Strona 17 z 52

: 31 sty 2016, 13:32
autor: Anielski Kolec

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Kleryk przyjrzał się nowo poznanej uważnie, a kiedy podała mu wywar niepewnie się takowemu przyjrzał. Jakoś nie miał za bardzo ochoty picia podejrzanych napojów, zwłaszcza, że jej w ogóle nie znał. Wtem nagle coś im przerwało, jakiś pisklak. Samiec zmrużył ślepia i obrzucił ją nie koniecznie przyjaznym spojrzeniem. Nie odzewał się jednak, ponieważ nie chciał być nie miły. Liczył, że nieznajoma nieco mu opowie o tym co właśnie wytworzyła.. Jak widać nie będzie mu to dane. Młodej brakowało taktu jak i grzeczności.
– Jak już nam przerywasz wypadałoby się przedstawić, aby ukazać swoje drobne maniery. – Sapnął, powoli wstając, a jego lśniące łuski zabłyszczały delikatnie. Nie patrzył już na samotniczkę, tylko na bezczelne pisklę. Jego wzrok był chłodny i zdystansowany, coś drażniło jego nos. Ach.. ta mała bestyja pochodziła z cienia. Zauważył również Przedwieczną Siłę, której skinął z szacunkiem łbem.
– Bezczelny pislak. Żegnaj nieznajoma. – Stwierdził, rusząc swój zadek i po prostu zaczął odchodzić, wcześniej kiwając jej łbem. Pisklaka jednak nie obrzucił już żadnych spojrzeniem ani słowem, bo i po co. Jak widać cieniste dzieci były.. dziwne, nie nauczone kultury. I jakoś niekoniecznie obchodziło to Anielskiego, który powolnym krokiem skierował się przed siebie. Jak widać nici z nauki.. a wszystko przez tego małego niesfora. Niech mu w przyszłości da się wyleczyć.. z radością uczyniłby z niej kalekę!

(zt)

: 31 sty 2016, 22:59
autor: Brak Słów
Energicznie zwrócony w stronę Nade łepek pozostał tak przez cały czas, gdy ta mówiła.
Zielone ślepka wpatrywały się w swoją nauczycielkę jak w obrazek. Jej uszy zdawały się być nastawione tak, i słuchać tak, że nawet szmer myszy pod śniegiem by jej nie umknął. Mały łepek mielił przy tym informacje, szukał sensu i powtarzał sobie, jak zawsze, gdy chciał coś spamiętać.
Wrzos w zastanowieniu odwróciła oczy od Nadeithscallieth. Czy Wrzos się mogła na to zdobyć, na taką chwilę spokoju ducha?
Zamknęła powoli ślepia, na powrót kładąc swoją brodę obok swej łapy, na miękkim ogonie. Wrzos starała się wpierw wywołać u siebie stan podobny do tego, gdy chciała zasnąć, a warunki w okolicy jej na to nie pozwalały. Jej rodzina w końcu był liczna, a grota wspólna dla wszystkich, więc małej nie było obcym próbować spać wśród pisków rodzeństwa. Jej myśli się rozleniwiły – znaczna część jej umysłu, która kontrolowała otoczenie, umilkła, pozwalając jej wyciszyć się i zapomnieć o mrozie i śniegu.
A potem zaczęła pleść marzenia. Oczyma wyobraźni spojrzała na siebie, na niewielką, białą postać, stojącą pośrodku białej polany, białej i gołej aż po kres horyzontu. I oto zaczął dąć wiatr. Nie był zimny, jak ten który Wrzos znała. Ten był letni i obojętny w temperaturze – czuła tylko, jak podwiewa jej skrzydła i delikatnie muska uszy. Kręcił się wokół niej, niby prędko, ale w świecie wyobrażeń wszystko zawsze działo się spokojnie. Także i ten huragan, który ją otaczał.
Próbowała otworzyć ślepia i go zobaczyć. W rzeczywistości, jej fizyczne powieki pozostały zamknięte, ale ona ze swoich marzeń spojrzała w górę na wir energii. Promieniował on bielą, niby ta polana pod stopami, jednak jaśniej, jakby świecił. Jednocześnie nie było to ni światło, ni dym, ni ciecz, ni pył. Była to bezkształtna masa, pośrednia między nimi wszystkimi – biała, kleista substancja, która raz rozbijała się na kule, raz zlewała z powrotem w całość, a raz zderzała się ze sobą wzajemnie, tworząc białawą mgiełkę.
Poczuła w środku, w bliżej nieokreślonym miejscu ciała, jakiś chłód. Ale nie był to chłód Białej Ziemi, nie. Uczucie to było podobne do tego, gdy ktoś przyłoży zimny opatrunek do oparzenia, kojąc ból. Samiczka zatapiała się w tym uczuciu, chcąc poczuć...
– Ej! – pisnęła nagle, wyrywając się ze wszelkich marzeń i przemyśleń. Spojrzała na nieznajomego samczyka spode łba. – Jakbyś był dobrze wychowany to byś się tak nie zachowywał! – wrzasnęła za nim z pisklęcą przekorą.
Ale już odchodził. A Wrzos siedziała tylko, odprowadzając go naburmuszonym spojrzeniem.

: 02 lut 2016, 19:57
autor: Nocna Łuska
Nadeith opuściła naczynie na śnieg, skoro samczyk po nie nie sięgnął. Nie będzie nikogo do niczego przymuszać. Smoki same potrafiły zdecydować co i kiedy chciały. Prosić i dawać to jednak trochę już za dużo. Nawet zapomniała o pachnącej miętowej herbacie.
Scena jaka rozgrywała się między Anielskim Kolcem, a Wrzosem, trochę ją rozbawiła, a gdy samczyk sobie poszedł, ciepły uśmiech z pyska onyksowej samicy nie zmalał ani trochę. Uniosła wyżej głowę, świecąc złotymi oczyma przepełnionymi całą paletą podobnych doświadczeń.
– Jest w moich krainach takie powiedzenie: kto się czubi, ten się lubi.
Nie zamierzała rozwijać tej myśli. Anielski Kolec był jeszcze młody, ale już teraz był wyjątkowo piękny, a jego oczy miały w sobie tą iskierkę. Jak dorośnie, to pewnie nie odpędzi się od samic.
Zamrugała szybko. Jej myśli chyba biegły za daleko w czasie, kiedy Wrzos czekała na następną instrukcję. Onyksowa samica przechyliła głowę w bok i uniosła przednią prawą łapę, którą zaczęła przeczesywać swoją czarną grzywę wytrząsając z niej nagromadzony śnieg.
– Więc jak chcesz? Jaką postać ma mieć twoja maddara. Widziałam jak się porusza. Teraz nadaj jej kształt, kolor, wielkość. Ona cię posłucha. Na razie uformuj tą energię, tak, żeby była ci najmilsza i żebyś ją poczuła.
Jako, że Nadeithscallieth uznawała swoją maddarę jako echa dźwięków i melodii, zauważyła jak bardzo różniła się od tutejszych smoków podejściem do tego daru. To zupełnie inna kategoria świadomości. Nie była czarodziejką, ale miała ku temu predyspozycje. Jeśli Wrzos zawładnie swoją maddarą w sposób subtelny, kojarzący się jej z czymś miłym, to może odkryje czym naprawdę jest magia i słusznie to wykorzysta w dalszych naukach.

: 02 lut 2016, 20:16
autor: Brak Słów
Zielone ślepka popatrzyły tylko na Nadeithscallieth, jakby próbowały dopatrzeć się sensu w jej lakonicznym komentarzu. Ale samotniczka nie chciała dalej mówić, więc i Wrzos przestała w to wnikać i porzuciła myśl, starając się przypomnieć sobie, co robiła przed chwilą.
Kolejne słowa nauczycielki szybko jej to przypomniały. Ach, no tak! Przecież już przed chwilą widziała to, to coś dziwnego, tam w swoim łebku, w innym wymiarze...
Mając łepek uniesiony wciąż, jakby patrzyła na samotniczkę, zamknęła ślepka. Nie chciała tak pozostać długo. Tylko chwila, tylko moment, chciała się tylko przywitać jeszcze z tym huraganem, chciała go zobaczyć dokładniej. Tylko jeden rzut oka duszy...
Stanął przed nią ten sam obraz, o wiele szybciej niż wcześniej. Pod powiekami znów miała kręcącą się wokół niej dziwną substancję, niby światło na błękicie nieba. Myśli Wrzosu mimowolnie popłynęły, a za nimi i wyobrażenia – przyjemne? Jeśli miało być przyjemne... To czyż takie już nie było? Mała dostrzegła w tej białej energii więcej kształtu niż przedtem. Była jak śnieg, choć lżejsza, jak puch, choć gęstsza. Jej zimno wciąż się utrzymywało, a gdy Wrzos myślała więcej o tym zimnie, stawało się ono niczym szum tła – coś co było zawsze, jest i będzie. Jak ta zima, poza którą nie znała innych sezonów.
Wrzos widziała teraz w swoim małym huraganie bardziej płyn, niż co innego. Rozbijający się na krople, spajający w całość – ale wciąż była to mleczna ciecz.
Ta długa chwila myśli skończyła się w rzeczywistości szybko. Wrzos znów spojrzała na Nadeith.
– Ona, ona taka biała jest. Błyszczy. I leje się ją jak deszcz i jak wodę w strumieniu, ale bez dźwięku! I jest zimna, taka fajnie zimna – próbowała tłumaczyć nauczycielce, desperacko szukając odpowiednich słów.

: 02 lut 2016, 22:20
autor: Nocna Łuska
Nadeithscallieth czekała w ciszy. Wsłuchiwała się w rytmiczny oddech pisklaka. W tle szeleścił rozbijający się o gałązki drobny śnieg. W tej przepięknej scenerii samotniczka musiała przezwyciężyć rosnącą ochotę, żeby powrócić myślami do swojego pisklęcia, którego musiała oddać do obozu Życia.
Ta pogoda sprzyjała takim melancholiom.
Nie liczyła ile płatków śniegu spadło na ziemię od kiedy Wrzos zamknęła oczy i zanurzyła się w medytacji. Dawała jej tyle czasu ile potrzebowała. Jej też nie popędzano.
Gdy biała samiczka otworzyła oczy, Nadeithscallieth zgięła mocniej swoją szyję i spojrzała na nią przysłuchując się temu co mówiła.
Co prawda opis był bardzo skąpy, ale nie narzekała. To była jej maddara i formę jaką jej nadała. Samotniczka nie musiała znać szczegółów.
Z poważną miną zwróciła się do niej bardzo spokojnym głosem.
– Czujesz chłód. To dobrze. Więc masz już pierwszą cechę. Spróbuj teraz to zimno przelać w to naczynie – wskazała ruchem łapy na blaszaną miskę wypełnioną jeszcze ciepłą miksturą z mięty.
– Musisz zapanować nad tym strumieniem, Wyobrazić sobie, że płynie w powietrzu nie poddając się przyciąganiu ziemi. Jeśli ci to pomoże, możesz wyobrazić sobie, że sama się przelewasz do tej miski, bo w końcu maddara, to część ciebie. To twoja siła. Musisz ją ukierunkować. Z czasem będziesz to robiła odruchowo, aż zatrze się granica twojego bytu z maddarą i będziecie stanowili jedność. Na pocieszenie wyznam, że nawet ja nie osiągnęłam jeszcze takiego stanu.
Nadeithscallieth posłała Wrzosowi lekki uśmiech.
– Wyobraź sobie, jak twoja zimna woda przenika chłodem wodę i schładza ją przezwyciężając ciepło – lodem. Aż w końcu napar całkowicie zamarznie.

: 03 lut 2016, 20:57
autor: Brak Słów
A więc ma być? Jak jest? Ma być energią, tak? Wrzos pytała się w myśli, chwilę próbując zrozumieć słowa Nadeith. Cały czas patrzyła teraz na miskę, od kiedy tylko smoczyca ją wskazała. Jeju, musiała się skupić. Bardziej. Znowu.
Starała się teraz nie zamykać oczu. Rysowała teraz wyobraźnią nie na czystym płótnie, ale na już gotowym obrazie, który chciała zmienić, więc musiała go porządnie widzieć. Pomyślała, gdzie jest jej maddara. Najwięcej tego chłodu czuła w środku łba, nasadzie czaszki, na wskroś między gardłem a karkiem. I tak wyobraziła sobie, że zimno to wędruje w jej ciele aż do koniuszka pyska – niewidoczna jej oczom gęsta ciecz przelewa się między jej tkankami, będąc gotową do wydostania się na zewnątrz. Skupiała się na tym tak wielce, że aż czuła, jak to zimno faktycznie wędruje. Postanowiła trzymać się tego odczucia przez chwilę, by przyzwyczaić się, że może być ono w różnych miejscach. A potem kazała tej energii wyjść. Nie chciała jej widzieć, miało jej nie być – tylko jej wyobraźnia miała być zdolna do spostrzeżenia maddary. Teraz więc tylko smugą czystej energii, a w swoim łebku chluśnięciem cieczy, posłała ją w stronę miski Nadeithscallieth. Chciała, aby ta energia z tego przyjemnego dla Wrzosu chłodu wokół tej miski zamieniła się w prawdziwy, siarczysty mróz. Wyobraziła sobie, jak woda w niej staje się zimniejsza – wyobrażała sobie temperaturę tak, jakby miała zaraz naparu spróbować. A potem kazała swej energii ochłodzić mocniej – ściąć ciecz, przemienić ją w lód, bezbarwny, przezroczysty, gładki i połyskliwy.

: 04 lut 2016, 19:47
autor: Nocna Łuska
Przez cały czas wodziła wzrokiem od Wrzosu, do miski z naparem. Tam i z powrotem. Wierzyła, że początki mogły być trudne dla młodej samiczki, lecz nie mogła jej pomóc. Ten pierwszy krok pisklę musiało wykonać samemu i nie było tutaj mowy o jakimś wspomaganiu. Nawet niewskazane by było teraz mówienie czegokolwiek, bo dźwięki, a tym bardziej słowa raczej na pewno rozproszyłyby Wrzos.
Wielką tajemnicą było dla Nadeithscallieth, czy Wrzosowi uda się zapanować nad maddarą. Wszystko zależało od dostatecznego skupienia biało-łuskiej.
Kiedy woda w misce przestała parować, onyksowa samica zaczęła baczniej przyglądać się cieczy. Nie minęło kilka sekund, a woda zaczęła mętnieć w oczach. Na powierzchni pojawił się jasno-zielony kożuszek. Twardy, a jednak poprzecinany lodowymi kreskami przywodzącymi na myśli blizny. Obserwowała jak poziom lodu się podnosi i odkleja od ścianek naczynia, które zatrzeszczało groźnie. Znak, że lód dotarł do dna.
W złocistych oczach samicy zabłyszczała radość. Udało się jej pokazać Wrzosowi właściwą ścieżkę do maddary! To niesamowite uczucie.
– Bardzo dobrze, Wrzos. Zrobiłaś wielkie postępy w bardzo krótkim czasie. Chciałabym Cię nauczyć tworzyć materię z maddary. To będzie brama do dalszych ćwiczeń magii.
Wierzyła, że Wrzos chciała kontynuować naukę, dlatego nie czekając na potwierdzenie mówiła dalej nie pozwalając ciszy rozgościć się między samicami.
– Będziesz musiała stworzyć coś bardzo gęstego, czyli kamień. Sztuka tworzenia materii, to dobre odwzorowanie jej wszystkich cech. Żeby stworzyć coś z niczego, musisz to sobie przede wszystkim wyobrazić. Maddara słucha twoich myśli, a więc i wyobraźni. W myślach musisz przede wszystkim przekazywać dokładne informacje co i jak ma wyglądać, a także gdzie ma się to coś pokazać. A teraz skup się, pomyśl o zielonym kamieniu lewitującym przed tobą. Kamień ma być dowolnej wielkości. Jest ciężki, ale waży tyle ile powinien ważyć kamyk tej wielkości. O jego kształt, zewnętrzną powierzchnię w dotyku już zadbaj sama.

: 04 lut 2016, 23:08
autor: Brak Słów
Zadowolone z siebie ślepka patrzyły na miskę, w której ścinała się zielonkawa ciecz. Gdy tylko ta zamarzła do dna, Wrzos szybko odcięła od niej swoją maddarę poprzez wyobrażenie sobie, jak cała jej pozostała, niewidoczna energia wraca na powrót do koniuszka jej pyska, pod skórę, do ciała, gdzie już może być swoją zwyczajną postacią – mlecznobiałą, gęstą cieczą. Wtedy zapomniała o niej jakoś, skupiając się tylko na słowach Nadeithscallieth. Ach, czyli dobrze jej poszło! Uśmiech przywędrował na pyszczek Wrzosu, przy czym kiwnęła nim lekko, okazując smoczycy wdzięczność.
Później wysłuchała jej tylko uważnie, wciąż bez słowa. Jakoś zapomniała w ogóle, że może. Skupiła się tylko na swojej energii, na tym, co może z nią zrobić i... W łebku zaczęła malować sobie obraz małego kamyczka. Jego średnica w najdłuższym punkcie była nie większa niż pazur, a cały był nieregularny, pofałdowany. Wrzos widziała oczyma wyobraźni, jak jej biała maddara zmienia się w owy kształt, po czym szybko przybiera jasnozieloną, ale nie nazbyt jaskrawą barwę. Potem nadana jej została lekka przezroczystość – przez chropowatość nie było nic widać, ale jednak światło odbijało się od tego przedmiotu w ten specyficzny sposób.
Gdy Wrzos wiedziała już, jak maddara nada kamieniowi wygląd, pomyślała o jego ciężarze. Pomyślała, że gdyby wzięła go w łapy, byłby tak samo ciężki, jak jej nefryt, który dostała od chochlików, gdyż był w podobnym rozmiarze. Temperaturę miał mieć za to znacznie wyższą od otoczenia – na tyle, by był ciepły w dotyku, jak woda w Gorącej Zatoczce, ale jednak suchy. Oprócz tego, gdyby go dotknąć, miał być też niezwykle twardy i trwały – nigdy miał się nie uginać pod naciskiem, a gdyby na niego naprzeć wielką siłą, mógł jedynie pęknąć na drobniejsze części. Wewnątrz był dokładnie taki jak na zewnątrz, bo cały miał być jednolity.
Wrzos pchnęła maddarę z powrotem na zewnątrz swego ciała, a ta z powrotem straciła swoją postać, stając się czystą energią, która popłynęła od nosa Wrzosu około 5 pazurów do przodu. Tam, nie zmieniając wysokości, miała ona powtórzyć wszystko to, co przed chwilą stało się w myślach Wrzosu i stworzyć owy zielony kamień, który zawisłby nad ziemią przed nosem pisklaka.

: 05 lut 2016, 20:08
autor: Nocna Łuska
Oczy samicy wpatrywały się bez wyrazu w pustkę. Używanie maddary miało swoją porcję tajemniczości, bowiem była to przepiękna moc zdolna do pięknych, ale też do strasznych rzeczy. Tych drugich nie było jej dane poznać, chociaż ostrzegano ją o tym, że jej przeznaczenie to ratować życie, a nie go odbierać. Bojaźliwa Nadeithscallieth nigdy nie próbowała przekroczyć tej cienkiej granicy. Co nie znaczy, że nie potrafiła walczyć magicznie.
W błyszczących oczach samicy zabłysło zaciekawienie zachowaniem Wrzosu. Już długi czas nic się nie działo, chociaż wyczuwała charakterystyczne prądy w powietrzu.
Wciągnęła nosem powietrze robiąc głębszy wdech. Nie, żeby coś powiedzieć. To mała samiczka miała sama zdecydować, kiedy rozpocznie.
Jej trud się opłacił. Maddara ją posłuchała, a Nadeithscallieth przekrzywiła głowę lekko w lewo oceniając wzrokowo powstały kamień.
– Wygląda bardzo dobrze. Nie było ciężko, prawda? To teraz naucz się nim sterować w powietrzu. Przenieś go na moją łapę.
Samica po komendzie uniosła prawą łapę wewnętrzną stroną skierowaną ku górze. Jej jasne opuszki były obklejone śniegiem, ale to w niczym nie przeszkadzało. Jeśli kamień był rzeczywiście ciepły, Nadeithscallieth powinna to poczuć i uznać za niezbyt miłe doznanie.

: 06 lut 2016, 20:56
autor: Brak Słów
Białe uszka kierowały swoje brązowe wnętrze w stronę Nadeithscallieth, pokazując, że młoda samiczka słucha nauczycielki mimo, że nic innego na to nie wskazywało. Ale Wrzos zawsze starała się słuchać.
Teraz, widząc kątem oka ruch łapy onyksowej samicy, mała jednak skupiała się wciąż na tym, co miała przed sobą. Jej kamień. Patrzyła na niego uważnie i przez to, co widziała, jeszcze bardziej umacniało się jej jego wyobrażenie. Cały czas myśląc o jego wyglądzie, wyobraziła sobie ponadto, jak z jej ciała wypływa kolejna część białej cieczy, rozpływająca się w powietrzu do bezbarwnej, niewyczuwalnej energii, która prostym strumieniem płynie, by popchnąć kamień. Wrzos chciała, by zielony kamień, nie obracając się ani nie chwiejąc, powoli wzniósł się w górę, na wysokość o pazur wyższą, niż poziom, na który Nadeithscallieth uniosła łapę. Oczyma wyobraźni widziała, jak w następnej chwili kamień przelatuje bez zachwiania idealnie w stronę owej łapy, jedynie w poziomie, nie zmieniając swojej wysokości. Miał on się znaleźć bezpośrednio nad łapą samicy, a później opaść na nią bezwładnie, tak, aby środkowe zakrzywienie poduszek dało mu oparcie pod dogodnym kątem.
Wrzos przypomniała sobie, jak chropowatą fakturę mu nadała, oraz jakie ciepło miał wydzielać. Wszystko to uznała za rzecz, która dla otoczenia miała być materialna, zwyczajna, tak jak wszystkie inne i wpływać na rzeczywistość jak zwykle – a nie jak iluzja.

: 06 lut 2016, 21:28
autor: Nocna Łuska
Obserwowała w milczeniu, jak zielonkawy kamień zmienia swą wysokość, a potem sunie ku niej bezgłośnie. Dużo ryzykowała decydując się na dotknięcie jej tworu. Jej zaufanie wobec Wrzosu, powinno wzbudzić w pisklęciu odpowiedzialność. Tak, właśnie odpowiedzialność. Cecha nie dorosłego osobnika, ale czarodzieja. Jakkolwiek Wrzos zamierzała wykorzystać magię, niezależnie w jakim kierunku podąży, Nadeithscallieth wierzyła, że Wrzos zapragnie czynić dobro. Co z tego, że była z Cienia. Dla onyksowej samicy było obojętne jak nazywało się jej stado. Gdyby wyjawiła jej jak nazywały się klany w jej stronach.
– Jest ciepły. I ciężki... – odezwała się, gdy kamień opadł na jej łapkę. Na szczęście nie miał jakiś niebezpiecznych właściwości, jak na przykład niezmierzona waga, która mogłaby jej urwać łapę, albo gorąco, które poparzyłoby jej opuszki.
Całę szczęście. Kamień był tylko kamieniem.
– Według mnie wiesz już dość dużo, aby dalej rozwijać się już samemu. Przyjdzie taki etap, gdy efekty będą coraz słabsze. Wtedy poproś kogoś bardziej doświadczonego o nowe zadania. Pamiętaj, trening czyni mistrza.
Posłała maleńkiej samiczce pokrzepiający, delikatny uśmiech, a potem zadarła koniuszek ogona, o który wspierała się jej uczennica i pokryła czarnym, pachnącym włosiem jej pyszczek.

//Raport z Magii Precyzyjnej I.

: 06 lut 2016, 21:54
autor: Brak Słów
Wrzos prędko zapomniała o maddarze i skupieniu, gdy nauczycielka ogłosiła koniec nauki. Uśmiechnęła się doń wesoło i z widoczną dumą uniosła lekko łepek, wypinając przy tym swoją wątłą, młodą pierś do przodu.
Dziękuję, Nadeithscallieth! – zaćwierkała wesoło.
Nagle ogon, o który się opierała, ni z tego, ni z owego znalazł się na jej pysku. Mała zachichotała przez zaciśnięte wargi, przez ciemne futro, które łaskotało ją w nozdrza i chciało wejść do pyska. Wydmuchnęła powietrze przez nos, próbując pozbyć się łaskoczącego włosia, a gdy to nie pomogło, uniosła się na tylnych łapkach i złapała kitę w swoje dwie przednie łapki. Gdy pociągnęła teraz nosem, zaraz nad trzymaną końcówką, poczuła dziwny zapach zalegający jej w nosie. Już wąchała Nadeith, już czuła ją wcześniej, ale teraz jej sierść pachniała jakby ździebko inaczej.
Dlaczego inaczej pachniesz? – spytała bezpośrednio, patrząc z zaciekawieniem na nauczycielkę.

: 07 lut 2016, 19:25
autor: Nocna Łuska
Nadeithscallieth cieszyła się, że pomogła Wrzosowi w odkryciu swoich magicznych umiejętności. Chociaż starała się trzymać z daleka od wszystkich piskląt – nie wliczając swoich – ta biała samiczka zyskała u onyksowej samicy odrobinę uległości.
– Pachnę... jak?
Zapytała na początku nie rozumiejąc, co Wrzos ma na myśli. Przekrzywiła łeb na lewo. Rozpędzone myśli pobiegły prędko w poszukiwaniu sytuacji w których mogłaby otrzeć się o kogoś. Oczywiście. Przecież była samicą Assuremith i mogła nieco przesiąknąć jego zapachem. Mieli już jedno pisklę. Następne były dopiero w drodze, o czym Nadeithscallieth jeszcze nie wiedziała. To pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy. Tak właśnie mogło być. Takie były konsekwencje. Zaczęła pachnieć nie tylko zapachem samca, ale także jego stada. Powoli też kształtowała się w niej idea przystąpienia do tych smoków, lecz nie ze względów politycznych, ale z niewinnych chęci bycia przy swoim pisklęciu.
Były to tylko nieśmiałe myśli, których nie nazwałaby planami. Czemu winna matka, chcąca zaopiekować się swoim potomstwem.
– Chyba chodzi ci o zapach stada Życia, tak? To woń Assuremith, znanego tutaj jako Zwiastun Światła. Spotykam się z nim.
Wytłumaczyła delikatnie omijając szczegóły dotyczące tych spotkań. Wrzos była jeszcze za mała, żeby mogła zrozumieć prawdziwe powody dla których Nadeithscallieth zadawała się z wojownikiem, ale była ciekawa, czy Wrzos odbierze tą informację negatywnie. Błyszczące oczy samicy utkwione były w małych, zielonkawych oczkach niewinnego pisklaka.

: 07 lut 2016, 19:41
autor: Brak Słów
Biała samiczka siedziała sobie wtenczas spokojnie, raz po raz chuchając na włosie Nadeith, które jej mimo wszystko chciało wleźć do nosa i pyska. Myślała przez chwilę, czy by nie podnieść sponad niego łba, ale w jej umyśle pojawiła się jakaś irracjonalna blokada – nie, bo już nie będzie ciepło pod brodą!
Samiczka siedziała więc i chuchała, raz po raz zerkając tylko na właścicielkę ogona bez obracania głowy, a jedynie przez kuknięcie kątem oka.
Usłyszawszy słowa Nadeithscallieth, zaczęła się zastanawiać głęboko nad ich sensem. Ale jak to spotykała się z nim? Czy on nie był z któregoś ze Stad? Smoczyca wspomniała przecież, że jest to Wojownik Życia, a z tego, co Wrzos wiedziała, Życie było jednym z Wolnych Stad. Zamruczała przeciągle pod nosem.
Ale jak to? To ty nie jesteś samotniczką? Mówiłaś tak przecież ostatnio... To nie znaczy, że jesteś sama, bez Stada? – pytała, nie wstydząc się swojej konfuzji wynikłej ze słów starszej smoczycy.
Słowa małej jasno dawały do zrozumienia, iż nie pojmowała konceptu spotykania się smoczycy ze smokiem z innego stada. Nie znała takich par, ba – nie znała praktycznie żadnej pary oprócz Szaleństwa i Subtelnego, którzy byli z tego samego Stada. Wrzos tęgo się teraz zastanawiała, jak to działa i czy to znaczy, że Nadeithscallieth też jest teraz częścią Życia, jak owy Zwiastun, o którym wspomniała.

: 12 lut 2016, 23:36
autor: Nocna Łuska
Przyglądała się bez większego entuzjazmu walce kity ze Wrzosem. Zabawne w tym było to, że miała dziwne wrażenie, że koniuszek ogona mógłby ją pokonać. To uświadomiło Nadeithscallieth jeszcze bardziej jak słabe były pisklaki.
Wrzos za to była spostrzegawcza i bardzo bystra zauważając zapach innego stada, który zawdzięczała partnerowi.
– Przybyłam tutaj jako samotniczka, ale chcę spróbować życia w stadzie. Mój parter mnie do tego namówił. Jeszcze nie jestem oficjalnie przyjęta, ale Zwiastun Światła często się o mnie ociera i chyba chce, żebym już pachniała zapachem ziem jego stada.
Z jednej strony to dobra dla niej wiadomość, ale z drugiej – tej której nie mogła przetrawić – musiała się liczyć z różną reakcją smoków. Zauważyła już, że stado Cienia jest w konflikcie z Życiem.
Nie podobało się jej to, szczególnie dlatego, że stado Cienia składało się z bardzo miłych i uprzejmych smoków.
– To między innymi dlatego wolałam być samotniczką. Przystając do któregoś ze stad, mogę być potraktowana, jakbym wybierała czyjąś stronę, ale tak nie jest. Nie chcę, żeby smoki z Twojego stada patrzyli na mnie nieufnie tylko dlatego, że przynależę do innej gromady. To nie znaczy, że tego nie zaakceptuję.
Popatrzyła na siedzącą w oddali Przedwieczną Siłę, która pilnowała Wrzos. Nie chciała tracić znajomości i dobrych stosunków z żadnym ze stad. Co ciekawe jak dotąd tylko stado Cienia odwróciło się od niej i to wtedy, kiedy była jeszcze samotniczką i nikogo nie znała. Miała nadzieję, że Wrzos nie podąży tą ścieżką, która prowadziła do izolacji.

: 14 lut 2016, 11:58
autor: Brak Słów
Mała postanowiła puścić ogon. Jakoś trochę zrzedła jej mina, kiedy usłyszała słowa Nadeithscallieth. Wypuściwszy z łapek puszystą kitę stanęła nimi na ziemi, po czym wstała na chwilę, by usiąść zupełnie przodem do samotniczki... Samotniczki? Czy na długo?
Krótkie spojrzenie na nią sprawiło, że samiczka odwróciła wzrok. Wrzos przestąpiła kilkukrotnie z łapki na łapkę, porozglądała się po okolicy, usiadła. Jej wzrok zawiesił się na Przedwiecznej Sile, która siedziała jeszcze nieopodal. Mimo jej sympatii do starszej Łowczyni, pisklę nagle zestresowało się jej obecnością. Czy ona już wie? Wie o Życiu? Wie o Nade?
Czy... – zaczęła, ściszając ton.
Przedwieczna była Łowcą i Wrzos zdawała sobie doskonale sprawę, że może usłyszeć ich głośniejsze tony mimo odległości. A teraz tego nie chciała.
Czy to znaczy, że będziesz już, tak na zawsze, należeć do Życia? – spytała, wlepiając ślepia w jej ślepia i wyciągając łeb ku niej. – No bo moje stado chyba nie zrozumie, że nie chcesz obierać strony... Będziesz z Życia, będziesz roznosić jego zapach, będziesz w nim mieszkać... – ciągnęła smętnie.
Przerwała na chwilę, opuszczając łepek.
Chciałabym nie mieć strony jak ty. Bo mój brat Bez też by chciał nie mieć strony. Ale my się urodziliśmy w Cieniu, tak mówił Bez, i musimy tam przynależeć. I ja będę dla Cienia polować, a kiedyś z Wodą... i Życiem... będę walczyć... – mruczała, już prawie niedosłyszalnie. – Bo muszę...
Wpatrywała się w swoje łapki.

: 18 lut 2016, 22:15
autor: Nocna Łuska
Tłumaczenie Wrzos o konsekwencjach przynależności do stada trochę ją zmartwiło. Ostatnie, czego chciała to mieć tu wrogów. Nawet tych tylko politycznych. To leżało wbrew naturze Nadeitscallieth, która była zbyt łagodna, żeby mogła bezwzględnie stanąć po czyjejś stronie.
– Czy ktoś was zmusza do traktowania innych stad z wrogością? – zapytała przekrzywiając głowę.
Jej ogon mimo wszystko przysunął się dalej do przodu i zakręcił przed łapkami Wrzosu. Potem ją okrążył, niczym czarny wąż z kitą zamiast głowy. Owiniętą ogonem samiczkę, przysunęła bliżej do swej piersi, którą pokrywała miękka, ale gruba skóra. Było przy niej znacznie cieplej.
Nadeithscallieth pochyliła łeb do Wrzosu zginając masywną szyję aż do kresu jej wytrzymałości. Głowa z pięknymi, grubymi rogami, zawisła nad łebkiem pisklęcia.
– Stada, moja droga Wrzos, wszędzie są podobne. Widzisz, u mnie, w moich rodzinnych stronach, smoki są bardzo szanowane, ale ktoś musi nad nimi panować. Za ciężkie przewinienia karze się chłostą. Ja złamałam polecenie opiekuna i pogryzłam jeźdźca, który chciał mnie dosiąść. Za to groziło mi dwanaście batów. Wyrok odroczono, ale zesłano mnie do prac w wysokich partiach gór, gdzie miałam pomagać w odnajdywaniu złóż wartościowych kamieni. To okropnie nudna praca i po kilku księżycach wybrałabym jednak tą chłostę. Potem dowiedziałam się, że elf, którego wtedy zraniłam, wstawił się za mną i ściągnął winę za tamto wydarzenie na siebie. Zrozumiałam wtedy, że nie należy osądzać nikogo po jednym występku. Jeśli więc zajdzie potrzeba, żebyś musiała walczyć, walcz o swoich. Wydaje mi się, że twoi przeciwnicy to zrozumieją.
Mówiła cicho do Wrzosu patrząc jej prosto w oczy. Trudno jej było stwierdzić, czy Wrzos ma w sobie potencjał wojownika, ale jeśli zawaha się walczyć dla swojego stada, konsekwencje mogą być dla niej tragiczne. Nadrithscallieth chciałaby mieć Wrzos za dobrą przyjaciółkę, ale szkopuł w tym, że bała się przywiązywać do tutejszych smoków. Te wojny, walki, przepychanki słowne utrudniały jej realizację planu.

: 18 lut 2016, 22:39
autor: Brak Słów
Wydała z siebie lekki wydźwięk zdziwienia i uniosła łeb na powrót na oczy Nadeithscallieth.
Ach, nie! Ale jak stada się kłócą, to smokom może no... nie wypadać! – "krzyknęła" szeptem.
A potem poczuła, jak ciepły ogon smoczycy owija się wokół niej, przeciąga i przyciska lekko do boku. Dopiero teraz poczuła, jak zmarzła przez to siedzenie w miejscu i machinalnie przeszedł ją dreszcz. Ciągle patrzyła na Nadeith, która teraz obniżyła łeb blisko niej, by mówić.
Słuchała jej z uwagą. Nadstawiała uszka tak, jak Łowcy ich nadstawiają, gdy nasłuchują zwierzęcego odgłosu. Jej małe ślepka, rozszerzone nieco, świeciły się na słowa starszej samicy, choć jej pyszczek sam w sobie nic nie wyrażał. Wyglądała na wypraną z emocji, póki Nadeithscallieth nie skończyła mówić, a Wrzos uśmiechnęła się półgębkiem.
Myślisz? – spytała z nadzieją rezonującą w jej głosie. – Mam nadzieję, że nie będę musiała walczyć. Myślisz, że każdy tak uważa? Jak ten elf, który próbował na ciebie wsiąść? A i... – urwała na chwilę, mlaskając z zastanowieniem. – Co się z nim potem stało? Wiesz? Bo tak odeszłaś od niego, czy się pożegnałaś, czy uciekłaś? Bo jakbym musiała zawalczyć z kimś, zranić kogoś znajomego, to też by odszedł ode mnie?

: 18 lut 2016, 22:52
autor: Nocna Łuska
– Tamten elf, który chciał mnie omotać zapachem już się do mnie nie zbliżył. Ja po wszystkim nie trzymam do niego urazy. Po prostu raz wystarczy. Myślę, że tłumaczenie smoczej natury nie jest potrzebne smokom, tylko ludziom i elfom.
Jej ostatnie słowa zabrzmiały enigmatycznie, ale to prawda, że Nadeithscallieth nie dałaby mu drugiej szansy.
– Po to chyba macie tą arenę, aby zdystansować się do ranienia nawet bardzo bliskich twojemu sercu.
Odparła mówiąc cicho. Smoczyca patrzyła na Wrzos ani na chwilę nie spuszczając jej z oczu.

: 18 lut 2016, 23:43
autor: Brak Słów
Mała spojrzała w stronę Areny. Gdzieś tam, za drzewami Szklistego Zagajnika, była ta wydeptana ziemia obłożona kamieniami... Wrzos raz tylko nań zerknęła, nie podeszła nawet, gdyż wtedy nie wiedziała jeszcze, czemu ten krąg służy. Gdyby była tam teraz, pewnie okazałaby więcej zainteresowania... Pomyślała, że szkoda, że się jej wtedy nie przyjrzała.
Wróciła ślepiami do Nadeith.
To po to to jest? – spytała, przekrzywiając łepek na bok. – Myślałam, że tam się walczy tak po prostu. Żeby było gdzie, żeby nie przeszkadzać innym. Albo żeby nie poniszczyć nic w pobliżu, nie? Nie zranić nikogo poza przeciwnikiem?
Wrzos zaczęła paplać, już samej po chwili nie wiedząc, dlaczego wymieniała informacje o arenie. Co ona miała właściwie udowodnić, do czego były te argumenty? Uderzyło ją, że w sumie i tak nie wie, nawet myśląc o tym, co mówiła Nadeithscallieth.
Jak to się zdystansować od ranienia? – spytała.

: 05 mar 2016, 20:38
autor: Mistrz Gry.
Strzeżcie się wszystkie żywe istoty przebywające w tym miejscu. Od terenów Życia nadchodziła bowiem ONA. Szaro-zielona, straszliwa, żarłoczna mgła. Jej macki wiły się, wyciągając się w kierunku wszystkiego, co żywe i co nieopatrznie znalazło się na drodze kłębiącej się, nienasyconej masy. Krok po kroku pochłaniała coraz większą część Szmaragdowego Ustronia, obejmując je w swoje władanie.