Strona 17 z 30

: 22 gru 2017, 10:26
autor: Zmora Opętanych

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

___Nie ciągnęła dyskusji dalej. Nie było takiej potrzeby. I chociaż nigdy by się do tego nikomu nie przyznała, słowa Morowej Zarazy, ostatnie słowa, jakie wypowiedziała, utkwiły głęboko w sercu i pamięci Zmory. Chociaż zdać sobie miała z tego sprawę w przyszłości. Teraz, gdy do jej nozdrzy doszedł zapach świeżej, uciekającej z cielesnej skorupy krwi, zakaszlała cicho. Źrenice rozszerzyły się gwałtownie, zaś łowczyni w niekontrolowanym pragnieniu spicia posoki wbiła ostre, zakrzywione kły w szyję, już splamioną czerwienią, chłeptając życiodajny płyn niczym wodę. Serce biło szybciej, mięśnie zdawały się rozluźniać i spinać naprzemiennie. Straciła kontrolę nad własnym ciałem.
___Na chwilę. Oderwała się od ciała, oblizała pysk. Ciemnofioletowe łuski przyjęły barwę szkarłatu. Zdała sobie sprawę z tego, że musi działać szybko. Najpierw skupiła się na swojej maddarze, która w tym momencie mogła być najlepszym ratunkiem. Z jej pomocą najpierw pozbyła się krwi, która rozlała się na podłożu, a potem spróbowała stworzyć prymitywny, nie dorównujący jednak uzdrowicielskiemu okład, by zatamować krwawienie martwego ciała. Uzdrowicielkę wsunęła na swoje barki. Ciało chciała wziąć dla siebie. Czaszkę, pióra, łuski. Szkielet. Mimo, że nadal była w lekkim szoku, myślała trzeźwo. Wolała ukryć ślady zbrodni na krótki okres czasu. I tak wiadomo, że wszystko się wyda. W świecie bogów? Dobre sobie, nic nie pozostanie tutaj tajemnicą. Matka Zmory coś o tym wiedziała.
___Łowczyni po prostu odeszła, starając się nie pozostawiać po sobie śladów. Szła ostrożnie, wspomagając się magią, by ciało Morowej nie było aż tak ciężkie i trudne do niesienia. Wywerna szła ciemnymi, nieużywanymi ścieżkami, by nie spotkać nikogo po drodze. Nie mogła zostawiać zapachu, odcisków łap, śladów po ogonie... Musiało być czysto.
___I zniknęła, tak po prostu. Usłyszała wrzask sokoła, a potem krakanie kruka, jakby tuż nad swoją głową.


: 31 gru 2017, 1:27
autor: Zmierzch Gwiazd
Wreszcie musiał nadejść czas, kiedy wiekowa smoczyca ponownie wyruszyła na tereny wspólne. Zasiedziała się, ostatnimi czasy nie opuszczała terenów jej rodzimego stada, przesiadywała całymi dniami w swej grocie. Od czasu, kiedy oddała przywództwo, nie miała pojęcia co ze sobą począć. Przez całe swe życie przed Ziemi, a teraz, kiedy ten rozdział miała już za sobą, nie potrafiła powrócić do starego trybu życia, kiedy to była zwykłą łowczynią. Jej myśli ciągle krążyły wokół stada, nie potrafiła skupić się na niczym innym.
Dlatego też po prostu opuściła obóz, aby pomyśleć w spokoju. Jednak czy to aż takie dziwne, że nadal czuła, że zależy jej na stadzie, bardziej niż zwykłemu smokowi? Jednak bała się tego uczucia. Bała się, że nie będzie potrafiła ustąpić w odpowiednim na to czasie.
Jej stare ciało i jeszcze bardziej wiekowy umysł nie nadążały za czasami, które nadeszły. Obudziła się jakby z transu, rozglądnęła się dookoła, próbując ocenić, gdzie się znajduje. Czarne wzgórza, poznawała te tereny, kiedyś często nad nimi latała, a teraz? Każdy długi lot był dla niej wysiłkiem. Dłuższe spacery również, dlatego po prostu odetchnęła głośno i pozwoliła sobie przysiąść. To już zdecydowanie nie to samo co kiedyś. Była tego świadoma.

: 05 sty 2018, 19:16
autor: Rhaegranthur
Wyszedł ze swojego całkiem prywatnego i przytulnego legowiska by rozprostować kości. Tym wyjątkowym razem zostawił jednak swojego pierworodnego samemu sobie. Nie miał w zwyczaju spuszczać z niego oka, ale nagle zapragnął znów być sam. Chociaż przez chwilę. Może wina leżała po stronie jego syna który jednoznacznie dawał mu do zrozumienia, że go nie lubi. Rhae wiedział, że ojcem roku nie jest ale gdyby mógł pewnie zerwałby gwiazdę z nieba dla tego małego niewdzięcznika.
Szedł więc doliną rozglądając się leniwie na boki, ale to co przykuło jego uwagę wcale nie leżało poza granicą jego wzroku. Siedziała wprost przed nim, daleko... ale siedziała smoczyca. Przekręcił łeb na bok aż wąsy mu zafalowały. Dość nietypowe miejsce jak na odpoczynek. Zaczekał chwilę aż wiatr pędzący doliną przyniesie do jego nozdrzy zapach nieznajomej. Starszy smok, Ziemia... Nie miał w zwyczaju zaczepiać starszych chyba, że był nim jego dziadek kiedy był jeszcze malutkim pisklęciem. Uwielbiał jego opowieści... ale teraz? Starsi lubili narzekać na swoje kości, a on był na tyle dobrze wychowany, że mimo znudzenia i opadających powiek – słuchałby ich. Zaryzykować czy uciec?
Ruszył jednak przed siebie aż nie znalazł się na granicy słyszalności samicy. Z pewnością zorientowała się, że krótkołapy samiec szedł w jej kierunku. Zwolnił wtedy czekając na ruch samicy. Nastroszona sierść jasno powie, że nie chce go tu i tak dalej.
-Pachniesz jak smoki które pozwoliły mi polować na waszych ziemiach pani.– zagaił pierwszy i pochylił łeb w geście szacunku dla starszego smoka.

: 06 sty 2018, 20:55
autor: Zmierzch Gwiazd
Gwałtownie uniosła uszy, gdy usłyszała stąpanie innego smoka. Szybko określiła źródło odgłosu i przeniosła wzrok w tamtą stronę. Nie musiała długo szukać, smok nawet nie krył się ze swoją obecnością. Samo to w sobie wskazywało, że nie miał złych intencji.
Tym bardziej nawet nie przyszło jej do głowy, aby przegonić samca. Bądź co bądź, były to tereny dostępne dla wszystkich, bez względu na przynależność. Jednak jego zapach był... niecodzienny. Nigdy nie czuła czegoś takiego, musiał więc niedawno dołączyć do któregoś stad, zapach nie zdążył przesiąknąć do jego ciała lub też miała do czynienia ze smokiem w miarę neutralnym, samotnikiem, który mieszka gdzieś tutaj.
Skinęła w jego stronę łbem, mimowolnie szeroko się uśmiechając, widząc jego długie wąsy. W oczach smoczycy pojawiły się iskierki rozbawienia, jednak gdy zorientowała się, że zadał jej pytanie, opanowała się. Nie mogła dać się porwać wirowi wspomnień.
– Przynależę do stada Ziemi, czy to na naszych terenach polujesz? – zapytała.
Domyśliła się, że to z Gonitwą rozmawiał. Teraz już była pewna, że jest samotnikiem. Nieugięta zrobiła dobry uczynek, z czego Nefrytowa była dumna.
– Proszę, nie mów do mnie "pani". Mówią na mnie Nefrytowy Szpon, ale możesz mówić do mnie Veles. A ty? Jak cię zwą?
Jej ton był ciepły, spokojny, starała się pokazać, że nie ma złych intencji. W końcu, nie każdy był przychylnie nastawiony do samotników, a nie wiedziała, z jakim powitaniem spotkał się jej rozmówca, czy dobrze go powitali czy nie.

: 17 sty 2018, 15:49
autor: Rhaegranthur
Nie wiedząc o czym myślała po prostu zerkał na nią z szacunkiem zmieszanym z zaciekawieniem. Uderzenie serca, machnięcie skrzydłem kolibra... tyle trwało dziwne uczucie które się w nim obudziło kiedy wejrzał w ślepia starszej. Coś mówiło, że ją znał, coś chciało by ją rozpoznał i objął niestety jednak odczucie zniknęło równie szybko jak się pojawiło pozostawiając zwyczajną ciekawość i pustkę.
Gdyby tylko Chłodny, jego dusza mogła choć na chwilę ocknąć się by rozpoznać córkę... pewnie łza pojawiłaby się w oku młodego samca. Bogowie jednak zadbali o to by Łza Matki trafiła do nowego ciała, czysta... bez wspomnień z poprzedniego życia. Nieświadom tego Rhaegranthur, stworzony z duszy Chłodnego Obrońcy stał teraz zapoznając się z zupełnie obcą mu smoczycą.
Skinął łbem w odpowiedzi
-Zgadza się, rozmawiałem z Gonitwą Myśli która to po ciężkich negocjacjach zgodziła się na moje skromne polowania. Trzeci kamień szlachetny trafiać ma do waszego skarbca. Niestety jednak ostatnio nie mam szczęścia do błyskotek.– uśmiechnął się łagodnie i podszedł bliżej by siąść naprzeciw smoczycy. Krótkie łapy miały zdecydowanie za dużo cielska do utrzymania na ziemi.
-Veles.– jego oczy błysnęły. Słyszał już gdzieś to imię... tylko gdzie? Zacząłby grzebać w swojej pamięci jednak towarzyszka czekała na jego odpowiedź.
-Me imię brzmi Rhaegranthur. Nie musisz wypowiadać całości, zauważyłem już, że tutejsze smoki mają z tym lekki problem.– zaśmiał się wzbudzając drżenie swoich pokaźnych wąsisk.
-Wyglądasz na niezwykle wiekową smoczycę za pozwoleniem, winszuję.– rzucił znów schylając łba, nie spuszczał jej jednak z dwukolorowych ślepi.
-Smoki z moich stron nie osiągają takiego wieku.– dodał nie wspominając jednak o swoim dziadku. On jednak był dobrze wyszkolony... potrafił sobie poradzić w kryzysowych sytuacjach.

: 04 mar 2018, 22:49
autor: Pozłacana Łuska
Wędrowała po Wspólnych Terenach po raz drugi. Wciąż myliły jej się okolic i dopiero po czasie zorientowała się, że obecne ziemie wcale nie wyglądają na takie przyjazne. Ciemna ziemia, brak roślinności.. gdzież ona się znalazła? Przez ułamek sekundy zaczęła się martwić czy czasem nie wkroczyła na treny Cienia. Odruchowo rozejrzała się, lecz nie było tutaj żywej duszy.. przynajmniej żadnej nie widziała. Westchnęła pod nosem i lekko się zgarbiła, mrużąc z ciekawością ślepia. Miała nieco inne wyobrażenie kiedy tu przybyła, ale nie była zła z tego powodu. Wierzyła, że za jakiś czas pokój na nowo zapanuje w Wolnych Stadach.. ale czy jest on możliwy gdy stado Cienia istnieje? Wodna musiała zwrócić się z prośbą do Bogów. Niby każdy smok zasługuje na przebaczenie, ale to nie to samo.. tamtym cierpienie sprawiało przyjemność, przynajmniej z tego co mówiła jej matka. Może nie wszyscy tacy byli, ale znaczna większość. Hestia nie miała pojęcia, że dane jej będzie poczuć na własnych łuskach prawdziwość tych słów. Nerwowo rozglądała się na boki i kroczyła przed siebie. Dzień zapowiadał się tak jak każdy inny. Śnieg, ostra Złota Twarz i nieprzyjemny, chłodny podmuch wiatru.
Gdyby jednak widziała co ją czeka, to może jeszcze zdążyłaby się wycofać. Aż drgnęła, jakby nieświadomie wyczuwała czyhające na nią niebezpieczeństwo.

: 05 mar 2018, 10:03
autor: Delirium Obłąkanych
___Obserwowała smoczycę w ciszy, skryta za skałami Doliny Rozpaczy. Jęki i wycie wiatru skutecznie wspomagały ukrycie się. Brązowe ślepia skanowały sylwetkę samicy idącej przed siebie, jakieś dziesięć ogonów dalej. Wywerna nie spieszyła się. Nauczono jej cierpliwości i chociaż ciężko jej było zapanować nad chęcią poderwania się do przodu. Instynkty dzikiego drapieżnika cały czas były w niej żywe. Aenkryntith była smokiem niemal w całości dzikim, nieprzyzwyczajonym do badziej cywilizowanych istot. Nie miała z nimi zbyt wiele styczności. Poza matką, która skrywała ją jednak przed całym światem.
___Zakasłała cicho, oblizała pysk splamiony czarnym kwasem. Ruszyła powoli przed siebie, krocząc w bezpiecznej odległości za smoczycą. Skracając jednak dystans, stopniowo. Dziesięć ogonów. Dziewięć. Osiem. Skończyło się na pięciu, gdzie zwolniła kroku. I zwyczajnie podążała za adeptką, jak gdyby nigdy nic. Cichy drapieżca, naciągnięty skórą szkielet, z paskudną blizną po lewej stronie pyska. Nie wydający z siebie żadnego słowa, tylko podążający za Wodną, jak gdyby nigdy nic. Nie pachnący żadnym ze stad. Roznoszący jedynie woń deszczu, krwi i wanilii, tak zupełnie niepasującej.

: 09 mar 2018, 15:10
autor: Pozłacana Łuska
Nie spodziewała się tego, że była śledzona. Czujności zawsze jej brakowało i teraz będzie miała za swoje. Wciąż podążała przez ponure miejsce, rozglądając się na boki, ale ani razu nie spojrzała za siebie. Nawet nieco zwolniła, spoglądając w stronę ciemnego nieba. Nie żałowała, że tutaj przybyła.. wciąż jednak miała wiele do zrobienia. Coś jednak zaczęło jej nie pasować. Dziwny niepokój wkradł się w jej serce, a smoczyca spojrzała za siebie dostrzegając zbliżającą się, bardzo wychudzoną smoczycę. Zmrużyła ślepia, przechylając łeb w bok.
– Pamiętam Cię.. mijałyśmy się w grocie nauczyciela. – Mruknęła, uważnie ją obserwując. Cienista miała w sobie coś przeraźliwego, zwłaszcza kiedy jej ślepia tak się czujnie w nią wpatrywały. Wyprostowała się i odruchowo postąpiła krok do tyłu. Nie miała pojęcia kim była i skąd pochodziła.. ale chyba nie wydawała się duszą towarzystwa. W głowie wodnej zaczęło się rodzić dziwne przeświadczenie, że powinna uciekać póki jeszcze może.
Zignorowała jednak intuicję, przecież nic jej nie groziło. Może tamta smoczyca była w rzeczywistości bardzo miła? Albo tak zdziczała, że traktowała ją jako przekąskę..
Dobrze pamiętała słowa matki, które ostrzegały ją przed smokami z Cienia. Szkoda jednak, że nie potrafiła dokładnie określić z jakiego jest stada. Zbyt mało wiedziała, a zapachy często były mylące. Nawet jej przypomniał zapach lasu po deszczu, świeżego i orzeźwiającego. W nucie nieznajomej było jednak coś metalicznego.. krew? Hestia zmrużyła złote ślepia.

: 05 wrz 2018, 19:40
autor: Płynący Kolec
Ciemność, która tak nieoczekiwanie przesłoniła świat, była bez wątpienia straszna. Pusty żołądek i świadomość, że to polowanie trwa już od dawna, a on nic nie znalazł, były o wiele bardziej przejmujące.
A teraz na dodatek zdał sobie sprawę, że nie wie, gdzie polowanie rozpoczął. Oślepiony ciemnością, kierujący się wyłącznie węchem, dawno stracił orientację w terenie, a trasa, która miała zawieść go do domu, w jakiś dziwny sposób wcale doń nie prowadziła. Jedyne, czego teraz brakowało, to drapieżników...
Pozostawało mieć nadzieję, że nie oddalił się zbytnio. Tereny Wody są przecież duże! Na pewno w końcu spotka kogoś, kto odprowadzi go do domu.

: 05 wrz 2018, 20:17
autor: Dar Tdary
Szedł sobie chyba pierwszy raz bez wyraźnego celu przed siebie. Rozmyślał, a jak wiadomo rozmyślanie potrafiło zabrać mu naprawdę bardzo dużo czasu. Pykał sobie swoją dębową fajkę, miał lekko zmrużone ślepia i szorował długim ogonem po ziemi.
Gdyby mu zaproponować szkolenia? Był za młody nie... Poza tym pewnie się wypali zanim zaczną. Co jeśli jednak przyszedł by na nie razem z nią? Mógłby wtedy zająć się badaniami, a jemu kazałby poukładać zioła. Czy takie coś mogłoby zostać uznane za naukę?
Czemu w ogóle się tym głowił, przecież miał inne problemy jak na przykład to nowe zioło które w żaden sposób nie chciało się przed nim odkryć. Gotowanie, palenie, uciskanie. Może robił coś źle... spojrzał kątem oka na swoją skaleczoną lekko ranę. Tyle ziół już na nią nakładał, że przestała chcieć się zasklepiać do końca. Na kimś jednak musiał testować, a inne smoki były mało chętne do pozostania królikami doświadczalnymi. Królik... nie, one nie nadawały się do testów. Miały inną strukturę niż smoki. Weźmie drakonoida! Musiał tylko jakiegoś znaleźć. No i kogoś z Ognia. Do kroćset turzych odchodów czemu na terenach Ziemi nie było czynnego wulkanu. Westchnął ciężko i niemal wpadł na drugiego smoka.
Zamrugał ślepiami zaciskając pysk mocniej na swojej fajce z której wydobywał się zielny zapach. Co za jeden... poruszył skrzydełkami nozdrzy. Wodny. I jakież zaropiałe ślepia miał. Co oni w Wodzie kleryków nie mieli? Zmarszczył lekko pysk.
-Uważaj.
rzucił krótko i już miał minąć smoka. Nie cierpiał jak wtedy Granatowa więc czemu miałby od razu brudzić sobie łapy. Zapach ziół był tak intensywny, że Smoczy bardzo prawdopodobne że mógł kichnąć. Mogło to jednak oznaczać jedno... które smoki w stadach śmierdzą ziołami?

: 05 wrz 2018, 20:34
autor: Płynący Kolec
Smok uniósł wyżej łeb, węsząc. Wywęszył zioła, podobne do tych, jakie sam palił niedawno. Palił ze Słonecznym, więc logicznym wnioskiem byłoby, że to właśnie jego spotkał. Wargi uniosły się w uśmiechu, odsłaniając czarne kły.
– Słoneczny! Dobrze cię widzieć... Znaczy, węszyć.
Skoro spotkał kogoś, kogo znał, powinno być już teraz łatwiej! Wszystko się z pewnością ułoży. Zwłaszcza, że Słoneczny nie był pierwszym z brzegu Wodnym, a przyjacielem!
– Słuchaj, jakieś paskudztwo mi na oczy siadło. Nie do końca wiem, gdzie jestem. Podałbyś pomocną łapę? Ludzie mi zawsze mówili, że na choroby oczu, to napluć trzeba.
Uniósł łeb, kierując go w stronę, z której dochodziła pozornie znajoma woń palonych ziółek. Czarne białka poprzecinane były krwiście czerwonymi żyłkami, a i źrenica wyglądała inaczej, niż powinna – po środku zmatowiała jakby, przechodząc w jasnoszarą barwę katarakty. Tymi niewidzącymi ślepiami wpatrywał się w "Słonecznego" z nadzieją, że przyjaciel bez zbędnych pytań pomoże, albo chociaż odprowadzi do domu.

: 05 wrz 2018, 23:42
autor: Dar Tdary
Wydmuchnął dym w stronę nowo spotkanego smoka chyba nawet w tym samym prawie wieku co on i przekrzywił lekko łeb na bok. Czemu tak się cieszył pokazując te czarne zębiska. Chwilę później wszystko już było jasne. Werdykt? Smok był najwyraźniej nie tylko ślepy, ale i głuchy. Już miał minąć przyjacielskiego gada kiedy ten wcale nie przestał gadać.
-Tak, to widać.
odchrząknął mrużąc własne ślepia i przełożył jęzorem fajkę na drugą stronę pyska. I cóż miał z tym niby zrobić. Skoro ten Słoneczny znał się na leczeniu powinien już dawno zrobić porządek z tym czymś na jego oczach. Dopiero później dosłyszał ostatnie słowa samca. Pluć? Że co? Zamrugał szybciej i już miał coś powiedzieć, ale westchnął jedynie ciężko. Siadł na zadku i rozmasował miejsce pomiędzy ślepiami.
-Siadaj i nie ruszaj się. Bez pytań bo ci nie pomogę.
rzucił pod nosem mamrocząc do siebie coś jeszcze. Do kroćset turzych odchodów...
Machnął łapą w powietrzu i zaczekał chwilę. Nie lubił tego sposobu, ale nie spodziewał się spotkać kogoś w potrzebie...
Pojawiły się w końcu granitowe miski, tłuczek, bukłak ze świeżą wodą i zioła prosto ze składu Wody. Oby tylko jego pacjent był posłuszny.
Rozpalił ogień za pomocą maddary i postawił trzy naczynia pełne wody. Złapał za pysk smoka i oblał mu ślepia chłodną wodą by zmyć nadmiar ropy.
Do pierwszego naczynia z gotującą się już wodą wrzucił soczyste listki nawłoci pospolitej, przyjemny zapach poniósł się po okolicy kiedy Yisheng zestawił napar z ognia i schłodził nieco za pomocą własnego oddechu. Podał go samcowi.
-Pij.
okazało się, że chyba musiał mu pomóc by tamten się nie zalał. Oczywiście wywar był bardzo gorzki, uzdrowiciel nie zamierzał słodzić leków.
W następnej miseczce wylądowały płatki ostróżeczki polnej. Jedynie na chwilę bo musiał je sparzyć nie gotować. Wyciągnął je za pomocą maddary i odłożył na czysty płaski kamyk do ostygnięcia by chwilę później ująć je w łapy. Ustawił łeb Wodnego pod odpowiednim kątem i położył na jego ślepiach płatki. Teraz musieli poczekać aż wyschną i same odpadną. Do ostatnie miski wrzucił ususzony korzeń żywokostu który musiał się dość długo gotować. Akurat na tyle długo by ostróżeczka odpadła. Zdjął żywokost z ognia który od razu zgasił i schodził napar oddechem. Znów odgiął łeb smoka i rozchylił jego powieki. Zakroplił chłodny napar do obu ślepi.
Oby pomogło... ta choroba jest już dość mocno zaawansowana.
Zacisnął kły i machnął łapą by brudne miski wróciły do jego groty. Natomiast zużyte zioła spalił za pomocą pstryknięcia szponów. Położył łapę na barku samca.
-Nie ruszaj się jeszcze przez chwilę i skończymy to plucie ci do oczu.
westchnął i po raz kolejny oddał część swojej energii życiowej obcemu smokowi. Maddara w kształcie smoczego szkieletu wyciągnęła kostne łapy w kierunku oczu Wodnego. Yisheng musiał usunąć mikroby które wywołały chorobę by móc przejść dalej. Po oczyszczeniu organizmu zabrał się za odbudowywanie zniszczonej siatkówki oka. Namnażanie komórek było dla niego już całkiem naturalne, ale nadal się pilnował. Kontrolował proces dbając o wrażliwość ślepi. Zdjął zaćmę usuwając ją całkowicie, nawilżył oko mnożąc komórki wody i łez. Uspokoił układ nerwowy który rozpalony powodował ból głowy i ślepi. Wszystko powinno już być dobrze. Oby...
Cofnął łapę i zajrzał do oczu pacjenta.
Ciekawe czy smok dostanie zawału czy po prostu nadal nie będzie nic widział...

: 06 wrz 2018, 10:50
autor: Płynący Kolec
Smok nie rozumiał celu działań domniemanego Słonecznego. Tych wszystkich naparów, okładów i kropli, którymi samiec go potraktował. Czyżby należał do tych, którzy uważają, że herbata wyleczy każdą chorobę?
Ślepia jak bolały, tak bolały. Herbata, jakkolwiek o dziwnym smaku, nie zdziałała cudu. Smok był jednak dobrej myśli! Przecież żadna choroba nie zniknie od razu, prawda? Dlatego uniósł łapę, by klepnąć "Słonecznego" w bark.

– Dzięki, przyjacielu. Myślę, że w ciągu paru dni przejdzie. – rzekł, uśmiechając się. – Nie wiesz może, w którą stronę jest mój dom?
To polowanie trwało stanowczo zbyt długo. Chciałby już wrócić, wyciągnąć się na sienniku i odpocząć.

: 17 gru 2018, 13:37
autor: Remedium Lodu
  Dwa ciężkie pakunki podrygiwały bezwładnie w rytm równie ciężkich pociągnięć skrzydeł rozdzielonych azotową grzywą. Każdy niemający pojęcia o linach i węzłach byłby na ten widok święcie przekonany, że podłużne, bezkształtne worki zaraz się obrócą i spadną- ci nie mieliby racji. Rację mieliby natomiast lotnicy twierdzący, że słabosilni Uzdrowiciele nie powinni lecieć w zamieci śnieżnej z obciążeniem. Szczególnie na dłuższe dystanse.
  Dla Remedium była to tylko kolejna okazja do postawienia siebie w trudnej sytuacji i próby odnalezienia się w niej. W tej chwili na przykład uznał za stosowne walczyć z chaotycznymi uderzeniami wiatru z pomocą maddary. Tysiące małych przeciwprądów, rozgrzanego powietrza, drobne blokady starające się dynamicznie dostosowywać do wrednych smagnięć ciężkiego, spychającego ku ziemi powietrza…
  Gdyby Lód był świadomy faktu, że w rzeczywistości jest wyłącznie wytworem czyjejś wyobraźni „żyjącym” w wyimaginowanym świecie, to wiedziałby, że tak naprawdę wcale przez myśl mu nie przeszło gdy „przelatywał” ponad Niewielkim Zlodowaceniem że nie wyląduje tam dlatego, że obawia się zderzenia ciężarnych worków z niepewnym lodem lecz dlatego, że żal mu było wpadać do tematu w którym już od 53 dni stoi fabuła Śpiewnego Kolca ze Szlachetnym Nurtem, podczas gdy Dolina Rozpaczy miała kuszącą nazwę, była wolna oraz jak na ironię tam też spotkali się Dar Tdary ze Smokiem i tam właśnie Dar po raz pierwszy rozważał kwestię przyjęcia ucznia. Ponieważ jednak Remedium Lodu nie wiedział, że nie istnieje naprawdę a regulamin forum zabraniał jego pisarzowi pisać, że jest inaczej, to nasz niebieskołuski znajomy który myśli że żyje naprawdę nic takiego nie pomyślał, będąc w zamian święcie przekonanym że zadymka śnieżna na zlodowaceniu utrudniłaby mu naukę.
  O tak, o naukę tu chodziło. Nauczyciel ani nikt inny nie mógł się po prostu równać z wężowym Uzdrowicielem Ziemi, z którym w większości sytuacji Lód mógł porozumieć się bez słów. Jak na ironię mimo szacunku jakim darzył Mistrza niemalże od początku spoglądał na niego jak na swego rodzaju brata, który tylko całkiem przypadkiem wykluł się przed nim. A różnica wieku? Litości, jak starego-malutkiego mogą obchodzić takie detale? W każdym razie lecąc (czy też raczej usiłując dolecieć) na kolejne ze swoich regularnych spotkań z dr House’em smoczego świata, smoczy Holmes-Moriarty mimowolnie uśmiechał się półgębkiem na myśl o tym. Obaj mogli się wtedy skupić na problemach oderwanych od czasu i przestrzeni, lub też zanurzonych w nich dalece silniej niż gadzia codzienność.
  Zadymka przepoczwarzyła Wodnika w śnieżną breję, która w końcu wylądowała wśród zasp ścielących się w Dolinie Rozpaczy… no dobrze. Bardziej plasnęła niż wylądowała. Niebieskołuski najzwyczajniej w świecie spadł z wysokości dobrego ogona ku ziemi, nie mogąc poruszyć zgrabiałymi skrzydłami. Upadek na jeden z całunów wywołał dość nieapetyczny odgłos mokrego cmoknięcia- chory na umyśle ludzki biolog mógłby w tej chwili dojść do wniosku, że smoki są żyworodne, rodzą salwami wiwatowymi a ich pisklęta wyglądają jak wyszarpnięte z ciała łby dorosłych osobników. To było bowiem obiektem wyskakującym dziarsko z zawiniątka. Lód sięgnął łapą po łeb i niechcący odtworzył scenę iście hamletowską, jednocześnie wysyłając impuls z dokładniejszą lokalizacją ku Ziemnemu. Nim ten dotrze na miejsce w załomie skalnym w Dolinie Rozpaczy trzaskać będzie dziarski ogień a perfekcyjnie zakonserwowane zwłoki agresorów, którzy zaatakowali obóz Wody oczekiwać będą swej przyszłości w karnym rządku.

: 19 gru 2018, 16:52
autor: Dar Tdary
Zastanówmy się poważnie nad tym co tu mamy. Szpik z kości harpii, sok z wątroby goblina i nie zapomnijmy o twoim płomieniu. Nie jest do końca naturalny więc pasować będzie do tego co chcemy zrobić z tym kamieniem.
Rzeczony kamień umieszczony był na stojaku, stojak z kolei powstał ze stopionej miedzi. Piękny kawałek wystarczyło stopić w ogniu Lothrica i uformować tak jak tylko Dar to sobie wymyślił. Stojak więc stabilnie trzymał w swych objęciach nefryt w którego teraz smok starał się wtopić szpik, ognik i sok z wątroby. Zadanie nie łatwe bo nie miał wyszkolenia w tworzeniu run, ale czym to dla nie mogło być jak nie kolejnym eksperymentem. Dym z kobaltowej fajki unosił się ku sklepieniu gdzie był zaciągany jeszcze wyżej przez pojedynczy naturalny otwór.
Odetchnął skupiony maksymalnie na podgrzewaniu wnętrza kamienia za pomocą maddary po czym poczuł muśnięcie w umyśle. Lothric zamachał ogonkiem i od razu wybiegł z groty, z kolei Dar przewrócił ślepiami.
Nie mógł jednak odmówić spotkania z jedynym smokiem z którym się faktycznie rozumiał. Jak bardzo aspołeczny by nie był, rozprawy z Remedium stały się niezwykle przyjemne. Wymiana kamieni, wymiany sprzętu czy ziół na co księżycowych spotkaniach, z tego ciężko było zrezygnować. Tym razem wezwanie było jednak inne.
Ruszył więc niedługo później za swoim kompanem przez co Remedium zobaczył Lothrica na wiele uderzeń serca szybciej niż Dara. Muflon zwyczajowo podbiegł do wyrośniętego już samczyka i podskoczył by lekko uderzyć rogami w jego szczękę. Ciężko było się tulić kiedy było się o połowę niższym. Poza tym uderzenie miało w sobie wiele uczucia! Siadł sobie obok młodego uzdrowiciela czekając na powolnego smoczego House'a.
...
W końcu i Dar pojawił się na horyzoncie niespiesznie podchodząc do ucznia. Uśmiechnął się pod wąsiskami i wypuścił melasowy w zapachu dym z nozdrzy. Zobaczył cielska i od razu podszedł do jednego z nich odsuwając na bok resztkę całunu. W ślepia od razu wpadła mu pośmiertna opuchlizna, ale i ślady świadczące o ciężkich ranach wewnętrznych.
-Najpierw ten. Powiedz od czego zginął choć za pewne doskonale to już wiesz. Nie mniej jednak chcę byś go otworzył i wskazał szponem wszelkie rany wewnętrzne i jaką kurację zastosowałbyś by pomóc choremu.
powiedział na powitanie.

: 22 gru 2018, 1:23
autor: Remedium Lodu
  Intensywny aromat herbaty unosił się w tej części Dolny Rozpaczy i Uzdrowiciel Wody pociągał już ze swojej wybarwionej na ciemną zieleń czarki ów mocny, pikantny napar, gdy dostrzegł ognistego muflona zbliżającego się do załomu. Odstawił naczynko na głaz obok ogniska i rozstawił łapy, by przyjąć tradycyjne bodnięcie na pysk. Ostatnim razem gdy próbował go nieudolnie uniknąć obaj skończyli w zaspie śnieżnej brei, ku wielkiemu niezadowoleniu młodego żywiołaka. Również Remedium, którego delikatnie mówiąc irytował jego własny brak wyszkolenia w walce wręcz. Mając trzy księżyce obiecywał Ojcu, że przestanie być bezbronny a przecież tak naprawdę poza maddarą dysponował tylko cwaniackimi sztuczkami. I on śmiał siebie zaliczać w poczet drapieżnych gadów?
  Stał w otoczeniu potępieńczych jęków wiatru, naprzeciw rzędu smoczych trupów, pomiędzy ogniskiem a muflonem, łacnie chłonąc nieco ciepła z obu źródeł. Silny światłocień od skaczących płomieni przemienił lekki półuśmiech w niezwykle wyrazistą odpowiedź na powitanie Mistrza. Lód zbliżył się do ciała wybranego przez starszego Uzdrowiciela i obejrzał je dokładnie. W zasadzie faktycznie znał jego obecny stan dość dobrze, lecz tym razem podszedł do zagadnienia bardziej jako uzdrowiciel niż jako badacz. Odruchowo nawet przed przystąpieniem do dzieła przemył szpony w misce z przegotowaną wodą, która czekała obok ogniska. Przyłożył łapy do podbrzusza, w miejsce po uderzeniu odznaczone siną plamą i zaczął sunąć nimi delikatnie, starając się wykryć stan wszystkich kości, wyczuć na dotyk na ile zniszczona jest tkanka. Maddara była tutaj drogą na skróty, lecz również zabierała czas. Lód dążył obecnie do nabrania wprawy, która może nie na sam rzut ślepia, lecz na jedno przesunięcie łapy umożliwi mu stworzenie sobie obrazu sytuacji.
  Ciął jednym, szybkim ruchem zaostrzonego szpona otwierając samca od podstawy ogona aż po samą gardziel. Dawny niechciany gość Wolnych Stad leżał teraz na grzbiecie przed nimi, rozbebeszony. Ignorując kompletnie aromaty, Lód rozsunął lewą łapą płat ciała i studiował chwilę tą impresję zniszczeń. – Bezpośrednią przyczyną śmierci był krwotok wewnętrzny, ten smok zapewne stracił przytomność i zmarł niewiele później. Pierwsze, tępe uderzenie w podbrzusze naruszyło łączenie ciała i spowodowało przepuklinę, która dodatkowo od razu doznała pogłębienia w wyniku walki. – W tym momencie Uzdrowiciel dostrzegł ciemniejszą plamę wybroczyny na wątrobie, na początku niemal niedostrzegalną przez ciemną barwę tkanki. – Co gorsza siła ciosu spowodowała pęknięcie żyły wątrobowej. Narząd niebawem zacząłby obumierać a rana sprawiałaby nieznośny ból, być może nawet paraliżując częściowo funkcjonowanie przepony a więc utrudniając oddychanie. Obniżona wydolność organizmu bezpośrednio przekładałaby się na kolejne problemy. Kaskadowe powikłania mogłyby wystąpić w zasadzie wszędzie, choć przy silnym wylewie raczej nie miałoby to już znaczenia. – Dar nakazał mu wskazywać szponem wszelkie problemy, więc Lód użył takowego. Odciął jeden ze szponów rozciętego samca i maddarą rozszczepił na pęczek długich, jasnych igieł. Kilkoma oznaczył newralgiczne miejsca w przepuklinie, dwa trafiły na wątrobę oraz opuchnięty od krwi woreczek żółciowy, kolejnych parę na mięśnie i żebro obite uderzeniem. W końcu ostatnia trafiła na żołądek, i ta wymagała jasnego komentarza. – Sytuację poważnie pogorszył drugi atak, najpewniej magiczny. Smok zgiął się z bólu po pierwszym i przez to pogorszył zniszczenia, jakie spowodował jakiś długi szpikulec. Perforacja żołądka w dwóch miejscach uniemożliwi mu przyswajanie naparów leczniczych.
  Przekręcił łeb na lewo, dając sobie dwa uderzenia serca na zebranie myśli i doszlifowanie planu działania. – Krwotok w wątrobie, oraz kilka mniejszych w innych narządach oraz w warstwie mięśni oznaczają potrzebę jak najszybszego podania wywaru z owoców kaliny. Silna, skoncentrowana dawka, ten samiec był dorosły i sprawny, więc nie zaszkodziłbym mu. Żołądek musiałbym tymczasowo objąć i zabezpieczyć maddarą, żeby umożliwić przyswojenie dekoktu. Problemy z reakcjami pacjenta oraz jego organizmu bardzo prawdopodobne i wielce niefortunne, więc zdecydowałbym się na chmiel. Trzy szyszki wydają się tutaj dobrym kompromisem między skutecznością a bezpieczeństwem. Kość jest co prawda obita, lecz... – przeczesał szybko żebra w obrębie rany sondą magiczną – tak, jałowiec jest zbędny. W tej sytuacji potrzebowałbym oczyścić środowisko, na ranę kłutą babka lancetowata, później długotrwały okład z nawłoci pospolitej, macierzanki i żywokostu. Tutaj bardziej niż o krwotok liczą się właściwości dezynfekcyjne oraz oczyszczające z magii. Kalina powinna mi dać czas, by dokończyć nakładanie okładu przed przystąpieniem do leczenia maddarą. – Zmrużył ślepia i przytaknął sobie lekko.
  – Nadal jednak należałoby się spieszyć; jak najszybciej nareperować pęknięte żyły, pobudzić ściany żołądka do odbudowy. To byłoby szczególnie wymagające, by nie zmienić przypadkiem przesadnie jego objętości. Musiałbym również maddarą odprowadzić z wnętrza organizmu rozlaną treść żołądkową. To by zażegnało najgorsze bieżące zagrożenia, można przejść do ułożenia na powrót jelit, odbudowy ich ścian, skontrolowania by organizm wchłonął wybroczyny w narządach, oczyszczenia woreczka żółciowego z krwi, usunięcia brudu który mógł dostać się do wnętrza jamy brzusznej, usunięcia ognisk infekcji, tutaj dla pewności można pobudzić węzły chłonne by pracowały przez jakiś czas z wyższą intensywnością a w zamian skupić swoją uwagę na jak najszybszej odbudowie pokrywy mięśniowej na brzuchu, układu naczyń krwionośnych, sprawdzenia czy żadne istotne ścieżki nerwowe nie uległy zniszczeniu i stopniowym odtwarzaniu ciała warstwa po warstwie. Bez przesadnej troski o perfekcję, lecz o spełnianie swojej funkcji przez organizm, ponieważ mówimy tutaj definitywnie o ratowaniu życia a to wyklucza przejmowanie się kształtem łuseczek. Istotna jest naturalna struktura organizmu. – Lód dość długo popełniał ten błąd i poświęcał zbyt wiele uwagi na dzierganie nieistotnych detali przy cięższych ranach zamiast najpierw skupić się na najważniejszych sprawach. Dopiero niedawno zrozumiał, jak istotne jest działanie etapami- najpierw doprowadzenie całego organizmu do stanu stabilnego, dopiero później stopniowe uzupełnianie szkód niezagrażających już życiu. W innym przypadku musiałby cały czas kurczowo podtrzymywać maddarą kilka niestabilnych elementów a to znacznie utrudniało skupienie się na rozwiązywaniu biologicznej układanki.
  Spojrzał na Dara. On jeden zapewne mógł odnaleźć i wskazać niedoskonałości w tym planie.

: 23 gru 2018, 20:41
autor: Dar Tdary
Obserwował w milczeniu wszystko to co robił Kobalt by nie wytrącić go z toku rozumowania. Sam Dar niezwykle nie przepadał gdy ktokolwiek robił coś podobnego jemu, a niestety zdarzało się to aż nazbyt często. Cóż z tego, że właśnie coś gotował czy sprawdzał... zawsze była odpowiednia pora by wparować do jego groty bo zdarło się łuseczkę z zadu. Zwęził powieki samemu oceniając obrażenia, pochylał się nawet nad otworem by lepiej widzieć zupełnie nie zrażony zapachem, podobnie jak jego uczeń. Muśnięcie łapą podczas opowieści sprawiło, że dokładniej rozpoznał pewne przyczyny śmierci zanim Kobalt wsunął w organizm trupa własną magię.
-Cieszy mnie, że rozpocząłeś badanie od własnych ślepi i łap to niezwykle istotne by zrozumieć na czym polega prawdziwa sztuka leczenia. Ważne by móc zobaczyć na własne ślepia rozerwaną żyłę, obite płuco czy rozerwane jelita. Co prawda maddara mówi nam to samo, ale po cóż jej nadużywać skoro mamy sprawne ślepia.
tymi słowami chciał podsumować to co właśnie czynili. Podkreślić i postawić przysłowiową kropkę nad wyimaginowanym "i". Wybór ziół również był całkiem niezły choć oczywisty i bezpieczny.
-Co innego mógłbyś mu podać na zneutralizowanie bólu?
proste pytanie mogące obrazić adresata, ale nauka musiała być klarowna.
-Oddajemy im część własnej energii by pobudzić organizm do szybszej regeneracji czyż nie? To duży nakład pracy zarówno od nas jak i od organizmu chorego. Wyczuj następnym razem przy żywym organizmie ile energii musi wytworzyć ciało i pobrać od nas by tkanki aż tak szybko łączyły się ze sobą i odtwarzały. Dlatego na twoim miejscu nie przesadzałbym z pobudzaniem węzłów bo smok może wpaść ci w śpiączkę bądź umrzeć.
powiedział poważnie obserwując wnętrzności. Skinął łbem po usłyszeniu ostatnich słów.
-Leczenie można byłoby określić mianem niedopowiedzeń. Nasi podopieczni są silnymi stworzeniami z własną maddarą. My musimy jedynie pchnąć ich ciała w odpowiednim kierunku, a potem dzieje się już naturalna magia. Zgadzam się z tobą, że przesadne dbanie o piękną łuskę, błyszczące włosie czy uzupełnianie ubytków skóry jest zbędne. Szramy mogą im przypominać o tym co zrobili i nie robię tego z czystej złośliwości...
mówiąc to uśmiechnął się lekko pod nosem i wydmuchnął sporą ilość dymu z fajki. Chodziło mu głównie o niewdzięczników którzy przychodzą na ostatnią chwilę bądź tych którzy uważają, że to im się należy. Mając podobną władzę w łapach marnotrawstwem byłoby z niej nie korzystać.
-Mamy w łapach potężną broń... idźmy jednak dalej.
Spojrzał na muflona który ochoczo wskoczył za pobliskie krzaki. Dało się słyszeć dudnienie jego kopytek, wybuchy płomieni i beczenie. Trwało to dość długo, ale Darowi nigdzie się nie spieszyło podczas pykania fajki.
-Wygląda smacznie.
rzucił patrząc na czarkę z ciemnym płynem.
Wtedy też wyskoczył Lothric trzymając w swoich kozich zębach węża. Nieprzytomny podpalony w kilku miejscach zaskroniec padł na ziemię obok truchła równinnego.
-Żywy organizm. Wiesz co masz uczynić.
nieco nudne zadanie, ale po ostatnich słowach musieli dokończyć myśl leczeniem czegoś żywego.

: 27 gru 2018, 1:56
autor: Remedium Lodu
  W swej krótkiej jak dotąd praktyce Kobalt zdążył już przekonać się, podobnie jak Dar, że tytuł Uzdrowiciela wbrew pozorom nie ułatwia prowadzenia badań. Jak nie zdarta łuska to sraczka a jeśli akurat do groty nie wpada trzydziestoksiężycowy pisklak z Czarnym Kaszlem, to do legowiska twojej uczennicy wparowuje morski Łowca, któremu podawanie naparów oznacza ponoszenie ryzyka bycia obrzyganym aromatyczną mieszanką ziołowych dekoktów i połowicznie przetrawionej ryby. Całodniowe wyprawy również nie sprzyjały pilnowaniu swoich eksperymentów z ekstrakcją potencjalnych lekarstw odzwierzęcych (organizm Uzdrowiciela musi jednak okazjonalnie dojść do siebie po przyjęciu wyciągu z wątroby goblina w roztworze z kory topoli).
  Kiwnął łbem, słysząc pytanie które w pysku Daru mogło oznaczać ukrytą naganę za popełnienie błędu. Mistrz miał, oczywiście, rację; chmiel faktycznie nie był tutaj aż tak odpowiedni. Remedium ledwo stuknęła druga dziesiątka księżyców a tutaj już oznaki demencji, już nie można zapamiętać marnych 22 ziół? Skup się, głupcze. Syknął na siebie. – Kozłek lekarski. Inhalacje nim są krótkie, działa mocno i omijany jest problem przebitego żołądka, rzecz jasna. Przepraszam. – Choć nie miał się za podlotka i tak poczuł się głupio, jakby zawiódł oczekiwania Ziemnego.
  Potrząsnął łbem i potarł czystą łapą kościaną bródkę. Racja, mógł na to wpaść. Pewnie niebawem Mistrz da mu jakąś szansę do poćwiczenia na żywym egzemplarzu, więc będzie mógł od razu złapać niejakie wyczucie w przelewaniu swojej mocy w ciała innych. Sposób w jaki wężowy spuentował całość wywołał kolejny krótki półuśmiech, z kategorii tych bardziej szabloidalnych niż słonkowych. – Myślę, że wiem o co Ci chodzi. – Niemniej chodziło o coś więcej niż „tylko” dawanie nauczki na przyszłość. Leczenie mogło wpoić uczonemu nieco odpowiedzialności, miało swój wymiar psychologiczny. Uzdrowicielowi natomiast właściwe podejście ułatwiało ustalenie priorytetów podczas pracy.
  No i zaczęło się. Odprowadził muflona cokolwiek rozbawionym spojrzeniem, obmywając przy tym łapę z trupich płynów w misie z czystą wodą. Na uwagę Daru ocknął się z zamyślenia a ogon zgubił na chwilę rytm w swoim powolnym falowaniu na boki. Demencja jak nic. – Oczywiście, wybacz. – Sięgnął do torby i wyjął jasno turkusową czarkę z glinki pochodzącej z Wyspy Tulipa. Ciemny, esencjonalny napar nabrany z rozgrzanego granitowego naczynia z pokrywką po chwili tańczył już swą błyskotliwą grę barw i zapachów w wyciągniętej ku Darowi łapie. – Jeśli sobie życzysz, mam przy sobie sporo gotowej mieszanki. Tej pozwoliłem lekko skwaśnieć we własnych sokach przed wysuszeniem. – W głowie zrodził się zakład o to, czy przy ich następnym spotkaniu poczuje z fajki aromat nowej mieszanki tytoniowej.
  Przymknął paszczę z kłapnięciem widząc, co też przyniósł Lothric. Nudne zadanie? Nie dość, że wąż miał biologię odbiegającą od smoczej, to na dodatek w jego przypadku spalenizna którą normalnie traktowałby jako stosunkowo niegroźną tutaj zapewne zaburzała funkcjonowanie całego organizmu, szalejącego z bólu, zbierającej się surowicy i obecności mnóstwa martwej tkanki. Być może dla doświadczonego Daru było to zadanie nudne. Remedium jednak, przy całym swoim zamiłowaniu do „rozwiązywania” leczeń, musiał się konkretnie skupić nad tym zadaniem.
  Gad na szczęście już nie leżał w śniegu, więc Lód tylko przesunął leżącego obok trupa w ten sposób, by osłonił węża od zimnego wiatru wirującego w dolinie. Zbliżył pysk do zaskrońca i strzelił językiem ponad ciałem, wydmuchując zaraz powietrze nozdrzami. Smak i zapach mówiły mu, że oparzenie sięgnęło kręgosłupa. Będzie musiał jakoś zabezpieczyć rannego przed rzucaniem się, kiedy go wybudzi. Szpon bezgłośnie wzniósł się i opadł kilkukrotnie w mikroskopijnych śnieżnych kanionach. Lepiej minimalizować podanie doustne… tak. Prawie da się je wykluczyć.
  Prawie, gdyż… sięgnął maddarą ku drogom oddechowym. Muflon obszedł się z zaskrońcem bezlitośnie, oparzenia sięgnęły głęboko przewodów nosowych. Będzie trzeba uwzględnić to przy doborze ziół.
  Przygotował sobie mniejsze, grubościenne miski z granitu przeznaczone do inhalacji. Do pierwszej od razu trafił kozłek lekarski. Jak na ironię wspominał o nim niedawno a tutaj zdawał się najlepszym wyjściem zarówno ze względu na ominięcie kwestii podania płynów jak i ze względu na fakt, że w przeciwieństwie choćby do tasznika nie blokował dostępu do ran. Poza tym działał nieco otępiająco, więc gad po przebudzeniu nie będzie mu się tak wiercił, co aż nadto korzystne.
  Inhalacje z kozłka nie powinny trwać długo. Akurat tyle, ile czasu potrzebował Uzdrowiciel by odnaleźć w okolicznych krzakach kilka długich, całkiem sztywnych gałęzi i odedrzeć z worka okrywającego trupy spory kawał roślinnego, neutralnego materiału. Przemył ranne zwierzę letnią wodą, dokładnie podtrzymując maddarą jego temperaturę i zmuszając ciecz by bezpiecznie odparowała, by wąż nie zamarzł. W łapach z wyczuciem zmiażdżył rzęsiście ulistnione gałązki macierzanki oraz liście nawłoci pospolitej aż puściły swoje soki. Dołożył sparzone płatki rumianku i od niego poczynając obłożył oparzenia takim okładem. Rany były zbyt poważne, by je schładzać. Ta myśl uderzyła go już wcześniej pozwalając odrzucić topolę, której wykorzystanie wcześniej rozważał. Roślina ta miała bowiem właściwość obniżania wewnętrznej ciepłoty ciała. Zaskroniec mógłby, dosłownie, usnąć snem ostatecznym.
  Ponieważ rany występowały po całym obwodzie beznogiej gadziej stonogi, Lód zawinął obłożonego ziołami pacjenta w przygotowany zawczasu zawój materiału. Następnie rozłożył wzdłuż niego zebrane, gładkie gałęzie i sięgnął po ostatni element swojego zaimprowizowanego okładu z usztywnieniem. Innymi słowy sięgnął do wnętrza rozbebeszonego smoka i ostrym pazurem odciął fragment jelita dłuższy o półtora szponu od zaskrońca. Wyciągnął łapę w bok najmocniej jak umiał, byle z dala od Daru, siebie a przede wszystkim Lothrica i wywołał silną strugę wody, która przeczyściła organ. Taką opaskę naciągnął na gada, by przyciskała doń usztywnienie z gałęzi a jednocześnie nie powodowała duszenia bądź nadmiernego gniecenia ze względu na pewną elastyczność.
  Teraz mógł go bezpiecznie wybudzić rozłożonym w czasie, lekko narastającym impulsem maddary. Zaczął też od razu świadomie kontrolować jej upływ zgodnie z przykazaniem Mistrza. Co, nawiasem mówiąc, nabiera dość zabawnego sensu kiedy myśl o odmierzaniu maddary jest zarazem nośnikiem tejże mocy. W każdym razie wąż, stłumiony przez niedawne inhalacje z kozłka, nie miał innego wyboru jak grzecznie tkwić w leczniczej otulinie. Ostatnim ziołem, które miało rozwiązać problem oparzonych dróg oddechowych, był lubczyk podstawiony pod łeb zwierzęcia w formie kolejnych oparów do wdychania. Ten mógł zacząć działać w swoim niespiesznym tempie, Lód natomiast mógł w tym czasie przejść do leczenia maddarą.
  Uchwycił podstawę gadziego łba między niezaostrzone szpony a kaskada myśli poruszyła fizyczny aspekt jego źródła, pozwalając wyimaginowanym nerwom wniknąć do wnętrza drugiego organizmu. Dla zmysłów magicznych istot wąż musiał przypominać teraz wałeczek z rozpiętymi gęsto pajęczymi nićmi. Wielka kolonia myśli uwijała się jak pajączki poznając specyfikę nowego ciała. Zawisła w końcu w bezruchu i wyciszyła się, badając i chłonąc rytm istoty. Musiał zrozumieć a także wyczuć, poznać naturalny puls wężowej fizjologii by móc podjąć kroki mające na celu pomóc a nie zaszkodzić. Zmiennocieplny gad teraz wykazywał sprzeczne oznaki. Mróz kazał organizmowi skulić się, zapaść w śpiączkę w najbliższej dogodnej szczelinie. Ów naturalny odruch miał swojego antagonistę w postaci szalejących w walce z ranami tkanek, żądających by dostarczono im energii, ciepła, budulca. Najpierw jednak należało usunąć spaleniznę i oczyścić ranę. Włókienka, jeszcze niematerialne, skupiły się wokół ognisk martwicy i uformowały w układzie krwionośnym membrany. Kiedy każda struktura nabrała pełni kształtu i sensu, Lód zaczął powoli urzeczywistniać wyobrażenia. Membrany filtrowały krew w organizmie z wszelkich źródeł stanów zapalnych, których istnienia był świadom bądź domyślał się młody badacz-Uzdrowiciel. Gdy oczyszczanie przebiegało dlań już niemal podświadomie a upływ energii był kontrolowany i na niewielkim poziomie, Remedium przeszedł do przypaleń. Martwą, zwęgloną i zbielałą tkankę oddzielały od zdrowej nabierające nieśpiesznie materialnej formy żyły, między którymi zaczęła powstawać błona działająca jak magiczny, błoniasty okład przez który krew mogła przepływać wzdłużnie, symulując utracone tkanki. To zaklęcie również nie pobierało wiele energii, kwestia opierała się raczej na utrzymaniu koncentracji na czymś tak skomplikowanym.
  W końcu martwica była oddzielona a ciało oczyszczone z ropy i zagrożenia zgorzelą. Membrany zanikły a błona okrywająca rany zapuściła korzonki w ciele. Powoli, wciąż badając dawki, Lód rozpoczął pobudzać proces regeneracji tkanek. W tym też czasie, nie przerywając pracy, rozciął swój usztywniony okład wzdłuż i rozsunął go, by Dar mógł własnymi ślepiami ocenić skutki jego działań. Poza tym trzeba było mechanicznie oddzielić odcięte wcześniej ciało od reszty. Regenerację rozpoczął od nerwów w rdzeniu kręgowym, które wraz z kośćcem ucierpiały gdy Lothric chwycił węża między zęby. Tak, w jednym miejscu nawet był ślad po ognistym ugryzieniu. Odnowiony rdzeń kręgowy oznaczał, że Remedium musiał od teraz usypiać odruch ucieczki węża cyklicznymi przypływami energii. Nie było to silne a wręcz ustalało niejako pewien rytm leczenia i przy takim podejściu ułatwiało pracę, pozwalało skupić myśli. A było nad czym myśleć. Organy wewnętrzne nie ucierpiały, lecz mięśnie trzeba było dokładnie poznać i dopiero później odtwarzać. Warstewka po warstewce, pojawiała się świeża, szklista tkanka poprzecinana naczyniami krwionośnymi i siateczką unerwienia. Błony śluzowe i aparat węchu odbudowywał z najwyższą skrupulatnością, by przypadkiem nie poplątać wachlarzu aromatów docierających do leczonego. Odbieranie odmiennych bodźców węchowo-smakowych oznaczałoby dla bezrozumnego gada pewną śmierć. W końcu przyszła skóra. Praca prosta, bo łatwa i trudna, bo nudna. Może poza odtwarzaniem łusek, które okazały się mieć ciekawą, odbiegającą od smoczych budowę.
  Remedium rozrósł raz jeszcze układ sond w ciele i badał przez jakiś czas odruchy w zregenerowanych właśnie partiach, porównując odpowiedzi z tymi pochodzącymi z nienaruszonych przez żywiołaka rejonów. W końcu ostatni impuls zwrócił oczekiwaną odpowiedź więc syn Wędrowca cofnął swoje źródło, wciąż nie wypuszczając pacjenta ze swojego chwytu.
  – Gotowe. – Przytrzymał gada jeszcze jakiś czas, jeśli Dar zażyczyłby sobie zbadać go osobiście bez buszującej w środku maddary Wodnego.

: 27 gru 2018, 18:51
autor: Dar Tdary
Skinął krótko łbem na odpowiedź Remedium bo właśnie tego spodziewał się usłyszeć. Doskonała szybka zmiana obranego kursu i to było przecież najważniejsze. Dar pykał sobie leniwie fajkę przyglądając się spod krzaczastych brwi poczynaniom swojego ucznia do momentu gdy rozmowa nie zeszła naturalnie na herbatę. Odstawiona na moment fajka mogła poczuć się urażona, ale teraz samiec musiał wchłonąć aromat tego dziwnego płynu. Napar lecz nie taki jaki robili oni. Ach czyż to nie było cudowne? Wykorzystywanie roślin na inne sposoby niż dotychczas. Aromat był inspirujący, a smak już podpowiedział Darowi z czym zwiąże następną partię tytoniu.
-Ta skwaśniała jest mocniejsza, czuję bukiet jakichś kwiatów.
zamyślił się na moment i pozwolił by pozornie zwykła woda w której zawisły listki rozpłynęła się po jego pysku.
-Spróbuj je sprasować.
rzucił podczas kolejnego łyku. Wracając jednak do nauki... podczas popijania herbaty Dar obserwował uważnie proces leczenia poparzonego węża. Dobre unieruchomienie... nieźle dobrane zioła.
-Warunki atmosferyczne i wielkość pacjenta, dobrze.
siorbnął kolejną porcję herbaty podsumowując poczynania ucznia na głos. Poczuł się jak swoisty narrator kimkolwiek taka osoba mogłaby być, który opowiadał o tym co właśnie robił drugi samiec w mocno okrojonej wersji.
Musnął węża łapą by posłać szybki impuls w jego ciało choć wiedział, że będzie to zbyteczne. Remedium potrafił wiele, a leczenie podobnych ran na prawdę nie wymagało aż tak wiele wprawy. Zwłaszcza, że smoki ostatnio masowo się raniły i chorowały.
-Masz też drugie truchło, prawda? Wąż jest zdrów możesz go puścić tylko z dala od Lothrica bo pomyśli jeszcze by znów go złapać...
muflon przekrzywił główkę na bok. No przecież taki był plan! On łapie i przynosi, a inni go chwalą... ech te smoki, nigdy się zdecydować nie mogą.
-Przeprowadźmy więc badanie drugiego osobnika. Jak poprzednio powiedz mi co mu dolega i jak byś mu pomógł. Tym razem jednak chciałbym byś wyciągnął z niego narząd najbardziej okaleczony i zregenerował go maddarą.
mówił spokojnie i odstawił na moment parujące naczynie. Musiał przecież zaopiekować się też fajką. Wsunął ją znów do pyska i znajomy melasowy zapach poniósł się znów po okolicy.

: 29 gru 2018, 3:24
autor: Remedium Lodu
  Lekko skinął przekrzywionym łbem, co akurat mogłoby umknąć większości nieznających go smoków, skoro rzeczonym łbem Uzdrowiciel Wody kiwał niemal cały czas. Ku niewątpliwej wewnętrznej radości Kobalta Dar nie zaliczał się w poczet tej większości, delikatnie rzecz ujmując. Odpowiedź na herbaciane kwestie pozostawił sobie jednak na okoliczność wypuszczenie węża, skoro samo leczenie tak pochłonęło jego uwagę.
   – Fakt. Bardzo ciekawa robi się mieszanka czarnego bzu i kory dębowej po skwaśnieniu. Właśnie przez sprasowanie między kamieniami kisiłem je we własnych sokach… ach. Rozumiem. Chodziło Ci o kwaśnienie w środowisku bez flogistonu. – Zmienił kąt ułożenia łba, co zastępowało mu zmarszczenie brwi. Już sam się gubił w tym, na której hipotezie pochodzenia ognia stanęli, ale cieplik czy też, jak Dar poprzednim razem zasugerował flogiston wydawał się na razie najbardziej obiecujący. Szczególnie, że dało się dowieść wypalania się go z powietrza i palnej materii (o ile istniał). Do ostatecznego testu brakowało im tylko, by wspólnie z Lothriciem zdołali w końcu uzyskać dostatecznie gorący płomień by sprawdzić spalanie substancji już silnie spalonych. Nie wspominając już o tym, że sama osoba żywiołaka stanowiła lukę w tym rozumowaniu. Ale, ale… – Popróbuję z tym, kiedy uzyskam coś ciekawego to poczęstuję. – Mrugnął z uśmiechem. Kto powiedział, że eksperymenty nie mogą kończyć się na uzyskaniu smakołyków?
  No więc… tak jakby następne polecenie Daru było odrobinkę awykonalne. W drugim woroku bowiem spoczywał więcej niż jeden smok. W zasadzie, to spoczywało tam około siedmiu czwartych całego smoka, co przekładało się na całkiem kompletnego trupa ulubieńca Kobalta: Fiołeczka a także komplet kończyn oraz narządów zebranych z ciał zmasakrowanych przez Lonusso na Mistycznym Kamieniu. Remedium podszedł i odsłonił przed Mistrzem to dobrodziejstwo zbrodniarza skryte pod całunem
  – Fiołeczek.. to znaczy, kompletne ciało nie ma ran narządów wewnętrznych, ale mam tutaj całkiem elegancko przedziurawione serce z innego egzemplarza. – Odgarnął na bok łeb czarnego smoka który wcześniej wypadł mu z tobołka i sięgnął po dziurawą kulkę będącą jego mięśniem sercowym. – Pozwól więc, że opiszę śmierć Fioł.. Fioletowego a spróbuję zregenerować ten narząd. Wiem, że w normalnych warunkach przywrócenie takiej rany byłoby niezmiernie trudne, ale to chyba tym lepiej? – Zerknął kątem ślepia na Dar po czym odgarnął resztki smoków, by zrobić trochę miejsca do sekcji fioletowego kolegi.
  Złapał i bez jakichkolwiek krępacji odchylił niemalże odcięty kawał łapy, dzieło drugiego ciosu zadanego przez Szablę. – Cięcie mimo iż głębokie nie ma gładkiej powierzchni, więc tkanki na całym rozcięciu są poszarpane i w strzępach. Niedobrze, musiałbym to oczyścić i zastąpić fragmenty również tej zdrowej tkanki. Odbudowywanie organizmu z takich strzępów mogłoby łatwo wywołać zawęźlenia, konsekwentnie okulawienie, ryzyko skrzepów żylnych i ciągły świąd w ciele. Rozcięte w zasadzie wszystkie żyły i tętnice w łapie, więc utrata przytomności była kwestią chwili. Druga rana na grzbiecie jest w gruncie rzeczy zbliżona, choć wizualnie wydaje się być zupełnie odmienna. – Co prawda właśnie przemawiał do Daru jakby musiał mu tłumaczyć takie rzeczy, ale przecież o to w tej chwili chodziło, by starszy Uzdrowiciel mógł skontrolować, czy nie zaczyna bredzić on nadmiaru myśli. – Szramy wywołane przez pikującego smoka również mają charakter szarpany. Zasadnicza różnica polega na łuskach, które tutaj zmiażdżyły się a ich drobne elementy wcisnęły między kręgi na grzbiecie. Potencjalnie niezwykle niebezpieczne, szczególnie przy bardzo silnym bólu jaki zapewne wywoływało rozorane ciało. Do tego problem rozciętej wzdłuż tętnicy. Przy tych dwóch ranach musiał się wykrwawiać niezwykle szybko. – Oj, tak. Kobalt coś o tym wiedział. Spojrzał z wyrzutem na łeb skrywający infinitezymalny mózg Fiołka. Dawniej w tym tępym narządzie kryły się jakieś cenne informacje dotyczące agresorów. Ciekawe, czy po takim czasie przechowywania w kobaltowej grocie-chłodni coś pozostało?
  – Leczenie oparłbym o możliwie wiele ziół. Tutaj jałowiec jest wręcz bezdyskusyjny, te krwotoki nawet przy błyskawicznym zatamowaniu pozostawiłyby krytycznie mało krwi. Dawka podwójna, na obie rany. W zależności od stopnia spanikowania smoka jako środek przeciwbólowy po przebudzeniu zastosowałbym albo chmiel, który tutaj wydaje mi się już jak najbardziej na miejscu, ale to dopiero tuż przed maddarą, wcześniej ograniczyłbym się do silnego znieczulenia z lulka czarnego i tasznika na ranę grzbietu. Oczywiście jeśli chmiel, to już po podaniu naparów. Spanikowane smoki, które słyszały zbyt wiele mogą bardzo źle zareagować na aromat chmielu, węsząc w nim ostatnią posługę. Z podobnego względu rezygnuję z częściej stosowanego dziurawca na rzecz lulka. Hmm.. nie. Jednak lawenda zamiast dziurawca, nie lulek. Działa lekko przeciwgrzybiczo a ten tutaj był strasznie zaniedbany, przynajmniej tak teraz wygląda. Uniknąłbym w ten sposób infekcji po leczeniu. Z tych samych przyczyn na późniejszym etapie użyłbym na obie rany mazi ze skorup orzecha włoskiego. Wcześniej jednak doraźny okład leczniczy. Tutaj znów zagram bezpiecznie, bo czas i tak nagli, z resztą faktycznie nie ma silniej działającego okładu przy otwartych ranach niż babka lancetowata a później nawłoć pospolita. Do bazy nawłociowej dodałbym żywokostu dla silniejszego i jeszcze dłuższego działania. W kwestii łapy podałbym tuż przed leczeniem maddarą, zatem tuż przed chmielem, jeszcze owoc kaliny żeby zapobiec wybroczynom od takiej częściowej amputacji oraz rzecz jasna jałowiec na kość, żebym mógł się skupić na początku leczenia magią raczej na zatamowaniu największych krwotoków. Jeszcze coś: osobiście to zastosowałem dokładnie na tym smoku kiedy jeszcze nie umiałem leczyć i wiem, że teraz mogłoby sprawdzić się naprawdę dobrze. Chodzi mianowicie o wykonanie pętli z kilku warstw grubej nici i zaciśnięcie jej na kikucie, co obniży krwotok. To zrobiłbym na samym początku. Oczywiście kosztem jest tutaj pewne zmieżdżenie tkanek, ale kupiłoby mi to cenny czas a kwestię skrzepów rozwiąże kalina. – Uff, to by było na tyle. Pora na serce.
  Bez dalszej zwłoki przeszedł dalej. Ujął delikatnie martwy, smętny mięsny glutek który kiedyś był smoczym sercem i przysiadł wygodnie na ciele Fiołeczka w tak nietypowej dla smoków pozycji siedzącej. – Lewa komora i przedsionek, zniszczona zastawka, naruszona przegroda, na koniec te tętniczki wieńcowe… – wymruczał cicho do siebie obracając serce w łapach. Mając już zarys planu i wiedząc, jakie detale pozostały do sprawdzenia wniknął maddarą w serce. Ciekawe, czy obecnie żywsze było to, które trzymał w łapach czy jego własne przysłowiowe… ach, no tak. Problem serca Lodu ponoć nie istniał. Mniejsza z resztą o to. Kolejne warstwy włóknistej maddary osiadały na zniszczonych elementach tworząc trójwymiarowy model, odtwarzając najpierw własnym jestestwem brakujące i sfatygowane elementy. Serce było niezwykle złożone. Praktycznie jedna tkanka, lecz tworząca błonki, nitki, siatki, sznurki, mniejsze zastawki i grube ściany komór. Każdy najdrobniejszy detal miał tutaj wpływ na ciśnienie krwi i przepływ życiodajnego płynu, więc Remedium dokładnie wyszukał wszystkie filamenty i mikrourazy pozostałe po zerwanych strukturach. Gdy już każdy detal był wypleciony z jego własnej maddary przyszła pora na najtrudniejsze. Serce, jakkolwiek wspaniale by nie było przechowywane, było martwe. Trzeba było dostosować się do tej zmiany.
  Więc najpierw objął całość swą mocą. Żyły magii otuliły narząd, wypełniły jakąś „energią tła”: stałym, pulsującym szumem który miał zapewnić narządowi fantom życia. Czekał tak chwilę, pozwalając by moc wyciekała zeń wartką strugą aż uznał, że wystarczy. Zgodnie z jego zamysłem miała służyć podstawowym funkcjom tkanek do powrotu, przynajmniej tym z nich, których potrzebował. W końcu chodziło tutaj o przywrócenie zdolności mięśnia sercowego do regeneracji. Najpierw popchnął na próbę pojedyncze zerwane włókna w przegrodzie serca. Wymagało to wciąż nieco odmiennej techniki, lecz po chwili prób, błędów i wyciągania z nich wniosków młody analityk w końcu doszedł z tym do ładu.
  Teraz prawdziwie zaczęło się dzieło. Gdy przygotowane były wszystkie narzędzia a wizja wymuskana nie pozostało nic poza jej realizacją. Martwe serce czarnego smoka zaczęło odzyskiwać pierwotny sens, pierwotną formę i cel, coraz mocniej wraz z kolejnymi włóknami mięśniowymi powracającymi na dawne miejsce i regenerującymi się dzięki dostarczanej im energii Lodu.
  Aż wreszcie je trzymał. Gotowe, skończone, kompletne, pełne i martwe. – Proszę. – Podał zregenerowany organ do oceny Mistrza a sam osuszył czarkę herbaty jednym haustem, od razu biorąc dolewkę.

: 29 gru 2018, 17:56
autor: Dar Tdary
Oczekiwał co najmniej dwukrotnie lepszej herbaty niż tę którą obecnie popijał. Oczywiście podobał mu się smak i aromat, ale znał już trochę swojego ucznia. Rzucanie słów na wiatr nie było dewizą smoków ich pokroju. Sam Dar cały czas eksperymentował z nowymi mieszankami fajowego ziela. Jedno odprężało, inne usypiało, miał nawet takie które podnosiły ciśnienie i sprawiały, że smok miał ochotę na zwiększony wysiłek fizyczny. On oczywiście gustował w tych relaksujących zwłaszcza gdy musiał przeanalizować nowy sposób na składanie kości.
-Zręczna łapa zadała ten cios. Dobry wybór truchła, lubię różnorodność. Czy nie masz wśród nich takich od ran magicznych?
i zaczął bezceremonialnie przeglądać znaleziska Remedium. Całkiem nieźle zakonserwowane, dzięki bogom, że na zewnątrz były teraz minusowe temperatury. Z resztą komu jak komu, ale im chyba zapach gnijących zwłok aż tak bardzo nie przeszkadzał. Przyjrzał się kliku odrąbanym częściom po czym wrócił wzrokiem od Fiołka. Uczeń rozpoczął wywód na temat ran i leczenia. Dar kiwał co jakiś czas łbem patrząc na niego spod półprzymkniętych ślepi. Co jakiś czas popijał napar.
-Racja, im więcej ziół tym pewniejszy wynik leczenia maddarą.
nie widział sensu by ciągłym besztaniu uczniów, zwłaszcza tak mądrych. Daleko taki nauczyciel nie zachodził.
Westchnął ciężko słysząc stwierdzenie na temat chmielu.
-Ignoranci.
przerwał jego wywód.
-Nie mają najmniejszego pojęcia jak działają zioła, która można ze sobą łączyć, a które się nawzajem osłabiają. Sam używam chmielu wtedy kiedy uważam to za słuszne, a jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek zwróciłby ci na to uwagę masz powstać. Powstać i odejść bo to zniewaga dla nas. Pójdą do kogoś innego, ale chociaż nie będą obrażać twoich umiejętności, a ignorancja nie ma tu nic do powiedzenia. Chyba, że jesteś jednym z tych którzy biegają za swoimi pacjentami jak pisklę za matką.
powiedział i uśmiechnął się lekko pod nosem zerkając na Remedium nieco zadziornie. Dobrze było czuć się swobodnie w towarzystwie kogoś na niemal równym poziomie.
Dar wrócił jednak do uważnego słuchania niedoszłego leczenia, wszakże słowa na temat chmielu również należy do nauki, ale to samo leczenie było ich dzisiejszym celem.
Kilka kiwnięć łbem.
-Z wiekiem możesz czuć się bardziej pewny siebie i podobna ilość ziół nie będzie wymagana, to już jednak ocenisz sam.
kolej na regenerację martwego serca. Uzdrowiciel zmarszczył lekko brwi widząc stopień jego zniszczenia. W dodatku smok musiał jeść sporo tłustego mięsa fok bo w kilku miejscach było obłuszczone i nieco nabrzmiałe.
-Smok miał też ponad siedemdziesiąt księżyców. Skąd to wiem?
dodał pytanie zanim Remedium przeszedł do właściwego "leczenia".
Energia młodego uzdrowiciela wtłaczała się nieustannie w kawałek mięsa który nie potrafił już sam się dzielić. Wymagające zadanie, ale możliwe do wykonania. Przy okazji Dar upewnił się, że Remedium zna wygląd serca i mógłby podjąć się jednego z trudniejszych leczeń w karierze medyka. Mózg zostawią sobie na kiedy indziej...
Ujął mięsień w łapę, gdyby nie brak krwi wyglądałoby jak dopiero co wyciągnięte z czyjejś piersi. Brakowało mu jednak cech świadczących o wieku, Remedium odtwarzając tkanki musiał się wzorować na tym co sam miał w piersi, a skoro mówimy o przedmiocie martwym to mógł sobie na to pozwolić. Och móc odtworzyć serce młode i silne w czyimś ciele... sfera marzeń, ale i element badań Daru.
Skinął łbem.
-Jeśli o wieku mowa, to przy jakich przedziałach księżycowych leczenie chorego smoka staje się coraz trudniejsze?
zastanowił się chwilę po czym. Potrzebował dwóch ostatnich zadań.
Nie przepadał za używaniem maddary, ale nie mieli tu na podorędziu chorych gadów. Obok Daru pojawiła się jego idealna kopia z tą różnicą, że samiec staw lewej, przedniej łapy pokryty miał paskudną rozdrapaną raną. Coś musiało go rozszarpać, a klon nie zadbał o leczenie przez co łokieć był napuchnięty, a z rozcięć toczyła się śmierdząca, żółta ropa.
-Zareaguje na twoje leczenie w obrębie łapy. Niestety nie jestem jeszcze mistrzem pokroju smoka z Jaskini.
powiedział poważnie mając na uwadze to, że Kobalt będzie chciał maddarą sprawdzić resztę organów klona. Niestety znajdzie jedynie pustkę... jednak cała przednia lewa łapa była idealnie oddana zarówno wewnętrznie jak i zewnętrznie. Dla odmiany drugi klon jaki pojawiłby się po Darze należał do Remedium. Pięknie oddane szczegóły poza ślepiami... te zasnuła gruba warstwa zaćmy. Nie-Kobalt na pewno nic nie wiedział. Odmienność wieku i chorób powinna choć troszkę zróżnicować leczenia.
-Dwóch ostatnich pacjentów.

/po swoim odpisie daj raport na Leczenie 2