Strona 17 z 37

: 17 lut 2019, 15:30
autor: Wieczna Perła

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

  Nie spodziewała się nikogo spotkać na swojej drodze, a już na pewno nie kogoś, kto stamtąd wracał, a tym bardziej z takim nastawieniem. Wiedziała, że inni przybyli tutaj przed nią – sama to w końcu widziała. W dodatku nawet by się nie starała, bo i tak nic by nie powiedziała. Wie też, że jest niepotrzebna.Słowa samicy były więc niezbyt potrzebne, chociaż...
  Damnare! Pierwszy raz zdecydowała się pójść na jakieś wielkie wydarzenie i już ją odrzucają, w przedbiegach, przed dojściem na początek. Ominął ją ten gigant, poprzednie zebranie młodych i wszelkie inne wiodące na Skały Pokoju. W dodatku Tembrowi grozi niebezpieczeństwo, prorocy umierają... miło by było samemu być przy czymś podobnym, niż dostawać tylko informacje od innych. No, teoretycznie był Napad na Wodę, w którym brała udział, ale niczego szczególnego się tam nie dowiedziała poza tym, że Wolne Stada nie są już bezpieczne i następne księżyce tylko to potwierdziły.
  Ale wracając do młodej. Nazywała się Hexaris i ma bogaty rodowód, z którego kojarzy tak naprawdę tylko Szlachetnego Nurta, Przywódcę Wody. Reszta imion była dla niej obca, a część nawet zupełnie nie pasująca do smoków z Wolnych Stad. Poza tym, skąd wiedziała, kim jest? Ktoś jej mówił czy sama się domyśliła jej pozycji i Stada? Chociaż z drugiej strony wyraźnie to czuć... I czemu stamtąd poszła? Uważała, że nic tam po niej, ktoś ją pogonił bo jest pisklęciem, czy może powód jest jeszcze inny i Uzdrowicielka na niego nie wpadnie?
   – Nie zmierzam tam, aby próbować jakoś pomóc lub zdziałać cokolwiek. I tak wiem, że nic nie zdziałam. – Wzruszyła barkami, mówiąc to nader spokojnie. – Chcę wiedzieć, co się tam wydarzyło. Nic poza tym, przyzwyczaiłam się do stania z boku. Nie jestem zbyt rozmowna przy tłumach... – westchnęła cicho. – Co się tam tak właściwie dzieje? Wiem, że coś spadło, ale nie wiem co... – dodała po chwili z ciekawością. Skoro nie warto tam iść, to może raport Hexaris jej wystarczy w zupełności?
  Wtem Adira coś dostrzegła i przekazała to Bieli.
   – Jesteś ranna... – zaczęła niemal od razu po zadaniu pytania, jakby w jakimś transie. – Mogę pomóc, jeśli chcesz. Fio za chwilę poleci po potrzebne zioła.

: 20 lut 2019, 18:13
autor: Hexaris
//wiesz, że nie chciało mi się pisać tego

I, co dziwne, Hexaris niczym w amoku zaczęła słuchać pozłacanej damy oraz jej powolnych oraz spokojnych słów pełnych... tak naprawdę niczego. Pysk jej się wykrzywił w skonfundowaniu, bowiem młódka zrozumiała, że nic zbytnio nie wyciągnęła z wypowiedzi samicy oprócz zwykłego oznajmienia. Bo zwykłe oznajmienie mogła znaleźć na ścianach groty Remedium Lodu, zwykłe oznajmienie było suchym, niesmacznym faktem, a nie czymś, co słyszysz w rozmowie. Uzdrowicielka chciała ot tak się dostać do krateru, zobaczyć i sobie pójść, jakby nigdy nic. Wydawało się, że swoje życie obejrzała ukradkiem i to tylko tak przelotnie, z jednym okiem przymkniętym... w stanie totalnej katatonii. A jedyna opinia, którą wytworzyła starsza smoczyca, to jej brak.
  — To wiesz co? Jeżeli tak bardzo chcesz mimo wszystko wiedzieć, to se idź. Zobaczysz wielki kamień z nieba, gnoma – czyli humanoida małego jak nie wiem co – oraz grupę irytujących, głośnych jak stado os, smoków. Droga wolna. I jeżeli chcesz mnie wyleczyć... to-– to mi to pokaż! Mam dość smoków takich jak ty!
  Wstała na równe łapy, otrzepała skrzydła, podniosła cherlawą pierś, po czym poczęła iść niezgrabnie na tylnych łapach. Znów przed siebie, w otchłanie ciemności – a jeżeli Uzdrowicielka Ognia jej nie zatrzyma, to Hexaris zniknie z pola widzenia.

: 22 lut 2019, 21:35
autor: Wieczna Perła
  "Mam dość smoków takich jak ty!" Te słowa obecnie odbijały się w jej umyśle. Że niby co? Jest zwyczajna? Taka jak reszta? Nudna? Pospolita? Przewidywalna? Jaka jest? Jakich smoków ma dość?! A może chodzi o ten konkretny typ? Ale jakim ona jest? Kiedyś na pewno była milcząca i nieśmiała, teraz to potrafi się odezwać, nawet dłużej pogadać, męczą ją tylko tłumy i z pozy nie chce pokazać, jak jest słaba. A może o to chodzi? Że chce udawać i to jej w niej nie pasuje?
  Właściwie, co Biel ma zrobić? Zatrzymać ją? Po co? Czy aby na pewno tylko po to, aby uleczyć? Nie ma w tym ukrytego znaczenia? W zasadzie złapałaby ją w pułapkę maddarą, aby wyleczyć i się nie męczyć, albo zwyczajnie by podbiegła i zająć się swoją robotą. Więc w tym musi kryć się coś więcej, coś jeszcze. Czyżby chęć zaimponowania młodej? Zaśmiała się w duchu. Nie, na pewno nie, no bo czemu miałaby coś udowadniać jakiejś małolacie? Chociaż... jednak to ona ją zignorowała i sobie poszła, a z czymś podobnym nigdy wcześniej się nie spotkała...
  No właśnie. Zlekceważyła ją, uznała za nudną i podobną do innych smoków, których ma dość. Taki ktoś nie zasługuje na jakiekolwiek zaimponowanie, co najwyżej na pogardę. I, damnare. Nie znają się za długo, z czego Hexaris nie zna nawet imienia Uzdrowicielki z Ognia, i ona śmie już oceniać i to tak krytycznie? Tracić szybko zainteresowanie, z góry zakładać ocenę? Za kogo ona się uważa? Znawcę smoków? Po budowie ciała przewierci smoka na wylot, poznając jego sekrety?
   – Słuchaj mała.... – zaczęła dość cicho ignorując, czy w ogóle ją usłyszy. – Nie wiesz nawet co musiałam przejść, kim musiałam być, aby mi się udawało, aby nie zostać odtrąconą. Te dwa ptaki – podniosła skrzydło z Fio i wskazała pyskiem Adirę na gałęzi – mam tylko dlatego, że udawałam zupełnie inną osobę. Nie byłam tam taka, jaka jestem teraz. Ktoś mojego pokroju nie zasługuje na nie. Nie mogłam być sobą. – Całą kwestię wypowiedziała nieco głośno i z wyraźną złością w głosie. Zaśmiała się.
   – Ba, smoki podobne do mnie nawet nie nadają się do życia w Stadzie. Są słabe, wzbudzają niepotrzebną i niechcianą litość. Moja słabość odwraca uwagę innych, zmusza ich do zajmowania się mną. Nie dane jest mi być sobą, aby Stado dobrze działało. Muszę udawać pewną siebie samicę, która nie lęka się niczego i jest zawsze opanowana. I wiesz co? Udało mi się. Raz. Podczas Napadu na Obóz Wody. I jak mi się odpłacono za to? Pełne pogardy i współczucia spojrzenia. Nawet udawać dobrze nie potrafię... – westchnęła cicho.
   – Pewnie nawet nie wiesz jak to jest, bo Ciebie chcą. Jesteś jak wszyscy w Twoim wieku – krzykliwa, denerwująca, głupia- ty się nie masz o co martwić. Dla ciebie życie w stadzie to będzie prostota, nie musisz niczego udowadniać sobie, innym i nie musisz się zmieniać, aby nie obgadywano Ciebie za plecami. Zbyt wiele razy musiałam coś komuś udowadniać, grać rolę, aby zdobyć nieprzeznaczoną mi nagrodę. Niezasłużoną, wydartą podstępem. Nie zamierzam się płaszczyć przed tobą, żeby dorwać tę ranę. Twoje ciało, twoje życie, ale nie wzywaj mnie, jak zaczniesz wykrwawiać się gdzieś w trawie. Nawet takie zadrapanie może okazać się zabójcze, jak odpowiednio długo postoi. – Zakończyła, odwracając się i zmierzając powoli w stronę krateru. Teraz to Hexaris miała okazję, aby ją złapać nim ucieknie.

: 02 mar 2019, 10:57
autor: Hexaris
//ten post jest taki zły, że aż mi kiszki skręca, do cholery jasnej, nigdy więcej mnie nie zmuszaj

Ustała w pewnym momencie, jakoby wbrew własnej woli, jakoby ciągnięta przez sznur artysty, ba, pisarza, który chciał pociągnąć ten wątek dalej i doświadczyć nowych pokładów weny. Nieznajoma fala wstydu, wręcz obrzydzenia, rozlała się na jej obolałych plecach, lecz... coś w głębi mówiło, że to nie jest jej wybór. Że istota, jaka przeto kazała kilkunastu smokom działać w kraterze, pragnęła żeby dziecię wysłuchało tej żałobnej pieśni.
  Z głębokim westchnięciem wlepiła swój wzrok na drzewo po prawej stronie, szeleszczące niegłośno. Wszelkie kroki, które wstrząsnęły ziemią i życiem młódki, po prostu ucichły bezpowrotnie by dać miejsce na głos. Ciche słowa, rozemocjonowane teraz grały pierwsze skrzypce, lecz młódka – złapana za serducho – nawet nie miała odwagi spojrzeć uzdrowicielce w twarz. Bo jak mogła na nią patrzeć tak, jak patrzyła przedtem? Świadomość tego, że teraz, gdy wróci oczyma na sylwetkę Ognistej samicy, zauważy te skrywane emocje, wsiąknęła w nią za głęboko. I nienawidziła tego uczucia. I smoków ogarniętych tym uczuciem. Tym... strachem.
  — Ja... — bąknęła cicho tuż po wypowiedzi dorosłej samicy. Coś ją kuło w gardle. Nie chciała jej widzieć. Za nic. Tej cherlawej dwugłowej istoty, tej... tej okropnej, niepasującej figury! A drzewo przed nią wyło, targane przez porywisty wicher. Hexaris musnęła pazurem naszyjnika, kuląc się w przytłaczającym wstydzie. Była na pograniczu morderstwa, pokuty oraz rzygania, jeżeli takie pogranicze istniało.
  Raptem odwróciła łeb, spojrzała wprost na jej odchodzący cień, na jej plecy, na nią całą, na jej łuski, na jej wypustki, na jej wszystkie perfekcyjności i te mniej perfekcyjne rzeczy w postarzałym ciele. Zacisnęła kły z sykiem, padła na wszystkie łapy bezsilnie, patrząc jak znika. Czuła się... winna. Legła w gruzach, ot tak, niczym nieużywana od wieków świątynia. Miała świadomość, że każdy kawałek zsuwał się z jej fizycznej powłoki, odsłaniając tą brzydotę. Ryk, rozrywający wszystkie wnętrzności złotołuskiego pisklęcia, rozległ się po Zagajniku:
  — SPÓJRZ NA MNIE, Uzdrowicielko Ognia! SPÓJRZ NA MNIE I POWIEDZ, ŻE WIDZISZ ŚMIERĆ! Może i jestem z charakteru taka sama jak inne smoki, w przeciwieństwie do ciebie! W przeciwieństwie do ciebie ja... ja noszę śmierć! Jestem śmiercią! Zgadnij czemu Szlachetny Nurt, mój własny ojciec, niegdyś przywódca Stada Wody, zginął?! Umarł przeze mnie! Jest moją ofiarą! Mam jego krew tu, na łapach, na... na... na s-sobie... I ZNASZ REMEDIUM LODU, TAK?! Znasz go, tak, wiem, że go znasz! Jego ojciec, mój wuj, Wędrówka Słońca, jest moją drugą ofiarą! Umarł koło swego brata, mego ojca, mój wuj wyzionął ducha, byłam przy tym, byłam powodem tego, byłam... byłam... byłam tym, na litość boską! — szloch przewijał się przez słowa, zaś oczy lśniły najprawdziwszą łzą. — I kiedykolwiek zamykam oczy by popaść w sen na Terenach Wody, kiedykolwiek śnię, widzę to od nowa i czuję TO, i wiem, wiem, że to wszystko przeze mnie! I może ty musisz udowadniać innym, że jesteś inna, to ja, Hexaris, jedna z ostatnich przedstawicieli Rodu Cichego, muszę sobie udowadniać, że ich nie zabiłam! Ale wiem, że to nieprawda.

: 03 kwie 2019, 14:26
autor: Pacyfikacja Pamięci
Kolorowe ścieżki przytulane przez wiatr to wiodły w jednym kierunku, to znów wypuszczone decydowały się pokazywać ku drugienu i trzeciemu – to wraz z nową bryzą o nowej porze kłaść się jednak w czwartym; i jak tu zaufać przyrodzie?
Nie zważając jednak na tańce traw i ich fałszywe drogowskazy Wronce udało się dotrzeć do Zagajnika. Grube łapy topiły się pod ciężarem smoczycy w trawach jak to wcześniej miały okazję w śniegu czy błocie, choć sama Wronka miała jeszcze przeczucie, że to nie jest jeszcze pełen potencjał objętości tej zieleni.
Wronka położyła się wśród niskiej roślinności i przeturlała na drugi bok, zmuszając trawy do poddania się pod jej ciałem i stworzenia nawet tymczasowego śladu. Tylko ślady Matki zdawały się już zewsząd wywietrzeć i zatrzeć, bo niemożliwym byłoby jej po prostu zniknięcie. Było miękko. Pisklę przymrużyło lekko oczy, jakby ostatkiem sił walcząc przed kuszącym zaproszeniem drzemki.

: 03 kwie 2019, 22:45
autor: Pchła Szachrajka
Za Wronką szła spokojnym krokiem Szachrajka, zaciekawiona tym obco pachnącym osobnikiem. Białe wąsy łagodnie kołysały się na wietrze, kiedy niczego nieświadoma młoda smoczyca dała się w zasadzie podkraść na dość bliską odległość.
Cześć. Jestem Pchła. Hałasujesz jak stado żubrów – skomentowała Szachrajka beztroskim głosem, w końcu stając na równe łapy na krawędzi polany i podchodząc do nieznajomej smoczycy.
Pociągnęła nosem.
Ta druga pachniała Ogniem. No ale może to była jedyna jej wada? To znaczy to i hałas. Ewidentnie.
Pokiwała do swoich myśli z niezwykle mądrą miną.

: 04 kwie 2019, 10:39
autor: Pacyfikacja Pamięci
Wronka była bliska snu, także nieznajomy głos sprawił, że zerwała się na równe nogi i nieomalże podskoczyła. Na przywitanie zmierzyła tylko błękitkę nieufnym wzrokiem, a na komentarz o hałaśliwości uśmiechnęła się delikatnie acz niemiło i mocno kiwając się na boki oraz unosząc wysoko w powietrze łapy dwa razy głośno tupnęła
A może na imię mi Stado Żubrów? – uśmiech Ogistej z drobnego i nieprzyjemnego rozrósł się w wielki, rozbawiony wyszczerz – Stado Żubrów! Przezabawne! Gdyby nie dano Wronce czasu by dojrzeć do dorosłej rangi i kazano wybrać sobie imię już teraz, to byłoby wysoko na liście. Pisklę usiadło i uniosło trochę wyżej łeb.
Byłaś tu już jak przyszłam? Czy może się zwyczajnie podkradłaś? – Wronka starała się udawać głos pełen pretensji, chociaż jej najzwyczajniejsza z zwyczajnych ciekawości przebiła się przez fałszywy ton bez najmniejszego problemu.

: 04 kwie 2019, 22:52
autor: Pchła Szachrajka
Pchła zmarszczyła nos, nieco zdegustowana.
To byłoby mi bardzo ciebie żal, bo Stado Żubrów to dość trudne do przetrwania imię. – powiedziała szczerze.
Usiadła sobie wygodnie, popatrując na Wronkę czujnym spojrzeniem złotych ślepi. Młode, ogniste, brawurowe i bezczelne. Ostatnio takich było dużo, i to najwyraźniej nie tylko w Stadzie Wody.
Jeśli się podkradłam, to zrobiłam to na tyle cicho, że mnie nie zauważyłaś. Jeśli już tu byłam, to ukryłam się na tyle dobrze, że twoje zmysły pozostały na mnie ślepe. Fajne sztuczki, nie uważasz? – uśmiechnęła się chytrze do Wronki, by zaraz znowu spoważnieć i oblizać długim niebieskawym jęzorem prawy wąs. – Nie chciałabyś się którejś nauczyć może?
Pchła ostatnio miała humor na uczenie innych. Może matka ją skrzyczy za uczenie piskląt z obcych stad, ale z drugiej strony czego Kaskada się nie dowie to jej nie zaboli. Prawda?

: 05 kwie 2019, 11:44
autor: Pacyfikacja Pamięci
Pysk Wronki jaśniał na te wszystkie gesty nosem czy chytre uśmieszki Pchły – interakcje ze znudzonymi życiem smokami które pozwalały sobie jedynie na ascetyczne uśmiechy czy nieszczere spojrzenia były tak męczące! Tyle kłapały jedną szczęką o drugą zamiast raz a dobrze wyszczerzyć w odpowiedniej manierze kły. Gdzieś tak w głębi rzeczy Wronka chyba jednak lubiła towarzystwo, ale tylko to dość sprecyzowane.
Oj, Wronka (przepraszam, Stado Żubrów) nie lubiła narracji uczenia się – niby czego? Niby w której z umiejętności miała braki?! A jednak!
Chciałabym się tak podkradać. Fajne wąsy. – opadła z emocji i wręcz wyszeptała sama do siebie, a jednak utrzymując kontakt wzrokowy z Pchłą. Wyprostowała się i przesunęła ogonem po ziemi na drugą stronę.
Huh, hm, nie nauczyć – a raczej... Możemy poćwiczyć, popatrz, ty będziesz się świetnie bawić, ja sobie poobserwuje, dobry układ!

: 06 kwie 2019, 10:18
autor: Pchła Szachrajka
Pchła prychnęła cichutko, rozbawiona. Wąsy zadygotały złowróżbnie.
O nie. Jako nauczycielka lubię sobie siedzieć na zadku i komentować. A ty będziesz myśleć i pracować – wyszczerzyła do Wronki zęby w czymś, co można było opisać jako złośliwo-sympatyczny uśmiech. – Więc zacznijmy! Powiedz mi w jaki sposób możesz przed kimś zdradzić swoją obecność, więc na co powinnaś uważać, kiedy próbujesz poruszać się niepostrzeżenie! Jeśli nie wiesz od czego zacząć, to spróbuj zacząć wyliczankę od zmysłów – mrugnęła znacząco do Wronki.
Czekając na odpowiedź młodej uniosła swój ogon do pyska i jego białą końcówką zaczęła sobie dłubać w zębach. Niby była juz dorosła smoczycą, jednak ewidentnie na dorosłą i poważną się nie czuła. No bo po co. Zachowywanie się tak, jak się chciało zachowywać, było znacznie dużo fajniejsze niż silenie się na powagę i dystyngowność, o!

: 06 kwie 2019, 22:17
autor: Pacyfikacja Pamięci
Wronka odrzuciła do tyłu łeb i wydała dźwięk pomiędzy bardzo wymuszonym westchnięciem a "aarrrrgghhhh", który szybko przerodził się w cichy śmiech – młodej udzieliło się rozbawienie. Dobrze, w porządku, Szachrajka będzie nauczycielką, ale tylko ten jeden raz.
Najbardziej oczywistym byłoby chyba bezceremonialne podejście od przodu, długą drogą, utrzymywanie kontaktu wzrokowego z drugim smokiem przez cały ten czas. Trzeba uważać na oczy. Nawet jeśli nie od przodu, nic tak nie przyuważa ruchu jak kąt oka. Choć minimalne schowanie się za czymś byłoby mądre. – od razu, do sedna. Zwróciła się w stronę łowczyni tracąc resztki poweselałego tonu gdzieś po drodze.
Jeśli nie na oczy, to na uszy – hmhm, na przykład podeptane suche gałązki czy liście mogą zdradzić moją obecność. Albo krzyk, nie, ja nie krzyczę, drobne "ah!" jak wpadnę nagle w jakąś dziurę. Albo sapanie! – przechyliła łeb i podrapała się tylną łapą w okolicach za swoim własnym uchem – albo tupanie. – odłożyła łapę i na miejsce i usiadła z powrotem prosto – a oczy na moment przysłoniła lekko dolna powieka, która zdaje się czasem żyć własnym życiem i zdradzać uśmiech nawet gdy pysk ani drgnie w tej dziedzinie.
Łatwo zdradzić się też zapachem! Więc dobrze byłoby... nie śmierdzieć? – Wronka zgarbiła się, a z pyska od razu biła nagłym, acz intensywnym zastanawianiem się. – wiatr ma spory udział w niesieniu zapachu, prawda? – i znów się wyprostowała. – ale szukanie ścieżek wbrew niemu brzmi jak strasznie dużo roboty. Przy tylu wiecznie kręcących się po okolicach smokach? Nie wiem jak jak smak czy dotyk może wpłynąć na niewykrywalność. Powinnam uważać by nie zostawiać za sobą, nie wiem, śladów? O takie kępki futra osobiście martwić się nie muszę. Nikt nie stanie łapą na moim pozostawionym nieświadomie puchu, skoro nawet nie istnieje.

: 08 kwie 2019, 21:14
autor: Pchła Szachrajka
Szachrajka pokiwała łbem z zadowoleniem.
Dlatego podczas podkradania się do kogokolwiek musisz wiedzieć, że rywalizujesz z czasem. Czy zdążysz podejść do celu zanim ten ktoś całkiem przypadkiem spojrzy na ciebie? Czy zdążysz go zaskoczyć nim zmieni się kierunek wiania wiatru? Nie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości, dlatego zawsze lepiej jest zakładac najgorsze i działać tak, jakby wszystko miało się sprzymierzyć przeciwko nam – zmarszczyła nos znacząco, rozglądając sie po Zagajniku z uwagą. – To teraz tak. Spróbuj, używając wszystkich dostępnych tu metod, zakamuflować swój zapach i siebie samą. A następnie podkraść się do mnie stamtąd tak, bym cię nie usłyszała.
Wskazała łapą krawędź Zagajnika, po czym do tego kierunku odwróciła się zadkiem, planując jednoczesnie od czasu do czasu kiwać łbem, zupełnie jakby miała zamiar spojrzeć na Wronkę katem oka.

//po twoim poście raport z Kamuflażu i Skradania.

: 15 kwie 2019, 22:19
autor: Pacyfikacja Pamięci
Wronka kiwnęła energicznie łbem, podniosła się żwawo w takt za zamaszystym ruchem swojego ogona i rzuciła się w gąszcz gęstniejących traw i krzewinek.
Szachrajka mogła doskonale wywnioskować obecną pozycję ognistej nawet nie przenosząc wzroku w stronę jej zniknięcia – Stado Żubrów buszowało w najlepsze i zdawało się w ogóle nie stosować do dopiero co wywnioskowanych zasad skradania. Ale tylko z początku!
Ponieważ wraz z oddalaniem się od miejsca spotkania spowolniała na kroku – ten początkowo prężny i jakby nie było głośny i zostawiający wiele śladów, stopniowo miękł; Wronka zaczęła przykładać wielką uwagę do tego, w jaki sposób stawia łapy zamiast jak szybko. Powoli, powoli, aż złapała balans pozwalający jej nie zachwiać się niebezpiecznie na boki gdy jedna z łap wisi w powietrzu i czeka na pozwolenie na lądowanie, które poprzedza wnikliwa analiza podłoża – aż wpadła w pewien rytm, by nie musieć dumać nad każdym krokiem, a mimo to iść dość cicho. Ugięła też lekko łapy, zbliżając się ziemi i zniżyła i łebek – aby nie wystawać niepotrzebnie znad traw i krzaczków. Skrzydła miała ułożone jak zwykle, nieruchomo u boków, ale teraz lekko obracające się u końców – końce te składały się ładnie za zadem smoczycy, a nie wystawały poza gładką, bo pozbawioną rogowo-kolczastych przeszkadzaczy wszechdostępnych u innych smoków, sylwetkę i narażały się na zaczepienie o coś, podobnie jak nieznacznie inny był ogon – który jak zawsze miała oderwany od ziemi, tylko płetwy na końcu były teraz wyjątkowo złożone, by nie kusić losu.
Ognista przystanęła. Wiatr. Jak działa wiatr? Czy działa przeciw niej? Zerknęła w stronę Szachrajki – zatacza delikatny łuk wokół wąsiastej nauczycielki, tak, ale czy gdyby była ona sarenką, już bez takich pięknych wąsów, no albo dobra, z wąsami, to czy taki łuk byłby najgłupszym możliwym posunięciem, bo idealnie niósłby się od niego zapach? Gdyby to Wronka miała wąsy, a nie wyimaginowana sarenka, z pewnością lepiej wyczuła by wiatr. Teraz to pół biedy, zagajnik powstrzymuje chulaszcze powietrze, ale na otwartej przestrzeni? Życie jednak nie bywa sprawiedliwe.
Jest jedna rzecz, która na pewno działa przeciw niej – czas! Rywalizujesz z czasem! Wronka sapnęła by teraz na otrzeźwienie myśli i kontynuowanie zadania, ale! Zdążyła się powstrzymać. Żadnych sapnięć. Oddech ma nie zdradzać obecności. Sapnęła sobie w głowie i starczy.
Wronka wznowiła krok i był on szybszy niż wcześniej, ale wciąć dbały o miękkość i omijanie gruchotań czy skrzypnięć. Otarła się powoli policzkiem i barkiem o zaistniałe nagle drzewo – pokryte mchem wilgotnym i o charakterystycznym zapachu, z nadzieją że wyzbędzie się trochę swojego. Zniżyła się na łapkach, umoczyła pierś w rozmokłej ziemi i morzu świeżej trawy, umoczyła i suchy policzek wraz z suchym barkiem, powróciła do kuco-chodu niż prawie-czołgania. Jakby się jeszcze oblepić obeschłymi listkami? Pora Kwiecistych Ziem preferuje je jednak świeże, na roślince matczynej, ale nie licząc na obfitość można się zadowolić gałązeczką czy dwoma u boku, na czole, byle nie zrywać samemu i nie szarpać się niepotrzebnie, w końcu dźwięków chcemy uniknąć.

Wronka stanęła na krawędzi... krawędzi. Przyczajona. Brudna. O nozdrzach wielkości oczu i oczach wielkości słońc – oddech nie sapał, nie świszczał, wzrok wbił się w błękitną postać i szalał na każdy zwiastun kiwnięcia. Niech się nawet nie waży!!! Doskonale wie, skąd nadejdzie Wronka, po co jeszcze udawać, że nie, tak się bawić! Ileż Wronka by dała teraz za prychnęcie lub potrzęśnienie łbem. Ale nie! Nie, nie może!
Postawiła jeden krok. Czy Pchła patrzy?? Następny. Miękko, cichutko, spokojnie ale nie za wolno. Jak listki, jak błoto? Może by tak przybrać ruch modliszki, samej udawać krzewinkę na wietrze? Następny, następny krok, coraz żwawszy, aż wąsatka znalazła się już niebezpiecznie blisko.

: 19 cze 2019, 23:37
autor: Dzika Gwiazda
Kuhu pisze:Liście zaszeleściły i światło padło na jego twarz. Przez chwilę miał poczucie jakoby milion spopielonych dusz chowało się w mętnych odmętach cieni, zaś one – zlewające się z ciemnością – próbowały uciec spod drzewa o dojrzałych, zielonych liściach. Czuł się przekonany przez wycie drzewa, że rachityczne podrygiwanie gałęzi dyrygowane jest przez nieudolne próby zagubionych borako. Jeśli wojownik ma ograniczoną siłę, jego taniec jest krótki; jeśli siła wojownika jest wspaniała, jego taniec jest imponujący. Ale niezależnie czy siła jest wspaniała, czy nieduża, śmierć musi się zatrzymać by doświadczyć jego ostatni oddech na ziemi, a wtem uświadomi sobie, że on nie spocznie, póki nie skończy tańczyć. Gnuśnie skierował łeb ku górze, mrużąc nieznacznie ślepia – nic tak nie pobudza zainteresowania jak małe, lubieżne wspomnienie.
 Zrzucił torbę. Ta gruchnęła niemal natychmiast, a gdy tylko tak się stało, podróżnik odetchnął z ulgą. Bez wahania sięgnął do środka, po czym z księgą w dłoni wyprostował się na tylnych łapach. Ścisnął ją mocniej, naciskając pazurami na jej skórzaną powłokę. Ukazał kły, lecz potrzeba naiwnej duszy by uwierzyć, że w uśmiechu. Otworzywszy ją, paliczkami przejechał po pożółkłych stronicach i wsiąknął jej przekrwiony zapach – woń świerzbiącej w nozdrzach wanilii, wyschniętej trawy oraz oczywiście stęchlizny. Ciarki przeszły mu po karku, a nagle dolina wydała się odległa i cicha, krzyki wiatru zamieniły się w jednostajny pomruk i wszystko zbledło w porównaniu z zapiskami na kartkach księgi. Każda litera zdawała się kontrastować z wszechobecną naturą, każde zdanie emanowało idiosynkrazją wobec zasad logiki. Patrząc na te wszystkie definicje, badania oraz wnioski, odniósł wrażenie, że Synlyn miał rację. Nie było opcji, że za tym wszystkim stała istota żywa, jakkolwiek ograniczona do cyklu dnia i nocy; to było coś, co należało do rzeczy niepoznawalnych dla przyziemnego umysłu, jakże odstręczających standardu życia pod firmamentem. Coś było nie tak. Być może dlatego, że w twórcy było coś nadnaturalnego i przez to tak wielu lgnęło pod jego skrzydła pod postacią tekstu. Cokolwiek by to nie było, Tijhuute Kamatano stał teraz przed nim, a Kuhu dawno stracił okazję do odwrotu.
 Wziął głęboki oddech zanim podniósł wzrok znad książki. Maddara rozleciała się w powietrzu, kartki zafurkotały rozprowadzając swój zapach po okolicy, jakby sama obecność tego tworu czarowała wszystko wokół, odrzucając kwestię posiadacza. Kuhu zanurzył dwa palce w ustach, wymamlał dokładnie z prawej strony, naciskając na wewnętrzną stronę polika, czy też co chwila zasysając je coraz głębiej. Wyobraził sobie abstrakcyjną figurę utkaną z białej, półprzezroczystej nici, zarys humanoidalnej istoty o krwistoczerwonych kamieniach zamiast oczu, które pozostawiały po sobie mglistą ścieżkę. Zwęził postaci ramiona, wydłużył wszystkie kończyny wraz z zakrzywionymi pazurami, którym dał właściwość przecięcia każdego nietrwałego magicznego tworu, oraz wysmuklił gadziopodobną twarz o wielkich nozdrzach i bez rogów, pozwalając jej na zwinne ruchy dostosowane do jego życzeń. Stwór miał odbijać swoim wątłym ciałem każdy skrawek słońca padający na ziemię, sprawiając, że będzie bardziej widoczny dla twórcy, jednocześnie pozwalając na przejrzenie przez niego. Gdy poczuł, że są odpowiednio nawilżone, począł je wyciągać z wysiłkiem, mając poczucie jakby niepostrzeżenie nabrały na wadze. Ociekały gęstą śliną, a ta mieniła się w strudze światła przechodzącej przez jasnozielone liście – z dokładnością przejechał paliczkami po trójkącie na ostatniej stronie pierwszego rozdziału, zupełnie ignorując okrąg w nim wpisany. Wystarczyło tylko nadać wyobrażeniu trochę szału. Pomruk wydostał się z jego roztrzęsionej gardzieli kiedy przybliżył pazur do polika. Pogrzebał pomiędzy łuskami, wtem wbił lekko w skórę szpon, żeby zażyć esencji życiowej. Kroplą krwi wysmarował pionową kreskę na środku symbolu.
 – Ryle ou Vietorrio! – ryknął.
 Powstał. Sapał, pomimo braku ust, których stwórca sobie nie wyobraził, oraz poruszał się w miejscu niczym dotknięty palpitacjami. Drgał poparzony przez Złotą Twarz, skomlał boleśnie i żałośnie, stłumiony przez jeden ruch zakrwawionego pazura. Cały świat zamarł w przerażeniu – cóż to za okrucieństwo, tworzyć coś, co nie ma własnego umysłu, a oddycha! Żywa iluzja podtrzymywana siłą przy życiu przez niespokojne źródło, kolejna anomalia, która cieszyła Kuhu. Obserwując Ryle, odłożył księgę na torbę nieopodal, po czym odsunął je maddarą na bezpieczną odległość tuż koło krzaku. Zażądał myślą, że gdy zegnie palec, torriako wyrzuci swą prawą łapę do przodu, chcąc przeciąć twarz przeciwnika – tudzież stwórcy – po skosie, czyli wzdłuż malowidła wojennego. Czarodziej wcisnął tylne łapy w ziemię, chcąc utrzymać jak najlepszy balans wobec swojego nader długiego ciała, ścisnął mięśnie w łydkach i...
 Machnął palcem. Wyjec ogłuszył swym rykiem wszystko w okolicy. Pisk zapełnił każdy skrawek łba, naciskał na ściany czaszki, skronie zaczęły pulsować, lecz mimo to ruszył do sparowania ataku i wyobraził sobie prosty twór z avalar – raptem jego lewa łapa od łokcia obrosła czarną materią. Iskry prysnęły przed oczyma Kuhu. Nie minęła chwila a szpony tworu odbiły się z metalicznym zgrzytem.
Dzika Gwiazda pisze:Nad głową filotetowołuskiego przemknął cień. W górze, za plecami swojego tworu mógł dostrzec nawracającą sylwetkę, zmierzającą w jego kierunku. Na początku, pod słońce trudno było dopatrzeć się jakichś szczegółów. Z każdą chwilą jednak postać powiększała się, że dostrzegał wyraźnie po kolei jej fragmenty: szerokie oliwkowe skrzydła, brązowo-zielone łuski, naszyjnik z dziczych kłów kołyszący się na szyi. Smoczyca nie dała mu zbyt dużo czasu na przypatrywanie się: schodziła szybko i ostro, by w chmurze kurzu wylądować za plecami maszkarona. Jak na istotę swojej wielkości i postury, powinna wylądować z głuchym łupnięciem, wstrząsając ziemią, zaskakująco jednak, osiadła na ziemi wyjątkowo zgrabnie i płynnie, niemal nie wydając z siebie dźwięku.

Smoczyca wyciągnęła szyję, wyszczerzyła kły, a źrenice jej żółtych ślepi były wąskie jak u rozwścieczonego żbika. Starsza nie kierowała swojej agresji w stronę obcego samca, a jego tworu. Dopiero po kilku uderzeniach serca, zza pleców samicy wysunął się kłąb czarnego dymu o pomarańczowych ślepiach, zaś sama zielonołuska szarpnęła gniewnie głową. Uspokoiła się nieco, spoglądając na upiornego stwora, a po chwili jej spojrzenie przesunęło się na obcego samca. Czarne źrenice rozszerzyły się ze zdumienia, a zielona warga opadła, zasłaniając kły. Maddara, czuła maddarę, ale smoczą. Azura miała rację. Postawa starszej pozostawała czujna, w razie, gdyby okazało się, że to jakiś podstęp lub gdyby nieznajomy naprawdę walczył z potworem. Myślała, że jest w tarapatach, a on najzwyczajniej w świecie trenował walkę. Spojrzała prosto w zielone ślepia obcego, a potem wskazała głową na twór. Wyglądała jak dziki kot, który pierwszy raz zobaczył zupełnie nieznany sobie obiekt. Zaczęła obchodzić istotę, powoli stawiając łapy, gotowa w każdej chwili odskoczyć... lub zaatakować.

Azura owinęła się wokół szyi smoczycy niczym ciemny wąż, przesłaniając swoją cienistą istotą grzechocący cicho naszyjnik. Pomarańczowe ślepia nie zwracały najmniejszej nawet uwagi na twór, a wpatrywały się jedynie w obcego smoka. Cienista była pewna i wiedziała, że to on wyczarował tę poczwarę. Pytanie tylko po co?

: 21 cze 2019, 13:36
autor: Insygnium Żywiołów
Spojrzał to na przybyłą, to na Ryle. Oczy dwóch odległych sobie smoków, z innych krain i z innych czasoprzestrzeni, zetknęły się, mieszając charaktery dwóch spojrzeń – jedno pełne zdumienia oraz zaciekawienia, drugie zaś zapchane dumą artysty, niczym po ukazaniu swojej sztuki na scenie. Wyprostował plecy, ogon lekko unosząc dla balansu, po czym skierował łeb ku postarzałej postaci z uśmiechem, który równie dobrze mógł nic nie wyrażać. Nie mógł jej za nic zidentyfikować, była czymś poza jego zasięgiem, odległym rysunkiem bez zarysów węgla.
 Maddara trysnęła z ruchem dwóch palców, jakoby zachęcającym do ataku. Torriako zaskrzeczał, wykręcił łeb niczym psina, która dopiero uczy się poleceń, i zatupał nogą dwa razy. Wąsy wężowego samca zadrgały koniuszkami, odczuwając podrygi ziemi wokół, a jego roztrzęsiona klatka piersiowa buchała ciepłem na miarę krasnoludzkiego pieca. Końcówka smoczego ogona poczęła wędrówkę ku słońca, a Kuhu, uradowany reakcją tworu, leniwie przeciągnął oślinionymi pazurami po obojczyku.
 – Oglądaj. – Szepnął.
 Raptem twór skrócił dystans jednym krokiem. Lśnił zbyt mocno, by ktokolwiek mógł ujrzeć jego ruchy, by zrozumieć, że używa kończyn, by ujrzeć jak jego szpony chowają się pod ciemnofioletową łuską – to trzeba było poczuć! Stwór warknął, a wtem pchnął czarodzieja na ziemię z łupnięciem podobnym do miażdżenia kości. Ciężki oddech mierzwił powłokę Ryle. Potwór stał pewien nad leżącym ciałem, przyciskając lewą nogą węża. Czerwone kamienie lamentowały tuż nad perfidnie uśmiechniętą paszczą maga, a wychudzone palce u stopy popukały w pierś. Obaj ryknęli sobie w ryj, łącząc swe różne głosy w drapieżną kakofonię, gdzie piskliwie charcząca nuta grała pierwsze skrzypce, dominując nad dojrzałym, obolałym basem. Lecz ten pierwszy nie mógł przestać – krzyk począł rozrywać mu twarz, tworząc otwór gębowy, zagłuszając jakikolwiek dźwięk w okolicy, a on sam zgiął się w pół, przyciskając czoło do czoła stworzyciela. Smok próbował poruszyć palcami u lewej dłoni, załagodzić sytuację, opanować iluzję, odebrać jej imitację woli; a ten, którego stracił spod kontroli, podniósł także lewą łapę nad łeb, po czym rozcapierzył pazury w mgnieniu oka, tracąc swoją pierwotną barwę głosu. Kuhu, z oczyma skażonymi paniką, klepnął prawą łapą glebę obok – obserwatorka mogła wyczuć potężny zastrzyk mocy.
 Wszystko osiwiało w obrębie ogona. Zniknęła trawa, zapadły się drzewa, a kamienie otarły się o siebie, tworząc iskry. Ta dwójka. Zniknęli po krótkim skowycie, bowiem mag gwałtownie rozładował naprężenia, a gdzieś kilkanaście skrzydeł pod ziemią stworzył epicentrum, z którego wyładowały się dwie fale niszczące. Jedna po drugiej, dwa wstrząsy. Każda z nich raptownie zatrzymała przy korzeniach najbliższych drzew – ziemia pękła ze zgrzytem, trysnęła we wszystkie strony, ptaki, które przeżyły odstrzał od dołu, uciekły bezzwłocznie. Miniatura kanionu uformowała się pod trenującym. Zapadnięcie rozrosło się po chwili małymi pęknięciami po połowie zagajnika, pędząc niczym lawina po stoku górskim, łamiąc młode drzewa, zabijając wszelkie dżdżownice ukryte w gruncie, burząc wszystko, co ongiś było w pierwotnym porządku, zamieniając skrawek świata w katastrofę.
 Aż wreszcie nastała cisza. Upadł.
 I tylko ona pięknie komponowała się z tym makabrycznym widokiem, jakim jest natychmiastowy uskok ziemi.

: 23 cze 2019, 0:27
autor: Dzika Gwiazda
Dzika spoglądała na obcego nieufnie. Był jakiś dziwny. Wyglądał dziwnie, miał przy sobie dziwne przedmioty i jego maddara również była dziwna. Nie widziała nigdy by ktoś trenował z przyznanym przez siebie potworem, wyobrażeniem. Były tego dwa powody: trudno było utrzymać zaklęcie i jednocześnie się przed nim bronić. Twory były marionetkami, jaki był sens walki z nimi, gdy znało się ich każdy ruch, bo i każdy ruch musiał zostać wymyślony przez twórcę? To już trening z kompanem swoim lub obcym miał więcej sensu, bo nawet jeśli znało się przeciwnika, posiadając wolną wolę wciąż mógł czymś zaskoczyć. Co miała na celu to przedstawienie, po za zwykłym szlifowaniem maddary?

Łowczyni skuliła się i pochyliła łeb, warcząc jak wściekł wilk, gdy potwór i jego twórca wrzasnęli donośnie, przekrzykując się wzajemnie. Pisk potwora ranił jej uszy, na dodatek fioletowołuski zdawał się nad nim nie panować. Gdy żywiołak podniósł łapę dała syngal Azurze by miotnęła jakimś zaklęciem w obcego by go rozproszyć. Potwór wszak był jego dziełem, zaklęciem jak każde inne, które zniknie, rozpłynie się gdy odetnie się zasilającą go moc. Nim jednak cienista choćby zdążyła pomyśleć o jakimś sensownym ataku, fioletowy uderzył łapą o podłoże, a ziemia zaczęła drżeć. Drzewa, krzewy, trawy wszystko zaczęło się zapadać. Dzika spięła mięśnie i odruchowo odskoczyła w tył, rozkładając i unosząc skrzydła, by wzbić się w powietrze. Gdy jednak wzięła zamach wszystko ustało, a kurz zaczął opadać.

Łowczyni wyjrzała zza krawędzi uskoku, dostrzegając długie, wężowe cielsko w dole. Wyszczerzyła kły i zeskakując zwinnie po większych kawałach podłoża, w kilku susach znalazła się przy obcym smoku. Poruszała się zwinnie, lekko, balansując ciałem i skrzydłami. Opadła przy fioletowym i niezależnie od tego czy po swoim występie był przytomny czy nie, trzasnęła go zieloną łapą prosto w pysk. Rozprostowała łapę, odginając szpony do tyłu – obcy oberwał więc tylko wnętrzem kończyny, płazem. Cios był szybki i precyzyjnie zadany. Nie zamierzała pochlastać mu pyska, przynajmniej jeszcze nie. Uderzenie z całą pewnością powinno wstrząsnąć łbem, zapiec i zostawić otarcie. Jak na razie pragnęła go obudzić, jeśli był nieprzytomny lub przywołać do porządku, bo z tego co zobaczyła, nie panował ani nad maddarą ani nad sobą samym. Azura pozostawała owinięta dookoła szyi starszej, ale jej poruszające się szybko macki zdradzały, że jest równie poruszona jak jej właścicielka.

: 23 cze 2019, 18:27
autor: Insygnium Żywiołów
To tylko wyobraźnia. Płytki oddech spoza ciemności wychodził łatwo, lecz zdawało się, że w ogóle nie wracał. Miał wrażenie, że gorąc spowodowany przez naruszone źródło tak naprawdę wywodził się z gęstej mazi wokół niego, a miejsce – tego był niemal pewny – tylko poczekalnią. To jeszcze nie koniec. Woń spalonej skóry ostrzyła się w nozdrzach. Dźwięk, na pozór ludzkiej inżynierii podwodnej, uderzał echem o nicość. Nie miał sił by podnieść łeb. Szarża dudniła w quasi-gruncie. Powłoka drgała. Coś wielkiego. Ciarki przeszyły plecy Kuhu, gdy usłyszał krzyk. Okropny trzask a tuż za nim świst powietrza. Stłamszona syrena dudniła bez przerwy. Coraz szybciej. Serce maga uciekało do trzewi. Trzewia biegły do serca. Uniósł z bólem klatkę piersiową. Ujrzał to.
 Wytrzeszczył oczy w realizacji.
 Zapiekło, uczucie natychmiast rozrosło się po całym poliku. Samiec rozwarł usta, chłapiąc powietrze; ślina pociekła po dolnej wardze. Wyciągnął dłoń, palcami ledwo co musnął łuski nieznajomej, lecz skurcz w obojczyku natychmiast przygwoździł go z powrotem i zmusił do stęknięcia przez kły.
 Rozwarł ślepia. Wzdrygnął się impulsywnie, widząc postarzałą twarz tuż przed nim, oko w oko, pysk w pysk. Miała wyraz, nie to co przedtem, charakterystyczne dla siebie płaty oraz doświadczenie wpisane w zmarszczki. Wszystko było na miejscu. To jeszcze nie koniec. Przewrócił pysk na uderzony polik, rozejrzał się po kanionie, niezgrabnie dotkniętym słonecznym blaskiem. Widział każdą warstwę: od piachu przeobrażającego się w grunt, do błota z kamieniami na przemian, a na samej górze – popękana i wyschnięta powłoka ziemi niczym na ciepłych pustkowiach. Skakał wzrokiem od góry do dołu, od prawej do lewej. Nic innego się nie liczyło. Podniósł z syknięciem łeb, ziemia z włosów padła mu na nos. Wytrzeszczył oczy w realizacji. Na skalnym podwyższeniu koniuszki korzeni otaczały jego torbę, a więc i odetchnął z ulgą, kładąc powolnie łeb.

: 26 cze 2019, 22:16
autor: Dzika Gwiazda
Dzika stała nad obcym z na wpół rozłozonymi skrzydłami i pyskiem wykrzywionym przez wściekły grymas. Górna warga poniosła się ponownie, odsłaniając zaskakująco białe jak na taką staruchę kły. Naszyjnik z rzeźbionych, dziczych kłów zakołysał się, gdy smoczyca stanęła pewnie na wszystkich, czterech łapach. Tylko Azura pozostawała niewzruszona, powoli mrugając pomarańczowymi ślepiami i nie odrywając ich od nieznajomego. W nim i jego mocy było coś co ją intrygowało, co nie oznaczało, że przestała być ostrożna. Po prostu była mniej wzburzona niż Żółtooka, dla której tak bezsensowne dewastowanie lasu i okolicznej natury było oznaką głupoty i niedojrzałości.
Jeszcze jeden taki wyskok, a twoja czaszka ozdobi moje legowisko. – zawarczała. – Ten las potrzebował dziesiątek lat by wyrosnąć, a ty zniszczyłeś go w uderzeniu serca. Nie toleruję takiego marnotrawstwa, więc dam ci to jedno i ostatnie ostrzeżenie. – powiedziała, patrząc mu w ślepia, a jej żółte oczy połyskiwały gniewem. Zwężone jak u żbika czarne źrenice śledziły uważnie każdy ruch fioletowołuskiego. – Skąd przylazłeś i czego tu szukasz? – zapytała chłodno, składając skrzydła i cofając się o krok. Dostrzegła jego spojrzenie, jakim obdarzył torbę, ale na razie postanowiła ją zignorować. Lepiej, żeby jej nie denerwował, bo wtedy najpewniej się nią zainteresuje.

: 01 lip 2019, 17:04
autor: Insygnium Żywiołów
Wściekły oddech mierzwił jego włosie, a oczy starszej – jakże chciwe – pragnęły spojrzeć prosto w ślepia Kuhu, który niezgrabnie uciekał od zderzenia dwóch światów. Ślina bez ostrzeżenia stała się gęstsza, zalegając w przełyku i zmuszając do głębszych, spokojniejszych oddechów, by przypadkiem się nie zachłysnąć. Jednak na słowo legowisko zareagował zupełnie inaczej, pozwolił, żeby niemrawy uśmiech ozdobił jego rozgrzaną twarz. Emocja wiązała się z drugą, czuł, że nie miał pojęcia, co się tworzy w jego duchu, że coś zasłania prawdę, że... oczy jednak się spotkały. Niespotykany wstyd dotknął go od środka, spenetrował każdy element wnętrza, a z lekkim otwarciem ust – uciekł jako westchnięcie, jedno z wielu. Podniósł lekko klatkę piersiową, wgryzając się w wargę, gdy oprawczyni odsunęła się o krok, a głos – spleciony z bólem – lekko wyznaczył zarys słów:
 – Ze Wschodu. Schronienia... schronienia szukam.
 Twarz zlała się szczenięcym, zagubionym wyrazem, jakby to pierwszy raz miał bliską styczność ze starszą samicą, a oczy, przed chwilą odwzajemniające wzrok, zsunęły się na zmasakrowany grunt w kanionie.

: 03 lip 2019, 22:19
autor: Dzika Gwiazda
Milczała długą chwilę po jego odpowiedzi. Jej wyraz pyska nadal był nieprzyjemny, jakby rozważała czy nie zakończyć jego życia tu i teraz. W końcu usiadła, składając rozłożone do tej pory skrzydła, a paskudny grymas wygładził się lekko. Nie cofnęła się jednak, więc obcy musiał znosić jej starczą obecność nieznośnie blisko siebie. Aczkolwiek trzeba było przyznać, nie była ona taka zła: łowczyni zawsze pachnęła jak sosnowy bór, przywodząc na myśl chłodny, górski poranek.
Z gór czy zza nich? – zapytała, mrużąc lekko żółte ślepia. – Mogłabym zaoferować ci pewne schronie. Miejsce, gdzie mógłbyś polować i ćwiczyć nie tylko sam ze sobą. – powiedziała. – Ale muszę najpierw wiedzieć co z ciebie za ptaszyna. Imię jakieś masz? Wiesz gdzie jesteś w ogóle? – urwała na moment, mierząc go taksującym spojrzeniem. – Nie lubię kłamców, więc nie próbuj mi tu kręcić. – odchrząknęła. – Ja jestem Dzika Gwiazda.– przedstawiła się. Skoro wymagała od obcego imienia i szczerości, on mógł wymagać tego samego od niej. Dopóki znów nie postanowi wysadzić połowy lasu, wtedy Dzika się zdenerwuje, a jej denerwować się już nie było wolno. Dla dobra siebie i otoczenia.

: 03 lip 2019, 23:02
autor: Insygnium Żywiołów
Tak jak ona milczała, tak milczał on. Patrzył na każdy skrawek jej twarzy, łapczywie chcąc ją zapamiętać, lecz też i... zyskać na potencjalnym czasie.
 – Daleko za górami – odpowiedział tuż po całym wywodzie Dzikiej Gwiazdy, po czym poprawił się na wpół leżącej pozycji, odciążając obojczyk z warknięciem. – Jestem w Guardo hao Paulen, zgodnie z zapiskami, a imion mam wiele. – wyciągnął łapy przed swoją twarz i począł odliczać na palcach, ściszając głos z każdym kolejnym słowem. – Monui, Enrini, Arunote ou Huetto, Tryenso vi Emo, Seha, Kuhu, YiVili ajdajde Viliei, Jarvari, David, Rei... a to tylko początek. Wszystkie prawdziwe... ale też możesz nazywać mnie Bezimiennym.
 Raptownie wyciągnął łapę ku torbie i syknął coś, co przypominało dźwięk przelatującego sokoła, a ta – mocą pociągnięta – pofrunęła prosto do jego ręki wraz z księgą wiszącą pod skórzanym paskiem. Spokojnie otworzył twór, strzepując ziemię, delikatnie włożył książkę wgłąb ciemności, a skończywszy, uśmiechnął się pokornie do starszej.