Strona 19 z 39
: 06 sty 2019, 21:37
autor: Remedium Lodu
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
– Szyja i pachwiny to już w zasadzie podbrzusze. – burknął, zniechęcony faktem że Przywódczyni Ziemi ma jednak rację. Nauczycielka musiała go sprawdzić, w końcu po to między innymi przybyła tutaj z nim a nie pozostawiła syna żeby uczył się walki fizycznej sam sobie.
Kiwnął łbem słysząc reprymendę. Po księżycach łażenia po grotach gwałtowny, zrywny wysiłek mięśni związany z walką faktycznie mógł mu wychodzić dość sztywno. Będzie musiał nad tym popracować. Tym bardziej, że to jest wyłącznie kwestia wyrobienia nawyków. Trochę regularnych ćwiczeń i nie powinien mieć z tym problemów.
Chwila na złapanie oddechu gdy Szabla wbijała gałęzie w ziemię i powrót do własnej praktyki. Trochę zmarszczył pysk widząc atak ogonem. Przecież takie coś widać na ładnych kilka uderzeń serca nim kończyna dosięgnie celu. Ale jeśli już dosięgnie… pokiwał łbem widząc smętne resztki drewna, które niemalże słyszalnie darły się z bólu po tak tragicznym złamaniu. Gdyby to była smocza kość, to odłamki podczas leczenia znajdowałby jeszcze po drugiej stronie ciała pacjenta. Znów też skupił się na „detalach” pokroju synchronizacji pomiędzy ruchem ogona a tylnych łap, sposobie w jaki smoczyca wykonała obrót, metodzie utrzymywania łba w przestrzeni w jednym miejscu poprzez wyginanie szyi wraz z ciałem, by móc niemal do końca celować w punkt… doskonale.
Poczekał aż matka zrobi mu miejsce i wziął się za swój cel. Podał ogon na lewo i wyciągnął się nieco na przednich łapach, przesuwając prawą nieznacznie wprzód. Gwałtownie szarpnął ogonem w prawo, wyskakując zaraz w bok tylnymi odnóżami i usztywniając ogon, gdy tylko się wyprostował. Przednia lewa łapa cofała się nieco a prawa pozostawała w miejscu, posyłając kobaltowy ogon po półkolu wprost na gałąź. Starał się ciągle przeciągać go w prawo, by jego prędkość przyrastała z każdą chwilą, ciągle pilnując by nie stracił sztywności. Lustrzany skręt szyi pozwalał kontrolować uderzenie, by cios został zadany blisko końca kończyny celem uzyskania jak największej siły. Gdyby cel był masywniejszy tu przy tej twardości uderzenie poczułby aż u podstawy ogona, teraz jednak skończyło się na satysfakcjonującym trzaśnięciu drewna. Jak ciekawie musiałoby to brzmieć przy smoczym ciele: plaśnięcie zlane z chrzęstem łusek a chwilę później mokre, soczyste chrupnięcie gdy powstaje paskudne złamanie wewnętrzne. Marzenia na bok: na koniec obecnego ciosu miło byłoby nie dostać własnym świdrem po żebrach, więc Kobalt pociągnął ogon w dół i w lewo jednocześnie pozwalając mu odzyskać elastyczność, by wytracił energię na zakręcenie jakiejś skomplikowanej krzywej w przestrzeni. Gdyby przeciwnik wciąż stał za nim stanowić by to mogło przy okazji coś w rodzaju zasłony, bo w tej chwili łatwo było dostać w pysk przez „chaotyczne” ruchy fioletowej końcówki.
No dobrze, teraz wkłucie. Młody machnął kilkukrotnie ogonem po własnych bokach by choć trochę porozciągać mięśnie i ścięgna po poprzednim uderzeniu. Chyba aż go poniosło z wkładaniem w to siły, ale z drugiej strony nie miał jej zbyt wiele, co utrudniało ocenę. Kolejna rzecz, w której trzeba się wyćwiczyć i nabrać wprawy. Przekrzywił na chwilę łeb i wyobraził sobie ruch ciała, jaki na jego wyczucie powinien dać efekt wkłucia. Mięśnie odruchowo drgały wtórując wyobrażeniom. Dobrze, tak chyba będzie właściwie. Wyskoczył w kierunku pnia. Dla urozmaicenia zdecydował się na zmyłkę w postaci ciosu pod skosem w dół lewą przednią łapą. Ta jednak zeszła ostrym ruchem wprost ku ziemi. Gdyby pniak był smokiem i właśnie zasłonił się by zablokować cios, miałby świetnie odsłonięty swój prawy bok na świder, który ze względu na kaprysy rzeczywistości rozróżniającej smoki od pniaków skończył wbity w kawał drewna. Jak to się stało? Otóż Kobalt ponownie puścił tylne łapy wprzód, tym razem jednak mocniej, odwracając się prawie całkowicie tyłem do wyimaginowanego przeciwnika. Dla równowagi (oraz możliwości szybkiego wyskoczenia w przód w roli uniku) przednie łapy prześlizgnął po ziemi w bok w prawą stronę. Ogon tym razem leciał napięty lecz nieusztywniony a niemal całą siłę niebieskołuski włożył w finalne szarpnięcie, by posłać pofalowany grot pod możliwie ostrym kątem w pień. Wyjęcie go wymagało dwóch mocnych szarpnięć torsem, co musiało wyglądać co najmniej komicznie z punktu widzenia Szabli. Oby nie wpadła, że jest to świetny pomysł na przypięcie syna do drzewa i nie przesłała tego genialnego pomysłu Słonku. Staruszek jeszcze kiedyś zaniepokoiłby się o ten jeden raz za dużo i postanowił przybić syna za świder do drzewa dla jego własnego bezpieczeństwa.
Ostatnie zadanie wywołało westchnięcie.
– To będzie żałosny spektakl, z tym zianiem. – Stanął bokiem do matki na szerzej rozstawionych łapach i nabrał głęboko powietrza. Nie, żeby wcześniej nie próbował uczynić to własnym sumptem. Próbował. Wychodziło tragicznie. Skupił się na wyczuciu z tyłu podniebienia tych dwóch gruczołów, które odpowiadały za wytwarzanie mroźnej substancji. Wyłapywał jak pobudzić ich pracę, usiłując już lekko pracować okolicznymi mięśniami których świadome ruszenie wymagało nieco uwagi. Zaczął czuć nacisk w tkance, gdy ciekły lód zbierał się w środku a w tym czasie obmyślał, jak należy efektywnie tym ziać. Wyobraził sobie, jak nieudacznie wyszłoby cokolwiek, gdyby połowa skończyła w jego nozdrzach. Pewnie i nimi dałoby się strzelić zimną strugą, lecz chyba jednak pysk był właściwszą drogą.
Czyli zablokować kanały nosowe. Jest. Jęzor nie będzie się przecież bezmyślnie plątał po paszczy, trzeba go usztywnić, spłaszczyć na ile się da i spróbujemy z jego pomocą pokierować zianiem. W końcu wysunięcie wprzód żuchwy i kontrolowanie szerokości strugi poziomem rozchylenia paszczy. I… to chyba tyle? Reszta pozostaje praktyką.
Ścisnął mięśnie podbrzusza by uwolnić początkowy strumień powietrza i zmusił te tajemne mięśnie wokół gruczołów lodowych do współpracy. Gdy poczuł pierwsze uderzenie chłodu na jęzorze zdał sobie sprawę, co mu uciekło.
Jak ty niby chciałeś, głupcze nieszczęsny, ziać bez osłonięcia paszczy przed własną bronią? Ale jednak zianie dało się opanować przed magią, więc to powinno było zajść intuicyjnie. Dopiero po chwili dotarło do niego (bowiem ziać nie przerywał), że faktycznie maddara w jakimś podświadomym smoczym odruchu zapewniła mu bezpieczeństwo a chłód w paszczy nie przekroczył poziomu niewielkiego chłodu. Khem… otoczenie na zewnątrz również nie, ponieważ nim Kobalt doszedł do ładu z kontrolowaniem wydobywającego mu się z pyska strumienia, musiał zaprzestać celem nabrania powietrza. Inaczej płuca wystrzeliłyby mu jak te dwa suche rodzynki- owoce którymi poczęstował go Smok. Ale jednak, ta próba była już bardziej udana niż dotychczasowe. Może efekt presji wywieranej przez stojącą obok smoczycę?
Przełknął parę razy ślinę i złapał ponownie głębszy wdech. Wiedział już, jak ruszyć całą tą biologiczną układanką, więc pozostało opanować kontrolowanie paszczy i języka. Ponownie zaczął ziać i tym razem po kilku uderzeniach serca spędzonych na kombinowaniu udało mu się uformować wreszcie rozsądny, skoncentrowany strumień. Rdzeń był gęsty i leciał pod wyższym ciśnieniem, natomiast otulina białego obłoczku po bokach wskazywała, że Kobalt jednak nie ma siły pozwalającej na pozbycie się tych strat w oddechu, które uciekały na boki. Ale- to już jednak było coś. Zdążył jeszcze unieść pysk do góry i zamknąć paszczę z pełnym usatysfakcjonowania kłapnięciem, nim z płuc uciekły ostatnie resztki powietrza.
– Dzięki, mamo. To chyba koniec tego, o ile nie masz w planach mnie pobić, hm? – Złote ślepia błysnęły rozbawieniem. W Szabli było coś takiego, co nawet z Kobalta wyciągało jego zwyczajową pożalcie się bogowie powagę.
: 27 sty 2019, 0:10
autor: Nakrapiana Gwiazdami
Z Groty odleciała gdzieś daleko poza tereny Wody. Wiedziała, że nie powinna i że jest to niebezpieczne, ale chłód obojętności, który przejął jej ciało, skierował ją właśnie tu, na odsmocze (odludzie). Wylądowała i tępo poszła przed siebie.
Powoli ciągnąc łapy po ziemi rogrzebywała zimny śnieg, zostawiając wyraźne ślady. Trudno, i tak nikogo tu nie było. Rozejrzała się dla pewności, ale w zasięgu jej wzroku nikogo nie zobaczyła. Uniosła nos i wzięła kilka głębokich wdechów, węsząc, a wtedy poczuła słaby zapach innego smoka. Normalnie niebieskołuska zaczęłaby uciekać lub przygotowała by się do walki, ale nie teraz. Teraz znajdowała się w stanie absolutnej obojętności, mając wszystko gdzieś. Choćby miała teraz tu umrzeć albo świat zacząłby się walić – zignorowała by to. Pusty wzrok błądził po okolicy, wypatrując nieznajomego.
Szlachetna postanowiła zaryzykować. Cóż, w najgorszym przypadku zostanie zabita, a w najlepszym zyska znajomego.
: 27 sty 2019, 0:24
autor: Cień Kruka
Sześć rzadko kiedy pozostawała dłużej w jednym miejscu. Tak było i teraz – przemierzała tym razem tereny celem ich zbadania. Nie mieściło jej się w głowie, że ta ogromna, jasna jaskinia, w której teraz bez wątpienia się znajdowała, może się nie kończyć, nie być ograniczona żadną ścianą. Po prostu trzeba dokładnie poszukać, prawda?
Nie odnalazła jednak nic, co choćby w niewielkim stopniu przypominałoby ścianę. Dostrzegła za to coś jakby smoka. Młodego smoka, pisklę.
Zareagowała na ten widok dość oczywistym zdumieniem. Przecież czyż nie zjadła wszystkich piskląt, jakie istniały na świecie? I to tak dawno temu, że ich kości zdążyły pokryć się kurzem? Czyż nowe pisklęta nie przestały pojawiać się dawno, dawno temu?
A jednak tu było pisklę. Żywe, mięsne pisklę.
Smoczyca oblizała pysk, zupełnie otwarcie ruszając w stronę potencjalnego posiłku, zaintrygowana i głodna zarazem.
: 27 sty 2019, 0:39
autor: Nakrapiana Gwiazdami
Wreszcie zobaczyła nieznajomego, który zbliżał się do niej dość szybko. W jego oczach dało się dostrzec głód, ale też inne emocje. To pierwsze uczucie, które Toffinka rozpoznała, trochę ją jednak zaniepokoiło. Może jednak życie nie było jej obojętne aż tak bardzo.
Smoczyca uniosła lekko skrzydła i na wszelki wypadek ustawiła się w pozycji gotowości. Całym ciałem mówiła "Nie zbliżaj się", ale w karmelowych oczach czaiła się lekka niepewność. Szlachetna warknęła ostrzegawczo do białej smoczycy, jednocześnie próbując przegonić własne obawy.
– Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? – mruknęła niezbyt wyraźnie. Nie miała ochoty na pogaduszki, ale nie chciała też zostać zjedzona. Z dwojga złego wybrała bardziej pokojowe rozwiązanie.
Najwyżej ucieknie.
: 27 sty 2019, 0:50
autor: Cień Kruka
Pisklę próbowało ją wystraszyć! Przynajmniej tak odebrała to samica, widząc uniesione skrzydła i słysząc powarkiwanie. Sytuacja ta wydała jej się absurdalna, wręcz zabawna. Taki mały okruszek próbował stanowić dla niej zagrożenie?
Zamiotła uszami kark, przekrzywiając łeb lekko w lewo, gdy dosłyszała znajomy zlepek dźwięków. Zapamiętała je ze spotkania z Dominującą Nad Wieloma. Nie do końca rozumiała, po co smokom wydawanie takich skomplikowanych dźwięków, najwyraźniej jednak było to powszechne.
– Esz, esz. – dźwięk jej głosu przypominał bardziej szczekanie, niż słowa.
Uniosła skrzydła, odtwarzając postawę pisklaka. Jej gardło opuścił długi, groźny warkot, jakby wyzwanie. Jakby chciała sprowokować to straszące ją pisklę do ataku.
: 27 sty 2019, 1:33
autor: Nakrapiana Gwiazdami
Szlachetna Łuska nie zrozumiała odpowiedzi smoczycy, ale nie było to ważne. Słysząc warkot nieznajomej Toffinka najeżyła się i ukazała kły. Biała chciała walczyć? Niech jej będzie.
Niebieskołuska ugięła nieco bardziej nogi, gotując się do skoku, a wtedy dopadła ją myśl: "To głupie. Ona mnie przecież zabije.". Ta myśl tylko przemknęła przez głowę, jak cicha błyskawica, ale zmusiła Adeptkę do zastanowienia się, jakby owa błyskawica nią wstrząsnęła. Nie była pewna czy ma jakieś szanse w walce, ale nagle rozbudzony gniew popychał ją do ataku, a rozum próbował pozbyć się tej myśli.
Wewnętrzne rozdarcie trwało tylko chwilę, a w oczach Szlachetnej zgasła niepewność, zastąpiona niespodziewaną krwiożerczością. Ryknęła donośnie i wściekle rzuciła się na prowokującą ją obcą. Skrzydła z głośnym szelestem gwałtownie otworzone, pazury przednich łap wycelowane przy skoku w oczy przeciwnika, paszcza otwarta, ukazując ostre kły.
Nagły napływ emocji zagłuszył cichy głosik rozsądku, zalewając duszę długo powstrzymywanymi emocjami. Z niewielkiego ciała wyraźnie emanowały wściekłość i żal. Zaatakowała.
W głębi duszy wiedziała, że to był beznadziejny pomysł.
: 27 sty 2019, 1:48
autor: Cień Kruka
Oh. Nie spodziewała się, że pisklak naprawdę odważy się zaatakować. Musiała chcąc, nie chcąc, przyznać, że był to bardzo odważny ruch, jak na tak malutki kawałek mięsa. Może nawet pokusiłaby się o określenie go jako imponującego?
Nie mogła jednak tak go określić. Głównie przez nieznajomość tak długiego słowa. Skupiła się więc na tym, by nie pozwolić wyrywnemu pisklakowi wydrapać jej ślepi. Sięgnęła do Źródła, wyobrażając sobie gałąź. Sękatą, pokrytą korą, identyczną jak wszystkie inne gałęzie, o zapachu mokrego drewna, smaku mokrego drewna i temperaturze otoczenia. Gałąź ta miała być dość gruba, by spełnić swoje zadanie – uderzyć w bok pisklęcia, zbijając je z toru i rzucając nim na ziemię. W końcu, mimo wrażenia, jakie zrobiło na niej swoją odwagą (czy raczej brawurą), nie mogła pozwolić, by wydrapało jej oczy.
: 06 lut 2019, 19:00
autor: Remedium Lodu
//mirror postu z leczenia z tematu walki Szlachetnej i Sześć, plus akapit na koniec
Słowa Fiołeczka o rzucaniu pisklętami średnio go obchodziły, tak samo jak sam fakt rzucania weń Hexaris. Małej i tak nic by się od tego nie stało, on natomiast miał na łbie ważniejsze sprawy. Na przykład marnowanie kolejnego dnia na niewydarzoną emocjonalnie kuzynkę, która raczyła popędzić jak opętana gdzieś na Tereny Wspólne. Uzdrowiciel zgrzytał w irytacji kłami i co chwila karał Riromiemu powagi winne powietrze kolejnymi trzaśnięciami języka, poszukując zapachu niebieskołuskiej córki Nurta.
Ego samozwańczego detektywa nie miało tutaj jednak nic do powiedzenia- kwestią było odnalezienie Toffinki i doprowadzenie jej do porządku; zadbanie by nic jej się nie stało. Warknął pod nosem, czując przeciekający przez szpony czas, w którym wszelkie zdarzenia były nieustalone i poza jego kontrolą. Skrzydła wykonały dłuższe, bardziej wystudiowane pociągnięcie, gdy ciemnoniebieski smok zaczął zataczać skomplikowane krzywe ponad Szklistym Zagajnikiem. Zbyt długo nie dostrzegał podlotka na niebie, by mogła lecieć dalej; znał tylko zgrubnie kierunek jej ucieczki. Umysł pozbawiony kluczowych danych zawodził cicho pod czaszką do swoich zmysłów o dostarczenie mu wskazówek, by wyłapać współrzędne na żywej mapie rozciągającej się pod smokiem. Wreszcie uzyskał, co chciał- białą plamę zwieńczoną ogonem, opuszczającą teren zagajnikowej polany. Plamę znaną.
Wizja białej smoczycy moszczącej się na stosie drobnych czaszek wypłynęła na wierzch z nazbyt chyba bogatego archiwum wspomnień.
Zwinął skrzydła i opadł na polanę, energię upadku wykorzystując do ostatniej kropli, by jak najszybciej znaleźć się obok rozciągniętej na śniegu młódki. Maskował to dobrze, lecz cały czas badając adeptkę czujnie śledził okolicę, niepewny powrotu dzikuski. Przednie łapy sunęły z pewną siebie obojętnością wzdłuż kręgosłupa i kończyn, zatrzymując się dłużej w okolicy karku. Puls: jest, choć słabszy. Rdzeń kręgowy: nienaruszony. Organizm: wycieńczony, zakażony, lecz elementarnie sprawny. Zasadnicze problemy: upływ krwi, niska wola przetrwania, rozległość ran. Oboczności: oparzenia, obca maddara, ból. Psychika: w strzępach. Gdzieś pomiędzy gromadzeniem kolejnych faktów, gdzieś pomiędzy konstruowaną właśnie pod rosochatymi rogami strukturę działania wplątało się, niczym mucha w pajęcze sidła, uczucie ulgi. Mimo jej obrażeń był całkiem pewny, że ten niedojrzały kłębek nerwów przeżyje. Zerknął raz jeszcze, czy na pewno nikogo w pobliżu nie ma, po czym schylił się i pogładził opiekuńczo linię pyska nieświadomej smoczycy.
Gest Uzdrowiciela wtłoczonego przez los w rolę opiekuna przeszedł w sięgnięcie pyskiem ku klapie skórzanej torby. Łapą rozgarnął śnieg po łuku, by mieć gdzie ustawić utensylia, a pierwszej fazie planów zaraz stało się zadość, gdy jemioła bulgotała wściekle, zamknięta w ciężkiej, granitowej mogile wraz z miarką stopionego i odfiltrowanego śniegu. Lód usiadł sztywno obok, a natarłszy dokładnie śniegiem swe łapy i szpony, jął ucierając w moździerzu skorupki orzecha włoskiego, doglądał jednocześnie świeżo wrzuconych na wodę kwiatów dziurawca. Chmiel przetoczył się po dnie sakwy, niewykorzystany.
Wszystko miało swój czas i miejsce. Dla niebieskołuskiej nie będzie to czas odpoczynku, lecz czas przejścia. Ta lekcja życia była zbyt cenna dla młodej, by Lód ją zaprzepaścił zbędną łagodnością.
Dotknął ogonem zdrowej części boku samiczki i zbudził ją, śląc impuls wprost do omdlałej świadomości. Ciało Toffinki oblekł ciasno powołany maddarą do istnienia gęsty materiał, podobny do doskonale mu znanej garderoby Suru- leisty, miękki lecz trwały utrzymać miał urażone ciało na wypadek gwałtownej reakcji na przebudzenie i nagły wykwit bólu. – Chłepcz. Nie poruszaj szyją. – miska odchyliła się w swej lewitacji, ulewając nadmiar płynu ze swych trzewi i podtykając pod złoto nakrapiany pysk bezpieczną, choć mocną dawkę dziurawca. – A teraz nie wierzgaj się nadmiernie, adeptko, bo utrudnisz mi pracę. – suche zgrzytanie moździerza było w tamtej chwili dalece bardziej przesycone emocjami, niż słowa Wodnego. Zaraz po stanowczej komendzie Toffinka mimo znieczulenia, musiała znieść niewątpliwą pożogę bólu- uniesiona przez Remedium półtorej łuski nad ziemię, opadła zaraz z powrotem w dół, gdy wsunęła się pod nią pamiętająca wiele wierzbowa mata. Paradoksalnie wszystko to mogło budzić w smoczycy pewną dozę spokoju, poprzez aurę absolutnej pewności siebie, która emanowała od Uzdrowiciela. Jakby w tej chwili cały świat był pod jego wyłączną kontrolą.
Granitowa misa podpłynęła pod pysk samca, który schłodził ją powolną mgłą smoczego oddechu i popchnął maddarą ku pacjentce. – Teraz to. I przełknij te jagody. – ostatnie polecenie dotyczyło, rzecz jasna, owoców jałowca. Dalej przyszła pora na obmycie rany letnią wodą, skrupulatne oddzielenie szponem i mocą martwego mięsa od reszty ciała, wreszcie obłożenie obu ran opatrunkami. Utarty z wodą orzech i korzeń żywokostu otoczyły cięższą ranę, ślaz dziki i skrzętnie ugnieciona babka lancetowata był jedynymi ziołami, które zaspokoić miały potrzeby urazu szyi. Więcej wiedzący pacjent mógłby się zżymać na brak macierzanki na oparzenia, lecz nie. Niech Toffinka zagryzie szczęki i pogodzi się z urokami życia i swego fachu. Przede wszystkim: niech pogodzi się ze śmiercią Szlachetnego. Karą za niedojrzałość jest walka z dzikusem i leczenie. Od strony czysto medycznej zaś: żywokost był znany jako środek na odmrożenia, nie oparzenia, lecz umiejętnie zaaplikowany wykazywał pierwszorzędne właściwości regeneracyjne, które uzupełniało oczyszczające działanie maści z orzecha. Ślaz przy ranie magicznej był zaś wyborem oczywistym, podobnie jak jałowiec na perfekcyjnie złamaną kość udową. Zaiste, żałował, że nie zabrał ze sobą czystej płachty skóry by zrobić odbitkę takiego złamania.
Uzdrowiciel poprawił ułożenie skrzydeł a jego ogon ponownie ułożył się wzdłuż boku pacjentki. Chłodna świadomość sunęła arteriami i rozkrzewiała się po ciele swym źródłem, oczyszczając pierwej organizm z zakażeń oraz poszukując okruchów kostnych, zagubionych wśród naczyń krwionośnych niczym pisklęta w Dzikiej Puszczy. Tymczasowo podwiązał naczynia krwionośne w obszarze prawej łapy, znacząco spowalniając krwawienie. Biała samica i tak wyssała najwyraźniej wiele krwi z młodej. Martwą tkankę już usunął, tak więc przeszedł do zniszczonych kręgów szyjnych, uzupełnił ubytki i sprawdził ruchomość, z najwyższą ostrożnością poprawiając ułożenie dysku pomiędzy nimi, jeśli zaszła taka potrzeba. Nakładał ciało na ciało, aż po lżejszej ranie nie było śladu, pomijając połyskliwą bliznę na skórze- świeży zrost który nie wchłonie się jeszcze długo.
– Zagryź szczęki i postaraj się wytrzymać. – wstał i podjęty z torby drążek z jesionu umieścił pomiędzy szczękami młodej. Ledwo jej kły osiadły na drewnie, gdy źródło naraz spięło wszystkie kawałki pękniętej kości, jednym płynnym ruchem przywracając właściwą formę. Lód stał w tej chwili w pogotowiu przy łbie samiczki i w razie potrzeby pochwycił ją za barki, by nie zniweczyła mu roboty padając na nieintegralną jeszcze kość. Ogon, oczywiście, przezornie oplótł drugą łapę, by w żadnym wypadku nie utracić kontaktu poprzez obcą barierę.
Gdy biały rdzeń kończyny stanowił jedno, mógł dopilnować pierwej szpiku, dalej kolejno czepiających się siebie w przyspieszonym wzroście warstw połyskliwego, świeżego mięśnia. Kobalt ponownie przewędrował przez żyły i tętnice, poszukując resztek ściętych temperaturą tkanek, kontrolował poprawność odtworzonego łańcucha wzbudzeń dla ciała. Nim gładką już skórę pokrywać zaczęły świeże łuski, stuknął zdecydowanie wierzchem pazura i domknął dzieło, zadowolony z poprawności odruchów bezwarunkowych. W razie potrzeby zaszedł na chwilę po najbliższe drzewo i z dwóch obeschniętych gałęzi i własnego zapasu roślinnego sznurka wykonał prowizoryczne, acz przyzwoite łubki. – Wstawaj. – Spłukał szpony, zebrał i oczyścił misy, zwinął matę.
//rana średnia: ślaz dziki, babka lancetowata
//rana ciężka: dziurawiec, jemioła, jałowiec, orzech włoski, żywokost
//Poproszę Szczęściarza w razie porażki na którymkolwiek etapie leczenia
– To już się wydarzyło, nie rozumiesz? Dawno temu. I niczym tego nie odmienisz. – odwrócił się grzbietem do kuzynki, spoglądając ponad koronami drzew. Przymknął ślepia i zmusił się, by odzyskać normalny rezon -Nurt zginął, by Hexaris mogła przeżyć. To był mój wybór, ponieważ nie mogłem uratować ich dwójki naraz. To był również wybór Szlachetnego, więc jedyne pretensje możesz mieć do mnie, że uszanowałem jego troskę o Hexaris. I ostrzegam, Toffinko, nawet nie próbuj myśleć, że wolał młodą niż ciebie. – może i ostatnie zdanie wyszłoby nieco pocieszające, gdyby nie obecna postawa Uzdrowiciela. Bogowie, jak on miał już dość zajmowania się cudzymi problemami emocjonalnymi. Zarazem jednak kurczowo starał się zapewnić sierotom Nurta choć trochę oparcia. Zgoda, że jego metody bywały... odmienne od Złotołuskiego, lecz dotychczasowe ciepło które z siebie krzesał jednak o czymś świadczyło, czyż nie?
: 08 lut 2019, 18:28
autor: Nakrapiana Gwiazdami
Niespodziewanie wybudziła się przez impuls, nie pamiętając przez chwilę co się stało. Była zaskoczona widząc nad sobą kuzyna, a chwilę później niespodziewanie i ze wszystkich stron zaatakował ją ból. Jęknęła cicho, a w oczach znów zebrały się łzy. Próbowała wytrzymać, cierpliwie czekając, aż Rmedium skończy. Aby nieco zapomnieć o bólu wróciła we wspomnienia walki. Chociaż wiedziała, że nie miała szans, była na siebie wściekła, że przegrała. I że zrobiła takie głupstwo. I że odleciała. Wtedy umysł ponownie zaatakowały słowa kuzyna w Grocie. Z jej pyska wyrwał się żałosny, cichy szloch, spowodowany bólem ran i utraty.
Kiedy Uzdrowiciel skończył, niebieskołuska usiadła i wyprostowała się ze stękiem, ale smutne karmelowe oczy były wpatrzone w żółte ślepia poszukując w nich pociechy. Większość emocji uwolniła się podczas walki, ale żal pozostał, ściskając serce. Wysłuchała granatowołuskiego i zrozumiała, że ma kogoś, kto będzie ją wspierał. Pomrugała kilka razy, strącając łzy, zbierające się w kącikach oczu. Wiedziała, że kuzyn się stara. Szlachetna była naprawdę wdzięczna i wzruszona, ale nie wiedziała, jak ma to okazać. W końcu po kilku chwilach rozmyślań w ciszy coś w niej pękło, a słone łzy się nasiliły. Z gardła wyrwało się żałosne chlipnięcie, a smoczyca szybkim ruchem wtuliła się w ciepłą klatkę piersiową kuzyna, rozpłakując się na dobre. Chlipała tak, mocnym uściskiem pragnąc pokazać, że bardzo chce, aby ktoś ją teraz przytulił, pocieszył i wspierał. Urywanym i drżącym przez spazmy płaczu i wyrażanej goryczy wydukała:
– N..na-aj... g-gorsz... ee....j-jest.. t-too, ż-że... – pociągnęła mocno zatkanym nosem. –...żeeee.... J-ja t-tak-k... n-nap...praaawdę....j-jaa...g-go n-nieee....z-znaa...aałam-m t-tak-k d-do.... b-brz-rzee..jak-k... p-powiiiiin-naaaam...m...a-a... obiee....o...obieeeca...łam-m.... – Adeptka nie wytrzymała i zamknęła się, dając upust łzom. Najpierw musiała się uspokoić, aby być w stanie normalnie rozmawiać. Miała tylko nadzieję, że Remedium przy niej zostanie.
: 15 lut 2019, 1:16
autor: Remedium Lodu
Spojrzał w jej pysk i już był wstanie wyobrazić sobie przebieg tej rozmowy i tego dnia zapewne aż do samego końca. Mentalnym wysiłkiem, niedostrzegalnym dla Toffinki, ponownie złamał w sobie chęć rzucenia smoków i dożywotniej, wiecznej wędrówki jak świat długi i szeroki. A w zasadzie jak jego promień długi i spłaszczenie okołobiegunowe znaczące.
Obrócił się, rozchylił skrzydło i objął nim niebieskołuską, zamykając w ciepłym uścisku. Schylił kark i zaczął kojąco gładzić jej pysk, mrucząc nisko. – Hej. – przytknął nos od góry do czubka łebka młodej smoczycy – Toffinko. Znałem swojego Ojca 21 księżyców. To dłużej, niż Ty miałaś okazję znać Nurta, lecz i tak pozostawiło u mnie wielki niedosyt. – nagarnął ją mocniej do swojej piersi, przyciskając opiekuńczo skrzydłem i przyklęknął, by zrównali się wzrostem – Niektóre smoki znają swoich rodziców po 80 księżyców a wciąż mówią to, co my. Nie płacz za tym, że odszedł. Bądź mu wdzięczna, że dał Ci życie. Jeśli chcesz go poznać: teraz możesz słyszeć o nim opowieści. Wytarabań się czasem przed snem ze swojego Korytarzyka i przyjdź do mnie, hm? Opowiem Ci wszystko, co wiem. Parę księżyców może to zajmie – uśmiechnął się na myśl o skali swego niedopowiedzenia –…lecz nieco przybliży Ci Nurta. Ale nie patrz ślepo za siebie. Patrz na smoki żywe, które są przed Tobą, wokół Ciebie i te, które przybędą. – przydusił w sobie ostatnie bariery i liznął kuzynkę pocieszająco po policzku.
– Masz mnie. I choćby nie wiem co, Toffinko, to dopóki żyję odnajdziesz schronienie pod moim skrzydłem, hm? – uśmiechnięty pysk Uzdrowiciela szturchnął młodą w rant pyska tak, by wywołać łaskotki i pozostał tak, przytknięty do ciepłych i wilgotnych od płaczu łusek.
: 18 lut 2019, 0:27
autor: Nakrapiana Gwiazdami
Smoczyca kiwała tylko głową, cała we łzach wtulając się w kuzyna. Nareszcie nieco jej ulżyło, że może jednak komuś zaufać. Że ma przy sobie smoki, gotowe do pomocy. Była niesamowicie wdzięczna i teraz jej łzy były nie tylko gorzkie po stracie, ale i wywołane niewypowiedzianym podziękowaniem. Obiecała sobie, że kiedyś przyjdzie i będzie słuchać o swoim tacie tyle, żeby wyszło na to, że znała go najlepiej. Chociaż wcale tak nie było, dla własnej wygody chciała się okłamywać.
Jeszcze długo tak siedziała i słuchała pocieszającego głosu kuzyna. W końcu podniosła łapy i otarła wszystkie łzy, choć policzki i skóra pod łuskami wciąż były mokre. Wciąż przepełnionymi smutkiem, ale teraz z nutą wdzięczności popatrzyła na Uzdrowiciela i z trudem się uśmiechnęła. Zadrżała, gdy znowu zawiał wiatr. Wydukała cicho, opuszczając głowę:
– Dz..dzięku..uję. Pow-winniśm..my się zbier-rać. Il-luzja i Hex s-się mart..wią. – już dość sprawiła im kłopotów. Naprawdę powinna się ogarnąć, choćby nie wiem jak bardzo trudne miało to być.
: 12 maja 2019, 17:41
autor: Światokrążca
Wszystko skończyło się jednym wielkim niczym, dosłownie wszystko. Żer westchnął i przysiadł na polanie w Szklistym Zagajniku. Kiedy Remedium dotarł na miejsce Żer odgiął szyję dając mu dostęp do płytkiej rany na kikucie skrzydła. Dodatkowo samiec kompletnie zapomniał o starej niezaleczonej rance na ogonie.
//rana 2x lekka
: 12 maja 2019, 18:32
autor: Remedium Lodu
– Dawaj też ten ogon. – padło spomiędzy drzew, a Uzdrowiciel zaraz podchodził, ze świeżą nawłocią pospolitą lewitującą tuż obok. Nie wpadł na genialny pomysł pozbawiania się skrzydeł, więc Ziemny znając Kobalta nie powinien być zdziwiony, że Wodnik pojawił się na miejscu wcześniej. Szczególnie, że akurat wracał ze spotkania z Darem, więc leczenie jaskrawca nie odbędzie się na koszt Stada, którego morski (o ironio!) tak nie znosi.
Gdy zmiażdżone liście zmieszane z pajęczyną zebraną z okolicy spoczęły na obu zranieniach, Lód miast odejmować łapy od ciała sięgnął weń również maddarą. Rana na szyi została uczyniona na jego własnych ślepiach, szponem z nasyconego magią metalu, który był własnością gnoma Kjella, stąd wiedział doskonale, czego się po nim spodziewać. Proste w zasklepieniu i płytkie, po takim czasie wymagało jednak ówczesnego oczyszczenia z zakażeń, którym niechybnie uległo. Podobnie z drugą ranką, jeszcze starszą. Lód warknął pod nosem, sugerując coś niewybrednego o czystości bajora, w którym sypia Wojownik oraz o jakości jego pęcherza.
Zniszczone łuski odpadły zastąpione nowymi, seria impulsów sprawdziła żywotność zregenerowanych tkanek. Nawet obyło się bez przykładania naostrzonego szponu do rany, tkanki były w dostatecznie dobrym stanie.
//2x nawłoć ze składziku Ziemi
//zt
: 25 cze 2019, 17:37
autor: Oddech Spaczenia
Skierowany przez tego brązowego samca w stronę terenów tak zwanych "Wspólnych" dreptał łapa za łapą. Mijał różne smoki, które patrzyły na niego niepewnie. Nie atakowały pewnie tylko dlatego, że Opiekun pozostawił na nim drobny znak zapachowy. Dziwny zwyczaj. Ale no co poradzić. Szedł spokojnie, rozglądał się po mijanych smokach aż w końcu przysiadł gdzieś na skraju polany. Był czujny. Jakby w każdej chwili ktoś mógł się na niego rzucić. Ale nie warczał, nie wydawał z siebie najmniejszego dźwięku.
: 30 lip 2019, 22:20
autor: Zew Płomieni
Śpiew zadziwiająco lekko wylądował na polanie. Nie wzburzył w powietrze kurzu czy nawet liści. Zrobił to niemal bezgłośnie. Już na ziemi... Rozejrzał się wokół oceniając wielkość samej polany. Z piątka na pewno się zmieści... Tyle chyba wystarczy. Wątpił, że znajdzie tak pokaźną gromadkę uczniów, lecz wierzył... że chociaż jeden smok się pojawi. Z tą myślą usiadł pośrodku polany i dając sobie chwilę wysłał cztery magiczne gołębie. Każdy z nich poleciał w innym kierunku, lecz niósł tą samą wiadomość.
~ Każdy chętny do poznania magii poza jej podstawami zapraszany jest do Szklistego Zagajnika.~ Prosta wiadomość powinna trafić do chętnych i może sprawić nawet, że ci się zjawią. Maddara samca sprawiła, że nieruchomi posłańcy odlecieli. Sam Śpiew oczekiwał w ciszy zastanawiając się jak przekazać innym swą wiedzę.
//Zapraszam na MA i MO na 2 :3
: 01 sie 2019, 23:15
autor: Mackonur
Nigdy wcześniej nie spotkał się z wiadomościami mentalnymi. Co prawda matka nauczyła go podstaw tej całej "magii", ale nigdy nie wspomniała akurat o tym. A było to przecież bardzo przydatne! Gdyby na przykład uciekał przed jakąś bestią i nikt nie słyszał jego wołania o pomoc, to mógłby po prostu wysłać wiadomość w świat. Genialne! No, ale niestety nikt mu o tym nie powiedział, więc ten przekaz wziął po prostu za kolejne słowa "głosów w głowie". Często do niego mówiły ostatnio, ale tym razem jakoś inaczej! I do tego podały mu jakieś miejsce! Robiły się coraz bardziej zuchwałe te małe urwisy. Wyczuwał PODSTĘP.
Ale to nie zmieniało faktu, że i tak tam się udał. Chwilę mu to zajęło, ze względu na to iż wolał podróżować na łapach, niż za pomocą skrzydeł.
Zachowywał jednak odstęp od miejsca zebrania... schował się za jednym z rozłożystych drzew, których było sporo jeszcze przed samą polaną. Pazury wbił w drzewo, łeb przystawił do kory, skrzydła złożył, by mu nie przeszkadzały. IDEALNIE. Stał się jednością z tym drzewem. Był niewidoczny dla oczu. Przynajmniej od przeciwnej strony. Co jakiś czas jedynie wystawiał łeb, rozejrzeć się na chwilkę i z powrotem się schować. Jedyne do czego doszedł po kilku takich manewrach było to, że ktoś już tam był. Czerwony KTOŚ. Niedobrze, niedobrze! Był w tarapatach! Musiał zakraść się bliżej i przyjrzeć się temu dokładniej.
Powolutku opuścił swoją kryjówkę i udał się do następnej, był już całkiem niezły w skradaniu! Dlatego niemal bezszelestnie się poruszał, nieco zniżył swoją postawę, a zielone ubarwienie tylko mu pomagało. I tak podróżował od krzaka, do krzaka. Rozglądał się i ruszał dalej. Pewnie tajemniczy nieznajomy widział go już od dawna i zastanawiał się, co tu się dzieje. Ale Axarus był zdeterminowany!
Gdy był już niemal przy samym samcu, postanowił zdradzić swoją kryjówkę i wziąć go z zaskoczenia! Nieco się uspokoił, widząc, że to tylko smok. Kogo w sumie miałby się spodziewać? Póki co, widział tu tylko same smoki i jakieś czarne, obślizgłe coś.
– Hej, ty! Tak, ty! Głosy w głowie kazały mi tu przyjść! I skoro ty tu jesteś, to musiałeś też je słyszeć! PODEJRZANY JESTEŚ. Nie podobasz mi się. Dlaczego słyszysz moje głosy? To niemożliwe! – Wstał i wyprostował swoje łapy, podchodząc do czerwonego. Ale nie zatrzymywał się. Chodził od jednej strony, do drugiej. Od prawej, do lewej. Pomagało mu się to skupić.
– A może ON chciał, żebyśmy się tu spotkali? Nie, to bez sensu. To wszystko bez sensu! – Rzekł i w końcu się zatrzymał, siadając na zadzie, obok Szkarłatu. Nic tutaj się nie zgadzało? Dlaczego głosy w głowie go oszukały? A może właśnie nie oszukały? Może wszystko dopiero się wyjaśni?
Gdyby tylko wiedział, że odpowiedź na te wszystkie pytania jest znacznie prostsza, niż mu się wydawało.
//Ja tylko MA II, w razie czego!
: 07 sie 2019, 23:47
autor: Mgławica Nicości
Wyprostowała się gwałtownie, kiedy spostrzegła jeden z tworów, który niósł za sobą wiadomość. Wiadomość od smoka, którego już znała i kojarzyła, acz nie aż tak bardzo. Trwała w bezruchu, pozwalając magicznemu gołębiowi zniknąć, kiedy w ciszy zastanawiała się nad propozycją. Chociaż – czy jej odpowiedź nie wydawała się być wręcz oczywista? Widziała, jak Śpiew Szkarłatu walczył i musiała przyznać, że mogła nieco wynieść z jego nauk. Toteż ruszyła, gdy w końcu zdecydowała, jednak nie zjawiła się na miejscu tak szybko, jak być może powinna. Brak skrzydeł skutecznie ją spowalniał, aczkolwiek nie zamierzała na to narzekać; nie przepadała za wysokością, więc krew bezskrzydłych smoków była swego rodzaju wybawieniem.
— Nie spóźniłam się, mam nadzieję? — Do dwójki samców dopadł jej łagodny, mrukliwy głos, kiedy pojawiła się na miejscu. Podeszła do nich spokojnym krokiem, starając się przy tym nieco schować zmęczenie podróżą. Bolały ją łapy, ale nie miała zamiaru przez taką drobnostkę rezygnować; miast tego usadowiła się na wolnym miejscu, w pewnej odległości od dwójki smoków, chcąc w ten sposób nieco odpocząć. I czekała, lustrując ich uważnym spojrzeniem. Tylko ich dwójka?
/ja ma i mo, przepraszam, że tak długo to trwało @@'
: 11 sie 2019, 15:02
autor: Zew Płomieni
Albo aż ich dwójka. Śpiew szczerze nie spodziewał się kogokolwiek, a poza tajemniczym i trochę dziwnym wodnym zjawiła się też jego niedawna przeciwniczka, która już chyba trochę wykurowała się po ich ostatniej walce. I całe szczęście.
Śpiew unosząc brew obserwował "skradającego" się smoka. Gdy ten w końcu wyłonił się zza krzewów zastępca uśmiechnął się serdecznie w kierunku zielonołuskiego.
~ To był mój głos przyjacielu. Zaprosiłem cię tu, a ty się zjawiłeś i zaraz zaczniemy.~ Jego głos był spokojny, zaakcentowany ciepłem. Wtedy też zjawiła się Ymra. Samiec uśmiechnął się do niej na przywitanie.
~ Skoro jest nas już trójka sądzę, że możemy zaczynać. Ymro... Spróbuj obronić się przed atakiem tego miłego jegomościa. Ja będę was asekurował i dawał rady.~
Samiec odsunął się na kilka kroków dając dwójce miejsce. Uśmiechnął się i otworzył pysk.
~ Wyobraźcie sobie, że walczycie z wojownikiem. Co zaatakujecie najpierw by dalsza walka była łatwiejsza?~ Po co były te pytania? Może po to by dwójka uczniów czarodzieja potrafiła się skupić na czymś więcej niż samej "walce"? Śpiew miał maddarę "pod łapą" gotowy w każdej chwili uratować ziemną przed nadchodzącym ciosem. Oby nie musiał...
// Też przepraszam, że się tak lenię ;–;
: 25 sie 2019, 23:25
autor: Mackonur
To było niemożliwe! Co robił głos Czerwonego w jego głowie? Czy on może sobie tam tak po prostu wchodzić, kiedy chce? Czyżby i tak było w przypadku innych głosów w głowie? Czy one należały do innych smoków? Całe jego życie mogło być KŁAMSTWEM. Oszukali go! Znaczy, on sam siebie oszukał! Ale była w tym też rola tych nicponiów, których słyszał w głowie! Jak skończą tą całą naukę, to sobie poważnie porozmawia z tym Czerwonym! Póki co mu jednak ufał. W końcu nazwał go przyjacielem!
– Czy ja też mogę wchodzić do głów innych smoków? I jaki to ma zasięg? Oby był duży! Pogadałbym z mamą! Chociaż wiesz co? Mam wrażenie, że ona wcale za mną nie tęskni! Jakoś bardzo mnie zachęcała, żebym tu przyszedł! – I kolejne kłamstwa! Jego życie było stertą kłamstw! Czy on w ogóle może być pewny, jak się nazywa? Może to też KŁAMSTWO? Już nie wiedział, co jest prawdziwe, a co nie!
– Wiesz co, Czerwonku? Zaatakowałbym go w łapy! Wtedy gorzej by walczył! ALBO.... w łeb! Wiesz, czemu? Na pewno wiesz! Jesteś mądry! Gdybym mu mocno przywalił, to kręciłoby mu się w głowie! Albo w ogóle straciłby przytomność! No i jest jeszcze SZYJA. Tam są takie żyły na środku i jak się je przetnie, to GLGHL! Ten ktoś umiera! Raz tak załatwiłem dwie łanie! ZUPEŁNIE SAM. – Przez ten cały czas wyobrażał sobie, jak to walczy z jakimś dużym wojownikiem! Sprałby go na kwaśną mackę!
No i przyszedł czas na test magii! Axarus pewnie by sobie już poszedł, ale chciał sobie przypomnieć, jak to się robi! Kiedyś uczyła go tego matka i biła po głowie, jak tylko się mylił. Ale kochał ją! Robiła to w końcu dla jego DOBRA.
– Czerwonkuuu.... nie będziesz na mnie zły, jak cię zabije? No, w sumie nie będziesz. Martwi nie są źli! Jak już, to smutni i znudzeni. Poznałem ostatnio takiego jednego jelenia! Wygrałem go w zawodach. Był martwy, wiesz? Ale to nie był problem dla nas! Był bardzo w porządku, do momentu w którym zjadł go koń. Ale musiało tak być! Awanturze chciało się JEŚĆ. – Jak zapewne zauważył Śpiew Szkarłatu, Axarus był smokiem lubiącym rozmawiać, gdy już nie jest przerażony. Mówi o wszystkim i o niczym, czasami w ogóle schodząc z tematu. Często zapomina o tym, o czym mówił chwilę wcześniej! Koniec jednak z rozmowami... na ten moment przynajmniej. Teraz czas na ABSOLUTNE SKUPIENIE.
Cofnął się nieco, a następnie zamknął oczy. Poprawił też macki, znajdujące się na łukach brwiowych. Nie lubił, gdy mu tak zwisały! I na koniec wziął głęboki oddech, tyle jeśli chodzi o przygotowanie, czas przejść do myślenia. Przypomniał sobie miejsce, w którym ćwiczył z matką. Było to małe, czyste bajorko, na którego środku siedział razem z Graghess. Co by tu pokazać Czerwonkowi? To nie mogło być coś prostego, jak nie wiem... ostry kolec! Każdy się spodziewa ostrego kolca! I doskonale wie, jak się przed nim bronić.
Ale było coś, czego nikt się nie spodziewał! WODOROSTY. To był genialny plan Axarusa! Jednak między geniuszem, a szaleństwem była bardzo cienka granica! Co by tutaj jednak nie mówić, to trzeba mu było przyznać, że był kreatywny! Wyobraził sobie więc taki wodorost, niedawno zbierał te rośliny i doskonale pamiętał, jak wyglądały. Może pamięć do słów miał słabą, ale z przedmiotami szło mu o wiele lepiej!
Wodorost składał się z ośmiu, podłużnych i zielonych listków. Były mniej więcej grubości smoczego pazura, a jeśli chodzi o długość... łapa? Axarusowi najlepiej szło ustalanie wymiarów, za pomocą części ciała. Wszystkie liście miały być pokręcone w różnych kierunkach, przez co wyglądały na nierównomierne.
No więc miał... szkielet! Tak go uczyła Graghess. Teraz trzeba dodać mięso, kości i inne. To porównanie zawsze mu się podobało! No więc postanowił w ten sposób: twór będzie pachnieć jak wodorost, smakować jak wodorost, no i oczywiście wyglądać jak wodorost! Ale to już ustalił. Dodał jednak nieco bardziej dokładny kolor... taki od trawy! Całość miała być taka obślizgła w dotyku, jak roślina, na której bazował. Co mu jeszcze zostało? CHWILA SKUPIENIA. Oczywiście, skład! Wszystko powinno być bardzo twarde, jak diament na przykład! To było coś, co odróżniało twór od zwykłych wodorostów. Był dosyć sztywny i BARDZO twardy. Zazwyczaj glony są tego przeciwieństwem. Co tam jeszcze było? TAK. Temperatura! Stwierdził, że ma być to zimne... jak woda! Taka normalna w morzu. Nie za ciepła, nie za zimna, ale bliżej jej było do tego drugiego.
I OSTATNIA RZECZ. Coś, co świadczyło o szalonym geniuszu! Końcówki wodorostu powinny być BARDZO ostre i szpiczaste. Nie powinno to jednak wyglądać zbyt podejrzanie! Końcówki NADAL miały wyglądać, jak zwykłe! Tylko nieco bardziej ostre. Oczywiście i zakończenie będzie ostre i twarde... jak DIAMENT. Wszystkie problemy świata rozwiązuje diament! Jest twardy, ostry, wytrzymały! Czego chcieć więcej? Niczego!
Teraz kolejna zmyłka! Skierował prawą łapę za siebie, udając, że czegoś szuka. I WTEDY. Wyobraził sobie rybkę! Najzwyklejszą rybkę! Wypływała od jego serca, aż przed jego pysk. Tam miała się zatrzymać, na tej wysokości. ZWROT AKCJI. Rybka SYMBOLIZOWAŁA drogę maniany , czy jak to się nazywało! Miała zatem pędzić do przodu, jak rozpędzona KAŁAMARNICA, w kierunku Czerwonka. W połowie drogi obniży wysokość lotu, by być gdzieś tak... na poziomie uda Czerwonego. I dokładnie tam ma się wbić! Prosto w środek udka! Zadając dosyć duże obrażenia i tworząc sporej głębokości ranę. Czemu udo? Bo nie chciał przez przypadek go zabić. Zapomniał jednak, że tam w środku też jest tętnica! Axarus jednak był świetnym lekarzem, stosującym niekonwencjonalne rozwiązania. Na przykład obkładanie ran glonami! Czasami pomaga!
Na sam koniec Zielonołuski tchnął maddarę w swój twór! Oby się udało! Niestety, zeszło mu na tym chwilę i to był pewien problem. Ale geniusz wymaga czasu! Cały plan polega na tym, by przeciwnik myślał, że wrzuca w niego kupką wodorostów. Pewnie pomyślałby sobie "Ale wariat!". OTÓŻ NIE. Atak wodorostowy był śmiertelnie groźny i jego skuteczność polegała na zaskoczeniu przeciwnika! Kto się spodziewa wodorostów? NIKT. Dokładnie! Był dumny z siebie, jak nigdy.
Gdy już skończył swoje dzieło, zaczął przyglądać się Czerwonkowi. Musi widzieć, co wyniknie z tego ataku! Uda się? Oby! Usiadł na zadzie i czekał na werdykt, nerwowo poruszając ogonem.
: 15 wrz 2019, 23:33
autor: Zew Płomieni
Zew lekko zdziwiony słuchał słów morskiego samca. Wydawał mu się dość... specyficzny? Tak na swój oryginalny sposób. Zmarszczył czoło mierząc go wzrokiem.
~ Wejść nie możesz. Możesz tylko przekazać im swoją myśl i sprawić by oni też ją usłyszeli lub zobaczyli. Co do zasięgu... wydaje mi się, że ograniczają go tylko umiejętności smoka i sama struktura maddary.~ Słów o matce przywódca wolał nie komentować. Z resztą co mu do tego? Jeśli go tu pogoniła to dobrze dla niego. Zawsze mógł skończyć jak rodzic Griko, a tu proszę, nawet ktoś mu wiedzę chce przekazać tak za darmo. Choć... Bycie w przyszłości kolejną ofiarą, przepraszam... sparing partnerem Zewu nie było chyba darmową opcją.
Wracając... Kolejne słowa samca sprawiły, że czarodziej bez ogródek parskał śmiechem. Zwłaszcza w części dźwiękonaśladowczej. Fern normalnie zabiłby mu brawo. No gdyby nie był wyverną.
~ Brawo. Odpowiedź też niczego sobie. Od atakowania szyi czy łba mogą cię jednak ograniczyć warunki pojedynku jeśli takowe będą.~ No niestety dla niektórych, ale czasami smoki miewały zasady. I wyrzynanie się nawzajem było właśnie jedną z nich. Raczej, trzymano się tej zasady lecz jak każda i ona bywała naginana.
Kolejna plątanina słów i kolejny powód dla uśmiechu dla czarodzieja. Zastanawiał się tylko co oznaczało: "zjedzone przez konia". Jedynym mięsożernym powiedzmy koniowatym było kelpie, więc może o nie mu chodziło. W każdym razie...
~ Uwierz mi, że z naszej dwójki to ja tu jestem od zabijania.~ Czarodziej nie powiedział nic więcej bowiem już powoli zaczął szykować umysł na nadchodzący wysiłek. Poczuł wibrację maddary, które najpierw w nieprzyjemny sposób musnęły go w nos by później skupić się w okolicach uda. Fern westchnął. Wyobraził sobie jak skórę uda pokrywa dodatkowa gruba na łuskę warstwa no właśnie łusek o kruczoczarnej barwie. Same łuski te pozostając bez smaku i zapachu posiadały gładką podobną do naturalnych łusek fakturę. Ich główną właściwością obronną miała być twardość, która porównywalna była o ironio do diamentu. W każdym razie łuski te były odporne na pęknięcia czy wszelkiego rodzaju przecięcia. Zew westchnął przelewając maddarę w twór, który zgodnie z oczekiwaniami pojawił się odbijając atak adepta.
Samiec uśmiechnął się przyjaźnie. Był pomysłowy to trzeba mu przyznać, ale przez konieczność szybkiej zmiany jednego tworu na drugi nie wszystkie właściwości zostały zachowane.
~ Nie było źle. Atakuj ponownie!~ Zakrzyknął kołysząc ciałem delikatnie na boki. Czuł się prawie jak przy zwykłym pojedynku.
// Spróbuj po swoim poście wrzucić raport ;) Jeśli nie pyknie to dorzucimy jeszcze jeden
: 18 wrz 2019, 1:03
autor: Mackonur
Aha! No i się udało! Axarus wiedział, że "atak wodorostów" miał swój potencjał. Co prawda, nie zranił w żaden sposób Czerwonka, ale ten znał się na magii! Coś dziwnego zrobił swojemu udowi, wszystko się od niego odbijało i nie miał na swoim ciele nawet zadrapania! Axarus aż otworzył pysk ze zdziwienia i przez chwilę tak stał w osłupieniu. Jak to możliwe? Czerwonek był czarodziejem z krwi, kości i łusek! Szalony podszedł do niego, by sprawdzić te czarne łuski, ale one zniknęły! Fajna rzecz. I wtedy go olśniło! Bo on sam często polował, ale czasami miał problemy z kamuflażem, bo nie zawsze zielony kolor się sprawdzał!
– Czerwonku? A mógłbym się na przykład cały zrobić czarny i pod osłoną nocy za pomocą takiego kamuflażu... polować na NICZEGO NIEŚWIADOME zwierzęta? No wiesz, wyobraź sobie noc. Ciemniuuutko. I nagle wyłania się taki czarny smok! Nie za bardzo, by go było widać, co nie? – Chwycił Czerwonka za bark, by się podtrzymać, a drugą łapą wskazał powietrze i poruszył ją na skos. To się nazywało... NIESKOŃCZONA moc wyobraźni! Ale po tym pokazie nieco się cofnął, w końcu ćwiczyli atakowanie! Natomiast pytanie o zmianę koloru, nie było takie złe! Dla łowcy przydatne są takie sztuczki! Był jeden problem – Axarus panicznie bał się ciemności. I to tak naprawdę bardzo! Musiał sobie skombinować jakieś trwalsze źródło światła, niż maddara! W mroku czai się bowiem zło! Najźliejsze ze wszystkich złych rzeczy! Największe lęki, skrywane głęboko w umyśle!
Po tym "pokazie" wrócił do swojego poprzedniego ustawienia, które było idealne do atakowania. Axarus tym razem musiał być sprytny! Nauczył się już tego, że diament jest bardzo dobrą obroną, która tak właściwie może zablokować absolutnie wszystko. Ale istniał jeden, zakazany materiał, który mógłby się przebić. Co było silniejsze od diamentu? GORĄCY DIAMENT. Taki, taki bardzo gorący! Temperatura... takiego dziwnego czegoś, co jest mieszaniną ognia i skały, takiej stopionej . To była podstawa jego nowego tworu! Na pewno będzie gorący. NIE. Dwa razy gorętszy, od wcześniejszych założeń i jeszcze bardziej odporny na ciepło! Iiii zdecydował się na to, by znów użyć przynęty, jednocześnie więc myślał nad dwoma tworami. Jeden był takim prostym kolcem z diamentu, który pozostałe właściwości... ma od gałęzi! Czyli pachnie jak gałąź, w dotyku również jest jak gałąź i nawet tak smakuje! To była tylko podróba, że niby to tylko diamentowy kolec i wtedy Czerwonek znów użyje diamentowej obrony, która odbije atak. Aha! I tu Zielony go miał! Bo pierwszy atak, który w pewnym sensie był połączony z drugim – miał być tylko zagrywką psychologiczną! Zagrywką, przez którą Czerwonek nie zastosuje właściwej obrony. No i jeszcze jedno! Ta "atrapa" będzie olbrzymia! Wielkości... dużego głazy, który widział ostatnio! Czyli tak na pół wysokości przeciętnego smoka i gdzieś ćwierć rozmiarów smoka w długości. Axarus starał się wejść do głowy Przywódcy Ognia. Pewnie pomyśli sobie "Aaa, tu cię mam! Większy kolec, nie znaczy lepszego ataku! Znowu pokryje się diamentem, tylko tym razem na większej powierzchni ciała". I tym sposobem Axarus go przechytrzy! Ponieważ drugi atak przez diament się przebije! I czas się za to zabrać!
Tuż za "fałszywym kolcem", miała podążać perła. Przede wszystkim – odporna na najwyższe temperatury. Gdzieś tak rozmiarów smoczej pięści. Po co więcej? Miała się skryć za "atrapą". No i smoczyce i smoki... zaczynamy! Zielony maksymalnie skupił się na następnych myślach. Stwierdził, że powinno to wyglądać, jak zwykła perła, lśniąca i błyszcząca! Idealnie okrągła! Axarusowi sprawiało to wszystko OLBRZYMIĄ radość. Mógł wykazać się kreatywnością! Powłoka powinna również być bardzo gładka w dotyku, jak to perła! Teraz zapach... czas jeszcze bardziej zmylić Czerwonka! Niech będzie... drzewny, jak kolczasty las! A smak... jak suszony krab! Plan był taki, by zmylić Zew Płomieni, nawet jeśli nie nabierze się na pierwszą atrapę, to źle oceni drugi twór! Skąd będzie wiedział, co taka perła mu zrobi? No właśnie! Nie zorientuje się, za żadne skarby! Całość tworu będzie niesamowicie twarda, ale też nie za ciężka, jak średniej wielkości kamień. Twarda, jak diament oczywiście! To nadal zostaje. Twór nie powinien dać po sobie poznać, że ma wysoką temperaturę, więc dodatkowo... ochłodził ten pierwszy twór! Temperatura zimnego jeziora. A sama perła miała CAŁY CZAS być biała, niech no mu się waży tylko chociaż delikatnie się zaczerwienić! Czy o czymś zapomniał? Eeee, chyba nie? Tak mu się wydawało! Jeszcze tylko szybkość i takie tam! Ale to potem!
Wrócił na chwilę do OLBRZYMIEGO, wyglądającego jak diamentowy kolec, kawałku drewna! Dodał do niego ciężkość pieńka, temperaturę zwykłej gałęzi i ogólnie wszystko, co miało związek z drzewem. Oprócz oczywiście diamentowego wyglądy i gładkiej powłoki, oraz ostrego końca. Nawet Axarus myślał, że to już wystarczy, ale gdzieś tam w głowie usłyszał głos drugiego Axarusa "Hej! Wykombinuj coś jeszcze! Przechytrz samego siebie, by przechytrzyć Czerwonka!" i wziął sobie swoje własne słowa do serca. Zaczął rozglądać się niby na wszystkie strony, że tak się "zastanawia" i nie umie nic wymyślić. A TAK NAPRAWDĘ... wszystko było już niemal gotowe! Musiał tylko wybrać odpowiedni moment, by tchnąć w to wszystko maddarę. I to był właśnie ten moment! Znaczy, no nie do końca! Ale już za tycią, tycią chwilkę!
Wtedy spróbował udawać, że ziewa, ale to była kolejna zmyłka w labiryncie innych zmyłek! Właśnie wtedy określił wysokość. Oba twory, a raczej jeden twór, podzielony na dwie części, miały się pojawić na wysokości łba Zielonego, pierwszy pół ogona od niego, a druga część – trzy łuski za pierwszą. I czas na szybkość! Rozpędzona kałamarnica nie wystarczyła, więc czas na szybkość żółwia morskiego! Niby takie ciamajdy na lądzie, ale w morzu nie mają sobie równych! No więc oba miały tak ruszyć w kierunku piersi Zewu Płomieni. Na sam środek! ALE. Tak! Kolejna pułapka! Jakieś pięć łusek przed dotknięciem piersi, zniknąć miał diamentowo-drewniany twór. Po prostu się rozpłynąć! I wtedy pozostała już tylko OGNISTA PERŁA ŚMIERCI. Która przyśpieszy do... żółwia morskiego, pchanego dodatkowo przez kałamarnicę. A to znaczy, że będzie JESZCZE SZYBSZA. Sama szybkość i uderzenie mogło mocno zranić Czerwonka, ale do tego temperatura? Już po nim! Znaczy nie do końca! Jakąś obronę pewnie stworzy, ale Axarus musi go chociaż poparzyć! Inaczej się stąd nie ruszy! Zastawił na Czerwonka tyle pułapek, że ten na pewno popełni jakiś błąd!
Skończył ziewać i podrapał się po plecach i W TYM MOMENCIE. Tknął maddarę w swoje twory! Aha, jeszcze więcej pułapek! To się nazywało ZAGRYWKAMI UMYSŁOWYMI. Zew sobie pomyśli, że skoro Axarus właśnie ziewa i się drapie, to na pewno nie zaatakuje i pewnie zgłupiał po prostu. I co? PSTRO! Wtedy Czerwonek był najbardziej zagrożony. Axarus użył swojej "metody rybki", która opuszcza jego źródło maddary i zmierza do celu! Tchnął tyle maddary, ile tylko mógł, pewnie zaraz tu osłabnie! Wykorzystał na Ognistego wszystko, co miał! No prawie, bo nie chciał umrzeć, czy coś. Iiii z zadowoleniem przyglądał się, jak to wszystko się toczy. Oby zadziałało chociaż odrobinkę!
– Hej, Czerwonku! Możesz być moim mistrzem? Nie mam swojego mistrza! Niby jestem łowcą, ale atakuje magią! I ogólnie ją wykorzystuje na polowaniach! Bo tak bez niej, to jestem trochę fajtłapowaty! Co na to powiesz? Proooszę! Może mnie pouczysz jakichś sztuczek, na przykład tego wysyłania słów! Próbowałem, ale to takieee ciężkie! – Rzucił po wszystkim do Czerwonka, o ile ten przeżył, a na pewno przeżył! To był zdolny smok! Prawdziwy Czarownik! Były legendy o takich w Błękitnych Głębinach, ale niewielu w ogóle potrafiło się magią posługiwać. Jego matkę nauczył tego ojciec, a matka nauczyła Zielonego!