Nie mógł jednak puścić mimo uszu wypowiedzi Kruczopiórego. Gdzieś w podświadomości czarodziej pozostawał dla niego mentorem, nauczycielem. Smokiem, którego opinia miała dla Wzburzonego swoje znaczenie.
Ale z drugiej strony... tata. Naprawdę związałby się z samicą, która była... zła?
– Należałeś do Cienia? Co znaczy, że zabiłaby cię, gdyby otrzymała taki rozkaz...? – Wzburzony przerwał ciszę po przetrawieniu słów Kruczopiórego. Otworzył pysk, żeby dodać coś jeszcze... ale zdecydował, że poczeka najpierw na słowa Ognistego. Nie będzie wyprzedzał faktów. Po prostu uzupełnił więc swoje pytanie – i jakie są twoje osobiste powody? – jego głos był również poważny, pewny. Nie wiedział, czy powinien być zadowolony z dalszych słów nowego przywódcy. Z jednej strony uważał, że bez naprawdę poważnego powodu nie zaatakowałby innego stada. A tym poważnym powodem miałby być brak wyegzekwowania kary wobec smoka, który dokonał zła. Tylko... czy to nie jest ogromna furtka? Postarał się na krótki moment odciąć od własnych uczuć względem Kruczopiórego. Taką furtką mogłaby być nawet sytuacja związana z Apokalipsą. Co prawda Ognisty twierdził, że w tym przypadku nie poprze żadnej wojny... ale kto wie, co stanie się w przyszłości?
Jednak wiedział, że Kruczy nie będzie szukał tych furtek na siłę. A przynajmniej nie sądził, żeby tak miało się stać. Chciał poruszyć jeszcze całą tą sprawę... ale to dopiero po następnych słowach Ognistego. Nie bez powodu przecież zamknął w porę pysk.

– A więc niech pozostanie Kruczopióry – rzekł z ledwo widocznym uśmiechem. Niekonfliktowe tematy zdecydowanie były przyjemniejsze. Wzburzony przywołał z zapasów stada trzy granaty. Nie mniej, nie więcej, tylko taka ilość tych kamieni znajdowała się w składziku. Po chwili błyskotki zaczęły lewitować po lewej stronie jego pyska – trzy granaty. Mógłbym to uznać za dar w celu ocieplania stosunków pomiędzy przywódcami – rzekł nieco żartobliwym tonem – lecz... sądzę, że akurat pomiędzy nami nie ma większych zatargów. Jeśli nie masz jak mi ich oddać to trudno, jednak nie pogardzę wymianą – dodał. Podziwiał Kruczego za siłę woli, mało który smok byłby tak radosny mimo tak potwornego kalectwa.

– Jeśli chciałbyś ze mną zawalczyć... to ja bardzo chętnie. Może zdołam jeszcze poprawić swoje umiejętności w międzyczasie u Nauczyciela... jednak sprawdzenie się w walce z pogromcą czternastu potworów Villiara będzie dla mnie niebywałą przyjemnością – dodał z podobnym zacięciem, jak Kruczy. I faktycznie – Wzburzony z przyjemnością zmierzy się ze smokiem silniejszym do siebie. W ten sposób na pewno można sporo się nauczyć i powyłapywać własne błędy.

: 31 gru 2016, 9:04
autor: Żar Zmierzchu
Onyks siedział obok i się nie odzywał. Bo czy trzeba było coś mówić? Wyszczerzył kiełki w szerokim uśmiechu słysząc pochwały skierowane w stronę ojca i to od nie byle kogo, bo od samego Przywódcy Wody! Słuchał, chłonął każde słowo, zdawał sobie sprawę że przy pisklakach zwykle nie mówi się o takich rzeczach. Sześć granatów, które zażądał Erycal za oczy Kruczopiórego... początkowo wydawały się horrendalną sumą dla młodzika, który w życiu widział tylko jeden piękny kamień na raz. Ale teraz gdy ten wodnik dał aż trzy... to już jedno oko! Szkoda że bogowie nie czynią cudów na raty. Jednakże jedna rzecz przykuła jego uwagę. Słowo wypowiedziane z wielkim szacunkiem, nawet jeśli Wzburzony zrobił to nieświadomie.
– Tato, kto to jest ten... Nauczyciel? Czy on umie coś czego nie byłbyś w stanie nauczyć Wzburzonego? – spytał żywo zainteresowany. Końcówka ogona pacnęła cicho o ziemię, wzrok wędrował raz na jednego, raz na drugiego smoka.

: 01 sty 2017, 12:29
autor: Kruczopióry
– Trafiłeś w sedno. Tak, Apokalipsa zabiłaby mnie, gdyby otrzymała takie rozkaz.

Zapanowała cisza. Głos Kruczopiórego był drżący, ale stanowczy; rozumiał całkowicie podejrzliwość Wzburzonego, rozumiał, że ten nie zdążył poznać partnerki Cichego Potoku z jej niegodziwej strony... Że nawet Cichy nie poznał jej zapewne odpowiednio dobrze! – ale tutaj ustąpić nie mógł. Zbyt doskonale pamiętał, jak ta samica zachowała się wobec niego kiedyś, skoro zaś ot tak opuściła Cień... coś najwidoczniej było na rzeczy. Ale co...? To już czarodziej mógł tylko zgadywać.

– Trudno, żebym darzył sympatią samicę, która gdy byłem pisklęciem, bezlitośnie przygniatała mój pysk do ziemi – dodał. – Ale zacznę od początku – rzekł, po czym cicho westchnąwszy, zaczął usadawiać się wygodniej na zadzie. Jego pewność siebie szybko zniknęła; nie trzeba było wyjątkowo bacznej obserwacji czy czytania w myślach, aby domyślić się, iż Wzburzony wkroczył na tematy trudne nawet dla Kruczopiórego. Co nie znaczyło, iż ten nie zamierzał opowiadać dalej.

– Jako pisklę byłem Cienistym – rozpoczął – do Cienia trafiwszy trochę przypadkiem, porzucony przez rodziców, których nie pamiętam i chyba pamiętać nie chcę. Moim przybranym ojcem został Koszmarny Kolec – teraz Wirtuoz Iluzji – który średnio się mną opiekował, większość umiejetności zaś opanowałem za sprawą Sombre... czy też Przedwiecznej Siły – dopowiedział, nabrawszy powietrza. – Była oschła i nieprzyjemna, niemniej myślę, że w dużej mierze własnie dzięki niej wyrosłem na smoka zdolnego się dobrze wyszkolić – zaznaczył. – I właściwie to moje życie toczyło się względnie normalnie... do czasu pierwszej ceremonii. -Westchnął ponownie, nabrał powietrza. Jak to opowiedzieć, aby tak Wzburzony, jak i Onyks zrozumiał wszystko dokładnie...?

– Dwuznaczna Aluzja, nieżyjąca już od dawna – i bardzo dobrze – ówczesna przywódczyni Cienia kazała mi złożyć przysięgę. Przysięgę wierności i lojalności. A ja, że byłem młody i jej nie znałem, zacząłem z tą przysięgą dyskutować – kontynuował. Jego głos zadrżał, ale czarodziej nie dał się jeszcze zbić emocjom z tropu. – Powiedziałem, że jeśli wierność ma się objawiać przez pozostanie w stadzie do końca życia, o ile ono nie skrzywdzi mnie, a lojalność przez niepodnoszenie łapy na Cienistych, jestem w stanie to przysiąc. Ale jednocześnie powiedziałem, że nie zgadzam się na wykonywanie każdego rozkazu bez szemrania, że jeśli uznam jakąś drogę za niewłaściwą, wprost jej to powiem w pysk. I powiedziałem, że nie wyobrażam sobie zabijania w imieniu Cienia... Że owszem, może się zdarzyć, iż kogoś zabiję... ale jeśli tak... uczynię to w imieniu swoim. W imieniu Kruczopiórego.

Znów zrobił przerwę. Całe ciało zadrżało, oddechy czarodzieja stały się głębsze, końcówka ogona nerwowo zakołysała się na wspomnienie tamtego dnia. Opowiadał tę historie już wielokrotnie, jednak za każdym razem, zawsze, gdy musiał uzewnętrznić się, dawny ból wracał do jego umysłu, choć przecież dzisiaj nie było ani Aluzji, ani Słowa Prawdy, a nawet z Cieniem żył w pokoju, będąc sojusznikiem.

Ale musiał się przemóc.

– Aluzji... nie spodobało się to, delikatnie mówiąc – opowiadał dalej – nawet nie próbowała rozmawiać, podeszła i przycisnęła mój łeb do ziemi. Wtedy powiedziała znamienne słowa: że mam złożyć przysięgę taką, jak ona tego chce, albo odejść stąd tu i teraz. Cóż... chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego wybrałem odejście? – zapytał retorycznie, ze skwaszoną miną pokręciwszy łbem. – Jak się jednak okazało, moja wiara w jej szczerość była naiwna. Ruszyłem ku terenom Stada Życia, gdyż stamtąd znałem kilka smoków; znałem Dynamikę, późniejsza przywódczynię, którą... – mówiąc, zrobił nagle nienaturalną pauzę, jego głos znienacka osłabł – ...zabiła mgła, znałem Zimowego Kolca, jej brata, potem Chłodnego Obrońce, a jeszcze później Chłód Życia, znałem Kaszmirowy Dotyk, ich ojca... Czułem, że tam będę szczęśliwy, ale gdy leciałem, zatrzymała mnie właśnie Apokalipsa. Tuż, tuż przed granicą – westchnął. Czy nie zbliżał się właśnie ten moment, w którym Burzowy zrozumie podejście czarodzieja... albo i nie?

– Mimo że byłem tylko niegroźnym pisklęciem, nie obeszła się ze mną najprzyjemniej – kontynuował – wbijała mi pazury w szyję, boleśnie przyciskając łeb do ziemi. Zaraz potem zgromadziła się większa grupa smoków: był Słowo Prawdy, był Koszmarny Kolec, była też Apokalipsa we własnej osobie. Także Życiowi zorientowali się, ze coś się dzieje; na granicę trafił Kaszmirowy i drugi smok, którego jeszcze nie znalem; potem dowiedziałem się, że był to Pieśń Słowika – zaznaczył. – Wywiązała się ostra dyskusja; ja siedziałem z przyciśniętą paszczą, nie mogąc nawet mówić, Aluzja kazała Życiowym zostawić sprawy Cienia w spokoju, mój ojciec wziął mnie w obronę, chciał wzywać proroka. Myślę, że gdyby coś naprawdę zaczęło się dziać, zareagowałby – podkreślił. – Życiowych wstrzymywała granica, bo choć było blisko, cała akcja działa się na terenach Cienia. Wiedzieli, że jeśli ją przekroczą, niemal na pewno skończy się to wojną; i bez kolejnego incydentu stosunki Życia i Cienia były wówczas napięte. Zresztą niedługo potem wojna wybuchła, choć nie z mojego powodu – podkreślił. Ach, gdyby mógł wiedzieć, że Słowik zabrał Truskawkę właśnie dlatego, iż bał się o traktowanie piskląt w Cieniu...!

– Wracając do wątku: no cóż, ja bym na ich miejscu się rzucił na pomoc, nie bacząc na konsekwencje, ale doskonale rozumiem ich motywy – mówił dalej. – O ile się nie mylę, byli od Cienistych gorzej wyszkoleni, bardzo możliwe, że przegraliby tę walkę. Mniejsza, że z okoliczności zdawało się pewne, iż Aluzja zaraz mnie zabije – choć oczywiście nie chciała tego robić przy tylu świadkach – zaznaczył. – Po krótkiej scysji, kiedy stało się jasne, iż nikt mnie nie obroni, zostałem zaciągnięty w głąb terenów Cienia, na miejsce, które się nazywa stawem Aterala. I właściwie to czekałem tylko na śmierć.

Nabrał powietrza. Jego głos ciągle lekko drżał, choć przez wiele księżyców zdążył się wyzbyć części emocji z tym związanych. Tych najmocniejszych, tych, które doprowadzały go do płaczu... Teraz było trochę łatwiej, nie mógł płakać. Ale i tak wspomnienia pozostawały dlań nieprzyjemne.

– Właśnie Apokalipsa pilnowała, abym nie uciekł – stwierdził. – Z premedytacją robiła to w taki sposób, żeby zadać mi ból, najpierw trzymając za pysk, a potem – gdy Aluzja kazała mi mówić – za ogon – kontynuował, westchnąwszy. – Nie ukrywam, skamlałem; to był jeden z bardzo nielicznych momentów, kiedy honor można sobie wsadzić w zad, bo do wyboru ma się honor albo życie. Byłem gotów przysiąc sporo rzeczy, w tym niestąpanie po ziemiach Cienia, wiedziałem jedynie, że nie mogę pozostać w tym stadzie... Nie po tym, co się wydarzyło. Apokalipsa czekała tylko na rozkaz. Ale... nie umarłem, jak widać – zebrał się na żart przez łzy, wyszczerzywszy lekko kły.

– Myślę, że nie umarłem nie ze względu na łaskawość Aluzji, a ze względu na jej zimną kalkulację – dodał. – Bo oprócz niej i Apokalipsy na miejscu byli też Słowo Prawdy i Koszmarny. Słowo Prawdy, który był jej największym wrogiem... – podkreślił, wstrzymawszy na moment oddech. – Z perspektywy czasu wydaje mi się to jasne: gdyby zabiła pisklę, złamałaby Smocze Prawa, Słowo, prawdopodobnie największa szuja w historii Wolnych Stad, nie zmarnowałby podobnej okazji. Dlatego zamiast na mnie, odegrała się właśnie na Słowie – podkreślił. – Bo polecieli na miejsce mimo jej zakazu, zakaz wynikał zapewne właśnie z tego, iż nie chciała świadków; zdegradowała Słowo do rangi adepta, stwierdziwszy na głos, że na pewno coś knuje, awans Koszmarnego zablokowała do czasu, aż ona nie uzna go za właściwy... i później długo, bardzo długo czekał, aż zostanie pełnoprawnym czarodziejem. – Mruknął nieprzyjemnie. – A mnie kazała odfrunąć do Ognia, gdzie ówczesna przywódczyni – Runa – przyjęła mnie ciepło, akceptując to, czego nie zaakceptowała Aluzja. Inaczej mówiąc: żyję dzięki polityce, którą się brzydzę. – Westchnął z nutką ironii w głosie.

– Jakiś czas później, długo po incydencie, zdarzyło mi się spotkać Apokalipsę na Czarnych Wzgórzach – dopowiedział jeszcze, nabrawszy powietrza. – Wtedy się wszystkiego wypierała, mówiła, że nie wykonałaby nakazu egzekucji, gdyby taki padł... ale ja jej w to nie wierzę. Broniła się, żeby wyjść na "tą dobrą", ale zbyt dobrze pamiętałem sytuację, żeby nie umieć połączyć tego logicznie. – Prychnął nieprzyjemnie. – Bo gdyby na granicy, kiedy plan zabicia mnie zdawał się oczywisty, Apokalipsa postawiła się Aluzji, wraz ze Słowem i Życiowymi miałaby olbrzymią przewagę. Nie zrobiła tego... więc chyba jednak stała po stronie przywódczyni, czyż nie? – zapytał retorycznie.

I znów odezwała się w nim cała gorycz, cała nienawiść zakiełkowała, rodząc się na nowo po wielu długich księżycach, księżycach, gdy prawie zapomniał o swoim pisklęctwie. Prawie zapomniana, prawie już stłamszona, prawie już na zach wsze schowana gdzieś głęboko, z dala od świata... Były trzy smoki, które wówczas znienawidził. Ale dwa zdążyły już umrzeć; ostatnim pozostała Apokalipsa.

Na chwilę zapanowała cisza. Na chwilę. Na chwilę, gdy czarodziej wracał myślami do przeszłości, gdy w jego wyobraźni powracały dawne obrazy, gdy musiał znów przypomnieć sobie wszystkie krzywdy, które mu wyrządzono. Ale to już przeszłość... chyba.

Choć kto, co wydarzy się dalej...?

– Ja... dziękuję ci za kamienie, Wzburzony – rzekł nagle, rozdziawiając szeroko paszczę. Trzy...? Trzy granaty...? Dokładnie tyle, ile mu brakowało...? Az musiał potrząsnąć łbem z niedowierzania; jak to się stało, że...? – Ja... ja nawet ci co teraz oddać. Mnie samemu nie zostało praktycznie nic, skarbiec Ognia posiada minimum na najpilniejsze potrzeby. Ale obiecuję, że kiedy odzyskam wzrok i ruszę na polowanie – trzy, a nawet cztery pierwsze kamienie, które znajdę, będą dla ciebie – zaznaczył. – Odpowiada ci to? – zapytał.

: 02 sty 2017, 22:59
autor: Znamię Burzy
Historii, która robiła takie wrażenie nie słyszał dawno. A najwięcej dla tej opowieści robiła nie jej treść, a emocje, które przeżywał Kruczopióry podczas jej opowiadania.
Już jej początek zaskoczył Wzburzonego. Kruczopióry był Cienistym. Ciekawe, czy byłby tym samym smokiem, gdyby w tym stadzie pozostał... tak jednak się nie stało. A powodów zmiany stada Wodny zaraz miał się dowiedzieć.
Przysięga. Kruczy wypowiedział logiczną przysięgę. Bo taka prawda – to była przysięga, która dawała swobodę sumienia smokowi oraz pewność, że stado będzie fair w stosunku do smoka. Czy nie o to właśnie chodziło? Jeśli Cień – tutaj należy dodać słowo: celowo, przez zaniechanie – nie zraniłby przyszłego adepta w żaden sposób, ten zostałby w nim bez większych wahań.
Lojalność, rozkazy, zabijanie. Lojalność, czyli wierność stadu. Jedna z tych części zawiera się w poprzednim punkcie, Kruczy zobowiązał się do pozostanie w stadzie, które będzie w pewnym sensie współtworzył. A nie w takim, w którym na ślepo musiał wykonywać polecenia przywódcy, nie bacząc na własne straty. Jednak problem faktycznie mógłby pojawić się wtedy, gdy odmówiłby polecenia udziału w wojnie z powodu własnych relacji bądź innych czynników. Z drugiej strony... gdyby Wzburzony był czarodziejem, który miałby brać udział w wybitnie niesłusznej – według niego – wojnie, to sam pewnie odmówiłby tej wątpliwej przyjemności. Odszedłby, zostałby pewnie uznany za zdrajcę.
W stadzie musiał być Przywódca, głowa społeczności. Decyzje w ważnych sprawach powinno podejmować się jednak wspólnie, w większym gronie. Jeśli komuś coś nie pasuje, powinien to powiedzieć, w takiej sytuacji musi nawiązać się dyskusja, w której obie strony będą próbowały dowieść swojej racji. Faktyczny problem polega na tym, kiedy do gry wchodzi sumienie. Stado jest społecznością smoków zazwyczaj o podobnych poglądach. W momencie, w którym jakiś smok ma inne poglądy, może wydarzyć się sytuacja, gdzie smok ten zostanie zmuszony do walki za czymś, co mu zupełnie nie odpowiada. Wtedy taki smok chce odejść. Zostaje uznany za zdrajcę. Czy to było dobre? Zabijamy smokom możliwość samodzielnego myślenia!
Szczególnie, że Kruczy był pisklęciem spoza bariery. Mógł nie znać wystarczająco tutejszych zwyczajów.
A mimo to Aluzja nakazała najwyraźniej gonić kruka. Mimo teoretycznego pozwolenia na opuszczenie stada. Złamała dane słowo wobec innych Cienistych.
I faktycznie, to co zrobiła Apokalipsa było czymś okropnym. Czy naprawdę posunęłaby się do zabójstwa? Wzburzony nie znał jej na tyle, aby stwierdzić, czy mogłaby to zrobić. Samica jednak nie zrobiła na nim złego wrażenia. Była bezpośrednia i stanowcza, ale też opiekuńcza.
Tamten Cień był straszny. Potworne stado. Nie dawało szansy samodzielnemu myśleniu. Czyli czemuś, do czego powinien mieć prawo każdy smok.
Milczał jeszcze przez moment po słowach Kruczego. Zacisnął kły. Nie podobała mu się ta cała sytuacja. Wszelkie plany grzebała mu jedna smoczyca.
– Nie ma szansy, abyś spróbował być wobec niej... neutralny? – rzekł jakby rozedrganym głosem. Sam nie był w stanie powstrzymać emocji, wiedział też, jak niedorzecznie brzmią jego słowa – mogłeś nie opowiadać tej historii, jeśli nie chciałeś – dodał ciszej, kręcąc łbem.
Odezwał się znowu po kilku długich sekundach – w takiej sytuacji, na twoim miejscu pewnie też zacząłbym się wykłócać. Prośba o taką przysięgę wobec pisklęcia, które pochodzi spoza Bariery jest nieco dziwna. I podejrzana, jak mam być szczeryw końcu jeśli Aluzja zamierzałaby się kierować dobrem stada... to po co wymuszałaby kolejne słowa? Muszę wierzyć, że Apokalipsa się zmieniła, że mój ojciec przez te wszystkie księżyce poznał już ją wystarczająco – powiedział – naprawdę nie potrafiłbym zrozumieć, że związał się z kimś, kto jest bezsprzecznie zły – dodał. Na jego pysku widać było wyraz pewnego rozczarowania. Miał doprawdy twardy orzech do zgryzienia. I sporo do przemyślenia.
Znów na chwilę zamilkł i dodał – cóż, Ogień również na pewno nie zostanie zaatakowany przez Wodę – wzruszył ramionami – ani też Woda nie przyłoży ręki do ataku na Ogień, o ile nie uczynicie nikomu z nas żadnej krzywdy – wzruszył barkami – czyli... mam nadzieję, ze to się zbyt prędko nie zdarzy. Oby wcale – uśmiechnął się niemrawo, co można było też wyczuć w jego głosie.

– Nie ma problemu – znów wzruszył barkami – ostatecznie obędziemy się przez najbliższe księżyce bez kilku kamieni – rzekł bardziej radosnym tonem – w końcu te sześć grantów to i tak niewielka cena za twoje ślepia – spojrzał na Onyksa – Nauczyciel, to taki smok, który urzęduje na terenach wspólnych. Był kiedyś bogiem, ale postawił się przeciwko całej reszcie bogów... no i został zamknięty w ciele zwykłego smoka. Ogólnie rzecz biorąc to umie... wszystko. No i za pewną cenę nauczy cię czego tylko będziesz chciał – uśmiechnął się do pisklęcia. Sam fakt, że zadaje pytania dobrze o nim świadczy – cóż, jak już udasz się do Erycala wezwij mnie na wspólne, na pojedynek. Tymczasem... bywajcie – odwrócił się od dwójki smoków, rozprostował skrzydła i udał na tereny Wody. Musiał usiąść w spokoju i przemyśleć niejedną rzecz.

// zt, chyba, że chcecie coś dodać

: 03 sty 2017, 1:40
autor: Kruczopióry
// Ale co to za znikanie z tematu po angielsku, jak poruszyłeś ważny wątek, no co za maniery, żadne zt xDxDxD.

– Widzisz, Apokalipsa to córka Słowa Prawdy – rzekł czarodziej na komentarze o smoczycy. – Nie lubię i nie chcę jej oceniać przez pryzmat ojca... ale też wiem, jaki ten ojciec był. I wiem, jak mógł ją wychować! – niemal zakrzyknął, stosując wobec Wzburzonego karcący ton. – A znany był jako największy kłamca Wolnych Stad. Kłamca tak dobry, że większość Stada Życia uwierzyła mu, obrawszy Słowo na przywódcę – dopiero wtedy przekonali się, kim był naprawdę. Skąd więc wiesz, że pod płaszczykiem świętoszki nie kryje się we łbie Apokalipsy jakiś perfidny plan? – zapytał, wydając z siebie nieprzyjemny pomruk. – Jak wspominałem, nie interesuje mnie wyrządzenie jej krzywdy za wszelką cenę... ale też nie stanę w jej obronie. Skoro najpierw nagrabiła sobie, traktując mnie – i być może nie tylko mnie – jak potraktowała, a potem łamiąc przysięgę Cienia, niech będzie gotowa stanąć pysk w pysk z konsekwencjami. Ktokolwiek chciałby jej wyrządzić z tego powodu krzywdę, jest w moim odczuciu usprawiedliwiony – zaznaczył. I nabrał głęboko powietrza; Wzburzonemu niekoniecznie musiały się podobać słowa czarodzieja, ale czy czasem nie trzeba było pozostać twardym...?

– Naprawdę już odchodzisz? – zapytał jeszcze, nie posiadając się ze zdumienia. Czyżby smok... pragnął uciec od trudnej dyskusji? – I w takim razie spodziewaj się wezwania na arenie... Nie wiem, czy w najbliższym czasie, ale na pewno będę miał cię w pamięci – zaznaczył, wyszczerzywszy kły. Cóż, Kruczopióry zastanawiał się, czy przywódca Wodnych nie jest mimo wszystko za młody... ale może nie? Mimo wszystko co innego poturbować smoka na treningu, a co innego z premedytacją chcieć go skrzywdzić podczas prawdziwej walki...

: 08 lut 2017, 20:28
autor: Cień Kruka
Południowa Łuska przybyła tu, by poćwiczyć. Treningi były w końcu czymś ważnym; jako przyszły Wojownik nie mogła ich zaniedbywać. Dziś w planie miała biegi, skoki, latanie, skradanie i pływanie – czekał ją więc bardzo pracowity dzień.
Swój trening rozpoczęła od biegu, jak zwykle zresztą. Czynność ta była dobra na rozgrzewkę, rozruszanie się. Smoczyca starannie przyjęła postawę konieczną do rozpoczęcia biegu, to jest ugięła łapy, uniosła łepek i ogonek, a skrzydełka przycisnęła do ciała. Postawa, postawa, postawa. I tak do znudzenia. Zastanawiało ją, czy na polowaniu będzie miała czas, by ją przyjąć. Czy zdobycz nie pierzchnie, zanim postawa zostanie przyjęta? A może by tak – bez? Skupić się na czasie, zamiast na podręcznikowej poprawności? Porzuciła postawę (która zdążyła jej już uszami wyjść), stając normalnie. Trzy… Dwa… Jeden… Ruszyła pędem, chrzęszcząc pazurami na kamieniach. Nie wydało jej się to trudniejsze od przyjęcia postawy – w ciągu kilku pierwszych kroków biegu zadziałała pamięć mięśniowa, skrzydła przycisnęły się do ciała jakby same, ogon i pyszczek powędrowały w górę. I nie trzeba było wcale tego jakoś dokładnie ustawiać przed startem. To bardzo dobra wiadomość – obiad nie zdąży jej uciec! Oczywiście, przyjęcie postawy jest ważne, gdy jest się pisklakiem nie mającym pojęcia o bieganiu. Teraz jednak przestało mieć większe znaczenie, stało się atawizmem, pozostałością z pisklęctwa, jak obgryzanie pazurów. Wyrobiła już sobie wszystkie potrzebne nawyki.
Zahamowała, jej szpony zaś zostawiły płytkie rysy w kamieniu. Zatrzymała się, po czym ruszyła ponownie, w przeciwnym kierunku. Nie zwalniając, zaczęła wskakiwać na kolejne półki skalne. Starała się przy tym zachować maksymalną prędkość – w końcu bieg w połączeniu ze skokiem będzie najbardziej pożyteczny podczas walki, czyż nie? Starała się wyczuć każdy ruch mięśnia, by wiedzieć, co jest dobrze, co zaś powinna poprawić. Wstrząs i siła, z jaką stawiała łapy podczas biegu, wydały jej się nieodpowiednie. W końcu nie tak dawno poznała tajniki skradania się, a ten bieg, z towarzyszącym mu tupaniem i chrzęstem, nie miał nic wspólnego z tą misterną sztuką, jaką jest bezgłośne przemieszczanie się. Zamiast więc uderzać łapami w ziemię z całej siły, rozluźniła je, pozwalając by amortyzowały część uderzenia i miękko się uginały przy każdym kroku. Schowała również pazury, by nie drapały po kamieniu – przydawały się na lodzie, lub przy hamowaniu, tu jednak robiły tylko nikomu niepotrzebny hałas. Idealny Wojownik powinien poza siłą charakteryzować się też szybkością i umiejętnością zachowania ciszy – bo czyż w pewnym sensie nie jest łowcą? Różnica jest w rodzaju ofiary. Tym razem bieg zakończyła skokiem – bezszelestnie wylądowała na miękkich łapach, po czym wbiła pazury w podłoże, hamując.
Teraz przyszedł czas na ćwiczenie skoków. W tym również powinna się podszkolić, chociażby i dla samych mięśni łap, które kiedyś się przydadzą. Zaczęła od energicznych podskoków w miejscu. Starała się lądować na łapkach możliwie najciszej. Skakała nisko i szybko, żeby się ogrzać. Po kilkudziesięciu takich drobnych skokach zaczęła hopsać wokół jednej z półek skalnych. Wyglądało to, jakby ktoś jej doczepił sprężynki do łapek, lub jakby udawała wielkiego królika. Następnie jej skoki stały się dłuższe, wyższe. Teraz zamiast na prędkość, postawiła na to, by wybić się jak najwyżej. Takich skoków też wykonała kilkanaście, po czym podeszła do brzegu półki skalnej. Drugi brzeg był dalej, niż potrafiła normalnie doskoczyć. Wybrała to miejsce jednak nie bez powodu. Na dole była woda – na wypadek, gdyby jej się nie udało. Po drugiej stronie – identyczna półka skalna, szeroka i bezpieczna. Tutaj Jaspis postanowiła spróbować czegoś, czego nieświadomą próbę podjęła podczas pierwszych w życiu skoków. Skoro umiejętności z zakresu skradania się mogą pomóc w biegu, to umiejętności z lotu powinny pokrywać się ze skokiem, prawda?
Cofnęła się o kilka kroków, po czym ruszyła biegiem w stronę skalnej półki i krawędzi. W momencie skoku szeroko rozłożyła skrzydła – nie machała nimi, chciała tylko, by dały jej oparcie i spowolniły upadek. Przeciwległy brzeg był blisko, coraz bliżej… Jej przednie łapy zazgrzytały pazurami o skalną półkę, po czym zsunęła się do lodowatej wody. Zabrakło jej kilku metrów. Z chlupotem wylądowała pod wodospadem, po czym, zmarznięta i drżąca, wylazła na brzeg. Otrzepała się z wody, po czym znów zaczęła wskakiwać na półki, by dostać się do tej wybranej. Już po chwili ponownie biegła ku krawędzi, przebierając łapami najszybciej, jak potrafiła. Wybicie się z tylnych łap, skok… W najwyższym punkcie skoku rozłożyła skrzydła i lotki na ogonie. Tym razem nie wytraciła pędu tak szybko, zdołała dostać się na półkę skalną. W ten sposób mogła skakać dalej i wyżej – a nie męczyło ją to tak, jak machanie skrzydłami. Jak też wiadomo, skrzydła podczas machania wydają dźwięki – lecz podczas szybowania nie. A lądowanie było dużo prostsze, niż przy locie – zupełnie naturalne, jak po skoku. To z pewnością kiedyś jej się przyda! Świadoma tego, jak użyteczna może być nowo poznana umiejętność, powtórzyła ją kilkanaście razy. Dopiero potem zatrzymała się, uznając trening skoku za zakończony.
Skoro już i tak była mokra, zdecydowała się kolejną partię treningu poświęcić pływaniu. Ostrożnie weszła do wody – podczas upadku przy skoku nieco jej się nałykała i nie chciała tego powtarzać. Dawno już nie pływała, ostatni raz robiła to jako pisklę. I o mały włos, a skończyłoby się to tragicznie… Ale nie mogła skupiać się na przeszłości! Co najwyżej wspomnieć nauki cioci Heulyn w tym temacie. Rozłożyła skrzydła, nabierając pod nie powietrza, po czym ułożyła je na wodzie niczym dwie poduszeczki ratunkowe. One nie pozwolą jej pójść na dno. Zanurzyła ogon w wodzie, by służył jej za ster i zaczęła wiosłować łapami. Pomijając fakt, że woda była traumatycznie wręcz zimna, szło jej całkiem nieźle. Zdołała zapanować nad złymi wspomnieniami odnośnie wody i bez większego problemu płynęła z prądem w dół rzeki. Prąd wodny był dla niej zjawiskiem nowym – w miejscu, gdzie uczyła się pływać, woda była spokojna i nieruchoma, jak powietrze w jaskini. Jaspis szybko odkryła, że nie może płynąć w kierunku przeciwnym do kierunku płynięcia rzeki – prąd, na podobieństwo silnego wiatru, spychał ją i niósł tam, gdzie sam chciał ją zanieść.
Po kilku próbach uznała, że powinna spróbować czegoś innego – wypuściła powietrze spod skrzydeł, po czym przycisnęła je mocno do ciała. W ten sposób mogła zmniejszyć opór. Czy teraz uda się popłynąć? Choć prąd był silny, odkryła że jest w stanie nieskończenie powoli i z wielkim wysiłkiem przemieszczać się w górę rzeki. Z bardzo wielkim wysiłkiem, od którego rozbolały ją łapy. Ale grunt, że się udało. Teraz mogła uznać, że pływanie jako takie ma już opanowane. Teraz nabrała w pyszczek i płuca dużo powietrza, po czym spróbowała zanurkować. Na oślep, z zaciśniętymi ślepkami, dała nura pod wodę. Energicznie uderzając łapkami próbowała osiągnąć większą głębokość… Do momentu, gdy coś boleśnie uderzyło ją w nos. Odepchnęła się łapkami od tego czegoś, słusznie podejrzewając, że to dno, po czym wynurzyła się na powierzchnię, łapką trąc uderzony nos. Auć…
Gdy pieczenie nosa nieco osłabło, ponownie zanurkowała. Tym razem przednimi łapami badała przestrzeń przed sobą, zaś tylnymi zgarniała wodę. To dawało jako-takie efekty. Udało jej się zachować nos w stanie prawie nienaruszonym, przepłynęła też dobre kilkanaście metrów, zanim do wynurzenia się zmusił ją brak powietrza. Uznając, że to wystarczy w charakterze treningu pływackiego, wylazła na brzeg i otrzepała się porządnie.
Postanowiła, że odpocznie trochę, ćwicząc skradanie się, lot zaś zostawi na sam koniec. Uniosła więc lekko ogon, by nie ciągnął się po ziemi i nie powodował niechcianych szelestów. Schowała swoje długie pazury, nie chcąc, by stukały o kamienie i zawadzały o gałązki. Ugięła miękko łapy, żeby zminimalizować dźwięk swoich kroków. Niczym kolorowy jak tęcza cień, ruszyła w drogę powrotną do skalnych półek, na których rozpoczynała swój trening. Skradając się, uważała bardzo na wszelkie rzeczy, które mogłyby wpaść pod jej łapy, przewrócić się, zaszeleścić lub stuknąć. Patrzyła pod łapy, rozważnie stawiając każdy swój krok. Uważała też na głowę, by nie zaczepić rogami o żadną z gałęzi. Oddychała najciszej, jak się dało. Jedynym dźwiękiem, jaki wydawała podczas skradania się, było skrzypienie śniegu pod jej łapkami. Wydawało jej się ono głośne, niczym wystrzał armatni, nie miała jednak pojęcia, jak mu zapobiec. Oby tak cichy dźwięk nie zaalarmował nikogo… Musiała jeszcze nad tym pomyśleć, jeszcze poszukać sposobu, jak uciszyć to przeklęte skrzypienie. Póki co ograniczała się do stawiania łapek jak najciszej, jedna za drugą. Ostrożnie, by na nic głośnego przypadkiem nie nadepnąć.
Gdy doszła w okolice wodospadu, szum wody zagłuszył uparte trzeszczenie śniegu. Szkoda, że wodospady nie znajdują się wszędzie… To jednak podsunęło Południowej Łusce pomysł – może powinna po prostu unikać super cichych miejsc, gdy wokół leży biały skrzypiący śnieg? Dzięki temu nikt tego skrzypienia nie usłyszy! A w normalnych warunkach, na przykład na polowaniu, wieje wiatr i szeleszczą drzewa. To zagłuszy skrzypienie śniegu i sprawi, że nikt jej nie usłyszy! Zadowolona ze swego odkrycia, podkradła się do półki, z której poprzednio skakała, po czym wskoczyła na nią, jakby chciała coś zaatakować. Ot, tak, na próbę. Przy lądowaniu zrobiła trochę hałasu, uznała jednak, że jak na pierwszy trening, poszło jej dobrze.
Na koniec zaplanowała trening lotu. Na szczęście zdążyła już względnie przestać ociekać wodą – co nie wyschło, to zamarzło w brzydkie sople na jej sierści. Postanowiła jednak być dzielna – zimno nie przeszkodzi! Rozłożyła więc skrzydła, strzepując z nich tyle lodu, ile się dało. Następnie mocno odbiła się tylnymi łapami. Skrzydłami uderzyła mocno kilka razy, wzbijając się w powietrze. Wiatr, choć zimny i przeszywający, sprzyjał jej dzisiaj. Wzniósł ją w powietrze, ledwo rozłożyła skrzydła do szybowania. Choć zamarznięte na kość skrzydła znacznie utrudniały jej lot, nie zrezygnowała. Każde utrudnienie oznaczało, że trening będzie bardziej efektywny. Jeśli coś wymaga większego wysiłku, lub jest bardziej niebezpieczne, w efekcie będzie to dla niej przecież korzyścią. Co jej nie wzmocni, to zabije.
Z szybowania przeszła do gwałtownych zakrętów, przechylając skrzydła raz w jedną, raz w drugą stronę, sterując przy tym ogonem. Ze slalomu przeszła do korkociągu, czyli bardzo ciasnego kołowania, w którym koniec jej prawego skrzydła praktycznie się nie przemieszczał, a jedynie obracał, a następnie zaczęła mocniej uderzać skrzydłami, by znów znaleźć się możliwie najwyżej. Potem złożyła skrzydła, pikując. Tym razem zmusiła się, by nie zamykać oczu. Liczyła cicho pod nosem, próbując ocenić, jak szybko traci wysokość. W końcu, na liczbie „osiem” rozłożyła szeroko skrzydła, szybując. Sterując ogonem nadrobiła wysokość, pozwalając, by wiatr wznoszący wzniósł ją w górę. Następnie skręciła ogon, obniżyła lewe skrzydło i zrobiła beczkę w powietrzu. Zdążyło jej się od tego zakręcić w głowie, jednak to nie powstrzymało jej przed przyspieszeniem i ponownym zapikowaniem. Tym razem, gdy rozłożyła skrzydła by zahamować, tylnymi łapami mogła dotknąć powierzchni wody. Nawet to zrobiła, chlapiąc na boki lodowatą wodą. Potem ponownie uderzyła skrzydłami, wznosząc się w górę. Chciała sprawdzić, jak daleko zdoła wzlecieć. Chciała spróbować wznieść się nad chmury. Ciekawa była, czy stamtąd widać będzie bogów. Ale choć tłukła skrzydłami z całych sił, pułap chmur wcale nie wydawał się zbliżać. Leciała bardzo długo, nim chmury rzeczywiście się przybliżyły. Odkryła jednak, że oddychanie idzie jej coraz trudniej, jakby jej płuca mogły pomieścić coraz mniej powietrza. Nie chciała się zatrzymywać. Chciała zobaczyć, co jest nad chmurami. Odpuściła dopiero, gdy w ogóle nie mogła zaczerpnąć tchu. Wtedy rozłożyła skrzydła do szybowania, odpoczywając. Sterując ogonem przeciwstawiła się prądom wznoszącym, łagodnie opadając w dół i łapczywie wdychając powietrze. Uznała, że na dziś zupełnie wystarczy jej treningów.

: 22 lut 2017, 15:29
autor: Obojętny Kolec
Było spokojne popołudnie. Słońce chyliło się już ku zachodowi, ale i tak nie było go widać zza zasłony szarych chmur. Cienie między skałami stały się głębsze, a ogólny krajobraz pełen brudnego, roztapiającego się śniegu wcale nie wydawał się urokliwy. Mimo to Tęczowa znalazła się w tej okolicy, kompletnie nie przejmując się ubrudzonymi błotem łapami. Obecna temperatura nie była już tak nieznośna jak dotychczas, teraz była nawet przyjemna, a to sprzyjało wędrówkom, które tak lubiła. Poza tym, od chłodu chroniło ją przecież barwne futro. Wprawdzie nie podobało jej się, że lepiący się do łap i brzucha śnieg został zamieniony na śliskie błocko, ale taka była kolej rzeczy. Niedługo, jak tylko słońce zacznie mocniej świecić, ziemia powinna wyschnąć, a wszystko wokół rozkwitnąć.
Tęczowa nie mogła się doczekać aż krajobraz zmieni się z ponurych, tak dobrze jej znanych barw szarości, na żywe kolory traw i kwiatów. Może i była północnym, ale monotonia barw wcale jej nie służyła.
Niespiesznym krokiem zbliżyła się do niewielkiego wodospadu. Po ostatnich roztopach leniwy strumyk przybrał i teraz jego wody z głośnym chlupotem uderzały w kamienne platformy, które wygładzały przez wiele księżyców. Z gracją wskoczyła na jeden z płaskich kamieni i wsunęła łapę pod spływającą wodę. Syknęła. Chłód przeszył ją aż do kości. W niczym nie przypominało to przyjemnej kąpieli w jeziorze w towarzystwie Niewinnej. Przez myśl przemknęło samiczce, że mogłaby spróbować ogrzać wodę tak jak jej koleżanka, ale ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu.
Uniosła głowę i wciągnęła w płuca rześkie, wilgotne powietrze. Wyglądała jakby nie pasowała do tego pejzażu. Zbyt barwna i radosna, była niczym wizja ekscentrycznego malarza.

: 28 lut 2017, 11:17
autor: Żar Zmierzchu
Onyks sam nie wiedział co przywiodło go w to miejsce. Czyżby sami bogowie pokierowali jego łapami wprost do Małego Wodospadu, czy może raczej przybył tu przypadkiem błąkając się bez celu po terenach wspólnych? Ach, próżne rozważania. Ponury krajobraz powoli budził się do życia po długiej zimowej porze, a kleryk nigdy nie widział wiosny i fascynowały go powoli rozwijające się pąki białych kwiatów, które wyrastały wręcz ze śnieżnej skorupy. Okolica wydawała się znajoma, a gdy usłyszał charakterystyczny szum wodospadu zorientował się iż kiedyś tutaj zawitał wraz ze ślepym ojcem na jego spotkanie z dawnym uczniem, a teraz przywódcą Wody.
I nie był tu sam. Już z oddali woń nieznanego osobnika podrażniła czułe nozdrza i nakazała ostrożność. Uważnie miarkując każdy krok, mając oczy szeroko otwarte i uszy nastawione na wyłapanie nawet najbardziej cichego odgłosu przemieścił się powoli kilka ogonów naprzód aż ujrzał ją. Nieznana samica pachnąca Stadem Wody o barwnym futrze, która nie wzbudzała instynktownego poczucia zagrożenia. Przystanął, zachowując odpowiedni dystans dziesięciu ogonów aby jej nie przepłoszyć i dać dość czasu na reakcję. Nabrał powietrza w płuca nie do końca wiedząc jak powinien rozpocząć konwersację.
– Promienie Złotej Twarzy przebyły ogromny dystans by rozświetlić twoje tęczowe futro – palnął nie mając lepszego pomysłu.

: 02 mar 2017, 17:56
autor: Obojętny Kolec
Drgnęła na dźwięk nieznajomego głosu. Długie uszy skierowały się ku źródle dźwięku jeszcze zanim podążył tam wzrok. Plusk wody zagłuszył kroki czarnego smoka, sprawiając, że kompletnie zaskoczył zamyśloną Tęczową. Samiczka obróciła się na płaskim kamieniu i posłała w jego kierunku łagodny uśmiech.
Gdyby zastanowić się nad słowami jakie padły z jego pyska, to... nie miały żadnego sensu, ale samczyk prawdopodobnie chciał wyrazić nimi komplement. Tęczowa zwinnie skoczyła na brzeg strumienia, z dala od zimnej wody. Odruchowo otrzepała się, wzburzając barwne futro. W końcu znów obróciła smukły pysk w stronę nieznajomego.
Dzięki, choć obawiam się, że Złota Twarz, jak tutaj mówicie, rozświetla futra i łuski wszystkich smoków. – Mrugnęła do niego wesoło i zupełnie inaczej niż samiec, nie miała zamiaru zachowywać grzecznego dystansu. Zbliżyła się na wyciągnięcie łapy, dzięki czemu zapach obojga był doskonale wyczuwalny. Odetchnęła wonią pyłu i siarki, tak charakterystyczną dla jednego ze stad. Ognisty. Tęczowa spotkała już kiedyś jednego z nich i bardzo dobrze wspominała czas spędzony w jego towarzystwie. Nieznajomy samczyk nawet nieco go przypominał, był jak on zupełnie czarny, lecz sporo mniejszy. Może byli spokrewnieni? Chyba, że smoki Ognia charakteryzowały się czernią łusek. Niewiele wiedziała na ich temat lecz to jedynie zachęcało ja do pogłębiania swojej wiedzy.
Ale z jednym się zgodzę. – Podjęła po chwili. – Futro jest tęczowe, a od jego barw noszę imię. Tęczował Łuska. – Spojrzenie radosnych złotych ślepi prześlizgnęło się po sylwetce samczyka. – Tobie pasowałoby czarny, ale jak cię zwą? Nie każdy przecież musi przybierać imię od charakterystycznych cech wyglądu.

: 28 cze 2017, 15:55
autor: Mistycznooka
O Bogowie.. jak dzisiaj jest gorąco..
Grota Mistycznej pozostawała przyjemnie zimna jednak.. No trzeba było polować. A polowanie oznacza wychodzenie z groty, a wychodzenie z groty oznacza skwar. Smoczyca właśnie wracała przez tereny wspólne. Bez mięsa, odesłała je od razu do groty by się nie zepsuło w takim ukropie. A sama specjalnie, wybrała taką drogę by móc trochę popływać w zimnym i ukrytym w cieniu Wodospadzie. Małym bo małym ale jakim orzeźwiającym! Smoczyca pływała, co chwile nurkując i wynurzając się. Najchętniej wcale nie wychodziłaby teraz z wody ale.. Niedługo trzeba wrócić.
A może poczeka do zachodu Złotej Twarzy? Albo do jutra?
Jest sens wracać jak jutro i tak będzie musiała lecieć znów w ten morderczy gorąc?