Strona 19 z 24
: 23 lip 2022, 19:46
autor: Zajęczy Kolec
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Było wczesne popołudnie, a po błękitnym, rozjaśnionym tu i ówdzie słońcem niebie, wciąż przepływały kłębiące się w różnym kształcie chmury. Z początku odpoczywał na skalistej krawędzi grzbietu przed ruszeniem w dalszą drogę na tereny stada słońca, lecz w pewnej chwili spostrzegł, jak nad jego głową przepływa rybka. Najprawdziwsza w świecie ryba, przypominająca płotkę. Przechylił głowę na bok.
– Widzisz to? – zapytał przyjaciela, wyciągając łapę ku niebu, co by pokazać mu dziwną formę, a wtedy zerwał się gwałtowny wiatr – tak silny, że aż pchnął go na bok, a znajdujący się na jego głowie Finn musiał mocno chwycić prawy róg, aby nie spaść na skały.
– Łoo, heh, mało brrakowało, co – zagaił, przysuwając łapę do swej skroni, co by pochwycić wiewióra na palce. Postanowił, że tak gwałtowną zmianę pogodową przeczekają, w związku z czym położył się na skałach, by wicher nie targał go aż tak mocno, a po ostrożnym przekręceniu się na grzbiet, pozwolił Finnowi zeskoczyć na miękką pierś, gdzie mógł trzymać się futra.
Hmm. Zmrużył nieco ślepia, szukając chmurnej płotki. Nie ma. Zniknęła. O-oh! Ale pojawiła się chmura w kształcie kwiatu! Jego towarzysz również ją dostrzegł, a raczej coś, co było obok niej. Kłęb okrągły, nieco koślawy, o grubszej obręczy po środku.
Tak, tak, orzech. Czego innego się spodziewać. Gdzieś w oddali, na zachodzie, widział jak chmury były ciemniejsze, niby burzowe, a ich granatowe smugi spływały po horyzoncie.
Deszcze, naganiane wiatrem w ich kierunku. Ciekawe, jak prędko zmoczą mu głowę.
: 23 lip 2022, 21:27
autor: Odłamek Raju
Miała odpoczywać, ale tak bardzo brakowało jej wieczornego biegania. Ile minie czasu nim będzie w stanie na nowo korzystać ze swojego ciała tak, by nie mdleć przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Erbena nie widziała od dwóch dni, krokodyl samotnie spędzał czas w różnych akwenach Plagi. Zawsze towarzyszył jej demon i nadal nadąsany koliber. Uzdrowicielka szła powolutku, opierając się częściowo o Eiserna.
Nie zauważyła oglądającego chmury kleryka i jego wiewiórki. Wzrok utkwiła w ziemi. Łapa za łapą, krok za krokiem, raz i dwa, trzy i cztery. Musiała na nowo złapać rytm poruszania się, a nie było to takie proste gdy się było w takim beznadziejnym stanie. Potrzebowała robić więcej przerw, ale uparła się. Musiała wrócić do wypraw. Jak najszybciej. Nie chciała stać się zbędna w oczach Plagi. To jak wyrok śmierci.
Jej rozważania przerwał intensywny trzepot skrzydełek kolibra, kiedy ptaszek podleciał w kierunku rudego, małego stworzenia. Nadal większego od siebie, ale tym razem nie był to żaden tytan górujący nad nim po stokroć.
– E-Edel? – zawołała cicho, omal się nie wywracając o własne łapy kiedy na ten jeden moment przestała w myślach liczyć swoje kroki.
Mały zdrajca zawisnął tuż nad jedną z łap Zajęczego Kolca, jednak tam nie wylądował. Troszkę łaskotał jego długie futro. Czarny dziób skierował się na Finna. Zastanawiające, ale Edel naprawdę nigdy nie spotkał wiewiórki!
: 24 lip 2022, 14:27
autor: Zajęczy Kolec
– Huh? – mruknął sam do siebie, kiedy wśród gwałtownych podmuchów niezwykle porywistych wiatrów coś wciąż miało siłę, aby latać. Dziwny dźwięk żwawo pracujących skrzydełek zawisł nad jego łapą, a on sam odrobinę zbaraniał, przyglądając się czemuś, czego jeszcze w życiu nie widział. To... jakiś... owad? Ale od kiedy mają żądła na nosie? Motyle miały takie długie trąbki, a także komary. O losie, naprawdę nie chciałby spotkać tak wielkiego komara! Przełknął ciężko ślinę, odrzucając tę myśl, bowiem stworzonko miało całe ciało pokryte tycimi piórkami.
Poruszył palcami, które łaskotane były przez niewielkie skrzydła, a sam Finn, chyba tak samo zdezorientowany, a jednocześnie zaciekawiony, stanął na tylne łapki i wyciągnął całe swe rdzawe ciałko ku górze. Frędzle na jego uszach falowały na powietrzu, a czarne oczka nie zdradzały zbyt wiele, w przeciwieństwie do reszty ciała. Wiewiór raz po raz poszczekiwał pod nosem, a jego puchata kita najpierw zakołysała się łagodnie, a później uderzyła o grzbiet trzy razy.
– Latanie w taką pogodę nie jest bezpieczne, wiesz, cosiu? – rzekł do nie większej niż mysz ptaszyny, martwiąc się o to, że kolejny silny podmuch rozerwie go na strzępy – skoro tak wielkiego i ulanego smoka, jak Kou, pchnął w bok, to co dopiero kolibra?
Minęło zaledwie jedno uderzenie serca po tym, jak Finn podskoczył nieco bliżej kolibra i oparł łapki o przedramię swojego opiekuna, wyciągając nos wysoko ku ptaszynie, a wtedy nagle czegoś się przestraszył. Zaświergotał głośno, odwrócił się na pięcie i zakopał w gęstym, smoczym futrze, z którego wystawał jedynie kawałek ogona, i lewego ucha.
Widząc to, Kou natychmiast cofnął głowę, rozpłaszczając swoje uszy nieco bardziej na skalistej posadzce, lecz dzięki temu zauważył małą smoczycę, która bynajmniej nie pachniała Słońcem, ani tym bardziej Ziemią. Wyglądała, w każdym bądź razie, kiepsko.
– Mój Boże... – mruknął cicho pod nosem – ... wyglądasz jak tysiąc nieszczęść, Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? – dodał nieco głośniej, ostrożnie przekręcając się przy tym na lewy bok. Uważał, aby nie przestraszyć zielonego ptaszka, a jednocześnie oparłszy się solidniej lewą łapą o grunt, prawą otulił Finna, co by go nie zmiażdżyć, a również nieco przesunąć. Finalnie znalazł się na brzuchu, skierowany pyskiem ku nieznajomej. Sam Finn wyczuł natomiast, że niebezpieczeństwo nie jest tak wielkie, jak zakładał, w związku z czym wspiął się po grzywie opiekuna i wychylił głowę znad jego czupryny, ostrożnie obserwując smoczycę.
: 28 lip 2022, 13:33
autor: Odłamek Raju
Edel znacznie lepiej znosił towarzystwo puchatych smoków. Kojarzyły mu się z Erlyn, z czymś dobrym. To te łuskowe zwykle były nieprzyjemne, patrząc na niego jak na trutnia. Koliber musnął długim dziobem kosmyk sierści na palcach Kouheia, ale nagle poderwał się w górę kiedy usłyszał nawoływanie swojej smoczycy. Poleciał do niej, kryjąc się w ciemnej grzywie.
Uzdrowicielka zazezowała w górę i wypuściła powietrze przez nos. Przeniosła spojrzenie na nieznajomego, kiedy ten, cóż, wytknął jej obecną aparycję. Albo stan zdrowia. A może jedno i drugie? Powiodła po sobie wzrokiem, jak gdyby szukała chociaż jednego pozytywu.
– Uh, nie, ale będzie l-lepiej – zapewniła z drobnym uśmiechem wkradającym się na pysk.
Podeszła odrobinę bliżej, co by nie musieć przekrzykiwać się przez porywisty wiatr. Demon cały czas był obok, służąc jej jako podpórka. W końcu uzdrowicielka musiała usiąść i właśnie to zrobiła, w niedużej odległości od Zajęczego Kolca. Była na wyciągnięcie łapy, może półtorej w zależności od rozmiarów smoka.
– J-jestem E-Erlyn – przedstawiła się, a na ćwierknięcie z jej włosów zachichotała. – A to był E-Edel. – Nie była pewna czy jest sens podawać imienia demona, kiedy ten zachowywał się jakby był tłem na miarę drzew czy skał.
: 03 sie 2022, 19:56
autor: Zajęczy Kolec
Przymrużył lekko ślepia, wzrokiem wodząc po zmatowiałych piórach i nie do końca dobrze wyglądającym futrze. Zadziwiające było to, że w dalszym ciągu mogła opierać się hulającym w tym miejscu wichrom – zdawać by się mogło, że jedno ich muśnięcie przemieni ją w proch i porwie gdzieś poza horyzonty. Może powinna się położyć? Może powinien przydusić ją jakimiś kamyczkami, żeby nie odfrunęła? Głupi pomysł, zwłaszcza jeśli miałby pokruszyć z pewnością wyczuwalne pod łapą kości.
– Wrraz z upływem czasu i dobrrą opieką z pewnością – zgodził się poniekąd, podkreślając kilka ostatnich słów. Pośród myśli jego głowy dryfowało mnóstwo pytań, lecz choćby przebierał cały dzionek, zmierzch, noc... chyba nie mógłby ubrać odczuć w nienachalne słowa.
Odchrząknął, przeskakując spojrzeniem to na stojące przy smoczycy dziwne stworzenie, to na nią. To na stworzenie, to znowu na nią. Nigdy czegoś takiego nie widział, ani nigdy o czymś takim nie słyszał, a widział i słyszał już wiele. Kiedy podeszła bliżej, sam również powstał – nie miał ochoty zadzierać głowy, gdyż zaraz by go rozbolała. Umościł wygodnie tyłek na skałach, a przednie łapy owinął puchatym ogonem. Uśmiechnął się lekko ku Erlyn, a następnie sympatyczne, bursztynowe spojrzenie przeniósł na Edela, któremu puścił oczko.
– Ja jestem Kouhei – rzekł lekko, prawą łapę zbliżając do swej piersi. – A to Finn. – Wzniósł dłoń, której wskazującym palcem pyknął rude ucho, na co wiewiór zaćwierkał, będąc jednocześnie zawstydzonym, jak i szczerze zaciekawionym, choć tego drugiego postanowił nie zaspokajać. Wspiąwszy się na głowę opiekuna, objął prawy jego róg maleńkimi palcami, co by nie zostać zdmuchniętym przez wiatr, a jednocześnie mieć lepszy widok na obcą smoczycę.
– Nie wiem, czy powinienem pytać... – Uśmiechnął się skromnie, przeczesując dłonią futro na potylicy, a wzrokiem na chwilę uciekł w bok. To wtedy kąciki pyska opadły, a w jego oczach zamigotała niepewność – ... ale to, to znaczy Twój aktualny stan, to... Stado Plagi? Oni Ci to zrrobili? – Czuł od niej woń, którą mógł przypisać niejakim Siewcom, nieco zmieszaną z ziołami, lecz te potrafił dokładnie odróżnić od zapachowej melodii, która stanowiła swego rodzaju ucieleśnienie Plagowych krajobrazów.
: 07 paź 2022, 21:52
autor: Bezczas Gwiazd
I jakoś tu dotarła! Uf. Iść z biegiem rzeki Samnar, dopóki nie przekroczy granicy i tyle – to była wystarczająco prosta instrukcja. Szybo-lotem zeszło jej to zaskakująco szybko; na piechotę pewnie by szła cały dzień, a tak to dzień był jeszcze młody.
Wylądowała na dogodnie wyglądającym wzniesieniu obok śmiesznego rzeko-jeziora. Z początku myślała, że rzeka zatacza tutaj bardzo obły zakręt, ale z wyższej perspektywy zorientowała się, że na jej środku jest wyspa! To sporo zmieniało.
No. Więc była na słynnych Terenach Wspólnych. Teraz znaleźć Arenę, tak...? Strzepnęła brązowe, błoniaste skrzydła i złożyła je pieczołowicie – dobrze jej służyły, musiała o nie dbać! – i rozejrzała się po okolicy, zalana nagłą falą niepewności.
: 09 paź 2022, 0:10
autor: Kwiat Uessasa
Ten dzień nie zapowiadał się jakoś niesamowicie. Kolejna spokojna przygoda poza rodzinną grotą Gerny. Niestety ta przygoda nie mogła być samotną wyprawą, jedynym warunkiem opuszczenia obozu było towarzystwo Lulka. Czarny pegaz nie wyglądał na zadowolonego obserwując mnie z daleka, kiedy ja przekraczałem zwartym krokiem kolejne skrzydła drogi...
Słońce dopiero podchodziło do swego szczytu dotarłem na dziwne miejsce, gdzie zapachy różnych smoków się mieszały. Żadnego z nich nie umiałem poprawnie rozpoznać, a wiatr w tym nie pomagał, przynosząc kolejną, inną, żywszą woń. Ruszyłem w jej stronę, przecinając drobne krzewy.
Po kilku uderzeniach serca, moim oczom ukazała się włochata istota, nie pachnąca naszym stadem. Zamarłem na oddech i powoli ruszyłem w jej stronę, mając na uwadze utrzymania bezpiecznej odległości od tego osobnika.
: 09 paź 2022, 20:46
autor: Bezczas Gwiazd
Rozglądała się tak, zbita z tropu i zamyślona... Okolica wyglądała na całkiem ładną. Z lotu widziała kilka bardziej wydeptanych miejsc, a jedno z nich było mniej więcej... Odwróciła się w miejscu, na wyczucie wybierając kierunek pyskiem. Tam?
Tyle że tam, przed nią, właśnie zatrząsnęło krzakami i wyszło z nich coś... czarnego. Hrasvelg może i planował zachować bezpieczny dystans, ale chyba nie przewidział, że zostanie zauważony od razu.
Pisklę.
(Mniejsze od niej?!)
Tak, to było pisklę. Rzuciła spojrzeniem dookoła, bo niemożliwe, żeby przyszło tu samo? Może wleciała do obozu innego stada...? Nie, niemożliwe; potrząsnęła energicznie łbem i skierowała złote ślepia znów na czarnołuskiego brzdąca, ciekawa, jak się zachowa, gdy zorientuje się, że został zauważony. Dla podkreślenia tego faktu Arel odchrząknęła głośno. I stała dalej spokojnie. No, z pozoru spokojnie.
: 09 paź 2022, 23:08
autor: Kwiat Uessasa
O mamusiu... Zauważyła mnie! Zadrżałem patrząc w oczy samicy, która mnie wypatrzyła w tej kępie chaszczy. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem w przód. Powoli, z lekko trzęsącymi się łapkami, ale nadal wyprostowanie i dumnie. Nie chciałem splamić swojego młodego honoru przed obcym smokiem. Samica mogła zauważyć lekko znudzone, ale czujnego pegaza w oddali, co skuwał jakiegoś chaszcza...
Zatrzymałem się z około ogona od samicy i minimalnie drżącym głosem przemówiłem:
– Wi-witaj, je-jestem Hrasvelg, pisklem Mły. A ciebie jak wolajom? – Patrzyłem samicy prosto w oczy, obserwując drugą parą czy nic nie nadchodzi z okolicy... Widać było, że ta sytuacja byłą dla mnie, tak młodego pisklaka lekko stresująca, ale chciałem jak najlepiej wypaść przed kimś obcym.
: 10 paź 2022, 21:30
autor: Bezczas Gwiazd
Ojej.
W sumie wyglądał trochę strasznie. Czy to coś miało... dwie pary skrzydeł? I jakieś takie dziwne były? I chyba miało zeza, o ile tak można było nazwać to coś, co właśnie zrobiło z oczami. To było gorsze od rozróżniania wywern i rodzeństwa Aie! Przeczyściła gardło; głupio, że tak się obawiała zwykłego pisklaka. Wyglądał trochę... nie w porządku, jasne, ale nadal był pisklakiem!
I do tego chyba się jej bał.
Ojej.
Nie była chyba straszna? Pierwszy raz widziała smoka mniejszego od siebie...
– Witaj, Hrasvelu – zaczęła, siląc się na łagodny ton; przykucnęła, by między nią a pisklęciem nie było tak dużego dystansu. – Ja jestem Motyla Łuska, adeptka stada Słońca – również się przedstawiła, a tutaj w jej ton głosu już wkradła się pompatyczna nuta – bo jak mogła nie być dumna, gdy tytułowała się w ten sposób?
Rozejrzała się jeszcze raz na wszelki wypadek. Nikogo... tylko kompan czający się niedaleko, dopiero teraz go zauważyła. Miała nadzieję, że nie będzie agresywny...
– Skąd się tu wziąłeś? – spytała ostrożnie, skupiając się z powrotem na Hrasvelu.
: 11 paź 2022, 12:07
autor: Kwiat Uessasa
Uspokoiłem się troche, gdy młoda, włochata wiwerna przykucnęła. Widać trochę było po niej odrazę, może zdziwienie moim wyglądem. Zdawałem sobie w minimalnym stopniu, że wyglądam inaczej niż inne smoki...
Butny ton adeptki delikatnie mnie rozdrażnił, znałem ten sam punk widzenia ze swego rodzinnego gniazda. Dumna, młoda adeptka, szczycąca się rangą... Przynajmniej zachowaniem nie brudzi godności słońca...
Kątem okna zauważyłem Lulka, jak i towarzyszka go widziała. Uśmiechnąłem się lekko z rezygnacją w oczach:
– Przytluchtalem z obozu Mgly. Ten calny kucyk ze skldelkami jest moim... moim opiek... – Skrzywiłem się, bo znowu przy trudniejszym wyrazie ugryzłem się w język. – On jest mily, ale nie lubic obcych. Nic Ci nie zlobi! – spojrzałem wpierw na czarnego Lulka, który zajmował się sobą i łypał na nas jednym okiem, a potem przeniosłem wszystkie cztery gałki oczne na brązowa towarzyszkę.
– A ty co tu lobis? – zapytałem uprzejmie nową towarzyszkę.
: 12 paź 2022, 23:03
autor: Bezczas Gwiazd
Motyla słuchała pisklęcia z bardzo poważnym i uważnym wyrazem pyszczka – nomen omen gdy tylko go zobaczyła, od razu poczuła się odpowiedzialna za jego dobrobyt. Obóz Mgły musiał być przecież daleko stąd! Z drugiej strony towarzyszył mu kompan, co znaczyło, że rodzice powinni być świadomi, gdzie jest... Arel nie znała się na wychowaniu, ale tej decyzji wychowawczej nie popierała! Jej rodzice nigdy by jej nie pozwolili poleźć tak daleko. Oj, a próbowała.
Tak czy tak kiwnęła łbem, zatwierdzając tym samym obecność pegaza nieopodal.
– Jak byłam mniejsza, to rodzice też wysyłali ze mną kompana – odpowiedziała mimo wszystkich oporów lekko konspiracyjnym tonem. Nie była pewna, jak rozmawiać z pisklakiem, ale swoje uwagi na razie zachowa dla siebie. – Ja szukam areny. Wiesz, takie miejsce, gdzie smoki robią pojedynki – odpowiedziała uprzejmie na jego pytanie. – Ale słyszałam, że jest tutaj dużo więcej ciekawych miejsc, jak świątynia pełna posągów i kroniki stad spisane na kamieniach.
Zaczynał jej się kluć we łbie pewien pomysł.
Smoczy Grzbiet
: 22 paź 2022, 1:55
autor: Kwiat Uessasa
Słuchałem z wielkim zainteresowaniem co mówiła adeptka. Nigdy nie słyszałem jak wygląda świątynia, tylko wiem że istnieje. U mnie niezbyt wierzą, choć lepszy słowem w tym miejscu, czczą bóstwa Tego Nieba i Tych Gwiazd...
– Na alenie czasem Tatus siem bije, ale potem troche za Mama lecy go. Nigdy tam jesce nie bylem, ale mozemy poszukać razem! – Podskoczyłem z radości na myśl o kolejnym spacerku – Oni tam som strasnie glosni. Pewnie usłysymy ich z daleka! – podniosłem się i ruszyłem bliżej Motylej, tak aby być dosłownie przed jej przednimi łapkami...
– Czemu sukas aleny? Chcesz tam walcyc czy znalezc tam pokonanych? – zapytałem z zainteresowaniem, patrząc jej prosto w oczy.
Smoczy Grzbiet
: 11 lis 2022, 18:45
autor: Bezczas Gwiazd
– Ooo... Twoja mama jest uzdrowicielką? Może ją tam spotkamy przy okazji – zasugerowała, miała nadzieję, na tyle subtelnie, by pisklę się nie zorientowało o jej zamiarach. Czemu właściwie próbowała się z tym kryć...? Nie była pewna. Miała wrażenie, że Hrasvel się obrazi, jeśli bezceremonialnie spróbuje go odstawić do rodziców czy krewnych czy po prostu jakichś Mglistych.
– Ja... ekhem – przeczyściła gardło niezręcznie. – Nie jestem uzdrowicielką, więc nie interesują mnie polegli, wiesz? Ale też jeszcze nie walczę najlepiej, więc chciałam popatrzeć i czegoś się nauczyć – wyjaśniła. – To co? Chcesz przejażdżkę na grzbiecie? – zaproponowała, wyszczerzając kły w uśmiechu. Jeśli Mglisty chciał się wdrapać na jej grzbiet, to miał wolną łapę, bo Motyla nadal przed nim kucała.
Smoczy Grzbiet
: 05 gru 2022, 15:50
autor: Kwiat Uessasa
Słowa adeptki drugie stada naprawdę mnie wodziła, a sam nie umiałem przejrzeć jej planu. Na samą wzmiankę o mamie i jej poszukiwaniu pokiwałem z energicznie główką. Taka przygoda może się nie powtórzyć.
Zdążyłem się wdrapać na jaj grzbiet. Był bardzo wygodny. Uklepałem swoje siedzisko nad jej łopatkami. Dopiero po dobrym ułożeniu się znowu otworzyłem pyszczek:
– Jak jestes apetkom to kim chces byc? – zapytałem energicznie z błyskiem w oczach – Ja chcem byc Uzdlo-uzdlowi-uzdlowicielem – powiedziałem gryząc się w język, który już swoje przeszedł...
// [mention]Motyla Łuska[/mention]
Smoczy Grzbiet
: 04 kwie 2023, 22:44
autor: Neron
Rejwach Pyłu pisze:No cóż, smoki w różnym wieku zdobywały nowe umiejętności. Proszek nie zamierzał nikomu odbierać możliwości nauki, dlatego nie zwlekał dłużej.
Chrząknął.
– Maddara bierze się z wnętrza. Jest siłą życiową smoków. Drapieżniki nie potrzebują jej do życia, ale niektóre potrafią z niej korzystać. Nie potrzebne nam są do niej specjalne narzędzia, wystarczy że zaczerpniemy jej ze źródła. O tak – sięgnął do swojego wnętrza i wyobraził sobie klatkę będącą źródłem jego i Retwarhu. Otworzył jej drzwi i maddara wypłynęła z niego niczym strumyk wody. Wymyślił długiego na jeden ogon i szerokiego na cztery łuski, zmiennocieplnego, złotego węża z białymi oczami. Ślepia świeciły błękitnym blaskiem widocznym nawet teraz, za dnia. Miał bladoszary język i krótkie kły wewnątrz zawierające nieszkodliwy jad. Zwinął się w kłębek przy łapach Czarodzieja i spojrzał na Nerona, a później na Oseltamiwira.
Laus wyciągnął szyję i syknął na Proszka, jakby chciał zwrócić mu uwagę na to, że wciąż tu był i nie miał ochoty widzieć innych węży. Proszek zachichotał.
– Maddara może służyć zarówno do komunikacji, walki, obrony, tworzenia, jak i do zakładania więzi z kompanami. Ale po kolei. Najpierw spróbujcie wyobrazić sobie wasze źródło. Może być ono zarówno miejscem, przedmiotem, zwierzęciem, jak i żywiołem. Może być wszystkim, więc spróbujcie zajrzeć w głąb siebie i odkryć co tam jest. Wyobraźcie sobie, jak strumień maddary przepływa przez całe ciało – od palców, po czubek pyska i spróbujcie ustalić skąd dochodzi.
Link
Wskazał miejsce, które poznał niedawno. I tutaj przyprowadził pozostałą dwójkę. Stanął na środku Smoczego Grzbietu i spojrzał na tereny rozciągające się przed nim. Następnie spojrzał na pisklę. Czyżby wychowanek Rejwachu? Proszka? Był lekko skonfundowany, ale to nic nie zmienia. Najważniejszy był młody czarownik, który przybył tu z nimi. Raczej nie był synem Rejwachu, ale czyimkolwiek był synem, Neron miał zamiar go strzec.
Dlatego upewnił się, że młodzieniec również znajduje się w miarę na środku a nie na jakiejś krawędzi nim zaczął przypominać sobie słowa samca. Nie miał dużo czasu, bo ten wyczarował węża. Neron długo zastanawiał się, czy to prawdziwy wąż czy ułuda, ale nie zamierzał dotykać by to sprawdzić. Spojrzał na Osę i doszedł do wniosku, że ten mały zapewne rozumie dużo więcej niż on przez to że żył wśród magii.
Położył się na ziemi, żeby go nie przerastać. Pisklęta to lubiły... Te które znał. Łeb nieco zwiesił w próbie kontemplacji. Zastanawiał się, gdzie ma szukać tego źródła i czym ono w ogóle jest. Do czego służy maddara? Do latania owoców i tworzenia węży. Owoce na pewno były prawdziwe, wąż nie. Czy to znaczyło, że owoce były objęte tą siłą? Jeśli tak, to czy miała objętość? Czy to jakiś organ miał znaleźć w swoim ciele?
Nie... widział wiele otwartych ciał i nigdy nie było w nich nic niezwykłego. No i był jeszcze wąż. Miał formę w przeciwieństwie do magii jaka władała owocami. I również od niego biła jakaś niezweryfikowana wibracja, którą poczuł wtedy, gdy Goździk go karmiła. To nasuwało kolejne wnioski.
Zamknął oczy. Magia nie posiadała kształtu, bo mogła zostać uformowana. Nie miała żadnych właściwości fizycznych poza tymi, jakie się jej nada. Czy to znaczy, że może stworzyć poza ciałem zapach? Czy to nie wymaga dużego obszaru, na który trzeba wpłynąć? Czy to możliwe? Wspominając węża... tak.
Pochylił niżej głowę. Kontemplacje trwały długo, a czas potrzebny smokowi na znalezienie swojego wewnętrznego ego był równie długi. Szukał w zakamarkach swego ciała, ale był do niego tak przyzwyczajony, że nie potrafił znaleźć i zrozumieć tej subtelnej nuty nadanej istotom żywym. Dopiero gdy jego powieki spowiła Prawdziwa Czerń, jego umysł oddalił się od rzeczywistości, wtedy dopiero, być może pod wpływem wyobrażenia, dostrzegł dużą kulę. Była wielkości jego piersi, nie pulsowała i nie migotała, ale sprawiała wrażenie wewnętrznego ruchu, zaprzeczając tym stwierdzeniom.
Gdy się do niej zbliżał, ta była nieuchwytna i zawsze pozostawała tuż poza wyciągnięciem łapy. Po prostu Była. Gdy otworzył oczy, zastanawiał się czy sobie tego nie uroił. Zamknął więc oczy ponownie i ponownie odszukał Źródło. Wydawało się inne... a zarazem takie samo. Błękitnawe o powolnym, wewnętrznym ruchu. Ponownie otworzył oczy i spojrzał porozumiewawczo na Rejwach.
Oseltamiwir Proszek
Smoczy Grzbiet
: 05 kwie 2023, 0:18
autor: Oseltamiwir
Czy był pewien że dobrze zrozumiał słowa Rejwachu? Nie, ani trochę, wszystko wydawało się absolutnie abstrakcyjne. Bierze się z wnętrza... Okej, świetnie, to jeszcze jako tako rozumiał. Tylko jak głębokiego wnętrza i gdzie w swoim ciele miał go szukać? Czy mógł utożsamić je z jakąś konkretną lokalizacją... Nie, moment. Ojciec użył również sformułowania "żródło", prawda? Oseltamiwir pokusił się więc o wniosek, że wnętrze i źródło, nawet jeżeli nie są tym samym, to są pewnie silnie ze sobą związane...
Nie ułatwiło to absolutnie niczego. Młody widział wprawdzie już wcześniej jak ojciec czaruje – można było tu przytoczyć choćby węża sprzed chwili czy wesoło kicające króliki w ich jaskini, ale z jego perspektywy wyglądało to tak, jakby Rejwach używał mad dary wręcz nonszalancko. Tak, fakt że za pomocą magii można było stworzyć lub zrobić, jak się wydawało, niemal wszystko, to jednak Oseltamiwir doceniłby, gdyby instrukcje korzystania z niej były bardziej łopatologiczne. Na razie zapowiadało się na to, że całość działa na intuicję, a Oselt prawdę powiedziawszy w istnienie swojej intuicji powątpiewał.
Podczas rozważań zauważył, że Neron zniżył się... cóż, do jego poziomu. Bogowie, doceniał to, zwłaszcza że zaczynał odnosić wrażenie, że jego łapy, nawet jak na smoka w jego wieku są jakieś podejrzanie krótkie w porównaniu do długości.
Ale do rzeczy. Skoro maddara miała tak wiele zastosowań, to musiała być bardzo plastyczna... Tylko to znaczyłoby, że miała też formę, a przecież doskonale wiedział, że śnieżnobiałe króliki były ledwie mirażem, pięknym bo pięknym, ale mirażem... Nie mogła więc mieć z góry narzuconej postaci, bo tę nadawał jej smok. Czyli... równocześnie była i nie była? Ale skoro miała stanowić jego siłę życiową, to musiało to również znaczyć że była, niezależnie od tego czy był w stanie ją pojąć, prawda?
Z konkluzją, że była to forma pewnego absolutu Oseltamiwir zamknął ślepia i spróbował podążać za wskazówkami Rejwachu. Nie było to łatwe, bo już sam lekko wyczuwalny wiatr na łuskach lekko go rozpraszał, jednak chwilę póżniej zaczęło zdawać mu się, że czuje jakiś rodzaj pulsowania w piersi i rozgorączkowany skupił się na nim, próbując dociec skąd dokładnie dochodzi. Nie był pewien co właściwie spodziewał się zobaczyć, ale musiało to być prawdziwie spektakularne, żeby powodować aż takie impulsy. Wraz z jego ekscytacją pulsowanie jakby przyspieszyło...
Ah. Oseltamiwir potrząsnął głową z rozczarowaniem, czując się trochę głupio. Co jak co, ale nie pomyślałby, że nawet pomimo wszystkich tych rozważań uda mu się wziąć bicie jego własnego serca za źródło. Cóż, dobrze, że w swojej głowie był sam i nikt tego nie widział. Chyba.
Skupił się więc ponownie, tym razem bardziej zdeterminowany. W końcu dotrze do źródła, inaczej przecież jak miał nauczyć się robić tak niesamowite rzeczy jak ojciec?
Przez dłuższą chwilę trwał w napięciu, bojąc się choćby poruszyć. Wokół tylko ciemność, spięte mięśnie, drżący ogon... definitywnie nie wiatr i definitywnie nie jego serce. I tak, o mało brakowało a przegapiłby mrowienie rozchodzące się po wszystkich jego kończynach, zmierzające centrycznie ku tułowiu. Na samym początku wydawało się, jakby je sobie wyobraził, jednak po chwili przerodziło się w uporczywy świąd, aż w końcu... coś na niego kapło? I znowu. I jeszcze raz.
Oseltamiwir niepewnie uchylił powieki, a widok, który się przed nim roztaczał sprawił, że otworzył szeroko oczy a z pyska wydobyło się pełne zachwytu sapnięcie. Do tej pory znajdował się wszak na otwartej przestrzeni Smoczego Grzbietu, ale teraz... Teraz stał na małej kamiennej wysepce położonej na samym środku rzeki. Bo też niewątpliwie była to rzeka, o czym świadczył nurt, mimo że była tak szeroka, że zdawała się ciągnąć w nieskończoność. W jej korycie znajdowały się podobne podobne, płaskie kamienie wystające ponad poziom wody, wprawdzie różnych rozmiarów, ale rozmieszone akurat w takiej odległości od siebie, że nadawały się do skakania, a prowadziły do rozciągającej się bezpośrednio przed pisklęciem olbrzymiej ściany wody.
Ach, wodospad. Więc to stąd te krople...
Wiedzony ciekawością chciał dotrzeć do wodospadu, nie minęła jednak chwila a już przy pierwszym skoku poślizgnął się i wylądował w wodzie. A raczej wylądowałby, ale gdy tylko jego łapy osunęły się z głazu odkrył, że z powrotem stoi na Grzbiecie a przed sobą ma dwa dorosłe smoki. No cóż. Był w punkcie wyjścia. Przynajmniej teraz miał jakiś punkt zaczepienia.
— Prawie to miałem — parsknął sfrustrowany, spoglądając roziskrzonym wzrokiem na Rejwach i otrzepując się z wyimaginowanej wody. — Naprawdę prawie.
Fuknął raz jeszcze, żeby poprawić sobie nastrój i na nowo spróbował odszukać Rzekę i Wodospad, tym razem będąc jednak przygotowanym na hektolitry spadających na niego kropel i śliskie, obrobione wodą kamienie. I tak, zajęło to, jak mu się wydawało, sporo czasu, ale wkrótce, jeden ostrożny sus za drugim, znalazł się w końcu tak blisko ściany wodospadu jak tylko był w stanie. Podniecony, tym razem powoli, nabożnie, wsadził pod strumień łapę a następnie cały łeb. I wtedy... Poczuł się jakby części, o których do tej pory nie miał pojęcia że były przekrzywione, nagle wskoczyły na swoje miejsce. Poczuł się cały. I poczuł się znany.
Och. Otworzył oczy, tym razem się już nie otrzepując, po czym zerknął na Rejwach i Nerona równie z siebie dumny, co oszołomiony.
— Znalazłem je — westchnął z zachwytem. — Znalazłem moje źródło.
/ Proszek Neron
Smoczy Grzbiet
: 05 kwie 2023, 19:03
autor: Huragan Popiołów
Wąż rozpłynął się w powietrzu, gdy Proszek odciął maddarę od tworu.
Uśmiechnął się, widząc, że oboje opanowali podstawę. Trochę im to zajęło, ale niestety znalezienie źródła nie należało do najprostszych zadań. Nie mniej jednak teraz powinno być już tylko z górki.
– Świetnie sobie poradziliście, Neronie, Oseltamiwirze – skinął im obu głową. Chciał w ten sposób docenić ich obojga. – Teraz pójdziemy o krok dalej. Wyobraźcie sobie jak nurt maddary wypływa z was tworząc czar. Skupcie się na temperaturze, twardości, kształcie, wielkości, jaką ma strukturę, czy się porusza i przede wszystkim gdzie ma się pojawić. Żeby podtrzymać czar musicie cały czas przelewać w niego maddarę. Na przykład... – sięgnął do źródła i wytworzył na ziemi tuż przed swoją prawą łapą długi na cztery szpony kolec, o kwadratowej podstawie szerokiej na szpon. Był on zbudowany z zimnej wapiennej skały, był twardy, ale jednocześnie kruchy. Stał pionowo do góry. – ...tworząc taki czar możecie jednocześnie kogoś zaatakować. Musicie myśleć gdzie ma on powstać i kiedy, by zaskoczyć przeciwnika. Spróbujcie stworzyć coś podobnego.
Miał nadzieję, że oboje sobie poradzą, ale był tu po to, by im pomóc jeśli byłyby jakieś problemy.
// Neron Oseltamiwir
Smoczy Grzbiet
: 06 kwie 2023, 13:10
autor: Oseltamiwir
Nowe instrukcje na szczęście były już bardziej konkretne, malec miał więc nadzieję, że ten konkretny etap pójdzie już nieco sprawniej. Tworzenie czarów… cóż, to już było o wiele bardziej obiecujące. Oseltamiwir nie chciał jednak wybiegać zbyt daleko naprzód w swojej ekscytacji, jeszcze coś wybuchłoby mu i jego towarzyszom prosto w pyski, dlatego z trudem spróbował się uspokoić i skupił na maddarze.
W zasadzie może i dobrze się złożyło, że jego źródło wyglądało jak wyglądało, w ten sposób bowiem wyobrażenie sobie przepływu mocy było stosunkowo proste. Problem zaczął się wtedy, kiedy okazało się, że do tej umiejętności potrzebna jest niejaka podzielność uwagi. Z samych słów Rejwachu wynikało, że trzeba pamiętać o wszystkich możliwych właściwościach, a połączywszy to z pilnowaniem ciągłego przepływu maddary… Nie, no dobra. Polecono mu stworzyć tylko coś przypominającego kamienny kolec, w końcu jak trudne mogło to być?
Kolec, kolec, chłodny, kamienny kolec, może o okrągłej podstawie, zwykły, kamienny kolec wysoki na trzy… nie, cztery szpony…
Spróbował wyciągnąć maddarę, dotychczas przepływającą przez jego ciało w zamkniętym obiegu, na zewnątrz. I z dumą poczuł, jak nurt odpowiada na jego wezwanie. Tak, wydawało się że tym razem uda się za pierwszym razem i faktycznie zadanie będzie już z górki. Tylko co tam Rejwach wspominał o miejscu czaru…?
Jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie, a sam Oseltamiwir rzucił się w tył, kiedy praktycznie spod jego łap nagle wystrzeliła kamienna iglica, która niemalże dźgnęła go pod brodą. Taaaak, określenie lokalizacji czaru jako absolutny priorytet w posługiwaniu się maddarą miał jednak sens. Dużo sensu.
— Um — wydukał, kiedy już otrzepał się z pyłu i uspokoił szaleńczo bijące serce. — Totalnie to planowałem. Tak było. Nie zmyślam.
Dobra, jeszcze raz, tym razem poważnie i przede wszystkim ostrożnie. Ponownie sięgnął do źródła, tym razem w pełni skupiony na danym zadaniu. Kontrolując przepływ tak, aby pozostał w miarę jednostajny, wyobraził sobie raz jeszcze, kamienny kolec mający okrąg za podstawę, wysoki na około dwa szpony, gładki, twardy i chłodny… i tym razem znajdujący się w bezpiecznej odległości od niego samego, Rejwachu i Nerona.
Tym razem wszystko poszło zgodnie z planem, dzięki bogom, udało mu się uniknąć kolejnego przypału. Wciąż pilnując przepływu maddary, spojrzał na Rejwach z pełną zadowolenia miną.
— O, proszę bardzo — stwierdził pogodnie, zupełnie jak gdyby przed chwilą wcale niemal nie zrobił z siebie szaszłyka. — Taki może być?
/ Neron Proszek
Smoczy Grzbiet
: 08 kwie 2023, 0:28
autor: Neron
Neron zachował spokój gdy Rejwach przemawiał. Spojrzał na jego kolec i wyobraził sobie podobny, ale z lodu, który widniał nieopodal. Tak było mu łatwiej – wyobrażać sobie coś, patrząc na to. Wtedy poczuł wibrację maddary. Gwałtowną, silną. Nie rozumiał tego jeszcze, ale był to instynkt wojownika, który musi mierzyć się z tworami wroga. Młody Oseltamiwir tchnął swoją maddarę i kamienna iglica wystrzeliła z ziemi prosto w jego brodę.
Samiec zareagował natychmiast. Leżąc nie mógł zrobić nic ponad lekkie wsparcie. Wystrzelił skrzydłem w stronę drugiego ucznia i uderzył iglicę jego łokciem. W zależności od jakości czaru ta zapewne zniknęła, ale mogła też się złamać, jeżeli młodzieniec podtrzymał wiązkę magii tworzącej połączenie. W najgorszym wypadku obił sobie skrzydło. [//Chciałabym by Oseł w krótkim poście zawyrokował lub Rejwach jako prowadzący- zależy kto pierwszy napisze//]
Samiec patrzył na młodzika przenikliwie, zanim sam przeszedł do projekcji. Gdy młodemu się udało stworzyć kolec, Neron przeszedł do swojego tworu. Nie odwrócił jednak wzroku od młodzieńca. Wyobraził sobie podobny do jego kolca. Ten Nerona stworzony był jednak z grafitu. Doskonale znał ten materiał żyjąc u podnóży gór w jakich polował.
Grafit, a przy tym twór, był twardy, ale bardzo kruchy. Nie mógłby przebić smoczej łuski. Nawet na podgardlu powinien się rozproszyć i zostawić smugi ciemnej barwy. Właśnie... kolor. Kolec zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz był zupełnie czarny, ale błyszczał lekko. Jego faktura nie była idealnie okrągła, ale przypominająca odłamany kawałek skały o kształcie rogu – pełen zakrzywień i prostych ścianek. To ich brzegi miały reagować na słońce.
W tym celu spojrzał w niebo by wyobrazić sobie kąt padania światła i odpowiednio oświetlić kolec. W końcu nie wiedział, czy sam wejdzie w interakcję z gwiazdą. Kolec miał mieć też swój własny cień i ziemisty zapach. Przy liźnięciu miał być też gorzki i utrzymujący się ze względu na swoją kruchość i minimalną nawet szorstkość języków.
Wyobraził sobie, że grafit będzie miał szpon wysokości. Postawił go sobie między łapami, a potem przelał maddarę w swój twór.
Kolec pojawił się tam. Samiec złapał go w łapę i podniósł. Chciał przetestować swój twór. Łapa przeniknęła przez niego. Skrzywił się. Wyobraził sobie, że jest materialny, nieco ciężkawy, a w środku stworzony z bardzo zbitego pyłu. Tak sobie wyobrażał wnętrze kryształu. Przelewając maddarę, nadał kolcu właściwości. Tym razem faktycznie go podniósł, obrócił. Cień trochę zamajaczył. Może nie idealnie, ale odruchowo wraz z tym jak jego myśli wyobrażały sobie ruch cienia.
Odwrócił kolec do góry nogami i wbijając w ziemię, zrobił czarną kreskę. Działało, rozsypał się tak, że stworzył "napis", samiec uśmiechnął się. Gdyby tylko mógł pokazać to swoim dzieciom...
Nagle twór się rozpadł.
Neron spojrzał na to z konsternacją.
Proszek Oseltamiwir
Smoczy Grzbiet
: 08 kwie 2023, 20:20
autor: Huragan Popiołów
Na początku wszystko szło dobrze. Gdy jednak na chwilę spuścił wzrok z Oseltamiwira na Nerona, czar wymknął się spod kontroli. Już miał tworzyć barierę między nimi, gdy Neron zareagował szybciej. Kamienny kolec obił skrzydło Nerona, ale ni wyrządził mu poważnej krzywdy. Proszek westchnął z ulgą, widząc, że nikomu nic się nie stało. Za drugim razem wszystko poszło już z górki.
– Musisz uważać, synu. Maddara lubi wymykać się spod kontroli, a im staje się potężniejsza, tym większym narzędziem, a i zagrożeniem może się stać. Dziękuję Neronie, że zareagowałeś w porę – uśmiechnął się lekko do starszego smoka. – Podoba mi się, że próbowałeś od razu wykorzystać do czegoś swój twór. Pamiętaj jednak, że napis wciąż będzie częścią twojego tworu i póki nie będziesz przelewał w niego maddarę, zniknie on od razu.
Przesunął łapą po ziemi, zastanawiając się co powiedzieć dalej.
– Coś o czym trzeba pamiętać, to że nie sposób czarować wewnątrz żywych istnień. Żeby to zrobić, trzeba najpierw ich dotknąć, ponieważ niektóre posiadają magiczną barierę. Dzięki maddarze można też komunikować się na duże odległości, a także zdobywać kompanów – wyjaśnił, zataczając łapą koło na ziemi. – Po pierwsze. Najłatwiej nałożyć więź na drapieżnika, wyobrażając sobie pętlę, która opada na jego szyję, a jej drugi koniec połączony jest z umysłem czarującego. Pamiętajcie jednak, że drapieżnik musi być spokojny. Ciężko jest połączyć się nicią myśli z umysłem czegoś co szarpie się i próbuje was zaatakować. Nie chodzi tylko o skupienie się na czarze, ale też na przekonaniu drapieżnika, że nie stanowi się dla niego zagrożenia. Do tego potrzebna jest perswazja. Pamiętajcie o tym, gdy będziecie na polowaniu i spotkacie drapieżnika, którego chcielibyście oswoić. Najlepiej jest to zrobić, gdy stworzenie jest pojedynczo.
– Co do przesyłania myśli. Telepatia jest kolejnym zastosowaniem. To nie jest tak trudne jak poprzednie zadania. Ponownie sięgnijcie do źródła i wyobraźcie sobie, jak dźwięk waszych słów sięga umysłu innego smoka. Możecie przesyłać wiadomości wielu smokom na raz. Pokażę wam jak to zrobić – po tych słowach sięgnął do własnego źródła, by przesłać im wiadomości.
~ Świetnie sobie radzicie ~ odezwał się w głowie Oseltamiwira i Nerona. Jego głos był miękki i wyraźnie zadowolony.
– Teraz wy spróbujcie – powiedział już na głos.
//Neron Oseltamiwir