Strona 21 z 32

: 01 kwie 2019, 23:16
autor: Nakrapiana Gwiazdami

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Katsuki drgnął, gdy ponownie usłyszał wrzask. Obejrzał się za siebie niepewnie, ciągnąc lekko za koszulę, żeby dać do zrozumienia, że nie chce być zatrzymany. Widząc jednak pewne spojrzenie blondyna, opuścił głowę z rezygnacją i wymamrotał prawie niesłyszalnie:
– K-k-katsuk-ki... A...o... – chłopak zdawał się garbić z każdą kolejną wypowiedzianą sylabą.
Musiał uciekać. Szybko.
Albo znowu poczuje coś, czego czuć nie powinien...

: 01 kwie 2019, 23:20
autor: Kekai
– Katsuki Ao – powtórzył Endo wgapiając się w nieco niższego od siebie chłopca. – Myślę, że zapamiętam – nastąpiła chwila milczenia. – Dopilnuję, żebyś za to zapłacił Katsuki! Jak można być taką cholerną niezdarą?! – wrzasnął ponownie Endo równocześnie odwracając chłopca przodem do siebie i zaciskając ręce na jego ramionach. – Jak masz problem z niewpadaniem na ludzi to tak nie biegaj, Katsuki! – wrzasnął potrząsając chłopcem.

: 01 kwie 2019, 23:43
autor: Nakrapiana Gwiazdami
Co trzeba zrobić w stresującej sytuacji? Oczywiście, że palnąć kompletną głupotę. Tak, jak zrobił to roztrzęsiony Ao:
– J-ja.. J-ja wolę... Jak m-mówią n-na m-mnie... Kac-c-chan... – prawie wyszeptał. Chwilę później zdał sobie sprawę z tego, co powiedział, więc zarumienił się jeszcze mocniej, ostatecznie chyba już wwiercając dziury w ziemi swoim wzrokiem. Poruszył się po raz kolejny, łagodnie próbując wydostać się z uścisku.
– N-napraw-wdę... B-bardzo prz-przepraszam, ż-że spraw-wiłem k-k-kłop-pot... – od napięcia coraz trudniej było mu się wysławiać.

: 01 kwie 2019, 23:50
autor: Kekai
Endo spogląda na chłopca. Wydaje się być niesamowicie przerażony. Blondyn miał wręcz wrażenie, że chłopiec zaraz się rozpłacze. Żeby nie wprawić niebieskookiego w jeszcze większe zakłopotanie, Kin bierze głęboki wdech i wydech na uspokojenie.
– No to niech będzie Kacchan – mówi dużo spokojniej spoglądając na zarumienionego chłopca. – Ja jestem Endo. Endo Kin – przedstawia się. Spogląda na dzieciaka, zapominając, że dalej ściska go za ramiona. Wygląda nawet uroczo, pomyślał.

: 02 kwie 2019, 0:02
autor: Nakrapiana Gwiazdami
O nie. Zaczyna się. Dlaczego tak powiedział? Dlaczego poprosił o nazywanie go zdrobnieniem?! Teraz serce biło jak oszalałe, a twarz siedemnastolatka się wręcz paliła. Endo...[/color] No, to teraz Katsuki go nie zapomni. Wszystko stracone.
Znów będzie musiał latami leczyć złamane serce po nieodwzajemnionej miłości.
Dlaczego? Dlaczego on, do cholery, tak łatwo się zakochiwał?!
Ao nieśmiało podniósł wzrok, zatrzymujący go na chwilę na cudownych, szarych oczach. Niebiesko-zielone tęczówki hipnotyzująco wciągały, a chwila wymiany spojrzeniami zdawała się trwać wieczność. A wtedy...

Katsuki kopnął blondyna między nogi i korzystając z chwili nieuwagi tamtego odwrócił się i zaczął uciekać jak najdalej. Nie mógł już jednak powstrzymać łez, które strumieniem wylewały się z jego oczu.
Próbował naiwnie się okłamać, że może jeszcze nie jest za późno i wcale się jeszcze nie zadurzył w nowospotkanym.

: 02 kwie 2019, 0:10
autor: Kekai
Endo ponownie się przeraził, kiedy poczuł niespodziewany ból pomiędzy nogami.
– Ty mendo! – zawołał zwijając się z bólu do uciekającego w popłochu chłopca. Zaciskając wargi, by nie zawyć jak dziewczyna, zaczął gonić chłopca. Okazał się być od niego szybszy już po chwili rzucił się na niego waląc go na ziemię. Odwraca Katsukiego twarzą do siebie, łapie za nadgarstki i przyciska go do podłogi.
– Teraz to ci się dopiero dostanie! Uwierz, nie ujdzie ci to na sucho, ty, ty... – spogląda na przerażonego chłopca. Wydaje się być taki uroczy, kiedy tak przyciska go do ziemi.

: 02 kwie 2019, 0:35
autor: Nakrapiana Gwiazdami
W tym momencie nie wytrzymał. Znowu zepsuł, znowu zostanie sam, z roztrzaskanym sercem...
Niespodziewanie dla obojga miedzianowłosy uniósł się na łokciach, łącząc ich usta w krótkim pocałunku, po którym młodszy opada na ziemię z zamkniętymi oczami, a spod powiek wypływały łzy.
– Przepraszam... – szepcze słabo. Teraz już nie był e stanie zrobić nić. Przestał się opierać. Po prostu leżał i czekał, aż blondyn go zamorduje za ten wyczyn. I w sumie... Cieszyłby się z takiej śmierci.

: 03 lip 2019, 16:05
autor: Posępny Czerep
Perspektywa Wieczności przemierzała tereny wspólne, mając w głowie pewną kwitnącą myśl. Pamiętała bowiem jak na początku swej drogi sama wyćwiczyła w sobie zdolności łowieckie, nie mając nikogo, kto by sam ją tego nauczył. Teraz co prawda nie brakło takich osób, a jednak... Lubiła to. Uwielbiała się samodoskonalić, samotworzyć, być samoświadoma. Sama nie wiedziała, czy z obecnym nastawieniem nawet nie poradziłaby sobie w świecie, gdyby była na nim sama jak ogon. Czy jednak nie byłoby wtedy upierdliwie nudno? To jednak były przemyślenia na inną okazję.
Podążała w głąb Pradawnej Puszczy, aż przystanęła widząc, jak gęsto usiane były drzewa i jak ciasno przeplecione między sobą gałęzie. Nie dało się już iść swobodnym krokiem i spodobało jej się to. Poczuła wyzwanie. Uważnie przyjrzała się okolicy.

Tutejsza roślinność była zbyt gęsta, by poważnie uszkodziły ją burze, czy zalały deszcze. W przeciwieństwie do rzadkich lasów, które wyglądały tragicznie – w niejednym miejscu dojrzała ślady po pożarze w czasie suszy, w wielu innych zaś całe połacie powalonych drzew. Natura była w fatalnym stanie i choć Aank nie poznała jeszcze pełnej fazy cyklu i nie wiedziała, dlaczego to wszystko miałoby się odrodzić – dostrzegła raz bardzo starą wierzbę, przewróconą na bok, z porozrywanymi korzeniami... Która bardzo bujnie puszczała nowe pędy z usłanej na ziemi korony, tworząc jakby jednej miniaturowy zagajnik z jednego istnienia. Takich pór jak ta musiało być przecież niezliczenie wiele – a lasy wciąż stały, w jeziorach była woda... Może tylko pustynie były śladami po tym, że nie zawsze da się wygrać z pogodą? Tego już nie wiedziała.
Natomiast Las w Dzikiej Puszczy był cały. Znajdujące się gdzieniegdzie wyrwy po powalonym konarze i rozsypanych wokół gałęziach zdawały się tylko podnosić jej wyzwanie o wyższą poprzeczkę. Samica bowiem chciała sprawdzić, czy nawet w takich warunkach potrafiłaby upolować zwierzynę. Zwłaszcza, że czuła, że tu są. Nie zamierzała polować na Terenach Wspólnych tak naprawdę... Ale spróbować się dla sportu? Dlaczego by nie.

Już pierwsze przejście było bardzo ale to bardzo niskie. Stanowiły je dwie skrzyżowane gałęzie na wysokości smoczego kłębu. Było węższe od niej. Spojrzała na rysującą się pod woalem gałązek i meandrów drzew ścieżkę, którą sama sobie w głowie wyrysowała. Dobrze. Doskonale. Tu przynajmniej nikt nie oceni jej błędów i nie dostrzeże, jeśli się ośmieszy.
Presja przycisnęła skrzydła do grzbietu, ściągając je mocno ku górze, tak by nie poszerzały jej boków. Sama przywarła niemal do samej ziemi, tak że najdłuższe nitki jej futra wlokły się o ziemię, na szczęście zadowalająco cicho. Może gdyby była jesień i w leśnym runie znajdywały się wyschnięte liście byłby to problem – teraz jednak takie ułożenie zdawało się perfekcyjne. Łeb pochylony nisko nad ziemią sadowił się poniżej klatki piersiowej, a ogona pilnowała, by nie wił się za nią w ekscytacji, a miast tego ciągnął prosto jak strzała. Ugięte łapy zaczęły nieść ją przed siebie, wprost we wrota zieleni. Tuż przed zauważyła, że nawet jeśli nie zawadzi skrzydłem, to otrze się klatką piersiową, która zwyczajnie była za szeroka, by nie ocierać się o gałęzie. A gdyby tak... Tak! Powoli, zdecydowanie i do cna wypuściła powietrze z płuc. Ależ oczywiście! Że też nie pomyślała o tym od razu. Kiedy samica brała wdech, jej pierś powiększała się naprawdę znacząco, więc było to rozwiązanie wystarczająco skuteczne. Przeszła przez drzewny tunel, pierwszą małą przeszkodę. Futro miękko i bezdźwięcznie przeczesało się o gałęzie, ale ponieważ nie dotknęła ich ciałem, cała akcja była idealnie cicha. Czarne płatki uszu smoka bardzo bacznie śledziły ten fakt. Oczywiście smoczyca nie zapominała o tym gdzie stąpa oraz jak. Przy każdym kolejnym ruchu palce bacznie badały i jakby wtapiały się w grunt, by dopiero po chwili w pełni przenieść ciężar ciała na łapę i tak przy każdym kroku. Czarno-białe ślepia czujnie przeczesały grunt, przyjrzały się zarówno pieniom, konarom i listowiu zasłaniającym jej drogę od góry i boków, jak i luźnym kamieniom, bujniejszej zieleninie czy uschniętym fragmentom drzew, którymi pokryta była ziemia. Szla bardzo polowi i ostrożnie przed siebie, czasem manewrując gdzieś w bok, gdy brakowało przejścia idealnie na wskroś. Oddychała miarowo, nie chcąc się zmęczyć i zacząć dyszeć. Kiedy na jej drodze wyrosła kępa pokrzyw i wysokich bylin, nie ugięła się, a zamiast tego lekko zmieniła taktykę. Co prawda delikatne dłonie prawdopodobnie lekko się poparzą, ale trudno, wyliże się. Tym razem smoczyca wyprostowała łapy i zaczęła przestępować w miarę możliwości nad roślinami, ostrożnie wkładając łapy między ich pędy i starając się ich przy tym nie dotykać. Skrzywiła brzydko pysk, gdy parę razy pokrzywy uszczypnęły ją w palce, z zadowoleniem obserwowała jednak ciszę jakiej pilnowała i brak nadmiaru pozostawianych po sobie zapachów. Pokonała krzaczory i szła dalej. W oddali majaczyła jej biała plamka, jaką nosiły na zadzie sarenki. Nie czuła jeszcze jej wyraźnego zapachu, więc zwierze musiało dojść do miejsca swojego leniwego popasu inną drogą. Były też raczej cichymi i ostrożnymi zwierzętami, w związku z czym nie słyszała żadnego dźwięku.
Ponieważ jednak widziała już cel, którego istnienie wcześniej jedynie podejrzewała, zaczęła pilnować jeszcze jednej rzeczy – widoczności. Zwłaszcza starała się nie świecić bielą pyska, by nie być tak dostrzegalną jak lustro ofiary. Wybierała więc od teraz nie tylko taką ścieżkę, która owocowała łatwym przejściem, ale również stanowiła dla niej zasłonę. Wolała iść za pniami drzew, okrążać je, przemykać do następnych. Przedzierać się pod niskimi drzewkami. Skradanie było przecież nie tylko takim przejściem, które nie niosło za sobą dźwięków, ale także dostrzeżenia przez inne zmysły. Powietrze w gęstym lesie raczej stało, więc nie bała się, że przyniesie ofiarze zapach zagrożenia. Z resztą jeśli była to sarna (z tej odległości i przez gęstość drzew smoczyca wcale nie miała co do tego pewności), to posługiwała się głownie swoimi długimi uszami. Presja była już co raz bliżej. Kiedy brakowało jej sił, albo bała się, że zmierza zbyt szybko, zatrzymywała się, przypadała ostrożnie do ziemi i nasłuchiwała.
Była jednak bardzo dumna ze swoich dotychczasowych osiągnięć, przemyśleń. Miała poczucie, że z tej prostej zabawy wyciągnęła dość lekcji, by być jeszcze doskonalszą na przyszłym prawdziwym polowaniu.

//Zostawiam to tak, do samodzielnej nauki poziomu II starczy, a jakby jakiś mod się nudził i chciał mi zrobić event w Lesie, to się wcale nie obrażę xD Bo z opisu wynikało, jakby mogło się w tym temacie coś dziać

: 03 sie 2019, 12:58
autor: Pacyfikacja Pamięci
Gdy tylko słońce zaczęło się kiwać ku drugiej połowie nieba, Pacyfikacja i Orca wyruszyli z obozu. A raczej – to matka wyruszyła. Kto by pomyślał, że Łowczyni będzie typ typem matki, który się tak trzęsie nad własnym potomstwem i podstawia im wszystko pod nos? Orca miał jeszcze małe łapki, przecież nie każe mu chodzić na takie odległości, zajmie im to kupę czasu i się biedactwo zmęczy... Tak, jak jego tłustsza siostra, i ten więc korzystał z – dość krótko trwającego – przywileju podróży na grzbiecie. I tak samo jak ona na wycieczce na wspólne i do biblioteki siedziała sobie wygodnie dodatkowo na miękkich skórach, tak i półolbrzymi półwąż miał wyściełane żbikowym futrem. Skoro wyruszają na biwak, nie będą leżeć na zimnej od nocy ziemi. Dodatkowo w skórę zawinąć można było kilka wysuszonym pasków mięsa czy krabowych nóżek, które nie usatysfakcjonują dorosłej smoczycy jak Wronka, ale będą znakomitą przekąską dla pisklęcia.
Gdy tylko zaczęło się poważnie zmierzchać, akurat dotarli na granicę Dzikiej Puszczy. O czymkolwiek by nie rozmawiali po drodze lub o czymkolwiek samica nie opowiadałaby dziecku, teraz musiało to ustać. Niebo ściemniało i nie zamierzało poprzestać na obecnym odcieniu, pogłębiając własny mrok. Jeszcze uboższe światło rozbijało się między pniami, tracąc i tracąc im głębiej szły drzewa.
Łowczyni zrobiła szybko z pierwszej lepszej gałęzi prowizoryczną i niepełną pochodnię, jako że próżno było jej ogień wyczarowywać. I młodemu, choć tak obiecującemu w dziedzinie magii (przez co w pewien sposób bolało ją serce), też na tym etapie życia było jeszcze ciężko. Wkrótce się nauczy, wyuczy, opanuje, i jeśli czas na cząstkowo rodzinne biwaki jeszcze zostanie, przejmie pałęczkę niosącego światło. A na razie – prymitywne i nietrwałe łuczywo niepalącym się końcem trzymane w pysku Łowczyni musi wystarczyć.
Las w całości pożarty był przez najpełniejszą z czerni, a jedyne światło rysujące jakiekolwiek kontury dziczy wychwycić można było jedynie z pochodni. Lub zaledwie kilku towarzyszących im świetlików. Ciasno splecione korony drzew nieśmiało odmawiały dotyku gąszczu sąsiada, tworząc na sklepieniu z nieba za nimi bajecznie poskręcane, gwieździste rzeki.
Gdy tylko drzewa ustąpiły nieznacznie, tworząc pewnego rodzaju polankę, Ognista przystanęła, rozkopała zielsko i ściółkę na samym środku prześwitu i w nieskę z samego piachu i położyła tam tlący się kijek. Przykucnęła i opuściła barykadę młodemu ze skrzydeł, dając jasno znak, że może wreszcie zejść. Znalazła kilka drobniejszych głazów i obłożywszy nimi obramowanie dołka, splunęła ogniem w samotny kijek.
Postaraj się w to nie włazić. – powiedziała trochę od niechcenia – przecież jej potomstwu takich głupot nie trzeba mówić, prawda? Kto by nie urodził się geniuszem mając taką matkę. Ułożyła sprawnie żbiczą skórę gdyby pisklę chciało wrócić w luksusu, a rozwijając jej koniec pokazała gestem łba młodemu, że schowanych jest tam kilka kąsków, gdyby znużył go drobny głód. Pokręciła się jeszcze chwilę, donosząc płomieniom odpowiednie gałązki i poprawiając łatwopalność okolicy na... niełatwopalność. I już. Idealnie.

Wreszcie bachnęła się niedaleko syna. Czas na strasznie historie przy ognisku!
Orca, czy opowiadałam ci już historię o cienistym upiorze? – blask płomieni ładnie otulał łebek czarno-białego, jednak przy zmianie perspektywy w dobijaniu się już do Pacyfikacji, okalał tą od bardziej od dołu, dodając trochę diabolicznego wyglądu. Mimo to, uśmiechała się dziko, ale całkiem przyjemnie i mówiła bardzo żywo, energicznie, tylko czekając na "nie" i tym samym przyzwolenie do opowieści.

: 03 sie 2019, 20:23
autor: Legenda Samotnika
Oglądanie wszystkiego wokół siebie było całkiem przyjemnym zajęciem. Orca rozglądał się z ciekawością, próbując zobaczyć jak najwięcej. Być może odziedziczył to po matce-łowczyni, być może nie, ale po prostu uwielbiał doszukiwać się we wszystkim szczegółów. Przyglądał się wszystkiemu: wielkim, imponującym rozmiarami drzewom, które przez większość podróży ich otaczały; długiej, soczysto zielonej trawie, po której miękko stąpały wielkie łapy jego matki; każdemu kamykowi, gałązce, krzaczkowi – a kilka razy dostrzegł nawet drobne zwierzaki, uciekające w popłochu od wielkich drapieżników, jakimi pisklak dumnie nazywał znane sobie smoki. W drodze wszystko się trzęsło, ale maluch nie zwracał na to uwagi – w końcu nie wypada wybrzydzać, mając do dyspozycji największą wygodę. Oczywiście, nie myślał o tym tak skomplikowanymi słowami, po prostu miał przeczucie, że nie wypada, i się tego trzymał.
Po tym długim spacerze, podczas którego robiło się coraz ciemniej (to wzbudzało w pisklęciu drobną obawę, ale w żaden sposób tego nie pokazał), wreszcie się zatrzymali. Gdy Orca dostał na to pozwolenie, zeskoczył sprawnie z pleców matki, obserwując uważnie jej działania. Przyjrzał się płomieniowi, wirującemu w niewielkim dołku, ale nie zbliżał się do niego za bardzo. Słysząc więc słowa matki spojrzał na nią wzrokiem, mówiącym ironiczne "Poważnie?", odwrócił jednak spojrzenie, zanim smoczyca je dostrzegła. No w końcu to jego matka, więc powinien był raczej okazywać nieco więcej szacunku. Nie odezwał się, dając do zrozumienia, że przyjął jej słowa jedynie krótkim kiwnięciem głowy. Odwrócił się do pościelonej skóry i z zaskoczeniem zauważył, że matka nie zamierza na niej siadać. Zerknął na nią niepewnie, po czym w milczeniu przysiadł na miękkim posłaniu. Za jedzenie się nie zabrał, gdyż na razie nie czuł takiej potrzeby. Odsunął je nieco na bok, ale przykrył błoną ogona pokazując, że zachowa przekąski na później.
Gdy matka położyła się obok, wzbudzając lekki niepokój pisklaka przez odpowiednie oświetlenie, Orca poruszył nozdrzami niespokojnie, jednak był to jedyny ruch, zdradzający jego obawę. Chłodny wzrok i niewzruszona poza pomagały utrzymać wizerunek niewzruszonego. Słysząc pytanie Pacyfikacji mały zastanowił się poważnie, zanim podał odpowiedź. Nie zrozumiał retoryczności pytania i wziął je na poważnie, jak miał w zwyczaju. Przeczesał dokładnie swoją niezbyt jeszcze pewną pamięć w poszukiwaniu danego wspomnienia i dopiero po upewnieniu się, że faktycznie czegoś takiego nie kojarzy, otworzył powoli pysk i wymruczał niskim głosem ponure

– Nie.
– A więc chyba pora na opowieść?

: 07 sie 2019, 1:20
autor: Pacyfikacja Pamięci
"Nie!" A więc mogła spokojnie zacząć. Odchrząknęła, aby dodać swojemu głosowi przejrzystości i zaczęła.
Ostatnia Pora Zwierzyny nie wyróżniała się z początku niczym szczególnym i nic nie zapowiadało tego, co zaraz miało nadejść. Podczas gdy bogom ducha winne smoki Ognia (Orca, to my!) nawiedził jednego z pierwszych dni pory zbrodniarz wojenny, Uzdrowiciel Wody, przekraczając granicę czystą manipulacją, zwiastując początek narodzin demona niezgody i upadek wszelkich wartości, za tą drugą, naszych sąsiadów działo się... zło. – wstała, a kości strzyknęły. Nie lubiła mówić i trwać długo w bezruchu na raz. – choć wszystkie stada nie różnią się jakoś niesamowicie pod względem hierarchii – mamy Przywódcę, Zastępcę, a później smoki rang takich jak Uzdrowiciele, Łowcy, Czarodzieje, Wojownicy oraz Adeptów szkolących się i Pisklęta dopiero aspirujące – tak upadłe dzisiaj stado było... Inne. Mieli te same profesje, jasne, jednak odznaczali się też niesamowicie starą tradycją i kodeksem. O którym słyszałam jedynie nazwę – czyżby choć sama nie miałam nauczycieli wcale, spodziewam się, że i tak by mi nie powiedzieli. Ekhm. Cień był inny. I jak wiele rzeczy, które są na tyle odważne, by żyć według własnych zasad, i Cień spotkał się z gromką krytyką tchórzliwych grup przyzwyczajonych do własnej nudy. – zniżyła głos – I gdy tylko Cień, jak każda rodzina, jak każdy zbitek obcych sobie smoków, wszedł w swój gorszy okres kilku kłótni i radzenia sobie z tym – słyszała, że doszło do zabójstw. Ale kto jak, kto, dla Pacyfikacji był to bardzo rozsądny sposób z "radzeniem sobie z tym" – podsyciło to ciekawość niektórych obcych smoków. I finalnie zrodziło właśnie upiora niezgody, z ich nieprzychylnych mrocznym braciom życzeń i chęci, by zmusić ich do uległości.
Bestia nazwała się Rozświetlającym. Zwęglona, obdarta i naga skóra ledwo oplatała wystające kości jego żałośnie małego ciałka. Dla zwodu i niepoznaki – podobnie, jak Kłamca Wody, potrafił omamić sobie smoki, manipulować, zmuszać do kompletnej bezbronności i zastanawiania się, kim i po co są. Żerował na tym. Wyniszczał. A podżegając jeszcze wewnętrzny konflikt, doprowadził do rozłamu stada, wiecznie nienasycony swoją obrzydliwą ideą chorego chaosu. Część smoków oddzieliła się i przeszła w objęcia Płomieni, a pomiędzy roztrzęsionymi i niezdecydowanymi łapami poniektórych, zmierzającymi ku nam, przemknął właśnie jego duch – i mógł obserwować dalsze konsekwencje swoich brudnych gierek z bezpiecznej sobie odległości – położyła się z powrotem – tamtego dnia każdy z Cieni stracił swój dom. Uzurpatorzy innych stad zebrali się, by rozdzielić między sobą opustoszałe ziemie. Wmawiali sobie i wszystkich wokół, że są tymi-dobrymi, walczą ze złem nieulękłego Cienia, stoją po właściwej stronie historii i stało się coś, co musiało się stać już dawno. Kłamstwa. A garstka ofiar wojny nie miała wyjścia innego, niż po prostu ulec.
Dzisiaj istnieją już tylko trzy stada: Ogień, którego jesteś częścią – i mam nadzieję, że będziesz mógł być kiedyś z tego dumny – Woda, z którą mamy sojusz i Ziemia, która zaoferowała byłym Cieniom tymczasową ostoję. Nikt nie wie, co tak naprawdę na stałe pozostało z dziedzictwa Cienia i kiedy powstaną; ale mówi się, że świetlisty upiór nie powrócił na miejsce swoich narodzin i wciąż snuje się po Martwym Lesie Ognia. Zapewne szukając kolejnych ofiar. Czekając, aż i Ogień stanie się słaby. – zmrużyła oczy – nasz charakter stada traci się. Nasza siła, podarowana rzekomo od samego boga Kamanora, to ostatnie, co wciąż nas wyróżnia i łączy. Mimo rang i mimo ras. Mimo pochodzenia. Upiór czeka, aż i to zniknie. Może kiedy my z dumą pozwalamy powstać następnym pokoleniom, zapuszcza się i na tereny wspólne, plamiąc ziemię krwawymi łzami i własnym, żałosnym płaczem, wabiąc współczujące mu smoki, by odebrać im zmysły i powtórzyć historię? – zakończyła, szeptem, jakby sugerując, że upiór może to usłyszeć i by mu się to nie spodobało. Łeb miała już nisko, także diaboliczne światłocienie zmieniły się na miękkie i przypominała już swoją codzienną, krągłą postać. Patrzyła rozbawiona na na co dzień ponurego syna, może i odejmując powagi swojej narracji, ale musząc już dać ujście jakiejś takiej matczynej czułości. W końcu o to jej dzieło słuchało przed chwilą, co mówi. Czy jest coś lepszego? Cóż, zawsze to ona mogła być lepsza, ale... Ale starała się.

: 07 sie 2019, 13:05
autor: Legenda Samotnika
Pisklak skupiał się na każdym słowie, jakie wypowiedziała matka. Słuchał uważnie, a z każdym zdaniem coraz trudniej było mu zamaskować swój niepokój. Już pod koniec opowieści jego ogon wściekle miotał się na boki, szurając cicho po ziemi. Orca rozejrzał się z obawą w oczach i ogromną powagą i skupieniem na pysku, zupełnie jakby wręcz czekał, aż upiór wyskoczy na nich z mroku otaczającego ich lasu. Gdy w oddali usłyszał huczenie sowy, drgnął nagle, ledwie powstrzymując odruch wskoczenia na równe łapy. Całe jego ciało było spięte i gotowe do ruchu w dosłownie każdej chwili. W pewnym momencie spojrzał w oczy matki, ale ujrzał tam odbicie jaskrawych języków płomieni, które obejmują powoli ich Stado. Wyobraźnia podsunęła mu wycie cierpiących smoków, które skręcały się w agonii od wszechobecnej plagi zniszczenia.
Zapewne wtuliłby się teraz w matkę najmocniej jak potrafił i nie odczepiłby się, dopóki nie minie noc. Nie zrobił tego jednak z jednego powodu – wstydził się.
Nie chciał jednak ujść za słabeusza, kulącego się ze strachu po strasznej historyjce. Wyprostował się więc i pewnym głosem rzekł:

– Nie dam naszemu Stadu upaść. Dopilnuję, by Ogień nie osłabł! – spojrzał na Pacyfikację, tym razem widząc znajomy pysk, oświetlony ciepłym światłem ognia i matczynym spojrzeniem. To zdołało go nieco uspokoić.
Już po chwili, tak jak miał w zwyczaju, zaczął dokładnie analizować to, co usłyszał. Na początku nie miał pytań, ale jednak znalazł zdanie, które go zaciekawiło. Postanowił więc nieco dopytać na ten temat:

– Dlaczego ten Kamanor podarował nam siłę? – co prawda lekko wątpił w to, że istnieją jacyś bogowie, jednak skoro mama już o jakimś wspomniała, chciał o to dopytać.
Pochylił głowę i chwycił kilka przekąsek, po czym zatrzymał spojrzenie na białej kropce na pysku Wronki. Siedział tak i żuł dokładnie, słuchając odpowiedzi mamy.

: 07 sie 2019, 15:34
autor: Pacyfikacja Pamięci
Dmuchnęła delikatnie ciepłym powietrzem, żeby nie przeszkadzać dziecku w jedzeniu, a żeby jakoś jednak zmierzwić mu jasną czuprynę.
Wiem, Orca. Pojawiłeś się i moje obawy zaczęły się tracić – jesteś wyjątkowo silny i inteligentny. Jeszcze parę księżyców treningów i nikt nie będzie się w stanie z tobą zrównać. Nawet ja sama! Odzyskasz chwałę Ognia i wysoko pozostawisz poprzeczkę swoim następcom. To po prostu fakt! – mówiła miękko i czule, ale na jej pysku widniał bardzo zdeterminowany i trochę drapieżnie dziki uśmiech. Samica pękała z dumy. Już ona była ponadprzeciętną osobą – nie dziwne więc, że jej syn przerósł oczekiwania. I przerośnie jej poziom. Taka już kolej rzeczy – każde następne pokolenie musi być lepsze, inaczej wszyscy popadaliby ze stagnacji.
Jeśli mam być szczera, to uważam, że to przesąd. – ziewnęła – zapewne spotkasz na swojej drodze paru fanatyków wiary, ale nie przejmuj się nadto tym, o czym mówią. W obozie Ognia poprzedni Ogniści zbudowali na gzymsie posąg boga, którego obrali sobie na patrona – Kamanora właśnie. Może, jeśli w ogóle istnieje, to właśnie za ten prezent dał nam siłę? Wątpię. Jedynym prawdziwym bogiem jest Kaltarel. – odwróciła się tak, aby światło ogniska dobrze padało na jej bark – i znamię. A raczej, piętno – Pan Zimy. Byłam świadkiem jego wzniesienia, wiesz? O to moja pamiątka. Ze zwykłego starucha, który uczył smoki za kamienie szlachetne, na prawdziwą nadistotę. Pochłonął moc bariery – tarczy z maddary, która kiedyś "chroniła" Wolne Stada przed resztą świata. Przed obcymi inteligentnymi i zabójczymi rasami, przed smokami równin. Przed smokami z obcych ugrupowań, które miały złe zamiary. Podobno. Podobno też pierwsze smoki stworzyły ją z pomocą jeszcze innego boga. Jak jednak widzisz – dzisiejsze nieba są czyste. Mógłbyś iść i iść przed siebie i nic by cię nie mogło zatrzymać. Oprócz, oczywiście, czegokolwiek co czyha w otwartym świecie. Słyszałam opowieści o dwunogich zwierzętach, które używają broni – zaostrzonych grotów i strzał. – nieprzyjemna przeszłość nauk z Kołysanką. Ale w obecnych czasach i jej wiedza może się przydać. – Ale to historia dopiero do odkrycia. Do których, jeśli cię ciekawią, liczę, że dojdziesz dopiero znając choć podstawy walki i obrony. – uniosła jeden łuk brwiowy. W końcu była matką, jeśli nie będzie chuchać i dmuchać nad bezpieczeństwem młodego, zemrze na miejscu.
A jeśli to kwestia wiary cię interesuje, nie zaszkodzi odwiedzić świątynie – posągi są bezużyteczne, ale przy odrobinie szczęścia spotkasz Kaltarela we własnej osobie. Powiedz, nie ciekawiło cię nigdy, jakby samemu zostać bogiem? O to osoba, która wreszcie może udzielić odpowiednich odpowiedzi. – uśmiechnęła się chytrze.

I wtem, z krzaków kawałek dalej, coś dobyło głosu. Szelest i cichy pisk. Pewnie jakieś drobne i mało znaczące zwierzątko, ale... Można by to wykorzystać.
Słyszałeś? Może to upiór? – zmrużyła oczy i zwróciła się do syna. – chodź, pójdziemy to sprawdzić razem. Ale musisz zachować się bardzo, bardzo cicho. Powtarzaj moje ruchy. – samica wstała i nie odchodząc jeszcze od ogniska, żeby młode mogło dokładnie zobaczyć, co matka robi, przybrała odpowiednią pozycję: ugięła wszystkie cztery łapy, sprężyście, schylając się do ziemi obniżyła łeb zrównując go z poziomem barków i ogona, poprawiła dosadnie skrzydła, aby obejmowały luźno obłą postać Pacyfikacji i nie przeszkadzały w żadnych ruchach, ani żeby nie wlokły się lub dostawały od sylwetki – to klasyczny sposób, który działa zawsze i z którego korzysta każdy, kto nie posługuje się zbyt dobrze lub wcale magią. Gdy tylko opanujesz arkana, wyczucie ciała zastąpić będziesz mógł różnymi zaklęciami. Barierą zatrzymującą twój zapach ale przepuszczającą zapach tropionego zwierzęcia, powłoką na łapy lub podłoże pochłaniającą całkowicie dźwięk... Sposobów jest tyle, ile czarodziei. Zapytaj kiedyś taty. Go też uczyłam, jak się skradać, ale wraz z wachlarzem swoich imponujących czarów z pewnością wypracował już coś, co odpowiada mu w pełni. – uśmiechnęła się – póki co – uważaj na to, co znajduje się pod twoimi łapami. Jak je stawiasz. I żeby ogon lub skrzydła o nic nie zahaczyły. – wytłumaczyła żywo, ale szeptem i ruszyła w stronę, z której dobiegł wcześniej dźwięk. Stawiała bardzo powoli łapy, miękko, pomiędzy suchymi gałązkami czy liśćmi, nawet szabel trawy nie wprawiając w przesadny ruch. Poziom jej cielska nie zmieniał się, sunęło ono sprawnie w powietrzu, jedynie to, jak mocno zgięte są jej łapy zmieniało się zależnie od kroku i amortyzowało całą potrzebę ruchu. Oddychała bez pośpiechu, rzucając spojrzeniem w stronę syna w resztkach światła i przystawała wtedy, aby mógł – już bez słów – zrozumieć, że musi pilnować własnego oddechu. Aż wstyd zdradzić się czymś takim, nawet, jeśli "upiora", zapewne polnej myszy, już raczej w krzakach i tak nie ma. Chodzi o praktykę, następnym razem krzak wciąż może być zamieszkiwany.
Nie robiła nic pospiesznie, akcentowała specjalnie każdy swój krok i ruch, aby mógł zostać zauważonym i wspomóc pisklę, jeśli nie będzie pewne, jak zrobić coś dalej.
Gdy tylko przebyli polankę, przystanęła dosłownie o pisklęce pół skoku od gąszczu. Na ile tylko Łowczy wzrok poprowadzić był ją w stanie przez ciemność, na tyle wyprzyglądała się dyskretnie krzakom. Żadnych cierni czy ostrych głazów w zasięgu wzroku, bezpiecznie, by...
Na trzy skaczemy. – wyszeptała, gdy tylko pisklę pokona odległość. Zgięła mocniej przednie łapy, zaburzając poziom ciała, ale szykując się do skoku – Raz. Dwa. Trzy —–

: 18 sie 2019, 10:22
autor: Legenda Samotnika
W spojrzeniu samczyka chwilowo pojawiła się nutka irytacji, gdy grzywa opadła mu na oczy przez dmuchnięcie matki. Odrzucił lekko głowę, zarzucając białe włosy do tyłu. Wtedy ledwie zdążył ukryć zdziwienie na twarzy, gdy usłyszał odpowiedź matki. Wypiął dumnie pierś, gdy zapewniała go o jego potędze w przyszłości, zyskując dzięki jej słowom jeszcze więcej pewności siebie.
Gdy słuchał o bogach, zdążył już przeżuć kilka smacznych pasków suszonego mięsa. Na wieść o jedynym bogu kiwnął głową z powagą, notując w głowie, że kiedyś musi do niego wpaść.
Gdy w krzakach zaszeleściło, Orca niemal nie podskoczył na równe łapy. Spojrzał na matkę niepewnie, niebyt przekonany co do jej pomysłu, ale jednak wstał i robił dokładnie to, co mama mu kazała. Ustawił się najlepiej, jak umiał – ugiął łapy, uniósł ogon i pochylił głowę, poprawiając też skrzydła. Słysząc uwagi Pacyfikacji kiwnął tylko głową, wciąż jednak wpatrywał się ze skupioną miną w krzaki. Podążył za wielką sylwetką, stawiając ostrożnie krok za krokiem i uważając do dosłownie każdy kamyk pod nogami. Starał się robić wszystko tak starannie, że przez kilka chwil trzeba było naprawdę uważnie się przysłuchiwać, aby go usłyszeć. Oczywiście, nie mógł jeszcze równać się z mamą, ale starał się i nieźle mu wychodziło. Łapy miał ugięte, ostrożnie stawiał stopy, uważał na złożone wygodnie skrzydła i uniesiony ogon, ciało miał lekko pochylone do przodu, pysk trzymał nisko na wyprostowanej szyi. Pilnował każdego szczegółu.
W końcu zbliżyli się do krzaka. Orca zerknął jeszcze na Pacyfikację, ale słysząc odliczanie ugiął spięte nogi, utkwił wzrok w krzaku i przygotował się do skoku.
Na trzy odbił się jak najmocniej od ziemi i wskoczył między gałęzie i liście. Pogrzebał tam chwilę, próbując odnaleźć się w ciemnościach. Gdy nikogo ani nic nie znalazł, z trudem wygrzebał się z krzaków, gałęzie których jak w odwecie za atak chłostały go po pysku, łapach i bokach. Wydostał się cały brudny i w liściach, drżąc nerwowo. Otrząsnął się jak z wody, kilka liści i korek drzewnych spadło z sierści, ale mnóstwo drobnych śmieci wciąż oblepiało całe ciało samczyka. Z poirytowaną miną wrócił na swoją skórę, usiadł i zaczął niecierpliwie się wylizywać. Co chwilę podnosił głowę i wypluwał kilka okruchów kory czy suchych liści, prychając przy tym z rozdrażnieniem. Zerknął na matkę i czyścił się dalej. Nie wiadomo, o czym wtedy myślał, ale zdecydowanie nie było to coś przyjemnego.

: 31 paź 2019, 9:26
autor: Gonitwa Myśli
Jakaś mara nawiedziła Dziką Puszczę.
Sunęła między drzewami puszczy, zgrabnie je wymijając, jakby jeszcze pamiętała, jak nieprzyjemne mogło być spotkanie czołowe z dębem. Szła, brnęła, uparcie ku północy – gdzie kończyły się ziemie wspólne, a zaczynał... dom?
Targana wspomnieniami życia, prawie nie zauważyła, jak zaczyna znikać!

Szlag.
Ale okropny żart! Siedzieć tyle w zaświatach, wynudzać się na śmierć, raz na nie wiadomo nawet, jak długi czas, przemknąć się koło Aterala po to by... utknąć w tym śmierdzącym lesie!
Gonitwa Myśli charknęła swoim nowym (starym?), widmowym głosem, zawiedziona ograniczeniami również widmowego ciała.
Zawróciła się w tył, nie narażając się na nagłe zniknięcie, i usiadła. Zamachnęła przezroczystą łapą na drzewo przed sobą, w jakiejś próbie rozładowania swojej frustracji, ale bez skutku. Pazury przeleciały jak przez powietrze, nie czyniąc roślinie najmniejszej krzywdy. Może łudziła się, że jej aktualna forma będzie w stanie oddziałać na świat żywych, lub... cokolwiek, ale nie.
Wojownik-zjawa. Jeszcze jeden tragiczny dowcip!

: 31 paź 2019, 11:24
autor: Światokrążca
Trzęsienie jakby ku własnej satysfakcji sunął ogonem po granicy z Ogniem. Nowej granicy, którą udało mu się wywalczyć. Uśmiechnął się lekko do siebie. To tylko początek. Jakby nie chcąc zawrócić kontynuował swoją wędrówkę aż do terenów wspólnych, Dzikiej Puszczy i... i... stanął jak wryty w ziemię, wytrzeszczając ślepia. Czuł... Czuł jakby jakieś szpony właśnie zacisły mu się na sercu, jakby ktoś mu wrzucił żarzący się pył do gardła. Przełknął ciężko bo oto...
Stał przed swoją nieżyjącą matką.

: 31 paź 2019, 14:18
autor: Gonitwa Myśli
Chrzęst-chrzęst, stękały opadłe liście, pod czyimś ciężkim ciałem.
Gonitwie te dźwięki nie skojarzyły się od razu z przybyciem intruza. W zaświatach liści nie ma, wszystko i wszyscy suną nad ziemią, lub stawiają niematerialne łapy, ale bez dźwięku.
Gdy dopiero świeższy zapach doszedł nosa zmarłej, mogła podejrzewać, że nie jest tu sama.

Widmowy łeb obrócił się w kierunku całkiem... znanego... smoka.
Nozdrza zadrgały, powieka jedynego oka uniosła się w zaskoczeniu, a samo widmo zadrżało dziwnie, jakby poruszone wiatrem, jakby miało się rozpaść ze zdziwienia.
Wiadomo było, że duchy przodków patrzą na swoich bliskich z nieba, z gwiazd, ale takie zerkanie to nic w porównaniu ze stanięciem pysk w pysk z ostatnim synem!
Jaki on był... duży! Jaki silny, jaki stary! Chwila... czy zawsze miał tyle łap? Wszystkie cztery...? Tak... nie?

Ooooooo... – zajęczała widmowo, z rozczuleniem w głosie.
Zwróciła się przodem do Czeluści i ruszyła na syna. Schyliła łeb, jakby chciała czoło wtulić w pierś syna, ale tylko z impetem przeniknęła przez jego ciało, materializując się w swojej widmowej formie za nim. Potrząsnęła łbem, skonfundowała.
Zapomniała w chwili, patrząc tak na swojego żyjącego potomka, że już nie są w tym samym wymiarze egzystowania.
Czeluść! – zawołała zaraz, wychodząc jeszcze raz po tym duchowym faux pas przed syna. – Ale wyrosłeś!

: 31 paź 2019, 14:54
autor: Światokrążca
Z gardła Przywódcy wydał się cichy, aż nie pasujący do niego pisk a po obłych policzkach spłynęły krystaliczne łzy. Serce waliło mu jak oszalałe a sam nie był pewien czy to duchowa sylwetka tak jest taka niewyraźna czy to właśnie łzy rozmyły mu wizję. Nie tylko ona nie pomyślała o różnicach i ich bytów bo syn rzucił się do przodu jakby chciał objąć matkę ale jego łapy tylko niezgrabnie przeleciały przez sylwetkę północnej.
M-mamo! – powiedział płacząc i śmiejąc się równocześnie.
Czeluść, Czeluść
Jak on dawno nie słyszał tego imienia. A w szczególności z jej pyska.
Spojrzał na jej blade ślepie. – Wiesz... nnie wierzyłem ci gdy mi powiedziałaś, że spotkałaś ducha dziadka a... a o to jesteś. ...Ttęskniłem za tobą mamo. – tak oto wielki dorosły, ponad siedemdziesiącio księżycowy samiec łkał i jąkał się jak piskle.
Wyrosłem, wyrosłem, tak! Jestem teraz przywódcą i nazywam się Trzęsienie Ziemi, wiesz wygraliśmy wojnę z Ogniem. I Feeria wciąż żyje, jest moją partnerką... i moje dzieci moje dzieci, masz już dorosłe wnuki! – mówił szybko, jakby się bał, że matka zaraz mu zniknie i nie zdąży jej powiedzieć o tym co się stało, a przez cały ten czas utknęła mu niewyjaśniona gula w gardle.

: 31 paź 2019, 16:57
autor: Horyzont Świata
W lesie dało się usłyszeć głośną rozmowę. Jakby smok gadał sam do siebie
To nie mija wina, że CZeluść, no wiesz, tate, ma cienia. Taaak wjem no ale nie mogę niż z tym zrobrić Nuka... Co? No w sumie... Wiesz nie wiem po CZo może... Do sadzenia?..... Hm jakby Ci to powiesieć. Dla CZego w ogóle o to pytasz? Njie jesem pewny, chyba Gonitwa cośtam
Na chwilę głos umilkł ale dało się słyszeć jakieś pomruki. Znowu głos
- Potrafrię. Ale wolę po prosrtu robiś swoje a nie się ukrwać u udawać że jetsem jakimś łubudubusrubu.. Okej, okej nie musisz mi o tym prypominać. Może zobaCZmy najesze nowe tereny a potem znajdę ci nauCZyciela magji
To był Tweed i Nuka, samiec rozmawiał z nim na głos. Dziwnie czuł się gadając w myślach, praktycznie w ogóle tego nie robił. Zatrzymał się na chwilę, o mało co nie wpadając na jedno z drzew. Musiał tutaj spróbować polować, może tutaj spotka nie drapieżnika a jakiegoś soczystego żubra. Po chwili zdał sobie sprawę, że coś zauważył kątem oka po swojej prawej. Spojrzał tam i zobaczył, kilka ogonow dalej, swojego tatę i coś... Smoka ale wyglądał jakoś dziwnie. Na razie wolał się nie zbliżać, Nuka zaalarmował go nerwowym impulsem. Tweed przyglądał się ojcu i temu nietypowemu smoków. Czy jego ojciec... Płakał? Tweed był trochę zdziwiony, nigdy nie widział go w takim stanie.

: 31 paź 2019, 17:13
autor: Gonitwa Myśli
Taki duży, a płacze!
Gonitwa rozchyliła pysk w uśmiechu, i miała przez chwilę wrażenie, że jej kąciki pyska pękną – tak dawno się nie szczerzyła.
Podniosła łapę i zbliżyła do głowy syna, chociaż udając, że gładzi go po policzku.
Ateral zaspał na warcie – wyjaśniła krótko, chociaż sama nie była pewna, dlaczego... i jak w sumie mogła się znaleźć z powrotem na ziemi Wolnych Stad. Jeśli jedynie Ateral stoi na straży widm i żyjących to... ciekawe.
Ciekawe, czy też za sprawa niedopatrzenia Aterala kiedyś Absurd Istnienia znalazł się na cmentarzu. Nie, żeby wiedziała – nie konwersowali wtedy. Na pewno nie w ten sposób, co teraz Gonitwa z synem
Przywódca? – powtórzyła. Chyba... dużo się zmieniło, odkąd umarła.
Wtedy... Szabla była przywódczynią? Ale zastępcą był Strażnik Ostępów, nie Czeluść.
I wojna! Kto by się spodziewał, że w końcu ktoś wziął sprawy w swoje łapy.
Gratulacje! – okrzyknęła niemniej, "smagając" syna ogonem po łapie, w geście kuksańca. – Zawsze wiedziałam, że jesteś stworzony do wielkich rzeczy. Chociaż początki miałeś wątpliwe – wyszczerzyła się żartobliwe. – Mocno daliście im po zadach?
A Feeria... Cicha, niema uzdrowicielka. Czekaj, czy ona nie była starsza od Czeluści? Dużo starsza? Grubo-po-dwudziestce-gdy-Czeluść-się-wykluwał starsza?
Ah, nieważne... Ważne, że dała mu dzieci.
Dorosłe? Ile? Mam nadzieje, że poganiasz ich do powiększania stada? – zapytała. – Jak tam w ogóle Ziemia? Dycha tam jeszcze w ogóle ktoś, kogo wcześniej znałam?

: 31 paź 2019, 19:48
autor: Światokrążca
Na pysku pojawił się uśmieszek pełen satysfakcji.
Przywódca. – potwierdził. Wiedział, że mama byłaby z niego dumna gdyby usłyszała o wygranej wojnie. Ba! O poprostu wywołanej wojnie! A teraz mógł to usłyszeć na własne uszy. I czy mu się wydawało czy faktycznie coś poczuł gdy matka smagnęła go ogonem. – Nie mieli szans. – zachichotał. – Chociaż Strażnik stracił łapę ...właściwie to teraz Świadek Puszczy, rozumiesz, że poprosił żebym to JA go nazwał gdy oddał przywództwo i został starszym? Mówię ci to jakiś podstęp był. A wracając do łapy, Dar mu ją przytwierdził spowrotem. – wzruszył lekko barkami jakby był piskleciem, które zrobiło coś głupiego i wykręcało się od winy. Czeluść czuł się tak lekko. Jakby wszystkie zmartwienia znikły z jego barków, jakby znów był młodzikiem. Już zapomniał jak... jak szczęśliwy i beztroski kiedyś był. I jak cudowna była jego matka. Ha! A już zaczął myśleć, że to było głupie wyolbrzymienie. Czyli może kontynuować opowieści o wspaniałości babki swoim dzieciom.
Szabla, Strażnik, Feeria i Dar. – zaczął od wymieniania żywych – A Dzika... Dzika została prorokiem a mimo to zmarła niedawno... chociaż... nie to było już dziesięć księżyców temu. – westchnął i uśmiechnął się smutno – Nawet nie wiem kiedy ten czas mija. Mam już ponad siedemdziesiąt księżyców wiesz? – zaszurał nasywnym, płetwiastymi ogonem po ziemi. Po chwili znów się ożywił i zaczął coś liczyć na palcach jednej łapy. – Czwórka! Nie.. piątka! Mam jedną córkę w Ogniu ale... cóż nie znam jej. Wiem jedynie, że jest zastępcą. Puryfikacja Piromacji. A w Ziemi, nie poznałaś ich, Bajer umarł młodo ale reszta się trzyma! I sam ich mianowałem! Jest Morska Bryza, łowczyni i wydaje mi się, że kręci z jednym młodym Ziemistym ale za każdym razem gdy wspominam jego imię nabiera wodę do pyska. – parsknął rozbawiony – Następną w kolejności jest Szeptucha Roju, czarodziejka, a później niewiele młodszy wojownik Teza Obłędu oraz jeszcze całkiem malutki, Hiacynt. Bycie rodzicem jest... jest trudne wiesz? Czasem mam tak serdecznie dość ale równocześnie – przyłożył prawą łapę do serca. O jak pięknie blizna je okalajaca teraz okalała i łapę, niczym upiorna aureola – Tak ciepło mi się robi gdy o nich myślę. – powiedział, nieświadomy obecności syna w pobliżu.