Strona 18 z 31

: 08 gru 2018, 20:06
autor: Wędrówka Słońca

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Śnieg mógł sobie sypać ile tylko chciał. Dopóki mróz nie wziął w swoje posiadanie całej krainy, Wędrówka zamierzał nadal odwiedzać lubiane przez siebie miejsca. Nie mógł już tego przekładać na później, nie? Valisska mogła sobie marudzić i prychać, ale i ona musiała przyznać że widok z Błękitnej Skały był nie do pogardzenia.
Złotołuski ziewnął, rozwierając szeroko pysk i wzmacniając ogrzewający go czar. Na szczycie było trochę wietrznie. Za to jak ładnie – wszystko pokryta białym puchem, jeszcze nieskalanym smoczymi łapami. No, pomijając to jedno miejsce w którym wylądował i przeszedł parę kroków. I ślady zostawione przez mantykorę.
Czekanie na Szablę, której wysłał mentalną prośbę, umilał sobie nuceniem na wpół zapomnianej melodii.

: 08 gru 2018, 21:41
autor: Szabla Kniei
Łowczyni przybyła na umówione miejsce z wielkim kawałem mięsa obdartego ze skóry, który kołysał się za nią w magicznym locie. Wylądowała, złożyła wąskie skrzydła i wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
Czołem, Słońce! Co powiesz na żubra? – odezwała się do niego radosnym tonem.
Tłuste, świeże mięso plasnęło na ośnieżoną ziemię, a wtedy Szabla cofnęła się o krok, żeby dać Wędrówce więcej przestrzeni w czasie posiłku. Powinien się z tym rozprawić w mgnieniu oka.
Nie mieliśmy okazji pogadać po napadzie. Jak się trzymasz, przyjacielu?
Prawie usiadła na ziemi, ale w ostatniej chwili powstrzymało ją zimno śniegu. Apff. Niekomfortowo.
Przejdźmy się kawałek, co ty na to? – Wolała nie stać w miejscu. Bardziej wtedy marzła.

// 4/4 mięsa

: 09 gru 2018, 0:01
autor: Wędrówka Słońca
Pierwsza do wypatrzenia Szabli była Valisska. Mantykora miauknęła głośno, ochoczo witając się z Ziemną. Lubiła ją! Zawsze miała ze sobą coś smacznego. I też miała kompanów! Chociaż dziś, ku Valisskowemu rozczarowaniu, była sama. Kocica urwała sobie kawałek mięsa i zabrała się za żucie. Nie była głodna, chodziło jej bardziej o smak.
Witaj, Szablo! – odwzajemnił ciepły uśmiech Łowczyni. Wędrówkę uderzyło to, jak dawno porządnie nie przypatrzył się przyjaciółce. Cały czas widział ją oczami duszy jako młodziutką smoczycę, a teraz wyraźnie widział że i ją dopada starość. Chociaż, oczywiście, do jego wieku było Szabli daleko. I nadal miała swój młodzieńczy urok. – Powiem: bardzo chętnie! Dziękuję Ci, moja droga. – Z tymi słowami pochylił się nad posiłkiem i zgodnie z przewidywaniami smoczycy, pochłonął go w parę chwil. Co jak co, ale mroźniejsza pogoda czyniła cuda na jego ostatnio słaby apetyt. A może to świadomość że niedługo pozostało mu czasu na delektowanie się takimi rarytasami? Kto wie co serwują w Krainie Wiecznych Łowów...
W porządku – kiwnął łbem, zgadzając się na propozycję przechadzki. Po chwili koncentracji, objął swoim ogrzewającym zaklęciem i Szablę: podgrzewał lekko powietrze wokół jej ciała. – Ech! Nie ukrywam, to było mocno wstrząsające. Jestem zmartwiony. To była naprawdę duża grupa, i to dobrze zorganizowana. A mnie i Nurtu długo tu już nie będzie... Nie robię może wiele dla stada, ale nie chcę ich zostawiać. Nie chciałem. Wiesz, Kobalt... teraz właściwie Remedium, chciał oddać mi swoje księżyce. Wymyślił to sobie za pisklaka, rozumiesz, i najwidoczniej trzymał w pamięci aż do teraz. Nie mam pojęcia jak chciałby to zrobić, i wątpię czy by mu się to udało, ale... I mnie to kusiło i odstraszało, wiesz? – Złotołuski skierował błękitne spojrzenie na Ziemną. Ostatnio sporo zalegało mu na duszy.

: 18 sty 2019, 20:02
autor: Nierozważny Duch
Odkąd wrócił z pierwszego Cienistego zebrania obudziła się w nim chęć nauki. Chciał poznawać świat i tereny Wolnych Stad. Oprócz tego pragną zdobyć nowe umiejętności, bo na razie jedyne co potrafił to ledwo fruwać i pływać. Bieganie szło mu całkiem nieźle, gdyż wyćwiczył się w tym podczas wędrówki. Z każdym dniem coraz bardziej przyzwyczajał się do śniegu i zimna. Nadal za nimi nie przepadał, ale przynajmniej nie unikał ich jak najgorszego koszmaru. Chcąc czy nie chcąc, musiał czasem wychodzić z groty Eliana. Znaczy chyba mógłby tam siedzieć całe dnie, ponieważ to samo robił w starym domu, lecz było to wyjątkowo nudne zajęcie. Wcześniej dostał wyraźny zakaz opuszczania domu, tutaj z kolei nic mu na ten temat nie powiedziano, co oznacza że mógł chodzić gdzie mu się podobało.
Kiedy więc otrzymał mentalne zaproszenie do nauki "mediacji", nie wahał się ani chwili. Nie miał najmniejszego pojęcia co to jest, ale przecież od tego jest nauczyciel, aby mu to wyjaśnić, prawda? Wezwanie kierowało go poza tereny jego stada, więc wzleciał w powietrze i frunął ostrożnie na miejsce. Niezbyt okazałe, pręgowane skrzydła wzniosły go ponad drzewa, a on w pełni skupiony starał się nie runąć w dół. Uszy drgały mu nerwowo, ale nie mógł jeszcze wylądować, bo na piechotę nie był w stanie tam dotrzeć. Wreszcie wypatrzył z góry białą, jak otaczający ją śnieg, smoczycę. Domyślił się, że to ona go wzywała. Teraz pozostało tylko opadnięcie na ziemię. Nauczony dawnym błędem, wpierw położył tylne łapy, a później dopiero dostawił przednie. Nie wyglądał elegancko, bo dość brutalnie uderzył o grunt, ale się nie wywrócił. Dumny z tego małego sukcesu podszedł do jasnołuskiej.
-Hej! Jestem Reth i otrzymałem twoje wezwanie do nauki. Czym jest ta meidacja? I co można nią robić?– zapytał z zapałem i energią w głosie, jak zwykle nie zauważając błędu w wymowie.

: 20 sty 2019, 0:06
autor: Miedziany Kolec
Przez dość długi czas nic się nie działo, kompletnie nic. Siedziałem sobie pod drzewem i obserwowałem mrówki, miał bardziej ciekawsze zajęcie niż ja. Co chwilę jakieś wchodziły i wychodziły ze swojej kryjówki, ciekawe co one tam teraz robiły i czy w ogóle sobie coś myślał kiedy tak im się przyglądałem.
W końcu coś wyrwało mnie z tego obłędu, nauka mediacji. Nie znałem tego słowa, ale zaciekawiła mnie sama nauka. Lubiłem poznawać nowe rzeczy, a to brzmiało ciekawie. Ruszyłem, więc czym lredzejna umówione miejsce. Minęło trochę czasu nim tam dotarłem, bo nigdy tutaj nie byłem. Na początku czekałem za kednym z kamieni i przyglądałem się całej sytuacji, jakiś inny smok rozmawiał z jeszcze innym smokiem. Przez dłuższą chwilę nic sienie działo, więc stwierdziłem, że wyjdę z kryjówki i tak podszedłem do tego ciemnego samca i stanąłem obok wpatrując się w tą białą smoczyce. Wyglądała dość podobnie tak jak ta co opisywał ją Grzmot, lecz nie zamierzałem z nią rozmawiać o tym co się stało przy tym tutaj nieznajomym. Spojrzałem jeszcze raz na niego z zaciekawieniem, a potem znowu na nauczycielkę.
Witajcie, ja jestem Midar. Przyszedłem tutaj, bo usłyszałem o nauce mediacji. Zabrzmiało ciekawie, więc się zjawiłem – wyjaśniłem z uśmiechem na pyszczku. No to ciekawe jak to wszystko będzie wyglądać.

: 02 lut 2019, 16:29
autor: Różany Kolec
Pewnego chłodnego poranka, Zima wyczuła subtelny dotyk czyjejś jaźni, który niósł ze sobą jasny przekaz. Skądś kojarzyła melodię tego głosu, ale nie mogła przyrównać go do żadnego smoka, którego znała. Wiedziona ciekawością wychynęła z groty wprost w objęcia lodowatego wiatru i pomimo wciąż bolącej po poparzeniu łapy, z gracją wzbiła się w przestworza.
Lot był nieco kłopotliwy przez niesforne prądy, ale Zima coraz sprawniej poruszała się w powietrzu, więc w ogólnym rozrachunku dotarcie do Błękitnej Skały nie zajęło jej dużo czasu.
Jej czarna sylwetka rzuciła cień na siedzące w dole smoki, kiedy zakołowała nad skałą, by ostatecznie wylądować lekko na Skale nieopodal nich. Złożyła pierzaste skrzydła i wyprostowała się, spoglądając ku zebranym szaro-błękitnymi, poważnymi ślepiami. Smoków nie było ich wiele, co właściwie wcale jej nie zdziwiło. Pogoda nie sprzyjała spacerom.
Zbliżyła się do zgromadzonych, uśmiechając się do nich życzliwie, choć z właściwą sobie rezerwą. W siedzącej na przeciwko dwóch samców smoczycy, rozpoznała matkę Tembru i wtedy przypomniała sobie skąd kojarzyła jej głos.
Witajcie. – Pochyliła z szacunkiem głowę, a potem zbliżyła się do boku drobnego, zielono-brązowego samczyka i przysiadła na zadnich łapach, posyłając mu ciepły uśmiech. Zerknęła też na zdecydowanie groźniej wyglądającego, jaskrawo ubarwionego, starszego samczyka.
Jestem Tchnienie Zimy, wojownik Ognia – przedstawiła się, głównie dwóm nieznajomym, bo smoczyca na pewno kojarzyła ją z ceremonii wstąpienia w szeregi stada. Potem zwróciła się bezpośrednio do Kołysanki. – Cieszę się, że w końcu znalazła się sposobność, by się poznać.
Jasnołuska, choć bez wątpienia dużo starsza niż sama Zima, wciąż była niezwykle piękna i roztaczała wokół siebie aurę spokoju oraz ciepła. Odkąd wojowniczka zobaczyła ją wtedy na ceremonii, zastanawiała się czy wrażenie jakie sprawiała tamta, jest prawdziwe. W jakiś sposób cieszyła się więc, kiedy dostała sposobność, by to sprawdzić i tym samym odrobinę poznać piastunkę. A jeśli miała się przy tym czegoś nauczyć, to tym lepiej. No i miała okazję poznać też inne smoki. Bez trudu wyczuła charakterystyczne wonie należące do konkretnych stad. Ziemia i Cień... Ciekawe co siedzących obok samców łączyło ze smokami, które miała już okazję poznać? Kto wie, może będzie miała okazję zapytać o to nieco później?

: 02 lut 2019, 21:15
autor: Milknący Szept
//Przepraszam za zwłokę D: Usprawiedliwię się dodatkowym naborem D:

Pierwszy wylądował Reth. Rek spojrzała na niego przyjaznym, ciepłym wzrokiem. – Za chwilę powiem wszystko. Czuję, że jeszcze dwa smoki wysłuchały mojej odpowiedzi. – Rzekła spokojnym, aksamitnym głosem. Był czysty i delikatny. Wyćwiczony od wielu dziesiątek księżycy. Zarazem wspierany przez naturalną, samiczą barwę. Samica skłoniła się z szacunkiem młodemu adeptowi. Następnie wystąpił kolejny młody smok. W podobnym do Cienistego wieku. Jednak coś jej nie pasowało. Ziemisty wydawał się drobny, ale szybko dojrzewające w tym okresie smoki różniły się między sobą mimo małej różnicy wieku. Prawdopodobnie był więc nieco starszy. Sądziła tak po spojrzeniu i ostrożności, którą wydedukowała. Błogosławione przez Nytbę uszy nie rejestrowały długo żadnego dźwięku, więc młodzieniec zapewne podkradał się lub czekał jakiś czas.
Dziękuję za pojawienie się, Midarze. – Powitała się i skłoniła głęboko, jako równa z równym. Po chwili przybyła i Tchnienie Zimy i jej Rek ukłoniła się tak samo i jej przybycie nie zmieniło postawy opoki, którą była Piastunka. Jej spojrzenie było doświadczone i zmęczone, ale łagodne i ciepłe dla każdego bez wyjątku. Prezentowała się lepiej niż a ceremonii, wręcz doskonale. Miała zaokrąglone biodra, platynowe, srebrne, błękitne i jasnofioletowe łuski odzyskały swoją gładkość i migotliwość. I nawet szarość dnia nie powstrzymywało jej blasku. Tak gładkie łuski po prostu bawiły się odbijaniem światła jak pisklę bawi się z gromadką motylków. Podobnie było z miękkimi, długimi piórami jej skrzydeł i grzbietu. Najdłuższe z lotek krzyżowały się na jej zadzie i opierały lekko o ziemię z racji swej długości, lecz nie były przybrudzone. Wręcz odwrotnie. Śnieg, który zdążył je przyozdobić sprawiał jej sylwetkę jaśniejszą na tle dnia. Nawet gdy wzrostem dorównywała kruchemu, siedemnsatoksiężycowemu adeptowi.
Witaj, Tchnienie Zimy. Również się cieszę. – Zapewniła z lekkim, ciepłym uśmiechem. – Zebrali się wszyscy do których dotarła moja wiadomość. W Stadach mogę być jeszcze różnie nazywana ze względu na fale aktywności poza Ogniem, przedstawię się więc wszystkimi imionami. – Zapowiedziała aksamitną melodią, zwieńczoną lekkim uśmiechem. – Jestem Piastunką Ognia i nazywam się Cioteczną Kołysanką. Jestem też najstarszą Ognia, choć brakuje mi kilkunastu księżycy do dojrzenia do rangi Starszego. Jako Misterna Łuska zorganizowałam Spotkanie Młodych na Skałach pokoju wraz z Popiołem Przeszłości, moim mentorem i uczniem. – Spojrzała na Midara, od którego czuła zapach Ziemi. – Jako Szklana Melodia, a później Pieśń Płomieni przewodziłam mojemu Stadu, przez co tak mogą kojarzyć mnie inny Przywódcy. Zostałam jednak Cioteczną Kołysanką i zostanę nią jeszcze przez chwilę. Cienistym zaś przedstawiam się głównie jako Rek i jest to imię, którego mogą używać wszyscy, którzy mnie poznali, również wy. – Przedstawiła się wyczerpująco, zaznajamiając obecnych z jej głosem. Po Sosnowym wiedziała, że pierwsze zderzenie z postacią błogosławioną przez Nytbę bywa bardzo dekoncentrujące.
Mediacja jest dziedziną działań prowadzącą do rozwikłania sytuacji wielu różnych typów bez pomocy szpona czy pazura. Dlatego będę pilnować by żadnemu z nas nie przyszło do głowy ich użyć. Mediacja wykorzystuje potencjał słowa by kogoś przekonać do czegoś, uspokoić, a nawet zmanipulować. Dobrze jest znać mediację by takiemu zachowaniu przeciwdziałać. Korzystając z mediacji z czasem wszak widać wyraźniej intencje waszego rozmówcy. – Przerwała na chwilę. – Jestem Piastunem, który rozwinął tę sztukę do perfekcji więc proszę nie wahajcie się pytać, a w przyszłości wezwać mnie w razie problemów, lecz zacznijmy od podstaw. Mediacja może być skomplikowana, ale można sprowadzić ją do bardzo prostych wyjaśnień. Mediacja jest po prostu sposobem rozwiązywania problemów. Wszystko o czym mówiłam wcześniej i co jeszcze padnie można tak właśnie sklasyfikować. – Powiedziała Rek.
Przeprowadzimy kilka ćwiczeń. Ich celem jest pobudzenie waszej empatii oraz zdolności do dobierania argumentów. Gdy będziecie mieli kłopoty, łatwiej wam przyjdzie ich rozwiązanie. Moim celem jest też zapoznanie was z definicją mediacji. Wydaje się być ona skomplikowana, ale tylko do czasu gdy odkryjecie, że używacie jej na co dzień. – Uśmiechnęła się łagodnie. Żaden z zebranych nie wyglądał na krnąbrnego. Cieszyła się.
Tchnienie, proszę byś wcieliła się w rolę mediatora, czyli rozjemcy. Reth, Midarze, wyobraźcie sobie że w tym samym momencie znaleźliście kamień szlachetny. Chcielibyście go zatrzymać, ale nie możecie dojść do porozumienia. Idziecie więc do starszego smoka, który nie jest związany ani z Cieniem, ani z Ziemią. – Przedstawiła sytuację, posługując się realnymi odczuciami zmysłowymi. Pozostała trójka zaś mogła przez ten czas poczuć, że zapach Rek jest niesamowicie delikatny pośród nawet słabego wiatru, a przyjemnie słodki, okraszony nie siarką, ale goryczką popiołu.
Każdy z was niech przedstawi powód dla którego chciałby zachować kamień szlachetny. W zależności od powodu, ale też jego przedstawienia, Tchnienie będzie musiała określić któremu z was przydzieli kamień. O ile nie znajdzie innego wyjścia z sytuacji. Pytajcie w razie wątpliwości i nie bójcie się improwizować. Bądźcie szczerzy ze swoimi myślami. – Skinęła im głową na znak, że mogą zaczynać. Jak potoczy się ta nauka? Tylko raz prowadziła podobnie dużą grupę. Może robiła to zbyt szybko?

//Najpierw młodzież, na końcu Tchnienie – Reth, Midar, kto pierwszy ten zaczyna, nie czekajcie na siebie ;p

: 09 lut 2019, 16:20
autor: Nierozważny Duch
W odpowiedzi na wypowiedź smoczycy kiwnął cierpliwie głową i także się skłonił kopiując jej pełen gracji ruch swym koślawym naśladownictwem
Niedługo po jej słowach pojawił się kolejny samczyk chętny na naukę. Pachniał podobnie do Bajera, więc Reth domyślił się, że pochodzi ze stada Ziemi i chyba był nawet w jego wieku. Mimo to także zdawał się mniejszy, co lekko dziwiło jaskiniowego adepta. Czy to normalne, że przerastał swych rówieśników? Jego mama też wydawała się większa od tutejszych dorosłych z wyjątkiem tego giganta o szarej łusce. Jasna smoczyca, którą tu spotkał także była bardzo drobna i jakby delikatne, co dało młodzikowi do myślenia. Jak to możliwe, że te wszystkie smoki tak się różnią?
Nim zdążył się przywitać z Midarem, dołączyła do nich kolejna smoczyca. Była od niego zdecydowanie starsza i bardziej doświadczona w życiu. Opanowana, spokojna i poukładana. Kompletne przeciwieństwo chaotycznego stylu bycia Retha. On starał się sprawiać pozory ogarniętego, lecz często mu to nie wychodziło. Jej dwuczłonowe imię mogło stanowić problem, bo już niespecjalnie pamiętał jak je ułożyć. Dwa słowa przekręcały się w jego głowie, zmieniając miejsca i doczepiając do innych zagubionych myśli. Zastrzygł z frustracją uszami i zamiast odpowiedzieć na powitanie, skupił się na wypowiedzi ich nauczycielki.
Wszystkimi imionami? Ile można ich mieć? Przekrzywił łeb ze zdziwieniem z oklapniętym jednym uchem i postawionym drugim. Kiedy ta zaczęła wymieniać serię tytułów, Reth zaczął nerwowo poruszać końcówką ogona. Cioteczna Melodia? Piastunka Kołysanka? Nie chwila, czy to w ogóle część imienia? Och no pięknie. Z tej całej wypowiedzi wyłapał jedno najprostsze określenie jakim było krótkie Rek. Przyczepił się do niego i odtrącił całą burzę kompletnie oszałamiających wymysłów tych terenów. Nadal nie rozumiał, po co komu tyle różnych nazw. Cienie, ku jego radości, używali pierwszych imion i nikt nie miał z tym problemu.
Mediacja okazała się sztuką pięknego mówienia, co znaczyło że będzie się musiał nieźle namęczyć, aby nadążyć za tym potokiem słów. Liczył na fizyczne ćwiczenia, a wychodzi na to, że będą tu tylko rozmawiać. Cóż to też wydaje się przydatna umiejętność, więc warto ją poznać. Wysłuchał dokładnie wykładu Rek i zaczął zastanawiać się nad danym im zadaniem.
Wcześniej nie wiedział nawet czym są kamienie szlachetne i dlaczego są takie cenne. Eliana dała mu jeden i powiedziała, żeby wykorzystał go do nauki u Nauczyciela lub czegoś innego. Doszedł do wniosku, że można je na coś wymieniać. On raczej by się o coś takiego nie kłócił, ale skoro musiał, to spróbuje coś wymyślić.
-Przybyłem z poza bariery i na ceremonii zostałem przyjęty do stada Cienia, które obiecało mi ochronę i opiekę. Wtedy złożyłem przysięgę, w której zaznaczyłem, że będę wspierać stadny skarbiec kamieniami szlachetnymi. Normalnie nie miałbym problemów z oddaniem tej błyskotki, jednak nie chcę jej dla siebie, a dla innych smoków, więc nie mogę odpuścić. Chcę dotrzymać złożonego słowa i dlatego pierwsze moje znalezisko przeznaczam stadu. Możemy razem poszukać dalej i wtedy i ty coś zdobędziesz- powiedział pewnie, przyglądając się Midarowi i zerkając co jakiś czas na futrzaną smoczycę i ich nauczycielkę.

: 12 lut 2019, 23:25
autor: Miedziany Kolec
Na początku, myślałem że będziemy tutaj tylko w trójkę, lecz po chwili pojawiła się kolejna smoczyca. Czuć było od niej inny zapach niż od tego drugiego smoka, bądź tych które spotkałem dotychczas.
Wybrałaś sobie ładne imię. Może i nie lubię zimy ale podoba mi się. Też kiedyś zamierzam zostać wojownikiem, ojcicec mówił, że mam potencjał – uśmiechnąłem się w stronę smoczycy, po czym spojrzałam na tą drugą, praktycznie całą białą. Ona też pachniała tak jak Tchnienie, ciekawe.
Pierwsze co obudziło we mnie chęć do zamęczenia jej pytaniami było to skąd ma tyle imion, jak sobie na to zasłużyć i co trzeba dokładnie zrobić? Chociaż w sumie z posiadania tylu imion nie było ani trochę przyjemności, teraz którym się przedstawić, bo wiadomo, jakim się do ciebie będą zwracać. Następnie coś obudziło we mnie wspomnienia, tak jakbym gdzieś słyszał to imię. Ach no tak! Ojcicec kazał mi z nią porozmawiać, lecz to chyba nie był zbyt dobry moment, teraz pora na naukę.
Mediacja jak się okazało, nie było czymś fizycznym, lecz samym słowem, dla mnie to chyba było dobrze, bo jak na razie to mówiłem wiele o sobie i mam dość bujną wyobraźnię, więc wyzwanie będzie prostsze niż myślałem. Pierwszą zagwozdką był kamień szlachetny, ja i Reth znajdujemy w tym samym momencie kamyk i nie możemy dojść do ładu kto go zabierze, wydawało się takie proste, a teraz będzie ciężko znaleźć jakiś argument. Samo: "byłem pierwszy, więc jest mój" pewnie odpada od razu. Niech no pomyślę, co ja bym wtedy zrobił?
Minęła chwila nim udało mi się wpaść na odpowiedź, w tym momencie samiec zdążył odpowiedzieć na pytanie. Dobro stada i pomoc mu w rozwijaniu się? Brzmiało przekonująco.
Naprawdę uważam, że pomaganie stadu jest urocze i bardzo honorowo byś się zachował gdybyś dotrzymał przysięgi, lecz ja obiecałem młodszemu bratu, że mój pierwszy w życiu znaleziony kamień szlachetny przekażę mu na pamiątkę, będzie miał się czym bawić dopóki mu się znudzą zabawy czymkolwiek, a tak to jeszcze do tego dotrzymam obietnicy. Ta błyskotka, którą razem z samcem znaleźliśmy jest moja pierwszą w życiu i nigdy innej na razie nie znalazłem. Nie mogę go zawieźć, ani go okłamać, nie wiem jak mógłbym żyć okłamując swojego własnego brata, rodzinie powinno się ufać prawda? – chyba dobrze mi poszło. Miałem taką przynajmniej nadzieję i liczyłem na to, że mi się uda. Ta cała historia brzmiała chyba dość uroczo?

: 16 lut 2019, 20:58
autor: Różany Kolec
I nagle powód, dla którego wszystkie Ogniki darzyły Kołysankę tak dużym szacunkiem, stał się jasny. Była nie tylko piastunką i matką Tembru, ale miała też bogatą historię no i była niegdyś przywódczynią. Tchnienie zastanawiała się dlaczego już nią nie jest. Czyżby zrezygnowała sama? Zostawiła jednak te rozważania na później. Może będzie miała okazję ją o to wypytać gdy już skończą?
Uśmiechnęła się do Midara, słysząc komplement. Była miło zaskoczona, choć powoli zaczynała przywykać do tego, że smoki stad w większości były bardzo... miłe.
Dziękuję ci – odparła i obrzuciła młodego uważniejszym spojrzeniem. Faktycznie, wydawał się bardzo słusznej budowy. Pod łuskami wyraźnie prężyły się mięśnie, dzięki sile których, być może kiedyś wygra wiele starć. – Myślę, że twój tata ma rację. – Mrugnęła do niego porozumiewawczo, a potem skupiła się na zadaniu Kołysanki.
W skupieniu wysłuchała stanowisko obu smoków, strzygąc puchatymi uszami, co jasno świadczyło o zaangażowaniu. Gdy się wypowiedzieli, zastanowiła się przez chwilę.
Dla niej cała ta sytuacja była właściwie... głupiutka. Według niej kamienie szlachetne nie były tak istotne, by trzeba było prowadzić nad nimi debaty, ale rozumiała oczywiście, że nie chodziło o kamienie, a o sam problem. Jego przedmiotem mogłoby być cokolwiek.
Dla wygody zadania, uznam, że musieli polować wspólnie, skoro razem znaleźli kamień – oznajmiła, zerknąwszy na nauczycielkę. Potem skupiła się na samcach. – Obaj macie niewątpliwie szczytne cele, dla których chcecie zachować kamień. Relacja z rodziną jak i ze stadem jest równie ważna. Tym bardziej, że często smoki mówią o stadzie w kontekście rodziny. – Do niej nie bardzo przemawiała ta forma, ale rozumiała ją. Na pewno stado dla smoków w nim urodzonych, było synonimem rodziny, bo znały wszystkich od małego.
Spojrzała na Kołysankę i dalej mówiła głównie do niej.
Według mnie jednak, przy założeniu, że razem poszli na polowanie i razem znaleźli kamień, Reth mógłby zrezygnować z tej błyskotki na rzecz kolegi, który obiecał bratu, że odda mu pierwszy znaleziony kamień. W zamian za to, Midar mógłby poszukać z Reth kolejnego, tym razem zapewniając go, że przypadnie on cienistemu. Wtedy obaj będą mieli kamienie. I brat nie będzie okłamany, bo dostanie ten pierwszy kamień. No i cieniści będą zadowoleni, bo przygarnięty przez nich smok będzie okazywał wdzięczność.

: 17 lut 2019, 8:35
autor: Milknący Szept
Rek uśmiechnęła się. Możliwe, że tego właśnie oczekiwała, bo przez chwilę milczała. Jej łagodny wzrok wydawał się być spełniony. – Dobrze odegraliście swoje role, a zaproponowane rozwiązanie wydaje się być najbardziej uczciwym. Ze względu na to, że Reth nie mówi o pierwszym znalezisku, współpraca by odnaleźć drugie, wydaje się być najbardziej przyjemną z możliwych opcji. – Uśmiechnęła się sympatycznie. Skoro tak dobrze im poszło, może powinna podnieść poprzeczkę?
Reth, tym razem ty będziesz rozjemcą. – Uśmiechnęła się lekko. – Spokój i przekonanie w głosie oraz wstępna propozycja świadczą o mocnej postawie, nie obawiam się więc teraz powierzyć tobie tej kwestii. – Ponowiła swój zwyczajowy wyraz trójkątnego pyszczka. – Udowodniliście, że mediacja nie jest wam obca. Zatem przejdziemy do nieco bardziej abstrakcyjnych lecz wciąż możliwych przebiegów wydarzeń. Midarze, nie wyczułeś granicy Stada Ognia. Być może ktoś zaniedbał ją tam, gdzie planowałeś się uczyć lub kogoś spotkać. Tchnienie, ty zaś znalazłaś Midara głęboko w terenach Stada. Nie jesteś pewna czy dostrzegł Obóz ani zamiarów Ziemi. Gdy byłaś młoda, Cień i Ziemia próbowały wywołać wyniszczającą Wojnę, w której poległy obie Przywódczynie Sojuszu oraz zginęła Przywódczyni Cienia, jednak relacje między Stadami nigdy nie stały się ciepłe. Musisz chronić swoje Stado jako Wojowniczka. Reth, nie wiem czy Ziemia i Cień utrzymują sojusz. Dawny sojusz Ognia z Wodą zakładał, że Wodni i Ogniści mogą przekraczać wzajemnie swoje granice. Chciałabym byś wcielił się w rolę świadka, który podążył za Midarem, lecz nie był w stanie go zawrócić z powodu nie zdążenia nadrobić różnicy odległości. Chciałabym byś spróbował załagodzić sytuację lub postarał się ją rozwiązać adekwatnie do postawy twoich przedmówców. Być może zatrzymamy się przy tym problemie na dłużej. – Zapowiedziała i skinęła głową by akcja mogła zacząć się toczyć. Jednocześnie podkreślałą obecność Rek – tylko ona mogła odpowiedzieć na bardziej techniczne pytania.

//Kolejka: Tchnienie, Midar, Reth

: 18 lut 2019, 11:40
autor: Różany Kolec
Nie była w stu procentach pewna czy jej poprzedni pomysł na rozwiązanie konfliktu jest odpowiedni, ale okazał się trafny, więc uśmiechnęła się ciepło tak do Kołysanki jak i do swoich towarzyszy w nauce. Potem, gdy piastunka opowiadała z jakim kłopotem przyjdzie im się zmierzyć tym razem, czarnofutra wydawała się odrobinę zmieszana. Domyślała się czego wymagać będzie od niej dobre przedstawienie sytuacji. Odgrywanie wydawało się jej odrobinę... żenujące. Nie miała wcześniej okazji działać w ten sposób, ale w duchu postanowiła potraktować to jako zabawę, nowe doświadczenie. Przecież to jedynie nauka.
Wstała więc, najeżyła futro na karku i gniewnie błysnęła na Midara ślepiami, obnażając przy tym białe kły. Choć jedynie wczuwała się w rolę, to widok jak łagodna, mięciutka smoczyca zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, był dla reszty pewnie nieco... niepokojący. Tym bardziej nawet, że Zima w pełnej gotowości do walki wyglądała całkiem imponująco.
Lepiej żebyś miał dobry powód żeby zapuszczać się tak głęboko na tereny Ognia – warknęła niskim, ostrzegawczym tonem. – Inaczej pożegnasz się z życiem. – To nie była ona. W podobnej sytuacji w życiu nie posunęłaby się do gróźb, ale chodziło przecież o zaognienie problemu, uczynienie go trudniejszym do rozwiązania dla rozjemcy.

: 22 lut 2019, 22:55
autor: Miedziany Kolec
Oczekiwałem ostatecznego rozwiązania z niecierpliwością. Jak się okazało kamień wylądował by u mnie, a następnie musielibyśmy wyruszyć razem aby znaleźć kolejny. Ciekawa opcja, bardzo ciekawa.
Drugie zadanie było dość interesujące, teraz musiałem się wczuć w rolę, że niby przekroczyłem granicę, której nikt nie odnowił. Odsunąłem się kawałek i zacząłem iść prosto w stronę ognistej, a ta następnie ustawiła się jakby do ataku i zaczęła mi grozić. No no, naprawdę ciekawie i imponująco to wyglądało. Ja odskoczyłem i rozejrzałem się przestraszony, próbując udać że szukam tutaj jakiejkolwiek granicy. Po chwili nieudanych poszukiwań wyprostowałem się i spojrzałem prosto w gniewne ślepia smoczycy.
Tereny ognia?! Chcesz mi wmówić, że przekroczyłem granicę? Nigdzie żadnej nie wyczułem, ani nie zauważyłem. Pomyślałem, więc ze wciąż na niej jestem i jej nie przekroczyłem, lecz jeśli chcesz to rozwiązać w taki sposób to mogę najchętniej ci nakopać. Może i jestem mały ale uczyli mnie walczyć i idzie mi to bardzo świetnie – na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Tak jakbym sobie z niej drwił, to wszystko była tylko nauka, ciekawe czy podczas takiej sytuacji naprawdę bym się tak zachował.

: 26 lut 2019, 17:40
autor: Nierozważny Duch
Midar opowiedział im swoją wymyśloną historię i ostatecznie to do niego trafił nieistniejący kamień szlachetny. Reth niespecjalnie się tym przejął, gdyż wciąż jeszcze nie rozumiał fascynacji tymi niby cennymi błyskotkami. Uśmiechnął się za to do rówieśnika przyjaźnie i ponownie skupił się na tym co mówi Rek. Okazało się, że tym razem to on będzie rozstrzygał spór, który, jego zdaniem, okazał się znacznie poważniejszy niż mała kłótnia o znalezisko na polowaniu. Adept pokiwał spokojnie głową, gdy ta skończyła tłumaczyć, choć w środku wcale nie był zbyt opanowany. Nie było to prawdziwe wydarzenie i nawet, jeśli nie uda mu się doprowadzić do kompromisu to nic się nie stanie, lecz osobiście wolałby się obejść bez popełniania błędów.
Nagła zmiana postawy do tej pory łagodnej, futrzanej smoczycy zapaliła mu w głowie zaalarmowany ognik. Gdy na nią spojrzał, odruchowo stanął na równe łapy w pozycji obronnej, lecz nie wykonał żadnego grożącego ruchu. To nie on miał odpowiedzieć na jej ostre słowa i jako mediator, powinien zachować jako taki spokój. Mimowolnie zmusił się do relaksu i bardziej swobodnej postawy, przyglądając się jednocześnie wyczynom Midara. Naprawdę wczuli się w swoje role, co było imponujące i dawało więcej realizmu do całej nauki. Oboje byli gotowi do bitki, co on miał, niestety, powstrzymać. Odetchnął głęboko i bez cienia strachu wyminął samczyka od tyłu, jakby rzeczywiście trzymał się jego tyłów i nie mógł go wcześniej dogonić.
-Myślę, że damy radę to rozwiązać bez użycia siły. Wasza granica nie nosiła świeżego zapachu z Ognia, więc Midar miał prawo się pomylić. Ja sam też za wiele nie wyczułem, ale wydawało mi się, że te tereny nie należą do żadnego z naszych stad, dlatego za nim poszedłem, żeby go zawrócić. Wybacz, iż nie udało mi się go dogonić wcześniej, ale zapewniam cię, że nie przybyliśmy tu szukać kłopotów, ani odkrywać waszych sekretów. Nasze stada nie mają najlepszych stosunków i dodatkowa walka może wywołać kolejną wojnę, czego mam nadzieje żadne z nas nie chcę. Mogłabyś nas odprowadzić do granicy i przy okazji sprawdzić, czy mówimy prawdę odnośnie nieodnowionego zapachu. – mówił pewnym, ale dość łagodnym głosem bez nuty groźby. Chciał pokazać, że naprawdę liczy na pokojowe rozwiązanie całej tej sytuacji.

: 02 mar 2019, 20:24
autor: Różany Kolec
Starała się powstrzymać uśmiech, widząc reakcję Midara, który doskonale wpasowywał się w rolę. A była rozbawiona nie dlatego, że samczyk zachowywał się głupio lub mówił głupie rzeczy. Raczej dlatego, że cała ta wyimaginowana sytuacja trochę ją bawiła. Jej uwadze nie uszła również zmiana postawy w drugim samcu. Czyżby niechcący pobudziła jakieś instynkty obronne? Chyba naprawdę była niezła w udawaniu groźnej.
Jesteś strasznie pyskaty jak na kogoś, kto jest daleko od swoich ziem – syknęła do ziemnego, postępując krok w jego stronę. – Nie obchodzi mnie czy widziałeś granicę czy nie. Teraz jesteś na ziemiach Ognia, a twoje zachowanie jedynie daje mi wolną łapę do tego, by przetrącić ci kark. – Odsłoniła kły i zawarczała groźnie. Po tym odezwał się Reth, więc przeniosła na niego rozbawione spojrzenie, wyraźnie nie mogąc zupełnie zachować powagi. Wysłuchała jego opinii i żeby znów wejść w rolę, zmrużyła oczy. Mogła zaognić tę sprawę bardziej, nie chcąc ustąpić, ale według niej samiec mówił sensownie. Więc może... Cmoknęła i wyprostowała się, powracając do rozluźnionej pozycji.
Spojrzała na Kołysankę.
Mogłabym się upierać przy tym, że chcę jednak ukarać samca za wtargnięcie, ale najpierw sprawdziłabym granicę odprowadzając tę dwójkę. A skoro faktycznie granica była słabo zaznaczona, puściłabym ich wolno, zastrzegając Midarowi... – zerknęła na samca, uśmiechając się doń zaczepnie. – Że powinien mieć więcej respektu do kogoś, kto mówi mu, że znalazł się na obcym terenie, bo gdyby nie było Retha, to ta akcja skończyłaby się dla niego tragicznie. – Mrugnęła do samczyka porozumiewawczo, a potem powróciła wzrokiem do piastunki.

: 03 mar 2019, 0:53
autor: Miedziany Kolec
Pyskato? Jak na kogoś kto właśnie został oskarżony za przekroczenie granicy, której nie było to zachowałem się dobrze. Jeszcze te groźby o przekręceniu karku. Wygrał bym z nią z zamkniętymi oczami. Wtedy wkroczył Reth, który bardzo dobrze spróbował uspokoić sytuację, podobały mi się jego prozpocyje, a kiedy zobaczyłem jak Tchnienie się rozluźniła to sam też tak uczyniłem. Na szczęście ta wymyślona sytuacja obejdzie się bez walki.
Spojrzałem na piastunkę co o tym wszystkim sądzi, lecz najpierw głów zabrała druga ognista. Uśmiechnąłem się kiedy do mnie mrugnęła.
Trochę respekfu mógłbym okazać to fakt, nie przemyślałem tego, ale cxasem tak mam. Najpierw robię potem myślę. I cała sytuacja mogłaby się faktycznie skończyć dla mnie tragicznie, zabijanie kogoś z innego stada w tak młodym wieku wpłynęło by pewnie na moją psychikę, taka walka pewnie byłaby naprawdę prosta – uśmiechnąłem się do samiczki, po czym przeniosłem swój wzrok na piastunkę. Co tym razem nas czeka za zadanie, pewnie coś najtrudniejszego na koniec.

: 01 cze 2019, 14:43
autor: Remedium Lodu
  Na początku zabrał Jego. Remedium, z przemyślaną delikatnością w ruchach, wysunął Szakala z grudki śpiących trojaczków. Sylwetkę postawnego pisklaka na bieżąco zastępował wygrzanym skórzanym gałgankiem tak, by Łza nie obudziła się i nie podniosła larum. Młoda wciąż postrzegała w nim potwora i choć mocno chciał to zmienić jeszcze tej nocy, chciał zacząć od Szakala. Już po narodzinach był prowodyrem. W zarzewiu czegoś, co mogło wyrosnąć na zdolnego, ale i zmyślnego Wojownika bądź Łowcę pełzały czerwie drapieżnej dominacji. To również mogła być cecha pozytywna, o ile będzie dozowana ostrożnie. U Szakala zdawała się stanowić treść, zanieczyszczając dążenie do zwycięstwa w konkurencjach tą nadmierną, wrzuconą w przesycie piątą szyszką chmielu.
  Delikatnie układając syna na grzbiecie, Lód wychynął z groty przestworem skalnym skrytym nad małą zatoczką i wzbił się miękko ponad Ataiur. Dopiero na niebie odpuścił zaklęcia wytłumiające dźwięki i zmniejszające obicia samczyka, budząc go otarciem spokojnej myśli i dając czas, by przytrzymał się własnymi łapkami pracującego ze wstrzemięźliwością granatowego ciała. Dwa lekkie smoki pokonywały bowiem przestrzeń miękkim, płynnym ślizgiem, niesione na ciepłych prądach późnowiosennej nocy. Te same zdawały się lgnąć do rozłożystych skrzydeł, prosząc wyłącznie o ster i daninę śpiewnego świstu fioletowej końcówki ogona.
  Niosły ich ponad mizernym żwirkiem Łagodnych Szczytów, obok nęcących rozmiarami gór Cienia, z widokiem na obrys wspaniałego wulkanu po lewej, na północy; niosły slalomem ku Błękitnej Skale strzelającej swą zaskakującą budową wysoko w niebo. Ale to jeszcze nie teraz. To był cel. – Szakalu, domyślasz się, po co Cię zabrałem? – niski, specyficzny głos na pograniczu syku i pomruku spłynął powietrznym strumieniem po karku, trafiając do uszu syna. Wykorzystując okazję do skręcenia szyi przy płynnym skręcie na nowy prąd wznoszący, Lód zerknął enigmatycznym okiem na Szakala.

: 02 cze 2019, 23:17
autor: Szakal
Zanurzony w nocnych marzeniach i otulony przytulnym mrokiem oraz łapami siostry, ciemnołuski otworzył swoje srebrne ślepia długo po tym, jak ojciec wykradł go z bezpiecznego leża. Wyrwał go z objęć rodzeństwa po to, by mu ich zastąpić sobą. Minęły 2, może 3 uderzenia serca nim młodzik zorientował się, że nie jest w tym samym miejscu, w którym usnął. Pierw ujrzał jasną, splątaną wiekiem i zaniedbaniem grzywę opiekuna. Następnie uderzające powietrze skrzydła, a na końcu... ciemną, przytłaczającą nicość, pustkę.
Szakal zachłysnął się powietrzem i chwycił gwałtownie szyję ojca swoimi przyciętymi pazurami, wczepiając się w jego płyty i panicznie, jakby lada chwila miał spaść, trzymał się go mocno. Tylne łapy zahaczył o ramię skrzydła, jednak w taki sposób, że Uzdrowicielowi nie utrudniało to lotu. A zbłąkane, niewyspane, zszokowane i oburzone ślepia świeciły na wszystkie boki, chcąc ujrzeć wzrokiem gdzie się znajdują.
Lecz ciemność była na tyle głęboka, że widział zaledwie blade odbicia niebieskiego światła daleko w dole, którym obdarowywała tereny Stad Srebrna Twarz.
W pewien sposób zmuszało to niesfornego pisklaka do zaufania opiekunowi. Ojciec postawił syna przed faktem dokonanym, iż tak się stanie, nim zdołał on wszcząć bunt i uciec tak, jak zwykł to robić. Wszystko wskazywało na to, że i teraz Szakal zachowa się nieprzewidywalnie...
Lecz tak nie było.
Strach bez wątpienia odezwał się w nim z powrotem, lecz Szakal powoli, acz progresywnie się oswajał z tym uczuciem. Dominował nad nim, nie pozwalał mu przejąć sterów i jednocześnie przekuwał go w coś, co przyda mu się, a nie zaszkodzi. Także i w tym momencie Szakal tłamsił tę emocję, okazując ją jedynie w minimalnym stopniu. Prócz tego, zachował się nienagannie.
Wtem rozbrzmiał Jego głos, a rozszalałe ślepia bladogranatowego nagle zastygły na złotych odpowiednikach ojca. I dopóki ten nie naprostował z powrotem łba, Szakal się w niego wpatrywał. W ciszy. Dopiero po chwili zastanowienia młodzik mógł wysnuć jakieś wnioski.
Rozejrzał się raz jeszcze, tym razem z pośredniego polecenia ojca – badawczo. Chcąc odpowiedzieć od razu trafnie, by przypadkiem nie sprowadzić na siebie niezadowolenia opiekuna, młodzik skupił się na zadanym przez niego pytaniu.
Lecieli wysoko, przynajmniej tak się domyślał. Nie widział dobrze gdzie są w skąpym świetle księżyca, a i on tutaj znajduje się dopiero drugi raz. Nie zapamiętał tych terenów, nie wiedział gdzie są.
Obejrzał się w stronę swojego stada. Gdzieś w oddali widział rozległe, błyszczące na jasnoniebieski kolor tereny, wyraźnie różniące się od tych, nad którymi właśnie lecą. Upstrzone czernią błyski zdołał rozpoznać – były to tereny nadmorskie. Tam mieszka. Oraz wtedy przypomniał sobie, że z futrzastą siostrą udał się w podobnym kierunku. A mały móżdżek szybko wydedukował, że mogą znajdować się tu, gdzie wcześniej. Na terenach wspólnych.
Ale po co...? Nie zniżają lotu. Wie, że granic stad przekraczać nie wolno, zatem ojciec nie wyląduje za tymi terenami. Zostaną w powietrzu?
Do kupy minęła dość długa chwila, nim Szakal znalazł wyjście w labiryncie myśli i podał w miarę zadowalającą odpowiedź:
– Będziemy... latać? – rzekł niepewnie, cicho, a jego głos zabrało powietrze niosące dźwięki za nich. Remedium z dużą trudnością mógł wychwycić jego głos, lecz nie było to niemożliwe. Co jest oczywiste.
Oparł swoją brodę na jego grzywie, nadal trzymając się łapczywie jego ramion i szyi, w duchu modląc się, że jednak ojciec nie zrzuci go z tej wysokości na sam dół...

: 20 cze 2019, 14:26
autor: Remedium Lodu
  Broda młodzika łaskotała we wrażliwszą łuskę skrytą pod grzywą, zmuszając do lekkiego poruszenia szyją i syknięcia. Akurat na skwitowanie niepewnej odpowiedzi, którą otrzymał na swoje pytanie – Będziemy latać. Ale najpierw porozmawiamy. Złap się mocniej i obejmij mi szyję. – dał synowi chwilę, by zareagował na polecenie wplecione w odpowiedź. Parę uderzeń serca, nie więcej nim natarł skrzydłami przeciw masywom powietrza, a skręciwszy tułów i wywinął pętlę po skosie, zakręcając się przy tym raz wokół własnej osi. Szakal dowiedziałby się, że asekurują go wciąż zaklęcia jedynie wtedy, gdyby jego własny chwyt nie wystarczył przeciw siłom lotu.
  Nocny Uzdrowiciel ustabilizował ruch i zerknął ponownie na Szakala – Wiesz, czemu nie pozostawiłem ci wyboru, mój synu? – zawiesił głos, choć nie oczekiwał odpowiedzi. Znając młodzika spodziewał się po nim myśli: bo mogłeś; bo jesteś silniejszy. Niemniej chciał mimo wszystko jego chwili zastanowienia. Smok, który rozważa zagadnienie to smok bardziej otwarty na nowe myśli. Szczególnie, gdy pytanie może dotyczyć naraz kilku zdarzeń. Dlatego więc niech Szakal sam odnajdzie swoje ścieżki; byle popchnąć go ku wysiłkowi, nie zaś ku jedynemu słusznemu kierunkowi, taki bowiem nie istniał – Ponieważ nie zostawiasz wyboru innym. Chcesz być ponad innymi i wiesz, Szakalu? Jestem z ciebie dumny. – ostatnie wymruczał mocniej, a niskie wibracje poniosły się po niebiosach. To mogło brzmieć jakby Lód zadał kłam tym wszystkim przyganom wobec potomka, lecz…
  – Jest tylko coś- jeden istotny błąd- który popełniasz. Nie pozostawiłem ci wyboru, żebyś wiedział że świat ma identyczne prawo traktować ciebie, jak ty traktujesz jego. I czego byś nie uczynił, ukształtujesz nie tylko własne prawa, ale i prawa świata wobec siebie. – w tym momencie do Szakala napłynęło uczucie zmysłowe, jakie rodziła bujająca się na końcu ogona świdrowana końcówka. Przyjemny, stabilny, własny ciężar – Dlatego warto zawsze mieć smoki, którym się ufa, synu. I jeśli kiedyś pomimo konsekwencji postanowisz mi się odpłacić za swoją stratę i mnie pokonasz, będę z ciebie tak samo dumny jakbym był, gdybyś obronił rodzeństwo przed krzywdą lub został Czempionem Villiara. Ale teraz przed tobą są inne szczyty do zdobycia. I na razie masz mnie, żebym cię złapał nim się rozbijesz. …albo też bym cię strącił, jeśli uznam że jesteś zbyt słaby w ścieżkach, które obierasz i zbyt uparty, by je odmienić. Sugestii tej jednak Szakal już nie odczytał, chyba że z zimnego prądu powietrza, który uderzył go w pysk, pachnący sugestią smoczego oddechu.

: 08 lip 2019, 14:57
autor: Szakal
Strach, prawa ręka Respektu, powoli tracił głos. Tracił kontrolę nad umysłem Szakala, choć jego ilość była niezmienna. Miał coraz węższe pole do popisu, stawał się szary, a nie czarno-jaskrawoczerwony. Był, lecz powoli nie mógł nic zrobić.
Szakal z ulgą zaczął dostrzegać, że jego ojciec gdy zaczyna się na wizji odgryzania ogonów, na tej wizji się nie kończy. Był czymś więcej, niż Katem. I wtedy Strach dostrzegł, że zamiast niego, zaczęła odzywać się więziona wcześniej Ciekawość. Pragnęła ona pchnąć umysł Szakala do tego, by zainteresować się swoim opiekunem; czuła, że jest Ona przez ojca podsycana. Mówiła bladogranatowemu: patrz, ten smok wykracza poza Twoje oczekiwania, nie potrafisz pojąć jego charakteru za pierwszym razem. Nie jest czarny lub biały. Jest tak naprawdę przepełniony kolorami, wystarczy tylko się zagłębić i je dostrzec.
Chaos i nieporządek totalny nie poddawał Szakalowi żadnych konkretnych myśli, nie mógł wpaść na nic, co mogłoby wytłumaczyć osobę, którą jest Remedium. Dlaczego, gdy najpierw odgryza ogon, następnie pragnie odbudować zrujnowane zaufanie, na koniec powtarzając, jak dumny jest on z syna za rzeczy, za które mógłby równie dobrze skarcić? Dlaczego tak się zachowuje?
Spaczone postrzeganie emocji, które wynika z niemożności odczuwania większości z nich było czymś, co będzie utrudniało zrozumienie innych smoków. Inni wręcz opierali się na emocjach, na ich podstawie kształtowali swój charakter. Na podstawie szczęścia, miłości, satysfakcji, niepewności, strachu, zazdrości, gniewu, empatii. Szakal rozwijał się na podstawie jedynie trzech z tych uczuć. Byli nimi Strach, Gniew oraz Satysfakcja. Z czego ta pierwsza emocja właśnie była wytępiana.

Szakal bez zawahania chwycił się szyi Kobalta, zgodnie z jego poleceniem. Na wieść o porozmawianiu, coś w środku prychnęło z niechęcią, lecz młody nie skomentował tego dalej. Być może między innymi dlatego, że skupił się na poczynaniach swojego opiekuna. A gdy tylko poczuł żołądek w swoim gardle, wiedział, że jeżeli się puści – zacznie upadać. A wtedy… przecież nie przeżyłby czegoś… tak cudownego, jak to. Srebrne ślepia wybałuszyły się a pazury wczepiły silnie w szyję ojca, a w płucach utkwiło powietrze, które przez czas całej akrobacji nie opuściło klatki piersiowej. A w umyśle Szakala rozkwitło… zafascynowanie. Oh, na bogów, jak jemu się to spodobało.
Ten strach był inny, niż zwykle. Ten strach przyniósł ze sobą dawkę adrenaliny i ekscytacji, która gwałtownie wtargnęła do ciała pisklęcia i wypełniło go całego. Gdy Remedium wyrównał lot, a Szakal zorientował się, że to koniec, wypuścił powietrze i zaczął piszczeć oraz szaleńczo uderzać ogonem po krzyżu ojca.
– Ja chcę jeszcze raz!! – krzyknął, nie przejmując się tym, że nieomal przerwał Kobaltowi w połowie słowa. To coś było… niesamowite. A ekscytacja nowym przeżyciem trwała do momentu, w którym nie usłyszał od ojca „Jestem z Ciebie dumny”. Ogon przestał grzmocić w jego grzbiet, a rozszalałe, srebrne ślepia zastygły na łbie złotookiego. Ah, prawda, mieli rozmawiać, choć Szakal nie spodziewał się w tym momencie pouczania jak żyć i jaki jest świat. I choć kolejne połechtanie ego syna niewątpliwie skupiło jego uwagę, dalsze słowa już nie trafiały do niego tak samo pomyślnie. Właściwie to prychnął z dezaprobatą. Teraz chciał kolejnych akrobacji, a nie rozmowy.
Lecz słowa te i tak dźwięczały w jego głowie, zostawiając po sobie ślad, zmuszając do przemyślenia.
– Jeszcze raz. – palnął nagle, kompletnie nie reagując na wywód ojca i zwolnił uścisk wokół jego szyi. Pozostawił łapy jedynie oparte na jego futrze.

: 15 sie 2019, 16:27
autor: Infamia Nieumarłych
Wszystko, co potrafiła było wiedzą przekazaną jej albo przez mroczne elfy, skrywające się w Cierniowej Dolinie z dala od oczu ciekawskich, albo przez jej ojca.
Niestety, ojciec nie był dobrym lotnikiem, o Kavhirach już nie wspominając.
Praktycznie nie ruszała się z Gór Yraio i obozu Cienia. Została tam jako jedyna spośród swojej Braci, ale nie przeszkadzało jej to. Ceniła sobie spokój. Miała całą Cierniową Dolinę dla siebie. Całe Zdradliwe Urwisko. Wszystko należało do niej. Ziemia i tak się tam nie zapuszczała.
Przyszedł jednak czas, gdy musiała wybrać się na tereny wspólne, chociaż nienawidziła na nich przebywać. Szybowała, szukając miejsca z dala od kogokolwiek. Zajęło jej to trochę czasu, ale w końcu natknęła się na Błękitną Skałę. Może być.
Wywerna wylądowała na samotnym głazie, wczepiając w jego krańce ostre, złote szpony, po czym wyciągnęła szyję i wydała z siebie głośny, ale wyjątkowo... Zniekształcony i nieprzyjemny dla ucha ryk. Było w nim wezwanie. Może na tych ziemiach był ktoś, kto potrafił latać lepiej niż przeciętny idiota.