Strona 3 z 34

: 26 paź 2014, 16:49
autor: Ćmienie Maddary

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Usłyszała, że zaczyna padać deszcz. Nagle lunęło. Chmura spadła. Jaki przyjemny dźwięk. A ona sucha. Tylko bawiła się małym, pomarańczowym świetlikiem. Potem coś zepsuło tę piękną scenerię! Usłyszała głośny oddech, kroki, jakby podłoże było co najmniej lodem. Jej świetlik powiększył się i ciepłe światło oblało czarną Ćmienie. Czuła zbyt wielki ból, żeby zerwać się na łapy, toteż przywarła do ziemi, a świetlik zgasł. Kiedy przez bardzo nikłe światło dostrzegła sylwetkę (którą raczej dobrała w parę z górskim, albo Czymś co może ją potencjalnie zabić) zapaliła światło. Zacisnęła powieki i białe światło... zalśniło, ale nie wybuchło blaskiem jak powinno. Zawsze tak będzie... Jej maddara nie zawsze chciała jej słuchać. Tym światłem nie mogła oślepić ni na chwilę wojownika, potem światło stało się pomarańczowe i mogła przyjrzeć się dużemu smokowi.
Poczuła charakterystyczny zapach Cienia, którego tak nie cierpiała. Ale to była ich wina. Byli aroganccy! Ten miał zgoła inne podejście, chociaż przeczuwała, że jest równie arogancki i wredny co cała reszta. Chciała wstać. Nie wygnałaby go na deszcz, ale mogłaby przynajmniej się odsunąć w kąt, albo coś. Zrobiła to zbyt szybko. Niestabilna kulka światła rozbłysła bardziej w chwili, kiedy masywna Ćmienie położyła swą przechudzoną, prawą łapę na ziemi. Och tak, to była spora, szeroka i masywna w każdym miejscu bestia. Tylko prawa łapa poznaczona bliznami była wychudzona, marna, nawet futro tam było bardziej popielate, jakby zaczęła już siwieć! I kiedy odruchowo podparła się na tej łapie prawym barkiem runęła na ziemię groźnie warcząc. Kulka pomarańczowego światła zachwiała się, ale nie znikła.
Potem poczuła, że czarny samiec wtulił swe cielsko w jej aksamitne, czarne, długie futro. Nie odpowiedziała, bo nie miała co odpowiadać. Grube futro chroniło jej skórę przed wilgocią. Ale lubiła chłód. Ten chłód jednak mieszał się z ciepłem drugiego smoka i... Nie czuła tego ciepła od... dwudziestu księżycy. Nie uspokoiło ją to jednak, a nieco rozdrażniło. Przy tym Cienistym była spokojna. Ale raczej nie z wyboru. Czuła, jak jej pierś coś rozrywa. Powarkiwała cichutko, jakby mruczała. Choć spowodowane było wewnętrznymi uszkodzeniami ciała to miało, i raczej za nic innego nie mogło, uchodzić za niechęć wobec Cienia. To on wparował do tej groty, kiedy starała się odpocząć. Był jak nieproszony gość, którego z życzliwości nie chciała wywalić. Z resztą? Czy mogłaby gdyby się postawił?

: 26 paź 2014, 17:11
autor: Śnieżny Kolec.
Gdy smoczyca podniosła się, zachwiała i padła, Wrzask nieco zbystrzał. Zmrużył ślepia. Fiolet zalśnił w świetle magii Ćmienia czymś na kształt zaciekawienia. Dziwne zachowanie, choć przecież i on zachowałby się podobnie gdyby ktoś tak nagle zakłócił mu spokój. Tylko, że Khan był hipokrytą z prawdziwego zdarzenia. To, że on zareagowałby podobnie, nie znaczyło, że nie będzie dziwił się zachowaniu innych, albo nie będzie ich wyśmiewał.
– Spokojnie, nie pożrę cię. Przynajmniej nie od razu. – Znów się uśmiechnął i znów nie wyglądało to przekonująco. Spojrzał na jej łapę, na blizny, które widać było w prześwitach między grubą sierścią. Wojownik? No proszę... Przyglądał się ostentacyjnie, nie bacząc na to, że samica może czuć się nieswojo. W rzeczy samej, Cieniści byli aroganccy, a Khan należał do tej elity, która była nie tylko arogancka, ale też złośliwa, agresywna i bezczelna. Po chwili więc przeniósł spojrzenie na jej pysk, ale tym razem uśmiechał się tylko półgębkiem. W ślepiach lśniło rozbawienie pomieszane ze zwyczajową dla niego drapieżnością. Czuł wibracje jej ciała spowodowane głuchym dźwiękiem niezadowolenia i nagle jaskinię wypełnił drugi, podobny odgłos. Nieco głębszy i o zabarwieniu zdecydowanie ironicznym. Khan mruczał, niejako przedrzeźniając ognika, a do tego bezczelnie patrzył jej w ślepia.

: 26 paź 2014, 17:35
autor: Ćmienie Maddary
Z pewnością nie podobało się jej, jak na nią patrzy, jak lustruje wzrokiem to, co jest dla niej tak zbędne. To, co uniemożliwia jej pełne funkcjonowanie. Cieniści byli aroganccy i wredni, ale ten smok był innego pokroju. Nie był głupi i rozwydrzony jak większość, którą spotkała. Co oznaczało chyba tyle, że może go zdzierżyć. Nie odpowiedziała na jego słowa. Co najwyżej łypnęła na niego wzrokiem płomiennych ślepi. Jej mimika była nienagannie kamienna, trochę nieprzychylna, ale w ślepiach czaiło się dużo więcej niż kamień. Raczej nie dało się dobrze określić co to jest, ale związane było z bólem, który rozgorzał od upadku, a który zaczynał przedtem milczeć. Czarny patrzał na nią, a ona chyba niezbyt się tym przejmowała. Nie miała zamiaru się tym przejmować, dopóki nie poczuje, że czarny jest agresorem. Ale nie czuła, by chciał ją zaatakować. Kiedy był tak blisko czuła jego napięte mięśnie i z pewnością zdążyłaby poczuć, gdyby chciał ją zaatakować. W końcu i Cienisty zaczął mruczeć naśladując pomruk Ćmienia. O niemal się roześmiała. Ucichła na chwilę i uśmiechnęła. W porównaniu do Cienia nie miała chytrej natury, a jak chciała być bezczelna, to robiła to wprost nie bawiąc się w podchody. Ale ona taka nie była. Uśmiech był więc szczery, była rozbawiona. Nie był to uśmiech od ucha do ucha, tylko lekko podniosła kąciki warg. Jej pomruk wzniósł się po sekundzie i obniżył trochę. Nie miał konkretnego przekazu. Po prostu był to niski pomruk. Zwykle mówiła bardzo niskim głosem, choć iście samiczym, coś, jakby delikatnym. Nie patrzała w jego oczy, chociaż czuła się obserwowana, patrzała raczej do przodu, na pomarańczowe światełko, które podświetlało ich pyski.

: 26 paź 2014, 17:54
autor: Śnieżny Kolec.
Zabawne, bo większość powiedziałaby, że Khan jest przykładem rozwydrzenia i głupoty. Jak wielu cienistych tak o nim myślało, to było aż nieprawdopodobne. Prawda była jednak inna. Khanowi nie przeszkadzało to jak o nim mówią. Mogli go bagatelizować, ale to on ostatni będzie górą gdy nieuważny przeciwnik da się zwieść pozorom. Oczywiście nie wszystko było kłamstwem. Wojownik miał wiele przywar, którymi nie należało się chwalić.
Skoro obserwował jej pysk, dostrzegł nikły uśmiech. Nie spodziewał się takiej reakcji. Zdawało się, ze trochę nie świadomie zaskarbił sobie cień samiczej sympatii. Nieprawdopodobne. Postanowił brnąć w to dalej bo i tak był uziemiony o ile nie chciał wracać do obozu w deszcz, a ten rozhulał się na dobre. Gdzieś w oddali niebo zamruczało groźnie, strasząc nadejściem burzy. Khantar nie miał więc najmniejszego zamiaru ruszać się z suchej i ciepłej jaskini. Nie przestał też mruczeć, choć i jego pomruk stał się niższy, wibrujący i można było powiedzieć, że całkiem przyjemny w przeciwieństwie do brzmienia jego głosu. Pomarańczowy blask igrał na czarnych łuskach, tańczył w fiolecie ślepi i rozogniał spojrzenie samicy. W życiu widział niewielu północnych, ale wszyscy, których spotkał należeli do ognia.
Jak do tej pory jego ciało było spięte, mięśnie twarde, tak teraz nieco się rozluźnił. Ćmienie mogła to poczuć, wszak przez to przycisnął swój bok do jej boku jeszcze bardziej. Fizyczność. Khan dopiero ją poznawał i to zwykle w dość gwałtowny sposób. Teraz było inaczej. Odwrócił spojrzenie od jej pyska patrząc gdzieś na strugi deszczu za wejściem. I choć jego mruczenie ucichło, spojrzenie mówiło, ze nie zwraca na smoczycę uwagi, to jego ogon niezwykle poufale przesunął się po jej ogonie. Zaczepnie, bo i uśmiech był szelmowski. Khan zastanawiał się na jak wiele mu pozwoli gdy będzie bawił się w takie podchody. Czy chciał coś osiągnąć? Niekoniecznie. Raczej po prostu się bawił.

: 26 paź 2014, 21:16
autor: Ćmienie Maddary
Może większość, może dziś nie zachowywał się tak, aby go tak nazywać. Może nie miał powodów by to robić. A Ćmienie po prostu leżała obok Cienia, który nie mówił co ślina na język przyniosła, nie był też agresorem. I sama miała dziś specyficzny, albo właśnie Normalny humor. Od kiedy nie reagowała niechęcią i butą na obcych? Być może chodziło tu o deszcz i brak schronienia. Być może chodziło o towarzystwo samca. Może o jakiekolwiek towarzystwo, którego dotychczas cały czas się wypierała. A może inni jej unikali?
Chyba po prostu się wyspała. Tak. To najpewniejsza odpowiedź. Najlepsza z całej puli. Może też była osłabiona. Ach! Tyle odpowiedzi. Coraz większe krople zaczęły bić o ziemię. Wręcz strumieniami. Aż zaczynała się zastanawiać, czy woda wkrótce nie zacznie spływać tutaj. Ciepło dwóch gadzich cielsk ociepliło to miejsce i chyba nie miała zamiaru stąd odchodzić. Tym bardziej, że Cień milczał. Ach. Słowa umiały wszystko zniszczyć. Położyła swój pysk na prawej łapie. Ta od krótkiej chwili znów spoczywała na lewej tworząc makabryczny kontrast. Jak sądziła Cień odpowiedział jej podobnym obniżeniem głosu. Choć mówiła nisko, to sama już niższego mruku nie wyda, choć trochę podobnego do niższego mruku samca. Wygrał, skubaniec jeden tą potyczkę. A w odpowiedz na to rozległa się seria grzmotów, ot, w dali przypominająca warkot jakiegoś z bogów. Chyba jednak zapowiada się dłuższa burza. Na razie Ćmieniu to nie przeszkadzało.
Poczuła jak ciało samca rozluźnia się. Uznała to za dobry objaw. Stwierdziła, że on nie chce atakować. I bardziej się wtulił. Może była ciepła? Może czegoś od niej chciał. Hm, naprawdę niewiele jej teraz przeszkadzało. Zadziwiająco niewiele. Trochę przypomniała sobie jak podczas największych mrozów wraz z bratem przytulała się do ojczyma. To było jednak zupełnie co innego. Nie znała czarnego gada. Wszelki pomruk ucichł. Jej mina nie wyrażała absolutnie niczego. Nic. W ogóle. Zero! Oczy mówiły dokładnie to samo. Jednak ich barwa często gwarantowała ogniki, które tańczyły ze sobą. Tak było i w tym przypadku. Tym bardziej, że pomarańczowe światełko zaczęło nieco się chwiać, zupełnie niczym kuleczka ognia. Nawet dawała odrobinkę ciepła.
Kątem oka widziała jego jakby obojętne spojrzenie, ale potem jego uśmiech zrobił się szelmowski. Nie zareagowała, póki nie położył swojego ogona na jej ogonie. Nieco mocnym ruchem wyszarpnęła masywny ogon w bok, uniosła, żeby położyć go na ogonie samca. Miękka kita na końcu zakryła ogon smoczydła. Gdyby nie zaczynał Ćmienie by go po prostu zignorowała. Teraz się nim interesowała. Nie okazywała nic po sobie, delikatnie się spinała, jak zawsze, ale tak było. Miała okazję pobawić się. Tak jakoś to traktowała. Jak zabawę. Rzecz jasna nie bawiła się również od tych dwudziestu. Ach, jak ten czas leci.

: 28 paź 2014, 16:37
autor: Śnieżny Kolec.
Nagłość jej ruchu spowodowała, ze Wrzask spiął mięśnie jakby zaraz miał się poderwać i w najlepszym wypadku wyskoczyć z jaskini na deszcz. Tak się jednak nie stało. Odruchowo wargi uniosły się odsłaniając długie kły, ale to była chwila. Kły zostały odsłonięte bo i samiec się uśmiechał, choć nadal nie patrzył na Ćmienie. To była część gry. Równie dobrze mógłby zamknąć oczy. Nie wzrok sie tu liczył.
Czuł jej ogon na swoim. Miękki, odmienny od tego z czym do tej pory miał styczność. Smok północny był dla Khana czymś egzotycznym, a tę egzotykę podsycało jeszcze to nietypowe zachowanie jakim siebie darzyli. Bez wątpienia ani on ani ona nigdy wcześniej nie znaleźli się w podobnej sytuacji. Nie szkodziło to najwyraźniej by brnąć dalej i bawić się, choćby ta zabawa różniła się znacznie od pisklęcych przekomarzanek.
Z niezwykłą jak na Wrzask delikatnością, jego ogon uniósł się nieco i powoli oplótł ogon Ćmienia niezbyt ciasnym splotem, ale na krótko. Nie zatrzymał się. Za chwile dotyk uciekł, jakby go nigdy nie było, ale powrócił inaczej... równie delikatny. Kolczasta końcówka opadła na nasadę ogona smoczycy i przesunęła w dół po całej jego długości, delikatnie drażniąc skórę.
Tymczasem pysk samca był niezmienny. Wciąż patrzył przed siebie jak gdyby nigdy nic i uśmiechał się szelmowsko. Przestał się zastanawiać, chyba po prostu zaczął czerpać przyjemność z tych podchodów. Sprawdzał jak daleko może się posunąć wobec kogoś, kto jest zupełnie obcy. A jak daleko posunie się ten obcy wobec niego? Intrygujące.

: 28 paź 2014, 17:43
autor: Ćmienie Maddary
Zmartwiła się gwałtowną reakcją samca. Na chwilę się spięła spoglądając na niego, on się uśmiechnął, potem bardziej rozluźnił, przez co i ona z powrotem odłożyła łeb na wychudzoną łapę. Nie uśmiechała się i sprawiała wrażenie zupełnie niezainteresowanej. Ach... Chyba taka była. Chociaż coś jakby powoli zaczęło się budzić w jej wnętrzu. W jej duszy. A jej... nie dopuszczała do umysłu. Nigdy nie pozwoliła sobie, by coś skalało jej idealnie pusty umysł. Była jak niewolnik. Robiła co kazał jej rozum. I moralność. Ale smoki nie miały takiej tam sobie moralności. Nie zabijała piskląt ani bezbronnych, się wie. Ale co do rodzicielstwa to szukała tylko tych, którzy dadzą jej pisklętom najlepsze geny. Nie chciała mieć poszkodowanych, zbyt słabych piskląt. Musiały być silne i wychowywać się jak na Ogień przystało. Tylko w ten sposób szukała partnerów. Jak widać – nadaremno. Zamknęła oczy. Zimna skorupa jej umysłu stawała się blada, tak, jakby zaczynała trochę się ocieplać.
Jednak nigdy się z żadnym samcem nie zabawiała. Testowała ich, gdy uznawała, że są gotowi tych przekonywała, że warto dać jej jajo. Jadu nigdy nie przekonała. A był silny. Szkoda. Większość jej dzieci pomarła, a jeszcze więcej jaj było martwych i pustych. Pomyślała o tym przez krótką chwilę i jej umysł znów się oziębił.
Cieszyła się, w zasadzie, że ma towarzysza. Nigdy nie przebywała w towarzystwie samców. Gdy dojrzała do płodności ograniczało się to tylko do jaj, nauk i walk. Może chodziło o to, że jest samcem? Cóż, w obecności samicy inaczej by się zachowywała. To było wzajemne przyciąganie, jakie płodna samica czuła do samca. Ciekawe, czy on też czuje jej samiczy zapach, czy go pociąga. Czy pobudza do tych zabaw. Tak mało pisklęcych, tak oddalonych od zabawy. Jej pysk nie wyrażał nic, przekonania, nic. Radości. Smutku raczej też.
Poczuła jak ogon samca zawija się wokół jej ogona, odwzajemniła ten szybki gest, w ten sposób musiał się nieco pomęczyć z wyciągnięciem ogona, ale nie trwało to dłużej niż chwilę. Potem poczuła, jak jego ogon przesuwa się po jej ciele. Zdecydowanie... Nie czuła nigdy czegoś takiego. Zadrżała delikatnie, tak lekko, że przyciśnięty do niej samiec przez grube łuski mógł poczuć to z ledwością. Nie spięła się jednak. Jej pierś w kolejnym oddechu uniosła się milimetry bardziej i tak jej zostało przy kolejnych tchnieniach. Jej ogon do zadu pokrywało nastroszone futro, o które zawsze tak dbała.
Zrobiła coś podobnego. Kiedy ogon samca cofnął się ona powtórzyła jego gest. Chociaż sądziła, że wcale nie musi go poczuć. Czuła jego twarde, mocne łuski. Sama ich nie posiadała. Jej kita przesunęła się po jego ogonie, podkuliła go, by przemierzyć grzbiet i przesunęła się jeszcze dalej. Jej kita nie była jak koński ogon, twarda i słomkowa. Nie. Była lśniąca, aksamitna w dotyku, długa, jedwabista. Przesunęła kitę na jego pysk, gdzie łuski były dużo mniejsze a na chrapach wręcz zanikały i narzuciła kitkę na niego zasłaniając jedno oko i część pyska. Tylko w tym miejscu mógł poczuć niebotyczną miękkość jej futra, jej ciepło.

: 30 paź 2014, 22:26
autor: Śnieżny Kolec.
Odkąd w ciele wojownika zaczęły grać typowo samcze hormony stał się zupełnie inny wobec smoków. Wszystkich smoków bez względu na płeć. Panował nad swoim popędem i swoimi zachciankami wykorzystując sztuczki, których nauczył się metodą prób i błędów. Pomimo gwałtownej natury potrafił więc zachowywać się stosownie do sytuacji, jeśli tylko chciał oczywiście. Niestety nie zawsze wytrzymywał zbyt leniwe tempo.
Miał dużo śmiałości, to trzeba było mu przyznać. Nie dbał o opinię dopóki dotyczyła ona tylko jego. Ale i Ognista nie uciekała. Nie zachowywała się cnotliwie. Podobała mu się. Nienawidził cnotliwych samic, które przy każdym słowie i ruchu wypierały sie własnych instynktów i pragnień. Khan hołdował hedonizmowi.
Szum deszczu zagłuszył głębsze westchnienie Ćmienia dlatego wojownik go nie usłyszał. Nie zwrócił też uwagi na drżenie jej ciała. Najwyraźniej i tak nie potrzebował takich oznak by wiedzieć, że dostał przyzwolenie, tym bardziej, ze już po chwili poczuł jak ogon samicy przesuwa się po jego grzbiecie zahaczając o dziesiątki kolców. Nie wyglądał jakby cokolwiek czuł, ale tak nie było. Dotyk był łagodny, lecz w pełni wyczuwalny. Zmył z pyska uśmiech na rzecz czegoś innego, bardziej niepokojącego. Nadal jednak na nią nie patrzył. Czekał. Czekał na odpowiedni moment.
Pozwolił jej przesunąć ogonem aż do swojego pyska. Jeśli to nie było zachętą, to co nią było? Gdy zakryła mu ślepię miękką kitą, parsknął rozbawiony. Wtedy też odwrócił do niej pysk. Uśmiechnął się krzywo, a potem zrobił coś, co kompletnie do niego nie pasowało. Zamknął oczy, zamruczał gardłowo i wtulił pysk w miękkość jej ogona. Jego ciało się wyprężyło. Pod czarną łuską zagrały potężne mięśnie. Wciągnął w płuca zapach, posmakował go, a potem otworzył ślepia. Nagle zatraciły zupełnie łagodność, którą wcześniej zyskały. Khan patrzył Ćmieniu w pysk nie kryjąc pożądania, ale nie było ono wyrazem zwykłej chuci. Coś subtelniejszego, choć na pewno nie łagodnego. Bez zbędnych słów sięgnął łapą do jej pyska i uniósł go chwytając spojrzenie płomiennych ślepi, ale na krótko. Za chwilę bowiem Ćmienie mogła poczuć jak wielki pysk samca poufale ociera się o jej polik, a jego zęby nagle chwytają ja za jedno z uszu. Przygryzł je, polizał i omiótł ciepłym oddechem... Nadal bez choćby jednego słowa.

: 03 lis 2014, 20:05
autor: Ćmienie Maddary
Metoda prób i błędów w tym przypadku to raczej coś, czego nie znali. Nie w tym przypadku. Chociaż mogli spekulować co i jak. Ale Ćmienie raczej o tym nie myślała w tej chwili. Może o niczym nie myślała. Jej pysk leżał na uszkodzonej łapie. Po prostu, hm. Dobre pytanie. Z pewnością nie przeszkadzało jej zachowanie samca. Właśnie zauważyła, że obserwowała go od początku. Charakterny. To mogła o nim powiedzieć. I być może dość silny by spłodzić równie silnych potomków. Czy była lepsza od cnotek w tej chwili? Z pewnością nie wypierała się matczynego instynktu. Starożytne gady też tak w zasadzie robiły. Samice o ograniczonej ilości jajników wybierały jak najlepszych samców, by potomkowie mieli jak najlepsze cechy. Chyba nie traktowała tego do końca jak przyjemności. Ale pozwalała się podchodzić. Kiedy samicy rexa nie podobał się partner zabijała go z przewagi masy i siły. Tu było jednak coś innego. Tu w grę wchodziła fizyczna siła i magia niepełnosprawnej samicy.
Ciało jej już nie drżało, wydawała się spokojna jakby spała. Ale była czujna i badała samca. Na razie nie miała żadnych przeciwwskazań co do niego. Samiec zamknął oczy i zamruczał, odpowiedziała cichutkim mrukiem aprobując jego zachowanie w duszy. Coś się w niej budziło i zaraz gasło. Jakby chęć. Ale ta zaraz umierała, kiedy analizowała swojego partnera. Sądziła też, że będzie mniej powściągliwy, ale zdało się, że jemu taka gra całkiem odpowiadała. Pomyślała, że chce coś powiedzieć, ale tę myśl zastąpiła inna. Ten dźwięk może wszystko zniszczyć.
Spojrzała w jego oczy, żeby zobaczyć pożądanie. On w jej nie mógł dostrzec nic, chociaż mimika mogła nieco sugerować, że jest obojętna na wszystko. Jednak nie nic nic. Jej oczy były bystre, analizujące. To mogłoby odebrać chęć niejednemu, albo wzburzyć. Uniósł jej pysk i spojrzała mu prosto w oczy. Jakby rzucała mu wyzwanie. Potem on otarł się o nią i ona odwzajemniła ten gest. Futro na jej licu, choć krótsze było równie miękkie jak wszędzie gdzie indziej. Jej ogon opadł gdzieś na jego bok i kark. Kiedy on łapał jej ucho ona podrażniła bok jego szyi kitką na ogonie. Przesunęła w górę i w dół, jej szyja mimowolnie zawiła się, kiedy zaczął bawić się jej uszkiem, delikatnie otworzyła pysk, wargi uchyliły się tylko leciutko.
Nie mogła pozostawić tego bez odpowiedzi, chociaż... No tak, kiepski z niej inicjator. Bo jak mogłaby go jeszcze zachęcić? Płomyczek w jaskini zgasł. Jedynym co błyskało były ich ślepia. Zamknęła swoje zastanawiając się co też samiec jeszcze uczyni by ją zdobyć, a taką informację wyczytała z jego ślepi. Albo przynajmniej podobną.

: 30 gru 2014, 20:40
autor: Subtelny Gniew
Seraficzna znalazła odrobinę czasu, żeby samotnie przespacerować się po terenach wspólnych, których powierzchnia była tak mała, że w wolny, przyjemny dzień, mogłaby go obejść na łapach tam i z powrotem kilka razy. Okrążając całe Zimne Jeziore i zaglądając do świętych miejsc, w których jeszcze nigdy nie była. W sumie trudno było ją nazwać bogobojną smoczycą, biorąc pod uwagę fakt, że jej łapa nigdy nie przekroczyła progu świątyni, a kontakt z bogami skończyła na opowiadaniach ojca i spotkaniu z bogiem śmierci. Z mieszanymi uczuciami wspominała Spotkanie Młodych. Niby fajnie było poznać nowe smoki, ale czy one były takie fajne? Inne stada wydawały się mniej przyjazne i zdystansowane. Zwłaszcza stado Cienia. Chyba nie żywiła do niego zbyt pogodnych uczuć. Nie z powodu wojny, och nie. Rozumiała, ze i Złudzenie i Uśmiech byli jej sprawcami. Nie rozumiała tylko, po co... Chodziło tu o coś więcej. Spotkanie z Dwuznaczną i arogancki niemy pisklak na Skałach Pokoju. Nawet czując ich zapach, krzywiła się instynktownie. Może ta niechęć kiedyś minie, lecz na razie nic na to nie wskazywało...

Okolica Bliźniaczych Skał pełna była ciekawych zakątków, które otulone w śniegu wyglądały pięknie, lecz groźnie. Ciemniało już, niebo przybrało różowo-pomarańczowy kolor, choć było jeszcze jasno. Uroki ciemnych księżyców. Mimo to Seraficzna lubiła zimę. To właśnie ta pora była porą jej młodości. Choć czasy dzieciństwa sięgały jeszcze kolorowych liści. Z obawą myślała o wiośnie i lecie, o różowych płatkach, o wielobarwnych kwiatach, o soczyście zielonych liściach i żarze bijącym od słońca. Czy to polubi? Stare wino smakuje najlepiej. Seraficzna w końcu wybrała swoje miejsce na kontemplacje. Była to grota pod skałą, w której zapachy zdawały się jedynie mgiełką, już zapomniane, wspomnienie dawnych spotkań. Teraz ona wypełniła swoim zapachem grotę, wpatrzona w zachodzące słońce. Myślała, odpoczywając po naukach i obawach wojną.

: 30 gru 2014, 21:08
autor: Krnąbrny Kolec
Ostatni księżyc nie był najweselszym okresem życia dla adepta, który w jednej chwili stracił schronienie i wsparcie brata. Odkąd się rozstali, wielokrotnie zastanawiał się, czy jego decyzja była prawidłowa. Był subiektywny w swej ocenie i działał pod wpływem emocji. Ponadto Ujmujący był bardziej podatny na wpływ otoczenia, uwrażliwił się na świat zewnętrzny, w skutek czego postrzegany był za osobę ciepłą i życzliwą. Niestety cecha ta nie zawsze działała na jego korzyść, gdyż był mało zdystansowany. Jeśli na swej drodze napotkałby duże nieszczęście, prawdopodobnie nie potrafiłby sobie z nim poradzić. To różniło braci, bowiem Krnąbrny starał się do niczego nie przywiązywać wagi. Jeśli sprawa bezpośrednio go nie dotyczyła, wolałby się nie mieszać.
Wędrówka po Terenach Wspólnych zapoczątkowana była przez spotkanie z Hipnotyzującą, której imienia oczywiście znać nie mógł. Jego wiedza była ograniczona i uzupełniana była jedynie własnymi spostrzeżeniami oraz słowami swych rozmówców, a ci często nie byli skorzy do dzielenia się nią. Gdyby istniała szansa, by ktokolwiek szepnął mu cokolwiek na temat jego obecnego położenia, prawdopodobnie by z niej skorzystał. Dobrze byłoby spotkać kogoś, kto posiada niezbędne informacje, byleby smok ten był otwarty na innych – i to za dwoje, albowiem Krnąbrny wobec obcych był nieufny i nigdy nie zainicjowałby z kimś bezsensownej pogawędki.
W przeciwieństwie do Seraficznej, nie wyrabiał on sobie opinii na temat innych na podstawie ich pochodzenia. Sam wychowywał się poza granicami i wbrew temu, co o tym mogliby sądzić inni, nie był bezmózgą bestią gotową do rozszarpania każdego, kto stanie na jego drodze. Miał jedynie uprzedzenia do cienistych – po prostu wydawali się mu parszywi. Gdyby od niego zależała nazwa tegoż zgrupowania, prawdopodobnie brzmiałaby ona "Tłum Łajdactwa".
Z oddali dostrzegł niewielki otwór w skalnym występie, dokąd niezwłocznie się udał. Panował półmrok, niedługo na żer uda się wiele gatunków niebezpiecznych zwierząt. Musiał się skryć, by przypadkiem jedno z nich nie postanowiło z nim zatańczyć. Ponadto nie mógł znieść panującego chłodu, który przenikał przez niemal każdą łuskę jego ciała. Potęgowany był on silnym, porywistym wichrem, który szarpał błonami jego skrzydeł. Co jak co, ale w sytuacji tej nie dostrzegał on stron pozytywnych.
Pomyślał sobie, że odnaleziona wnęka ma takie samo znaczenie jak każda inna grota, toteż jest dobrem wspólnym. Bezceremonialnie wślizgnął się do środka. Miejsca nie brakowało. Ciemność osłoniła jego ślepia i dopiero po chwili, gdy zdołał się do niej przyzwyczaić, spostrzegł obecność obcego smoka. Był barwny niczym papużka, niestety pseudonim ten należał już do Aluzji. Musiał wymyślić coś nowego, co będzie równie chwytliwe.
Usadowił się wygodnie na uboczu, z dala od otworu frontowego. Powiewało odeń mrozem, przed którym szukał schronienia. Nieświadomie intensywnie wpatrywał się w sylwetkę przebywającego tu adepta, którego płci nie znał. Barwa sugerowałaby samicę, ale kto ci tam wie. Jeśli jest inaczej, smok został poważnie okaleczony. Obdarcie go ze skóry byłoby dlań błogosławieństwem.

: 31 gru 2014, 0:48
autor: Subtelny Gniew
Oczywiście że była samicą! Nie wiem, czemu jako narrator bulwersuję się tymi wątpliwościami. W sumie nie wymarzyłbym sobie lepszego komplementu dla tej parszywej kolorowej kulki. Przynajmniej za taką ją kiedyś uważałem. Ale teraz... tak szybko zmieniała się i uczyła. Nie było już nawet stosowne nazywać ją kolorową kulką. Może kolorowym skrzydełkiem, albo różowym cielskiem. Amarantowa papużka też nie byłoby złe. Wyobraźcie sobie jej minę, gdyby ktoś tak na nią zawołał. Bezdyskusyjnie zabawne.

Trudno oczekiwać od Seraficznej, że widząc obcego cienistego smoka, podejdzie do niego i zacznie głęboką rozmowę o życiowych porażkach. Ciemność przysłoniła Krnąbrnemu pysk smoczycy, gdy podniosła tułów pełna obaw, do do niespodziewanego wtargnięcia, a pióra na jej skrzydłach najeżyły się w przestrachu. Nie potrafiła walczyć, więc przybrała pozycję do biegu. W razie niebezpieczeństwa ucieczka wydawała się najsensowniejszym wyjściem. Ale Krnąbrny nie miał co do niej złych zamiarów. Wiedziała to już gdy tylko stanął lekko ogłupiały brakiem światła i mrużył oczy, próbując się przyzwyczaić. Wtedy stwierdziła, że może spokojnie wrócić do wpatrywania się w słońce i ułożyła się wygodnie, przyciskając do ciała ciepłe skrzydła. Nie zwracała uwagi na adepta Cienia. Była wobec niego nieufna, jak wobec każdego z tego stada. Mogła nie oceniać smoków po okładce, ale żeby rzucać mu się na szyję z wyznaniami to też lekka przesada. Skąd miała wiedzieć że łączy ich ta niechęć.

Kleryczka zauważyła po chwili ciszy, że obcy się w nią wpatruje i poczuła zażenowanie. Nie mogła się skupić na własnych myślach, czując jak wzrok Krnąbrnego przeszywa ją i woła. W końcu odwróciła się w stronę obcego wyłapując jego spojrzenie swoimi poważnymi oczyma. Nie zadrżała z powodu wzrokowej konfrontacji. Mając go na oku czuła się o wiele lepiej. Nie przerwała kontaktu dopóki nie poczuła, że nudzi ją ta cisza. Chyba była zmuszona rozpocząć rozmowę.

Piękny widok – nie wysiliła się zbytnio, bo nie chciała też narzucać się z rozmową. Przeniosła wzrok na znikającą za drzewami Złotą Twarz, lustrując obcego swoim nasłuchującym uchem, w zastępstwie oczu. Podniosła dumnie łeb, zastanawiając się jak powinna go potraktować. To chyba on jako przybysz powinien przedstawić się pierwszy? Ale bogowie wiedzą czy nie jest starszy i nie należy mu się większy szacunek. A jeśli jest to o ile? I czy jest adeptem czy dorosłym smokiem? Zasady kultury przewracały się do góry nogami i Seraficzna zrozumiała o jaką elastyczność chodziło Bezchmurnemu.

: 02 sty 2015, 16:21
autor: Krnąbrny Kolec
Zmęczenie niemal zniewoliło Krnąbrnego, który mimowolnie zaczął przymykać ślepia. Usilnie starał się powstrzymać i nie zapaść w głęboki, relaksujący sen. Zasadniczą przeszkodę stanowiło miejsce, pora i towarzystwo. Nie czuł się bezpiecznie w obcym terenie, do którego wszyscy bez wyjątku mieli dostęp. Choć i Cień wydawał mu się mało przyjazny, to tam zdecydowanie miał choć złudny komfort. Pora także nie była odpowiednia – nadciągał wieczór, a w noc na żer udaje się wiele gatunków niebezpiecznych zwierząt. Póki myślał trzeźwo, miał szansę je odgonić bądź ustrzec przed ich interwencją – niestety w poszczególnych fazach snu, odbierano mu tą możliwość. Na domiar złego grota ugościła jeszcze jedną przybłędę. Nozdrza samca wykonały nieznaczny ruch, w celu wyłapania woni obcego i niemal natychmiast poczuł gryzący zapach zgniłego mchu. Nie lubił go, przywodził na myśl nieprzyjemne wspomnienia, które obecnie starał się zatrzeć w swej pamięci. Samica, która zaogniła konflikt braci pochodziła z tegoż stada – Stada Życia. Choć wcześniej miał o nim dobrą opinię, gdyż Błękitny napotkany na granicy uchylił przed nim rąbka tajemnicy, teraz nie chciał mieć zeń nic wspólnego.
Wyciągnął swe łapy do przodu, płynnie przechodząc z siadu do pozycji leżącej. Pysk złożył na skrzyżowanych kończynach, starając się ostatkami sił zachować świadomość. Wciąż nie odrywał wzroku od nieznajomej. Nagle odwzajemniła spojrzenie, co samca na moment wytrąciło z równowagi. Jego mięśnie drgnęły jednokrotnie, zaraz po tym opanowując się. Choć nie lubił znajdować się w centrum uwagi, jego obecna sytuacja dodała mu wigoru. Podniósł łeb, choć ruch ten był niezwykle ociężały, leniwy. Skrętami na boki starał się rozruszać zesztywniały kark, w efekcie wywołując nieprzyjemny odgłos, niby łamanych kości. Rozdziawił paszczę, ukazując pełen arsenał śnieżnobiałych kłów i ziewnął. Nie oszczędzał efektów dźwiękowych, gdyż skrępowanie było mu obce.
Smoczyca (jak się okazało) zagadnęła go jako pierwsza. Nie był tym zadowolony, gdyż najchętniej wypędziłby ją. Dodatkowo wybrała sobie dość głupawy temat – niczym pogawędka staruszków, których nieoczekiwane spotkanie nastąpiło w parku. Samiec mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi, co dla Seraficznej mogło być zniewagą. Nie był otwarty na nowe znajomości, zwłaszcza, gdy miał tak podły humor. Z drugiej strony, może samica umiliłaby mu czas? Co jak co, ale lubił on sobie podokazywać.
Jeśli oczekiwała od niego pokazu manier, pomyliła adresy. Nikt nigdy nie postanowił mu ich wpoić, toteż siłą rzeczy nie wyrobił w sobie pewnych odruchów świadczących o kulturze osobistej. Może to i lepiej – był krwiożerczą bestią, smokiem, nie człowiekiem.
Przewalił się na bok, grzbietem opierając się o skalny występ. Jedno ze skrzydeł, które spoczęło na ziemi, wyprostował. Drugie rozluźnił. Wciąż obserwował papużkę... Nie, wróć! Niech będzie ona motylkiem – pasowało jak ulał.
Odchrząknął niczym mówca szykujący się do swego wywodu, po czym rzekł:
Zwyczajny. Jak dla mnie nie ma niczego szczególnego w drzewach i słońcu. – Jego głos był lekko ochrypły i zobojętniały. Nieszczególnie zależało mu na kontakcie z innymi, jednak może być to ciekawe (miłe) urozmaicenie dość burzliwego dnia.

: 03 sty 2015, 11:46
autor: Subtelny Gniew
Seraficzna nie przejęła się widokiem paszczy towarzysza. Choć była pod wrażeniem bieli jego zębów. Odwróciła łeb powstrzymując się od śmiechu. Podniosła tylko kącik ust, pokazując rywalowi, że nie ma się czym chwalić. Czy wszyscy cieniści chełpili się swoimi paszczami? Nie było w nich nic nadzwyczajnego, biorąc pod uwagę, że większość smoków nie wiedziała, co to jest mięta. Skoro smoki były takimi prymitywnymi drapieżnikami, dlaczego nie poprzestawali na lizaniu swoich ran i czekaniu na śmierć we wciąż powiększających się śnieżnych zaspach. Ale tak nie było i na pewno Krnąbrny nie zamierzał nie korzystać z cudów rozumu. Mimo to o mięcie nie wiedział nic...

Kleryczka była znakomitym zawodnikiem ignorowania. Nauczyła się tego w swoim dzieciństwie. Nauczyła się cieszyć w cieple rodzinnym i pozostawać sceptyczną wśród obcych, źle nastawionych do życia smoków. Każdy był inny, więc i nastawienie zmieniało się zgodnie z sytuacją. Wszystko wiązała tylko jedna więź – klasa, grzeczność. Krnąbrny mógł sobie myśleć o tym, co chciał. Ale mimo jego wzrostu i umiejętności walki, to Seraficzna miała większe szanse na przeżycie w konfrontacji z groźniejszymi osobnikami.

Lecz, gdy spojrzała na zachowanie Krnąbrnego, który rozpanoszył się w kącie swojej jaskini, pomyślała, że nie będzie wyróżniać się sztywniactwem. Zniżyła się więc do poziomu cienistego i z ciężkim westchnieniem pełnym rezygnacji i gwałtownym ruchem, lecz wciąż niepozbawionym walorów estetycznych, obróciła się na prawy bok i przechyliła głowę, wpatrując się w rozmówcę. Jej prawe skrzydło rozłożyło się na skalnej podłodze, a drugie luźno ugięło się położone na lewym boku.

Może masz rację – mówiła a w tonie jej głosu nie słychać było ani powagi ani ironii. Tylko oczy wydawały się zdradziecko rozbawione. – Cóż jest więc wyjątkowe dla smoka z Cienia, jak mniemam – znów wciągnęła duży haust powietrza, aby poczuć tę niezbyt cenioną woń. Ale była pewna, jej towarzysz pochodził ze stadu Uśmiechu.

: 03 sty 2015, 20:47
autor: Krnąbrny Kolec
Ziewnięcie nie było gestem ostentacyjnym, który miał Seraficzną przejąć. Był jedynie wyrazem zmęczenia samca, który ostatnimi czasy zapewniał sobie zdecydowanie zbyt małą dawkę snu. Powodów było wiele, jednak główny stanowił konflikt rodzinny oraz brak schronienia. Ponadto bezustannie towarzyszył mu pech, który usilnie starał się uprzykrzyć jego życie. Napotykał przybłędę po przybłędzie, jakoby miał z nimi wszystkimi nawiązać nić porozumienia. Ze względu na jego nieufność, oczywiście plany te spełzły na niczym. Wybacz, wyimaginowany bożku, nie tak łatwo otworzyć Krnąbrnego na piękno otaczającego go świata.
Choć zapach z pyska samca nie był rumiankowy, to zabawne, że Seraficzna się o tym przekonała. Przecież siedziała w dużej odeń odległości, a on nie wkładał zbytniego wysiłku w nawiązywanie kontaktu z nieznajomą. Rozdziawił paszczę ledwie dwukrotnie i nie sądzę, aby wydobywający się z niej zapach docierał aż do nozdrzy kleryczki. Chyba, że ma nadprzyrodzone moce. W takim wypadku, wybaczcie mą bezczelność.
Jeśli mowa o powodzeniu z konkurentami, Kolec nie zawracał sobie tym łba. Żył z dnia na dzień, martwiąc się nie tyle o przyszłość, co o teraźniejszość. Jeżeli kiedykolwiek przyjdzie mu się konfrontować z niebezpiecznym przeciwnikiem, wtedy zacznie przejmować się powagą nieciekawej sytuacji. Seraficzna, choć umiejętnościami walki poszczycić się nie mogła, z pewnością potrafiła oceniać innych. Krytykowanie adepta, który właściwie nie miał z nią żadnego związku, szło jej niemal doskonale. Szkoda, że wiedza narratora nie może zostać przekazana Kolcowi. Z pewnością ucieszyłby się z tych nowin.
Samica także przyjęła wygodną pozycję leżącą, zniżając się do poziomu adepta. Niestety, tylko w znaczeniu dosłownym. Intelektualnie wcale nie wydawała się być hojniej obdarzona. Z resztą, nie jemu przyjdzie to oceniać. Był geniuszem, choć brakowało mu niezbędnej wiedzy. Nie znalazł chętnych, którzy podzieliliby się własną.
Ponieważ nie odrywał od rozmówczyni spojrzenia, dostrzegł w jej ślepiach błysk rozbawienia. Światło padające przez frontowe wejście oświetlało jej pysk, co zdecydowanie ułatwiło jego zadanie. Jej pierwsza wypowiedź nie wywołała u niego żadnej zabawnej reakcji, jednak druga nieco go wzburzyła. Podniesiony łeb oparł na uniesionej łapie, taksując smoczycę życia wzrokiem. Gdyby miał nieco więcej wigoru, prawdopodobnie wybuchnąłby gniewem. Niestety wszystko skwitował ledwie zrezygnowanym westchnieniem.
Nie jestem z Cienia. – Odparł, kręcąc przecząco łbem. Mówił szczerze, choć dla obcych wydawać się to mogło nieco absurdalne. Napotkany na granicy adept, którego przyszło mu uczyć, także zwrócił na to uwagę. Pachniał Cieniem i żył na jego terytorium. Pomijając jego usposobienie, które wedle Cichego (nieznanemu smokowi z imienia) także przypominało zachowanie smoków tegoż zgrupowania. A jednak nie należał do nich, wręcz darząc ich nienawiścią. W tak krótkim czasie wyrządzono im tak wielką szkodę. Mówiąc im, mam na myśli także Ujmującego, jego przyrodniego brata. – Miłość jest wyjątkowa. – Odparł bezceremonialnie, mając na myśli więzy rodzinne aniżeli partnerskie.

: 04 sty 2015, 21:10
autor: Subtelny Gniew
Mhm, mógłbym się długo zastanawiać nad tym, czy wyraz zmęczenia Krnąbrnego był tylko wyrazem zmęczenia... Ale nie pozwolę się ponieść swojej narratorskiej wszechwiedzy, która pozwoliła mi nie tylko poczuć jego oddech, co poznać jego myśli. Przekleństwo bycia "wieszczem" polega na tym, że choć masz takie możliwości, nie możesz ich wykorzystać. To jak stać się nieśmiertelnym, lecz nie pić nektaru i ambrozji dla zachowania wiecznej młodości, ale na czym ja się tu rozwodzę! Przejdźmy do rzeczy. Cóż, jeśli adept nazywał to pechem, taki sam niefart spotkał tę kolorowo-różową papużkę leżącą przy wyjściu, która nie miała może nadzwyczajnych zdolności, ale starczyło jej ich, by domyślić się, że towarzysz ze schronienia nie jest klerykiem i że włókna mięsa między jego zębami nie są naturalne (czytaj nie wiedział, co to mięta, a żywił się cuchnącym mięsem, przynajmniej w mniemaniu Seraficzne) Ekhm, kontynuując: co jak co, ale młoda spostrzegawcza była. Poza tym smok sam odsłonił tajniki swojej paszczy, w potencjalnie ostentacyjnym geście.

Chociaż więc pech zapukał także do drzwi Seraficznej, nie narzekała ona w myślach na to spotkanie. Robiło się bądź co bądź coraz ciekawiej. Krnąbrny mógł myśleć sobie, co chciał, ale w tej konfrontacji to on był przybłędą. Wszedł do jaskini, zamrugał kilka razy oczami, a gdy zauważył samicę (w sumie dlaczego nie wyczuł jej zapachu?) wcale nie wyglądał na smoka pragnącego zrezygnować z ciepła i bezpieczeństwa. Skazany był więc na spędzenie nocy (jeśli dbał o to by nie zaatakowały go dzikie zwierzęta, gdy będzie wracał do domu) w towarzystwie kleryka Ziemi. Z własnej inicjatywy. W sumie jakby nie było okazał wyżyny grzeczności, nie wychodząc z jaskini, gdy już Seraficzna go zauważyła. To byłoby nieuprzejmy, wzbudzać w obcym podejrzenie, że coś do niego ma...

Wracając do Seraficznej. Cóż, blask zachodzącego słońca odsłaniał mimikę jej pyska, a także nadawał mu bajkowego wyglądu. Ale promienie szybko się schowały, a jej pysk spowił cień nocy i jaskini. Z początku była może lekko rozbawiona. Zwłaszcza z powodu gry w przedrzeźnianie, ale gdy Krnąbrny zaprzeczył jej słowom, wesołość zastąpiło szczere zdziwienie. Nie zamierzała znów potwierdzać wąchaniem swoich tez. Albo adept był z Cienia, albo właśnie go opuścił albo...

Miałam kiedyś przyjaciela, który nie przepadał za swoim stadem – zaryzykowała przypuszczenie. W jej głosie nie było pretensji. Nie zamierzała oceniać ani kłócić się z Krnąbrnym, jak robiła to z Charyzmatycznym. Co prawda w przypadku jej przyjaciela to podziałało. Ale nie kochanie Cienia... Cóż, co mogła o tym wiedzieć? Może rzeczywiście nie było go za co kochać, nawet gdy się do niego należało. Podniosła łeb w stronę nieba. Zamyślone spojrzenie z pewnością było częścią zabawy w wyglądanie na dumnego osobnika. Nic więcej nie powiedziała o jego potencjalnych problemach z pochodzeniem. Za to spojrzała na niego ze szczerym uśmiechem, gdy wypowiedział się o miłości. Bogowie jej świadkiem, że ani na myśl jej nie przeszło o partnerstwie! Cóż takie dziecko może wiedzieć o partnerstwie? Ona także znała tylko miłość rodzinną, i tylko ona znajdywała się pod definicją tego uczucia. – To prawda. O wiele bardziej od zachodu słońca – ironizowała samą siebie wciąż się uśmiechając. Zabawne... Wcale nie czuła się ostatnio taka szczęśliwa. Miała kochanego ojca, matkę, która ją rozumiała, choć ostatnio jej nie było, brata, który skoczyłby za nią w ogień, siostry, które były jej wsparciem. Cała Ziemia była jej rodziną, wszystkich kochała, a jednak... Nawiedzały ją bolesne sny. Pokręciła głową. Nie chciała o tym myśleć.

: 06 sty 2015, 12:44
autor: Krnąbrny Kolec
Zapadł zmrok, spowijając grotę w całkowitej ciemności. Wiatr tworzył melodię, której towarzyszyło skrzypienie tańczących drzew i pohukiwanie polujących sów. Chłód doskwierał, lecz przytulne schronienie jakie zapewniała grota, skutecznie izolowało smoki przed nieprzyjemnym uczuciem. Fałdy śniegu, muskane silnymi porywami, przemieszczały się, unosząc i z wolna opadając. Nieba na szczęście nie okryła gruba kurtyna szarych chmur, światło księżyca sączyło się leniwie, przedzierając jedynie przez korony ogołoconych drzew. Gwiazdy na niebie jaśniały. Krnąbrny, usadawiając się wygodnie głęboko we wnętrzu, uniemożliwił sobie obserwację tak pięknych widoków. Choć gdy tylko widział skrzące się niebo, zawsze na myśl przywodziło mu matkę. Miał nadzieję, że wciąż sobie radzi, a jednocześnie chciałby, by doglądała go z zaświatów. Tęsknił, pod jej opiekuńczymi skrzydłami wszystko wydawało się tak proste, pozbawione wad. Dlaczego jego przeznaczenie tak bardzo mijało się z jego wewnętrznymi pragnieniami?
Zmrużył na moment ślepia, aby całkowicie przywyknąć do mroku. Dwukrotnie przetarł je wierzchem łapy, po czym skierował lodowate lazurowe spojrzenie na rozmówczynię. Choć ciemność tłumiła jaskrawość barw, jego uwadze nie uszła jej kolorowa szata. Było to na swój sposób wyjątkowe, z pewnością cieszyła się niejaką popularnością wśród napalonych samców. Szczęśliwie nie natrafiła na natręta, on narzucać się nie będzie, a już na pewno nie przekroczy pewnej granicy. Obcy mogli utożsamiać go z Cieniem, jednak jego poglądy znacznie się różniły od reszty należącej do tegoż zgrupowania. Byli bezwzględni i okrutni, lubowali się w przemocy. Krnąbrny natomiast nie doszukiwał się przyjemności w rozlewie krwi, był bardziej pokojowy niż mogłoby się to wydawać. Niestety bardzo łatwo wyprowadzić go z równowagi, gdyż działa impulsywnie, stąd jego zła opinia.
Złożył skrzydło, które wcześniej spoczęło na kamiennej posadzce. Przetoczył się przez bok, w efekcie przycupnąwszy na łapach. Powstał zgrabnie niczym kot, otrzepując swe łuski z pyłu nań osiadłego. Wzruszył dwukrotnie barkami, chcąc nieco je rozluźnić, po czym lekkim krokiem zbliżył się do samicy, wygodnie usadawiając się tuż obok niej. Zachował rozsądny dystans, gdyż wiedział jak ważna jest swoboda w zdrowych kontaktach między smokami. Ponadto musiał skierować swą uwagę na skrzydło Seraficznej. Nieopatrznie by nań nastąpił, co spowodowałoby niejaki ból. Choć panował tam zdecydowanie większy chłód, adeptowi to przestało przeszkadzać. Ogrzał się w głębi.
Słysząc jej wypowiedź, pokręcił przecząco łbem. Sedno sprawy nie leżało w braku jego sympatii wobec stada. On naprawdę nie miał z nim niczego wspólnego prócz terytorium. Choć i ono wymykało mu się z łap, gdyż usilnie starano się wykurzyć biedne rodzeństwo.
Cień nie jest moim stadem. – Odpowiedział, kątem oka doglądając kleryczki. Posyłała ona zamyślone spojrzenia niebu, więc i on zwrócił swoje w jego kierunku. Było piękne, a wieczorny powiew muskał jego ciało, przedostając się przez otwór wejściowy. – Życie i Ogień także. Jestem spoza bariery. – Choć kilkukrotnie przyszło mu słuchać na temat owego tworu magicznego, nigdy nie zdobył informacji dotyczących jego powstania.
Krnąbrny nie zamierzał wdawać się w kłótnie. Miał ich po dziurki w nosie po konfrontacji z bratem oraz adwokatem diabła, Hipnotyzującą. Ponadto nie widział ku niej powodów. Brakowało mu sił na głupie utarczki, wolał zamiast tego uciąć sobie przyjemną pogawędkę. Smoczyca wydawała się być idealną kandydatką na dobrego rozmówcę.
Posłała mu uśmiech, choć widział go jedynie kątem ślepia. Nie odwzajemnił, kąciki jego pyska ledwie drgnęły. Nie wiedział skąd nagły atak wesołości.
Poza tym wiele rzeczy cieszy się moim uznaniem. – Tajemniczości nie szczędził, lecz nie wzbudzał ciekawości adeptki usilnie. Taki bowiem był i jeśli w jego życiu nie nastąpi przełom, prawdopodobnie takim pozostanie.

: 09 sty 2015, 18:50
autor: Subtelny Gniew
Seraficzna wcale nie zdziwiła się, że Krnąbrny postanowił się przybliżyć. Nieskromnie myśląc, zauważyła, że wiele smoków lubiło przebywać w jej towarzystwie. Dlaczego? Sama nie wiedziała, ale cóż, do tej pory jej to nie przeszkadzało. I teraz też nie miała nic przeciwko bliższej konfrontacji na poziomie wyższym od rozmowy o pogodzie. Śledziła każdy ruch towarzysza, obserwując jego barki, napinające się mięśnie, gdy przebierał łapami. Jego grzbiet, gdy kładł się wygodnie niecały ogon od niej, a potem łeb, oczy spoglądające na widok za jaskinią. Rzeczywiście było pięknie... Na ciemniejącym powoli niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Uwielbiała oglądać gwiazdy. Często przesiadywała przed swoją grotą, ułożona na plecach wlepiała wzrok w nocne niebo, w plamę drogi mlecznej i niezliczone migające oczy bogów i przodków. Tak jasne i skłębione, że oświetlały niebo, jak dzień... Chociaż mrok i tajemnica o wiele bardziej pasowały jej od Złotej Tarczy.

Tęczowa szata ciesząca się popularnością wśród napalonych samców. Jest coś w tym zdaniu, co bardzo mi narratorowi się podoba, ale cii... Trudno powiedzieć, by Seraficzna była głęboko zaznajomiona z tym tematem. To znaczy, chyba domyślała się, jak powstają jaja. W końcu miała niezliczoną ilość rodzeństwa, ale... Ileż ona mogła mieć? Niewiele ponad dziesięć księżyców? Hipnotyzująca spytała jej kiedyś, czy ma kogoś na oku, a ona wybuchnęła zbulwersowana, zapewniając, że nie ma takich odczuć! I naprawdę ich nie miała, choć Hipno wydawała się niedowiarkiem. Czuła miłość do rodziny, lecz nigdy nie myślała, by móc znaleźć sobie niewolnika do przytulania wśród znanych sobie smoków. Jeszcze nie teraz...

Budząc się jednak z mych rozmyśleń, które wywołała wszechwiedza, pośpieszę, by opisać, jak Seraficzna zareagowała na kontynuację rozmowy. Po pierwsze wróciła do eleganckiej pozycji, biorąc przykład z Krnąbrnego. Ponownie ułożyła się na brzuchu i położyła oba pierzaste skrzydła, by trochę odpoczęły, ale by nie zawadzały zachowanemu dystansowi. Chociaż sam obrót mimo wszystko przybliżył smoki do siebie na odległość pozwalającą im szeptać.

To ciekawe – odparła jednak głośno i wyraźne. Z pewnością było to dla niej interesujące, a w jej głosie nie było ani krztyny ironii czy wesołości. – Mój przyjaciel też przybył do nas zza bariery. Ale był bardzo młody, gdy tam przebywał. A ty? Pamiętasz swoje życie za barierą? Jeśli oczywiście mogę o to spytać – starała się nie być nachalna. Wiedziała, jak wiele smoków lubi reagować gniewem na zadawane im pytania, które z pozoru normalne, poszczególnym przypadkom wydawały się zbyt osobiste.

: 24 sty 2015, 11:47
autor: Krnąbrny Kolec
Zmniejszenie dzielącego ich dystansu nie było spowodowane sympatią, którą smok rzekomo darzył Seraficzną. Odpowiadało mu towarzystwo kogokolwiek, byle tylko zająć myśli, obracające się wokół ukochanego brata. Pogawędka pozwoli na chwilę zapomnienia. Jeżeli zechce ją kontynuować, mimowolnie pogłębi swe stosunki z adeptką Życia. Wydawało się, że jest o zdrowych zmysłach, co wśród Wolnych Stad jest niespotykane.
W przeciwieństwie do kleryczki, Krnąbrny nie był popularny. W konwersacjach bywa małomówny i prezentuje się nieciekawie, na domiar złego wypowiada się oschle i nadużywa ironii. Ostatnimi czasy niezwykle pielęgnował jej poczucie, co oczywiście negatywnie wpływało na jego związki ze środowiskiem.
Gdyby potrafił zagłębić się w umyśle Seraficznej, prawdopodobnie wzbudziłoby to jego zazdrość. Nigdy nie miał szansy spokojnie wpatrywać się w drogę mleczną. Żył w ciągłym niepokoju, musiał przejmować się tym, co będzie jutro. Liczył na to, że przyszłość przyniesie mu szczęście i dostatek, lecz zachował nadzieję, że osiągnie wszystko mijając drogę po trupach.
Samcowi przyszło myśleć o związkach partnerskich, albowiem osiągnął wiek, w którym zainteresowaniem darzy się płeć przeciwną (wyjątkiem są związki homoseksualne oraz zboczeńcy fetyszyści). Niestety nikt dostatecznie nie zabawił jego osoby, więc nikt nie obejmował stanowiska u jego boku.
Kątem ślepia obserwował Łuskę, która postanowiła inaczej się usadowić. Sam nie drgnął. Dlaczego miałby? Po chwili, gdy już zapewniła sobie wygodę, postanowiła zagadnąć na temat jego życia poza barierą pięknej Naranlei. Zamruczał w głębokiej zadumie, chcąc dogłębnie przeanalizować je i podzielić się informacjami, które nie wydawały mu się nader osobiste.
Pamiętam bardzo dobrze. – Odpowiedział, lecz nie był to koniec jego wywodu. – Tęskno mi za czasem, który tam spędziłem. Życie wydawało się dużo prostsze. Matka zapewniała nam bezpieczeństwo, opiekę, a my (nieumyślnie użył liczby mnogiej) mogliśmy cieszyć się każdą chwilą zeń spędzoną. – Westchnął głęboko, jakoby wspomnienia zaczęły go przytłaczać.
Wtem zwrócił pysk w jej kierunku, lustrując uważnie spojrzeniem. Chciał czym prędzej zmienić temat, toteż zapytał:
Kim jest ten przyjaciel? – Jego głos był beznamiętny.

: 01 lut 2015, 19:14
autor: Subtelny Gniew
Seraficzna przyglądała się uważnie Krnąbrnemu, wsłuchując się w jego odpowiedź. Świat za barierą raczej jej nie ciekawił, do tej pory. Teraz, kiedy poruszyli ten temat, a ona miała na karku wystarczająco księżyców, by w ogóle rozumieć termin bariery Naranlei, zaczęła się zastanawiać nad tym czym ona jest, co się za nią dzieje i jak się za nią żyje. Bariera sama w sobie wydawała się jakimś bóstwem. Zapewniała bezpieczeństwo, tak niewyobrażalne, że kto wie czy nie złudne? Jako małe pisklę wydawało jej się, że przekroczenie magicznej granicy oznacza natychmiastową śmierć. Lecz to nie była prawda. Z granicą wiązała się jakaś tajemnica. Co prawda uczono się o Równinnych, ale przecież dało się tam przeżyć. Dało się przejść barierę, a potem wrócić... Seraficzna poczuła niepokojącą chęć zobaczenia, co się za nią kryje.

Czasy dzieciństwa – szepnęła, znów spoglądając na niebo. Słowa nie były skierowane do Krnąbrnego. Rzuciła je mimowolnie i uśmiechnęła się na wspomnienie ojcowskiej jaskini i tych beztroskich dni nieświadomości. Nie były zbyt długie, biorąc pod uwagę, że w wieku trzech księżyców gadała już jak najęta. – Miałeś rodzeństwo? – zareagowała natychmiast, gdy Krnąbrny użył liczby mnogiej. Rodzeństwo, kolejna rzecz najważniejsza w życiu. Jak dawno nie widziała się z nimi wszystkimi, wesołymi, uśmiechniętymi, pięknymi pisklakami.... Nie byli już pisklakami. Ale czuła się za nich odpowiedzialna. Najstarsza Velum, zazdrosna o małe kolczaste kulki zajmujące miejsce w jaskini. Lecz teraz. Nie wyobrażała sobie bez nich życia.

Zdziwiło ją pytanie o przyjaciela. Pytanie zadane od niechcenia wydawało się mieć jakiś większy sens. A może tylko tak jej się wydawało.

Ma na imię Ursus – odpowiedziała. Imię to już dawno odeszło w zapomnienie. Teraz był to Charyzmatyczny. Lecz Seraficzna chyba nie chciała wyjawiać jego obecnego imienia. To nie byłoby rozsądne. Nie znała Krnąbrnego zbyt dobrze. A Ursus był jej chyba bliski.

: 02 lut 2015, 22:38
autor: Krnąbrny Kolec
Zaczynał nawiązywać z Seraficzną niejaką nić porozumienia. A może była to jedynie ułuda? Prawdopodobnym było to, iż wyobraźnia płata mu figla, ale żeby od razu sprawy zaszły tak daleko? Hola hola, niebawem przed oczyma stanie mu obraz pięknej rodzinki, dziesięciu piskląt i kochanki na boku. No dobrze, dobrze – przepraszam! Może uzupełnię niedomówienia, gdyż za jedną kochanką ustawiłby się cały ich rząd. Krnąbrny dotychczas nie odnalazł osoby, z którą chciałby przetrwać do samego kresu, toteż nie żywił nadziei, iż taka GDZIEŚ istnieje. Trzymajmy kciuki, aby owe "gdzieś" nie przekraczało granicy czasoprzestrzeni, inaczej zostanie starym kawalerem z gronem gołębi przed grotą. Na domiar złego nocami nawiedzać go będzie Dwuznaczna Aluzja, mały psychodeliczny narwaniec. Błagam, byle nie przytargała ze sobą żadnych narzędzi ostrych. Immanor wie, może naszłaby ją ochota na małą sekcję zwłok.
Obrócił dyskretnie łeb, by móc obserwować każdy ruch swej rozmówczyni. Sączył z jej pyska każde wypowiedziane słowo, choć szept był dlań ledwie dosłyszalny. Stary był, na bogów! Nie no, żartuję – ledwie osiągnął wiek dorosły. Powinien teraz wesoło hasać po łączkach i cieszyć się życiem. Szkoda tylko, że było mu niemiłe. Zastanawiał się, czy może powinien wziąć swój los we własne łapy i przejąć inicjatywę, przedsięwziąć jakieś kroki albo co? Może to właśnie znajomości pomogą mu otworzyć się na świat? Ho ho, kto wie, może nawet osiągnąłby coś. Zostałby smoczym prezydentem! A nie, czekaj – przywódcą! Tak, tego słowa mi zabrakło.
Ma... – Zaczął, natychmiast marszcząc swój pysk. Na moment odwrócił spojrzenie, by utkwić je w jakimś nieznaczącym punkcie tła. – Miałem. – Poprawił się. Koniec jego ogona nerwowo uderzał o kamienną posadzkę. Jakkolwiek nie próbowałby zapomnieć o Ujmującym, tylokrotnie mu o nim przypominano. Na następną przebieżkę po terenach wolnych zabierze kamienną tablicę z napisem: "zachowaj milczenie, pieronie!".
Wolał uniknąć kontynuacji tegoż tematu, toteż posłał Seraficznej wymowne spojrzenie. Po chwili uświadomił sobie, że przybrał bardzo nieprzyjemny wyraz pyska. Uniósł delikatnie jego kąciki i w jednej chwili złagodniały mu rysy.
Ciekawe imię. – Skwitował, choć w rzeczywistości wiadomość ta była dlań mało znacząca. Nie wątpił w to, iż nigdy nie przyjdzie mu się spotkać pyskiem w pysk z owym Ursusem.
Wtem drgnął jakby go olśniło. Łobuzerski uśmieszek sprawił, że wyglądał niczym gwałciciel czający się w ciemności. Proszę proszę, ukazał nawet ząbki!
A tobie jak na imię? – Przybrał ton głosu charakterystyczny dla prowokatora. Wydawał się być szaleńczo zaciekawiony. Do licha, odpowiadaj babo!