Strona 18 z 30
: 29 gru 2018, 17:56
autor: Dar Tdary
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Oczekiwał co najmniej dwukrotnie lepszej herbaty niż tę którą obecnie popijał. Oczywiście podobał mu się smak i aromat, ale znał już trochę swojego ucznia. Rzucanie słów na wiatr nie było dewizą smoków ich pokroju. Sam Dar cały czas eksperymentował z nowymi mieszankami fajowego ziela. Jedno odprężało, inne usypiało, miał nawet takie które podnosiły ciśnienie i sprawiały, że smok miał ochotę na zwiększony wysiłek fizyczny. On oczywiście gustował w tych relaksujących zwłaszcza gdy musiał przeanalizować nowy sposób na składanie kości.
-Zręczna łapa zadała ten cios. Dobry wybór truchła, lubię różnorodność. Czy nie masz wśród nich takich od ran magicznych?
i zaczął bezceremonialnie przeglądać znaleziska Remedium. Całkiem nieźle zakonserwowane, dzięki bogom, że na zewnątrz były teraz minusowe temperatury. Z resztą komu jak komu, ale im chyba zapach gnijących zwłok aż tak bardzo nie przeszkadzał. Przyjrzał się kliku odrąbanym częściom po czym wrócił wzrokiem od Fiołka. Uczeń rozpoczął wywód na temat ran i leczenia. Dar kiwał co jakiś czas łbem patrząc na niego spod półprzymkniętych ślepi. Co jakiś czas popijał napar.
-Racja, im więcej ziół tym pewniejszy wynik leczenia maddarą.
nie widział sensu by ciągłym besztaniu uczniów, zwłaszcza tak mądrych. Daleko taki nauczyciel nie zachodził.
Westchnął ciężko słysząc stwierdzenie na temat chmielu.
-Ignoranci.
przerwał jego wywód.
-Nie mają najmniejszego pojęcia jak działają zioła, która można ze sobą łączyć, a które się nawzajem osłabiają. Sam używam chmielu wtedy kiedy uważam to za słuszne, a jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek zwróciłby ci na to uwagę masz powstać. Powstać i odejść bo to zniewaga dla nas. Pójdą do kogoś innego, ale chociaż nie będą obrażać twoich umiejętności, a ignorancja nie ma tu nic do powiedzenia. Chyba, że jesteś jednym z tych którzy biegają za swoimi pacjentami jak pisklę za matką.
powiedział i uśmiechnął się lekko pod nosem zerkając na Remedium nieco zadziornie. Dobrze było czuć się swobodnie w towarzystwie kogoś na niemal równym poziomie.
Dar wrócił jednak do uważnego słuchania niedoszłego leczenia, wszakże słowa na temat chmielu również należy do nauki, ale to samo leczenie było ich dzisiejszym celem.
Kilka kiwnięć łbem.
-Z wiekiem możesz czuć się bardziej pewny siebie i podobna ilość ziół nie będzie wymagana, to już jednak ocenisz sam.
kolej na regenerację martwego serca. Uzdrowiciel zmarszczył lekko brwi widząc stopień jego zniszczenia. W dodatku smok musiał jeść sporo tłustego mięsa fok bo w kilku miejscach było obłuszczone i nieco nabrzmiałe.
-Smok miał też ponad siedemdziesiąt księżyców. Skąd to wiem?
dodał pytanie zanim Remedium przeszedł do właściwego "leczenia".
Energia młodego uzdrowiciela wtłaczała się nieustannie w kawałek mięsa który nie potrafił już sam się dzielić. Wymagające zadanie, ale możliwe do wykonania. Przy okazji Dar upewnił się, że Remedium zna wygląd serca i mógłby podjąć się jednego z trudniejszych leczeń w karierze medyka. Mózg zostawią sobie na kiedy indziej...
Ujął mięsień w łapę, gdyby nie brak krwi wyglądałoby jak dopiero co wyciągnięte z czyjejś piersi. Brakowało mu jednak cech świadczących o wieku, Remedium odtwarzając tkanki musiał się wzorować na tym co sam miał w piersi, a skoro mówimy o przedmiocie martwym to mógł sobie na to pozwolić. Och móc odtworzyć serce młode i silne w czyimś ciele... sfera marzeń, ale i element badań Daru.
Skinął łbem.
-Jeśli o wieku mowa, to przy jakich przedziałach księżycowych leczenie chorego smoka staje się coraz trudniejsze?
zastanowił się chwilę po czym. Potrzebował dwóch ostatnich zadań.
Nie przepadał za używaniem maddary, ale nie mieli tu na podorędziu chorych gadów. Obok Daru pojawiła się jego idealna kopia z tą różnicą, że samiec staw lewej, przedniej łapy pokryty miał paskudną rozdrapaną raną. Coś musiało go rozszarpać, a klon nie zadbał o leczenie przez co łokieć był napuchnięty, a z rozcięć toczyła się śmierdząca, żółta ropa.
-Zareaguje na twoje leczenie w obrębie łapy. Niestety nie jestem jeszcze mistrzem pokroju smoka z Jaskini.
powiedział poważnie mając na uwadze to, że Kobalt będzie chciał maddarą sprawdzić resztę organów klona. Niestety znajdzie jedynie pustkę... jednak cała przednia lewa łapa była idealnie oddana zarówno wewnętrznie jak i zewnętrznie. Dla odmiany drugi klon jaki pojawiłby się po Darze należał do Remedium. Pięknie oddane szczegóły poza ślepiami... te zasnuła gruba warstwa zaćmy. Nie-Kobalt na pewno nic nie wiedział. Odmienność wieku i chorób powinna choć troszkę zróżnicować leczenia.
-Dwóch ostatnich pacjentów.
/po swoim odpisie daj raport na Leczenie 2
: 01 sty 2019, 18:40
autor: Remedium Lodu
Spojrzał wzrokiem z gatunku ”to było do przewidzenia” gdy tylko Dar dobrał się do jego zbiorów. Oczywiście, ten zapał był przecież dla nich tak wspólny. – Rany magiczne znajdziesz na dolnej połowie ciała tej białej smocz- Nie! Nie dotykaj łap! – Rzucił się i zasłonił zwłoki własnym ciałem jakby osłaniał przed Ziemnym własne obiecujące dziecko. Czysto hipotetyczne rzecz jasna. – Nie dotykaj poduszek, niezwykle się starałem by zachować na nich wszelkie zabrudzenia i ślady. Mogą się okazać bezcenne w procesie określania pochodzenia napastników. – Zabezpieczywszy życie swoich cennych poszlak zajął się w końcu Fiołkiem na dobre.
Przynajmniej tak sądził- płynnie przerwał swój wywód widząc że Darowi się zebrało. Doskonale wiedział jak drażliwy był dla niego temat szacunku wobec Uzdrowicieli, co z resztą doskonale rozumiał. Dlatego też sposób w jaki skwitował to jego wężowy „towarzysz myśli” wywołał u Wodnego krótkie warknięcie, które zastąpiło urwany gest kiwnięcia łbem. – Nie rzucam się na pacjentów jak wężowy na świetliste kule, bez obaw. – Jakkolwiek pozostawał zgodny ze swoim Mistrzem, nie wykluczało to reakcji na prztyczek poprzez wspomnienie elementarnej wady w badawczych nawykach Daru. Wtedy, nad Rumowiskiem Proroków, wężowy wpakował do kuli swoją maddarę jakby to był jego ulubiony obiekt leczeń- to jest Gorycz- a nie magiczna struktura o nieznanej naturze.
– Mając do czynienia z mniej groźnymi ranami staram się minimalizować zioła dla nabrania wprawy, ale przy cięższych przypadkach jeszcze tego nie czynię. Jak sam zauważyłeś nie mam na to jeszcze doświadczenia. – Pewnych kwestii się nie przeskoczy, żaden umysł nie osiągnie perfekcji bez praktyki. Szczęśliwie utrzymywanie regularnych spotkań dwójki racjonalistów-wizjonerów poza wymianą idei miało też tą istotną cechę, że ułatwiało Remedium włączanie we własną metodykę leczeń również praktyki Daru. I choć nie obawiał się wchodzić z Mistrzem w dyskurs, wybitnie często okazywało się że podążali tymi samymi ścieżkami.
Obrzucił krytycznym spojrzeniem swoje serduszko spoczywające na wyciągniętej łapie, ów mięśniowy flaczek bowiem faktycznie nie prezentował się dobrze z tymi wszystkimi oznakami zużycia, braku szacunku ze strony dawnego właściciela i jego zabójcy. – Ty to wiesz z powodu warstw złogów odłożonych w większych arteriach. Z mojej perspektywy wiek jest dobrze wyczuwalny przez stan zbyt mało elastycznych żył; serce jest też nieco przerośnięte, ściany pogrubione a pojemność komór zmniejszona, więc krew była tłoczona w większej ściśliwości niż naturalna. W ogólności widać kompletną niechęć wobec diety rybnej. – Po skończonej regeneracji przyjrzał się reakcji Mistrza i sam ocenił narząd. Niby wykonał zadanie ale… zregenerowanie w czyjejś piersi samego serca cofniętego w czasie miałoby wiele przykrych konsekwencji. Reszta organizmu nie byłaby zdolna poradzić sobie z tą niepasującą doń młodzieńczością i w „wyleczonym” puchłby coraz większy zbiór powikłań. Reasumując to była nieprzemyślana regeneracja, poprzez to jednak regeneracja kształcąca.
Wzruszył skrzydłami na kolejne pytanie. – Do jedenastego księżyca życia źródło pracuje intensywnie podczas wzrostu, co w zasadzie wyklucza ryzyko chorób. Do dwudziestego drugiego księżyca leczenia są najprostsze, dalej trzydzieści i dziewięć, następnie modelowy przedział 40 do 55, wreszcie kolejno 77, 95 i aż do 105, przynajmniej dopóki mówimy o typowym organizmie smoka.
Podał łeb w lewo widząc kopię Daru. W teorii wystarczyłoby normalne leczenie, lecz po co marnować zioła, jeśli można sobie pracę utrudnić… zarazem sprawdzając swoją znajomość ziół. I nie chodziło tutaj o zwykłe zielarstwo- Remedium chciał sprawdzić, sam dla siebie, na ile faktycznie rozumie jaki wpływ ma dane zioło na organizm smoka. Tak, w przypadku fantomów Mistrza znajomość magii precyzji jaką sam dysponował powinna być wystarczająca do tego celu.
Zbadał najpierw dokładnie chorą tkankę. Ucisnął ranę, sprawdził barwę mięsa i kruche łuski wokół rozszarpania objętego ropiennym powikłaniem. – To jest tak stare, że po organizmie krążyłoby wiele toksyn i zepsucia pochodzących z ropienia. Wolałbym użyć muchomora, ale skoro odwzorowanie organizmu zamyka się do łapy, to zostanę przy nawłoci. – Tak więc przed nim czekało najtrudniejsze i najciekawsze zarazem. Wyobraził sobie blok suchej gleby bielicowej, jakby wyciętej wprost z suchej polany. Dobrze nasłoneczniona ziemia pokryła się trawami i mniej wartościowym zielskiem, między którym zaczęły kiełkować dwa młode złotniki (nawłocie). Lód odtwarzał powoli w myślach cykl ich wzrostu, kontrolując przyrastanie łodyżek aż stały się łodygami, rozwój kolejnych listków, pojawienie się podziemnego kłącza, wreszcie zachęcał nawłociowe zlepki myśli do pobierania innych zlepków będących ideą gleby i jej substancji. Tak minął pełny dwuletni cykl aż następnej Pory Ciepłej pojawiły się kwiatostany. W żółtopłatne gniazdka wleciał trzmiel, dwie pszczele robotnice również intensywnie eksplorowały miododajne kwiaty, wymieniając pyłek pomiędzy dwiema roślinami. Remedium kontrolował ich rozwój i dojrzewanie jakby kontrolował ciało pacjenta, zachęcając nawłocie do obdarzenia go jak najcenniejszym surowcem leczniczym. Teraz miał bowiem do czynienia z doskonałymi, dojrzałymi okazami. Listki były doskonale odżywione, ich miąższ wypełniony dobroczynnymi sokami. Wybrawszy jedną z roślinek skupił się na najdrobniejszym jej aspekcie, czyniąc najprawdziwszym każde włókno i każde czerwonawe przebarwienie łodygi, każdy nerw i obrzmiałe, że nieomal widoczne komórki liści. Wyciągnął łapę w przestrzeń, umieszczając jednocześnie swe dzieło w prawdziwym, skutym chłodem świecie. Fioletowe szpony otarły się o drobny meszek gęsto pokrywający łodygę i Lód zebrał ze swej wyimaginowanej nawłoci dwie dawki najlepszych liści.
Reszta rośliny odeszła w niebyt, pozostawiając tylko listki wygniatane w łapie aż do uronienia wilgoci z miąższu. Remedium przemył dokładnie ranę, po czym pieczołowicie obłożył ropień okładem. Kolejny fragment oderwany z całunu ubezpieczył ranę i pozwolił wyimaginowanemu zielu dezynfekować i odciągać równie nieprawdziwą wydzielinę. Lód w tym czasie stał w bezruchu i skupiał się z całej mocy na podtrzymywaniu leczniczej wizji.
Uznawszy, że okład działał dostatecznie długo, Uzdrowiciel odciął wreszcie dopływ swojej magii. Teraz przed jego źródłem stało inne zadanie, gdy poczęło wrastać w chorą tkankę. Przerósł przez cały rejon łapy i zaczął usuwać takimi kanałami wszelkie zepsucie z ciała, kierując je ku rozcięciu. To był najdłuższy i najistotniejszy etap całego tego procesu, gdyż miał wycofać faktyczne szkody poczynione w organizmie nie-Daru przez zaniedbaną ranę. Organizm Ziemnego nie był już najmłodszy, więc ze względu na średni wiek wymagał jednego silniejszego pulsu by nadążał za wolą Wodnego. Sumiennie dozowane strumienie energii mogły ucichnąć, zastąpione przez kolejne. Teraz należało usunąć opuchliznę i ukoić rozognione nerwy. Ciąg impulsów sprawdził ich funkcjonowanie, w razie potrzeby niszcząc i zastępując źle funkcjonujące odcinki unerwienia nowymi. Podobnie trwale obrzmieć mogły naczynia krwionośne- te również czekała śmierć i wymiana. Samo zniszczenie w stawie nie było na szczęście głębokie i więzadła ucierpiały mechanicznie tylko nieznacznie, kość i chrząstki po oczyszczeniu również miały się dobrze. Lód wyplótł więc ponownie więzadła opierając się na niezniszczonych egzemplarzach, by nieumyślnie nie odtworzyć historii z regeneracją serca. Tym razem wszystkie tkanki, które pobudzał do odrastania miały mieć nie tylko zgodną z resztą ciała strukturę, lecz również nie być pozbawionymi cech wieku posiadacza.
Przejechał łapą po zdrowym już ciele i westchnął widząc nowego fantoma. Raz, że dziwnie było oglądać samego siebie; dwa, że jaskra na „jego” ciele budziła niemiłe skojarzenia ze Smokiem; trzy, że Uzdrowicielowi Wody właśnie skończyła się herbata. Dopił resztki z czarki i potarł ciepłym naczynkiem kostną bródkę. Za półprzymkniętymi ślepiami właśnie rodził się żywokost. Egzemplarz któremu dane było ujrzeć światło prawdziwego dnia miał typowo bagienny pokrój. Zaraz też pozostały z niego same korzenie, które w przyspieszonym tempie obeschły do właściwej formy surowca zielarskiego. Remedium włożył podtrzymywany twór do granitowej misy z wodą, nakrył bulgocący powoli wywar i poprawił ognisko, by ożyło świeżym ciepłem. Sam stał ciągle tuż obok, zaabsorbowany utrzymywaniem prawdziwości wodnego wyciągu z nieprawdziwego żywokostu, w zamian za swój wysiłek chłonąc ciepło od ogniska. Rzecz nie była łatwa, lecz niezwykle kształcąca. Lód prawdziwie zaczynał rozumieć, na jakich mechanizmach opiera się lecznicze działanie roślin. Wyskrobał w pamięci, by w wolnej chwili spróbować takiego przywoływania na pozostałych ziołach. Wreszcie napar zgęstniał a po schłodzeniu (co porą Białych Ziem nie wymagało wielkiego nakładu pracy) mógł zostać zakroplony do chorych ślepi pseudo-Kobalta, oczywiście zawczasu dokładnie przemytych przegotowaną, chłodną wodą.
Oko smocze było złożonym narządem a jaskra nie była łatwą chorobą- ani dla pacjenta ani dla medyka. Remedium ułożył łapę na szerokim czole Lodu i wniknął weń maddarą. Najpierw epicentrum choroby, dopiero później naprawi się zgliszcza peryferyjnych problemów. Żeby wyleczyć tak zaawansowaną jaskrę należało obniżyć ciśnienie w gałce ocznej i zaleczyć zniszczony nerw wzrokowy oraz siatkówkę umieszczoną z tyłu. Owszem, Kobalt rozbierał już smocze oko celem dokładnego przebadania, nawet całą grupę napastników pełną smoczych oczu. Nie umniejszało to oczywiście złożoności stojącego przed nim problemu. Wyszukał pierwotną przyczynę naruszonej równowagi narządu. Ciecz ją wypełniająca musiała mieć zaburzony odpływ i zaraz okazało się, w czym tkwił problem. Sam kanał był w pełni sprawny, lecz układ żył odbierających nadmiar cieczy popadł w marazm przez jakieś niepojęte splątanie. Czyżby błędnie się rozwinął? Lód otworzył własne ślepia i spojrzał na swojego Mistrza. – Dzięki. Teraz nie opędzę się od chronicznych rozważań o swoich wadach biologicznych. – Mruknięcie nawet nie zdążyło do końca opuścić jego pyska a maddara już przesuwała, przycinała i pobudzała do wzrostu sieć żyłek. Tam zbyt mało, gdzieś indziej zbyt wiele, w jednym ze ślepi w ogóle powstał mikroskopijny supełek. Powoli, spokojnie, dokładnie i z rozmysłem, gdyż tego wymagał precyzyjny układ wzroku.
Przez naprawione żyłki od razu zaczął odpływać nadmiar cieczy. Pora na nerw wzrokowy i siatkówkę, która przyjmowała światło. Ta druga paradoksalnie była prostsza w odbudowie, gdyż można było wzorować się na zdrowych obszarach. Sam nerw dla odmiany wymagał skrupulatności w odtwarzaniu jego włókniny, gdyż dosłownie jedno odmiennie poprowadzone połączenie mogło całkowicie odmienić postrzegany przez pacjenta obraz. Po dłuższej chwili, podczas której Lód zastygł w absolutnym bezruchu, łapa Uzdrowiciela opadła z falsyfikatu jego łba. Nie omieszkał oczywiście wcześniej wyciszyć bóle spowodowane jaskrą oraz odciągnąć i pobudzić wchłonięcie opuchlizny z oczu. – Kiwnij łbem, jeśli widzisz nawłoć i tasznika poprawnie oraz zgadza się barwa ciała Lothrica. – Iluzja dysponowała nieprawdziwymi wspomnieniami, ale Dar powinien być w stanie podsunąć jej swoją wiedzę o ziołach i o radośnie płomienistym muflonie celem weryfikacji wzroku leczonego. Jeśli barwy się zgadzały, to sprawa była rozwiązana. W przeciwnym razie Remedium musiał się zagłębić w sploty nerwu wzrokowego i wyszukać wszelkie niezgodności.
– Dziękuję Ci. Hmm, dopóki pamiętam: proszę. Układ skrętny o który mnie ostatnio prosiłeś. Aż mnie boli że nie mogę odwiedzić Twojej groty i samemu obejrzeć co takiego konstruujesz, że aż wykonanie części aparatury zrzuciłeś na mnie. – Nagle pysk zwykle odznaczony dziwną mieszaniną chłodnego zamyślenia i powagi podszytej rozbawieniem przeszył paroksyzm bólu. Obiecałeś sobie, że odpuścisz. Z drugiej strony… jeśli nie Dar to kto inny? – Pamiętasz może nasze pierwsze spotkanie na Torfowisku? Zanim podniosłeś wzrok na Lonusso ze mną na ramieniu, coś Cię wtedy gryzło. – Lód podszedł do skalnej ściany i zaczął coś nań skrobać zwrócony bokiem do wężowego. Przed odkryciem śladów Giganta znał swoją matkę jako Kwitnący Krzew, Łowczynię a nie Szablę Kniei, Przywódcę. Co zaś mogło wywołać tak silny żal emocjonalny u Daru jak wtedy, jeśli nie… – Twoja matka, prawda? Jakieś szuranie szponami podczas ceremonii zmiany przywództwa? Przepraszam. – Uderzył łapą w skałę przed sobą i zaprzestał bezcelowego wodzenia wzrokiem po fakturze kamienia, obróciwszy łeb ku wężowemu. Twardy szpon mimochodem zaczął drążyć skałę cichym skrobaniem. – Po prostu… niedawno odszedł Wędrowiec i… to nie tak, że się tego nie spodziewałem. Chodzi raczej o okoliczności. Mogę? – Na Darze spoczęło miękkie nagle spojrzenie a Remedium podsunął ku niemu mentalną kapsułkę faktów, doskonale wyabstrahowanych ze wspomnień Słonecznego Zakątka. Nawet bez tego historia była co najmniej uderzająca, miotanie się myśli Lodu nie było w niej potrzebne: zdeformowana Hexaris, łatwość z jaką stanęło jej serce tuż po wykluciu; przerażenie Nurta a później jego ostateczne załamanie; wreszcie krzywda jaką zadało to starszemu Złotołuskiemu i finalny zachód Słońca. Wspomnienie jak tulił się do Ojca urywało się by Dar nie musiał doświadczyć… tamtego. Wspomnienie jak wędrował z odchodzącym Wędrowcem, uczucie przeżywania drugiego życia- to było zbyt intymne i zbyt szkodliwe, by pozwolić Uzdrowicielowi dotknąć się doń. Poza tym później była tabliczka Graghess, która nie była już kompletnie sprawą nawet dla Ziemnego.
Jeśli tylko Dar powrócił z tego wspomnienia, mógł dostrzec Remedium z czołem opartym o oblodzoną skałę. Łuski cicho chrzęściły o skałę i pas grzywy, gdy całe ciało niebieskołuskiego drżało w powstrzymywanym wykwicie żalu. Poniekąd Kobalt cieszył się z tej swojej reakcji, bowiem oznaczała ona ze nie utracił tego, co Przyjaciel w nim zbudował. Skrobanie pazurem wciąż nie ustawało. – Wiesz, odliczałem do jego końca odkąd miałem 3 księżyce: osiemnaście, siedemnaście… – Nawet syknięcia ledwo przechodziły mu przez gardło. – Ale nie spodziewałem się, że „zero” może być aż tak bolesne. W większości innych okoliczności już by mną to nie wstrząsnęło ale wtedy… Darze, wyobraź sobie coś takiego u siebie w grocie. Z udziałem Twojej matki i kogo sobie tylko zażyczysz. – Z piersi wyrwał mu się straceńczy chichot a krzywy uśmiech wypełzł na pysk. Złote ślepie łypnęło na Ziemnego spod ściany. – Teraz mam pod swoją opieką dwójkę piskląt Szlachetnego. I naprawdę ciesz się, że Kaskada nie wcisnęła ci w łapy jaj. Przynajmniej mam Valisskę do pomocy, która ma doświadczenie w pacyfikacji piskląt. – Spojrzał na bazgroły które dziergał na skale. Przed nim wisiały utrwalone głęboko runy Wędrówka Słońca. Nakrył je szybko łapą. – Domyślam się, co byś mi powiedział gdybym rozpuścił się tak w innych okolicznościach, ale teraz widzisz fakty. Musiałem zrezygnować z uratowania dobrego smoka dla kalekiego pisklaka i to tylko ze względu na głupotę Szlachetnego, której nie mogłem powstrzymać. Poderżnął sobie gardło a jeszcze odebrało mi to szansę na przeżycie ostatnich chwil z Przyjacielem, który odchodził we krwi własnego brata.
Żal wylewał się i spływał ciężko po trupach owiniętych w materiały. – Gdybym miał pewność że do niego dołączę, nie wahałbym się odejść nawet teraz. – Czy to było prawdziwe? Sam nie wiedział.
W końcu sięgnął do swojej torby leżącej tuż obok i wyciągnął z niej duży rulon skóry łosia. – Wybacz, że mnie napadło. Mogłem się powstrzymać, ale z jakichś przyczyn… po prostu musiałem się podzielić z kimś kto ma szansę mnie właściwie ocenić. Wtedy otaczali mnie jedynie umierający, pisklę i mantykora-żałobnik. Obejrzyj sobie tą skórę. To jest mój pomysł, który krążył mi po łbie już jako pisklęciu: doskonały model smoczych tkanek utrwalony w skórze. Tylko ostrożnie, bo to jest zdjęte z Wędrówki. Jedyny jak dotąd pełny szkic smoka, jaki zrobiłem. – Skóra wyglądała jak niesamowicie dokładna skamielina. Zagłębiając się w nią maddarą można było wyczuć i obejrzeć dokładnie odwzorowane smocze tkanki. Dla wygody na licu wypalony był również rzut całego ciała, którego nasycenie świadczyło o gęstości. Dzięki temu można było obejrzeć kościec i chrząstki.
Remedium spojrzał wzdłuż ściany o którą wciąż opierał łeb tylko po to, by zdać sobie sprawę z dwóch połyskliwych linii które spłynęły z jego pyska, drążąc zmarzlinę. Pokręcił łbem z niedowierzaniem. Dlaczego we wszystkim praktycznie utrzymywał nerwy na wodzy, lecz w kwestii Przyjaciela musiał być tak bezradny, by aż puściły mu łzy? Teraz, kiedy myślał że to za nim, że poskromił ten ostatni bastion uczuć? Zerknął na swoją torbę. Ach, jeszcze Suru, no tak. I jego reakcja na świadomość, że Smok miał zamiar zabić Dara. I przy tym wszystkim on miał siebie naprawdę za chłodnego analityka? Choć w sumie... to jest może różnica pomiędzy chłodnym a bezdusznym?
: 01 cze 2019, 20:46
autor: Skryta Łuska
Nie można było wybrać bardziej depresyjnego miejsca na naukę. Skowronek jednak wcale nie postrzegała Doliny Rozpaczy tak źle. Lubiła dźwięk wiatru. Kojarzył jej się z niczym niezmąconym spokojem, gdy wszyscy szukają schronienia przed wichurą. Było to też miejsce odludne, a o nie na terenach wspólnych nie było łatwo. Z tego też powodu smoczyca oczekiwała na przybycie Dzikiej Gwiazdy. Wilk kręcił się gdzieś w oddali, zajęty swoimi sprawami. Ona za to przysiadła w cieniu, oczekując w milczeniu na matkę Garruka. Fakt łączących ich więzi krwi może i by nie wystarczył, by Skowronek darzyła ją zaufaniem, lecz kiedyś w przeszłości dojrzała w niej cechy, jakie posiadała Eliana, co ostatecznie dowodziło, że Dzika należy do tych bardziej godnych zaufania smoków.
: 01 cze 2019, 22:43
autor: Dzika Gwiazda
Dziką nieco zaskoczyła wiadomość od Skrytej. Ostatni raz widziała tę smoczycę, kiedy tereny Cienia były jeszcze otwarte, a ona sama o jakiś milion księżyców młodsza. Nigdy nie odmawiała chętnym nauk, dlatego dość szybko zebrała stare kości z jaskini, zostawiając w niej Azurę. Słoneczna pogoda nie służyła cienistej. Zielonołuska dotarła do Doliny Rozpaczy i wylądowała zgrabnie niedaleko adeptki.
– Ciepłego dnia, Skryta. Ufam, żeś zdrowa. – zagadnęła miło, uśmiechając się przyjaźnie, a potem przysiadła na zadku, dając smoczycy chwilę na odpowiedź. – Zakładam, że podstawy znasz, ale chciałabym zobaczyć jak śledzisz. – powiedziała, a po chwili Skryta mogła poczuć wibracje maddary. Prawa łapa Dzika spłynęła stadkiem złotych iskier, a przed smoczycami zmaterializowała się grubawa alpaka. Zatupała kopytkami, zatrzęsła brzuchem i hyc! Czmychnęła pomiędzy skały i pojedyncze, suche krzaki jakie pokrywały Dolinę Rozpaczy. Zostawiła za sobą trop w czarnej ziemi, zaskakująco płytki jak na zwierzę o takiej masie. A może celowo płytki? Odciski kopy można było dość łatwo dostrzec niedaleko, pod jednym z krzaków.
: 02 cze 2019, 12:46
autor: Skryta Łuska
Nie spodziewała się, że tak szybko ujrzy Dziką na umówionym miejscu. Posłała jej uśmiech, robiąc spore postępy w komunikacji. Poza tym jej nauczycielka odznaczała się podejściem do życia, które nastawiało beżową samicę pozytywnie do życia. – Również miłego. – Zaczęła i przytaknęła głową. Podobało jej się przejście do rzeczy. Nie musiała wysilać się z wymyśleniem jakichś tematów do rozmowy. Mogła od razu skupić się na czekającym ją zadaniu.
Zaskoczyło ją stanięcie pyskiem w pysk z alpaką. Ruchy zwierzyny pobudziły zagrzebany głęboko instynkt łowiecki, dodatkowo motywując adeptkę. Wiedziała, że taką alpaką się nie naje, ale same efekty wizualne robiły swoje.
Podniosła się, przybierając pozycję wygodną do śledzenia. Nieco ugięła łapy, złożyła skrzydła i ustawiła ogon jako przedłużenie kręgosłupa. Pysk wysunęła przed siebie i nieco obniżyła, by do jej nozdrzy z łatwością dolatywały istotne wonie. Ruszyła za śladem, kierując się zarówno zapachem alpaki, jak i śladami widocznymi pod krzakiem. Powietrze przesycone było wonią potencjalnej ofiary, dlatego smoczyca nie obniżała pyska do samej ziemi. Zapach nie zdążyłby całkowicie opaść. Szła ostrożnie, koncentrując się na kierunku, w którym woń wydawała się świeższa. W połączeniu z odciskami kopyt były to precyzyjne znaki. Co stanie się potem? Samica była przygotowana na różne sztuczki, dlatego posuwała się do przodu, pilnując, by nie zgubić tropu, gdyby nagle zniknął, co świadczyłoby że musi sprawdzić ślad również na boki, czy zwierzyna nagle nie skręciła. I znów w ten sposób sprawdzała nie tylko zapach, lecz zerkała również na odciski. Przysłuchiwała się też uważnie, czy nie usłyszy, gdzie aktualnie znajduje się alpaka lub też gdzie się właśnie udaje. Miała na uwadze wiatr, który mógł nagle zawiać i zniekształcić położenie zapachu. Na szczęście wiatr nie miał wpływu na ślady.
: 03 cze 2019, 17:21
autor: Dzika Gwiazda
Dzika szła niedaleko cienistej smoczycy, to znikając to pojawiając się pomiędzy różnymi przeszkodami. Chodu starej smoczycy niemal nie było słychać, chociaż nie wyglądało by wkładała w to jakiś specjalny wysiłek. W milczeniu obserwowała jak Skryta śledzi widmową alpakę, pozwalając uczennicy skupić się na zadaniu.
A trop, z początku dość wyraźny zaczął się rozmywać, a w zasadzie zmieniać. W pewnym momencie dotarły do krawędzi Doliny Rozpaczy, którą pokrywała sięgająca smoczej łydki trawa i wysokie krzewy. Nie było tam fragmentów miękkiej ziemi, w której zwierzyna mogłaby zostawić odciski i pierwotny trop po prostu się urwał. Rozglądająca się uważnie Skryta mogła jednak dostrzec, że w niektórych miejscach trawa jest przygryziona, a jej źdźbła krótsze, zaś niektóre gałązki krzewów są przygryzione lub odchylone w kierunku innym niż reszta. W tych miejscach unosił się delikatny zapach mokrego futra. Podążanie tymi tropami było znacznie trudniejsze niż odciskami, wymagało skupienia i odpowiedniej uwagi, znacznie łatwiej było je przeoczyć. Po chwili wędrówki ślady zaczynały się komplikować: nie wiodły prosto, ale zaczynały kluczyć i w pewnym momencie smoczyca zorientowała się, że kręci się w kółko. Z lewej strony, od Doliny Rozpaczy dochodził cichy szum wody, niewielkiego strumienia, zaś z prawej cienista miała gęsty zagajnik, pełen niewysokich drzewek i gęstych krzaków, w którym trudno było się poruszać. Co teraz? W którą stronę podąży? Tropy nie wskazywały wyraźnie na żadne z tych miejsc, nie mogła też wychwycić żadnych dodatkowych wskazówek: wokół słychać było jedynie szum wody, a do nozdrzy napływało jedynie suche, ciepłe powietrze. Złota Twarz grzała mocno w grzbiet.
: 03 cze 2019, 19:18
autor: Skryta Łuska
Zadanie robiło się coraz trudniejsze. Samica kątem kota dostrzegała krótkie momenty pojawienia się nauczycielki między przeszkodami i było to jedyne, co potwierdzało, że jest obserwowana. Wiedziała, że tak jest, lecz te krótkie zerknięcia pchały ją do jeszcze większych starań.
Zawahała się, oceniając sytuację. Wszystko wskazywało na to, że alpaka kręciła się po aktualnym terenie, podskubując trawę i co chwilę zmieniając swoje położenie. Dodatkowo nad połamanymi gałązkami unosiła się woń mokrej sierści, co podpowiedziało Skrytej, że alpaka wcześniej przedzierała się przez szumiący strumień. Bo jak inaczej byłaby taka wilgotna? Samica ufała, że Dzika Gwiazda wymyśliła logiczne i prawdopodobne rozwiązanie.
Gdzie mogło podążyć zwierzę? Smoczyca uniosła wyżej łeb, rozglądając się wokół. Tym razem jej wzrok miał objąć większy obszar, wyszukując sylwetki jej celu, jaki widziała przez chwilę na początku. Obróciła się przy tym w taki sposób, by również sprawdzić teren za nią. Nastawiła czujnie uszy i w pełnej ciszy zaczęła przeszukiwać teren. Sunąc wzrokiem po ziemi sprawdzała obecność połamanych gałązek czy kępek futra. Szła jakby przed siebie, pasem traw między strumieniem a zagajnikiem, jednak nieco zmieniała kierunek na boki, by sprawdzić większy obszar. Jeśli teren ten okazałby się całkowicie pozbawiony jakichkolwiek śladów zwierzyny, nawet zapachu unoszącego się w powietrzu czy przy ziemi, ona zawróciłaby idąc w kierunku przeciwnym. W ten sposób zamierzała sprawdzać możliwie jak największy teren aż znajdzie bardziej przydatną wskazówkę. Może alpaka schroniła się w zagajniku przed upałem? W tym celu smoczyca jakiś czas szła wzdłuż granicy drzew, szukając tam jakichś znaków. Był gęsty, więc przedzieranie się przez niego ciężko byłoby ukryć. A może powróciła jednak do tego strumienia? Jeśli nie odnalazła tropu wcześniej, ruszyłaby ku strumieniowi, tam przeszukując wszystko. Czy była to dobra strategia? Nie miała pojęcia, lecz co innego można było zrobić w tak pogmatwanej sytuacji? Trzeba również dodać, że starała się zbyt długo nie upierać przy jednym kierunku, lecz sprawdzać różne obszary zanim ofiara zdąży zupełnie się oddalić.
: 08 cze 2019, 17:58
autor: Dzika Gwiazda
Dzika przysiadła sobie obserwując poczynania Skrytej, kręcącej się to tu, to tam i poszukującej kolejnych tropów. Cały zadanie polegało zaś na tym, by adeptka poradziła sobie w momencie kiedy tropy zanikają lub stają się na tyle słabe by trudno było stwierdzić w jakim konkretnym kierunku wiodą. Ponieważ Dzika była paskudną staruchą, lubiła sprawdzać jak jej uczniowie radzą sobie w trudnych sytuacjach, testując ich kreatywność. Dzięki temu mogła też dostosować swoją naukę do poziomu ucznia: niektórzy potrzebowali tłumaczenia od postawi, inni zaś łapali wszystko w lot.
Skryta, mimo początkowej dezorientacji, poradziła sobie całkiem nieźle. Początkowo nie znalazła żadnych wartościowych tropów, ale kiedy zdecydowała się iść w stronę strumienia, zauważyła niewielki kępki futra. Podążając za nimi mogła dostrzec obrócony do niej grubawy tył alpaki, która właśnie nachylała się by upić nieco wody.
Stara łowczyni stanęła obok adeptki, uśmiechając się lekko.
– Nawet jeśli zgubisz trop lub zacznie się on rozmywać, możesz zawsze spróbować szczęścia i założyć gdzie mogła podążyć ofiara. Jest gorąco, spora więc szansa że zwierzyna często będzie kierować się do wodopojów, żeby ugasić pragnienie. Pożywienie jest łatwo dostępne, więc nie miała po co leźć do zagajnika, w którym jeszcze trudno poruszać się z takim brzuchem. – zielonołuska zachichotała. – W zimie jest odwrotnie, większość po prostu liże śnieg, więc wodopoje są puste. Pożywienie jest trudno dostępne, więc będą kierować się tam, gdzie śniegu jest mniej – w lasy i na bagna. – wyjaśniła. – Większość smoków szuka głównie bezpośrednich i bardzo wyraźnych tropów. Ślady kopyt i łap, odchody, zapach. Kiedy nie mogą ich znaleźć rezygnują, pomijając to co może im dać jeszcze więcej wskazówek: otoczenie. Zdeptana trawa, przygryziona zielenina, zarysowana kora, rozorana ziemia, połamane gałązki. To dzieje się dlatego, że przechodziło tamtędy coś wartego zjedzenia, więc nawet jeśli tropy znikną jakby ten grubasek nagle dostał skrzydeł – kiwnęła głową w stronę widmowej alpaki. – To zawsze zostawi inne ślady swojej bytności. To szybsza metoda niż szukanie od początku nowego tropu. – opowiedziała, po czym spojrzała na cienistą. – Każden jeden umie śledzić jak Złota Twarz grzeje w grzbiet i na niebie nie ma ani jednej chmurki. Czasami jednak musisz polować, a warunki nie są... dogodne. – Dzika podniosła zieloną łapę i pstryknęła palcami, krzesząc snop złotych iskier. Nagle nad głowy obu smoczyc nadpłynęły ciemne chmury i po chwili lunęło jak z cebra. Strugi deszczu ograniczały widoczność, szum zagłuszał dźwięki, zaś do nozdrzy napływał jedynie zapach mokrej ziemi. Podłoże pod ich łapami zamieniło się w śliską breję, nie było najmniejszej nawet szansy, by jakikolwiek trop przetrwał w tej nawałnicy. Po okolicy rozszedł się ogłuszający grzmot, zaś spłoszona alpaka pomknęła dalej, znikając za pobliskimi krzakami. Z tej odległości Skryta mogła dostrzec, że uciekający na północ grubasek zostawił za sobą połamaną gałązkę. To niewiele, ale zawsze jakiś początek. Rozglądając się dookoła, cienista mogła też zauważyć, że drzewa dookoła nic nie poruszają się jak zwykle podczas takiej nawałnicy co oznaczało, że Dzika wyczarowała na potrzeby szkolenia niewielki, burzowy okrąg. Rogata łowczyni uśmiechała się pogodnie, mimo spływającej po niej wody. – Do roboty! – powiedziała, przekrzykując szum deszczu.
: 10 cze 2019, 19:12
autor: Skryta Łuska
Wysłuchała z uwagą nauczycielki, która pojawiła się obok niej. Były to przydatne rady. Samica starannie zapisywała je sobie w pamięci, by pomogły jej poradzić sobie z przeciwnościami losu podczas łowów. Wyczuła, co się będzie święcić wraz z ostatnimi słowami Dzikiej. Kolejne, ekscytujące zadanie! Co prawda Skowronek nie okazywała entuzjazmu, ale też nie była zniechęcona, mimo zmęczenia. Posłała nauczycielce lekko rozbawiony uśmiech, zaraz zastąpiony skupieniem, gdy warunki pogodowe zaczęły się zmieniać wokół nich...
Futrzak, zaraz wyglądający jak mokra kura, w pierwszej chwili się przygarbił. Zimna woda obmywała jej wychudzone ciało. Było jej zwyczajnie zimno. Co jednak poradzić, praca to praca. Nawet taka praca nad sobą. Pomimo uczucia nieprzyjemnego chłodu przybrała pozycję śledzącą, mocno przyciskając skrzydła do ciała, by choć trochę się ogrzać. Ruszyła, próbując dojrzeć cokolwiek... Nie robiła sobie nawet nadziei na ślady, czując pod łapami okropne błoto, które zaraz oblepiło jej długą sierść. Mogła polegać na jedynym znaku, który dojrzała – połamaną gałązkę. Podeszłą do niej, przedzierając się przez wiatr. Wytężyła wzrok, obiegając nim uważnie teren w kierunku, w którym uciekała alpaka wraz z zapasem na boki, w razie gdyby ta mocno zmieniła kierunek ucieczki. Wypatrywała kolejnej takiej ułamanej gałązki lub śladów przedarcia się przez zarośla... Może kłębka sierści, który wleciał w jakiś zakątek niepozwalający wiatrowi zwiać go dalej... Właściwie to... cokolwiek. Myślała intensywnie, gdzie też mogła w taką pogodę uciec alpaka. Przypatrywała się otoczeniu, oceniając, gdzie znajdować by się mogło schronienie zwierzęcia. Poruszała się naprzód w kierunku wytyczonym wcześniej przez uciekinierkę!
: 12 cze 2019, 21:47
autor: Dzika Gwiazda
Deszcz lał niemiłosiernie i już po krótkiej chwili ze Skrytej spływały strugi wody, zaś sama smoczyca zaczęła odczuwać ciężar przemoczonego do suchego włosa futra. Trudno było jej iść, bo łapy zapadały się po kostki w błocie, a jeden nieostrożny krok oznaczał wylądowanie pyskiem lub bokiem w brązowej brei. Dzika trzymała się niedaleko, a gdy z jej obu przednich łap spływały co chwilę snopy złotych iskier manifestując przepływ maddary.
Mimo niesprzyjających warunków adeptka radziła sobie całkiem nieźle: podchodząc do gałązki zauważyła nieco dalej przed sobą kolejną, a nieco dalej kępkę suchych, połamanych traw. Tropy były rozmieszczone nierównomiernie od siebie, niektóre dalej, niektóre bliżej, ale smoczyca zaczęła dostrzegać pewny wzór: części otoczenia uszkodzone przez zwierzynę wyglądały odrobinę inaczej. Była to bardzo drobna różnica, niemalże nieznaczna. Gdy trąciła nosem jedną z gałązek mogła nawet przez moment wyczuć bardzo słabą woń mokrego futra. Po kilku dłuższych chwilach takiego spaceru aura diametralnie się zmieniła, niestety nie na lepszą...
W pewnym momencie, gdy Skryta badała jeden z tropów, wiatr zadął potężnie, a w pysk smoczycy uderzyły płatki śniegu. W ciągu kilku chwil deszcz został zastąpiony śnieżycą tak gęstą, że szarofutra nie mogła nawet dojrzeć otoczenia po za wyczarowanym przez Dziką kręgiem. Gdy rozejrzy się dookoła w pierwszej chwili zapewne nie zauważy nic. Kiedy jednak przyjrzy się uważniej, powinna dostrzec, że pod jednym z drzew śnieg układał się jakoś dziwnie, w niewielki górki, zaś na pniu widniały jasne ślady, jakby ktoś oberwał fragmenty kory.
Dzika jedynie spoglądała na uczennicę, uśmiechając się lekko. Przymykała lekko ślepia, żeby nie padał do nich śnieg, zaś prawa łapa pokrywała się co i rusz złotymi iskrami.
//po twoim poście raport Śledzenie II c:
: 20 cze 2019, 19:49
autor: Skryta Łuska
Nie było jej łatwo. Na prawdę nie znosiła mieć mokrego futra. Ta woda spływająca po sierści, sprawiająca że ta robi się lepka i zabłocona... Brrr. A mimo to nie poddawała się. Parła na przód, starając się ignorować swój dyskomfort. Jej wysiłki były co jakiś czas nagradzane przez kolejne dostrzeżone gałązki i kępki traw, które świadczyły o tym, że jest na dobrym szlaku. Podeszła do traw, dostrzegając, że unosi się wokół nich woń mokrego futra. To całkowicie utwierdziło ją w przekonaniu, że faktycznie idzie śladem zwierzyny. Już miała nadzieję, że nie potrwa to długo, gdy...
Zmrużyła gwałtownie oczy, chroniąc je przed nieprzyjemnym podmuchem śniegu. No tak, tylko tego brakowało! Jej całkowicie przesiąknięte futro natychmiast zaczęło zamarzać! Sprawiało, że śledzenie stało się jeszcze bardziej nieznośne. Mocniej przycisnęła skrzydła do ciała, próbując się rozgrzać. Mrużąc oczy, parła przed siebie, ostrożnie stawiając kroki zapadające się w śnieg.
Dokąd teraz? Przystanęła, uświadamiając sobie, że jak będzie tak szła na ślepo, to zaraz całkowicie zgubi ślad! O ile już tego nie zrobiła... Rozejrzała się z wahaniem, wytężając wzrok mimo śnieżycy. Węch i słuch na nic jej się tu już nie przydadzą... Jednak oczy przesuwały się w pełnym skupieniu po okolicy, w pewnym momencie zatrzymując się dłużej na jednym drzewie... Intuicyjnie zwróciła uwagę na nieco inaczej ukształtowany śnieg, mając nadzieję, że będą to kształty alpaki. Choć tak pewnie nie było, to zwrócenie uwagi w tym właśnie kierunku było kluczowe. Wzrok smoczych oczu szybko padł też na korę drzewa, która miała na sobie jakby.. jakieś jasne ślady. Ruszyła zaraz w tym kierunku, przyczajona. Zachowywała się cicho, bo nie wiedziała, gdzie dokładnie znajduje się ofiara! Może być na prawdę blisko... Sama skróciła dystans od drzewa na tyle, by być w stanie dojrzeć, że jasne ślady to oderwana kora. Czyli to jednak znak po obiedzie alpaki! Podekscytowana, ale nadal uważna znieruchomiała, bo... z tej odległości mogła dostrzec, że wyróżniające się górki to w rzeczywistości było skryte pod drzewem zwierzę przykryte grubą warstwą padającego śniegu! Najwyraźniej alpaka kierowana przez Dziką Gwiazdę postanowiła, że będzie to odpowiednie miejsce na przeczekanie tragicznej pogody!
Dodatkowo podczas tej lekcji smoczyca nauczyła się przewidywać zachowania swoich potencjalnych ofiar. Nie będzie musiała już polegać jedynie na ślepym podążaniu za zapachem... Jej własny umysł pomoże jej odkryć, gdzie może znajdować się posiłek... Nie mówiąc już o pracy w trudnych warunkach. Obejrzała się wokół, szukając wzrokiem Dzikiej Ziemi. Ponieważ w tych warunkach źle się mówiło, postanowiła wysłać nauczycielce wiadomość mentalną. – Dziękuję za szkolenie. Trzeba przyznać, że masz ciekawe pomysły na treningi – Uśmiechnęła się przy tym z wdzięcznością.
: 28 lip 2019, 8:04
autor: Aconitum
Drgały delikatnie pokryte łuskami nosdrza, łowiąc przenikające obcą ziemię wonie. Stąpały długie przednie łapy, nurzając się w pokrywającej ziemie trawie, strącając zagubione kropelki rosy. Daleko, kilka metrów za przednimi, szły równie długaśne tylne, jeszcze wyraźniej znacząc ślad. Łączyło je ciało długie, pokryte mocną zieloną łuską. Na przodzie prawem natury znajdował się łeb, na którym wcześniej wspomniane nosdrza miały swe miejsce. Niesiony wysoko, wyposażony w ustawione pionowo uszy, łapiące każdy szelest, oraz rozdwojony język chlastający powietrze raz za razem, badający je z pomocą kubków smakowych. Mieniąca się odcieniami zieleni grzywa nie chciała ulec wiatrowi, czy sile przyciągania, stercząc pionowo na podobieństwo irokeza przywdziewanego niekiedy przez ludzkich wojowników. Z szyi zwieszała się prosta, spleciona z traw torba, a granatowe ślepia lustrowały bystro teren. Pysk przybierał wyraz spokojnej zadumy, lecz w głębi tego granatu lśniło też coś na kształt determinacji, nijak do zadumy nie przystającej. Za tylnymi łapami wlókł się długi ogon, szeleszcząc wśród traw – oto on, nowy na tych ziemiach.
Łapy niosły samca pewnie w kierunku wschodnim, aż do miejsca gdzie wyraźna stawała się granica znaczona wonią smoków Ziemi. Przysiadł na skok przed nią, wyginając zbyt długi grzbiet w łuk, po czym odchylił łeb ku górze. Ryknął głośno, przyzywająco. Ciekawe, kogo zbudzi?
Nie przybył tu wszak bez celu. Tam, za niewidoczną, lecz doskonale wyczuwalną granicą woni leżały urodzajne ziemie, niewydeptane tak gęsto smoczymi łapami. Ziemie, na których mógłby znaleźć zioła, owoce i surowce. Przekroczenie tej granicy byłoby w złym tonie; choć niewiele znał się na smoczych zwyczajach, widział to wyraźnie. Nie po to przecież z taką uwagą zaznacza się granice, by obce smoki je przekraczały, czyż nie? I choć marzył mu się dostęp do wszystkich ziem na równi, zdecydował że rozpocznie od rozmowy ze smokami zamieszkującymi te konkretne.
Czekał więc. Czekał na swego przyszłego rozmówcę, kogoś, z kim mógłby dojść do porozumienia w tej sprawie, lub choćby wybadać grunt i dowiedzieć się więcej o tubylcach, poznać imię tego, do którego mógłby skierować swą prośbę.
: 30 lip 2019, 23:14
autor: Kuszenie Diabła
W oddali zabłyszczało migotliwe, złociste światełko. Powiększało się stopniowo, dzieląc na połowę, potem ćwiartkę, w końcu rozpierzchając na tuzin sobie podobnych. Wszystkie wirowały w chaotycznym tańcu niczym ciekawskie duszki. Nieśmiało liżące nieboskłon światło Złotej Twarzy przygaszało je delikatnie, nie odbierając im jeszcze sensu istnienia. Migotliwe twory tak bardzo odwracały uwagę, że dopiero po chwili obserwujący mógł dostrzec kolejny błysk, srebrnobiały. Na zwartej zbroja zdobiącej zgrabne ciało smoczycy tańczyły ogniste refleksy. Jej krok był cichy i niespieszny, każde dotknięcie ziemi łapą jakby dobrze przemyślane.
W pewnym momencie iskry rozpierzchły się i zawirowały nad głową smoczycy, aby zaraz schować się za nią jak przestraszone pisklęta. Dostrzegła go. Wahanie potrwało zaledwie pół uderzenia serca, za chwilę mlecznołuska kontynuowała nieśpieszny chód, ale od teraz bezskrzydłego śledziło spojrzenie mętnych ślepi. Zapewne słyszała ryk, ale nie wyglądała na kogoś kto śpieszył się na niego odpowiadać. Zatrzymała się na długość skoku przed nim, przechylając łeb na bok w ptasiej manierze. Pomimo urodziwego lica roztaczała wokół siebie atmosferę obcości, chociaż nie sposób było stwierdzić co w jej wyglądzie wywołuje takie wrażenie. A może to pierwsze promienie bladego świtu płatały oczom figle?
– Czemu hałasujesz? – Odezwała się, a jej głos, pomimo, że stosunkowo cichy, przeciął ciszę nocy niczym sztylet. Był przyjemny dla ucha, melodyjny, ale lodowato zimny.
Dopiero na terenach wolnych stad spotkała się z rykiem, który nie byłby ujściem rozpaczy, bólu czy agresji. Jej samej nigdy nie zdarzyło się używać tej formy ekspresji. Była zbędna, poza tym narażała na niebezpieczeństwo. Migotliwe iskierki znikły na dobre gdy usiadła, a wokół zapanowały mętne purpury i błękity świtu. Długi ogon wystrzelił w powietrze, aby zaraz opaść obok jej łap. Nie owinął się wokół nich, jakby zdradzając, że smoczyca nie czuła się wystarczająco swobodnie.
: 31 lip 2019, 4:57
autor: Aconitum
Czekał cierpliwie, wierząc że reakcja na jego wezwanie nastąpi. I nie omylił się, co stwierdzić mógł obserwując tańczące światełka, wyczuwając drgania maddary. Ktoś przybył, by z nim pomówić.
Poruszył się, przeciągając lekko, bowiem grzbiet jego miał tendencję do drętwienia. Czekał wciąż, aż spomiędzy światełek wyłoniła się młoda samica o jasnej łusce. Wydawała się... niezadowolona. Nie umiał określić, co dokładnie wywołało w nim to wrażenie, ale spoglądając w jej dziwnie jasne ślepia czuł, że nie powinien tu być. I nie była to raczej irytacja związana z przebudzeniem; samiczka nie wyglądała na zaspaną. Wyglądała na niezadowoloną z samego faktu istnienia Aconitum.
On jednak najmniejszym drgnieniem pyska nie okazał, że to dostrzega. Pochylił łeb z szacunkiem przed młodszą samicą, jednocześnie w myślach stwierdzając, iż te tereny najwyraźniej obfitowały bardziej w samice, niż w samców. A może to one częściej zapuszczały się na łowy, pozwalając samcom bezpiecznie dzierżyć władzę wewnątrz chronionych terenów?
– Witaj. – rzekł miękko, uśmiechając się do samiczki, jakby wcale nie traktowała go z nieprzyjemnym chłodem. – Moje łapy dotknęły tych ziem niedawno, a w sercu tli się ciekawość. Pragnąłem zwrócić na siebie uwagę, ażeby powitać was, mieszkańców tych ziem, jak również zasięgnąć języka. A skoro jużem cię powitał, towarzyszko, czy zechcesz udzielić mi odpowiedzi na dręczące mnie pytania?
Jego uszy wystrzeliły ku przodowi, badawczo, zaś spojrzenie granatowych ślepi zatrzymało się na pysku w wierze, że spłyną z rzeczonego pyska wszelkie potrzebne samcowi odpowiedzi.
: 02 sie 2019, 0:18
autor: Kuszenie Diabła
Odpowiedziała na powitanie delikatnym uśmiechem, który ominął jej oczy. Niemal od razu z gracją skłoniła łeb, by po chwili znów wlepić wzrok w parę granatowych ślepi. Wysłuchała go z uwagą, raz po raz zerkając na długie włosy wyrastające spomiędzy jego rogów. Pierwszy raz widziała smoka z futrem, ale przyzwyczaiła się już do tego, że nie wszystkie smoki wyglądały jak mieszkańcy Szczytów. Wręcz przeciwnie, nie spotkała nikogo podobnego do niej. Jej ogon uniósł się bezgłośnie z ziemi, a końcówka zaczęła zataczać ósemki.
– Wszystko zależy od tego jakie to będą pytania. – Odparła śmiejąc się cicho, zupełnie jakby przed chwilą nie przywitała go z chłodną rezerwą. – Pozwól, że najpierw ja zadam ci jedno. Jak ci na imię?
Zwróciła uwagę na barwny sposób wypowiadania się samca, ale nie skomentowała go w żaden sposób. Obserwowała go aż nazbyt uważnie, starając się dowiedzieć jak najwięcej z mowy ciała i tonu głosu. W końcu na czym polegała zabawa w rozdawanie wiadomości na prawo i lewo, jeśli nie dostawała nic w zamian?
: 04 sie 2019, 7:44
autor: Aconitum
Im dłużej obserwował młodszą samicę, tym wyraźniej czuł, że coś, jakaś niechęć lub też mało przyjemny zamiar kryje pod powierzchnią konwersacji. Czy to świadomie, czy też przypadkowo, zachowaniem swoim zdradzała to niezadowolenie, które wcześniej w niej wyczuł. A może przesadzał i wszystkie smoki były mało pozytywnie nastawione do obcych?
Poruszył uszami, jak gdyby łapał w nie dźwięk jej śmiechu, próbując odczytać z niego powód rozbawienie. Nie zdołał jednak; wciąż nie umiał ocenić, co może kryć się za jej jasnymi oczyma.
– Nadano mi imię Aconitum. Rad również byłbym poznać twoje. – rzekł, przyglądając się jej uważnie – Lecz nie takiej natury pytania dręczą mnie najmocniej. Chciałbym dowiedzieć się więcej o ziemiach na wschodzie i zamieszkujących je smokach. Poznać imię tego, którego słowo stanowi prawo, jak również dowiedzieć się więcej o żyjącej tam społeczności.
Również uniósł koniec ogona, przesuwając nim na boki lekko, niczym wahadłem. Uszy jego stały pionowo, na pysku jednak błąkał się lekki uśmiech, przecząc pełnej gotowości postawie. Znał wagę komunikacji niewerbalnej.
: 04 sie 2019, 14:22
autor: Kuszenie Diabła
Złota Twarz nieśmiało wspinała się już nad horyzont, roztaczając wokół siebie pomarańczowo-złotą aurę. Cienkie, fioletowe powieki lekko opadły na białe ślepia, przygaszając je. Nie była niezadowolona, ale spotkała się już z takim odbieraniem jej zwyczajowej obojętności i chłodu. Dlatego często nakładała maski, pozwalające jej lepiej wtopić się w towarzystwo. Dzisiaj widocznie nie miała na to ochoty, odsłaniając przed nieznajomym tę mniej przystępną cząstkę siebie.
– Pokrzyk. – Odpowiedziała imieniem na imię, cicho stukając ogonem o ziemię w rytm jego wypowiedzi. – Na wschodzie władzę sprawuje Opiekun Ziemi. – Na wspomnienie drzewnego wojownika w jej oczach zatańczyły iskierki rozbawienia. – Mieszkają tam smoki Ziemi, również dawnego Cienia, który został pozbawiony terenów. Im przewodzi Khagar. Niewiele mogę powiedzieć o ziemistych, natomiast cieniści wywarli na mnie wrażenie smoków ambitnych, zdeterminowanych i przywiązanych do tradycji. Aby dowiedzieć się o nich więcej, zapewne będziesz musiał zyskać zaufanie któregoś z nich. A skąd ty przybywasz i czego szukasz?
Powiedziała absolutne minimum, nie widząc powodu dla którego miałaby zdradzać tak ważne kwestie jak liczebność stad czy ich strukturę pierwszemu lepszemu nieznajomemu. Bądź co bądź sama tu mieszkała i nie chciała stać się przyczyną najazdu obcych, jak to miało miejsce w jej dawnym domu. Stworzyła mu jednak furtkę, przez którą mógł przejść lub nie. Nie wynikało to z jej dobrej woli, bowiem była interesowną bestią, ale stado Cienia na pewno ucieszyłoby się z nowego członka, oczywiście jeśli posiadałby wartościowe umiejętności.
Wyrwała się z krótkiego zamyślenia, powracając wzrokiem na Aconitum. Nie chciała przegapić okazji na dowiedzenie się czegoś o swoim bezskrzydłym rozmówcy. Sama nie pochodziła stąd, ale niewiele wiedziała o terenach graniczących z Wolnymi Stadami.
: 04 sie 2019, 17:15
autor: Aconitum
A on słuchał, zapamiętywał. Rozważał zebrane informacje, starając się zrozumieć to, co słyszy. Po raz kolejny już nie mógł oprzeć się wrażeniu, że część smoków nosi swoje funkcje jako imiona... Był to zwyczaj dziwny, nietypowy. Niezrozumiały, choć w zasadzie ułatwiający odgadnięcie funkcji, lub imienia szukanego smoka.
I tutaj nagle wpadali Khagar z Pokrzykiem. Imiona jak najzupełniej zwyczajne, nic nie zdradzające.
A więc Pokrzyk należała do Cienia, upadłego stada. Na to jednoznacznie wskazywało jej imię, krótkie, nic nie zdradzające. Jednak sposób, w jaki się o stadzie wyraziła podpowiadał, że tak jak on, była tutaj od niedawna. Może to z tej winy była mu tak niechętna?
– Zrodziły mnie ziemie wschodnie, wychowała wiara. Tam, byłem uczniem, mnichem, zielarzem. Tu staję się misjonarzem, choć zarazem pozostaję uczniem. Nie pragnę walki, nie obieram strony. Szukam wiedzy, szukam zrozumienia. Szukam drogi, możnaby rzec, choć cel mój jest mi znany.
Koniec jego ogona uderzył w ziemię, uszy zaś wysunęły się do przodu.
– Imiona smoków tutejszych dziwne mi się zdają. Jednak ciebie, jak również Khagara o którym wspomniałaś, nie dotknęła ta dziwna moda na zwanie się od tego, czym się zajmuje. Czy jest to zasługa tradycji stada Cienia?
Nie pierwszy raz słyszał o upadłym stadzie... Jego upadek wydawał się istotniejszy, niż Aconitum pierwotnie sądził, skoro wszystkie napotkane smoki mniej, lub bardziej wyraźnie nawiązywały do tego zdarzenia. Upadłe stado, stado podzielone... Bo co, jeśli nie wielki rozpad, może tłumaczyć fakt, że uchodźcy podzielili się między terytoria Ognia, a Ziemi? W Ogniu Cienistym nie przewodził nikt, tutaj mieli Khagara. Podejrzewać więc można klasyczną relację między buntownikami, a prawną władzą. Pozostaje tylko pytanie o przyczynę buntu, pytanie o to, po której stronie leży racja.
Będzie miał o co zapytać Khagara. Bo rozmówi się z nim, niewątpliwie.
: 04 sie 2019, 21:57
autor: Kuszenie Diabła
Długi ogon zafalował i owinął się luźno wokół łap smoczycy, zupełnie jakby szykowała się na dłuższą pogawędkę. Również jej pysk nieco się rozświetlił, kiedy zauważyła jego zainteresowanie tradycjami Cienia. Także pochodziła ze wschodu, ale po drodze ze Szczytów nie spotkała żywej duszy. Być może trafiała na złe ścieżki, może wyjątkowo dobrze się ukrywała albo kraina z której pochodził Aconitum znajdowała się znacznie dalej.
– Chętnie usłyszę więcej o twojej wierze i ziemiach wschodnich. Być może mijałeś na swojej drodze wysokie górskie pasma, które niegdyś były moim domem. – Nie wyglądała jednak na kogoś kto za nimi tęskni. Szybko zaciekawiła ją dalsza wypowiedź wężowego smoka. – Misjonarzem? Jaka więc jest twoja misja? – Nieprecyzyjna odpowiedź Aconitum widocznie jej nie zadowalała.
Złota Twarz wychylająca zza pleców rozmówcy zaczynała ją drażnić. Nie uśmiechało jej się ciągłe marszczenie pyska przed oślepiającym blaskiem. Nałożyła więc na swoje ślepia bezbarwny filtr, który przyciemniał nieco samą sferę, nie zaburzając jednak widoczności wszystkiego wokół. Wyczulony na magię smok mógłby poczuć delikatne drgania maddary smoczycy, jednak w żaden sposób nie przypominały one potężnej eksplozji mocy towarzyszącej atakowi.
Skinęła łbem na ostatnie pytanie, poniekąd zgadzając się z jego zdaniem na temat tutejszych imion. Bywały dziwne, zbyt wymyślne, zbyt oczywiste lub po prostu śmieszne, ale niektóre miały swój urok. Wychowano ją w przekonaniu, że imiona nie są czymś stałym, ani ważnym, dlatego dopiero przyzwyczajała się do wagi jaką niosły ze sobą tutaj.
– Owszem, cieniści zostają przy imionach nadanych im przez rodziców lub otrzymują je na ceremonii przyznania rangi. Wybieramy również imiona zgodne z tutejszym zwyczajem, ale preferujemy własne. – Zdaje się, że pierwszy raz wypowiedziała się o Cieniu, jakby do niego przynależała. Jej głos nie ciął już powietrza jak lodowate ostrze, był łagodniejszy, jakby uznała, że samiec jest bardziej warty rozmowy niż początkowo sądziła.
Lista tradycji stada Cienia była oczywiście dłuższa, ale nie widziała powodu dla którego miałaby teraz o nich mówić. Jeśli Aconitum nie wyrazi chęci bycia jednym z nich, zapewne nigdy się o nich nie dowie. Jej imię nie było jeszcze imieniem cienistym, ale nie mogła liczyć na to, że dostanie je podczas pobytu w Ziemi.
Powróciła wzrokiem na granatowe spojrzenie samca, zastanawiając się czego spodziewał się po tych ziemiach. Zamieszkiwała je niezliczona liczba smoków, a gdzie dużo smoków, tam także dużo nieporozumień i konfliktów. Jej to odpowiadało, ale wschodni zielarz chyba planował pozostać poza chaosem codziennych wydarzeń. Podejrzewała, że mu się to nie uda. Ktoś kto nie trzymał niczyjej strony w takim miejscu był skazany na porażkę.
: 08 sie 2019, 10:26
autor: Aconitum
Przymknął ślepia, niby podrapany za uchem kocur, a następnie, widząc problemy samiczki, przechylił łeb, rzucając jej na pyszczek nieco cienia. Nie każdy wszak był nawykły do obserwacji wschodu nowego dnia bez mrużenia ślepi; należało to zrozumieć.
Zapytany o szczyty, skinął lekko łbem.
– Widywałem ich wiele, unikałem jednak utartych ścieżek. Droga również bywa nauką, a nietknięte smoczą łapą szlaki kryją w sobie wiele piękna. Nie umiem niestety stwierdzić, któreż z przebytych przeze mnie gór mogłyby stanowić twoją ojczyznę.
Nie wszędzie przychylnie spoglądano na samotnego podróżnika. Nawet tutaj nie był przyjmowany zbyt ciepło, choć przynajmniej mógł powiedzieć, że mniej kompletów wyszczerzonych kłów oglądał. Nie obdarzony zbyt wielką siłą, musiał radzić sobie tak, jak potrafił; unikając zagrożeń.
Zapytany o misję, uniósł lekko uszy, a wewnątrz jego oczu jakby zapaliła się lampka.
– Moją misją jest równowaga. Prowadzenie tych, którzy prowadzeni być zechcą, nauczanie tych, którzy pragną wiedzieć. Powstrzymywanie kamyczków przed staniem się lawiną, która zmiecie nasz świat. Ochrona tych, którzy tego potrzebują i regulacja tych, którzy nadmiernie zagrażają. Zapewne słyszałaś o jakiejś wersji raju, wiele ich w najróżniejszych wierzeniach. Ja kładę pod ten raj fundament, tak samo jak moi zakonni bracia i siostry. Nadto, w gestii naszej leży zebranie wiedzy, historii i odkryć tych, którzy nas otaczają, ażeby wracając u kresu życia do Klasztoru, móc spisać wszystko w księgach naszej biblioteki. Ocalamy od zapomnienia odkrycia i osiągnięcia, rozwijamy je. Wiele jest rzeczy, które mógłbym ci pokazać...
Uniósł lewą przednią łapę, okazując ukryty pod pachą ciemniejszy okrąg z dwoma trójkątami zwróconymi ku górze, między którymi mościło się półkole.
– To znak mojego zakonu. Nosi go każdy kto poparł nasze dążenia i zasilił nasze szeregi, czy też pochodząc z zagrażającego gatunku dobrowolnie poddał się regulacji i ruszył swoją drogą, będąc bardziej wstrzymanym kamieniem, niźli jednym z nas. Jeśli tego zechcesz, również możesz taki otrzymać.
Wyciągnął ku niej łapę, jakby zachęcając, by podała mu swoją; w granatowych ślepiach tańczyły wesołe iskierki, na pysku malował się szczery, zachęcający uśmiech. Gdyby tylko zechciała, gdyby podążyła za nim, z radością pokazałby jej wszystko, co poznał. Nauczyłby ją tworzyć kruche kamienie. Pokazał, dokąd nocą tupta jeż. Ten zdominowany przez smoki świat krył wiele tajemnic...
Pytanie tylko, czy ona chciała je poznać?
Wieść o tradycji imion Cienia skwitował skinieniem łba. Zapamiętał.
: 12 sie 2019, 15:47
autor: Kuszenie Diabła
Z pewnością nie przechodził przez pasma będące jej domem, bo zapewne nie rozmawialiby tutaj dzisiaj. Nie podzieliła się tą myślą, wciąż z lekko przechylonym łbem przysłuchując się jego słowom. Zmrużyła nieco ślepia, wyglądając na lekko rozbawioną. Aconitum bardzo ładnie ubierał w słowa swoją misję zmieniania świata w coś czym nigdy nie będzie. Przynajmniej dopóki chodziły po nim smoki mające zgoła inną misję. To rodziło kolejne pytanie...
– Co robicie gdy ktoś nie poddaje się regulacji? – Nie przerwała mu, spytała dopiero gdy skończył mówić. Przyglądała się przez chwilę trójkątom odznaczającym się na jego skórze. – To byłby zaszczyt, a perspektywa dostępu do wiedzy gromadzonej przez pokolenia niezwykle kusząca, niemniej musiałabym wiedzieć znacznie więcej, aby zdecydować się wspierać twoje dążenia. Czy udało ci się już poczynić jakieś kroki w celu zaprowadzenia równowagi?
W rzeczywistości białooka zdawała sobie sprawę, że wszelkie jej próby niesienia bezinteresownej pomocy spełzłyby na niczym, nawet jeśli zdołałyby zaistnieć. Całe życie poświęcała na dopasowywanie świata do siebie i nawet jeśli nie sądziła, że była to dla niego najlepsza opcja, z pewnością była najlepsza dla niej. Być może byłaby w stanie przyczynić się do zaprowadzania na nim równowagi, ale w zupełnie inny sposób i może też z innych pobudek niż zielonołuski. Nie znała go jednak, więc jeszcze mógł okazać się podobny do niej. Nie wspomniał w końcu o robieniu czegokolwiek za darmo.
Nie podniosła łapy, ale samiec nie spodziewał się chyba że zaufa mu tak prędko? Niemniej mogła być pierwszą, która zainteresowała się jego historią, a wśród Wolnych Stad nie warto było żyć bez sprzymierzeńców.