Strona 19 z 24

: 23 sty 2018, 19:39
autor: Hila

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Wysłuchał Maestu z pewną wątpliwością. Na pysk wkradł mu się uśmiech politowania. Jak ktoś młodszy od niego mógłby być w stanie stworzyć w trakcie walki węża? On sam podczas pierwszej nauki ledwie stworzył kamień, którym pokaleczył sobie łapę. Z drugiej strony pewność młodszego kolegi zaczęła wpędzać go w zastanowienie, czy aby na pewno radził sobie na podobnym poziomie z magią, co inni. Przełknął ślinę. Nie mógł być gorszy. Spróbuje podejść do tego praktycznie.
– Stworzyłbym bardzo ostro zakończony kamień, który miałby przebić się przez jego skórę, pojawiając się tuż pod brzuchem. Odporny na kwas i pokryty nim.

: 24 sty 2018, 16:12
autor: Administrator
Zauważył wzdrygnięcie Maestu. Może rzeczywiście Mwanu powinien użyć innego koloru, czarnego czy ciemnobrązowego. Ale nie pomyślał o tym, bo był najwyraźniej głupi. Westchnął w duchu, wysłuchując tego co mówili jego dwaj uczniowie. Pokiwał głową, a gdy skończyli, przemówił do każdego z osobna.
Interesujący pomysł, Maestu, choć ja na twoim miejscu użyłbym po prostu kuli kwasu. Pamiętam moją walkę z Krwawą Żądzą... Z resztą nieważne. Twój pomysł nie jest zły. Na pewno ciężej obronić się przed tym czego nie ma w twoim zasięgu wzroku. Jednak zastanawia mnie... Czemu chcesz go najpierw oślepić, a potem dopiero zaatakować czymś, czego i tak nie będzie widzieć z jego perspektywy? To znaczy, oślepienie to świetna taktyka, choć zalicza się do magii precyzyjnej. W szczególności że atakujesz jaskiniowego, smoka który jest przyzwyczajony do ciemności. Po prostu chyba nie do końca zrozumiałem twoją logikę. Czy możesz mi to wytłumaczyć? – zapytał. To że czegoś nie rozumiał nie znaczy że jest to nieprawidłowe lub głupie.
Następnie zwrócił się do Hili.
Twój pomysł nie jest zły, na dodatek zauważyłeś że soki żołądkowe smoka mogą zaszkodzić twojemu tworowi. Niezła znajomość anatomii, uczysz się na uzdrowiciela? – uśmiechnął się lekko do młodego smoka, jakby chciał go rozluźnić. W końcu przyszli tutaj by pobawić się magią, a nikt ich nie ukarze jeśli będą mieli problemy. Po chwili jednak spoważniał – Jednak... Mimo wszystko, celujesz w ważne organy wewnętrzne. To może łatwo zabić, na dodatek potwornie boli. Możesz nawet uszkodzić aortę, a to rana krytyczna jak nic. Ja bym nie skorzystał z czegoś takiego podczas walki treningowej. No, może na wojnie, lub w obronie własnej. Na szczęście na tym poziomie jeszcze nie da się nikogo zabić, ale gdy jest się doświadczonym czarodziejem... – to była jednak poważna sprawa. Ale dosyć tego, czas na praktykę. O zabijanie Hila będzie mógł się martwić gdy będzie już znacznie bardziej zaawansowanym magiem, a on chyba w to nie celował.
Spróbujcie zaatakować teraz tę kłodę. Wyobraźcie sobie że to... – zastanowił się chwilę, studiując jej kształt – Bazyliszek! Wykorzystajcie wiedzę którą już posiadacie, ale nie bójcie się eksperymentować. Magia to sztuka!

: 09 cze 2018, 1:28
autor: Zmierzch Gwiazd
Jej kompan ponownie potrzebował pomocy uzdrowiciela. Chociaż nie była to groźna rana, minęło już dosyć sporo czasu, od kiedy kompan ją otrzymał, a to nie było dobrze. Przecież za ten czas mógł on dostać jakiegoś zakażenia, mogły się tam dostać jakieś bakterie, czy coś w tym stylu. Zmierzch nie znała się na medycynie, dlatego wolała zostawić to zawodowcom.
Ona jedynie przemówiła Deidarze do rozumu i nakłoniła, aby pozwolił się zbadać. Nie potrzebowała na to dużo czasu, a kotowaty przyznał jej rację. Po tylu księżycach wspólnego egzystowania wiedziała już w jaki sposób z nim rozmawiać.
Przybyli więc na Skalną Polankę, gdzie prorokini wysłała wiadomość mentalną z prośbą o przybycie do uzdrowicielki Ziemi. Żbik natomiast wskoczył na jeden z kamieni, oczekując przybycia pomocy. W międzyczasie zajął się on toaletą.

// 1x lekka

: 10 cze 2018, 0:56
autor: Feeria Ciszy
Elesair odpowiedziała na wezwanie Zmierzchu... Czy też raczej przyleciała na miejsce. I to w dość krótkim odstępie czasu.
Wylądowała bezpośrednio przed Deidarą. Skro to jego miała leczyć... Ale nie zignorowała całkowicie swojej ciotki aka babci. Powitała ją krótkim skinieniem łba, po czym obrzuciła krótkim spojrzeniem ranę żbika...
Trochę już za sobą miała. Ale nie była szczególnie ciężka, a żadna infekcja się do niej nie wdarła. Może ot przez tę kocią naturę Dei'ego, która kazała mu zachować odpowiednią higienę... Tak, czy siak, po namyśle, Feeria postanowiła zaryzykować i wyleczyć kompana bez pomocy ziół.
W chwili, gdy przykładała swoją łapę do piersi żbika, by móc zacząć go leczyć, na jej rogu wylądował Kerrigan. Przysiadł tam, zręcznie łapiąc równowagę i wrzucił do nikogo konkretnego;
– Dobry dzień. Pogotowie jest na miejscu. Prosimy zachować spokój i zasady bezpieczeństwa na górskich szlakach. Prosimy też o to, by nie atakować znachorów.
Zasady bhp ogłoszone? Świetne! Czas na to, by zająć się leczeniem...

Z pomocą swej energii, Elesair oczyściła ranę z brudu. Przy okazji jednak, uważnie się jej przyjrzała, sprawdzając, czy nie doszło do jakiejś infekcji. Ale wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Potem, jej maddara przeszła do łatania przerwanych naczynek krwionośnych. Skrupulatnie wypełniła luki w tunelach krwiobiegowych, upewniając się, że nowe tkanki posiadają odpowiednią wytrzymałość i elastyczność, a w ten sposób odnowione kanały wciąż posiadają odpowiednią przepustowość. Usunęła zakrzepłą krew, która niewątpliwie zebrała się w ranie i wykonała jeszcze ten jeden ostatni krok – zasklepiła brzegi rany.
Upewniwszy się, że jej maddara wypełniła każde polecenie, Feeria zakończyła leczenie. Z jakim skutkiem?

//szczęściarz w razie niepowodzenia

: 19 cze 2018, 1:05
autor: Zmierzch Gwiazd
Również przywitała się krótkim skinięciem łbem z uzdrowicielką stada Ziemi. Cieszyła się, że Feeria odpowiedziała na jej wezwanie oraz, że zdecydowała się przybyć. Przecież Elesair nie miała obowiązku, równie dobrze mogła ją zignorować.
Przeniosła wzrok na kruka, który wygłosił komunikat. Starsza smoczyca mimowolnie się uśmiechnęła i krótko zaśmiała na słowa ptaka. Pierwszy raz spotkała się z takim kompanem, z gadającym krukiem, a z kompanem, który wygłasza zasady bhp, to tym bardziej się nie spotkała.
Żbik natomiast posłusznie dał się wyleczyć, gdy tylko zaznał ulgi, gdy po ranie nie pozostało ani śladu, podniósł się na równe łapy, spoglądając na Kerrigana. Kot był wyraźnie zainteresowany ptakiem, korzystając więc z tego, że siedział na jednej ze skał, wyciągnął łapkę w górę, zamierzając pacnąć kruka po skrzydełku, dotknąć go, trącić delikatnie.
Zmierzch natomiast uśmiechnęła się pogodnie do smoczycy.
– Dziękuję, że po raz kolejny pomogłaś mi... Mam u ciebie dług. Może mogłabym w ramach podzięki oddać ci nieco ziół, w zamian za twą pomoc?
Prorokini przeniosła wzrok na kruka.
– Tobie też dziękuję, ptaszyno, za dbanie o bezpieczeństwo na górskich szlakach!
Uśmiechnęła się szczerze rozbawiona. Musiała przyznać, że kruk miał ciekawe poczucie humoru, nazywając Feerię pogotowiem. Tylko sygnału brakowało... Może następnym razem Kerrigan będzie robił za syrenę?

: 17 lip 2018, 0:29
autor: Feeria Ciszy
Pac!
Zaskoczony kruk zatrzepotał skrzydłami i wzniósł się kilka łusek ponad zebranych. Spojrzał zdziwiony na żbika... To oni go leczą, a on mu łapą przywalił? Co z tego, że lekko, skoro go pacną? Pacnął! Jego. Kerrigana! Jak, to tak...
Ale przynajmniej nie był aż tak agresywny jak ten wilk od Łowczyni...
Kruk wydał z siebie jakiś okrzyk, który zrozumiałoby jedynie inne ptaszysko, po czym sfrunął nieco niżej. No dobra... O co chodziło tym razem? Wylądował tuż przed żbikiem i wlepił w niego swe granatowe ślepia...
A potem odpowiedział tym samym. Wyciągnął swe upierzone skrzydło i lekko klepnął nim żbika w jego pierś. To raczej nie bolało. Nie mogło zaboleć.
Feeria sama nie wiedziała jak ma to przyjąć. Panikujący Kerrigan? Widziała. Wkurzony Kerrigan? Nic szczególnego. Znudzony? To też nie było nadzwyczajne. Pogodny? Oczywiście, to również nie było dziwne.
Ale to coś? Sama nawet nie wiedziała jak to nazwać, dopóki nie poczuła jak po ich więzi przeskakują iskry zainteresowania... Wymieszane z lekkim oburzeniem i zdziwieniem, ale akurat te dwa ostatnie nie były żadnym zaskoczeniem.
O ile jednak zachowanie Kerrigana przyciągnęło jej uwag, tak słowa Opoki sprawiły, że natychmiast przykuło ją coś całkowicie innego. Nie chciała w żaden sposób wykorzystywać Proroka. Nie była nawet do końca pewna, czy tak można... Ale na nie da się ukryć, że na słowa Zmierzchu oczy Uzdrowicielki wyraźnie pojaśniały. Zioła!
Kolejną rzeczą, której nie dało się ukryć, było to, że niezbyt dobrze szły jej poszukiwania. Okazała się ślepsza od skał w swej grocie. Gdyby nie Kerrigan, składzik Ziemi pewnie byłby już pusty...
No właśnie. Kruk. Czy w tym swoim... Hmm... Czy można to nazwać transem? To zafascynowanie żbikiem chyba mogło za takowe uchodzić. Ale wracając – czy w tym swoim transie istniała szansa na to, ażeby ptaszysko dalej mówiło w jej imieniu? Hmm...
Jak na zwołanie, czarnopióry gwałtownie obrócił swój łeb i wbił swe ślepia w Prorokinię.
– Ziooołaaa... – powtórzył, jakby słyszał to słowo po raz pierwszy. Uzdrowicielka obserwowała to z coraz większym zdziwieniem. Zdawało się, że jej wiadomości mentalne nie trafiały do kompana. – Skąd masz zioła? Palisz skręty?! Kadzidła?!
Czar prysł. Elesair pozostało jedynie wybuchnięcie swym bezgłośnym śmiechem.

: 27 gru 2020, 14:28
autor: Niepokorny Hiacynt
Rapsod przybył na miejsce po czym rozejrzał oceniając czy to miejsce będzie odpowiednie.
– No nie czekaj jak głupek! – Odezwała się nagle zniecierpliwiona Morrigan.
– To już trzecie miejsce które sprawdzamy! Może ty po prostu nie chcesz jej poprosić o pomoc co? – Zakrakała oskarżycielsko.
Kwiecisty nie mógł nie przyznać, że czuł się dość dziwnie z tym, że praktycznie nigdy nie zaprosił swojej mistrzyni na normalną rozmowę. Zawsze z Szyszką spotykali się jakoś "przy okazji". Tym razem tą okazją była jego własna edukacja... Cóż. Trzeba było spróbować, a nie z góry zakładać, że nie będzie miała czasu lub ochoty.
– Dobrze, dobrze... Już zaczynam. – Odpowiedział swojej kompance po czym rozpoczął przesyłanie wiadomości do czarodziejki.
– "Chciałbym znowu użyczyć twojego doświadczenia mistrzyni. Wciąż czuję, że mojej sztuce ataku czegoś brakuje i spędza mi to sen z oczu... Oczywiście masz pełne prawo odmówić, ale byłbym dozgonnie wdzięczny za kilka wskazówek."

: 29 gru 2020, 20:25
autor: Sosnowy Pocisk
Tak uprzejma wiadomość od Rapsoda zdecydowanie poprawiła Sosnowej nastrój, dlatego nie zwlekała z przychylną odpowiedzią.
~ Chętnie się z Tobą spotkam. Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzać małe towarzystwo, które ze sobą zabiorę ~ przesłała do czarodzieja, a następnie zawołała do siebie Sasankę i posadziła ją z pomocą maddary na swoim grzbiecie tuż obok Modraszki.
Macie ochotę na małą wycieczkę? Poznacie mojego przyjaciela ze stada Ziemi, którego uczyłam magii – wyjaśniła ukochanym samiczkom. – Trzymajcie się mocno! – wykrzyknęła i wzbiła się delikatnie w powietrze. – Tylko wiecie... Bez wyrywania futerka – zaśmiała się w stronę pociech. Po drodze opowiedziała im krótko o Kwiecistym: że go poznała na terenach wspólnych dawno temu, że jest bardzo miły i pomysłowy. Uprzedziła też o wyjątkowej kompance czarodzieja – tak na wszelki wypadek, żeby Sasanka nie spróbowała go zjeść.
Po niedługiej podróży Sosnowa wylądowała przed Hiacyntem i powitała go szerokim uśmiechem. Położyła się, aby dać młodym szansę zejść z jej grzbietu, a następnie wstała – to dało jej wystarczająco dużo czasu, aby uspokoić oddech po wysiłku związanym z lotem.
Witaj! Poznaj Sasankę i Modraszkę – zwróciła się do Kwiecistego, trącając nosem w policzek odpowiednie pisklę. – Kochane, to jest Kwiecisty Rapsod, czarodziej Ziemi oraz jego urocza kompanka, Morrigan – przedstawiła wszystkich Szyszka. Szykowało się miłe spotkanie!

: 29 gru 2020, 23:35
autor: Aria Ciszy
Mame znów zabrała gdzieś Modraszkę i kogoś jeszcze, podobną do Modraszki ale no nie do końca. Nadal nie opuszczała swojej bezpiecznej kryjówki, jaką było futro mame. Tak, tu jest bezpiecznie i stad nie wyjdzie. Za żadne skarby świata. O, wylądowali. Co za ciekawe miejsce... nie, nie wychodzimy. Mame przestawiła jej i tej nie-Modraszce jakiegoś smoka. Innego, pachniał tez obco, zdołała to zwęszyć ze swojej ostoi. Nadal uczepiona futra, lekko wychyliła głowę ze swojej „norki”, aby mu się lepiej przyjrzeć. Zaćwierkała radośnie. Ale wspaniały smok! Taki duży, dostojny, i ma jakiegoś... co to jest? Złotemu, wspaniałemu królowi smoków towarzyszyła jakaś pokraka czarna, pierzasta taka.
Meri..mori..gen? – zaśpiewała wesoło, próbując powtórzyć słowa mamy.
Raj...tap... Rapsjo... Rajstop ładny! – znów z futra dobył się trel. Niebieściutka główka wystawała już całkiem z futra, wbijając szafirowe oczka w Rapsoda. Ależ on dostojny!

: 30 gru 2020, 13:12
autor: Jaśniejąca Konstelacja
Zawsze chwytała okazję do podróży i przygód, więc nigdy im nie odmawiała. Ostatnio spała mniej niż powinna w swoim wieku, ale to nie szkodzi. Poznała też Modraszkę, nieco młodszą od siebie, ale za to mniejszą. Była raczej dłuższa, niż wyższa. Ciekawe! Gdyby wiedziała co to precel, zapytałaby babcię o to samo co z Hedwigą i Pełnię, ale wolałaby i tak nie sprawiać koleżance przykrości.
Po wylądowaniu od razu sturlała się z grzbietu babci, lądując głową w śniegu. Wystawał tylko jej zadek. Ojej, musi poćwiczyć schodzenie ze swoich wierzchowców. Wynurzyła się spod warstwy białego puchu i usiadła, teraz mogąc przyjrzeć się Rapsodowi. Przetaksowała go szybko spojrzeniem i doszła do pewnych wniosków.
Babcia, a czemu on się nie myje? – zapytała, wskazując oskarżycielsko na Ziemnego czarodzieja. Chyba nie wiedziała jeszcze co to dyskrecja. – Ma kolor jak śnieg kiedy... – urwała, kichając od padających jej na nos płatków śniegu. Ale chyba każdy wiedział o co chodziło małej.
Na kruka nie zwróciła uwagi, był dla niej tylko posiłkiem, tak jak każdy inny kompan poza Hedwigą.

: 09 sty 2021, 1:23
autor: Niepokorny Hiacynt
// Morrigan jest biała :3

Rapsod dostrzegając Sosnową, skłonił lekko głowę. Morrigan powtórzyła jego gest co wyglądało dość zabawnie biorąc pod uwagę, że siedziała mu na rogu, więc siłą rzeczy przechyliła się razem z nim.
Gdy małe pociechy odezwały się, na pysku Rapsoda pojawił się dość szczególny uśmiech. Komplement naturalnie sprawił, że kąciki jego pyska podniosły się do góry, a pomylenie jego imienia zdarzało się wcale nie rzadko, więc nie robiło na nim wrażenia. Za to komentarz porównujący go do obszczanego śniegu jakoś tak... coż. Z prawdziwie żywej irytacji mimowolnie zadrżała mu powieka, ale uśmiech nie zniknął – nie będzie się przecież dąsać na pisklaka. Młode nie wiedzą lepiej.
Morrigan za to miała pełny zaciesz. Z jej kruczego gardła wydarł się zachrypnięty śmiech.
– Chciałabym tej fioletowej nie lubić, ale tak długo jak mnie nie dotknie to za tekst uszanuję. – Wykrakała po czym zeskoczyła na grzbiet dziabniętego mentalnie towarzysza.
Kwiecisty zrobił wdech... To kolor ZŁOTA i PROMIENI SŁONECZNYCH, a nie...! Zrobił wydech. Już dobrze.
– Miło mi poznać. – Odpowiedział, witając się z pisklętami nieco bardziej teatralnie niż było trzeba, wykonując swój pokazowy ukłon z łapą na sercu i rozłożonym na bok skrzydłem.

Szyszka, nawet jeżeli nie patrzyła w stronę Sasanki, mogła wyczuć zbierającą się przed nią maddarę. Ta szybko uformowała się w replikę przedniej łapy Kwiecistego. Twór pojawił się lewitując tuż nad małą, tylko po to by sprzedać jej delikatnego pstryczka w nos i zniknąć.
– I powiedzmy, że komplement wyrównał to niemiłe pytanie. – Dodał z udawanym nadąsaniem po czym od razu odwrócił się do Szyszki z krótkim chichotem.
– Przerwałem wam zabawy w śniegu albo inne przygody? – Zapytał. Skoro Szyszka przyprowadziła pisklęta to musiała się nimi akurat zajmować.

: 09 lut 2021, 20:19
autor: Sosnowy Pocisk
Rap-sod – poprawiła Modraszkę smoczyca. Na komentarz Sasanki zachichotała, patrząc przepraszająco na przyjaciela. – To jego naturalny kolor Sasanko. Tak samo jak mój. Przecież jestem brązowa od zawsze, a nie na przykład od błota, prawda? – wyjaśniła małej, wybierając nieco przyjemniejsze porównanie niż to, które cisnęło się na myśl do pary z żółtym śniegiem.
Właściwie co chwilę coś się dzieje, ale tylko w obrębie obozu... myślę, że samiczki chętnie poznają nowe miejsce i przy okazji pomogą w naszych ćwiczeniach – odpowiedziała Hiacyntowi. – To co? Może najpierw powiesz albo pokażesz w czym dokładnie leży problem? – zapytała.

: 10 lut 2021, 17:04
autor: Aria Ciszy
Modraszka zaśpiewała radośnie, i zeskoczyła z mamusi. Podlazła bliżej tego pięknego smoka, patrząc na niego, jak na jakieś bóstwo. Wydawał się taki wspaniały pisklakowi, usiadła tuż przed nim w zimnym, paskudnym śniegu i lustrowała go szafirkoymi oczami. Po czym podjęła decyzję, że będzie się na niego wspinać, olewając tą pierzastą pokrakę.. Zaczęła podłazić coraz bliżej czarodzieja, z zamiarem wspięcia się na jego łapę, a następnie.. gdzieś wyżej. Ćwierkała przy tym radośnie
-Rajstop! – tyle zdołała wyrzucić z siebie. Musiała na niego wleźć, i koniec!

: 16 lut 2021, 16:18
autor: Niepokorny Hiacynt
Rapsod... Cóż. Jak już trzeba było to mógł na krótki moment zostać "Rajstopem". Niektóre dorosłe smoki ledwo wypowiadały cokolwiek i to akceptował, więc u dzieci nie było już wyjścia.
Gdy mała do niego podeszła Rapsod jedynie uśmiechnął się ciepło i pogłaskał ją po główce...

Zaraz.

Gdzie ona idzie?

A. A. Aha.

Na poczatku zrobił wielkie oczy, gdy poczuł łapy modraszki na swojej, ale w sumie to było do przewidzenia. Rozumiejąc co się wyprawia westchnął jedynie krótko i przy pomocy maddary podsadził małą na swój grzbiet, żeby silując się sama nie podrapała mu łusek.

Potem skupił swoją uwagę na Sosnowej, pomimo tego, że Morrigan, ogromnie zaniepokojona wdarciem się pisklęcia na swój teren zaczęła praktycznie skakać mu po głowie. Spoglądała przy tym w dół i poruszała głową tak jakby była gotowa do dziobnięcia napastnika, gdy tylko przekroczy znaną tylko jej granicę.
– Moim problemem jest to, że czasami moje ataki nie są tak... Silne jak zakładałem, że będą. Czasami jestem rozczarowany ich efektami w stosunku do obrony wroga. Wiem, że gdyby tylko były silniejsze lub szybsze łatwiej byłoby im przezwyciężyć unik lub też magiczną tarczę. Nie jestem jednak pewny jak mogę przepchnąć je przez tą niewidzialną barierę szczytu formy którą odczuwam... Stwierdziłem, że problem może leży w jakimś drobnym elemencie techniki na który zwracałem zbyt mało uwagi i którego nie potrafię wskazać. – Wyznał. Nie czuł się zbyt komfortowo opisując to, że chyba miał z czymś problem, ale wiedział też że to jedyna droga do stania się lepszym. Dla sztuki magicznej był w stanie na moment odstawić dumę na dalszy plan. Pomagało też to, że Sosnowa już kiedyś go uczyła, więc opuszczenie gardy akurat przy niej było bardziej naturalne.

: 22 lut 2021, 0:34
autor: Sosnowy Pocisk
Szyszka skinęła łbem, z zainteresowaniem obserwując wspinaczkę Modraszki.
Rozumiem co masz na myśli. Ostrzegam od razu, że będzie to wymagało sporo praktyki, ale warto się przyłożyć – zaczęła. – Sam problem jest dość prosty i chodzi o zwykłe skupienie się. Gdy ćwiczymy w samotności mogą nam się udawać najtrudniejsze czary, ale podczas walki, gdy tyle rzeczy dzieje się wokół... A, co ja mówię, przecież pamiętasz, że prosiłam Morrigan o przeszkadzanie Ci podczas naszych pierwszych treningów. Tu zrobimy podobnie, będziemy utrudniać zadanie jak tylko możemy, żeby w walce było łatwiej – wyjaśniła krótko i wskazała łbem na pobliską skałę. – Spróbuj w nią trafić, dodając w swój czar wiele szczegółów... A przede wszystkim korygując jego tor lotu – powiedziała samej sięgając do źródła i tworząc pomiędzy skałą, a czarodziejem kilka innych skał, które byłyby równie wysokie co docelowa, a dodatkowo poruszałby się tak, aby co chwilę przysłaniać cel Hiacyntowi.

: 26 lut 2021, 19:32
autor: Aria Ciszy
Modraszka niewzruszona, dalej wesoło śpiewając i ćwierkając.. Rozejrzała się po okolicy. Z tego ładnego smoka było widać wszyystko dookoła. Jednak okolica była monotonna, mianowicie wszędzie był ten paskudny śnieg, który.. był przeokropny. Zauważyła kruka czarodzieja, który tak śmiesznie tańczył na jego głowie. Popatrzyła, uśmiechając się od ucha do ucha na tą śmieszną, pierzastą pokrakę. Stwierdziła, że z tamtąd będzie jeszcze lepszy widok. Świergoląc wesoło, zaczęła zmierzać właśnie w tamto miejsce, nie wysilając się za bardzo, żeby wydać z siebie coś bardziej.. przypominającego mowę. Rewir kruka zostanie naruszony jeszcze bardziej..

: 28 lut 2021, 19:33
autor: Niepokorny Hiacynt
Kwiecisty kiwnął łbem na znak, że rozumie.
Wiele szczegółów i do celu. Jasne. To nawet nie powinno być najgorsze zadanie, biorąc pod uwagę to, że lubował się w dobrze wyglądających czarach.
Zanim zaczął, skierował jeszcze tylko oczy do góry za ogonem Morrigan, który właśnie mignął mu w polu widzenia. Przeszkadzanie było niby mile widziane, ale tym razem Szyszka jeszcze o nic jej nie poprosiła, a mimo tego pazurki, uderzały o jego hełm raz po raz...
Gdy poczuł małe smocze łapki u podstawy swojej szyi zrozumiał, że za moment może mieć znacznie "większy problem na głowie". Musiał się pospieszyć.

Rapsod odwrócił się w stronę swojego celu. Z jego prawej strony na wysokości łba, maddara uformowała się w pióro.
Wyglądało jak typowa, długa lotka. Była ostra, z dobrze zdefiniowanym kształtem, a bliżej dudziny, jej przypiórko rozcapierzało się charakterystycznie. Od prawdziwego pióra, czar Rapsoda różnił się głównie wielkością. Dudzina dochodziła grubością do średnicy smoczego palca, więc i reszta pióra, proporcjonalnie zwiększyła swoje rozmiary.
Rdzeń tworu Kwiecistego był biały i błyszczał w słońcu zupełnie jak śnieg, który otaczał zebranych. Możnaby powiedzieć, że był stworzony z niesamowicie ciasno zbitego śniegu, gdyby nie to, że czarodziej zmienił jego właściwości.
Czar miał być odporny na wysokie temperatury i charakteryzowała go niezwykła trwałość przez co materiał bardziej przypominał skałę. Końcówka pióra była wypełniona, w przeciwieństwie do anatomicznie poprawnych piór i sprowadzała się do niesamowicie ostrego szpica.

Kwiecisty spojrzał na swój cel, by potem przenieść wzrok na poruszające się skały.
Zanalizował ich ruch, nie tracąc na to jednak więcej niż chwili – wiedział przecież dobrze, że przeciwnicy nie czekają na to aż on łaskawie rozpocznie atak.
Dostrzegł w swoich przeszkodach pewien rytm, ale nie był pewny czy może na niego liczyć więc i tak nie ustalał gotowej trasy tylko bez dalszego zastanowienia posłał swój czar do przodu.

Nie chciał spowalniać czaru i ułatwiać sobie sprawy dlatego skupił się na obserwacji tak, że bez wątpienia było to widać w intensywności jego wzroku.
Źrenice samca zamieniły się niby w dwie igły, gdy jego twór bez problemu ominął pierwszą przeszkodę i musiał ostro skręcić w prawo, uciekając przed drugą. Pod wpływem ostrej zmiany kierunku, błękitna chorągiewka wygięła się lekko, z różną intensywnością. Rapsod naprawdę przyłożył się również do tej części tworu. Pojedyncze włókna były znacznie mniej twarde, raczej giętkie i nie zostały potraktowane po macoszemu – każda występowała osobno, by nadać dynamice piórka nieco większy realizm.

Przy przedostatniej ruchomej skale, Kwiecisty chyba za bardzo uwierzył w to, że to już koniec. Z resztą obojętne było czy za bardzo się rozluźnił czy może z takiej odległości ciężej było mu ocenić położenie obiektów, skutek był taki, że lotka lekko otarła się o skałę, a potem ledwo skręciła przed ostatnią skałą.

Ostatecznie jednak, ostry koniec pióra wbił się w środek skały na głębokość dwóch pazurów. Wtedy też okazało się, że Kwiecisty nadał swojemu czarowi taką temperaturę, że gdyby skała była ciałem, emanujący chłód na pewno by je zamroził.
Skała jednak nie była mięsem, więc jedynie pękła lekko, przez co otwór ze zgrzytem powiększył się w pionie na kilkanaście łusek, gdy luźne fragmenty spadły w śnieg.

Po wykonaniu zadania, spojrzał na Szyszkę, dalej utrzymując fizyczne właściwości magicznego pióra.

– Atak był wystarczający czy miał być bardziej szczegółowy? – Zapytał dla pewności. W razie czego zawsze mógł spróbować ponownie.

: 15 mar 2021, 18:52
autor: Sosnowy Pocisk
Szyszka zacmokała z powątpiewaniem, krytycznie przyglądając się czarowi Hiacynta.
Niedobrze. Niedobrze... Zdecydowanie za łatwo Ci poszło! – powiedziała w końcu. Czyżby za mało mu utrudniła zadanie? Spojrzała na córkę i przesłała jej delikatną sugestię dokuczania samcowi podczas jego następnych prób. Jakieś łaskotki mogłyby tutaj być całkiem na miejscu. Ewentualnie ugryzienia. Sama natomiast zebrała maddarę i otoczyła wcześniej atakowaną skałę grubą na 10 szponów warstwą lodu. Miał być twardy, zimny, przezroczysty, aby Rapsod cały czas mógł widzieć swój cel i wytrzymały – by dostanie się do ukrytej w nim skały nie było takie proste. Cały czas podtrzymując czar, przekazała kolejne zadanie, którego przyjaciel pewnie się już spodziewał.
Spróbuj teraz dostać się do skały. Może tym razem skupisz się na różnych żywiołach? – zaproponowała.

: 01 kwie 2021, 21:10
autor: Niepokorny Hiacynt
Mimowolnie uśmiechnął się na pochwałę.
Em... Może był już za stary by coś takiego aż tak łechtało mu ego, ale... Nie. Nie było żadnego ale. był na to za stary, ale Szyszka była od niego bardziej doświadczona, więc mogło być.

– Już się robi. – Odpowiedział po czym od razu przeszedł do tworzenia ataku.
Tym razem postanowił pracować z czymś gorącym – lawą. Wydawało mu się to dobrym doborem do lodowej powłoki.
Ogon przed czarodziejem, na wysokości jego pyska pojawił się bełt od kuszy. Kwiecisty nie potrafił nazwać tego przedmiotu, ale widział go wcześniej i potrafił zidentyfikować jak pocisk do ludzkiej broni. Miał on około szesnastu łusek długości i łuskę średnicy. W jego rzeźbie może było rozpoznać trzy części – grot, promień i lotkę, ale każde z nich było stworzone z tej samej, czarnej, gładkiej skały.
Pocisk ruszył w barierę lodową z prędkością pikującego sokoła.
Od razu, gdy grot zetknął się z lodem rozpoczęła się jego transformacja. Bełt rozgrzał się i zamienił w lawę pod wpływem impaktu, skupiając się w jednym, małym punkcie.

Niestety to dało dużo mniej niż Rapsod się spodziewał. Był przekonany, że jeden porządny atak jednak da radę...
Ale mógł się domyśleć, że tak łatwo nie będzie, szczególnie że przecież przyszedł do Sosnowej, bo jej umiejętności przewyższały jego własne.

Zmarszczył łuki brwiowe.

Jego maddara zaczęła ponownie formować się w atak.
Rapsod wycelował w to samo miejsce, które uderzył za pierwszym razem, gdzie została niewielka dziura.
Dwa ogony przed skałą, pojawiła się wyciosana z biało-czarnego marmuru figura jednorożca. Był on realnej wielkości i proporcji, ale był nieco kanciasty, tak jakby rzeźbiarz nie przeszedł jeszcze do wygładzania kształtu. Nawet grzywa trzymała się przy jego szyi w sztywnej formie. Kamienny jednorożec schylił szyję i ruszył z rogiem skierowanym wprost na cel czarodzieja.
Broń klaczy była długa na cztery szpony, ostra jak naostrzony sztylet. Sam marmur już był twardym materiałem, ale czarodziej wzmocnił ostrą końcówkę rogu, by się przypadkiem nie okruszył.
Marmurowe zwierzę było bardzo ciężkie, więc gdy rozpędziło się i wbiło róg z całej siły w lód – musiało spowodować uszkodzenie lodowej powłoki.

Rozkwit przypuszczał, że to nie wystarczyło, dlatego postanowił bez zastanowienia stworzyć kolejny atak, przy tym starając się jak najlepiej zignorować pisklę, które praktycznie weszło mu na łeb. (Oczywiście jego kompanka również postanowiła nie pomagać, trzepiąc nad nim skrzydłami, by mała smocza istota się wycofała.)

Tym razem twór pojawił się on tuż przy celu – może oddalony o pół łuski od dwukrotnie atakowanego już punktu.
Przed lodem, pojawiła się kula wody o średnicy szpona. Była ona bardzo gorąca. Parowała tak mocno, że można byłoby przysiąc, że zniknie po kilku sekundach. Powinna się właściwie gotować, ale ta ani nie bulgotała, ani nie traciła objętości.
Nagle kula informowała się w bardzo ostry stożek owinięty jakimś wypukłym wzorem. Dla smoka przypominało to muszlę, człowiekowi mogłoby na myśl przyjść wiertło.
Stożek został przyłożony do lodu z siłą godną wprawionego wojownika i przy kontakcie z lodem zaczęło się bardzo szybko obracać, by przewiercić się przez barierę.
pomimo kontaktu z lody, Rapsod pilnował, by wodny twór nie utracił swojej wysokiej temperatury, która miała pomóc w dostaniu się do skały.

Po tym pozostało już tylko jedno pytanie – czy te ataki wystarczyły do zniszczenia lodowej bariery.

: 07 kwie 2021, 23:01
autor: Sosnowy Pocisk
Czarodziejka musiała się mocno skupić, aby gruba lodowa powłoka pozostała na swoim miejscu. Nie uzupełniała ubytków, które tworzyły kolejne ataki Rapsoda, aby mógł on obserwować swoje postępy. Lodu było coraz mniej, aż po ostatnim ataku samca pozwoliła mu zniknąć całkowicie.
Skinęła łbem z zadowoleniem.
Lód został zniszczony, ale skała, choć uszkodzona, wciąż stoi. Przydałoby się ją całkiem zniszczyć – powiedziała. Oczywiście, nie mogło być zbyt łatwo. – Zamknij ślepia. Modraszko, pilnuj, żeby nie podglądał! Obróć się kilka razy w miejscu i po chwili otwórz ślepia – poleciła, a gdy tylko zaczął robić to o co poprosiła, znowu sięgnęła do własnego źródła, tym razem tworząc niematerialną iluzję wokół nich. Były to cztery skały, identyczne z tą, którą miał zniszczyć czarodziej. Każda w nieco innym miejscu, starannie wybranym. Dodała iluzję kilku drzew i krzewów, aby sama spostrzegawczość nie pomogła przyjacielowi, a i sama przeszła kilka kroków, by nie być wskazówką. Pomyślała o wszystkim? Chyba tak.
Może jakiś atak o szerokim polu rażenia? – zasugerowała. W końcu zdarzają się przeciwnicy o przewadze liczebnej, prawda?

: 17 kwie 2021, 3:14
autor: Niepokorny Hiacynt
Cóż. Trzeba przyznać, że poczuł się dość dziwnie z poleceniem kręcenia się w kółko jak wilcze szczenię, ale gdy Modraszka weszła mu na łeb, by pomóc w ćwiczeniach to już i tak nie widział zbyt wiele. Połowę polecenia miał już w ten sposób za sobą i ... No cóż – mógł równie dobrze wykonać resztę.

Przynajmniej mógł małej przy okazji zapewnić karuzelę.

Po kilku obrotach, chwycił pisklę maddarowymi łapami, aby przesunąć je sobie z łba na grzbiet. Dopiero po tym otworzył ślepia i zauważył zmiany w otoczeniu.
Zdawało mu się czy dużej ilości z tych elementów wcześniej tam nie było?
Zdążył rozejrzeć się jeszcze raz zanim Szyszka odezwała się.
Czuł unosząca się w otoczeniu maddarę.
Być może byłby w stanie sprawdzić które z obiektów to iluzje, ale podpowiedź mistrzyni podpowiadała coś innego.

Miał uderzyć we wszystko co widział.

Dało się zrobić, pytanie jak wyjdzie.

Szybko zanalizował potencjalne położenie swojego celu. Wszystkie obiekty wydawały się być przed nim, ustawione w grupie, po czymś przypominającym nierówny fragment okręgu (oczywiście z dodatkowym chaosem, nie w jednej linii, ale to nie było aż tak istotne).
Mniej więcej określił w którym miejscu powinien zaczynać się jego atak, aby wszystko co ma zaatakować znajdowało się w podobnym promieniu.
Szukał środka tego obszaru i gdy w końcu go znalazł, jego maddara poszła w ruch.

W wyznaczonym przez niego miejscu na ziemi zaczęła gromadzić się woda. Wyglądała jakby została pobrana z gruntu i kilka pazurów nad nią zaczęła zbierać się w bardzo dużą półkulę.
Ta kropla miała średnicę długości ogona i chociaż wisiała w powietrzu, wyglądała jakby dołem przylegała do jakiejś niewidzialnej powierzchni.
Po niedługiej chwili zaczęła drgać, kiwać się nieznacznie jakby miała pęknąć od nadmiaru cieczy, ale zamiast tego nagle spłaszczyła się lekko po czym jej centrum niby odskoczyło formując się w słup wody. Wyrastał on na dwa ogony wysokości.
Im wyżej znajdowała się woda w tym bardziej krystaliczny stan się przeobrażała, u szczytu fakturą przypominając popękaną korę drzewa lub nierówną skałę.
Gdy słup dosięgnął odpowiedniej wysokości zaczął rozwarstwiać się i rozchylać na boki jak woda z fontanny, po to by rozdzielić się na chmarę ostrych kolców, które zaczęły spadać na wybrany przez Rapsoda obszar jak ulewa. Każdy jeden taki przeźroczysty sopel miał być jak najbardziej odporny na stłuczenia, by móc urąbać chociaż fragment skały, która tak naprawdę była celem czarodzieja.
Pocisk dość wąski i długi na zaledwie dwa pazury nie musiał od razu zniszczyć całej skały, bo było ich tyle, że conajmniej kilka powinno trafić w odpowiedni obszar.
Deszcz był spory, bo równomiernie pokrywał wszystkie iluzje, ale nie mógł padać bez końca.
Słup był "karmiony" przez kroplę, która zmniejszała się coraz bardziej aż w końcu zniknęła w słupie, by potem stworzyć ostatnie pociski spadające losowo na ziemię.