Strona 19 z 37
: 02 lip 2017, 18:39
autor: Pióro Krwi
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Pokiwałam główką słysząc słowa które wypowiadała smoczyca. Następna sytuacja wydała mi się odrobinę głupia lecz pomyślałam trochę.
-Wyjaśniłabym z nią że nie można nikogo zmusić do pokochania. Serce nie sługa rozkazu nie wypełni. Przypomniałabym także o przysiędze jaką złożyła swojemu stadu. Nie powinna odchodzić tylko dlatego że ktoś nie odwzajemnił jej uczucia. Jest jeszcze wiele innych samców wśród nich znajdzie się taki który ją pokocha. Sprawa z tym że nie chciałaby ich leczyć byłaby tą trudniejszą do rozwiązania. Uzdrowicielka tak samo przecież jak reszta stada musi przybywać na ceremonie na które wzywa ich przywódca. Więc co by jej to dało? Pozbawiłaby tylko stado łap do walki, opiekowania się pisklakami lub zdobywania pożywienia. Nie wiem więc co na to zaradzić.– Powiedziałam lekko smutna że nie zdołałam nic wymyślić żeby leczyła także zakochaną parkę smoków.
: 05 lip 2017, 12:38
autor: Aroganckie Piękno
Uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową.
– Bardzo dobrze, w końcu miłość, a obowiązek stadny to nie to samo. To wobec stada przysięga się lojalność i wypełnianie swoich obowiązków. Ale jeśli nie chciałabym dokładać cierpień tejże smoczycy, mogłabym poszukać innego uzdrowiciela, który skłonny by był na leczenie tej parki, oczywiście wykorzystując zasoby uzdrowicielki, która odmówiła ich leczenia – wyjaśniła pokrótce, po czym raz jeszcze pokiwała głową.
– To by było na tyle, powiedz mi, czy może chciałabyś się jeszcze czegoś pouczyć? – zagadnęła, w końcu skoro ma czas, to ma i zamierała go wykorzystać.
//raport Mediacja I
: 05 lip 2017, 19:52
autor: Pióro Krwi
Uśmiechnęłam się słysząc wyjaśnienia smoczycy po czym ziewnęłam. To ciepło działało na mnie usypiająco jednak mężnie stałam na łapkach próbując nie okazać że chce mi się spać. Usłyszawszy pytanie o naukę spojrzałam na samicę z zastanowieniem.
-Nie trzeba może kiedyś zgłoszę się jeszcze po jedną naukę jednak na razie jestem pewna że mama zdoła nauczyć mnie wszystkiego innego- Powiedziałam z lekkim uśmiechem na pyszczku.
-I dziękuje za naukę- Podziękowałam patrząc jej w oczy radośnie.
: 08 lip 2017, 14:40
autor: Aroganckie Piękno
Pokiwała z wolna głową, po czym spojrzała w kierunku terenów Ognia. Nie da pisklęciu panoszyć się samopas po terenach wspólnych.
– Dobrze, a więc odprowadzę cię na tereny twojego stada, potem sama musisz już wrócić do obozu Ognia. – oznajmiła, po czym zaprowadziła małą na granicę jej stada.
: 24 lip 2017, 21:07
autor: Płacz Aniołów
Upał ostatnich dni ustąpił świeżemu wiatrowi, który chyba zwiastował deszcz... ale do tego jeszcze było daleko. Temperatura znacznie, jak dla futrzastego, spadła, co skutkowało tym, że od razu Płacz miał lepszy humor, bo nie musiał znosić tego skwaru. Dlatego też chętnie wyszedł na spacer, prosto w Dziką Puszczę, aż dotarł na Polanę.
Całkiem fajnie tutaj – pomyślał. Trawa była tutaj wysoka, polana była otoczona drzewami... powinien zapamiętać to miejsce. Przyda się, gdy będzie chciał kiedyś odpocząć. Ale na razie Płacz, po wejściu na polanę, przeciągnął się leniwie, jakby właśnie brała go popołudniowa drzemka. Ale było chyba wręcz przeciwnie – smokowi się nudziło. Pomimo prawie 60 księżyców, chęć do robienia głupich rzeczy absolutnie mu nie przeszła, pewnie zostanie z nim aż do końca jego dni. Pewnie umrze z meduzą w pysku.
Zaczął ślepiami wodzić po trawie. Coś hycało sobie między źdźbłami, coś koloru zielonego – przez co trudniej mu było dostrzec co to było. Może wiatr tak bujał trawą, albo on sam czymś zahaczył o źdźbło? Nie... to był ogromny, obrzydliwie zielony pasikonik! Niemal natychmiast źrenice Płaczu rozszerzyły się, a pysk prawie gruchnął o ziemię, gwałtownie się zniżając. Drobnymi, ale szybkimi kroczkami w takiej pozycji Płacz gonił owada, który hycał czym dalej, walcząc o życie. Ale jego szybkość przy ogromnym cielsku smoka była niczym, dlatego bardzo szybko pasikonik znalazł się pod futrzastą łapą Wodnego. W dziwnym grymasie wyszczerzył kiełki czując, jak stworzonko wije się pod jego łapą i próbuje uciec, ale nie ma najmniejszych szans. Płacz klapnął zadem na ziemi i przyłożył drugą przednią kończynę do zdobyczy, a następnie wbił jej czubek szpona w nadłamane skrzydło owada. I sadystycznie patrzył, jak ten się męczy.
: 24 lip 2017, 21:24
autor: Melodia Ciał
Chalcedon tymczasem spacerował sobie po okolicy, spacerował bo lubił różnorakie spacerki to tu to tam, nie obchodziło go gdzie pójdzie, byle zwiedzać i przyglądac się pięknu otaczającego go świata. W tym miejscu jeszcze nie był więc hasał sobie jak kózka, którą nazywała go jego matka, po drodze zrywając jakieś roślinki i pakując je do pyska by sprawdzić jak smakują, biedak jeszcze nie wiedział co może go czekać kiedy zje nieodpowiednią, a była to tylko kwestia czasu kiedy pożre jakiś tojad czy coś, może nawet za moment. Zerwał jakąś podejrzaną garść jagód, ale zanim je połknął czy nawet wsadził do pyska, spostrzegł sadystycznego smoka i podbiegł do niego
– Co robisz ? Nie lepiej go od razu zjeść żeby się nie męczył ? To trochę straszne patrzeć jak to robisz takiemu bezbronnemu stworzeniu – powiedział po czym zaczął zjadać jagódki jedna po drugiej, a były to lekko toksyczne jagódki wiciokrzewu, ale na efekt ich działań będzie musiał pisklak poczekać, zanim poczuje się gorzej, pewnie zdążą już zamienić kilka zdań z Płaczem.
: 24 lip 2017, 21:41
autor: Płacz Aniołów
Płacz za młodu był taki sam. Również próbował wszystkiego, co się ruszało i nie ruszało i faktycznie jadł kiedyś nawet meduzy. Było blisko, żeby sam poważnie się czymś otruł... ale nigdy nic mu nie było. Jego szczęście.
Jego pierwsze zabójstwo było zrobione właśnie na pasikoniku. Albo na koniku polnym, już sam do końca nie pamiętał. Miał wtedy może ze 3 księżyce, a jak widać, po półwieczu nadal coś mu z tego pozostało.
Akurat wąchał biedne, poszkodowane stworzonko, gdy usłyszał tuptanie smoczych łapek i pisklęcy, samczy głosik. Potem poczuł woń, pochodzenie młodego. Cień? No proszę. Uniósł łeb, a kolorowe ślepia wlepił w młodego. Wysłuchał jego żalów i dał sobie chwilę na zastanowienie, za refleksję nad owadzim życiem i nad jego sensem. A potem wzruszył ramionami, jakby nic go to nie obchodziło.
– Jakoś szczególnie się tym nie przejmuję... – odparł, mówiąc o żywocie pasikonika – nie o reakcji młodego. Wtedy w ślepia wpadły mu owoce, które młody jadł. Wyglądało mu to na borówki albo jagody, tylko te były dziwnie podłużne. Inne, niż te, które zazwyczaj jadł. Przechylił w zaciekawieniu łebek i zerkał to na owoce, to na pisklę.
– A Ty co tam pałaszujesz? – zapytał niedbale, a pod łapą pasikonik uznał, że marny żywot jego i poddał się, zamierając w bezruchu. Ale Płacz już tego raczej nie zarejestrował.
: 24 lip 2017, 21:57
autor: Melodia Ciał
Połknął ostatnią, czwartą już chyba jagodę, po czym spojrzał na Szkarłatnego
– Nie wiem co jem, rosło, było ładne to jem. Ale żal mi tego pasikonika, on był taki biedny, ja lubię jeść owady, ale wsadzam je od razu do pyska, żuję i jem. Czy ty jesteś tym złym smokiem o którym mówiła mama ? A tak w ogóle ja jestem Chalcedon, a ty to kto ? Nie jesz pisklaków, racja ? Dasz mi coś fajnego ? Na przykład piórko albo kawałek futra na pamiątkę ? – gadał i gadał, jakby jego pyszczek działał na baterię, taką która nie mogła się wyładować.
: 24 lip 2017, 22:50
autor: Płacz Aniołów
Złym smokiem? Zło to pojęcie względne. Dla Płaczu nie robiło większej różnicy to, czy zabije owada wbijając mu szpon w skrzydło umyślnie czy nieumyślnie. Potrafił segregować sobie wartość żyć, przekładając życie przedstawicieli swojego gatunku nad wszystko inne. Czy to usprawiedliwiało go od znęcania się nad małym owadem? Prawdopodobnie. To tylko owad.
W końcu jednak uniósł łapę, którą tłamsił pasikonika i wypuścił go. Ten, nieco poturbowany i z dziurawym skrzydłem ale żywy, zaraz skoczył ku wolności i pohycał gdzieś w większe trawy. Płacz zaś podniósł zad nad ziemię i wstał na proste łapy, patrząc tak bardzo neutralnym wzrokiem, że wręcz wydawało się to dziwne.
– Nah, nie jestem złym smokiem. To tylko owad. Jeden z tych, których codziennie przypadkiem lub specjalnie zabijamy całe dziesiątki, a uszkadzamy drugie tyle. Smocze życie jest ważniejsze od owadziego i to, czy jesteśmy źli czy nie, powinno się wnioskować z tego, jak smok traktuje drugiego smoka. – wytłumaczył jak nigdy więcej, niż zwykł to robić. – Na ten przykład, nie jem pisklaków. Przeciwnie, bardzo lubię się z nimi bawić. O, i jestem Płacz Aniołów. Przywódca Wody,
dla informacji. – wyszczerzył kiełki łagodnie, ale przez jego pysk i tak nie wyszło to zbyt ładne. To dziwne, że nigdy nie przedstawiał się swoim przywódczym imieniem.
Ostatnie pytania, czy też prośby zignorował, bo ślepia zawiesiły się na jagodach. Ich wygląd coś mu przypominał. Coś, co nie kojarzyło mu się dobrze. Wojownik zmrużył ślepia w skupieniu, gdy nagle dostał olśnienia.
Takich jagód się nie je.
– Ee... Młody... – zaczął, a potem pokręcił łbem rezygnując z tego, co chciał powiedzieć i bez pardonu podszedł do pisklęcia, złapał go za żuchwę i otworzył pysk. Cóż, tak, jak się spodziewał. Już je połknął.
– ... Młody, weź sobie bełtnij. – zaproponował mu poważnym głosem, po czym puścił łapami jego pysk. – Tak wiesz, wpakuj szpona do gardła, naciśnij język i kaszlnij. – wytłumaczył na czym polega "bełtanie", po czym odsunął się dla bezpieczeństwa dwa kroki w bok. Byle, żeby nie "bełtnął" na niego i na jego białe futro.
: 24 lip 2017, 23:19
autor: Melodia Ciał
Wody, przywódca Wody...mama coś mu o nich mówiła, ale jakoś wyleciało mu to z łepetyny, nie podobały mu się do końca wyjaśnienia Płaczu odnośnie owadów, ale niczego nie powiedział w niemej obawie przed większym i zapewne silniejszym smokiem, szczerze zapewnienia o tym że nie je smoków, jakoś na niego nie podziałały. Kiedy natomiast jego pyszczek został dość brutalnie otwarty, mały poczuł się jak kurczak, któremu ktoś chce na siłę wepchnąć coś do gardła, tylko ze raczej nie wiedział co to jest kurczak. Przekrzywił łepetynę w zaciekawieniu, słysząc o "bełtaniu" ale zanim cokolwiek zrobił, spytał:
-A czy to przypadkiem nie jest nieprzyjemne ? No i po co to robić ? Szpony nie pasują do środka pyska, za to jagody już tak ! Ciekawe czy gdzieś jeszcze tutaj są – zastanowił się. Cóż tu stwierdzić, był trochę głupiutki ale była szansa że z wiekiem mu przejdzie.
: 24 lip 2017, 23:36
autor: Płacz Aniołów
Płacz rzadko kiedy jest przekonujący. Najgorsze jest to, że przecież mówi prawdę, w którą nikt nie chce uwierzyć. To przez wyraz pyska? Był coraz bliższy odwiedzenia Nauczyciela pod prośbą... poprawy jego aparycji. Operacja plastyczna pyska, na przykład.
Zaraz zacznie myśleć o tym, żeby wezwać Uzdrowicielkę Cienia, Kalinę. Bardziej z tego powodu, że dalej myśli, że ta jest Przywódczynią i nie oddała jeszcze władzy. Być może nie wyszłoby to nawet na złe, gdyż – jeszcze nie wiedząc o tym – pisklę było właśnie jej podopiecznym.
A zaraz będzie martwym podopiecznym.
Westchnął. Pisklęta bywają cholernie uparte, ale zazwyczaj robią to, o co poprosi ich dorosły smok. No, może nie za pierwszym razem, ale za drugim razem, gdy się powtórzy, to te zazwyczaj wysłuchują dorosłego.
Zaś z drugiej strony, wywołanie wymiotów poprzez wsadzenie sobie szpona w gardło wiązało się z pewnym ryzykiem, mianowicie z możliwym przecięciem sobie czegoś w gardzieli. Pisklęta mimo tego, że mają małe szpony, są nadzwyczaj ostre, no i do tego ich ruchy nie są zbyt zgrabne. Może to nawet lepiej, że młody się zawahał? Płacz miał okazję, by przemyśleć alternatywny sposób. Najedzenie się trawy? Nie na każdego działa. Cofanie języka i kaszlenie? Może się nie udać. Gdy kiedyś połknął kamień szlachetny, z trudem go wydostał w taki sposób. Odwrócił się nagle za swój zad i wodził wzrokiem po ziemi, wyraźnie szukając czegoś. Wtem niedaleko ogona spostrzegł nieco dłuższą i grubszą gałązkę. Idealnie. Zawinął ją ogonem i przyciągnął do siebie, po czym wziął ją do łapy.
– ... Możemy zaraz ich poszukać. Tylko... poczekaj no chwilę. – i podszedł do pisklaka na odległość kilku łusek, ogon owinął wokół jego krzyża i łap, po czym lekko przyciągnął do siebie. On sam klapnął na zadku w taki sposób, by móc bez utraty równowagi unieść przednie łapy, a wtedy lewą ponowne złapał jego żuchwę i pociągnął w dół, a prawą wpakował pisklakowi patyk prawie prosto w gardło i zaczął naciskać tylną część jego języka.
– Spokojnie młody, wujcio Płacz krzywdy nie zrobi... tylko się nie ruszaj proszę, bo Ci przypadkiem krzywdę zrobię, hm? – zamruczał uspokajającym głosem i starał się wymusić na młodym wymioty. Już pal sześć jego futro.
: 25 lip 2017, 14:45
autor: Melodia Ciał
Młody nie wiedział czemu ma robić taki niemiłe rzeczy, ale kiedy został schwytany, nie miał wyboru, musiał mu się poddać, ale poprzysiągł że naskarży mamie ! Tak czy siak czując nacisk z tyłu języka i nie mogąc się wyrwać, walczył jeszcze chwilę z wymiotnym odruchem, ale ta walka był z góry przegrana. Po chwili z pyska wyleciała cała zawartość jego żołądka, albo częściowa przynajmniej a maluch zaczął prychać i pluć z niesmakiem.
Pewno i tak za moment by się to tak skończyło, kiedy jagódki zaczęłyby działać. Na szczęście Płaczu, jagody były jedynym co pisklak wsadził dzisiaj do pyska.
Kiedy został wreszcie puszczony, zaczął wycierać pysk o najbliższą kępkę trawy jaką znalazł jakby to była szczoteczka do zębów.
– To nie było mile ! Ble ! Ble ! Ja chcę do mamy ! Weź mnie do mamy !– zawołał wcale już nie tak mały pisklak.
: 25 lip 2017, 18:38
autor: Płacz Aniołów
No i poszło wszystko na futro. Eh... no trudno. Chyba lepiej jest mieć wymiociny na futrze niż pisklaka na sumieniu. Zaraz po wszystkim Płacz odrzucił na bok zużyty patyk i ogonem uwolnił Chalcedona z krępującego uścisku. Ślepia uważnie obserwowały go, by mieć pewność, że nic mu się nie stało ani przez wymioty, ani przez ewentualne działanie trujących jagód. Ale żadna krzywda się już nie działa, prócz... traumy psychicznej u młodego.
Opuścił w końcu przednie łapy na ziemię, a łeb pochylił tak, by był na jednej linii z jego łebkiem. Po czym szturchnął jego zabrudzony pyszczek noskiem, nie zważając raczej na to, że sam sobie jeszcze nos tym upaprze. I tak musi się porządnie umyć, więc świństwo w jeszcze jednym miejscu na ciele nie zrobi mu specjalnej różnicy.
– Już młody, już... nic się nie dzieje, już nic Ci nie robię. – rzekł spokojnym głosem do młodego, starając się go uciszyć. Wołanie o mamę zignorował.
– Zjadłeś trujące jagody. Gdybyś sobie nie bełtnął, to mógłbyś się nimi poważnie zatruć. Teraz rozumiesz? – zapytał, patrząc młodemu prosto w ślepka. Miał nadzieję, że rozumie... jak zacznie wrzeszczeć, to faktycznie zezłoszczona mamuśka mogłaby się zjawić. Kimkolwiek ona by nie była, starcie z rodzicielem płaczącego pisklaka nie mogło przebiec dość pozytywnie.
: 30 lip 2017, 21:59
autor: Melodia Ciał
No to teraz rozumiał ! Trochę.
– Ale, ale...przecież smoki i inne stworzenia jedzą jagody, to skąd mam wiedzieć które mam jeść a których nie ? okażesz mi albo...powiesz jak mam je odróżnić ? Czy moze mi po nich jeszcze coś być ? Bo jeszcze chwilę przed tym jak cię spotkałem, to trochę tego zjadłem, ale mama umie leczyc to na pewno mi pomoże !– powiedział z pewnością w swoim głosie
: 18 sie 2017, 11:54
autor: Płacz Aniołów
Rozumiał Chalcedona. Sam przecież jako adept wcinał meduzy wraz z byłym Przywódcą Wody, bawiąc się w kuchcików wysokiej klasy. Co prawda innym nie podobał się ten pomysł, bowiem również bali się o ich zdrowie, ale ostatecznie ani jemu, ani Burzowemu nic się nie stało. Szczęście głupca? Cóż... z jagodami było inaczej. Te na pewno są trujące. Płacz spojrzał na pisklaka z politowaniem, a następnie uśmiechnął się lekko.
– Powiedziałbym, że dopóki nie dowiesz się na własnej skórze, to się nie dowiesz... ale w tym przypadku byś się dowiedział wtedy, gdybyś zdechł. – rzucił. Brak puenty.
– Nikt nie uczył Cię czegokolwiek o owocach, które wolno jeść a których nie? – zapytał. Skoro jego mamuśką była smoczyca lecząca... nie wiedział, czy Cień ma jeszcze innych uzdrowicieli. Ale jeśli nie, wiedział już, kim jest jego matka. – Masz mamuśkę, która umie leczyć, więc na owocach też powinna się znać. Może pomęcz ją kiedyś o wykład na temat trujących rzeczy. – uśmiechnął się i mrugnął porozumiewawczo. – Od siebie powiem tyle, że te, podłużne jagody są przecholernie trujące. Co konkretnie by Ci po nich było, to tego już nie wiem. Na pewno zgon. Ale jak by się on objawiał, tego już Ci nie powiem. – wytłumaczył, następnie odwrócił się w stronę drzew i łebkiem wskazał Cienistemu, by ten szedł za Płaczem. I zaczął iść spacerkiem między drzewa.
– Niektóre zwierzęta w jakiś sposób czują, czy jagody są trujące czy nie. Ja sam nie chcę Cię w błąd wprowadzić, bo żadnym znawcą nie jestem, ale pokażę Ci jedne, które możesz śmiało jeść. No i inne owoce, które Ci nie zaszkodzą, a są cholernie dobre. – dodał, co chwilę nerwowo zerkając na Chalcedona. Obawiał się, że jagody mogły zdążyć zatruć jego ciało, dlatego chciał wiedzieć, w którym momencie ma wezwać uzdrowiciela, by ten przybył z pomocą. Ale po cichu modlił się, by do tego nie doszło.
: 30 wrz 2017, 14:57
autor: Ukryta Intencja
Ran miała zdecydowanie za dużo i bardzo... ale to bardzo chciała się ich pozbyć bo który smok chciał wyglądać tak jakby przeszedł przez stado panter. Powłócząc łapami przybyła więc na Polanę gdzie usiadła z ledwością na prawym boku. Lewe udo posiadało zdecydowanie zbyt głęboką ranę by na nim cokolwiek opierać. Niektóre ranki otwarły się, wysączyło się z nich nieco krwi. Podobnie jak z rany na szyi którą zadał jej ten idiota na arenie. Krwisty było doprawdy ewenementem wśród smoków. Atakowanie sojuszniczego gada w szyję... Zacisnęła zęby patrząc na swoje biały łapy pokryte siatką zaschniętej juchy. Cień stracił najlepszego uzdrowiciela w historii... młódka nadal starała się jakoś przełknąć tą stratę. W dodatku spotkanie stadne... cofnięcie rangi. Nie zamierzała się tym chwalić.
Uniosła łeb, przymknęła ślepia i ryknęła w kierunku terenów Ziemi, ich sojuszników. Może tamtejsi uzdrowiciele mogli jej pomóc. Bolało ją wszystko. Niektóre rany zaczynały też dziwnie pachnieć przez to, że od razu się nimi nie zajęła. Umorusana, nieco złamana psychicznie, czekała na uzdrowiciela.
/trochę tego będzie:
z wojny:
2x lekka , 1x średnia , 1x lekka -eliksir użyty na ciężką zmienił ją na lekką
z areny:
1x lekka 1x lekka 1x lekka 1x średnia
: 01 paź 2017, 14:12
autor: Tejfe
Daimon usłyszał wezwanie od jakiejś smoczycy z Cienistych, która wzywała uzdrowicieli z Ziemi. No cóż, uzdrowiciel był jeden, czyli on i zdecydował się odpowiedzieć na jej wezwanie. Właściwie to nie miał nawet wyboru. Jego obowiązkiem było leczyć i to nie tylko smoki ze swojego stada. Gdyby spotkał jakiegoś ognistego, czy nawet kogoś z Wody kto potrzebowałby jego pomocy- dałby mu ją. Co to więc mówić o członkach sojuszniczego stada. Co prawda jego te wszystkie sojusze i polityczne układy niezbyt interesowały.
Przybył na wezwanie pacjentki, ze swoją skórzaną torbą w, której niósł różne miseczki i szpatułki. Zioła przywoła dopiero, jak zobaczy rany poszkodowanej. A było ich całkiem sporo. Przede wszystkim masa skaleczeń zadrapań, delikatnych rozcięć, jakby wojował z nią naprawdę zadziorny pisklak, a ona się przed nim nie broniła. Widział też ranę, która z pewnością musiała być większa, ale była pod działaniem magicznego eliksiru. Były też dwie nieco większe. Daimon tak przyglądał się ranom samiczki, nie przedstawiwszy się wcześniej, ani nic. Przyleciał i patrzył na nią okiem fachowca. Dopiero, kiedy już wiedział jakie zioła ma przywołać, a była to spora ilość babki lancetowatej, jemioła i tasznik, przypomniał sobie, że powinien cokolwiek powiedzieć.
–Jestem uzdrowicielem stada Ziemi, przyleciałem Ci pomóc.– rzucił od niechcenia i zabrał się do leczenia. W pierwszym etapie, obmył jej rany zmoczoną chłodną wodą, skórką, by je wstępnie oczyścić. Następnie przeszedł do przygotowywania lekarstw. Wpierw jemioła, którą chciał zatamować krwawienie na klatce piersiowej smoczycy. Była tak pokiereszowana, że lepiej, by już nie traciła jej za dużo. Ususzone liście tego zioła wsadził do miseczki zalał wrzątkiem i gotował, aż do wytrącenia gęstego, mocnego wywaru. Ostudził go lekko. Niewielką część, jedną czwartą miseczki posmarował jej ranę na piersi. Resztę podał do wypicia.
–Dopij do końca.– polecił i zaczął przygotowywać opatrunki z babki lancetowatej. Wszystkie liście, a było ich sporo wsadził do miseczki i gniótł, aż puścił soki. Powoli i ostrożnie nakładał na wszystkie jej rany, oprócz tej na, które obecnie był wywar z jemioły. Kiedy zakrył już wszystkie, wziął się za przygotowanie korzeni tasznika. Zmiażdżył je drewnianym tłuczkiem, a następnie za pomocą magii sparzył gorącą wodą. Poczekał, aż chwilę ostygną i nałożył je na ranę na jej piersi, oraz na rozcięcie po lewej stronie jej barku, z którego zdjął już babkę lancetowatą. To powinno uśmierzyć największy ból.
Kiedy już zaaplikował jej zioła, mógł się zająć leczeniem magicznym.
–Teraz mi nie przeszkadzaj.– mruknął do niej, po czym położył otwartą dłoń na jej piersi, zamknął oczy i wysłał impuls maddary w jej ciało, by móc swobodnie się nią poruszać po nim i leczyć ją z jej dolegliwości. Zaczął więc od oczyszczenia rany na jej klatce piersiowej, pozbycia się resztek zakrzepniętej krwi i bakterii. Następnie regenerował i odżywiał naruszone naczynka krwionośne, przywracając im ich dawną świetność. Leczył uszkodzone mięśnie, łączył ze sobą rozerwane tkanki skóry i łusek, a tych co odpadły całkowicie, przyspieszył ich porost. Przesunął łapą wyżej, aż dojechał do jednej z ran pod krtanią, również i ją oczyścił, a następnie zaczął łączyć rozdzielone i pęknięte tkanki, wypełniając je z powrotem materiałem budulcowym. Pojechał łapą wyżej i podobnie postąpił z tą raną, również zajął się odbudowywaniem zniszczonych tkanek i regeneracją ich. Przejechał łapą na ranę na środku szyi i tutaj oczyścił ją z wszystkiego co niepotrzebne, zregenerował naczynka krwionośne, połączył ze sobą żyły i zasklepił ją. Nie zdejmując łapy z jej ciała, pojechał nią na ranę po lewej stronie barku. Tutaj rozcięcie było nieco większe i wymagało więcej wysiłku. Przesyłając w nią swoją moc, oczyścił ją, wyleczył nacięcia na mięśniach i skórze, łącząc ze sobą żyły, zregenerował to miejsce, przyspieszył na nim porost łusek i porządnie zasklepił tą ranę. Podobnie wyleczył też ranę, która teraz niezbyt dolegliwa, ale kiedyś dosyć porządna była. Połączył ze sobą rozerwane ścięgna, żyły i uzupełnił ubytki na jej ciele, kiedy już złączył ze sobą skórę, przeszedł do ostatniej rany, czyli śladów po wbitych pazurach. I tutaj zadanie było podobne, wyleczenie uszkodzonych komórek, zregenrowanie naczynek, uzupełnienie braków i zasklepienie rany. Mimo, że rany były niewielkie, a było ich sporo, każdej poświęcił sporo uwagi i nad każdą pracował jak najlepiej. Kiedy skończył już przesyłać magię w jej ciało, zdjął z niej łapę i przyjrzał się efektom.
: 04 lis 2017, 22:57
autor: Obnażony Kieł
Ciągłe siedzenie w obozie po tak długiej podróży okazało się niezwykle nudne. Będąc za barierą cały czas byłem w ruchu. A to zwiedzałem, a to uciekałem przed niezbyt przychylnymi mi bestiami... No w każdym razie zawsze było coś do roboty. A teraz? Nawet nie miałem do kogo pyska otworzyć! Po tych paru dniach spędzonych w grocie w końcu musiałem z niej wyjść, bo bym się chyba udusił. Tak więc wybrałem się na spacerek. Z początku miała to być krótka przechadzka po terenach stada, ale tak jakoś w trakcie mi się odmieniło, że zawędrowałem aż na tereny wspólne. Nie mam pojęcia co mnie tam zaciągnęło, bo nawet pogoda nie dopisywała przechadzką, a dzień chylił się ku końcowi, ale nie miałem zamiaru zawracać. Nie teraz, kiedy na jednym z drzew dostrzegłem niezwykle miłą niespodziankę. Właśnie tam, wśród gałęzi siedziało malutkie rude stworzonko z cudownie puchatą kitką. Toż to wiewiórka! Na mój pyszczek od razu wpłynął uśmiech, kiedy dostrzegłem to małe puchate stworzonko, które o dziwo nie uciekło od razu po zobaczeniu mojego smoczego cielska. Czyżby to dlatego, że po księżycach nieobecności wciąż nie odnowiłem swojego ognistego zapachu? Teraz to już raczej nie ważne. Nawet nie wiem, kiedy w moje łapy dostał się dorodny orzech, który co chwilę pokazywałem wiewiórce mrucząc do niej słowa zachęty. Pomimo nikłych szans próbowałem zachęcić ją do podejścia do mnie i wzięcia z moich palców przekąski. Cały skupiony na leśnym zwierzątku nawet się nie zorientowałem, że gadający do drzewa smok może być dla ewentualnych przechodniów ciekawym zjawiskiem.
: 04 lis 2017, 23:16
autor: Popiół Przeszłości
Adept przechodził niedaleko, w sumie po całym dniu nauk wracał do swojej groty. Żadko kiedy bywał naa polanie, spojrzał w niebo, pogoda chyba nie dopisze tym razem. Kto wie, może zaraz zacznie padać. Co prawda deszcz nie był problemem, ale po co komu potem niepotrzebne przeziębienie. Mieszkał w dość nietypowym klimacie, w jego grocie było zimno, ale jak teraz zmoknie i jeszcze wróci w chłód to różnie może się to skończyć. Raptownie poczuł dziwny zapach, nigdy czegoś takiego nie czuł, ktoś nieznajomy był w pobliżu. W końcu do czujnego słuchu samczyka dotarł głos rozmowy, chyba monologu. Kiedy czarno łuski podszedł czekał go momentalny szok. Czy ten smok gadał z drzewem? Większość na pewno na jego miejscu wybuchła by śmiechem, ale Nocny zaczął analizować. Przecież to było niemozliwe by smok gadał z pniem. To byłby szczyt szaleństwa, to najpewniej był przedstawiciel stada ognia, jedynego stada którego jeszcze nie znał. Wszystkie zapach znał, a na przybłę nie wygladał. Wracając do przemyśleń to co on tak w ogóle robił? Może to smok jeden z tych do których lepiej nie podchodzić, co prawda adept nie znał nikogo obłąkanego, ale to nie znaczyło że nie pozna. W swojej wielkiej rodzinie miał wiele różnych braci i sióstr, ale nikogo nie w pełni myślącego jeszcze nie miał. Najpewniej właśnie tacy najbardziej potrzebowali pomocy. Myśląc drogą wskazaną przez ziemistego ten kto potrzebuje pomocy zawsze ją otrzyma kiedy tylko samczyk będzie w pobliżu. Jego kroki były ciężkie, źrenice świeviły się na srebrno w cieniu nadchodzącej nocy, popielaste ciało adepta ukazało się po drugiej stronie drzewa. Zmierzył ognistego ostrym spojrzeniem niczym dziwna zjawa z mroku. Cóż, Nocny nigdy nie musiał się starać by wyglądać strasznie, zawsze tak jakos wychodziło że wszyscy którzy go widzieli po raz pierwsi w głowie przez pare sekund mieli w wyborach ucieczkę. Samczyk nie miał w planach zbytnie podchodzenie, nie miał po ci siadać więc stał. Poczekał na reakcje drugiego smoka, dopiero wtedy przeanalizuje jego postępowanie i sam uczyni to co trzeba. Na razie to widać było lekki mroczny zarys, słychać było obicie mocnych szponów o przydrożne kamienie i te spojrzenie wbijające się w ciało nieznajomego jak najniebezpieczniejsze kły i szpony prawdziwej besti.
: 05 lis 2017, 0:09
autor: Obnażony Kieł
Jak na upartego wiewiórka najwyraźniej nie miała zamiaru się ruszyć. Cały czas stała w tym samym miejscu co dotychczas i skutecznie ignorowała moje nawoływania. Cały czas pokazywała mi jak bardzo jestem jej niegodny poprzez drapanie swojego drobnego ciałka czy też jakieś inne pełne ignorancji ruchy. Jednak ja mimo to nie zamierzałem się poddać. To jej lekceważenie wręcz zachęcało mnie do dalszego działania. Już miałem zamiar wymyślić jakiś inny sposób, żeby ją podejść, kiedy ta nagle stanęła dęba, poruszyła parę razy w powietrzu noskiem i zeskoczyła z drzewa tak, że aż się za nią kurzyło.
– No hej! – krzyknąłem za nią w jednej chwili opierając się przednimi łapami o pień drzewa i kłapiąc zębami w powietrzu jakbym chciał ją złapać. A to przebrzydła kreatura! Najpierw gardzi znalezionym przeze mnie orzeszkiem, a teraz jeszcze ucieka bez wyjaśnienia.
– Weź chociaż to! – wydarłem się w jej kierunku i rzuciłem orzechem, który poturlał się i zniknął w trawie. Nie potrafiłem już ukryć ogarniającej moje ciało wesołości i po prostu głośno się roześmiałem. Teraz to już z pewnością wyglądałem jak jakieś głupiutkie pisklę. I w sumie trochę tak się czułem. Patrzyłem jeszcze chwilę za zwierzątkiem w nadziei, że zawróci i zabierze ze sobą mój prezent, ale najwyraźniej bardzo się jej spieszyło, bo jej kitka prędko zniknęła w krzakach, a orzech został ze mną na polanie. No cóż, może jakaś inna wiewiórka kiedyś się na niego skusi. Wciąż niemal krztusząc się śmiechem zdałem sobie sprawę, że zwierzątko nie mogło uciec od tak. Musiało mieć jakiś powód. I właśnie w chwili, kiedy to zrozumiałem do moich nozdrzy dotarł nieznany mi, ale z pewnością smoczy zapach. Wygiąłem szyję, żeby spojrzeć nad konarem na drugą stronę drzewa i od razu przestałem chichotać. Bynajmniej nie ze strachu przed samcem, ale przez sam fakt, że byłem obserwowany. Jednak po chwili odzyskałem formę i na mój pysk wpełzł uśmiech, który był na tyle szeroki, że odsłaniał białe kiełki.
– Witaj, nieznajomy! Mam nadzieję, że dotrzymasz mi towarzystwa w zamian za tę przestraszoną wiewiórkę – zagadałem z żartobliwym tomem w głosie, po czym przypomniałem sobie, że wciąż opieram się o drzewo. Z widoczną zręcznością opadłem z powrotem na ziemie i okrążyłem pień, żeby stanąć z ziemnym pysk w pysk.
: 05 lis 2017, 11:03
autor: Popiół Przeszłości
Adept fuknął kiedy wiewiórka jeszcze uciekała, przynajmniej wiedział że ten smok ma jeszcze resztkę rozsądku i nie gada z drzewem. Chociaż gadanie z zwierzętami w umyśle samczyka też było niecodzienne. Bezcelowy manewr był chyba w formie zabawy, bo nieznajomy śmiał się jakby oblepiła go tona łaskoczących piórek. Czy wszyscy ogniści są aż tak dziwni? Myśląc logicznie sam żywioł ognia jest szalenie niebezpieczny. Może dziwny smok tylko zgrywał takiego szalonego, a gdzieś w środku był dla niego zagrożeniem. Po takim smoku przecież nie można było się czego kolwiek spodziewać, są istoty które śmieją ci się prosto w twarz, a kiedy spóścisz je z oka to podżynają ci gardło. Nocny nigdy nie pytał o smoki z ognistych ziem. Wiedział że prędzej czy później pozna jakiegoś przedstawiciela stada. Może niesłusznie postanowił nie pytać, może powinien wiedzieć o czymś ważnym. Nikogo nie było w pobliżu, nieznajomy wyglądał na nie wiele młodszego od niego, przynajmniej wzrostowi, bo psychicznie to chyba czarny samiec przewyższał go o pare dobrych księżyców. Zmierzył nieznanego smoka wzrokiem jeszcze raz, niestety ten dziwaczny uśmiech odstraszał Nocnego jak pioruny walące o ziemie. Lubił wesołe smoki, ale to była już przesada, ten smok wyglądał na mądrego inaczej, z takimi nigdy nic nie wiadomo. Pomimo złych przeczuć nie drgnął z miejsca, stał niewzruszony z napiętą klatką piersiową, dumnie i poważnie jak przystało na reprezentanta Ziemi. W stadach były różne rozbierzności charakterów, może ten smok czuje się samotny z powodu swojej odmienności. Kiedy już tak adept przyjrzał się obcemu wyszło, że jest całkiem nie groźny, no bo co może mu zrobić taki duży pisklak. Aż świerzbiło go by sprowokować nieznajomego i popatrzyć na jego reakcje, ale wycofał się. Rany są zbędne, tym bardziej że jeden kleryk już zmarł. Po co kłopoty? Jeszcze przez moment czarny smok rozmyślał nad słowami smoka. Czyli, idąc jego tropem myślenia Nocny miał zostać tylko dlatego że uciekła mu wiewiórka. To było... śmieszne. Gdzieś w środku ziemistego odezwał się cichy śmiech, tylko to nie był śmiech szczery, to było podobne do zażenowania, że niektórzy umią się śmiać z byle czego. On nie potrafił się śmiać, nie miał w życiu nic do czego mógłby zachichotać. To niestety był przypadek smoka z sporym bagażnikiem przeżyć i doświadczenia. Świat jego zdaniem był za zimny i okrutny by można było szeroko otworzyć pysk i śmiać się z byle powodu. Mineło dobre pare minut, a tu nadal brak odpowiedzi na zaczepkę ognistego smoka. Kiedy Nocnemu udało się wszystko dokładnie przeanalizować odpowiedział chłodno, twardo z nutką żalu w głosie. "Nie przyjmuje rozkazów ani zobowiązań od takiego pisklaka, po drugie sto razy pomyśl nim coś palniesz bo inne smoki nie są tak łaskawe jak ja i już być nie żył." Ostre słowa rozniosły się po przestrzeni, dobra rada na przyszłość, adept dobrze pamiętał starszego smoka który opowiadał o żeźniach smoków na pustyni. Dla jego dobra będzie jak teraz weźmie słowa do serca i przestanie się śmiać, w sumie nie byłoby tu z czego się śmiać. Czarny był łagodny, ale w środku spało coś niewyobrażalnie niebezpiecznego gotowego zaatakować w każdej chwili. Na nauce maddary dowiedział się że jego maddara jest bardzo niestabilna. Oczywiście obcy był jak najbardziej bezpieczny, bo Nocny był opanowany i nawet jak przydarzyło mu się warknąć czy fuknąć dymem to i tak do większej interwencji nigdy nie dochodziło. Emocje utrzymywały się niezdrowo w powietrzu po tych słowach zniezmaczony smok pomału udał się w stronę jeziora na wschodniej części wspólnych ziem. Czy to tak się musiało skończyć? Czy dobrym pomysłem jest zatrzymywać tak rozczarowanego smoka? Od takiego możnaby było się wiele nauczyć... Tutaj płynęła nauka jak z każdego dnia, łatwo jest urazić słowem, prawdziwą sztuką jest wyjść z problemu od razu po jego stworzeniu. Przez chwile rzeczywiście Nocny myślał o odejściu, ale przypomniał sobie o ostatniej modlitwie. "Bogowie dajcie siłe... " Pomyślał i usiadł na trawie. Łuski pięknie zaszły na siebie tworząc pancerz, adept zawsze stawiał na wytrzymałość. Po chwili powiedział jeszcze bardziej poważnym tonem. "Jestem Shadows przyszły piastun ziemi. Jadłem już dzisiaj więc nie ma szans bym zrobił sobie z ciebie deser. Co sprowadza tak oryginalnego smoka o tej późnej porze?" Pierwsze słowa były najcięższe, ale od czegoś trzeba było zacząć. Nie mówił adepckiego imienia, bo zdawało mu się to być absolutnie niepotrzebne, może powie mu kiedyś kiedy mu zaufa. Nocny nigdy nie zapomniał swojej prawdziwej misji, zawsze dążył by proponować smokom braterstwo, wtedy na pewno byłoby mniej walk na tym zakrwawionym świecie. Jeżeli chcę się zaufania trzeba też samemu zaufać tej osobie. Pierwszy raz w życiu zapytał sam siebie czy na pewno chciałby mieć wszystkie smoki w swojej wielkiej rodzinie. Bardzo chciał obdażyć wszystkich smoczą rodziną, wszystkich.. wszystkich i jeszcze raz wszystkich. Czyli nawet tego rechota obok drzewa. To będzie coś ciekawego, coś innego niż zwykle. Nie czekając od razu przeszedł do rzeczy. "Myślałeś kiedyś o ideii wielkiej smoczej rodziny? Bez względu na wiek, rasę czy stado? Chciałbyś mieć kogoś kto na każde twe zawołanie wsparłby ciebie w parę chwil bez względu na sytuacje i konsekwencje? Szukam smoków które mógłbym właśnie tak obdarzyć. Nic nie oczekując w zamian. W rodzinie potrzebne są wszystkie smoki, myśle że to byłby początek czegoś wielkiego. Powiedź... Co o tym myślisz, jak brzmi twoja odpowiedź? " Tutaj samczyk ucichł czekając na odpowiedź, jaka kolwiek by nie była bał się odmowy i odrzucenia, pomimo wątpliwości zawsze proponował to nowym poznanym smokom. Zawsze będzie wierzył w słuszność swej misji. Dobro zawsze wygra, trzeba tylko uzbroić się w cierpliwość.