Strona 22 z 31
: 24 sie 2020, 13:51
autor: Wrzawa Wierzb
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Ćmia mrugnęła ze zdziwieniem i przekrzywiła lekko łeb, spoglądając na Poranka. Coś jeszcze? Czy było coś jeszcze, co powinna umieć...? Była praktycznie gotowa do pierwszego długodystansowego lotu, powrotu do obozu i wyleżeniu reszty dnia najlepiej na jakimś wzgórzu. Albo pod drzewem... Zmarszczyła lekko pysk – im więcej teraz zrobią, tym szybciej będzie miała wszystko z głowy. Czas na poświęcenie.
Z westchnięciem położyła się na ściółce, kładąc łeb na wyciągniętych przed siebie przednich łapach. Dobrze byłoby wybrać coś, co nie wymagało wysiłku fizycznego.
– Pyzaty Kolec mówił, że powinnam się nauczyć... mediacji? – Nie była pewna, czy dobrze zapamiętała nazwę. – Potrafisz to robić? Przekonywać? – dopytała z pewnym zaciekawieniem – nie zdziwiłaby się, gdyby Poranek nie zajmował się tym tak szczegółowo, dla niej samej brzmiało to dosyć... enigmatycznie. Prawie jak maddara. Najgorsze było to, że już dawno miałaby to z głowy, gdyby jej spotkanie z Piastunem nie skończyło się przedwcześnie.
: 24 sie 2020, 15:52
autor: Pasterz Kóz
Mediacja... Co prawda jeszcze w życiu żadnego sporu nie rozwiązał, ale uważał, że jako tako ma gadane. Potrafił dogadać się z innymi rasami, zaprzyjaźnić, więc przekazanie takiej wiedzy nie mogło być trudne, a z pewnością kiedyś przyda się Ćmie. Kiedyś.
– Pewnie, że potrafię. Rozsiądź się wygodnie, nie będzie tutaj biegania czy czegoś – powiedział samemu kładąc się na bok na pniu, żeby jednak mieć na nią oko, a jednocześnie, aby poleniuchować. – Mediacja to nauka służąca do rozwiązywania sporów oraz pomagająca zaskarbić sobie... Hm... Zaufanie chociażby drapieżnika. Jeśli chcemy mieć kompana to trzeba wiedzieć jak się zachować. Zaoferować jedzenie, dać kamyk w przypadku cienia, swoim zachowaniem pokazać zaufanie. Niektóre zwierzęta będą bardziej ufne, jak nakarmisz je i odsuniesz się, dasz im przestrzeń, inne zaś jeśli całkowicie położysz się na ziemi i będziesz udawała całkowicie nieprzejętą obecnością zwierzyny. Potem trzeba wytworzyć więź, ale to już działka maddary. Co gatunek i charakter to metoda. Swojego kruka oswoiłem świecąc mu kamieniem szlachetnym i kładąc go na ziemi, żeby się nim pobawił – uśmiechnął się na wspomnienie początku przyjaźni z Brodaczem. – Teraz zadanko dla Ciebie... Hm... Najpierw klasycznie ze sporem dwóch stron w której Ty nie jesteś uczestnikiem. Dwa pisklaki znalazły bardzo, bardzo ładny kamień, może nawet szlachetny. Oboje kłócą się o niego i żaden nie chce oddać, no bo przecież każdy z nich zauważył go wcześniej! Co byś zrobiła w takiej sytuacji? – spytał na początek. Zobaczymy jak sobie poradzi.
: 03 wrz 2020, 14:49
autor: Wrzawa Wierzb
Ćmia wyraźnie zaciekawiła się fragmentem o oswajaniu zwierząt – widziała, że wiele smoków takie ma, ale nigdy nie zastanawiałą się... skąd. Widziała łosia, żurawia, kuropatwę... A, i cień Mango, jedyny oswojony drapieżnik, którego na razie spotkała.
Chciałaby mieć własnego kompana. Nasłuchała się już na temat tego, jak niebezpieczne istoty można spotkać poza obozem, ale dla czegoś takiego chyba warto było spróbować. Zresztą to nie musiało być od razu coś groźnego, nawet gołąb by jej wystarczał. Po prostu była ciekawa.
Słysząc zadanie Poranka, mrugnęła ze zdziwieniem. Pisklaki walczące o kamień? Brzmiało to dla niej dosyć obco, choć... chyba rozumiała. Pisklęta Basiora wyglądały na takie, które mogłyby się posprzeczać o jakąś błyskotkę.
– Mogą się nim bawić wspólnie... albo na zmianę, przez jeden dzień jedno, a przez następny drugie – zaczęła snuć swoje rozważania. Zmarszczyła lekko pysk. – Tylko pewnie zaraz go zgubią. Mogą też poszukać razem kolejnego. Jak znajdą, to oba będą zadowolone, a jak nie... to może zdążą zapomnieć?
Sama szybko zapominała o takich rzeczach, bo ciekawostek było wręcz za dużo. Mentalność pisklęca musiała działać podobnie.
: 04 wrz 2020, 15:21
autor: Pasterz Kóz
Pokiwał głową słuchając Łuski, chwilę podumał nad jej odpowiedzią i dopiero po tym przemówił.
– Musisz myśleć o wadach i zaletach każdego rozwiązania. Jeśli dasz im kamyk, żeby bawili się na zmianę, każdy co drugi dzień, to rodzi się pytanie kto pierwszy będzie się nim bawił i dlaczego akurat on? Do tego dochodzi konieczność dopilnowania, żeby oddać kamyk, a jak się już coś dostanie to nie jest łatwo oddać – zauważył. – Jeśli będą szukali kolejnego to nadal któryś musi mieć tego już znalezionego, kolejny problem. Do tego może skończyć się to tak, że ten co ma już kamyk znajdzie kolejny i ten też będzie chciał dla siebie, no bo to on go znalazł, co nie? Pisklaki mają nieco inne myślenie na początku, takie... Prostsze, o. Najlepiej byłoby im zabrać go i powiedzieć, że skoro nie umieją się zachować to nie należy im się kamyk. Czegoś ich to nauczy, choć nieco to okrutne. A nawet jak zabierzesz, a potem ich zajmiesz czymś, pokażesz jakieś magiczne sztuczki czy coś, to zapomną o całej sprawie – podsumował. Oczywiście to rozwiązanie też miało luki jak każde, aczkolwiek nigdy nie ma idealnego rozwiązania, można tylko dążyć do ideału. Takie już było to życie.
– Powiedzmy, że jest dwójka kandydatów na Przywódcę po odejściu poprzedniego z powodu wieku. Zdania są podzielone, krzyki, kłótnia, wytykanie sobie wad. Jak w takim chaosie ustalić kto nadaje się bardziej?
: 07 wrz 2020, 12:41
autor: Wrzawa Wierzb
Ćmia leżała i słuchała uważnie Poranka, spoglądając na niego od dołu. Miała całkiem.. ciekawą perspektywę. Nie patrzyła jeszcze na smoka pod takim kątem – przynajmniej nie odkąd przerosła przeciętne lisy.
Nie miała jak kiwać głową w takiej pozycji, więc co jakiś czas leniwie mrugała srebrnymi ślepiami. Podejście Wojownika do takiego sporu było znacznie składniejsze od jej nieprzetrawionych porządnie myśli. Przewidywał znacznie dalej, brał pod uwagę zalety i wady rozwiązań i kolejne możliwe problemy. Ochoczo skorzysta z takiego schematu działania.
Nie spodziewała się tylko rozwiązania, które morski zaproponował. Na tym chyba polegało wychowywanie piskląt – nie miała pojęcia, sama nie miała z kim się spierać. Ciekawe, skąd on wiedział?
– Kto się kłóci? – spytała zaskakująco szybko po tym, jak Poranek przedstawił jej kolejny dylemat. – Jeśli kandydaci, to... żaden nie jest odpowiedni. To nieodpowiedzialne. Pewnie w rozmowach z innymi Przywódcami też nie potrafiliby zachować spokoju – zauważyła, marszcząc lekko pysk. Sama nie chciałaby wybierać między takimi. Już w takiej sytuacji... sama by się zgłosiła... choć potem by pewnie żałowała. – Od razu prowadzą do rozdarcia w stadzie, zanim któryś zostanie Przywódcą.
Krótka przerwa – Kleryczka wyraźnie zbierała myśli. To nie był jedyny możliwy scenariusz, a i nie rozwiązywało to jeszcze całego problemu.
– Wtedy... Poprzedni Przywódca powinien szukać innch kandydatów w stadze. A jeśli nie ma dobrego, to poczekać, aż się zjawi. – Mógł się nie zjawić. Ale warto by było spróbować, prawda? Myślami przywołała długie dyskusje na temat roli Przywódcy, których świadkiem była na spotkaniu z Prorokiem. – A jeśli wszyscy się kłócą, to trzeba najpierw uciszyć smoki i zacząć od początku. Kandydaci przedstawiają swoje podejście. Smoki głosują na bardziej odpowiedniego.
: 08 wrz 2020, 14:35
autor: Pasterz Kóz
Leniwie przeciągnął się leżąc na pniu i ziewnął niezbyt dyskretnie, choć oczywiście nie z powodu nauczania czy ich konwersacji, po prostu było tutaj dosyć wygodnie i przyjemnie. Chętnie zdrzemnąłby się tutaj, choć tak właściwie mogłoby to być raczej niebezpieczne miejsce na zbyt długie chwile nieuwagi.
– Kłótnie bywają korzystne, aczkolwiek rzeczywiście nie powinny one mieć miejsca, jeśli nie miały dobrych podstaw. W końcu Przywódca nie może dawać sobie wejść na głowę innym i musi bronić swojego zdania, a przede wszystkim swojego stada. Wracając, rozdarcia w stadzie są oczywiście złe, ale miewają miejsce przy takich wyborach – ciekawe czy nadałby się na tak ważne stanowisko. – Powiedzmy, że obecnie jeszcze rządzący Przywódca z racji wieku nie może już rządzić, zaś nie ma innych chętnych kandydatów. Jest tylko ta dwójka, która już jest doprowadzona do porządku i teraz przedstawiają swoje zdanie – wraz z tymi słowami wstał z pnia i obrócił się, pokazując Ćmiej swój lewy profil. Wpadł na genialny pomysł. Odchrząknął cicho, poprawił układ łap, po czym wziął głęboki wdech i... Uderzył zaciśniętą pięścią w pień!
– Ja będę dobrym Przywódcą! – ryknął głośno, odstraszając tym samym ptaki z okolicznych drzew. – Jako doświadczony Wojownik wiem, że musimy walczyć o swoje, zdobyć kolejne tereny i pokazać innym naszą siłę. Nie możemy być bierni i oddawać innym swoich terenów za jakiegoś pisklaka, albo wyrwiemy go ze szponów wroga siłą, albo pomścimy go i napoimy ziemie naszych przodków krwią wrogów! Jeśli zgodzimy się na niekorzystne dla nas warunki to zawsze będziemy już wykorzystywani! – zakończył płomienną, choć wręcz pompatyczną przemowę. Z pewnością poderwałoby to parę serc do walki. W trakcie tego gadania energicznie gestykulował oraz wymachiwał pięścią, unosząc ją ku niebu jak gdyby chciał prezentować swoją siłę. Pierś trzymał dumnie wypiętą, aby godnie się prezentować.
Nagle jednak obrócił się tym razem prawym profilem do Ćmiej, a jego postawa nieco się zmieniła. Lekko się zgarbił, końcówka spokojnie uderzała w pień, łapy były blisko siebie. Bez zbędnej gestykulacji, zaś teraz przemówił spokojnym, wręcz nieco nudnym tonem.
– Ten pisklak jest jednym z nas i należy go chronić. Oddamy pustynię za niego, zaś później będziemy pilnowali, aby taka sytuacja już więcej się nie powtórzyła. Wymusimy na stado porywacza, żeby nigdy więcej tego już nie zrobili, bo inaczej konsekwencjami będzie wojna. Trzeba myśleć o rodzicach, nikt nie chce stracić swojego dziecka. Powinniśmy spokojnie z nimi porozmawiać, ustalić pewne warunki paktu o nieagresji i żyć w pokoju, unikając rozlewu krwi, ponieważ w wojnie nasi też mogliby stracić życie – skończył, po czym obrócił się już przodem ku Ćmiej i uśmiechnął się zielonymi zębami. Miał nadzieję, że teatrzyk się podobał, ale teraz w powietrzu wisiało nieme pytanie "kogo byś wybrała i dlaczego?". Musiała rozważyć wszystkie za i przeciw.
: 09 wrz 2020, 13:37
autor: Wrzawa Wierzb
Na ziewnięcie Poranka Kleryczka odruchowo odpowiedziała tym samym szerokim rozwarciem szczęk, a następnie cichym kłapnięciem. Na chwilę nawet przymknęła ślepia, ale że nie było to zbyt bezpieczne – już była w pozycji leżącej, a ciepłe powietrze sprzyjało zasypianiu – zaraz podniosła łeb wyżej, starając się słuchać swojego nauczyciela. Wreszcie coś na myślenie, a ona miała przysypiać? Nie zgadzała się na to.
Skinęła łbem, gdy Wojownik doprecyzował przedstawioną sytuację. Nie była najlepsza – tylko dwóch kandydatów, między którymi trzeba było wybrać... Wzdrygnęła się wyraźnie na nagły ryk granatowego, z początku nie rozumiejąc co się dzieje – nie słyszała jeszcze o jego ambicjach przywódczych – ale zaraz zrozumiała. Odgrywał oba smoki, właściwie kontynuował scenariusz, tak jak ona sama zarysowała: kandydaci przedstawiają swoje stanowiska, a ona miała wybrać. A sama sytuacja była bliźniaczo podobna do tej, o której mówiła niedawno Lepka, między Ziemią a Plagą.
Pierwsza przemowa, mimo swej intensywności lub być może właśnie przez nią, nie porwała Soli do walki. Zmrużyła lekko ślepia, a błona na jej łbie delikatne się złożyła. Krzyki mogły być przekonujące dla niektórych, ale od razu poczuła, że pod dumą i determinacją tej wersji Poranka nie kryło się wiele... sensu. Drugiego profilu wysłuchała z łagodniejszym wyrazem pyska. Ale to, co jej się podobało, niekoniecznie było dobre, prawda? Nadal musiała to przemyśleć.
– Oba podejścia mogą być właściwe. Pytanie tylko, czy stado jest gotowe na walkę – zaczęła ostrożnie po kilkunastu uderzeniach serca. – Czy porywacze nie są silniejsi, czy uzdrowiciel ma wystarczająco ziół, żeby zająć się rannymi. Jeśli stado jest przygotowane, można zaryzykować. – Próbowała bardziej pozytywnie rozpatrzeć perspektywę pierwszego ze smoków, ale nie, nie dawała rady. Jego plan działania miał zbyt wiele luk, a wskazała dopiero pierwszą. Wzięła głęboki wdech.
– Tyle że walka ryzykuje życie nie tylko pisklęcia, ale też innych smoków. Ten smok nie myśli o konsekwencjach ani o innych smokach ze stada, tylko o dumie. Chce być Przywódcą dla siebie samego – skonstatowała, sama lekko zdziwiona tym stwierdzeniem. Nie spotkała jeszcze takiego smoka jak ten wyimaginowany. Chyba że Plagijczycy... Oni brzmieli trochę podobnie w trakcie Spotkania. Zbyt pewni siebie. – Pustynia... chyba nie jest ważnym obszarem. Można z niego zrezygnować, to mniejsza strata niż jeden smok. Albo nawet kilka. Drugi smok myśli o tym, co stanie się później. O pakcie i o.. możliwej wojnie. Jego wyjście jest bezpiecznejsze. I pozwoli stadu zebrać więcej sił na wypadek wojny.
: 09 wrz 2020, 22:23
autor: Pasterz Kóz
Uważnie wysłuchał słów młodej uczennicy, rozważając jej słowa i porównując ze swoimi przemyśleniami. To nie było tak, że znał odpowiedź, problemy wymyślał na bieżąco, ale dokładnie je analizował przed ich opowiedzeniem oraz po tym. W końcu nie był nieomylny.
– Oczywiście, bez szczegółowych informacji ciężko podjąć decyzję, aczkolwiek tylko teoretyzujemy. Dobrze, że zwróciłaś uwagę na jakiekolwiek szanse wygrania wojny, a nie po prostu ją odrzuciłaś, bo jest zła, niedobra i be – pochwalił. Obiektywne myślenie jest ważne w mediacji, bo kierując się własnymi przekonaniami skupiamy się tylko na jednej ścieżce, za to nie widzimy tysiąca dookoła nas. Na pewno istniały sytuacje w których wojna była najlepszym rozwiązaniem, choć mogłaby się wydawać moralnie sprzeczna albo wymagałaby poświęcenia swoich.
– W tej sytuacji nie ma jedynego słusznego rozwiązania. Życie nie jest czarno-białe, nie ma tylko dobra i zła, ponieważ jest wiele odcieni szarości. Gdyby stado porywaczy było słabe, to wojna byłaby strategicznie słuszną decyzją. Jeśli jednak nie mamy pewności co do naszego zwycięstwa, to rzeczywiście lepiej jest zbierać siły. Wiesz, oddać kawałek pustyni, ale zyskać później góry, lasy i rzeki. Przegrać bitwę, ale wygrać wojnę. Nie zjeść teraz jabłka, ale zasadzić pestkę w ziemi i za jakiś czas cieszyć się dobrodziejstwem drzewka. Dlatego uważam, że myślenie perspektywiczne drugiego smoka jest jak najbardziej słuszne i to on powinien władać. Teoretycznie. Bo mogłoby wyjść, że się myli, nikt jednak nie wie co będzie jutro – uśmiechnął się na zakończenie do Ćmiej i kiwnął głową, na znak zgody z jej słowami. – Myślę, że rozumiesz już na czym polega mediacja. Pamiętaj, obiektywizm, perspektywiczność, argumentacja i opanowanie – podsumował i przechylił głowę na bok z niemym pytaniem "czy coś jeszcze?".
//Raport – Mediacja I
: 14 wrz 2020, 15:57
autor: Wrzawa Wierzb
Wojna miała być... zła? Nie przyszło jej to do łba, a przynajmniej nie w tak skrajnej formie, jak przedstawił to Poranek. Sens walk czasami jej umykał, prowadenie wojen zamiast ekspansji na zewnątrz też – ale chyba z jakiegoś powodu tak było. Tylko jeszcze go nie znała.
Wysłuchała uważnie reszty wyjaśnień – Wojownik trafniej ubierał w słowa to, co sama próbowała powiedzieć. I to porównanie z drzewkiem... sama chętnie by jakieś zasadziła.
– Szybko – mruknęła, gdy Poranek uznał, że wie już, o co chodzi. Nie było to aż tak trudne, jak się spodziewała, choć w praktyce opanowanie jakiejś dyskusji czy uspokojenie całego stada smoków byłoby znacznie bardziej... wymagające. Jak często dochodziło do takich sytuacji?
Podniosła się wreszcie z ziemi i przeciągnęła, przednie kończyny kładąc przed sobą.
– Dziękuję – dodała sztywno po dłuższej chwili – chyba wypadało. Spędziła z Porankiem z pół dnia na naukach. – Wrócę już do obozu – dodała, unosząc łeb ku górze. Czuła już zmęczenie gromadzące się w jej powiekach. Odczekała jeszcze chwilę, zerkając na nauczyciela – czy też planował wracać? – po czym wybiła się z tylnych łap i rozłożyła szeroko skrzydła. Leniwie zaczęła szybować w kierunku terenów Ziemi. Uczucie wiatru na łuskach było zaskakująco przyjemne.
//zt
: 21 wrz 2020, 23:35
autor: Pasterz Kóz
Uprzejmie uśmiechnął się w odpowiedzi na podziękowanie. Jego powinnością było nauczanie młodych Ziemnych, zwłaszcza jeśli należeli do rodziny i takie tam. Wiadomo o co chodzi.
Kiwnął głową na informację o końcu nauki i powrocie do obozu.
– Świetnie się składa, akurat też należę do tego samego stada, więc możemy razem polecieć – powiedział żartobliwie, uśmiechając się przy tym szeroko, po czym ruszył zaraz za Kleryczką, rozwijając swoje skrzydła i wzbijając w powietrze. Odpocznie sobie w jaskini, sporo ostatnio nauczał.
//Zt
: 07 lis 2020, 14:00
autor: Dziedzictwo Wojny
Młody plagijczyk wybrał Ukryty zagajnik w zasadzie przypadkiem Po prostu szedł przez siebie, z torbą matki przewieszoną przez szyję, skrywającą w sobie część zdobyczy z ostatniego polowania. Czaszka alpaki była już wyczyszczona z mięsa i innych miękkich cząstek, jak oczy czy chociażby mózg. Kremowa, niemal biała kość była dziwnie piękna, a jednocześnie dla wielu odrażająca. Chyba obsesje były dziedziczne, bo podczas gdy Rakta miała obsesję na punkcie krwi, Ragan "ukochał" sobie kości. Idąc przez Dziką Puszcze zauważył zagajnik,który wydawał się względnie spokojny. Pośród nagich drzew i dywanu kolorowych, opadłych liści jego białe futro wyraźnie odcinało się od otoczenia, więc skryte miejsca na uboczu natychmiast przykuło jego uwagę. Towarzystwo nigdy nie było mu potrzebne.
Odgarnął łapą liście, siadając wygodnie i wyjął z torby oczyszczoną czaszkę alpaki. Kość była twarda, ale nie tak jak jego pazury. poobracał trochę czaszkę w łapie, a potem położył ja na ziemi, układając się wygodniej tak, by obie przednie łapy były wolne. Czarne szpony prawej łapy położył na czaszce i zaczął szkicować na niej zawiłe, kwiatowe wzory. Powoli, metodycznie nadawał im kształt, poświęcając temu całą swoja uwagę. Należał do tych, którzy szybko się nudzą, ale akurat rzeźbienie w kościach było czynnością, która dziwnie zaprzątała jego uwagę. Akurat to nigdy nie wydawało mu się nudne.
: 07 lis 2020, 21:26
autor: Poszept Nocy
Na nieszczęście dla młodego Plagijczyka który ewidentnie nie szukał towarzystwa, właśnie ono mu się trafiło. Bo choć Zagajnik był bardziej skrytym przed ciekawskimi spojrzeniami miejscem, to jeśli już ktoś znalazł się w środku – ciężko było nie zauważyć białego futra.
Działało to oczywiście w obie strony, więc gdy specyficzna, przechodząca kompania zobaczyła Adepta – ten jednocześnie mógł natychmiast wypatrzyć dwie białe postacie, a później nieco mniejszą, ciemną pomiędzy nimi.
Akaer wybierał cichsze i mniej uczęszczane ścieżki, zarówno dla własnego spokoju, jak i by nie przeszkadzać innym. Jego nowe serce było słabsze, a duch niezmiennie cierpiał samotność. Przespał kilka księżyców żałoby, za co zapewne Rakta sprała by mu zad jak przy odkurzaniu skór z groty na wiosnę. Przyjemny chłód i wydarzenia w Ogniu obudziły Piastuna, który spacerował w melancholijnym nastroju tam gdzie poniosły go łapy, a wraz z nim oczywiście potężne gryfice.
Piastun zatrzymał się gdy zobaczył że nie jest sam, a wraz z nim jego towarzyszki. Pachnący plagą samiec wyglądał na młodego, więc obu gryficom ślepia zaświeciły się jak na widok góry kamieni szlachetnych – kochały wszystko, co stało obok piskląt. Ognisty skinął delikatnie łbem na powitanie, a na jego pysku pojawił się łagodny uśmiech. Kolory samczyka przywoływały najpiękniejsze wspomnienia z życia samca, a do tego torba wyglądająca tak podobnie, niemalże identycznie...
– Czaszki ekimm byłyby bardzo wdzięcznym materiałem. – Odezwał się, zatopiony w myślach, wspominając dwie głowy które położył tyle księżyców temu przed Raktą by zdobyć jej serce.
: 08 lis 2020, 11:36
autor: Dziedzictwo Wojny
Czasami podejrzenia nasuwały się same – im mniej pragniesz towarzystwa, tym większa pewność, że los ześle ci na drogę innego smoka. W tym przypadku smoka i dwa gryfy, oba białe. Gdyby nie czerwone plamy na pysku, łapach i końcówce ogona, Ragan z daleka wyglądałby jak trzeci gryf. oczywiście sam smok, zajęty rzeźbieniem w kości był tak skupiony na swoim zadaniu, że nie zwracał większej uwagi na swoje otoczenie. Nie było to bezpieczne, ale nawet pomimo młodego wieku zdążył zauważyć, ze ataki na niczego niespodziewającego się smoka ze strony pobratymców, nawet tych z innych stad, raczej się nie zdarzają. Dopiero gdy liście wyraźnie zaszeleściły pod ciężarem łap zbliżającej się trójki, jego trójkątne uszy poruszyły się w stronę hałasu, a spojrzenie złotych oczu oderwało od czaszki alpaki, kierując się ku intruzom. Lekkie ukłucie irytacji było niemal niezauważalne, ale dla nieprzywykłego do emocji Ragana wciąż stanowiło pewna odskocznię od rutyny, która rozkoszował się w duchu, obserwując nieznajomego smoka.
A może znajomego? Przypominał sobie, że widział go na spotkaniu z innymi gó... Pisklętami i młodymi smokami oraz tym całym Prorokiem. Woń siarki, dymu i spalenizny, jaka doleciała do jego nozdrzy wskazywała na stado ognia, z którymi podobno mieli sojusz. Ragan szybko sklasyfikował nieznanego smoka i jego dwa zwierzaki jako "niestanowiące zagrożenia" i dostosował do tego swoje zachowanie. Przerwał rzeźbienie, nie chcąc, by rozproszenie uwagi zniszczyło jego dotychczasową pracę i podniósł się lekko, odkładając czaszkę alpaki na głos. Z uprzejmym zainteresowaniem w oczach – oczywiście jak większość tego, co robił doskonale udawanym – spojrzał na ognistego i skinął mu lekko głową na przywitanie. Nie uśmiechnął się, bo to byłoby już za dużo i wypadłoby nienaturalnie. Kto uśmiecha się do obcych, poza idiotami, o których tak lubił wspominać Bjallvar?
– Dziękuję za radę. W rzeczach pozostawionych mi przez matkę rzeczywiście znalazłem parkę ładnych czaszek, które prawdopodobnie należały do ekimm. Być może w następnej kolejności ozdobie właśnie je – Jego głos był spokojny, wyważony i gładki jak aksamit, a on bardzo uważnie pilnował jego artykułowania. Jednocześnie pozwalał, aby wraz z uprzejmością zabrzmiała w nim nuta ostrożności. Przecież rozmawiał z kimś obcym, więc taka czujność była naturalną reakcją, prawda? Po chwili zastanowienia uznał, że powinien powiedzieć coś jeszcze, więc postanowił kontynuować temat rozpoczęty przez ognistego.
– Na razie nie ruszam jej rzeczy bardziej, niż jest to potrzebne. Gdy znajdę własna jaskinię, przeniosę je i dopiero wtedy uznam za własne, mogąc robić z nimi to, co z własnoręcznie zdobytymi kośćmi – wyjaśnił, co poniekąd zgadzało się z faktami. Po co przebić w cudzej grocie, skoro potem będzie musiał to wszystko przenosić, żeby upiększyć własną jaskinię po swojej myśli. Dawne lokum maki nie odpowiadało jego gustowi. Za dużo światła, labiryntów, piasku i żmij, które Rakta hodowała z sobie tylko znanych powodów.
Nie wiedział, że rozmawiał ze słońcem swojej matki. Nie miał świadomości, że ze wszystkich żyjących smoków, był dla niej najważniejszy. Ważniejszy nawet od stada cy przybranych sióstr. Gdyby wiedział, czy potrafiłby to zrozumieć? Chyba nigdy do końca. podobne uczucie, emocje o tak potężnej sile były mu całkiem obce. No i był za młody by nawet myśleć o relacjach pomiędzy partnerami. W tym jednak momencie postanowił posłużyć się czymś, co działało w większości przypadków – pochlebstwem.
– Czy te dwie wspaniałe istoty należą do ciebie? Nigdy nie widziałem gryfów, ale ich majestat wprost zapiera dech w piersi – pochlebstwa działały najlepiej, gdy były szczere. W tym przypadku były. Szczypta zachwytu w głosie nie powinna zaszkodzić, dlatego plagijczyk dodał go w odpowiednim momencie. Ragan w przeciwieństwie do Rakty naprawdę potrafił docenić piękno. Ona co prawda też je dostrzegała, ale kompletnie nie znała się na sztuce. Za to klejnoty i biżuteria...
: 14 lis 2020, 9:58
autor: Poszept Nocy
Akaer oczywiście kojarzył niejasno samczyka ze spotkania z Prorokiem, ale tam zebrały się pisklęta wszystkich stad. Jako stary smok był bardziej... Widzialny, niż pojedyncze pisklę w tłumie innych, niezależnie od ubarwienia i zapachu. Jednak teraz, gdy widział tylko jego, miał wrażenie jakby patrzył na własne dziecko. Może wiek i tęsknota rzucały mu się już na starczy łeb? Gdy już wydawało się, że wstał i godnie doczeka śmierci, by później nie słuchać w Zaświatach trucia ukochanej, że bez niej był bezużytecznym przykryciem podłogi w grocie.
Dlatego jedynie uśmiechnął się, silnie trzymając się na wyprostowanych kończynach, choć nieswoje serce kłuło delikatnie. Nie mógł jednak powstrzymać nuty melancholii. W pewnym wieku już chyba wolno?
– Rakta potrafiła docenić piękno czaszek. – Wypuścił powietrze nosem z odrobiną czułego rozbawienia, wspominając bardziej do siebie niż do swojego młodego rozmówcy. – Z pewnością Twoja grota będzie wspaniałym miejscem. Sam pracuję raczej drewnem czy kamieniem, choć zdarzył się i kamienie szlachetne. Może ciekawie wyglądałyby czaszki z kamieniami wprawionymi w oczodoły.
Brzask wydała z siebie pomruk zadowolenia, gdy usłyszała pochwałę. Była niezwykle dumnym i pysznym stworzeniem. Jutrzenka, znacznie młodsza, nie pogardziła pochlebstwem i zakołysała ogonem. Smok zaśmiał się krótko na błyskawiczne podlizywanie się kompanek Plagijczykowi.
– Tak, to moje kompanki. Brzask i Jutrzenka. – Wskazał kolejno gryfice. – Obawiam się, że jeśli im pozwolisz to Cię otoczą jak pisklę. Są świadome że nie jesteś maluchem potrzebującym ochrony, ale uwielbiają młode smoki, a Twoje futro i barwy dobrze im się kojarzy.
Gryfice, żywy dowód jego słów, wpatrywały się w Ragana jak żywiołak w kamień szlachetny.
: 19 lis 2020, 16:07
autor: Dziedzictwo Wojny
Zakołysał lekko puchatym ogonem, spoglądając na Piastuna spod półprzymkniętych powiek. Tak, by ognisty nie mógł dostrzec błysku wyrachowania skrytego pod niewinnym uśmiechem. W rzeczywistości Ragan po prostu starał się odczytać swojego rozmówcę na tyle dobrze, by móc dostosować do niego swoje zachowanie. Dziwna nuta w głosie smoka była mu całkiem obca i nierozpoznawalna, a on sam nie potrafił rozróżnić emocji innych smoków. Jedynie ich zachowanie, drobne gesty, czasem nawet niezauważalne tiki podpowiadały mu, co może odczuwać jego rozmówca. Zanim jednak zastanowił się nad tym wystarczająco dobrze, jego uszy zastrzygły z uwagą, wychwytując znajome imię.
– Znałeś moją matkę? – Zapytał natychmiast, nie zdając sobie sprawy z tego, że rozmawia właśnie z partnerem swojej matki. Słońcem Rakty, dla którego dosłownie straciła serce. Oczywiście jego część należała również do Viliara, ale jego matka była wystarczająco skomplikowana, by jedno wcale nie kolidowało z drugim.
Sugestia oprawienia jego "rzeźb" w kamienie szlachetne przypadła mu do gustu. nie byłoby mu żal stracić kilu kamyczków dla sztuki, w końcu istniały po to, by ich używać. Może w oczodoły czaszki Rakty wprawi jakieś kamienie? Tylko jakie?
– Opowiesz mi o niej? Niewiele o niej wiem – poprosił grzecznie, zabarwiając swój głos odpowiednia dawką prośby, z minimalną nutą smutku i tęsknoty, których przecież nie odczuwał, nie będąc w stanie poznać rodzicielki. Lub w zasadzie żadnego z rodziców.
Potem ponownie przeniósł wzrok na gryfice, dostrzegając ich spojrzenia. Cóż, skoro widziały w nim taki skarb, to zrobi im ta laskę i pozwoli na to. W końcu był znacznie bardziej cenny niż kamienie szlachetne.
– Cóż... Nie jestem pewny, na czym polega to "otoczenie jak pisklę", ale jeśli naprawdę tego chcą... – pozwolił niepewności zabrzmieć w swoim głosie, lekko kuląc się, jakby oczekiwał ciosu. Ot, biedne stworzonko, spodziewające się najgorszego. takie niewinne i wymagające opieki, nieznające ciepła i miłości...
: 16 lut 2021, 20:05
autor: Prostota Czerwi
Od łowów trzeba było czasami odpoczywać. I od nieprzyjemnej atmosfery w Pladze. Szarlotka wybrała szwendanie się po lasach, borach, gajach, zagajnikach i tym podobnych. Spędzała swój czas na cichym medytowaniu gdzieś z dala od smoków.
Ostatnio upodobała sobie właśnie ten zagajnik. Był na terenach Wspólnych, ale zapach obcych smoków powoli znikał z tego miejsca. Miała prawie pewność, że nikogo tutaj nie było przed jej dołączeniem do Plagi. Wreszcie spokój!
Odpoczywała sobie tak na drzewku, czuwając z łbem uniesionym wysoko do góry. Jej ślepia były zamknięte, a oddech spokojny i głęboki.
Tylko niektóre nieprzyjemne myśli zdawały się próbować przeniknąć do jej świadomości, wciąż rujnując praktykę.
: 17 lut 2021, 13:14
autor: Ołtarz Wyniesionych
Postanowiła w końcu zwiedzić Tereny Wspólne. Była praktycznie zamknięta na Plagę i nawet... nawet tego nie zauważała. Horgifell było całościowo zamknięte, smoki nie opuszczały tego miejsca, bo się po prostu bały. Tam czekała ich śmierć, tylko we własnym państwie byli bezpieczni. Veir nigdy nie przestała w to wierzyć, Plaga jednak wydawała się miejscem o wiele bardziej spokojnym. Nowa rodzina, nowe zasady. Zauważyła, że członkowie jej stada o wiele częściej opuszczają jego granice, nie było to co prawda codziennością, ale jednak. Jaką pewność mają, że tam przeżyją? Horgifellijka długo się z tym zbierała, ale postawiła w końcu udać się na małe rozeznanie terenu. Była jak mała owieczka, która po raz drugi, może trzeci widziała otwarty świat. Szybko znalazła się w Dzikiej Puszczy, wszystko było tak inne... porównanie Wolnych Stad z Essyanem było niemożliwe. Fioletowołuska cały czas oglądała się za siebie, mimo iż wcześniej zdążyła raz brać udział w oglądaniu jakichś śmiesznych zawodów w tworzeniu śnieżnych figur. Na ten moment było bezpiecznie, połowicznie więc się rozluźniła. Szybko jednak wyczuła znajomy zapach, co nieco ją zdziwiło. Nie był to zapach jej własny, a kogoś z Plagi. Ruszyła za tropem i w końcu znalazła się Ukrytym Zagajniku, dosyć daleko od nowego domu. Z daleka dostrzec mogła Stoicką. Odetchnęła z ulgą. Khardah nie zabraniał im wychodzenia z Obozu, ale mimo wszystko nadal w głowie miała słowa Wybrańca, który był temu jawnie przeciwny.
– Znalazłam cię po zapachu. Witaj Szarlotko. – Rzuciła spokojnie do znajomego jej już pyska, a następnie podeszła bliżej, ostatecznie zatrzymując się pod samym drzewkiem. Mogła z góry widzieć Szarlotkę, ale nie zamierzała się wspinać na drzewa.
– Nie boisz się opuszczać terenów Plagi? – Zaczęła spokojnie, choć to samo pytanie mogłoby być zadane jej samej, a tutaj odpowiedź byłaby bardziej skomplikowana.
– Nawet spokojne miejsce... przynajmniej nie płonie. – Dodała na koniec, a potem na wzór Szarlotki – przerzuciła się na coś w stylu połowicznej medytacji, nie chciała jednak jednocześnie uciekać od rozmowy, w końcu sama tutaj przyszła. Myślami wracała tu do Szarlotki, tu do własnego łba.
: 18 lut 2021, 8:50
autor: Prostota Czerwi
Szarlotka otworzyła oczy. Wszak brzydko ignorować swoich pobratańców, a ona akurat mogła skończyć praktykę na dzisiaj.
– Po zapachu? A jak pachnę? – zapytała ze szczerym zaintrygowaniem. Po chwili przeciągnęła się niczym kot – nie, niczym łasica – opierając się po dwóch skrajnych gałęziach drzewa. Następnie przednimi łapami zaczęła schodzić w dół... tylnymi dalej zwisając po jednej z gałęzi, wokół której owinęła ogon. Przodem korpusu spoczęła na ziemi. Podparła głowę prawymi szponami, przekrzywiając ją lekko.
Wyglądasz jak łasica! Pisklęcy chichot. Wspomnienia nawiedziły ją nagle, a Szarlotka ni stąd, ni zowąd zaśmiała się głośno, tracąc podparcie i zakrywając na chwilę pysk obiema łapami. Drzewo zaskrzypiało pod jej ciężarem, gdy ogon owinął się mocniej wokół gałęzi.
– Przepraszam, to mogło być... inne. Przypomniało mi się coś śmiesznego – powiedziała, patrząc jakby w przestrzeń za Veir.
– Jeśli nie boję się polować wśród drapieżników, to nie boję się terenów Wspólnych – odpowiedziała, już zupełnie poważnie. Tylko na jej pysk wskoczył znowu ten tajemniczy uśmieszek. – Z tego co zauważyłam, to tutejsi bardziej boją się nas, niż my ich. Chociaż nie wiem, z jakiego powodu.
Podparła znowu głowę, tym razem o obie łapy.
– Tak. Nie płonie – powiedziała mechanicznie, jakby zamyślona. – Będzie dużo roboty z posprzątaniem tego wszystkiego. Prawdopodobnie pojawi się dużo spaleńców w okolicy. Myślę o zebraniu drużyny, żeby się za to zabrać. A na wiosnę będziemy wszystko sadzić.
Nagle zlustrowała Veir. Analizująco.
– A ty się boisz wychodzić poza tereny Plagi? – zapytała – Ja bym się bała z tobą zadrzeć. Wyglądasz jak prawdziwa wojowniczka. Troszkę ci zazdroszczę... Skrzydeł, chociażby.
: 19 lut 2021, 22:40
autor: Ołtarz Wyniesionych
Jak tak właściwie pachniała Szarlotka? Chyba zwykłą wonią Plagi, pomieszaną z kilkoma, bardziej naturalnymi elementami, chociaż te były ciężko wyczuwalne w Dzikiej Puszczy. Veir przyszła bardziej za znaną, stadną wonią, chociaż przez chwilę przeszła jej myśl, że to mogła być właśnie Szarlotka. Ona sama pewnie już dawno przesiąknęła wonią Plagi, już raczej nic nie zostało z jej dawnego, kojarzonego zazwyczaj ze świątynnymi kadzidłami zapachu.
– Plagą. Tak jak ja. Ty jednak masz jakąś roślinną nutkę. – Odpowiedziała, ciągle patrzyła się na Stoicką, która teraz przyjęła dosyć dziwną pozycję. Czy ona właśnie połową ciała wisiała na drzewie, a drugą była na ziemi? Jeżeli tak jest jej komfortowo, to czemu nie. Veir nie oceniała, chociaż domyślała się, że Szarlotka miała jakieś drzewne geny, ci to lubią spać na drzewach. Kwestii nagłego napadu śmiechu nie skomentowała, sama raczej rzadko się śmiała... kiedy tak właściwie ostatnio to zrobiła? Wieku temu. Chyba po jednej z nauk w Horgrfoldzie, zazwyczaj wtedy jest czas na zabawę, można się trochę wyszaleć.
– Dobrze, że się boją, niech tak zostanie. To nam daje drobną przewagę. – Rzuciła po chwili, odpowiadając w ten sposób na słowa Szarlotki. Zła reputacja miała swoje wady i zalety, ciężej nawiązać sojusze, ale też i trudniej o potencjalnych, zażartych wrogów. Może Plaga po prostu tak ma?
– Gdybyś potrzebowała pomocy ze spaleńcami – wołaj. Co do sadzenia i wiosny... nawiedziła mnie Alaleya. Nie była pocieszona tym wszystkim, ale przekazała mi olbrzymi kosz z owocami, które nazwała "wiśniami". Bardzo małe, jak dla mnie trochę za gorzkie, ale było ich dużo. Myślałam, żeby stworzyć sad w miejscu spalonej części Boru. Nasion powinno wystarczyć. Co ty na to, Szarlotko? – Owoców nie wzięła ze sobą, schowała je w bezpiecznym miejscu. Nie chciała nosić ze sobą wszędzie tego olbrzymiego koszyka, ale jego zawartość na pewno się im przyda. Uznała, że powinna o tym poinformować Szarlotkę, oraz oczywiście Khardaha.
– Stare przyzwyczajenia. Nasz... Przywódca, on nie pozwalał nam opuszczać granic państwa. Tam nie było bezpiecznie. Nie mogliśmy też wychodzić nocą, zamknięci w grotach i świątyniach. Takie były zasady. – Skomentowała słowa Szarlotki, uśmiechając się delikatnie na wzmiankę o tym, że wygląda jak prawdziwa wojowniczka. To dobrze, bo za taką się uważała. Skrzydła oczywiście były olbrzymią zaletą, ale czasami też wadziły. Ich brak więc miał jakiekolwiek zalety.
: 21 lut 2021, 11:45
autor: Prostota Czerwi
Przypatrzyła się z zaintrygowaniem Piastunce. Przewagę? Ona chyba wolała nie kłócić się wśród swoich. Co to za Wolne Stada, jeśli tylko knują przeciwko sobie? Może im za dobrze, za mało mają konfliktów z zewnętrznym światem, więc muszą wymyślić własne problemy.
– Kiedy Wolne Stada są skłócone: słabną – odpowiedziała jedynie, po czym potrząsnęła lekko ciałem w dreszczu zimna. – Jeśli chodzi o twoją propozycję: bardzo dobry pomysł. Im więcej u nas drzew owcowych, tym lepiej. Chętnie pomogę w swoim czasie.
Nie zdziwiła ją zbytnio historia Veir. Prawdopodobnie państwa tam, skąd pochodziła, były dużo bardziej skłócone niż tutaj.
– Celem Wolnych Stad ma być wspólne przetrwanie. Może u ciebie było inaczej – odpowiedziała. – Ktoś was pilnował nocą? Jakie groziły kary?
Była ciekawa. Chyba nic gorszego od Plagi nie usłyszy?
Zanim Veir jeszcze odpowiedziała, dorzuciła swoją opowieść.
– Ja nigdy wcześniej nie żyłam w takim tłumie. Mój klan był bardzo nieliczny. Czasami czuję się tutaj niekomfortowo z tego powodu. Ale też zasady były bardzo luźne. Wszyscy sobie mogliśmy ufać nawzajem.
: 23 lut 2021, 17:39
autor: Ołtarz Wyniesionych
Słowa Szarlotki w pewnym sensie były prawdziwe, ale jedynie połowicznie. Z jednej strony kłócąc się, marnujemy okazje na zawieranie sojuszy i wspólne rośnięcie w siłę. Wolne Stada byłyby o wiele potężniejsze, gdyby każde stado pomagało innym, każdy atak nieprzyjaciela z zewnątrz, wiązałby się z wypowiedzeniem wojny Ogniowi, Pladze, Wodzie i Ziemi. Wolnym Stadom nie groziłoby niebezpieczeństwo, rozrastałyby się. Jednak jednocześnie stałyby się gnuśne i pyszne, twarde z zewnątrz, ale miękkie w środku. Konflikt musiałby się kiedyś narodzić, to nieuniknione. Taka jest natura smoków. Wtedy nie poradziliby sobie, księżyce pokoju uczyniłyby ich słabszymi.
– Gdy jednak są skłócone, uczą się polegać tylko na sobie. Nie zniszczy ich wtedy jedna, mała iskierka. – Odpowiedziała samiczce, o ile ta chciała dalej ciągnąć ten temat. Veir miała swoje zdanie w tej kwestii i raczej go nie zmieni. Pokój i współpraca czynią ich słabszymi, bardziej podatnymi na rozłamy. Kiwnęła łbem na następne słowa Szarlotki. Mają już zatem ustalone plany na wiosnę. Sad ostatecznie może im się przydać nawet bardziej od lasu. Owoce będą zapewniały stałe źródło pożywienia, o ile oczywiście nie dopadnie ich choroba.
– Zachowywaliśmy głównie relacje handlowe. Odważni przybywali do serca państwa i tam wymieniali się z nami dobrami, tyle wystarczy. Nikt nie dbał o wspólne przetrwanie, tylko o swoje. – Tutaj pewnie nie zdziwiła Szarlotki, gdyż wcześniej zdradziła zalążek relacji, które panowała między "stadami" w jej stronach. Krótko po wypowiedzianych słowach, postanowiła położyć się na ziemi, łeb stał prosto, tak jak i szyja. Łapy były równo ustawione, a ogon zwinięty. Dumna, elegancka pozycja.
– Straż Oddanych. Tylko oni mieli prawo wychodzić nocą, oraz Wybraniec oczywiście, czasami Pierwszy Wyniesiony. O zbiegach mogliśmy już nigdy więcej nie usłyszeć, jeżeli mieli szczęście... stracili łapy, na których wymknęli się ze swych grot i domostw. To jednak nie działo się zbyt często, za mojego życia nigdy. Wszyscy respektowali zasady. – Wytłumaczyła, po czym rzuciła spojrzeniem na znajdującą się nad nią Szarlotkę. Jak mogło być jej wygodnie na tym drzewie? Ziemia była o wiele bardziej stabilna i bezpieczna.
– Co stało się z twoim klanem? – Zapytała dosyć zaciekawiona. To było dosyć oczywiste pytanie, Szarlotka była jego częścią, a teraz należy do Plagi, coś musiało stać się pomiędzy.