Strona 19 z 27

: 14 lip 2019, 11:07
autor: Spękany Kamień

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Powietrzny olbrzym wisiał w powietrzu na ciepłym prądzie. Czekał, aż samiczka wzniesie się w górę. Przestrzeń przestała mieć znaczenia. Teraz przewrót w bok mógł zakończyć się ogon niżej. I nie będzie konsekwencji. Rozpostarł skrzydła.
Inaczej niż wcześniej.
Łowczyni dostrzegła ich błonę w pełnej okazałości. Wzniósł się w górę i w tył, a potem przechylił kompletnie bez gracji w przód, jakby chciał runąć na ziemię. Ale nie runął. Kolejny zamach skrzydłami. Szybko. Szybciej niż wcześniej. Rozgrzane mięśnie i błony pozwoliły mu wykorzystać większy potencjał. Zdążył przywyknąć do bólu, a napinana wciąż membrana nieco się rozluźniła przez adaptację. Ruszył do przodu. Pod kątem. W górę. Nie leciał prostu na samicę. Jego łapy przytwierdzone były do ciała, a mięsisty ogon bujał się powoli i wahadłowo gdy kolejne uderzenia skrzydłami wznosiły go o kolejne szpony.
Szara góra mięsa zawisła nad smoczycą, nie pozwalając jej wznieść się wyżej od niego.
Wtedy złożył skrzydła. Szarpnął masywnym łbem do dołu i jego ogon zniknął jej z widoku. Rozłożył skrzydła, jednak spadał już jak Kamień... nosem do ziemi. Manewrując skrzydłami leniwie, acz korygując nimi tor lotu tak, by Aank nie mogła zbyt łatwo wyrwać się z kolizyjności tego toru.

: 14 lip 2019, 14:58
autor: Posępny Czerep
Obserwowała go czujnie, mimo świadomości przewagi, wiedziała też dobrze, że nawet jeśli była to lekcja – ryzyko było absolutnie realne. No i nie zamierzała mu umniejszać. Prawdopodobnie nigdy nie widziała tak doświadczonego wojownika.
Kiedy więc wznosił się w górę, jej wzrok błądził za nim, wędrując na unoszącym się pyszczku. Biła skrzydłami powietrze zaciekle i cieszyła się, że ten od razu przystępuje do kolejnej próby – nie chciała się skarżyć, ale długo nie wytrzyma. Zaczynała kalkulować. Czy ten olbrzym chciał ją otoczyć? Osączyć? Drugie z pewnością zaczynało działać. Czuła jego ogrom, cień padający na nią. Nie zamierzała jednak czekać, aż ten od razu zaatakuję. Trwała w jednym punkcie jedynie tak długo, by upewniać się co zamierza.
Gdy zaczął się przechylać, Bojaźliwa wykorzystała pusta przestrzeń jaka zainstniała w miejscu, w którym poprzednio wisiał. Odepchnęła się mocno skrzydłami, nabierając powietrze w błotny i odrzucając je za siebie. Sama wyciągnęła szyję do przodu, ogon do góry. Przechyliła nie lekko w dół, uderzyła ramionami jeszcze parę razy i złożyła je do tyłu. Łapy przytuliła do ciała i odchyliła w tył, nadając swojej sylwetce dynamiki. Opadanie dawało jej więcej czasu, zmniejszało ryzyko zderzenia, kiedy olbrzym wykorzystywała swą masę, by spadać szybciej. Jeśli się uda, niemalże wymienią się miejscami.

: 14 lip 2019, 15:42
autor: Spękany Kamień
Młoda samica czekała do czasu wykalkulowania tego, co powinna zrobić. Ostatecznie odepchnęła się od ściany wiatru by uniknąć kolizyjnego toru z piersią olbrzyma. Słabe skrzydła poniosły ją mimo starań szarego smoka. Uciekła mu. Na chwilę. Odwracając się od niego grzbietem by wyminąć o szpony, straciła go z oczu. Czy było to ważne? Możliwe, że nie. Smocze zmysły uzupełniały się nawzajem. Dlatego też młoda łowczyni usłyszała trzepot skrzydeł – przynajmniej tak wielkich jak swoich, lecz grubszych – a wciąż mających problem z wyprostem. Pojedyncze uderzenie, źródło dźwięku, oddalenie zasugerowało że smok użył tylko jednego z lotnych kończyn. To znaczy, że się obrócił. Szarpnięciem głowy i wężowym, pionowym ruchem, dostosował się raz jeszcze...
Cień.
Cień padł na Perspektywę. Inny niż wcześniej. Mroczniejszy i głębszy. Uniesienie głowy by spojrzeć siebie było już chwilą niewystarczającą. Gigantyczne, szare kończyny uderzyły w barki jej skrzydeł, zmuszając do częściowego złożenia, jednak impet uderzenia... był zaskakująco niewielki. Tuż przed tym jak jego palce zaczepiły się o skrzydła samicy, uderzył skrzydłami. Same łapy zaś skierował ku górze, by zamortyzować impet. Nie musiała tego wiedzieć... ale uderzenie było zbyt słabe by obić mięśnie i kości. Złapał za to mocno. I pociągnął ze sobą w dół. On – z nosem ku ziemi, ona – ku niebu. Łopotał bezgłośnie skrzydłami by spowalniać swój upadek do bezwładnego opadania – Aank czuła powiewy wiatru na swoim futrze. Wciąż jednak – ziemia się zbliżała. A nieprzemyślana próba wyszarpnięcia skrzydeł mogła zakończyć się wbiciem tych popękanych, rozdwojonych szponów w nagą skórę jej skrzydeł.

: 15 lip 2019, 2:25
autor: Posępny Czerep
Rozleniwiona treningami, w których smoki dawały sobie szanse na rewanż, nie spodziewała się zupełnie, że olbrzym może zaniechać całkowitego ataku i zmienić tor lotu. Zaskoczenie było gwałtowne, niemal bolesne – kiedy uświadomiła sobie, że ten zapędza ją niczym pikujący orzeł uciekającą mewę i przytrzymuje łapami, pędząc z nią tak, jakby zamierzał cisnąć jej wątłym ciałkiem o glebę, samemu prostując skrzydła w ostatniej chwili.
Pozycja była niekomfortowa, tak bardzo, że chyże myśli samicy dostrzegały, jak jej ciało niemal samo, pchane pędem, próbuje zgiąć się w pół. Gdy opadała w dół, ogon zawsze chciał być ostatnią linią w tej drodze, więc gdy skierował ją zadem do ziemi, ten wywijał się na bok i wręcz płynął w górę. Poczuła, że jedno jego ramię wygina się niewygodnie i postanowiła to wykorzystać.
Obracała się w swoją lewą stronę i zdecydowała się to podkręcić. Łeb mocno wygięła w tym kierunku, ogonem wręcz zamachnęła się w drugą. Po tej je lewej stronie więc nadgarstek olbrzyma zwyczajnie się wykręcał, tracił sprawność chwytu. Kiedy tylko przestała czuć wbijające się z tej strony szpony – wysunęła ramiono skrzydła w tył, by nie nadziać się na nadal znajdujące się gdzieś blisko pazury i płynnym ruchem wyprostowała je, zabierając w nie powietrza. Szarpnęło nią i on zapewnie też to poczuł mimo swego ogromu. Kierunek ruchu miał całkiem spore szanse wyrwać ją ze słabego już chwytu drugiej łapy bez większego szwanku.
Jeśli tylko uda jej się wymknąć – rozłoży drugie skrzydło, nabierając w nie powietrza i z zderzając się z uderzeniem pędu. Będzie biła powietrze ile sił, zwłaszcza, że wyraźnie zaczęły jej się one kończyć.

: 15 lip 2019, 8:14
autor: Spękany Kamień
Spowalniał ich upadek, dając jej czas do namysłu. Nie potrzebowała go. Zaczęła się przystosowywać. Zdolność adaptacji tej samiczki była niepodważalna. Zastanawiał się, czy o tym wiedziała, gdy wykręcała mu nadgarstek. Choć wbijał w nią palce, starał się unosić ich koniuszki tak, by nie zrobić smoczycy krzywdy. I kiedy wylądują już na ziemię, dostrzeże brak odcisków szponów na ramionach swoich lotnych kończyn.
Uwolniona, zaczęła bić skrzydłami by się wznieść. Olbrzym zaś... nie. Lecz miał jeszcze czas, jeszcze chwilę. Szare cielsko niebezpiecznie frunęło w dół, a on miast zabić skrzydłami, złożył je. Szarpnął łbem, brawurowo odwracając się grzbietem do zbliżającej ziemi. Nie był jednak bezbronny. Jego gardziel wypełniał już gaz, zbierany pieczołowicie od chwili poczucia wykręcania łap. Otworzył pysk wąsko i podwinął brzegi mięsistego jęzora. Srebro roziskrzyło się wokół jego łba, gdy zionął wąską strugą w stronę lewego skrzydła smoczycy.
Mogła ona dostrzec, że barwa tego płomienia bardziej przypomina szarą mgłę niż wcześniejsze splunięcie – popielatoszare. Być może w wolnej chwili zda sobie sprawę, że ta struga jest rozrzedzona. Budowany między nimi dystans i ten fakt miały sprawić, że do samicy doleci podmuch zbyt zimny, by nie rozwiać się przez najlżejszy podmuch. Ale teraz malował się soczystą szarością i bielą.
Samiec przestał ziać, obrócił się jak w wodzie i rozwinął skrzydła gwałtownie. Ciepły wiatr napiął jego pobliźnione błony i spowolnił niemal całkowicie, aż kolejne uderzenia skrzydłami pozwoliły zacząć się wznosić. Zerknął małymi oczami ku górze, sprawdzić, czy Aank nie straciła równowagi i nie spada. Tylko dlatego pozostał na pułapie niższym od niej o parę ogonów.

: 15 lip 2019, 11:53
autor: Posępny Czerep
Przez pewną chwilę wyglądała naprawdę, jakby zmartwił ją upadek obrzyma. Ona pochylała łeb nisko, by na niego patrzeć, ale też dlatego, że krańcowo opadała z sił. A jednak utrzymywała pułap. Co z kolei było z nim? Czy stare skrzydła nie są już w stanie utrzymać Kamienistego cielska? Ciężko było jej w to uwierzyć, a jednak wyglądała na zatroskaną.
Podziw spłynął na nią, gdy kanciasta sylwetka z wielką finezją obróciła się i Aank zobaczyła jego pysk, rozchylający się – jaśniejący nową bielą, popielatym płomieniem.
Tak jak wcześniej ją, pęd rwał smużki ognia i ciągnął je do góry, wyżej może nawet, niż sięgnąłby sam smoczy oddech. Ona jednak nie wiedziała o jego zaniżonej celowo potędze, nie czuła, jak bardzo łagodny Wojownik jest łagodny, opiekuńczy i ostrożny. Tym co stanowiło o jej zdolnościach przystosowawczych, być może była między innymi paranoja. Wolała uskoczyć przez wyimaginowanym nawet ogniem, niż obrócić się w popiół szepcząc "zdawało mi się..."
Zaobserwowała tylko którą jej stronę pragną polizać płomienie, a już nie chciała myśleć i czekać. Prawym skrzydłem otuliła swój brzuch, przyciskając je do siebie mocno, w czym za chwilę miał pomóc wiatr. Łeb pochyliła w jego stronę i... W tył. W tył też szarpnęło ja lewe skrzydło. Na tą emocjonalną chwilę zupełnie zapominając, że nigdy nie uprawiała powietrznych akrobacji i że boi się. Że bała się dotychczas.
Poddała się temu.
W tył, pod kątem, uchyliła nie tylko głowę, ale też szyję i klatkę piersiową. Ogon uniósł się w górę. Lewe skrzydło zdawało się bezwładnie opadać na wietrze. Na tyle na ile mogła, wycofała się od płomienia. On kierował się w jej lewo, a ona umknęła w prawo i dla przezoru wycofała się. Teraz zaczęła spadać, tak jak pod koniec Spękany – grzbietem w dół. Jak strącony z niebios wojownik. Wiatr obracał nią dość litościwe, przez jej nierówną sylwetkę. Kiedy zbliżała się do wysokości Ziemistego, puściła z objęć także prawe skrzydło. Próbowała się obrócić na brzuch, ale odkryła właśnie, że wyprostowane siłą nieba skrzydła, tak zmęczone, nie słuchają jak powinny. Widać było, że walczy z własnym ciałem, choć ciężko było to nazwać szamonatniem. Raczej emanowała z niej bezradność.
(Magia precyzyjna w razie upadku)
Gdyby nikt jej nie mógł, Presja w ostatniej nadziei sięgnęłaby po maddarę. Pomyślała, że by nie połamać się o ziemię, musiała by upaść na coś miękkiego, ale na tyle, by zamortyzowało siłę z jakim jej ciało przedziera się przez powietrze. Wyobraziła sobie więc, że to byłoby niewiele szersze od niej, ale wysokie. Że na dole byłoby gęściej usiane, by nie pozwolić jej rozerwać twór do gleby. Byłoby białe, puszyste, rozprowadzało jej pęd na boki rozpadając się na małe fruwające fragmenty. I przede wszystkim miało być miękkie, uginać się pod nią.
Perspektywa Wieczności posłała myśli dalej pod siebie, na ziemie, pomyślała o tym wszystkim i przelała chęć. Wolę. Zrozumienie. Swoją dziwnie logiczną magię.

: 15 lip 2019, 14:27
autor: Spękany Kamień
Gdy Wieczność odsuwała się od płomienia, mogła dostrzec że zaledwie kosmyki szarości sięgnęły pułapu, na którym przed chwilą wisiała. Nie mogła jednak się nad tym zastanawiać. Zaczęła spadać. Groźnie. Wątłe siły niećwiczonych ramion zażyczyły śmierci łowczyni.
Kamień nie był na to obojętny.
Skorygował swój lot, Aank mogła usłyszeć potężne uderzenia skrzydeł i być może, gdyby dość trzeźwy miała umysł, przypomniałaby sobie o jego bliznach. Prawdopodobnie teraz było to poza jej możliwościami. Spękany miał to gdzieś.
Następnym co poczuła Aank, to to, że spadła na coś miękkiego. A przynajmniej mogła tak to odczuć, bowiem olbrzym niemal zrównał ich prędkości. Kolejne uderzenie skrzydłami, ogłuszająco potężne po obu stronach oposzycy.
Potem zadarł łeb w górę.
I wiedziała już że nie ma dość sił by utrzymać ich oboje.
Ale on nie skierował się w stronę lądu. Machając skrzydłami, zerknął tylko kamiennym, spokojnym spojrzeniem małych oczu, by upewnić się że samica nie spadła niefortunnie. Nie wyglądało na to by bał się upadku.
I ziemia się nie zbliżała.
By spowolnić obniżenie pułapu, cały czas machał skrzydłami i leciał wzdłuż krzywizny Czarnych Wzgórz ku dolinie wypełnionej wodą.
Zbliżała się szybko.
Ale nie wpadł do wody od razu.
Ustawiwszy skrzydła niemal poziomo, szybując nisko nad taflą, zwalniał. Dawał Aank czas na przygotowanie się i ułożenie podczas kilkuminutowego lotu, zwieńczonego przynajmniej kilkudziesiecioma uderzeniami serca czasu nad wodą.
W końcu jego łapy zaczęły się zanurzać, a zaraz potem ogromną fala rozbryzgła się po juziorze.
Jeszcze nie spadłaś na ziemię. – Rzekł olbrzym typowym głosem, kładąc skrzydła na uspokajającej się wodzie. Gdzieniegdzie wydawały się zaczerwienione. Zanurzył je trochę, woda przelała się przez membranę.
Gdy odwrócił głowę w stronę Wieczności, srebrzysta groźba skrzydła w jego pysku, gwałtownie rozpalając się i gasnąc od niskiego stężenia. Poczuła pod sobą jak bierze powietrze do płuc by dmąć. Niewiele by z tego wyszło poza falą ciepła, była to jednak groźba. Bez pokrycia, ale ile wie Aank że swoim zaledwie podstawowym przeszkoleniem i paroma walkami?

: 16 lip 2019, 0:59
autor: Posępny Czerep
Poczuła jak coś zamortyzowało upadek, przecież nie zdążyła jeszcze doprowadzić myśli do spełnienia. Jej twór nie zaistniał. Wokół niej był huk, świat się przemieszczał. Strawiona przez szok Łowczyni potrzebowała chwili by zrozumieć swoją sytuację. Wtedy też dotarło do niej parę innych rzeczy.
Praktyka uczelnia, nawet nowonapotkanych smoków z obcego stada, nie była niczym dziwnym. Jednak wśród smoków walka, bez względu na to, czy treningowa, czy wręcz czysto instruktażowa – niewiele różniła się od prawdziwej. Byli zwierzętami. W większości gwałtownymi, niedeliaktnymi, pragnącymi krwi. Wiele z nich pielęgnowało w sobie kult siły, przetrwania.
Nie bali się uderzyć słabszą istotę – skoro na do pozwoliła, to była zbyt słaba, by żyć lub miała się czegoś na bólu nauczyć.
Tymczasem Spękany Kamień... Był wielki, potężny. Przyjął na siebie nie jedno wyzwanie, nie jedną ranę. Może nie raz był o krok od śmierci. A teraz nie tylko uczył ją, słabą, tego co widział... Ale też dbał o to, by przez jej nieudolność nie stała jej się krzywda!
Choć sama absolutnie nie była aktywistką poglądów na temat siły, zdawała się zszokowana jego postawą. I zdecydowanie potrzebowała mniej prędko zmieniającej się sytuacji by dotrzeć do tego, co o nim myśli.
Poczuła chłód wody, zobaczyła stan jego błon. Ukłuło ją to w serce. Gdy jednak skierował na nią paszcze, mimo świadomości, która na nią wcześniej spłynęła – zareagowała odruchowo.
Odbiła się od niego, odpychając łapami i przechylając ciało w bok, niczym zaskakujący z konaru bóbr. Nie rozkładała skrzydeł, które piekły niemiłosiernie i odmawiały współpracy. Zrobiła wręcz co tylko była w stanie, by mocno przycisnąć je do grzbietu. Zaskoczenie do wody z nieudolnie ułożonymi skrzydłami mogłoby okazać się wyjątkowo bolesne i niemądre.
Tak więc jego groźby uniknęła, zeskakując do wody. Łeb skierowała w lewo, ogon zasunął się po starym smoku, a łapy podwinęła ciasno do brzucha, tylne niemal związując z ogonem. Starała się stać możliwie jak najbardziej areodynamiczna, tak by żadna część jej ciała nie rozbiła się o taflę jeziora, a wręcz przebiła wgłąb niego niczym długi dziób żurawia poszukujący ryb. Zanurkowała dość głęboko, myśląc w głowie, że tak terenowe ćwiczenia uczą ją o prawdziwej elastyczności w świecie i kreatywnym wykorzystaniu przestrzeni wokół. Gdyby smok naprawdę chciał na nią zionąć – nie istniała w świecie lepsza obrona na to, niż zanurzenie się w wodzie.
Pływania także nie lubiła, ale nie było dla niej aż tak trudne jak lot. Woda rzeczywiście koiła ból.
Ostrożna dydelfowata smoczyca wężowym ruchem wypłynęła ku powierzchni, otwierając jednak uczy jeszcze zanim się wynurzyła i wypływając ponad falę tylko na tyle, by nosem zaczerpnąć tchu. Ślepia świdrowały Wojownika mimo warstwy wody. Ledwo było ją widać, a jednak jej postawa mówiła wiele.
Czekała na jego ruch. Chciała wiedzieć, czy chce jej jeszcze coś pokazać, czy może naprawdę przyszedł czas na wdzięczność i odpoczynek?

: 18 lip 2019, 8:31
autor: Spękany Kamień
Gdy wskoczyła do wody, dostrzegł wyraźne znaki zmęczenia u samicy. Uznał, że sam też jest zmęczony. Widział jak mięśnie ramion jej skrzydeł drgają, utrudniając proste założenie aby złożyć je podczas skoku. Jeżeli skrzydła nie pomagają w wodzie... to przeszkadzają. Zrozumiał to. Przyjdzie jeszcze czas. Zmieniała swoje środowisko walki, uzupełniała swoje doświadczenia o różne myśli. I w jej groźnych, oposowych oczach widział dokonujące się w jej wnętrzu przemiany.
Dość. – Powiedział, a wibracja poruszyła wodę, niedostrzegalnie dla zwykłych śmiertelników. Ryby jednak ciekawsko zajrzały w pobliże powierzchni. Nie poruszał się przez chwilę, będąc świadkiem ewolucji tej smoczycy z przerażonej istoty do bytu skupionego na swoim celu. Zapewne nie raz przechodziła tę ewolucję, jednak kolejne doświadczenia pozwolą szybciej stawać się zabójcą.
Mlasnął, po czym wstrząsnął jeziorem. Wyciągnął łeb w górę, a potem z mocą, używszy swoich skrzydeł, uderzył taflę wody. Jak kamień spadł pod powierzchnię, tworząc falę, z którą istoty jego wielkości musiałyby się liczyć jako pewnego rodzaju przeszkodą. Chcąc wykorzystać słabość i zmęczenie samicy, w jednym ruchu skrzydłami znalazł się pod nią, gdy ją unosiła jeszcze fala – chyba, że została zalana, by wynurzyć się gwałtownie z nią na swoim grzbiecie raz jeszcze.
Mógł być ociężały. Ale nie wolny. I doskonale wiedział jak poruszać swoim ciałem. Dlatego też powolnie ruszył w stronę brzegu. – Nowe wydarzenia robią z nas innych nas. – Powiedział... filozoficznie. I chyba nawet miał to w zamiaru w tym swoim mruczącym tonie, możliwe, że nie było to spowodowane ubogim słownictwem. – Pamiętaj uczucie, które miałaś patrząc na mnie. Zapach strachu jest pobudzający. – Powiedział jej powoli. Ugrzązł w mieliźnie piersią. Woda sięgała mu do nieco ponad barków. Z tej wysokości Aank mogła zejść na miękki muł.

: 22 lip 2019, 23:15
autor: Posępny Czerep
Zwyczajowo dla siebie – wpierw widziała gesty. I mimo przywiązywania znaczniej wagi do słów i olbrzymiej do potęgi umysłu – nie raz słowne przekazy umykały jej, gdy zbyt pochłonięta była poszukiwaniem zagrożenia.
Teraz więc bardziej, niczym ryby wokół, wyczuła wibracje jego głosu, niż zrozumiała treść. A jednak nie odczuła, że ją atakuje, więc nie wzbraniała się, a co najwyżej spięła. Na tyle na ile pozwało na to przebywanie w wodzie. Olbrzymia, niespodziewana fala targnęła jej wymęczony ciałkiem, lecz dzięki rozłożonym skrzydłom unosiła się na jej powierzchni, by chwilę później, nie niespodziewanie, poczuć pod sobą chropowaty, twardy grzbiet. Złapała się go intuicyjnie, rozpłaszczajac się na wynurzającej ją ponad taflę jeziora wyspie i biorąc łapczywy, głośny wdech. Zakaszlała, gdy woda podrażniła jej chore gardło. Obraz nędzy i rozpaczy. Mokry, brzydki i słaby szczur. Duuuh.
A jednak. Zachowanie i słowa tak wspanialszego Wojownika skłoniło ją ku refleksji. Chwilę słuchała. Chwilę myślała. Przebrnęła przez wodę na powierzchnie i położyła się niezdarnie na brzegu. W jej oczach było coś z dawnych krzywd.
Nie przerzucała jednak żalu na niego.
– Teraz nie brzmisz już kpiąco. A powinieneś. Jestem żałosna. – Powiedziała prosto, z goryczą. Miała ściągnięty pysk. Długie, krzywe wibrysy wygięły się do przodu i drgały przy jej słowach. Uszy położone miała po sobie, a bolące skrzydła jak martwe rozłożyły się na glebie, czerwone od napuchniętej krwi.
Jego miały się niewiele gorzej, a jednak nie stękał i nie emanował słabością.
– Jakie wydarzenia sprawiły, że stałeś się... Taki? – Nie rozwinęła. Jej ślepia spłynęły po bliźnich, ale zdawała się nawet drgnąć przecząco głową. Nie. Wytrzymane ciosy to efekt, nie powód. Tak przynajmniej uznała pobieżnie. Bo co ona przecież mogła wiedzieć

: 23 lip 2019, 8:12
autor: Spękany Kamień
Jesteś mokra. – Odpowiedział skalnie niemrawym tonem, wskazując pyskiem na jej futro gdy wstawał. Poszedł na plażę otoczoną licznymi jak na te tereny drzewami i zaczął sprawnie podnosić gałęzie i przerzucać je na jeden stos. – Gdy jest się słabym to znaczy, że można być silnym. – Dodał swoim przerywanym, akcentującym niemal kropki i przecinki głosem, gdy wyrzucił właśnie mały stos obok leżącej Aank.
Szybko przyzwyczajasz się do tego co cię otacza. Wykorzystuj to. – W pewnym sensie... mogła usłyszeć szacunek w jego głosie. Ta drobna samica czuła się słaba. Jednak dla niego oznaczało to, że ma potencjał. Poza tym... – Może nie musisz być silniejsza. – Obok Aank uzbierała się już całkiem duża sterta.
Nie jesteś wojownikiem. Widzę to. Widzę też, że nie masz powodu bać się większości stworzeń, nawet jeżeli nie będziesz w stanie ich zabić. Masz takie skrzydła, że nie powinnaś zrobić rzeczy, które zrobiłaś. A zrobiłaś je. – Wyczucie, gibkość, kontrola nad własnym ciałem i pełne jego wykorzystanie. Usiadł przed patykami i zaczął układać je łapami mniej więcej w stożek, po czym zionął. Szary ogień zajął suche drewno, stał się naturalnie pomarańczowy i Aank mogła poczuć wkrótce żar. Cofnął się o dwa kroki.
Będą boleć kilka dni. Rozgrzewaj je poruszaniem. Gdy przestaną, będą silniejsze. Zahartowane. – Powiedział jej powoli, zdaje się, zupełnie nie przejmując stanem emocjonalnym, który przyjęła. Rozejrzał się w każdą stronę, rozglądając się powoli i długo, na tyle by Perspektywa mogła zadać swoje pytanie. Dopiero gdy uznał, że jest dość bezpiecznie, powoli położył swoje wielkie cielsko.
Jako pisklę żyłem z tymi, których nazywacie smokami równin. Później zostałem smokiem pod wierzch dla ludzkich wojowników na niekończącej się wojnie. – Aank została pierwszym smokiem, który się o tym dowiedział. A mówiąc o tym nie drgnął nawet. Choć coś jakby wyparowało z jego głosu. Nie można było jednak do końca znaleźć tej rzeczy, gdy nawet jego ton prezentował się jako samotny kamień na szczycie wzniesienia.

: 23 lip 2019, 19:18
autor: Posępny Czerep
Ogon rozgrzebywał powierzchnię gleby na boki, gdy Aank, z głową ułożoną na łapach, słuchała wielkiego Wojownika. Obserwowała także jak układa ognisko i choć było to dla niej coś zupełnie nowego – była zbyt zmęczona i zła na siebie, by porządniej skupić uwagę, jedynie wodziła półprzymkniętymi ślepiami, jak zwierzę wciąż spodziewające się ataku. Dopiero gdy ogień zaczął grzać jej bok, poprawiła się na ziemi, tak by ogrzewał ją z innej strony. Z zaskoczeniem obserwowała jak jej gęste futro niemal natychmiast suszy się i zmienia w miękki, sterczący puch.
Z tym większą uwagą przeniosła wzrok na Kamień, zwłaszcza że jego słowa były... Naprawdę ważne. Docierały do niej. Powoli skinęła łbem, jakby odpowiadając na to, co mówił właśnie o niej, a może tylko na wzmiankę o skrzydłach. Spróbowała nimi poruszyć, ale odmawiały posłuszeństwa. Ledwo stłumiła w sobie ochotę na warkot skierowany wprost na nie.
– Właściwie tak. Masz rację i czuję to. Reaguję na najdrobniejszy szmer. Przeraża mnie krótkoterminowo – wszystko czego nie znam... Ale właściwie nigdy w życiu nie bałam się czegoś w sposób, który nie pozwoliłby mi podołać wyzwaniu. Zrobić czegoś, co chcę zrobić. – Zauważyła bez cienia dumy, tak jakby wspominała o zaobserwowanej pogodzie.
I wtedy stary smok podzielił się z nią... Nim. Przełknęła ślinę i utkwiła białą źrenicę gdzieś w jego łuskach, lekko tylko drgając nosem i samemu zamierając, jak w paraliżu. Trawiła jego słowa.
Zapadła między nimi chwila ciszy. Świat ciemniał, niebo przybrało fioletowy odcień, a drwa w ognisku trzaskały, trawione miniaturowym pożarem. Światło lizało ich pyski, odbijało się w kłach i ślepiach drobnymi ruchomymi blikami.
– Nie czujesz się wykorzystany? To nie brzmi, jakby to była także Twoja wojna. – Zauważyła, poprawiając się, a nawet ostrożnie przeturliwując na plecy, by wysuszyć brzuch. Nie chciałaby w końcu przeziębić pęcherza. – Jeśli mogę spytać... – Zaczęła niepewna, ale było widać, że ciekawość tego tematu trawiła ją od dawna. – Równinni... Wiem o nich tylko tyle, że atakują Wolne smoki. Dlaczego? Nie czuje do nich nienawiści i nie wiem, czy potrafiłbym. Skoro wychowałeś się w tamtych stronach, może znasz przyczyny konfliktu?

: 23 lip 2019, 22:43
autor: Spękany Kamień
OST

Cisza. Mimo że powiedział wszystko ze spokojem, kompletnie zwyczajnie, dostrzegł na pysku samicy emocję, której sam nie znał. I nie potrafił jej określić. "Konsternacja" było słowem, które nigdy nie obiło mu się o uszy. Chyba by go nawet nie wymówił za pierwszym razem. Ba. Nawet Perspektywa była dla niego dziwacznym słowem. Z zamyślenia wyrwał go głos misternej samicy. Smoczy odruch. Odrobinę przechylił głowę. Niemal niezauważalnie.
Nigdy tak o tym nie myślałem. – Przyznał tubalnym głosem, nacechowanym niepewną nutką zamyślenia. – Jestem teraz tutaj. Myślę o tym co upoluję jutro. Dzisiaj zabiłem hipogryfa. – Prostota? Czy jego słowa mogły zniszczyć jej pogląd o nim? A może zostanie inspiracją? – Pozwalam moim ranom się leczyć i dbam o miejsce, w którym chcę legnąć. Nie wiem, czemu miałbym myśleć teraz o tym co było. Teraz jest teraz. – Wymruczał półtonem. Właściwie... poczuł się senny. Odetchnął głęboko, by po chwili wsłuchać się w kolejne z pytań drobnej samicy.
Nie rozumiem też dlaczego się wahasz. Mówisz proste słowa. – Rzekł, nawiązując do swojej wcześniejszej wypowiedzi, zachowując swój lektorski, ochrypły głos, jakim obdarzone mogłyby być wiekowe kamienie.
Nie pamiętam dobrze. Byłem młody gdy stado, w którym żyła moja matka, zostało rozbite. Smoki równin nie mają skrzydeł. Rozwściecza je widok smoków latających. Bardzo dobrze znają zawiść. I nie znają i nie rozumieją uczucia, które tutejsze matki mają do swoich małych. Ojcowie uczą brutalności dziatek, żeby zajęły wysoką pozycję w hierarchii. – Jedno z jego skrzydeł drgnęło w niemym dopowiedzeniu reszty historii. Nie zmienił tonu. Najwyraźniej naprawdę... nie robiło to na nim żadnego wrażenia.
Czy wydawał się być...
nieczuły?

: 23 lip 2019, 23:37
autor: Posępny Czerep
Nie obserwowała go bezpośrednio, ale... Rejestrowała. Jak zawsze. Czy Bojaźliwa odpoczywała kiedykolwiek? Nawet gdy spała, rzadko zatapiała się w snach tak głęboko, by nie budziły jej szmery, łącznie z tymi wydobywającymi się wyłączne w jej głowie. Także teraz, zdając się relaksować, przewracając się z boku na bok jak na rożnie – nasłuchiwała i wypatrywała zagrożenia.
Strachliwa, czuła, tonąca we własnym umyśle smoczyca wydała się przeciwieństwem Kamiennego olbrzyma. Czy jednak na pewno? Z jakiegoś powodu podejście Ziemisto-Równinnego wcale jej nie dziwiło, nie oburzało. Wcale nie stracił nic a nic w jej oczach. Co najwyżej pobudził ją, skupił na sobie.
Wydała pomruk wyrażający zamyślenie.
– A jednak. Sam mówisz, że wydarzenia zmieniają. Naprawdę każde z nich potrafisz uchwycić natychmiast, wyciągnąć z niego wnioski i żyć dalej, nigdy do tego nie wracając? – Spytała szczerze i prosto, wyrażając myśli bez skrępowania. Jakie wrażenie by w niej nie wywoływał, potrafiłą przy nim mówić, być. Widziałą, że wyciąga celne obserwacje, że niektórych rzeczy nawet nie musiała werbalizować. Zapewnie więc odpowiedź mogła być twierdząca. Lub zwyczajnie zbędna.
– Nie twierdzę, że powinieneś. Jesteśmy osobnymi bytami. Ty być może nie potrzebujesz przeszłości – Ja nieprzerwanie wywlekam szczegóły, łącze je z teraźniejszością, by aktywnie tworzyć swoją przyszłość...

Znów zamilkła, myśląc o tym, czego dowiedziała się od kamienistego. Myślała także o jej ludzie, o Wolnych. Nie uważała, by byli lepsi. Jeśli już – byli właśnie tacy jak powiedziałą – osobni, różnorodni. Ciężko było jej uogólniać, ale może dlatego, że skupienie się na szczegółach było istotną cechą jej rysu charakteru. Zwłaszcza gdy tyczyło się to psychiki smoków.
Aank przeturlała się wreszcie na brzuch, kuląc łapy pod siebie jak wylegujący się żbik. Zauważyła, że jej towarzysz jest zmęczony – i ona też była. Przez chwilę nawet leżała z zamkniętemymi czarnymi powiekami, nie odcinającymi się linią na tle węglowej smugi białego pyszczka. Mogłby pomyśleć, że zasnęła. Wierzyła jednak w jego cierpliwość, samemu zatapiając się w małym świecie zamkniętym między koroną rogów. Poruszyła się niespokojnie.
– Co Cię cieszy? – Spytała cichutko, pozornie bez związku z tematem. Może tak było? Głos jednak ledwo wznosił się ponad dzielące ich płomienie i jeśli smok pominie je, Presja wytłumaczy to sobie słabością chorego gardła.

: 24 lip 2019, 8:13
autor: Spękany Kamień
Nie. – Powiedział. Zapewne zaskakując kompletnie młodą łowczynię. Leżał w bezruchu, patrząc tylko na otoczenie, na smoczycę, czasem zerkając spokojnym, leniwym ruchem oczu na wodę. Chociaż chciałby zasunąć na ślepia powieki.
Moje wspomnienia wracają do mnie gdy zamykam oczy. Wracam na arenę, żeby otrzymywać rany i powalać, bo daje mi to ulgę. Nie myślę o tym, bo to jest w moich kościach. Każde wydarzenie zapisuje się w kościach. Nie musisz myśleć o nim, skoro myślenie nic nie zmieni. Możesz po prostu skupić się na teraz. – Niewielki akcent miał zaznaczyć tylko jak istotne miały być jego poprzednie słowa. Teraz młoda samiczka mogła mieć pewność co do jednego. Oboje związani potężnie ze swoją przeszłością zupełnie inaczej z nią sobie radzili. Ona analizowała ją by odnieść się do niej w teraźniejszości, on pozostawił ją za sobą i chociaż śledziła go jej mara... No właśnie, co?
Aank przewróciła się na brzuch i Kamienny pozwolił jej odpoczywać wedle uznania. Aż w końcu rozległy się jej ciche słowa, jej pytanie. I było ono zwieńczeniem wizji, którą Kamień starał się w pewnym sensie wypowiedzieć, ukształtować, przedstawić.
Wiele rzeczy. Ciepło słońca, chłód wiatru, zapach drzew. To, że mogę iść tam, gdzie mi się podoba. Cieszy mnie życie, dlatego uczę tutejsze smoki, to daje ulgę. Ostatnio poznałem kilka piskląt. One też mnie cieszyły. – To, że nie myślał o przeszłości wcale nie zmieniało tego kim jest. Był swoją przeszłością. Ale nie ulegał jej sile. Poznawał. Poznawał nowy świat, będący czymś zupełnie odmiennym od tego co było. – Niedawno poczułem coś dziwnego. Ucisk w brzuchu, tylko że w torsie. Na widok pisklęcia mojego gatunku. Pomyślałem, że to dlatego, że chciałbym o nie zadbać i mieć jako swoje. Zostało jednak przygarnięte jako jajo przez kogoś innego. Poznaję rzeczy, których nie znałem. To też mnie cieszy. – Przez to, że wypowiadał tak dużo słów, jego wypowiedzi były niezwykle długie. Powolne, lektorskie, ochrypłe, leniwe, jakby czas ich nie obchodził. Robił pauzy i szukał słów, dając odetchnąć pyskowi i wytężał umysł. Trochę się rozbudził.

: 24 lip 2019, 23:02
autor: Posępny Czerep
Odpowiedz rzeczywiście ją zaskoczyła. Nie blokowała jednak emocji na swojej mordce, choć ciężko nazwać je było szokiem. Zaakceptowała zaprzeczenie i z żywszą uwagą skupiła się na wyjaśnieniu, na powoli, przerywanie snutej opowieści. Opowieści o żywym Kamieniu, którego blizny podkreślało stworzone przez niego ognisko. Tak rzadko wydziane pod barierą. Ich dziki lud ogniem miotał i przed ogniem uciekał. Rzadko go jednak oswajał.
Myśli leniwym nurtem przepływały przez nią, niemal tak statyczną jak Spękany. Udzieliło jej się to, tak samo jak jemu udzieliło się jej gadulstwo. Każde zrezygnowało z czegoś, by być zdolnym do porozumienia.
I Aank czuła, że warto.
Z resztą sam podźwięk tej rozmowy, niosący się tembrem niskiego głosu po ziemi i wysoką, acz cichszą nutą w powietrzu, w samym swoim charakterze miał coś nietypowego w swojej mądrości. Często robili przerwy, nie tylko po to by odpoczywać. Chcieli słuchać, rozumieć drugiego smoka. Chcieli przekazać to, co siedziało w ich istocie. Gdyby ktoś przycupnął nieopodal, nawet bez słyszenia słów widziałby, że smoki rozprawiają o czymś ważnym.
Cieszyła się, że odpowiedział na jej pytanie. Gdy słyszała jego głos, uśmiechnęła się delikatnie, miękko, ciepło. Coś błysło w czarnej tęczówce i nie była to kwestia ani źrenicy, ani blasku płomieni.
– To co mówisz, jest dla mnie piękne. – Powiedziała prosto, szczerze. Coś jednak w tej odpowiedzi obróciło jej myśl na inne tematy.
Wydała cichutki pomruk zastanowienia.
– A chciałbyś mieć własne? Samo w sobie pisklę, a nie rodzinę? – Zapytała, choć wszystkie te terminy wydały jej się strasznie puste i obce. Pomyślała wreszcie o sobie, zamiast uciszać emocje skupianiem uwagi na kimś. Jej ślepia pusto wpatrywały się gdzieś przed siebie. Blask zgasł. Było coś ponurego w jej słowach. – Skoro cieszą Cię pisklęta, to oczywiście, ma to sens, zapewnie. – Zdawała się nieco zapaść w sobie. Ale może tylko mu się wydawało? – Ale cóż za różnica jest mieć jajo obce, a własne? Własne to ryzyko, że puściło się w świat iskrę tylko po to, by sama błąkała się a ciemności, gasła – skierowała strugą świadomości jedną z odskakujących z trzaskającego ognia iskierkę, poprowadziła ją chwiejnie, by zawisła między nimi, zadrżała, po czym odfruneła w mrok i gdzieś przy trawie zgasła. Pomyślała o sobie. Ona nie zgasła, ale czuła cały czas, że powinna. Że jej istnienie jest pomyłką, błędem. Światłość w najlepszych swych słowach sam to przyznał. Że próbowali, ale popełnili błąd.
Przepełniony goryczą umysł nie pamiętał w tej chwili końca ich rozmowy. Tego a których jej ojciec powiedział, że nie żałuje jednego. Jej.
Kontynuowała, myśląc tym razem o kimś innym. O Raktcie.
– Lub też ryzyko podpalenia lasu. – Tu wybrała jedną z ognistych drobin, by trzasnęła, rozbłysła dalej od nich, ale nadal sprawiając wrażenie niebezpieczeństwa, które mimo świadomości iluzji wstrząsnęło dreszcz na jej grzbiecie. W ślepiach odbijały się płomienie, ale jeśli jakaś energia wstąpiła w Aank, to właśnie zgasła. Smoczyca pokręciła łbem i westchnęła.
– Przepraszam. To też we mnie wywołuje ścisk w środku.

: 26 lip 2019, 14:40
autor: Spękany Kamień
Piękno... nie zrozumiał tego stwierdzenia, ale też jego myśli się na nim nie zatrzymały. Czy było to piękne? Nie... Nie rozumiał. Za to zamyślił się, gdy młoda łowczyni zapytała o następne rzeczy. W pierwszej chwili zastanawiał się, czy nie chce mu zaproponować potomka. Jednak w każdej kolejnej markotniała i zapadła się w sobie, jakby jej duszę ogarniał całun mroku. Zrozumiał, że... teraz ona przekazała mu istotną historię. I pierwszy raz w życiu nie nad doborem słów się zastanawiał, nie nad budową zdania, ale nad tym co powinno zostać powiedziane.
Zostawiona przez rodzica.
Czy czuł się tak samo?
Raczej nie.
Zrozumiał, że to co dzieje się z ogniem to forma magii. Płomyk buchnął, opadł. Zniknął. Ale to nie była jej historia. Była to odrębna myśl. Ogniści muszą mieć płomieniste umysły. – Każdy smok może podpalić las. Nawet gdy woda go topi. – Powiedział luźno. Zły smok pozostanie złym. – Niektóre zorientują się, że ogień liże im ogony. – Powiedział spokojnie, nie wiedząc jeszcze, że spotka to, które "pali lasy".
Mój ojciec został zabity broniąc mojej matki, a ją dobili ludzie gdy żyłem już z równinnymi. Niektórzy moi pobratymcy oszaleli w czasie bitew. Stali się zwierzętami. Inni stali się okrutni, pozostali przerażeni. Uważam, że większość z nich taka właśnie by była i bez tego. Nie podpalasz lasów. – Ostatnie zdanie wypowiedział jakby bez kontekstu, lecz przez myśl jego przeszło to, że bała się taką stać. Teraz, albo może myślała o tym dawno temu.
Nie miało to znaczenia.
Rodzice są dobrą rzeczą. Masz dokąd wracać i kogo kochać. Ale sama sobie pokazałaś, że to nie jest najważniejsze, bo sama stawiasz łapy i sama decydujesz dokąd idziesz spać. Dlatego każdy smok może podpalić las. Ty też możesz, ale wiesz, że to nierozsądne. – To jak i niszczenie otoczenia, zadawania bólu, wiedział, że pod hasłem, które rzuciła kryło się naprawdę wiele i... to wystarczyło za odpowiedź.
Nie wiem, czy byłbym dobrym ojcem, młoda łowczyni. Nie znam też samicy, której powierzyłbym jaja poczęte dzięki mnie. I gdyby miało zostać płomieniem palącym lasy lub gasnącym na wietrze, goniłbym je, bo jestem odporny na smoczy oddech i sam potrafię ziać. – Zerknął na ognisko. – Ale biegam powoli. – Zakończył, wymawiając osatnie ze statycznych słów nieco ciszej. – Jestem tutaj, bo tutaj chcę umrzeć. Zasypiam na wiele księżycy, budzę się coraz cięższy i blizny utrudniają mi ruch. Ja się kończę. Może i chciałbym by moja zdolność oddechu przeżyła w kimś innym, ale nie jest to rzecz, o której chcę by nawiedzała moje myśli. – Zamilkł na długo. Bardzo długo. – Ale gdybym dał komuś mój oddech, to pełzłbym za nim, dopóki nie zjadłyby mnie kruki.

: 06 sie 2019, 21:28
autor: Posępny Czerep
Powoli poruszła głową, tylko na zwieńczenie kolejnych stwierdzeń. Rozumiała przenośnie, które stosował, tak, że ich narracja niemal dosłownie tymi słowami wykwitała w jej łbie.
O tak. Bała się.
Wzrok jej się zamglił, gdy przypominała sobie, jak poszła skonfrontować się z Erycalem. Była gotowa wtedy opuścić stado, stać się Samotnikiem i... I no wlansie – co? Pamiętała tylko zimną stal, a jaką się wtedy zmieniła. Zimną stal jak u dwunogów. Pozornie niewzruszoną – ale gotową, by ciąć skrzydła.
Nie odezwała się jednak. Słuchała go.
Zupełnie suche już, puchate futro, rozczesywał na boki podmuch wiatru. Słowa olbrzyma drżały w paliczkach jej łapek, kruchych w obliczu potęgi głosu, jak i znaczenia zgłosek. Była młoda. Jej imię brzmiało tak, jakby rozumiała, co to znaczy umierać – ale nie była to przecież całkowita prawda.
Czy współczuła Kamieniowi? Że odejdzie pozbawiony potomstwa? Że ta jego łagodna akceptacja rzeczywistości zda się tylko na tyle, że nie pozna słodkiego smaku uczuć?
Poruszyła się miękko, płynnie, jak wąż, zwijając nagi ogon w luźny, napięty wzór, koncentrycznie zagięty do środka.
Wpatrzone w ciemność czarne ślepia były wilgotne jak oblane falą otoczaki. Przedarte lśniącą białą źrenicą. Jak na kogoś bliskiego płaczu była jednak niezwykle bezgłośna i spokojna.
– Myślisz, że dobrze jest dać komuś swój ostatni oddech? Pozwolić by oglądał, jak dziobią Cię kruki? – Głos załamał jej się, ale wraz z oczami, był to jedyny wyraz intensywnych emocji, które czuła. Oglądanie nocy pomagało jej. Oddalało od problemu, który trawił jej trzewia.
– Moja matka... Ona chyba może się obudzić. Nie wiem kiedy. Myślałam, że nie żyje, ale ona tylko przespała mnie, całą moją drogę. Nie znam jej. – Urywała zdania jak ktoś, komu ciężko się oddycha, choć pozostała nieruchoma. Ognisko podkreślało kości policzkowe i małe kostne wyrostki pod okiem, kładąc na pysk głębokie cienie. – Kończy się, jak Ty, Kamieniu. Była stara, zanim usnęła, a teraz wcale nie będzie młodsza. – Łapa zacisnęła się w piąstkę, nieco podobną do rozgwiazdy. – Umiem pogodzić się ze śmiercią. Dlaczego więc czuję bunt, zamiast radość, na myśl, że ona żyje? – Zapytała, nie spodziewając się odpowiedzi.
Gdzieś w oddali jakieś zwierzątko wyszło na żer i Aank na krótką chwilę zapomniała o Kamieniu i o Kołysance, pozwalając by instynkt robił z jej życiem to, co zawsze robił przy tej duszy – skupiał ją na przetrwaniu.

: 15 sie 2019, 19:14
autor: Spękany Kamień
Patrzył na nią, jego wzrok się nieco ściemnił. Jej głos złamał się. Został złamany. Jej myśli rozgniotły się na miazgę. Ból rozszedł po skroni. Rozumiał ten ból, chociaż go u siebie nigdy nie odnotował. – Gdybym miał komu oddać mój oddech, chyba bym to zrobił gdy tak mówisz. – Powiedział powoli. Niezrównanie spokojnie, bo umysł jego skamieniał i również obrósł w trawę.
Jeżeli ktoś otrzyma mój oddech, chcę żeby zobaczył moje kruki. To będzie znaczyć, że mój oddech przetrwa i mój wysiłek nie pójdzie na marne. Gdybym miał patrzeć na kruki mojego syna, wiedziałbym, że spłodziłem go na darmo i nigdy nie spotka go już nic dobrego. – Wiele kryło się pod tymi słowami. Nawet jeżeli sam umrze, jego krew będzie żyć, cieszyć się nowymi dniami, nawet jeśli on odejdzie. Dla niego... stało się to proste.
Chciałbym, żeby mój oddech pomógł komuś za sto księżycy. I żeby podsycał go wiatr. – Stwierdził, podnosząc wzrok ku gwiazdom. Nie było jednak samicy, która chciałaby mieć jego potomstwo. Nie znał samicy, której by je powierzył. Był stary.
Jesteś płomieniem twojej matki. Nie ma znaczenia kiedy umrze dopóki żyjesz. Gdybym miał mały oddech wokół siebie, żyłbym tylko po to, żeby go wzmacniać i po to, żeby stworzyć nowy płomień, gdyby jednak zgasł. Pierwszy ogień jest jednak zawsze najsilniejszy i pochodzi z najgłębszych trzewi. Buntujesz się przeciwko zmianom. Ale jeżeli twoja matka myśli tak jak ja, jedyne czego będzie chciała, to twojego przetrwania. Może jej ogień zdąży wzmocnić twój. Może nie obudzi się i nic się nie zmieni. Ale jeżeli się obudzi, to według mnie, powinna oddać ci resztę swojego płomienia. – Stwierdził ostatecznie i odetchnął głęboko. Nigdy nie mówił aż tyle.

: 15 paź 2019, 21:52
autor: Sztorm
// inny czas, karmienie

Klacz pojawiła się, wlekąc w pysku za kark młodego jeszcze jelenia . Był to nietypowy widok, bowiem ukazywał prawdziwy kształt pyska kelpie, który zamknięty przypominał koński, ale otwierał się na całej szerokości, niczym u krokodyla. Ostre zęby zaciskały się na świeżym, ociekającym krwią truchle. Awantura była głodna.
Szybko rozpracowała większą część zdobyczy, ogołacając z mięsa do kości. Jadła bardzo porządnie, nie chlapała krwią na boki i ogryzała gnaty do czysta. Nie minęło wiele czasu, zanim z jelenia nie została skóra, okrwawiony szkielet i nietknięty łeb. Na koniec ryjąc ziemię wokół Skały szponiastymi łapami, w które zamieniła się para kopyt, kelpie wykopała dół dosyć głęboki, by w całości schować resztki. Zakopała padlinę i ruszyła w swoją stronę.

// zt

: 31 paź 2019, 22:38
autor: Genai
To najgorszy możliwy pomysł
Nie jest tak źle. Przybywamy od strony rzeki, a to znaczy, że wiemy jak szybko możemy do niej wrócić
To nie jest ziemia którą znasz, nie masz pojęcia co może się wydarzyć, ani nie znasz się na magii tak jak myślisz, że się znasz
Muji lubi podważać umiejętności rozszerzenia swojej jaźni gdy jest zdenerwowany, dlatego nie otrzymuje odpowiedzi, choć wie, że niski pomruk, którego wibracje czuje aż na swoim brzuchu ma złagodzić jego zdrapane niepokojem myśli. Nie wędrował na smoczym grzbiecie po raz pierwszy i choć tego nie cierpiał, podobne katusze doświadczał znajdując się z daleka od swojej drugiej połowy, więc miał do wyboru pozostanie w żywiole, który przytłaczał go, gdy trwał w nim samotnie, bądź drobny wysiłek oparty na konfrontacji z pasującą do jego towarzysza przestrzenią.
Gdybyś trzymał się rzeki...
Spójrzże jaka wysoka skała! A czy takie rosną przy rzekach? Gdzie twój duch eksploracji Muji? Faktura tego ziemistego zęba od zawsze była fascynująca, ale różowym ślepiom nie dane było jej badać od bardzo dawna, toteż teraz chłonęły ją jeszcze łapczywiej niż zazwyczaj. Spójrz Muji o tutaj, czyżby to ślad czyjegoś pazura? Te ziemie są tak rozległe, a mimo to każdy krzaczek, gałązka, a nawet kamień noszą na sobie czyjąś woń!
To bardziej wada niż zaleta
Narzeka znowu, ale obecność ciepłej wody, która dla orzeźwienie spływa mu po skórze relaksuje go i powstrzymuje od kolejnego komentarza. Nie jest zafascynowany skałą, ale w gruncie rzeczy nikt nie był, poszukany został jedynie pretekst, żeby odsunąć się z delfinem od rzeki, a monumentalny kamień było dobrym punktem od którego można by zacząć
Co?
I dalej ku przygodzie! Wyrusza z delfinem leżącym pomiędzy rozłożonymi skrzydłami, co jakiś czas polewanym wodą, która lewitowała obok, utrzymana w sporej bańce.