Strona 17 z 26

: 16 lip 2017, 21:49
autor: Deszczowa Kołysanka

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Chaos westchnęła cicho.. Jak te młode zwracają uwagę na słówka, kto by pomyślał..
-To że gdzieś indziej mogą mówić na mnie inaczej, wcale nie znaczy że nie pochodzę stąd.
Wrócił zza bariery? A to ciekawe.
-To pewnie twój ojciec się martwił..
Pomruk przybrał lekko zamyślony ton, jakby mówiła ot tak w przestrzeń. Dzieciak miał ojca, Chaos nie bardzo, więc nie mogła do końca określić, czy martwienie się ze strony ojca było możliwe. Ale zapewne tak..
Zaś wzroku z niego nie spuściła. Jego czarne ślepia były piękne – wyjątkowe. Ale dlaczego miałaby się ich bać? Widziała o wiele więcej niż smoki z czernią w oczach. Widziała wiele więcej i o wiele gorszych rzeczy, wojnę, Równinnego, śmierć siostry i brata.. Po czymś takim czyjeś oczy nie wywierały na niej wrażenia obawy przed czymś.
Słuchając dalej.. Właściwie nie miała ochoty mu tego wyjaśniać, ale skoro pytał, nie ma sprawy. Nie wiedziała co Ogniści teraz myśleli o Cieniu, mogła tylko podejrzewać i to nie były przychylne jej podejrzenia. Jednak nie przestała się uśmiechać. Czarny samczyk wywarł na niej dobre wrażenie i chyba był na tyle mądry, aby samemu sobie tworzyć opinie.
-Tak pachnie Stado Cienia.
Wstała powoli i wyszła z wody – hopsanie po źródełku nie wydawało się zbyt mądrym pomysłem.
-Nie trzeba wstydzić się chęci nauki. Popatrz, teraz pokażę ci postawę, od której zaczyna się skok.
Mrugnęła do niego po czym otrzepała się z wody. No i zademonstrowała to, co młody będzie musiał za chwilkę powtórzyć. Stanęła na lekko rozstawionych łapach, nie za bardzo, ale tak, aby stać stabilnie. Ogon ciut w górę, aby nie zawadził o coś na ziemi, łeb ciut w dół – coś na styl linii prostej z kręgosłupem. Skrzydła zaś przycisnęła do boków, aby nie rozłożyły się przypadkiem w trakcie skoku.
-To nie jest trudne, podobną postawę przyjmujesz do biegu. A potem, kiedy już to zrobisz, wystarczy ugiąć mocno łapy, a następnie rozprostować je, aby się wybić. No i to jest skok – zaś po skoku masz kolejny kluczowy moment, lądowanie. I tutaj bardzo ważne jest, aby ugiąć łapy, żeby zamortyzować kontakt z podłożem. Jeśli nie ugniesz, to zaboli.
Podskoczyła demonstracyjnie do góry – od takiego skoku zaczną, żeby Obsydian załapał całą mechaniczną stronę podskakiwania, a potem objaśni mu czym różnią się skoki w różną stronę. No i to raczej będzie dobry wstęp do praktyki i skakania przez jakieś.. Właściwie jeszcze nie wiedziała co. Coś się wymyśli.

/w środę następny odpis, bo w pon i wt mam nieobecność

: 19 lip 2017, 1:33
autor: Obnażony Kieł
Słysząc słowa smoczycy zasmuciłem się troszkę i nieświadomie opuściłem niżej łeb. Po wyrazie mojego pyska Chaos z łatwością mogła zorientować się, że boli mnie myśl o ojcu. Zresztą to chyba nie dziwne skoro opuściłem go bez słowa na prawie trzy księżyce. A teraz nawet obawiam się konfrontacji z nim nie wiedząc jak mnie potraktuje i zamiast jak najprędzej wracać do naszej groty siedzę tutaj.
Pewnie się martwił – wyszeptałem przymykając na chwilę oczy. Naprawdę okropnie czułem się z myślą, że zostawiłem go samego. W końcu prawda była taka, że był to najbliższy mojemu sercu smok. Mój tatuś.
Jednak dość szybko powróciłem do poprzedniej postawy. Na moim pysku znów zagościł uśmiech, a oczy odważnie patrzyły przed siebie. Właśnie dlatego udało mi się dostrzec, że Chaos nie spuściła ze mnie wzroku, co przyjąłem z pewną ulgą i radością.
Cień. Wasz zapach jest taki inny. Ciekawy. Jeszcze trochę i zacznę żałować, że wszystkie ziemie Ognia i jego przedstawiciele cuchną siarką – rzuciłem żartobliwie szczerząc kiełki. Prawda była taka, że nie miałem pojęcia o wojnie. Wyklułem się już po jej zakończeniu, a ojciec opowiadając mi o świecie uznał mnie za zbyt młodego, bym mógł słuchać o rozlewie krwi. Niestety nie spotkałem też żadnego innego smoka, który wspomniałby mi o niej chociaż najkrótszym słówkiem. Ale jestem pewny, że jeszcze o niej usłyszę. W końcu tego typu wojny są nauką dla wielu pokoleń, a pamięć o nich przekazuje się młodym, żeby ci rozpowiadali o niej pisklętom. Tak być musi.
Chyba masz rację Chaosie – powiedziałem słysząc jej słowa. Tyle, że ja nie wstydziłem się chęci nauki, zresztą jej miałem aż za dużo w swoim już nie tak małym cielsku, tylko tego, że w wieku adepckim wciąż nie wiedziałem jak poprawnie skoczyć. Przecież to wiedziało byle pisklę! Jednak teraz nareszcie i ja miałem posiąść tę wiedzę. Właśnie dlatego słuchałem cienistej bardzo dokładnie, żeby żadne, nawet najmniej istotne słowo, mnie nie ominęło. Potem zaś uważnie przyjrzałem się pozycji, którą przyjęła i wziąłem się za jej odwzorowanie.
Na początku uniosłem swoje skrzydełka i rozłożyłem je na ich pełną szerokość jak to już miałem w zwyczaju. Dopiero, kiedy podmuch wiatru wydął błonki w sobie tylko znanym kierunku zacząłem powoli składać kończyny lotne. Oczywiście pilnowałem w tedy, żeby czarna błonka ułożyła się tak jak chciałem. Czyli prosto i schludnie, żeby przypadkiem mi w czymś nie przeszkodziła, albo nie stawiała zbędnego oporu. Dopiero tak przygotowane kończyny lotne złożyłem całkowicie i mocno przycisnąłem do swoich boków. Musiałem mieć pewność, że się nie rozłożą w trakcie skoku i nie będą ograniczać moich ruchów. Potem zająłem się łapami. Zupełnie jak Chaos rozstawiłem je lekko, tak, żeby stać w małym rozkroku, dzięki któremu poczułem, że mocno i stabilnie trzymam się na łapach. W następnej chwili zająłem się ogonem. Uniosłem go lekko i usztywniłem. W końcu nie chciałem, żeby obijał się o podłoże w trakcie skoków. Jak się domyślałem to musiało troszkę boleć. Na sam koniec jak zwykle zostawiłem łeb i szyję z którymi najczęściej miałem największy problem. Jednak biorąc przykład z cienistej po prostu opuściłem go lekko, tak, że był niemal w równej linii z kręgosłupem. Tak przygotowany obserwowałem jak smoczyca pokazuje mi skok. Teraz musiałem tylko to powtórzyć. Mając w pamięci skok Chaosu ugiąłem mocno wszystkie cztery kończyny i wziąłem głęboki wdech. Potem wraz z wydechem zebrałem w sobie wszystkie siły i napinając mięśnie odbiłem się od ziemi. Z każdej łapy odbiłem się z taką samą siłą, dlatego jedynie podskoczyłem do góry nie przemieszczając się w żadną ze stron świata. Na dłuższą chwilę znalazłem się w powietrzu jednak po chwili poczułem jak ponownie przyciąga mnie ziemia. Gdy zacząłem się do niej zbliżać przygotowałem łapy na dość gwałtowne spotkanie z ziemią i czekałem. Oczywiście niezbyt długo, bo już po chwili znalazłem się na ziemi pamiętając o tym, żeby przy lądowaniu ugiąć łapy. W końcu nie chciałem, żeby mnie zabolało. Potem zerknąłem na smoczycę i czekałem na jej werdykt.

: 19 lip 2017, 22:08
autor: Deszczowa Kołysanka
Chaos przechyliła łeb z lekkim zmartwieniem. Nie tyle ojcem Obsydianu, ale bardziej faktem, że swoim komentarzem sprawiła mu przykrość. Być może później przypominając sobie to, zdziwi się skąd ta nagła wrażliwość na sprawy rodzinne obcych jej poniekąd smoków. Jednak teraz zaczęło jej nawet trochę zależeć na tym, aby czarnołuski i ojciec zachowali dobre relacje ze sobą.
-Więc spraw, aby się ucieszył twoim powrotem.
Próbowała brzmieć pocieszająco, ale nie wiedziała czy tak brzmi. Sądziła jednak że odzyskanie dziecka faktycznie ucieszy ojca. Cieszyłoby ją, gdyby odzyskała siostrę lub brata.. Ale to niestety nie było możliwe. Słysząc następne słowa uśmiechnęła się, jakby lekko rozbawiona. To chyba właśnie tak było, że zapachy w których na ogół się nie przebywa wydają się ciekawsze.
-Zawsze możesz próbować zdusić ten zapach jakimiś ziółkami.
Mrugnęła do niego, po czym usiadła sobie, obserwując próby skoku. No i trzeba było przyznać, że po raz pierwszy widziała żeby ktoś aż tak się starał – a uczyła już wcześniej skakania. No i starania nie poszły na marne, bowiem samczyk o niczym nie zapomniał.
Przez moment był w górze a potem zgrabnie wylądował.
-No i proszę.. Starczy trochę instrukcji.
Właściwie mruknęła to do siebie, aczkolwiek w jej głosie zabrzmiała nutka pochwały.
-To skok do góry. Skoki w różne strony mają tę cechę, że z niektórych łap wybijasz się nieco mocniej i na niektórych lądujesz najpierw. Przy skakaniu do przodu, mocniej wybijasz się z pary tylnych łap, a przy lądowaniu najpierw stawiasz na ziemi przednie a potem dostawiasz tylne łapy. Przy odskoku w prawo mocniej wybijasz się z lewej pary a przy lądowaniu najpierw stawiasz prawą parę. Pewnie się już domyślisz jak to idzie przy skakaniu w lewo i w tył?
Można by się pokusić o stwierdzenie, że to pewnego rodzaju schemat.
-Tutaj jest bardzo ważna równowaga, chociaż oczywiście zawsze trzeba ją zachowywać. Balansowanie ciałem i ogonem pomaga w tym, aby w trakcie skoku jej nie utracić.
Wstała i demonstracyjnie skoczyła sobie w przód, po tym hopsku robiąc dwa kroki dla wytracenia prędkości. A następnie w bok, w swoje prawo, tym razem lądując i zatrzymując się.
-Prócz tego przy skakaniu w bok w ten sposób, musisz przy lądowaniu zadbać o to, żeby siłą rozpędu cię nie przewróciła. Więc najpierw uginasz łapy dla amortyzacji, ale potem je prostujesz i jeśli będziesz miał wrażenie że się za chwilę przewrócisz, to musisz temu zapobiec, na przykład trochę zapierając się o ziemie.
No bo przecież to nie były skoki w bok ze skrętem ciała – te przećwiczą za moment. Przy obecnie omawianej technice, istnieje ryzyko wywrotki po skoku w bok.. Smoki nie chodzą bokiem jak kraby nad morzem, więc musiała wspomnieć o tym zapobieganiu wywrotce.
No i ponownie sobie usiadła, obserwując próby Obsydiana. Ciekawe czy teraz też mu pójdzie tak sprawnie.

: 23 lip 2017, 15:49
autor: Obnażony Kieł
Zamarłem z na wpół otwartym pyskiem, kiedy usłyszałem słowa Chaosu. No musiałem przyznać, że wiedziała co powiedzieć, żeby zmobilizować do działania. Obserwowałem ją przez chwilę nie świadomy jej rozmyślań, a potem na mój pysk wpłynęła zacięta mina. Nawet moja prawa łapa zacisnęła się mocno, chwytając w swoje sidła grudkę ziemi.
Właśnie tak zrobię – odparłem delikatnie kiwając w jej stronę łbem. Musiałem sprawić, żeby ojciec ucieszył się z mojego powrotu. Po prostu musiałem. Ale czy w ogóle mogło być inaczej? Na jej następne słowa zareagowałem lekkim rozbawieniem. No tak, jej pocieszenie z pewnością podniosło mnie na duchu.
To nie powinno być trudne – powiedziałem uśmiechając się na samo wspomnienie zapachu groty w której się wychowałem. Tam zawsze pachniało ziołami i było ich bardzo dużo. Zresztą to chyba nie dziwne skoro mój tata był uzdrowicielem. Na co dzień gniótł i rozcierał te roślinki, żeby pomóc innym. Podziwiałem go za to.
A potem zająłem się skokiem, który wedle słów Chaosu najwyraźniej wyszedł mi całkiem dobrze. Zatem uśmiechnąłem się z satysfakcją i patrzyłem na kolejne pokazy smoczycy. Teraz będę musiał to jeszcze powtórzyć. Zacząłem oczywiście od skoku do przodu. Najpierw przygotowałem się do skoku przybierając odpowiednią pozycję. Poprawiłem skrzydła mocno przyciskając je do boków, a ogon ponownie uniosłem i usztywniłem. Potem szerzej rozstawiłem łapy, które delikatnie ugiąłem i opuściłem łeb do wysokości łopatek. Tak przygotowany napiąłem wszystkie mięśnie i odbiłem się od ziemi. Pamiętając o słowach Chaosu tylnymi kończynami wybiłem się znacznie mocniej, co pozwoliło mi przemieścić się na przód. Już teraz udało mi się to zaobserwować. Poczułem też jak jakoś automatycznie moje przednie łapy unoszą się nieco wyżej, a grzbiet wygina się w łuk. Podczas skoku balansowałem ciałem, żeby nie utracić równowagi. Udało mi się chwilę utrzymać w powietrzu jednak ziemia w końcu musiała się o mnie upomnieć. Zacząłem opadać, więc przygotowałem się na spotkanie z twardym gruntem. Gdy w końcu nadszedł odpowiedni czas, to moje przednie kończyny najpierw dotknęły ziemi, a tylne łapy dołączyły do nich jakieś jedno uderzenie serca później. Pamiętałem też o ugięciu wszystkich łap. W końcu nie chciałem, żeby coś mnie zabolało.
Nie zamierzałem tracić czasu, dlatego już chwilę później wziąłem się za drugą część zadania. Chodzi oczywiście o skok w bok. Jak to już miałem w zwyczaju poprawiłem ułożenie swojego ciała i wziąłem się do roboty. Mocno napiąłem wszystkie mięśnie i odbiłem się od ziemi dbając o to, żeby lewa para moich łap dostała więcej siły. Teraz już było jasne, że zamierzam skoczyć w prawo i to właśnie zrobiłem. Poczułem, że moje ciało unosi się i przechyla właśnie w tamtym kierunku, a siła z jaką się wybiłem przesunęła mnie w bok. Tak samo jak wcześniej w czasie lotu balansowałem ciałem i ogonem, żeby utrzymać potrzebną mi równowagę. Jednak w końcu musiała przyjść pora na lądowanie. W tym celu wyciągnąłem prawą parę łap, żeby to ona pierwsza zetknęła się z podłożem. Jednak zaraz po niej dostawiłem lewe kończyny. Oczywiście wszystkie łapy delikatnie ugiąłem, żeby zamortyzować upadek i zadbałem o to, żeby siła rozpędu mnie nie przewróciła, czyli chwilę potem je wyprostowałem. Zachwiałem się przy tym delikatnie, dlatego dla wszelkiej pewności wbiłem pazury w ziemię. Potem obróciłem łeb w kierunku cienistej i czekałem.

: 02 sie 2017, 11:06
autor: Deszczowa Kołysanka
Chaos skinęła głową. Zdolny uczeń jej się trafił, nie musiała znowu niczego poprawiać.
-Dobrze. To teraz jeszcze inny rodzaj skoku w bok. To coś jakby.. Połączenie tych dwóch, do przodu i w bok. Wyobraź sobie, że przed tobą stoi skałka i jesteś do niej ustawiony przodem. Po odskoku który wcześniej ci pokazałam, nadal będziesz ustawiony w do niej przodem, zaś po skoku w bok który omówimy teraz, będziesz miał ją z boku. Ewentualnie jakoś po ukosie.
Miała nadzieję, że to nie jest jakieś skomplikowane tłumaczenie i młody zrozumie.
-Skaczesz podobnie jak do przodu, na tym bazujesz ten skok, z tym że na jednej z łap wybijasz się, ciut, odrobinkę mocniej – jeśli chcesz skoczyć w lewo to z prawej, a podczas skoku swoje ciało kierujesz w tym kierunku, w który chcesz podążyć.
W gruncie rzeczy to nie było trudne, to taka zmiana kierunku skoku do przodu, żeby zrobić z niego skok do boku.
-To się przydaje wtedy, gdy kogoś na przykład gonisz i musisz w trakcie skoku zmienić tor tej pogoni – wtedy nie ma czasu na zatrzymywanie się i hopsanie w bok, to byłoby bez sensu. Lepiej zrobić coś właśnie takiego.
Różne typy skoków do różnych czynności, odskoki przydawały się w walce, te omawiane teraz zaś, w pogoni, czy przeciwnie – ucieczce. Przy berku na pewno też lepiej będzie ich właśnie użyć.
-Spróbuj tak skoczyć, a jeśli ci się uda, to ostatnim punktem moich instrukcji będą skoki przez, na i z przeszkód.
Ciekawa była, czy i to młodemu wyjdzie.

: 12 sie 2017, 15:24
autor: Obnażony Kieł
Przymknąłem nieco zdezorientowany oczy słuchając słów Chaosu. Ten rodzaj skoku o którym teraz mówiła wydawał się zdecydowanie bardziej skomplikowany, dlatego trudniej było mi to sobie wyobrazić. Jednak, kiedy wysłuchałem jej słów do końca coś jakby wskoczyło na swoje miejsce i rozjaśniło mi się we łbie. No nie powiem, tłumaczenie tego przydatnego w pogoni rodzaju skoku sprawiło, że wydawało mi się to gorsze niż było w rzeczywistości. No, ale na szczęście w końcu załapałem o co chodzi, a kiedy to się stało od razu wziąłem się do roboty.
Jak łatwo było się domyślić zacząłem to wszystko od przyjęcia właściwej pozycji. Zacząłem od łap, które delikatnie ugiąłem, a w następnej kolejności rozstawiłem je nieco szerzej. Potem zająłem się łbem, który opuściłem tak, żeby znalazł się na wysokości łopatek, a ogon uniosłem i usztywniłem. Na koniec zostawiłem skrzydła, które jak zwykle przycisnąłem do boków na tyle mocno, żeby nie dostał się pod nie wiatr. Będąc tak przygotowanym spiąłem wszystkie mięśnie i odbiłem się od ziemi. Pamiętając o zasadach skoku w przód zdecydowanie mocniej wybiłem się z tylnych łap, a mając na uwadze nowy rodzaj skoku nieco więcej siły włożyłem w prawą kończynę. Dzięki temu ruchowi powinienem uskoczyć na lewo. Dodatkowo skierowałem też swoje ciało w kierunku skoku. W tym samym czasie przednie łapy uniosłem trochę wyżej, a grzbiet wygiąłem w niewielki łuk. Podczas całego trwania skoku delikatnie balansowałem ciałem i ogonem, żeby utrzymać równowagę. Jednak w końcu zacząłem opadać, więc tak jak przy poprzednich skokach delikatnie ugiąłem łapy, żeby zamortyzować upadek. Oczywiście gruntu najpierw dotknęły przednie łapy, a dopiero chwilę później dołączyła do nich tylna para. Kiedy poczułem, że pewnie stoję na łapach obróciłem łeb w stronę cienistej i czekałem na werdykt. Miałem nadzieję, że dobrze zrozumiałem ten skok i nic nie poplątałem.

: 17 sie 2017, 23:52
autor: Deszczowa Kołysanka
Chaos skinęła głową. Było dobrze.
-Ostatni rodzaj skoku, to taki z przeszkodami. Tutaj musisz zadbać o to, aby dobrze sobie wyliczyć gdzie wylądujesz. W przypadku skoku na przeszkodę, musisz się mocniej wybić do góry, w przypadku skoku w dół, z niej, trzeba włożyć więcej pracy w amortyzację.
Zaś jeśli chodzi o skok przez przeszkodę, to należy zadbać o to, aby łapy nie utrąciły tego przez co skaczesz.

Logika prosta. Wskazała mu łapą dwa kamienie, jeden wysokości do połowy klatki piersiowej i o płaskim wierzchu, a drugi mniejszy o okragławy. Proszę, tot przeszkody.
-No spróbuj, zdolny jesteś, na pewno sobie poradzisz.

/po twoim poście raport ze skoku na 2

: 24 sie 2017, 11:08
autor: Obnażony Kieł
Tym razem nie zastanawiałem się długo o co chodzi, bo wydawało mi się to zrozumiałe i od razu wziąłem się do roboty. Na sam początek, zresztą jak zwykle, przyjąłem odpowiednią postawę. Zacząłem od skrzydeł które starannie złożyłem i przycisnąłem do boków, żeby w niczym mi nie przeszkadzały. Potem zająłem się kończynami, które ustawiłem w lekkim rozkroku, tak, że poczułem, że mocno trzymam się na łapach, a ogon uniosłem i usztywniłem, żeby nie obijał się o podłoże. Na końcu łeb wraz z szyją delikatnie opuściłem, tak, żeby znajdował się prawie w równej linii z kręgosłupem. Tak przygotowany zająłem się skokami przez tor przeszkód. Najpierw stanąłem przed kamieniem o płaskim wierchu, żeby na niego wskoczyć. Musiałem jedynie pamiętać o instrukcjach Chaos, która powiedziała, że muszę się mocniej wybić do góry. Przecież to nic trudnego.
Dłużej na nic nie czekając mocno napiąłem wszystkie mięśnie i odbiłem się od ziemi. Pamiętając te wszystkie skoki do przodu zdecydowanie mocniej wybiłem się tylnymi kończynami, co pozwoliło mi poczuć jak przemieszczam się do przodu. Przednie łapy uniosłem. I to dosyć wysoko, żeby bez problemu unieść się nad głaz. Podczas skoku mój grzbiet wygiął się w delikatny łuczek. Cały czas balansowałem ciałem i samym ogonem, żeby utrzymać równowagę. W końcu delikatnie zerknąłem w dół, żeby upewnić się gdzie jestem. Mrugnąłem, kiedy zobaczyłem pod sobą głaz i zrozumiałem, że powinienem już lądować. Zresztą sama ziemia też zaczęła mnie już powoli przyciągać. Zdecydowanym ruchem opuściłem przednie łapy, a gdy te dotknęły zimnego kamienia automatycznie ugięły się dla amortyzacji. Dosłownie uderzenie serca później moje tylne kończyny również odnalazły drogę na ziemię. Siła rozpędu popchnęła mnie delikatnie do przodu, ale udało mi się utrzymać na łapach, chociaż zachwiałem się niebezpiecznie.
Już chwilę później zająłem się drugą częścią zadania. Teraz czekał na mnie skok w dół. Najpierw oczywiście ułożyłem ciało w odpowiedniej pozycji. Skrzydła przy bokach, łapy w rozkroku, ogon uniesiony, a łeb opuszczony. Po takim przygotowaniu zerknąłem w dół, żeby sprawdzić wysokość z jakiej muszę zeskoczyć i odbiłem się od kamienia. Skoczyłem oczywiście do przodu, dlatego nieco mocniej wybiłem się z tylnych łap. Jednak ten skok nie miał być daleki, czy wysoki. Miał mi jedynie bezproblemowo pozwolić ponownie stanąć na trawie. Właśnie dlatego nie uniosłem przednich łap w górę, a skierowałem je delikatnie w dół, żeby jak najszybciej wrócić na słały grunt. Podczas tego krótkiego skoku balansowałem ciałem, żeby utrzymać równowagę i obserwowałem ziemię do której całkiem szybko się zbliżałem. Widząc, że za chwilę zderzę się z ziemią porządnie przygotowałem łapy, żeby nic mnie nie zabolało. Jak to powiedziała Chaos, musiałem jak najwięcej pracy włożyć w amortyzację. Właśnie dlatego, kiedy tylko przednia para moich kończyn zetknęła się z ziemią mocno i zdecydowanie je ugiąłem, co pozwoliło mi nie odczuć bólu. Chwilę później do przednich łap dołączyłem również tylne z którymi postąpiłem identycznie.
Ponownie znajdując się na ziemi skierowałem się w kierunku drugiego kamienia, tego o zaokrąglonym wierzchu, żeby wykonać ostatnią część zadania. Stojąc przed nim przyjąłem odpowiednią pozycję i odbiłem się od ziemi. Mocno napięte mięśnie tylnych łap pozwoliły mi skoczyć daleko przed siebie, a wysoko uniesione przednie kończyny bez problemu uniosły mnie w górę. Podczas tego, jak na razie najwyższego ze wszystkich moich prób, skoku balansowałem ciałem i ogonem, żeby utrzymać równowagę, a grzbiet wygiąłem w mały i zgrabny łuczek. Kątem oka cały czas zerkałem pod siebie, żeby upewnić się, że nie zderzę się z kamieniem. Niestety głaz okazał się nieco wyższy niż wydawało mi się z dołu, dlatego, żeby nie zahaczyć o niego łapami musiałem unieść je nieco wyżej, a nawet delikatnie przybliżyć do ciała. Dzięki temu udało mi się znaleźć po drugiej stronie kamienia, więc mogłem już się przygotowywać do lądowania. Gdy zaczęła przyciągać mnie ziemia pozwoliłem się jej poprowadzić, dlatego moje przednie kończyny szybko dotknęły gruntu, a zaraz za nimi pojawiła się też tylna para. Oczywiście nie zapomniałem też o amortyzacji.
Zadowolony z kolejnych sukcesów czekałem, aż Chaos się odezwie ale kiedy to nie nastąpiło podziękowałem jej za naukę i zniknąłem z tego miejsca.

: 28 sie 2017, 10:54
autor: Popiół Przeszłości
Młody adept spacerował sobie rozmyślając o sensie życia i śmierci. W swoim życiu nie miał jeszcze szansy się wykazać, może tym razem napotka jakąś ciekawą przygodę. Pierwsza podróż, pierwsza misja, trochę nerwów jest, ale jest też poczucie dumy, wspaniałe uczucie. Na razie chodził sam, nikogo nie było, wiatr lekko przechodził się po trawie i liściach drzew. Samiec nie wiedział jeszcze co go dopiero czeka, bez wątpienia tym razem to będzie niezapomniany dzień. Walczyć trochę umiał, bronić się też więc pierwsze zagrożenie powinien umieć odeprzeć. Samczyk usłyszał dziwne szelesty wokół siebie, na początku przestraszył się, ale potem zebrał powietrza w płuca gotów trysnąć ogniem, na szczęście zza krzaków wyszedł tylko zając. Młody odetchnął z ulgą, doszedł do wniosku że za bardzo się tym wszystkim martwi co będzie to będzie, a on będzie gotowy na wszystko. Trema zjadła smoka od koniuszka pyszczka do końca jego ogona który niespokojnie wisiał w powietrzu. Tu by się przydała nieśmiertelność, która jego zdaniem była niewątpliwie darem w jego przypadku. Gdyby coś takiego posiadał nie musiałby martwić się o swoje bezpieczeństwo i życie. Pytanie tylko jakby cierpiał i nie mógłby umrzeć, co wtedy? Ten aspekt był chyba najstraszniejszą myślą w głowie młodego smoka. Jego rozmyślania znów przerwał dziwny szelest tym bardziej już bardziej wyczuwalny i słyszalny wokół. Adept warknął stając w pozie obronnej tak na wszelki wypadek jakby coś niespodziewanego wyskoczyło wprost na niego. Co prawda był kawałek dalej od szelestu, ale nigdy nic nie wiadomo. Samiec pozostał przy czuwaniu wyostrzając wszystkie swoje zmysły i ufając dogłębnie instynktowi.

///tu już chyba fabuła się zakończyła, ale jak nie to tylko wstęp na misje więcej nie będę tu pisać ;)

: 06 wrz 2017, 13:05
autor: Świetlista Łuska
Przechadzała się niespiesznie wzdłuż przypadkowych dopływów Zimnego Jeziora, gdy trafiła w to klimatyczne miejsce. Popołudniowe promienie lizały powierzchnię strumyka, a drzewa rzucały cienie na niewielką łąkę, którą dopiero co odkryła. Cichy, odprężający szelest przekonał ją, że powinna przynajmniej przez chwilę zatrzymać się w tym miejscu.
Podeszła do źródła i zanurzyła w nim pysk, powoli zaspokajając swoje pragnienie. Następnie położyła się na na boku, wyciągając przed siebie wszystkie cztery kończyny, poprawiając dla wygody zwinięte skrzydła i owijając ogon wokół tylnych łap. Spod przymrużonych powiek oglądała taniec cieni na powierzchni wody, leniwie przebierając od czasu do czasu pazurami przednich łap niczym znudzony żbik.

: 26 gru 2017, 22:48
autor: Gonitwa Myśli
Wojowniczka wyszła na polanę w akompaniamencie szelestu nagich gałęzi i chrzęstu liści oraz patyków pod łapami. Jak zwykle nie przejmowała się dyskretnością, która była jej obca i niepotrzebna. Zresztą, przed czym miała się wystrzegać? Smoki wolnych stad nie atakowały z ukrycia, w ogóle nie atakowały. Chyba, że z rzadkimi wyjątkami pojedynków czy bitew, chociaż te drugie dało się wyczuć na kilometr po ciężkiej aurze i smoczych warkotach wibrujących w powietrzu.
A tu brakowało i tego, i tego. Było cicho, praktycznie sielankowo. Smoczyca usiadła ciężko przy źródełku, gramoląc się jeszcze w miejscu. Trudno było znaleźć jakąś wygodną pozycję, gdy i jeden i drugi bok poranione, ale ostatecznie przestała się wiercić.
Skupiła na moment wiązkę maddary, by wysłać sygnał w stronę Przywódcy Ognia.

: 29 gru 2017, 0:24
autor: Żar Zmierzchu
Kolejny dzień przepełniony smutkiem w sercu po utracie tego, co cenił najbardziej – przyszłości. Dlatego wezwanie o pomoc uzdrowicielską przywitał z ulgą. Im więcej pracy, tym częściej mógł oderwać się od rozmyślań o utraconej partnerce i ich pisklętach. Pomór nie oszczędził nawet malutkiej dwuksiężycowej Lapis, która nie zdążyła poznać radości wieku pisklęcego. Niespodziewanie się stało. I bardzo źle się stało. Czy to zemsta bogów za coś czego nie pamiętał? Prawdopodobnie się nie dowie, ilekroć się modlił bogowie nie odpowiedzieli ani słowem.
Gonitwa nie musiała długo czekać. Niedługo po wezwaniu usłyszała łopot skrzydeł nad koronami drzew i czarny kształt z ciemną chmurką obok mignęli na niebie między gałęziami, a chwilę później nadeszli ze strony najbliższej polanki na której dało się wylądować.
– Witaj Gonitwo. Pozwól że obejrzę twoje rany – przywitał się, zaś Charon wleciał pod skrzydło skąd łypał nieufnie czerwonymi ślepiami w niewidzące oko zastępczyni Opoki. Płomień odnosił czasami wrażenie że jego kompan widzi i czuje znacznie więcej niż daje po sobie poznać. Już na pierwszy rzut oka widać było że samica jest mocno poraniona, choć...
Delikatna nitka maddary wniknęła w organizm Ziemnej badając go tkanka po tkance, szukając mikrobów i ognisk chorób które mogły się rozwinąć przez brud. Uniósł lekko brew w zdziwieniu że pomimo takich paskudnych rozcięć jeszcze nie doszło do zakażenia. I nie dojdzie.

Rozłożył na ziemi kamienne miseczki wypełnione wodą i przywołał zioła na osobne kupki. Jak sięgał pamięcią, zapasy Ziemi kurczyły się z księżyca na księżyc, choć Wyciszona była już prawie gotowa. Jeszcze co najwyżej księżyc i zacznie zbierać zioła dla swojego stada. Dobrał kilka garści liści babki lancetowatej które przygniótł ze sobą by puściły soki i rozłożył na długiej ranie po pazurach od boku do zadu, zyskując w ten sposób czas niezbędny na aplikację pozostałych roślin i pozwalając liściom oczyścić okolice ran. Dobrał ze stosiku kilka korzonków tasznika, które oczyścił, rozciął na pół zręcznym pociągnięciem pazura i niezbyt zręcznie ale mocno zgniótł w łapie po czym wrzucił je do wrzątku by się porządnie sparzyły i nabrały mocy. Następnie sięgnął po jemiołę, której liście strząsnął do drugiej miseczki i zaparzył aż napój nabrał koloru i aromatu. Pozostało jeszcze przygotować coś na to paskudne odmrożenie. Wybór padł na korzonka żywokostu, który sproszkował w pustej miseczce za pomocą płaskiego kamienia i dodał odrobinę wody po czym zamieszał by uzyskać odpowiednią konsystencję. W międzyczasie wywar zdążyły ostygnąć do temperatury pozwalającej je wypić.
– Wypij proszę ten wywar z jemioły, pomoże na krwawienie – wyjaśnił, podając miseczkę z oddzielonymi trzema czwartymi napoju, zaś pozostałą ćwierć rozprowadził po krwawiącej ranie unosząc na moment liście babki po czym ułożył na nich połówki korzonków tasznika, zarówno na boku, zadzie jak i na osadzeniu ogona, zaś odmrożenie zakrył pastą z żywokostu.

/ciężka – babka, tasznik, jemioła
/średnia – tasznik, żywokost

Energicznie machnął dłońmi by strząsnąć z nich resztki ziół i wody po czym skupił maddarę w źródle, pozwalając jej spłynąć do dłoni które rozbłysnęły delikatną błękitną poświatą. Przytknął je do groźniejszej rany, zaczynając od boku i wpuścił w organizm samicy niewidoczne nicie które spenetrowały tkanki kierując się wprost ku zerwanym połączeniom nerwowym które łączył aby przywrócić czucie, a regenerował tam gdzie były nieodwracalnie zniszczone. Kolejne nicie wniknęły w żebra pobudzając do odnowy komórki kostne by zasklepić pęknięcia i ubytki, przyciągając ewentualne okruchy kości z powrotem na miejsce. Tuż za odnawianymi nerwami łączyły się naczynka krwionośne które zlepiał ze sobą z zachowaniem przepustowości, wytrzymałości i elastyczności. Z mięśniami było więcej roboty. Te ściągał ku sobie do pęków wywołując wykwity permanentnie zniszczonych nitek aby odnowić płaty i przywrócić zdolność swobodnego poruszania bokami i kończynami. Przesuwał łapy powoli nad rozcięciami, zaś tam gdzie miał je w danym momencie wizualnie zasklepiała się rozcięta skórą, o którą zadbał by była mocna i rozciągliwa niczym nowa, a na sam koniec pobudził cebulki by wytworzyły futro o kolorze, długości i grubości odpowiadającemu sąsiadującym częściom ciała. To tyle jeśli chodzi o zagrożenie dla zdrowia. Pora zająć się odmrożeniem. Mozolnie, warstwa po warstwie regenerował od zera zniszczone komórki naprawiając naczynka krwionośne, sczerniałą skórę i odbudowywał sieć komórek nerwowych skupiając się zwłaszcza na końcówkach aby pozbawić Gonitwę uporczywego bólu. Gdy odbudował zgrubsza strukturę tkanek zabrał się za udrażnianie żył i naczynek krwionośnych by były w stanie transportować krew po świeżo odnowionych kanałach. Gotowe?

: 02 sty 2018, 15:58
autor: Gonitwa Myśli
Skinęła samcowi łbem w niemym przywitaniu. Nie pierwszy i nie ostatni raz składał ja uzdrowiciel, dlatego bez narzekań przyjęła do wiadomości polecenia smoka, a także ingerencję cudzej maddary we własny organizm. Natomiast gdy Płomień odjął maddary, dając znak, że jego starań koniec, smoczyca odetchnęła głębiej i poruszyła uprzednio rannym ogonem, sprawdzając sprawność. Tak jak się mogła spodziewać, w żebrach już nie bolało, podobnie jak przy zadzie. Spojrzała na samca, uśmiechając się lekko.
Dziękuję. Trochę się już męczyłam z tym bokiem i ogonem, dobrze będzie znowu móc normalnie się poruszać – rzuciła przeciągając się jeszcze i strzykając starzejącymi się kośćmi.
No, ale nie tylko z powodu leczenia cię wzywałam. Opoka ustąpiła mi miejsca, zmieniłam imię na Nieugiętą Ziemię – poinformowała czarnołuskiego.

: 14 sty 2018, 23:06
autor: Żar Zmierzchu
– Drobnostka. Twoje rany nie wykraczały poza te, z którymi muszę się mierzyć na co dzień – uśmiechnął się kątem pyska do jednookiej łowczyni. Który to już raz ich losy skrzyżowały się przez konieczność leczenia? Pamiętał jak by to było dzisiaj, gdy nieżyjąca już Brutalna Łuska otrzymała niemal śmiertelną ranę i odbył pomyślnie swój uzdrowicielski chrzest kończąc karierę kleryka, a zaczynając coś większego i długotrwałego. Czy pisana jest mu rola uzdrowiciela do końca życia? A może doczeka się kiedyś godnego następcy któremu będzie mógł ustąpić miejsca i spokojnie odsunąć się na bok by stamtąd doglądać jego ukochanego Ognia, jego rodziny, jego życia? Nowina przekazana przez Gonitwę sprawiła że przez chwilę nic nie mówił, potarł brodę łuskowymi palcami w przemyśleniach na temat powagi tej sytuacji.
– Cóż mogę rzec... gratuluję Nieugięta Ziemio. Ufam że Opoka żyje i ma się dobrze? – spytał. Trudno było się dziwić, za jego życia mało który przywódca objął swoje stanowisko przez sukcesję za życia poprzednika. Tak było w Cieniu, tak było w Ogniu, raptem Woda i Ziemia w spokoju przekazały wodze młodszym pokoleniom. Lecz Gonitwa, czy raczej już Nieugięta nie była taka młoda. Ile księżyców minie zanim uzna że jest już zbyt słaba i wybierze następnego? Czy stado będzie stabilne gdy władze zmieniać się będą co dwadzieścia księżyców? Przyszłość pokaże, póki co miał nadzieję iż...
– Teraz, gdy nie ma nikogo ponad tobą w Ziemi trzymam cię za słowo bardziej niż kiedykolwiek. Obym nie musiał po raz kolejny żałować że ocaliłem twoją ukochaną, Nieugięta – krótko i na temat. Całe swoje życie musiał zmagać się z konsekwencjami swoich wyborów, a w przypadku tej konkretnej smoczycy która już trzy razy leżała pod jego łapami każda pomoc przynosiła wielkie zło.

: 25 sty 2018, 19:33
autor: Gonitwa Myśli
O, tak, żyje – zapewniła samca kiwając łbem. Dziwna to była dla niej myśl, że Nefrytowa mogłaby umrzeć... chociaż, oczywiście, liczyła się z tym. Trudno było nie zauważyć upływu czasu, którego w swoich księżycach Gonitwa tak bardzo się bała. Zresztą, jakiś strach pozostał, tylko wyparty przez bardziej aktualne i naglące sprawy. – I jeszcze trochę z nami pobędzie, nie martwiłabym się nią – uśmiechnęła się lekko, sama do siebie.
Zmrużyła ślepie w krótkim zamyśleniu, odchodząc gdzieś wzrokiem, gdy Płomień przypomniał o obietnicach, które składała mu nad umierającym ciałem Upiornej. Pamiętała o nich, a jakże.
Mhm. Ufam, że i ty utrzymasz Wodę w ryzach – odparła luźno, przekrzywiając delikatnie łeb. Zapewne nie Woda byłaby jej zmartwieniem, gdyby była świadoma tego, jak ostatnio zostało zdziesiątkowane to stado... No, ale złe wieści nie doszły jej uszu. Pewnie z jej własnej winy – nie była zainteresowana stadem Wody, bez względu na to, czy powodziło się im czy nie.
Tymczasem, chciałam poruszyć jeszcze inne kwestie... Jakiś czas temu jedna z Łowczyń – czy raczej prawie-łowczyń... – znalazła na polowaniu kość, należącą do goblina. Kość jak kość... tyle że nie do końca. Jest jakby... rzeźbiona, tylko w dużo bardziej, niech będzie... prymitywny sposób, niż te elficke groty czy ostrza. Żadnych misternych paciorków, tylko trochę wyszczerbionych linii i punktów. Zaranna, łowczyni, doszła do wniosku, że jest to uproszczony obraz terenów widzianych z powietrza, mapa. A po konsultacji z Opoką wyszło na to, że ta mapa przypomina fragment terenów Ognia. Północno-zachodni kraniec. W czym, na tej mapie, na chyba... Górskim Lesie...? – zmarszczyła lekko pysk, w chwili zwątpienia, czy aby na pewno dobrze przytacza nazwę. – Były zaznaczone punkty. Które chcielibyśmy sprawdzić – wyjaśniła sytuację, patrząc zaciekawiona po Płomieniu. Nieczęsto zdarzały się gobliny z mapami na wisiorkach z kości. Sama była zaintrygowana, gdy usłyszała o tym od córki.

: 13 cze 2018, 11:18
autor: Erupcja Epidemii
Careth przyleciał nad źródełko. Wylądował przy nim, wsłuchując się w szum wody. Przystanął na polance obok i ryknął głośno, licząc na to, że kogoś w ten sposób zwabi. Jakiegokolwiek łowcę, najlepiej takiego, który pochodzi z Ziemi. Niestety nie znał żadnego, a jedynym łowcą, którego kojarzył był jego ojciec, Perlisty Śmiech. Czekał przez chwilę sztywno, czując się nieco dziwnie z tym, że musiał polegać na innych w związku z głodem. Jakby na samą myśl o tym jego brzuch zbuntował się i zaburczał, a sam Cienisty pisklak po prostu to przeczekał i subtelnie zignorował, udając, jakby to wcale nie miało miejsca. Miał nadzieję, że ktoś do niego czym prędzej przyleci oraz przyniesie nieco pożywienia.

: 13 cze 2018, 11:31
autor: Dzika Gwiazda
Dzika jak zwykle kręciła się po lasach, gdy usłyszała dosyć odległy, smoczy ryk. Nie byłaby sobą, gdyby nie sprawdziła o co chodzi, więc poderwała się i poleciała w stronę, z której dochodził dźwięk. Nie zabrało jej dużo czasu nim znalazła dość wyrośniętego pisklaka. Wylądowała niedaleko, wciągając nosem powietrze i przyglądając się nieznajomemu. Młody Cień miał nieco zapadłe od głodu boki, szybko wiec domyśliła się, dlaczego ryczał, łatwo łącząc to z rewelacjami Khurana, który wspomniał, że nie mają łowcy. Zbliżyła się, odzywając łagodnie.
Witaj, młody Cieniu. – podniosła prawą łapę, pomiędzy której palcami przeskoczyła żółta iskierka. Maddara zadrżała, a przed samcem pojawił się całkiem gustowny stosik mięsa pachnącego żubrem , dość by nasycił swój głód. – Jestem Dzika Ziemia, przewodniczka i zarazem łowczyni Ziemi. Jedz na zdrowie. – przedstawiła się, odchodząc kawałek by mógł spokojnie zjeść. Jej uwadze nie umknęły niezwykłe oczy młodego samca. Czarna gałka z błękitnym okiem i czarną źrenicą. Tylko jedna smoczyca miała podobne ślepia – Pani Heulyn. Jej krew najwyraźniej przetrwała wśród Cieni.

: 13 cze 2018, 12:06
autor: Erupcja Epidemii
Spojrzał na smoczycę, rozpoznając leśny, rześki zapach Ziemi. Przywitała się, na co on skinął lekko głową i spojrzał chciwie na mięso. Ho ho, spory żubr. Ponownie kiwnął łbem, tym razem znacznie wyraźniej oraz z wdzięcznością w błyszczących neonowo ślepiach. Nie wiedział czemu, ale głupio mu było dziękować, przepraszać i prosić. Te słowa nieco trudno przechodziły mu przez gardło, chociaż niejednokrotnie miał okazję, a nawet olbrzymią ochotę wypowiedzieć je na głos. Wydawały się jednak takie... prozaiczne i nie zdawały się oddawać w całości tego, co naprawdę chciał przekazać. Miał nadzieję, że swoją ciszą nie zraził do siebie przywódczyni i łowczyni, jak się okazało. Chwycił lekko mięso i zaczął je jeść na surowo. Po skończonym posiłku, gdy wypełnił sobie brzuch pożywieniem przeszło mu przez myśl, że jednak przydałoby się je doprawić następnym razem. Oblizał naprędce szpony, by wyglądać na tyle schludnie, na ile się da.
To nie ty jesteś matką piskląt przywódcy Cienia? – zapytał z ciekawością, przypominając sobie niedawną rozmowę z Khuranem w grocie jego groźnie wyglądającego ojczyma. Wspominał coś o łowczyni... czyżby więc był potomkiem dwójki przywódców? Careth zastanawiał się, czemu mu o tym nie powiedział. Może sam wtedy nie wiedział, że jego matka piastowała takie wysokie stanowisko?

: 13 cze 2018, 12:32
autor: Dzika Gwiazda
Smoczyca usiadła sobie niedaleko, obserwując jak młody spożywa mięso. Zwykle, gdy dzieliła się pożywieniem z innymi, dość szybko odchodziła, ale tym razem postanowiła zostać na chwilę. Samczyk był jeszcze nieduży, raczej nie potrafił walczyć i operować magią, lepiej upewnić się, że zapach mięsiwa nie ściągnie tu kogoś jeszcze: drapieżnika lub jakiegoś osiłka, który mógłby chcieć szybko pożywić się czyimś kosztem. Pręgowany szybko uwinął się z jedzeniem. Już miała się podnosić i wynosić, kiedy zainteresował się on jej osobą, zadając nietypowe jak na tak młody wiek pytanie. Smoczyca podniosła jedną brew w geście zdziwienia, a potem uśmiechnęła się lekko.
Wszystkich pewnie nie. – odpowiedziała. Zapewne nie o taką odpowiedź chodziło nieznajomemu, ale nie znała nawet imienia smarkacza. Zresztą nie kłamała nawet, szlag wiedział, ilu piskląt dorobił się Khagar przed i po tych zrobionych z nią. – A ty jesteś kim? Rozpoznaję twoje oczy, zdradzają twoją krew. Widziałam je już kiedyś. Jesteś jednym z potomków Pani Heulyn, nieprawdaż? – zapytała, mierząc go taksującym spojrzeniem żółtych ślepi.

: 13 cze 2018, 19:20
autor: Erupcja Epidemii
Jej odpowiedź nieco go zaskoczyła. Czyżby Szydercze Licho nie miał wyłącznie jednej partnerki? A może łowczyni po prostu nie chciała wyprowadzać go z błędu, albo chcąc właśnie by zastanawiał się nad tym bez przerwy i wahał? Tajemnicza smoczyca.
Careth, syn łowcy, Perlistego Śmiechu – przedstawił się, zaintrygowany tym, że smoczyca wiedziała coś więcej o jego korzeniach. Wyciągnął łeb do przodu, przypatrując się się z nowym zainteresowaniem w ślepiach. Czyżby wiedziała coś więcej o jego babce i mogła mu opowiedzieć? Każdy strzępek informacji o jego przodkach był dla niego na wagę złota. Bardzo lubił o nich słuchać. – Heulyn Krwawa? To moja babcia... naprawdę miała takie same oczy jak ja? – zapytał niemalże szeptem, zdumiony, że widocznie odziedziczył jakąkolwiek cechę po swojej babce uzdrowicielce. Być może łączyło go z nią więcej niż podejrzewał w najśmielszych snach? Była dla niego inspiracją. Miło byłoby wiedzieć, że odziedziczyło się coś więcej po kimś tak wiekopomnym. – Wiesz coś o niej? Albo potencjalnych partnerach jakich miała? – zagaił niby od niechcenia, ale tych ogników w błyskających jakby nowym światłem ślepiach nie dało się stłumić. Po raz niezliczony dotarło do niego, jak okropne były jego oczy. Zawsze go zdradzały kiedy tego nie chciał, ech.

: 14 cze 2018, 9:58
autor: Dzika Gwiazda
Dziką za kolei zainteresowała wieść, że Careth, jak przedstawił się młody Cień, jest synem łowcy. Czyli jednak ktoś piastował u nich to stanowisko. Khuran twierdził jednak, że jego stado nie posiada nikogo, kto mógłby dla nich łowić, wniosek był więc jeden: łowca musiał być już długi czas nieobecny i nikt nie wiedział co się z nim działo. Smoczyca miała ochotę zakręcić nosem, nigdy nie lubiła takich typów, pewnie wyleciał na polowanie i teraz błąka się gdzieś po za barierą, mając wszystko w nosie. A był potrzebny, nie tylko swojemu stadu. Był potrzebny jej, do realizacji pewnych zamierzeń, a tymczasem musiała zadowolić się rozmową z Khagarem, który mimo wszystko o zwierzynie nie wiedział zbyt dużo.

Cienia natomiast zainteresował fakt, że znała jego babkę, chociaż ona sama powiedziałaby, że "znała" to zbyt dużo powiedziane.
Tak, miała bardzo podobne ślepia. – smoczyca poprawiła się na miękkiej trawie, usadawiając się wygodniej. – Jedynie kolor gałki oka miała inny, karminowy. Ale lazur i czarna, pionowa źrenica są takie same. – potwierdziła. – Lazurowe oko, złota głowa, dostojna, krwistoczerwona grzywa i czerwone łuski reszty ciała. Pierzaste skrzydła o długich lotkach, na końcu których znajdowały się błękitne znaki. Cichy, ale pełen mocy głos, tajemnica i zapach goździków. Taką ją zapamiętałam, gdy jako świeżo upieczona adeptka spotkałam ją w lesie Maghar, gdzie opowiedziała mi nieco o waszym stadzie, o waszej historii. Potem widziałam ją już po raz ostatni, w lesie Pekeri. W dniu jej śmierci. – ostatni zdanie dodała ciszej, ze smutkiem. Tego dnia Wolne Stada straciła tak wiele wyjątkowych smoków... Potrząsnęła lekko głową, otrząsając się z zamyślenia. – Niestety nie wiem, kto jej partnerował. O to musisz zapytać starsze ode mnie smoki. Khagara lub prorokinię, Zmierzch Gwiazd, która przewodziła Ziemi w tym samym czasie, gdy Pani Heulyn przewodziła Cieniowi. Twoja babka oddała swego czasu ogromną przysługę Ziemi. – wspomniała. Zastanawiała się czy ktokolwiek uczy młode smoki o Szaleństwie Szczerbatej Skały? Jej opowiedziała o tym Gonitwa, ale zastanawiała się jak smoki Wody i Ognia postrzegają to wydarzenie. Czy istotnie w ich mniemaniu to Ziemia niecnie i za plecami Wody zbratała się z Cieniem, a ci bezpodstawnie zerwali sojusz z dobrodusznym Ogniem? Martwiło ją to czasami. Pamięć o takich wydarzeniach nie mogła zaniknąć, musiała służyć jako przestroga.