Strona 17 z 34

: 04 paź 2016, 13:47
autor: Absurd Istnienia

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Przymrużył oczy i położył po sobie uszy a Figlarna mogła usłyszeć warkot wydobywający się z jego gardzieli. Młoda go irytowała swoim naprzykrzającym się zachowaniem. Kolejny smok który nie rozumiał co to przestrzeń osobista, ani że "towarzysz" podróży wyraźnie nie jest zachwycony jej towarzystwem. Spiął mięśnie i wbił pazury lewej łapy do ziemi, właśnie miał ochotę przejechać pazurami po pysku kleryczki, ale powstrzymał się ostatkiem sił. Jednak nie będzie dłużej tolerował tego ciągłego łażenia za nim więc bez słowa odbił się tylnymi łapami mocno od ziemi pozostawiając po sobie tumany kurzu. Machnął skrzydłami kilka razy i poleciał do góry z ewidentnym zamiarem polecenia w stronę terenów Ognia.

: 04 paź 2016, 14:53
autor: Figlarne Serce
Oj, chyba jednak przegięła. Nie sądziła, że taka drobna w sumie złośliwość w odpowiedzi na jego równie niemiłe zachowanie aż tak go zdenerwuje. Trudno, najwyraźniej on woli samców albo po prostu samego siebie skoro jej towarzystwo mu nie odpowiada. Spoglądała za wzlatującym do góry łowcą przez dłuższą chwilę nie wiedząc co w sumie teraz zrobić. Rozgniewała go, więc raczej nie ma szans na jakieś pozytywniejsze relacje, dużo gorsza jednak sprawa, że teraz on już więcej nie zechce podzielić się z nią jedzeniem. Zmartwiona opuściła uszy i podfrunęła do niego.
– Absurdzie Istnienia proszę, nie żyw do mnie urazy. Powiedziałam tak, bo i twoje słowa nie były zbyt miłe, ale nie powinnam ci dogryzać i to się więcej nie powtórzy. Jeśli nie chcesz ze mną bliższych kontaktów zrozumiem to i uszanuję. Przepraszam za wszystko. – westchnęła i wróciła z powrotem na łąkę. Postanowiła, że przejdzie się jeszcze trochę pieszo zanim ruszy do obozu Wody.

: 04 paź 2016, 15:26
autor: Absurd Istnienia
Absurd poruszył uchem gdy usłyszał przeprosiny Figlarnej, zawisł w powietrzu i zaśmiał się cynicznie.
Twoje słowa mnie nie obraziły – wysyczał przez zęby mrużąc oczy. Bo czemu by miał się obrazić za coś tak błahego? Jego nie obchodziło co samica mówiła a to jak się zachowała. A jej zachowanie go irytowało. Nudna, irytująca młódka która nic nie wiedziała. Szkoda że łowca nie słyszał komentarza na temat lubienia samców, bo pewnie i tu znalazła by się jakaś cyniczna dogryzka jak to Figlarna niezbyt dobrze pokazuje co by od samca chciała, w przeciwieństwie od innej Życiowej.
Głupia kleryczka na reszcie zrozumiała że Ognisty nie życzy sobie jej towarzystwa i wylądowała. Absurd nie mając najmniejszego zamiaru się z nią integrować machnął kilka razy skrzydłami i poleciał w stronę terenów Ognia.

: 04 paź 2016, 19:25
autor: Figlarne Serce
No teraz to już kompletnie się pogubiła, skoro Absurd nie poczuł się urażony jej słowami to czym? Przecież jedynie szła obok, nawet w pewnej odległości od niego, nie dotykała go, a spojrzała na niego ukradkiem w sumie ledwie kilka razy. Cóż zatem w jej zachowaniu mogło tak bardzo zirytować łowcę Ognia? Źle pachniała? Przecież codziennie myła się starannie, być może jednak powinna zacząć się smarować jakimiś olejkami jak Czerwień Kaliny. Ona zawsze pachniała pięknie. A może chodziło o jej wygląd? Do tej pory wydawało jej się, że jest ładna i nawet jej brat tak mówił, ale teraz zaczęła w to wątpić i spojrzała ze smutkiem na swoje futro. Nigdy jej nie przeszkadzało, że jest ubarwione na biało, błękitno i zielono, zaś na tę chwilę zaczęła się zastanawiać czy nie powinna zrobić czegoś, by to zmienić. Cóż może mogłaby coś wymyślić odnośnie futra czy zapachu, ale co jeżeli chodziło o jej oczy? Co jeśli jest dziwadłem, bo nie są tego samego koloru? Pogrążona w tych i tym podobnych rozmyślaniach po niedługiej chwili odeszła z tego miejsca.


: 06 gru 2016, 14:44
autor: Chłodny Obrońca
Pogoda była całkiem znośna więc Chłód mógł wybrać się na samodzielny trening na łąki pokryte szronem. Szkoda, że to jeszcze nie pełnia pory Białej Ziemi… zawsze lubił biały puch i raczej jemu on nie przeszkadzał.
Wracając jednak do powinności które go tu sprowadziły… Czarodziej przymknął ślepia i znów zobaczył siebie tylko jakby zawieszonego w przestrzeni, pustej i gotowej by coś stworzyć. Czas na czary!
Najpierw wyobraził sobie kamień, piękny mieniący się ale przede wszystkim twardy rubin. Oczywiście, że rubin można było łatwo stopić czy rozłupać ale samiec postarał się o to by był o wytrzymalszy niż jego naturalna odmiana. Po pierwsze nie straszna miała mu być wysoka temperatura, co więcej, miał nie przekazywać ciepła do wewnątrz. Chłód nie chciał przecież zmienić się w ugotowane żywcem kurczę. Twardość kryształu przewyższała łuski smoków jaskiniowych, więc kły i szpony będą miały trudność z przebiciem takiej zbroi. Więcej cech postanowił nie dodawać, łatwo było przegiąć w drugą stronę…
Mając już rubin teraz trzeba było go jakoś uformować według własnej woli. Wyobraził sobie szerokie łuski jakie obserwować można było na piersiach niektórych smoków. Szerokie płyty miały wymiary pięć szponów na osiem o grubości pół szpona. Płyty w tej chwili były dość elastyczne, musiały przecież dopasować się do kształtów Chłodnego. Wiele z nich mieniło się teraz wokół czarodzieja czekając na swoją kolej by się zbliżyć i przywrzeć do siebie. Płyty miały znaleźć się w odległości szpona od skóry smoka, gęstsza sierść po prostu przygięłaby się do ciała. Pierwsza płyta przytuliła się do piersi Chłodnego, każda następna nachodziła na poprzednią na wysokości czwartego szpona (patrząc na dłuższą krawędź). W miejscach gdzie znajdowały się pachwiny smoka, Chłód nie nakładał żadnych płyt, musiał zachować jakąkolwiek ruchomość. Płyty wyginały się lekko na łapach tak by je objąć w całości aż do odsłoniętej stopy. Ogon, szyja, czoło i policzki, boki ciała, grzbiet i podbrzusze wszystkie te miejsca zostały pokryte przylegającymi do siebie i zespolonymi ze sobą płytami, odpowiednio pogiętymi tak by samiec mógł na przykład zgiąć szyję. Gładka i chłodna w dotyku zbroja była gotowa. Maddara wysączyła się poza obręb ciała smoka i owinęła go szczelnie by chwilę później pokazać światu to co widział w umyśle. Płytowa, rubinowa zbroja zdolna by powstrzymać szpony i smoczy ogień. Chłód przebiegł się w niej nawet by sprawdzić ruchomość. Świetnie!
Zbroja rozpłynęła się w powietrzu… musiał stworzyć coś jeszcze coś z czego mógłby często korzystać i stworzyć w mgnieniu oka.
Oczywistym wyborem stała tarcza, ona prawie nigdy go nie zawiodła. Tym razem jednak Chłód skupił się na doborze innych właściwości. Tarcza miała być stworzona z gęstej cieczy, czegoś podobnego do smoły tak, że kiedy przeciwnik w nią uderzy utknie! Obrona perfekcyjna pozwalająca utrzymać wroga tam gdzie chciał smok. Smołowata substancja tak naprawdę była po prostu bardzo gęstą wodą, miała nawet podobny do niej kolor i skład, nie było więc mowy o wżeraniu się w ciało, przypalaniu czy odtruwaniu przeciwnika. Tarcza miała szerokość dziesięciu szponów tak by ktoś kto właśnie chciał skoczyć, czy zamachnął się utknął w niej jakąś częścią swojego ciała. Wymiary tarczy to pół ogona na ćwierć ogona, w końcu mówimy tu o smokach nie o pieskach preriowych. W tej chwili Chłód chciał by pojawiła się ogon od niego. Maddara znów pojawiła się pod wpływem jego myśli, popłynęła w miejsca gdzie miała stworzyć tarcze i zaczęło się.
Wodnista, gęsta obrona pojawiła się, smok nie czekał długo… nabrał powietrza w płuca i dmuchnął lodem. Część oddechu przeszła bokami ale część według jego zamysłu utknęła we wnętrzu wodnej klatki. Chłód uśmiechnął się lekko pod nosem i pozwolił tworowi zniknąć.
Usatysfakcjonowany mógł wrócić do jaskini…


/zt

: 23 sty 2017, 22:06
autor: Płacz Aniołów
Czuł się w miarę dobrze. Przynajmniej w porównaniu do tego, jak się czuł ostatnio. Coraz częściej opuszczał swoją grotę, wychodząc na świat. Była pora Białej Ziemi, przecież Płacz jako pisklę nie mógł się tego doczekać. Chciał tarzać się w śniegu, chciał go czuć na swoim futrze, chciał czuć, jak go ziębi w skórę. A teraz mu to przeszło. Lub był po prostu zbyt czymś zajęty, by móc cieszyć się śniegiem. Mimo wszystko humor miał dzisiaj dobry. Na tyle, by nieco wrócić z zachowaniem do swoich pisklęcych lat, gdzie wariował i nie przejmował się konsekwencjami swoich czynów. Chociaż nawet mając te trzydzieści księżyców, nie zachowywał się specjalnie dorośle... Zachowywał się tak, gdy była potrzeba. W innych przypadkach jego reprezentowanie stada Wody mogłoby się wydawać... dziwne.
No bo kto by powiedział, że smok tak bawiący się w śniegu – smok dorosły, co warto podkreślić – jest prawą ręką Przywódcy? Ach, ale przecież ci, którzy go znali, wiedzieli, że jest taki raczej na co dzień. Gdy dopisuje mu humor. A co z tymi, których spotyka pierwszy raz?
Płacz szybował nad Łąką, gdzie w zasadzie nigdy wcześniej nie był. Widział pod sobą jedynie jeden wielki dywan białego puchu, Immanor jeden wie, ile szponów grubości to miało. Immanor i Płacz.
Podczas lotu przechylił się w dół, lecąc ukosem w stronę ziemi. Odległość coraz bardziej się zmniejszała, a wojownik nic nie robił, by wylądować jak należy. Kilka szponów, bo może ze trzy nad ziemią, łapy rozstawił na boki, a skrzydła ustawił w linii prostej poziomo. W końcu jego ciało uderzyło w śnieg, a przez rozpęd przejechał na brzuchu dobre kilka ogonów, nim zahamował i zakopał się caluteńki w śniegu. Został za nim jedynie wydrążony korytarz śniegu. Wyglądało to jak wypadek, gdyż skrajny przez dłuższą chwilę nie odkopywał się ze śniegu. Ale w końcu, gdy chyba zaczynało mu brakować powietrza, niczym kret odkopał się i wyczłapał się na powierzchnię, otrzepując się jak pies z tego, co na nim zostało. Łap mu nie było widać, wyglądał jak kadłub leżący na śniegu. Płacz próbował ruszyć się nieco w przód, ale sam był zdziwiony, jakie to stało się trudne. Zrezygnowany postanowił sobie trochę odkopać drogę. Usiadł zadem na śniegu, po czym zaczął machać łapami przed swoim pyskiem, chcąc odgarnąć śnieg. Z jakiegoś powodu robił to niezwykle nieudolnie, a jego kopanie zakończyło się w momencie, gdy więcej śniegu wykopał spod siebie, niż sprzed. Przyjrzał się owej wykopanej dziurze i przekrzywił w zaciekawieniu łeb. Na pysku wymalował mu się dziwny, paskudny uśmiech, po czym podniósł zad i zrobił krok w przód, prosto w dziurę. Skulił się w taki sposób, że widać mu było jedynie łeb nad powierzchnią. Siedział z ogonem wokół łap i rozglądał się ze zmrużonymi ślepiami wokół ze swojej małej bazy. Nawet nie wiedział, czy czegoś szuka, czy tak po prostu się rozgląda.

: 23 sty 2017, 23:10
autor: Niewinna Łuska
– Ojej – wymsknęło mi się, gdy moje łapy zagłębiły się w śniegu bardziej niż planowałam. – Ojej!
Kolejna zaspa i kolejna utrata łap pod powierzchnią zimnego, mokrego oceanu. Skakałam z miejsca na miejsce jak zając albo sarna, gdyż trudno mi było wyobrazić sobie w takiej sytuacji jakikolwiek inny środek lokomocji. Gdy moje łapy zanurzały się w bieli, przesuniecie ich choćby o pazur sprawiało ogromną trudność.
– P-przepraszam! Panie... Pani... – przestałam krzyczeć w środku zdania, nie mając pojęcia jak zwrócić się do nieznajomego. – Czy nic... Auć... Czy nic się nie stało?
Oddychałam ciężko między słowami, od przedzierania się przez zwały śniegu, zalegające w tym miejscu wszędzie. Co było nie tak z tą łączką? Wszędzie jakoś udawało mi się chodzić po powierzchni białego dywanu. Tymczasem tutaj... ahh... już nie mogę. Łapy palą mnie tak bardzo, że zaraz sama zacznę roztapiać śnieżne przeszkody. Opadłam zadem na ziemię, dysząc ciężko. Język lekko wystawał mi z pyska, a kłęby pary unosiły się z nozdrzy. Siedziałam tuż przed "tunelem", jaki został wyryty przez awaryjne lądowanie nieznajomego. Patrzyłam bezsilnie na ubity śnieg, gdyż żeby się do niego dostać, musiałam wykonać jeszcze jeden skok. A ja na prawdę już nie mogłam... Spróbowałam się podnieść, co zakończyło się tylko stanowczym protestem moich łap, gdy z powrotem opadłam do pozycji siedzącej. No dobrze, nie miałam wyboru...
– Dopomóżcie mi, kiedy ja już nie mam sił – powiedziałam w przestrzeń, odnajdując w sobie dar z zaświatów.
Odłączyłam część wewnętrznej mocy, którą zamanifestowałam poza swoim ciałem, w formie zawieszonego w powietrzu płomienia. Przemieściłam go przed siebie, aby roztopił resztę śniegu, który zagradzał mi drogę. Potem jeszcze trochę i jeszcze trochę, aż wypaliłam sobie przejście w kierunku ubitego śniegu smoczego lądowiska. Wytoczyłam się na "pas startowy", dopiero teraz spostrzegając, że poszkodowany smok siedzi... zakopany.
– Ah! – przestraszyłam się, odsuwając się o krok od dziwnego widoku. – Ja-ja... tylko chciałam... Zobaczyć czy wszystko w porządku.
Stałam pod ukosem do obcego, trzymając najbliższą mu łapę w górze, niepewna czy mogę postawić ją bliżej tego... nietypowego widoku.

: 25 sty 2017, 20:59
autor: Płacz Aniołów
Wzdrygnął dość mocno, gdy za sobą usłyszał jakiś głos. Jakieś lamentowanie, miał wrażenie, że komuś się dzieje krzywda. Źrenice rozszerzyły się gwałtownie, oklapnięte uszy położyły się jeszcze bardziej po jego łbie, a on sam odwrócił się i spojrzał... na smoczycę, która kicała w śniegu i było jej widać tyle samo, co teraz Łzawego. Odruchowo, jakby przestraszony, cofnął się o krok do tyłu, wpadając na ścianę śniegu. Ta jednak z łatwością się rozsypała, ośnieżając prawie cały łeb i pysk samca. Potrzepał swoim łbem, chcąc zrzucić ten biały puch z siebie, po czym kichnął. Puch musiał dostać się jego nozdrzy, drażniąc go. Otworzył nieznacznie ślepia i wbił je zmrużone w oczy samicy, która stała już może trzy kroki od niego. Wtedy przekrzywił nieznacznie łeb, a powieki rozszerzyły się bardziej. Właściwie to... kiedy ta samica się tu pojawiła? Musiała przyjść tutaj, kiedy Płacz tuż po lądowaniu siedział pod śniegiem niczym kret, zanim się z niego odkopał. Potem był zajęty kopaniem w nim, no i czujność Wojownika okazała się być raczej żałosna. Zresztą, po takiej reakcji, jaką on miał przed chwilą... Kto mu dał dorosłą rangę, do tego mianował go Wojownikiem? I Zastępcą? Bogowie, widzicie i nie grzmicie.
Jego łeb powrócił do pionu, a on sam podniósł biały zad i postawił kilka kroków w stronę samicy. Wziął głębszy wdech, a zapach podpowiedział mu, że jest to Ziemista. Nigdy nie widział jej na żadnych ceremoniach, musiała być nowa. Lub dziwnym trafem cały czas się mijali. I jemu samemu zdarzyło się nie zjawić na którejś ceremonii, a to miał sobie za złe dość długo.
Wlepił swoje szaro-złote ślepia w Ziemistą. Zwykł dokładnie oglądać nowo poznanego smoka, a do tego nieszczególnie przejmował się tym, że zbyt długie wpatrywanie się w drugą osobę może wydawać się dla niej... dziwne? Podejrzane? Chyba zależy już od smoka. A patrzył na nią naprawdę długo. Ogon jako jedyny oprócz jego ślepiów ruszał się delikatnie na boki, swobodnie falując, co zazwyczaj u Wojownika znaczyło zrelaksowanie. W końcu podniósł kącik ust i uśmiechnął się serdecznie do samicy. W jego mniemaniu serdecznie. W rzeczywistości każdy jego uśmiech wydawał się być dziwny, wredny lub nawet szyderczy. Ale nic z tych rzeczy.
– Żyję, mam się bardzo dobrze. – w końcu wypowiedział, a uśmiech stał się większy i obnażył kły. – A z Tobą wszystko w porządku? Wyglądasz gorzej, niż ja. – rzucił, mało myśląc. Łeb przechylił się pod małym kątem, jakby Łzawy znowu przyglądał się samiczce. Ta jednak była tak uroczo cała w śniegu, że Płacz nie mógł powstrzymać się od uśmiechu i cichego, niskiego chichotu. Podniósł swoją prawą łapę i położył na jej lewym ramieniu, po czym zsunął ją w dół. Chciał po prostu strzepać z niej ten biały, zimny puch. Czynność powtórzył kilka razy i w kilku innych miejscach, po czym opuścił łapę na ziemię i ślepia przeniósł na Ziemistą.
– Jak Cię zwą? – zapytał, nawet nie przedstawiając się jako pierwszy. No, Płacz nie grzeszy swoją wiedzą o smoczym savoir-vivre. Ale nigdy się do niej nie stosował. I nawet jeszcze nigdy mu się za to nie oberwało.

: 26 sty 2017, 1:16
autor: Niewinna Łuska
Teraz czułam się na prawdę głupio. Przyszłam tutaj, bo martwiłam się o zdrowie obcego smoka co, oczywiście, jak zwykle okazało się tylko winą mojej przesadnej wyobraźni. Głównie na temat tego, jak inni mogą sobie zrobić krzywdę. I głównie pisklęta. Ale każdy by chyba przyznał, że to lądowanie nie wyglądało najlepiej...
Odstawiłam na ziemię podniesioną łapę i zrobiłam dwa niewielkie kroki w miejscu, ustawiając się drugim bokiem do nieznajomego, w pozycji lustrzanej do poprzedniej. Nie mogłam się zmusić, żeby stać do niego frontem. Wyciągnęłam za to szyję, wietrząc w powietrzu trochę informacji o obcym. No, był to bez wątpienia samiec. Kiedyś założyłabym to bez wahania, wnosząc po jego zbitej budowie ciała, jednak odkąd przybyłam na tutejsze tereny, kwestia płci i jasnych podziałów cech zewnętrznych jak i wewnętrznych związanych z byciem samcem, czy samicą, stała się dla mnie bardzo mętna i niezrozumiała. Dlatego właśnie unikałam oceniania osobników tylko na podstawie ich wyglądu. Drugą sprawą, była przynależność do stada Wody. Ulga... Gdyby nie to, już zabierałabym się do jak najszybszego opuszczenia tego miejsca. Sytuacji nie poprawiał fakt, że byłam natarczywie obserwowana, przez jego nieruchome, świdrujące ślepia. Na co się tak patrzył? Zawiesiłam wzrok na śniegu, który podtopiłam magicznym płomieniem, aby tylko nie natrafić spojrzeniem na ślepia nieznajomego. Swoją drogą, płomień wciąż tutaj był! Zostawiłam go na boku, lecz zapomniałam odciąć dopływ mocy. Szybko to uczyniłam, sama siebie zaskakując, że całkowicie nieświadomie można utrzymywać zaklęcie... Zwróciłam ślepia w kierunku wodnego, i natychmiast tego pożałowałam. Uśmiech, który przylepił się nagle do jego pyska, spowodował że sierść na moim karku nastroszyła się nieprzyjemnie. Zaczynałam poważnie się niepokoić. Znów przestąpiłam z łapy na łapę, niepewnie zerkając w stronę samca.
Wreszcie! Powiedział coś! Choć jego głos był daleki od miłego. Tak samo jak widok obnażonych kłów. Mój ogon zamiatał śnieg w krótkich, szybkich drgnięciach.
– Ja? – spojrzałam odruchowo na siebie, gdy tylko usłyszałam jego uwagę. O nie! Byłam cała w tym białym ustrojstwie. Wygięłam szyję, żeby zobaczyć, jak mają się sprawy bardziej z tyłu. Wcale nie lepiej. Pochyliłam się, chcąc otrząsnąć się z śnieżnego puchu, jednakże tym samym nie zauważyłam, jak wodny wyciągnął nagle łapę, a ja poczułam jej dotyk na swoim barku. Momentalnie zastygłam jak sparaliżowana, złapana w połowie manewru otrząsania, zesztywniałam jak lodowy sopel. Pozbywając się ze mnie śniegu, samiec mógł odnieść wrażenie, że ma do czynienia z wypchaną kukłą. I znów, gdyby tylko nie moja wiara w sojusz panujący między naszymi stadami, już w tym miejscu nie zostało by po mnie więcej niż trochę kurzu. Miałam bardzo niemiłe doświadczenia z Ogniem, a Cień wciąż pozostawał dla mnie niepokojącą niewiadomą. Teraz jednak, nie chciałam być niemiła i całą swoją wolą zaparłam się w miejscu, odmawiając swojemu ciału naturalnego odruchu wycofania się z zasięgu łap innego smoka. Spoglądałam z dołu, kiedy wreszcie skończy.
Nareszcie! Gdy się odsunął i tak wykorzystałam okazję do otrzepania się, trudno powiedzieć czy z resztek topniejących śnieżynek, czy może raczej z niezbyt delikatnej "pieszczoty", którą zostałam uraczona.
– J-jestem Niewinna Łuska. Albo Neiverlein... w sumie na to samo wychodzi – oznajmiłam wciąż niepewnym głosem, przyglądając się z dystansem jeszcze obcemu smokowi. – A... ty? Jak się nazywasz? Jesteś... wojownikiem?
Rzuciłam szybkie, ukradkowe spojrzenie na łapy i tors samca, natychmiast uznając, że jest zbyt dobrze zbudowany jak na czarodzieja albo piastuna. Z uzdrowicielami nie miałam jeszcze do czynienia, ale wyobrażałam sobie, że musieli być raczej subtelnymi smokami, poświęcającymi mnóstwo czasu na opiekę nad chorymi. Mój wzrok natrafił też na intrygujący naszyjnik. Chcąc, nie chcąc, zawiesiłam na nim ślepia przez chwilkę.

: 26 sty 2017, 14:39
autor: Płacz Aniołów
Płacz dostrzegł, że samica wyraźnie się niepokoi, lub nawet boi czegoś. Jedną z części jego długiego wpatrywania się jest właśnie między innymi badanie mowy ciała smoka. Od zawsze go to fascynowało, jak poszczególne ruchy, układ ciała czy nawet spojrzenie mogą powiedzieć więcej, niż słowa. Bo mówiły o wiele, wiele więcej...
Jeszcze nie zrozumiał swojego błędu. Zaczął zastanawiać się, dlaczego ta samica czuje się tak nieswojo i wygląda na przestraszoną. Przecież Płacz nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, nie zachowywał się podejrzanie, był raczej spokojny i starał się być miły. Może to przez jego wygląd? Jego pysk w końcu nie należy do specjalnie atrakcyjnych oraz nie powoduje, że wszystkie nowo poznane smoki zawsze lgną do niego ze sporą dozą zaufania. Może ich po prostu odstrasza swoim wyglądem? Źrenice lekko zwęziły się, a następnie rozszerzyły ledwo zauważalnie, jakby Płacz w swoich myślach sam ze sobą konwersował i przeżywał swoje własne słowa. W międzyczasie Niewinna otrzepała się z resztek śniegu, jaki miała na sobie. On za to w końcu lekko przechylił łeb w bok i spojrzał swoimi kolorowymi ślepiami na samiczkę. Może i pysk nie był najpiękniejszy, ale jego ślepia zawsze wyglądały na łagodne.
– Czego Ty się tak boisz? – zapytał nieco ciszej, a głos wydawał się być obojętny. Nawet, jeśli Łzawego naprawdę to interesowało. Jego ogon przestał falować na boki, a szaro-złote ślepia patrzyły prosto w jej lazurowe. Dopiero potem uśmiechnął się lekko bez pokazywania kłów. Jakby chciał ją w jakiś sposób uspokoić podświadomie.
Niewinna w swoich przemyśleniach miała rację. Woda zawsze traktuje i będzie dobrze traktować swoich sojuszników. Łzawy ma tam całą swoją rodzinę, więc on tym bardziej ma duży sentyment do Ziemistych. Czasem nawet nie traktuje ich jako osobne stada, a jako jedno wielkie, wraz z Wodą. Tak, jak kiedyś było Życie. Jeśli Niewinna boi się o swoje bezpieczeństwo, nie mogła trafić w bezpieczniejsze łapy. Szkoda tylko, że nie mogła o tym wiedzieć.
– Ja jestem Płacz Aniołów. Wojownik Wody, dobrze zgadłaś – nie mogąc się powstrzymać, wyszczerzył kły w swoim dziwnym uśmiechu, który zaraz i tak zniknął z jego pyska. – Ej, nie jest Ci zimno? Mam wrażenie, że zaraz zad Ci odmarznie. – rzucił niedbale, ale jakże słodko troskliwie.
Zauważył już wcześniej kulkę ognia, którą wyczarowała sobie Ziemista. Szczerze go nieco zdziwiło, dlaczego właściwie się jej pozbyła. Było faktycznie bardzo zimno na dworze, a ciała obydwóch smoków były pokryte futrem tylko w pewnej części. Tam, gdzie były tylko łuski, musiało być im lodowato. Płacz zaczął sobie wyobrażać, jak ich ciała otacza niewidzialna aura ciepła. Coś jak koc, tylko niewidzialny i bez żadnego ciężaru. Otoczka miała przykryć każdą część ciała i być na tyle ciepła, by była w stanie ich przyjemnie ogrzać i zapobiec odmrożeniom. Dodatkowo miała bardziej ogrzewać łapy i ogon, gdyż to one najbardziej w tym momencie są podatne na odmrożenia. Aura miała nie mieć żadnego zapachu czy smaku, a nawet koloru. Za to miała "przylepić" się do ich ciał w taki sposób, by przy poruszaniu się otoczka podążała za nimi. Sięgnął do swojego źródła maddary i przelał jej część w swój twór. A Niewinna mogła poczuć, jak coś przytulnie obejmuje ją ciepłem. Płacz jedynie uśmiechnął się lekko i obserwował jej reakcję.

: 27 sty 2017, 22:17
autor: Niewinna Łuska
Czego się boję? Pytanie zabrzmiało tak łagodnie i niewinnie, że nie mogłam nie podnieść wzroku, który momentalnie natrafił na twoje badawcze spojrzenie. Ślepia przyciągały mnie jak magnes, w tym samym momencie w którym zobaczyłam ich kolor, poczułam przymus patrzenia się prosto w twoje czarne, ostre źrenice. Mięśnie mojej szyi zachowywały się jakby złapał je jakiś skurcz. Nie mogłam poruszyć łbem. Nie mogłam odwrócić spojrzenia. Mogłam tylko gapić się, jak mysz zahipnotyzowana przez żmiję. Spróbowałam coś odpowiedzieć, ale mój umysł zdawał się nie pracować poprawnie, nagle całkowicie oddając się fenomenowi twojego badawczego spojrzenia.
– J-ja... boję się... jesteś obcy i... silniejszy i... mógłbyś mnie zabić jakbyś chciał. To chyba oczywiste, że się... Ale jesteś z Wody, a mówili mi że jesteście dobrymi smokami, a ja im wierzę... – z trudem wyartykułowałam wypowiedź, zacinając się co chwilę, wciąż trwając w kontemplacji twoich ślepi. Moje źrenice były nienaturalnie rozszerzone, jakby chciały wchłonąć jeszcze więcej obrazu, niż robią to zazwyczaj.
– Miło mi... poznać. Ja jestem... To znaczy, już się przedstawiałam – poczułam się okropnie głupio i nie wiedzieć czemu zachciało mi się śmiać. Nerwowy śmiech przerwał moją stagnację, dzięki czemu znowu utkwiłam wzrok w śniegu pod moimi łapami.
– Wiesz, podróżowałam długo, zanim tutaj dotarłam. I gdy zaczęła się zima, było ciężko, bardzo marzłam, ale w końcu się przyzwyczaiłam i teraz już... – w trakcie gdy mówiłam, poczułam jak ogarnia mnie dziwne uczucie. Dotyk nieznanego, który szybko przerodził się w przyjemne ciepło rodzinnej jaskini i słonecznego, letniego poranka. Westchnęłam cicho, wtulając się w ogarniające mnie uczucie, otulając się własnymi skrzydłami, jakbym chciała zatrzymać ciepło na dłużej.
– To.. ty? To znaczy... dziękuję – mój głos musiał przypominać topniejące masło. – Przepraszam, nie znam tutejszych zwyczajów. Jestem trochę zagubiona. To wszystko...
Podniosłam ślepia, spoglądając nieśmiało w twoim kierunku.

: 27 sty 2017, 23:22
autor: Płacz Aniołów
W ślepia Niewinnej na pewno wpadła złota plamka, która zakrywała około 1/3 tęczówki w jego lewym oku. Normalnie ślepia miał szare, a nawet srebrne. Z daleka, w świetle słonecznym mogłoby się wydawać, że Płacz ma łzę w oku. Ta połowiczna heterochromia na pewno dodawała pewnego uroku jego ślepiom. Może też dlatego one tak przykuwały uwagę, tuż obok ich łagodności? Mówią, że ślepia są zwierciadłem duszy. Nawet smok może je mieć łagodne. Ale czy na pewno to o czymś świadczyło?
Ze swojej strony Płacz nie przerywał kontaktu wzrokowego z samiczką przez większość czasu. To jednak wydawało się raczej mniej przytłaczające od jego przyglądania się Ziemistej, jak robił to przed chwilą. A sądząc po reakcji Niewinnej, może i nawet przyjemniejsze?
Jego uśmiech rósł z każdym słowem i pauzą wypowiedzianą przez Ziemistą, aż w końcu nie mógł się powstrzymać i zaśmiał się. Nie był to kpiący śmiech. Bardziej, jak reakcja na dziwne, ale niesamowicie urocze zabawy i brykania piskląt. Z tą różnicą, że Niewinna już raczej pisklęciem nie była.
– Ojj, kto Ci powiedział, że jak smok jest silniejszy, to od razu chce kogoś zabić? – wypowiedział z mrukliwym chichotem, a międzyczasie jego prawa łapa podniosła się i dotknęła łba Niewinnej, by poczochrać jej grzywę. Jakby chciał dać jej do zrozumienia, że po prostu gada głupoty. Zaraz po tym postawił łapę na ziemi i przechylił łeb w bok.
– Oczywiście, że jesteśmy dobrymi smokami. My Wam – Ziemistym – pomagamy jako pierwszym. Tak samo, jak starszy brat pomaga młodszemu. – wytłumaczył spokojnie. Nawet wzmianka o braciach nie była przypadkowa.
Następnie Niewinna została opatulona kocykiem ciepła, a ku uciesze Łzawego, nie miała nic przeciwko temu. Uśmiechnął się, że jest za to wdzięczna. Po co też im mają odmarznąć łapy czy ogon i zrobić sobie niepotrzebnego problemu? Już i tak na tych terenach można zbyt łatwo zdobyć rany. Dlatego trzeba je ograniczyć do niezbędnego minimum.
Raz jeszcze poprowadził swój wzrok po ciele samiczki, jakby chciał się upewnić, że jego twór ogrzewa ją w każdym miejscu. Wysłuchał uważnie Niewinnej, nie przerywając jej. A dopiero, gdy skończyła mówić, spojrzał w jej ślepia i w duchu się uśmiechnął.
– Nie ma za co. Czyli... jesteś zza Bariery, tak? – zagadnął. Smoki zza Bariery zazwyczaj okazują się być niezwykle ciekawymi istotami. Czasem można się od nich dowiedzieć o rzeczach, jakie smokom się nie śniło. Nawet sami przybysze mogą być tacy, że trudno ich zrozumieć...
– Ej, spokojnie – mrugnął do niej porozumiewawczo i wyszczerzył lekko kły w uśmiechu. – Bez problemu mogę pomóc Ci się tu odnaleźć. Życie tutaj wcale nie jest takie trudne, ani nasze zwyczaje. Przejdziemy się na spacer? – zarzucił lekko łbem, jakby chciał wskazać kierunek, w którym proponuje się przejść. Bo chyba nie będą stać cały czas w tej koleinie, którą zrobił Płacz, prawda?

: 30 sty 2017, 18:58
autor: Niewinna Łuska
– Nikt mi nie powiedział – obruszyłam się odrobinę, że niby to dbałość o swoje życie jest uważana za coś niewskazanego i upokarzającego. – Widziałam jak to działa...
Uniosłam skrzydła, okrywając się nimi szczelniej i podniosłam się z ziemi, garbiąc się odrobinę.
– To gdzie idziemy? – zapytałam niemal natychmiast, nie zastanawiając się nawet nad możliwością odmowy. Spojrzałam z boku na samca, czekając aż wskaże jakiś kierunek. Mój wzrok podążył za jego skinieniem, natrafiając na kolejne zwały śniegu. Teraz powinno być łatwiej przez nie przejść, skoro mamy na sobie ogrzewające zaklęcie. Hm, od niedawna stawałam się bardziej wyczulona na magię, przewidując jej działanie i układając mistyczne równania, chcąc poprawić u siebie pojmowanie jej natury. Magia była jedyną rzeczą, która mogła mnie ochronić przed światem. Nie pozostał mi nikt kto by zasłonił mnie swoim ciałem, tak więc muszę zwracać się do tych, których dusze chronią mnie swoją mocą.
– T-tak, jestem zza "bariery" – oznajmiłam zbita z tropu, gdy wyrwałeś mnie z rozmyślań. Udało mi się już połączyć fakty, które jasno mówiły, że w tutejszym dialekcie "zza bariery" oznaczało ni mniej, ni więcej spoza czterech stad. – Przyszłam tutaj z daleka i całkiem niedawno. I gdyby nie smoki Ziemi... pewnie zostałabym jedną z takich zasp.
Wskazałam pyskiem na kupkę śniegu, która rzeczywiście mogłaby pomieścić moją niezbyt wielką osobę wewnątrz siebie.
– Ale jeśli już o tym mówimy to... o co chodzi z tą barierą? To jakieś wasze wielkie zaklęcie, tak? – zapytałam zaciekawiona, chcąc wreszcie przełamać tajemnice owej "bariery", o której wszyscy mówią, ale równocześnie nigdy jej nie widziałam.

: 30 sty 2017, 19:55
autor: Płacz Aniołów
Strach o swoje życie jest jak najbardziej naturalny i wcale upokarzający. W tej chwili Płacz zastanowił się, czy Niewinna tak właściwie umie walczyć, lub choćby się bronić. Takiego strachu spodziewał się raczej po pisklętach, które faktycznie jeszcze nie umieją się same obronić, bo są za słabe i/lub za małe. Spojrzał na nią i przeskanował wzrokiem. Albo po prostu jej imię zobowiązuje...?
– To chociaż przy mnie niczego się nie bój. Masz dużego, silnego i walecznego smoka akurat po swojej stronie – mrugnął porozumiewawczo i wyszczerzył kły w uśmiechu. Skoro jest "Niewinną", to może należy je bronić?
Następnie ruszyli na spacer. Magiczna aura otulała ich bardzo przyjemnym ciepłem, a łapy już mniej łupały od zimna. Płacz cały czas podtrzymywał swoje wyobrażenie, by nie znikło. Jemu samemu zależy na własnym komforcie termicznym, więc i powinno mu zależeć również na swojej nowej towarzyszce. Dzięki temu mogą nieco więcej czasu spędzić na śniegu bez fatalnych skutków, czyli odmrożeń.
– A nie wiem... Przed siebie. – odpowiedział na pytanie o kierunek spaceru. A kierowali się na południe, w stronę granicy z Cieniem. Choć Łzawy sam nie zastanowił się nad tym, w którą stronę idą. Ale przecież nie wejdą na obce tereny, kiedyś w końcu zmienią kierunek.
– Powiedz mi... umiesz się w jakikolwiek sposób bronić? Skoro mówisz, że tak się boisz silniejszych od siebie... Mogę Cię trochę pouczyć – mruknął z uśmiechem, a ton głosu świadczył o tym, że z dużą przyjemnością ją czegoś pouczy. Jako wojownik, który na pewno wie dużo o walce, i jako smok.
Na wzmiankę o staniu się zaspą, gdyby nie Ziemia, nic nie powiedział. Jeśli była spoza Wolnych Stad, wcale nie jest mu to dziwne. Sam był przez krótki czas poza barierą, o której tak wszyscy mówią, i widział już dość rzeczy. W negatywnym znaczeniu. A jednocześnie nie miał pojęcia, że te tereny mogą być tak niesamowicie rozległe i urozmaicone. Samych smoków również nie brakowało.
Intuicyjnie zbliżył się do niej, idąc przez zaspy śniegu. Dzielił ich może szpon odległości, a cieplne otoczki zaczęły oddziaływać na siebie i zrobiło się im obu cieplej w zbliżonych miejscach. Czyli głównie skrzydła, barki, zady, ogółem cały bok. Dlaczego intuicyjnie to zrobił? Być może przez świadomość, że Niewinna naprawdę wydaje się być takim niewiniątkiem, które się boi każdego zagrożenia. Lub jest Ziemistą, "młodszym bratem" Wodnistych. Lub po prostu jest samicą.
– Nie wiem, czy rzuciła Ci się w oczy taka... dziwna, migocząca kopuła osłaniające te tereny. Najlepiej widać to właśnie będąc na zewnątrz. Tak, jest to jedno, wielkie zaklęcie. Bariera powstała dzięki naszej bogini Naranlei i smokom, które użyczyły swojej maddary bogini, by ta mogła stworzyć Barierę. Była tutaj wtedy, z tego co pamiętam, wojna z Równinnymi. Któregoś dnia Równinni wysłali tutaj jedną ze swoich smoczyc, która miała stać się członkiem Wolnych Stad i siać między nami niezgodę. Smoczyca ta – zabij mnie, nie pamiętam jej imienia – przekonała Przywódców ówczesnej Wody i Ognia, by wspólnymi siłami zniszczyć Ziemię. Przywódcy owszem, zgodzili się, ale nie mieli nic takiego w planach. Oba stada zaplanowały zasadzkę, tworząc rzekome "pole bitwy" i pozorując śmierć kilku smoków, by Równinni się nie połapali i byli szczęśliwi, że Stada Ziemi już nie ma. Równinni zaś w jakiś sposób musieli się o tym dowiedzieć, gdyż na "polu bitwy" czekali na Wodę i Ogień i mieli po swojej stronie ich wszystkie pisklęta. Zagrozili im wtedy, że jeśli się nie poddadzą, zabiją wszystkie pisklęta. Wszyscy płacz, lament, co tu robić, aż właśnie Naranlea, bogini Inteligencji i patronka czarodziejów, zeszła na ziemię wraz z jakimś duchem. Duch osłonił sobą, czy tam swoją mocą, wszystkie pisklęta, a Naranlea właśnie z pomocą czarodziejów Stad stworzyła Barierę. Nadała jej tylko jedną właściwość – miała nie przepuszczać smoków o równinnej krwi i o złych zamiarach. Bariera wtedy wypchnęła Równinnych na zewnątrz, a od tamtej pory panuje względny spokój. – wytłumaczył wszystko Niewinnej najprościej, jak umiał. Następnie przeniósł swój wzrok na samiczkę, jakby chciał zobaczyć, czy Ziemista wszystko zrozumiała. I jak to odebrała.

: 30 sty 2017, 23:30
autor: Niewinna Łuska
Nie mogłam zaprzeczyć, że czułam się dużo bezpieczniej. Właściwie to dużo bezpieczniej, niż kiedykolwiek od czasu, gdy musiałam opuścić swój dom. Od tamtego czasu żaden dorosły smok nie znajdował się tab blisko mnie, osłaniając moje ciało jak i umysł, przed wszelkimi potworami pełzającymi po tym, jak i po tamtym świecie. Ciepło jakie czułam było niesamowite, byłam już pewna, że to pierwsze zaklęcie jakiego się nauczę, przy następnej okazji. Choć nawet gdybym sama umiała wyczarować taką ciepłą osłonę, to dalej nie byłoby to samo. Nie byłaby to magia innego smoka, który przejął się moją osobą na tyle, aby zapewnić mi ochronę nawet przed nieprzyjemnym chłodem. Nie miałabym też prawdziwego ciepła, emanującego z żywego ciała. Zapachu, który towarzyszy temu ciepłu, przeplatając się z nim i tworząc niesamowity szal wrażenia, oplatającego moje zmysły ze wszystkich stron, splątującego nieodwracalnie przyjazną woń, z cudownym ciepłem, które przez skórę, mięśnie i pozostałe tkanki, docierało aż do serca, rozgrzewając je od środka. Miałam ochotę przybliżyć się jeszcze bardziej, aby poczuć dotyk innego futra na swoim własnym, jednak przeszkadzała mi w tym jedna myśl. Obcy. Poznałam tego smoka przed chwilą. To że natychmiast wzbudził moje zaufanie swoim bezkompromisowym, życzliwym zachowaniem, którego tak bardzo mi brakowało, to jedna sprawa. Ale nie mogłam pozwolić, żeby moja chora, pisklęca potrzeba wtulenia się w skrzydła matki przejęła kontrolę nad moim zachowaniem.
Westchnęłam cicho na boku, co mogło równie dobrze zabrzmieć jak niegłośne sapnięcie, pozbywające się nadmiaru zimnego powietrza z nozdrzy.
– Dziękuję, to... miłe z twojej strony. W ogóle jesteś... miły – ah, to brzmiało tak źle. Dlaczego to powiedziałam? Jak w prostym słowie przekazać to, jak bardzo uwielbiam te drobne gest troski które mi ofiarował, a jednocześnie jak bardzo krępujące to było? Szłam obok, próbując poukładać w głowie jakieś sensowne zdanie. Na szczęście przerwałeś mi, zadając pytanie. Co za ulga.
– Wiesz ja... umiem się bronić. To znaczy, wiem jak powinnam to robić. Problem polega na tym że... Nie umiem... skrzywdzić kogokolwiek. Czegokolwiek. Byłam kiedyś na polowaniu z moim bratem. Uczył mnie, wszystko było dobrze, aż do momentu, gdy złapał tą sarnę i powiedział, żebym "czyniła honory". Jak podeszłam do niego i tej małej, przestraszonej istotki... Patrzyła na mnie wielkimi, czarnymi ślepiami. Widać było że się boi, ale nawet przestała się wyrywać. Była już pogodzona z tym, że przegrała. Jakby chciała powiedzieć do mnie... "nie szkodzi, to nie twoja wina". Tylko jej oddech był taki szybki... i to bicie serca, prawie je czułam w idealnej ciszy jaka wtedy zapadła. No i podniosłam łapę i... nie mogłam. Nie wiem, tak to głupie. Potem spróbowałam stworzyć jakieś zaklęcie z... pętlą. Ale, to było jeszcze gorsze... Po prostu nie umiem...
Pod koniec głos zadrżał mi kilka razy, gdy przypominałam sobie coraz więcej szczegółów, obrazów natrętnie wpychających się pod moje powieki.
– Podczas treningów wszystko było w porządku. Ale gdy miałam na prawdę skrzywdzić chociaż jakieś głupie zwierzę, to nie dałam rady – mój głos zaostrzył się, gdy zdenerwowanie zaczęło brać górę nad innymi emocjami. – Zazdroszczę wam, że potraficie. Potraficie zabijać jakby nic się nie działo. Samce tym bardziej, próbujecie czasami pozabijać się jak dla zabawy. Żeby sprawdzić kto lepiej macha pazurami.
Nabrałam głośno powietrza, tłumiąc potok słów, który mógłby jeszcze wylać się potem.
– Tak więc... dziękuję. Ale... to nie problem że nie mam z kim ćwiczyć. Tylko to ze mną jest problem.
Odsapnęłam, chwilę, pozwalając mówić tobie, zamiast jeszcze strzępić język na niepotrzebne dywagacje nad moją naturą. Słuchałam, relaksując umysł widokiem czystego, nieskazitelnego puchu, który przecinaliśmy jak odkrywcy nowej krainy, zostawiając nasze na w pół odciśnięte, na w pól wytopione ślady. Słuchałam o barierze. Końcówka mojego ogona drgała z zaintrygowaniem, a uszy od czasu do czasu podrygiwały, by lepiej wychwytywać twój głos.
– Jeśli tą barierę widać to... musiałam pewnie skupiać się na nie zamarzaniu, kiedy przez nią przechodziłam... Ah, wiemy też od razu, że nie ma we mnie krwi tych całych... równinnych. Z dość długiej listy moich potencjalnych przodków mogę przynajmniej wykreślić równinnych – uśmiechnęłam się, niepewna czy podzielasz moje subtelne poczucie humoru. – Wasi bogowie są... wydają się być... bardzo prawdziwi. Wiesz. Na przykład bogowie takich ludzi. Nie widziałam nigdy, żeby cokolwiek dla nich zrobili. Wasi bogowie ciągle pokazują, że o was dbają i przejmują się waszym losem. Chciałabym kiedyś... zobaczyć. Wiesz. Kiedy faktycznie dzieje się coś niezwykłego dzięki boskiej mocy. Zawsze liczyłam, że będę czegoś takiego świadkiem. Ale nigdy nic takiego nie nastąpiło.

: 31 sty 2017, 22:10
autor: Płacz Aniołów
To zabawne w jaki sposób smokom kształtuje się psychika. Mogłoby się wydawać, że smoki są to gady niezależne od siebie, pozbawione współczucia, gotowe zabić wszystko na swojej drodze – wszak są potężne, potrafią zabijać nawet największą zwierzynę jednym ruchem łapy. Są prawdopodobnie na szczycie łańcucha pokarmowego, znane jako bezlitosne stworzenia. A ich psychika... to, co siedzi w środku nich wydaje się całkowicie łamać wszystkie stereotypy, w które wierzy duża część innych istot rozumnych. Kto mógłby pomyśleć, że w stworzeniu, które jest tak silnym drapieżnikiem potrafi siedzieć empatia, uczucia, chęć przytulenia się, lęki, chęć kochania i bycia kochanym? Dla niektórych mogłoby się to wydawać absurdalne. Ale może właśnie dlatego smoki są tak wyjątkowe.
Płacz ukradkiem zerknął na Niewinną, gdy poczuł dodatkowe ciepło na swoim ciele bijące od niej. Ziemista wyglądała na zamyśloną, on sam zaś nie był w stanie wyczytać z niej emocji. Jedyne, co nie umknęło jego uwadze było to, że samica nie odsunęła się od niego. Nie miała tego odruchu bronienia swojej przestrzeni osobistej, a przecież był dla niej obcym. Spodziewał się tego, a tego nie dostał. Widocznie smoczyca nie miała nic przeciwko temu. Ale kto wie, co siedzi w jej wrażliwym łebku.
On sam też nie miał nic przeciwko. Nawet psychika wojownika ma w sobie pewną wrażliwą, żądną uczucia część, która czasem się ujawnia. Czasami zauważalnie, czasami niekoniecznie. A nie był tego świadomy. Tak samo, jak nie był świadomy tego, czy zbyt się nie spoufala z Ziemistą. Kiedy z jego perspektywy mogłoby się wydawać wszystko w porządku, tak nie wiedział, co myśli Niewinna. Tylko... czy ten świat nie jest zbyt okrutny, czy życie nie jest zbyt krótkie, żeby dawać sobie takie limity? Bóg Śmierci nie zapowiada, kiedy przychodzi po kogoś. A ostatnio dość często pojawia się na ziemi, by zebrać żniwa. To dość ciężki okres dla Wolnych Stad. Czy coś złego się stanie, jeśli ktoś zetknie się futrem z obcym smokiem? Czy nawet wciśnie się pod jego skrzydło, bo wtedy poczuje się bezpieczniej? Nie. Płacz rzadko kiedy dawał sobie takie ograniczenia.
A skrycie sam potrzebował ciepła. Było mu zimno. Metaforycznie i dosłownie.
Postawił krok w jej stronę, a ich futro i skóra musnęły się wzajemnie, a teraz są zetknięte. To tylko fizyczny kontakt. Przecież Płacz już naruszył jej przestrzeń osobistą. Czochrał ją po grzywie, strzepywał śnieg z futra. Nie powinno być to obce. Nic się nie zmieniło. To samo futro, to samo ciało, to samo ciepło. A jednak on sam w środku poczuł coś dziwnego. Nie umiał tego określić, jakby... musiał podjąć decyzję, by to zrobił. A nic się nie zmieniło. Naprawdę?
Zamyślił się nad tym.
W ogóle jesteś miły... Samiec uśmiechnął się, wypuszczając powietrze z nozdrzy i spoglądając na nią. Nie dało się ukryć, połechtało to jego ego, które gdzieś tam jednak było uzależnione od chęci ukazania się z najlepszej strony. Naprawdę? Jemu zależało na tym? Może dlatego, że był Zastępcą. Teoretycznie powinno mu na tym zależeć. Może dlatego, że była to Ziemista. Może dlatego, że...
– A nie masz za co dziękować – odparł krótko, a uśmiech utkwił na jego pysku. To była dla niego przecież drobnostka. Ale i jemu było miło, że samica to dostrzegła. Kolejny raz połechtane ego.
Zamilkł, gdy Niewinna zaczęła opowiadać. Zdziwił się nieco, że odpowiedź była tak rozbudowana. Że Niewinna zdecydowała się podzielić się z nim jej poglądami, jej doświadczeniami i przeżyciami. Czyli miał dobre przeczucie. Imię zobowiązuje. Jak słodko. Przez większość czasu patrzył na nią, gdy skrajna wylewała z siebie potok słów. Obserwował jej mowę ciała, wsłuchiwał się dokładnie w jej głos – a nawet on wydawał się być delikatny, jakby dopasowany do jej osobowości – być może chcąc potwierdzenia tego, że jej historia jest prawdziwa. To był raczej nawyk. Nie miał powodu jej nie wierzyć. Wierzył jej. A jej podejście do zabijania było dla niego skądś znajome. Dopiero, gdy Niewinna skończyła mówić, zabrał głos.
– Taka już kolej rzeczy. Skoro natura wyposażyła nas w ostre pazury i kły, powinno być dla nas naturalne, że jesteśmy drapieżnikami i zabijamy, by zdobyć jedzenie. A to, że mamy świadomość i możemy zmienić swój sposób życia... Że mamy wybór... To chyba akurat na plus. – mrugnął porozumiewawczo i uśmiechnął się. Czasem tak bywa, że robi się rzeczy sprzeczne z naturalnym porządkiem czegoś. Ale czyż to nie jest natura smoków? Prawo do sprzeciwiania się temu wszystkiemu... Czasem może okazać się wszechmocne. I niektórzy dla tej "mocy" robią wszystko. To mu przypomniało o kimś. Nathi. Ledwo widocznie pokręcił łbem do siebie w niedowierzaniu.
– Eej, już nie przesadzajmy – zaśmiał się – Nie zabijamy się dla zabawy. Tylko bijemy. To taka rywalizacja między sobą, faktycznie. Pokazanie drugiemu, kto "lepiej macha pazurami", ale nigdy nikt nie chce zakończyć tego zabójstwem. Nikt nie chciałby stracić przyjaciela czy członka stada albo wywołać wojny. – wytłumaczył. Czy to coś w ogóle dało? Nadal przecież kierowała nimi chęć walki, zranienia kogoś po to, by wygrać. Ale smoki nie umierają od byle jakiej rany. Wylizują się z niemal każdej szramy na ciele.
– Przynajmniej umiesz się bronić. Nie musisz nikogo zabijać, jeśli nie chcesz. Każde stado ma swojego łowcę, który na polowaniu gromadzi jedzenie, by smoki, które nie mogą same polować z różnych przyczyn, miały co jeść. Jeśli nie chcesz, to nie musisz nikogo zabijać – powtórzył. Być może liczył, że Niewinną to uspokoi. Że da jej do zrozumienia, że nie odstaje od reszty a za jej poglądy nikt nie będzie jej obwiniał. – I nie masz żadnego problemu. Jesteś normalna. – mruknął cicho, a ślepia wbił w jej zielone. Uśmiechnął się.
Zachichotał niskim głosem słysząc wzmiankę o równinnych przodkach, lecz nie odpowiedział jej. Bardziej zainteresowało go to, co Niewinna mówiła później. O bogach. Nie był to dla niego przyjemny temat, ale mógł o tym rozmawiać. Zdziwiło go mocno to, o tych... ludziach?
– "Ludzi"? Kim są "ludzie"? – zapytał. Pierwszy raz słyszał o czymś takim. – Co do bogów... tak, są prawdziwi. Nie pierwszy raz ukazują się nam. A dwóch z nich można spotkać nawet osobiście i z nimi porozmawiać, kiedy się chce. – spoważniał. Spojrzał na Niewinną i zrobił krótką pauzę. – Mogę Cię zaprowadzić do Świątyni. To miejsce niemal przesycone boską mocą. Dzieją się tam... cuda. – zaproponował. Jego głos nieznacznie zmienił się. Stracił swoją melodyjność, a stał się bardziej poważny.

// a siem rozpisala xD''

: 01 lut 2017, 11:54
autor: Niewinna Łuska
Każdy krok jest przyjemniejszy, gdy ma się u boku kogoś, przy kim można po prostu poczuć się swobodnie. Jakoś podświadomie wiesz, że nie zostaniesz od razu oceniony za swoje słowa, nikt nie przyklei ci natychmiast etykiety, której pozbycie się będzie graniczyć z cudem, a co najważniejsze, nie zostaniesz nagle sam, przez to, że powiedziałeś coś niezgodnego z bezpiecznymi, odgórnie przyjętymi normami. Ten stan bardzo mi się podobał. Czułam się bezpiecznie, otulona zarówno przez psychiczny komfort jak i przyjemne zaklęcie. Jednak w pewnym momencie coś zaczęło się psuć... Nagle poczułam, że ciało samca znajduje się jeszcze bliżej mnie niż przed chwilą. Wstrzymałam oddech, jakby jego obecność zabierała mi tlen. Znowu poczułam, że chcę się odsunąć. Uciec od kontaktu z drugim ciałem i pozostać nienaruszalną fizycznie osobą. Wystawienie się na dotyk oznaczało podatność, zależność od obcej istoty, która w każdej chwili może zmienić swoje zamiary. Ta cienka, niewidzialna granica pomiędzy powierzchnią skóry, która z punktu widzenia świata może wydawała się mikroskopijna i nic nie znacząca, wewnątrz mojego łba była jak prawdziwa przepaść. Szeroki kanion, którego przejście oznaczało ryzyko upadku wiele skoków w dół. Nie chciałam przeskakiwać nad przepaścią. Ale ty wyraźnie chciałeś. Obniżyłam łeb, przygotowując się na uderzenie o twardy grunt majaczący w dole. Ale nie próbowałam się odsunąć. Dotyk miękkiej sierści na powierzchni mojej, odczułam jakbyś przenosił na czubkach swoich włosów ładunek elektryczny, który poraził cały mój bok, ograniczając mi ruchy, tak że każdy kolejny krok był walką z własnymi sparaliżowanymi łapami. Zalała mnie podwójna fala ciepła. Czy nie tego właśnie chciałam? Ale jednocześnie tak bardzo nie mogłam na to pozwolić. Zdałam sobie sprawę, że przestałam oddychać. Wypuściłam dawno zużyte powietrze, by zaczerpnąć brakującego oddechu. Odwróciłam od ciebie wzrok, zatrzymując go na neutralnym elemencie przestrzeni. Próbowałam oddychać spokojnie. I po prostu szłam dalej, powoli, bardzo powoli rozluźniając mięśnie, zaczynając funkcjonować normalnie. Przysunęłam się jeszcze trochę, wtulając się w miękkość twojego boku. Przez chwilę nie mogłam nic mówić. Trudno było mi nawet przełykać ślinę. Słuchałam tylko, jak mówisz. Teraz nie widziałam też gdzie patrzą twoje ślepia, nie widziałam jak porusza się twój pysk. Słyszałam tylko uspakajający głos, dochodzący z innej krainy, gdzieś po drugiej stronie ogrzewającej nas szklanej bańki. W ten sposób przegapiłam zarówno porozumiewawcze mrugnięcie, jak i w czasie całego wywodu o walkach, które przecież nie są "żeby zabijać", nie wyglądałam na przekonaną. Dopiero gdy mówiłeś o łowcach, udało mi się powoli odwrócić łeb, tak że z dołu mogłam jednym ślepiem oglądać twój pysk, gdy mówiłeś. Uśmiechnęłam się lekko, słysząc jak próbujesz przekonać mnie, że jestem normalna. Wciąż próbowałeś, choć tak bardzo nie dawałam sobie tego wytłumaczyć. Dzięki temu poczułam się faktycznie... lepiej. A potem znów spróbowałeś złowić moje spojrzenie, co już nie miało tak paraliżującego efektu jak za pierwszym razem. Jednak... niezbyt długo udało mi się odwzajemnić gest. Zielone ślepia umknęły, aby upewnić się, czy droga przed moimi łapami na pewno jest bezpieczna.
– Ah, ludzie... zapomniałam, że tutaj ich nie ma – przyznałam z zakłopotaniem. – Wydawało mi się, że wiecie tutaj trochę o innych rasach. Cichy potok wymienił ich mnóstwo. Z tego co pamiętam, to mieliście tutaj w okolicy jakieś... elfy? Pokazał nam jak wyglądają, więc mogę powiedzieć, że są bardzo podobni do ludzi. Chociaż w porównaniu z nimi, ludzie wydają się trochę bardziej prymitywni. Ale też silniejsi. No, o ile można ocenić siłę tak niewielkiego stworzenia...
Wyciągnęłam szyję, łapiąc jakiś nieznany zapach. Pociągnęłam kilka razy nozdrzami, w przerwie miedzy poszczególnymi słowami.
– No i są inteligentni. Prawie tak jak smoki. Żyją w dużych grupach tak jak my. Ale nie posiadają mocy przodków. Zamiast tego, potrafią swoimi łapami robić niesamowite rzeczy z martwym drzewem. Potrafią nawet zbudować z tego całą taką... jaskinię. Albo rozpalić ogień. A przy pomocy ognia topili jakiś kamień, który potem służył im zamiast ostrych pazurów. To było nawet ciekawe ale... dużo mówią w swoim dziwnym języku i ledwo mi się udawało z nimi rozmawiać. Bo wiesz... zanim zawędrowałam tutaj, mieszkałam niedaleko stada właśnie takich ludzi.
Mój ogon zaczął poruszać się energicznie na boki, gdy mówiłeś o świątyni.
– To... nie pierwszy raz, jak słyszę o tej świątyni. Może... może faktycznie mógłbyś mnie tam zaprowadzić? To znaczy... boję się, że wasi bogowie za mną nie będą przepadać, bo przyszłam z zewnątrz. Ale z drugiej strony, to chyba nigdy nie zrobili nikomu nic złego? To znaczy, z wyjątkiem takiego jednego. Wiesz... – próbowałam sobie przypomnieć imię tego konkretnego bóstwa, ale jakoś zatonęło w odmętach pamięci. W końcu porzuciłam próby i wróciłam do tematu – Chociaż nie wiem, co miałabym robić w tej świątyni... Czy wy... składacie tym bogom jakieś... dary? Bo oni... ci ludzie... zabijali zwierzęta kiedy mieli święto bogów.
Spojrzałam niepewnie na twoje ślepia, szukając w nich jakiejś odpowiedzi.

: 03 lut 2017, 20:53
autor: Płacz Aniołów
Szli pewien odcinek drogi zetknięci swoim futrem. Płacz poczuł na swoim ciele dziwny, ale przyjemny dreszcz, który rozniósł ciepło od klatki piersiowej po same łapy i ogon. Nie potrafił sam sobie odpowiedzieć dlaczego, ale kontakt fizyczny z Niewinną sprawiał mu pewnego rodzaju przyjemność. A im dłużej czuł ciepło bijące od niej, tym bardziej pragnął utrzymywać ten dotyk. Nie umiał określić, czy samiczka czuje się komfortowo z jego poczynaniami, ale ta nie broniła się. Nie przyszło mu do głowy to, że mogło ją coś sparaliżować. Że walczyła sama ze sobą. Myślał, że po prostu jej to nie przeszkadza.
Aż do momentu, w którym Ziemista sama niemal wtuliła się w niego. Odwrócił łeb w jej stronę, a ślepia wbiły się w jej zielone. Znowu poczuł ten dreszcz. Poczuł nawet coś jeszcze, zlokalizowane w jego klatce piersiowej. Albo w brzuchu. Albo w całym tułowiu. To uczucie wędrowało z miejsca w miejsce i rozpraszało jego uwagę. Przez tą chwilę był w stanie jedynie przebierać mechanicznie łapami przed siebie, skupiać się na swojej klatce piersiowej i żołądku i patrzyć na samiczkę. Nic więcej. Jego też sparaliżowało?
Odwrócił łeb od niej, by spojrzeć przed siebie i uśmiechnął się jedną stroną pyska. Ich konwersacja odbywała się jakby na dwóch płaszczyznach, które nawet nie musiały mieć ze sobą dużo wspólnego. Z jednej strony swobodna, poznawcza rozmowa dotycząca luźnych tematów, a z drugiej strony gra dotyku i kontaktu fizycznego, która wydawała się poruszać zupełnie odmienne sfery mózgu. Z jakiegoś powodu ekscytowało to Łzawego. Chciał brnąć w to dalej.
Dlatego przytulił się do niej nawet ogonem. Delikatnie musnął i dopasował się do kształtu ogona Niewinnej, lecz przez stawiane kroki, ogon nie mógł zostać w tej pozycji. Dlatego bujał się lekko i muskał delikatnie kończynę Ziemistej.
W pewnym momencie przez rozproszenie, zaklęcie Płaczka nieco osłabło. Otoczka nie zapewniała takiej temperatury, jak wcześniej, przez co Wojownik odczuł chłód. Zmrużył ślepia i poprawił swoje wyobrażenie i przelał kolejną cząstkę maddary w twór, by wrócił do swojej pierwotnej formy. Płacz miał cichą nadzieję, że Niewinna nie zdążyła poczuć spadku temperatury. Jakoś, zupełnie niepodobnie do siebie, w tym momencie dbał o komfort samiczki, niż swój. A w trakcie tego, Ziemista opowiadała o tym, kim są ludzie. Owszem, Płacz słyszał o wielu inteligentnych istotach, słyszał nawet o Elfach. Ale nigdy nikt mu nie wspominał o ludziach. Miał wrażenie, że stosunkowo mało smoków ich widziało lub cokolwiek o nich wie. A tu proszę, dowiaduje się rzeczy o ludziach od prawie samego źródła.
– Nie bali się Ciebie? – zapytał, przenosząc ślepia na nią. Obce istoty mają tendencję do obawiania się takich potężnych drapieżników jak smoki, które często w ich oczach są nieobliczalne i tylko czekają, żeby kogoś zabić. Był ciekawy.
A przy rozmowie o świątyni, głos ponownie stał się poważny.
– Nie składamy im ofiar. Jedynie w szczególnych przypadkach. Ale z reguły jest nawet przeciwnie, to oni czasem zsyłają coś wiernym... gdy mają dobry humor. Ponoć wystarczy, że sobie z nimi pogadasz. I nie wiem, czy to ma znaczenie, czy jesteś z zewnątrz czy stąd. I... skoro chcesz tam iść, to chodźmy. Zaprowadzę Cię. – powiedział spokojnie, ale w jego ślepiach kryła się pewna gorycz, pewna niechęć, by tam się znaleźć. Z jakiegoś powodu zmusza się do rozmowy o bogach, a odwiedziny miejsca ich "pobytu" byłoby dla niego dość przytłaczające. Jednak nie daje tego poznać po sobie.

: 06 lut 2017, 23:21
autor: Niewinna Łuska
Nawet nie zauważyłam osłabnięcia zaklęcia. Odrobinę więcej zimna było dla mnie tak marginalnym odczuciem, że zaginęło całkowicie w burzy, która rozpętała się wewnątrz mojej głowy. Wcześniej myślałam, że twoje futro było naelektryzowane niewyjaśnionym ładunkiem, jednakże teraz byłam już pewna, że twój ogon miał jeszcze większy potencjał niż cała reszta ciała. Gdy twój ogon zetknął się z moim, wstrząsnął mną dreszcz. Nie chciałam tego, poczułam się źle, z powodu że moje ciało zareagowało w taki sposób. I jeszcze gorzej, z powodu niezdecydowania co zrobić. Ten rodzaj dotyku wydawał się tak inny. Było w nim jakieś znaczenie, którego nie rozumiałam. I czułam się z tym tak samo źle, jak i dobrze. Ostatecznie zaniepokojenie wzięło górę. Nie próbowałam jakoś naśladować twoich ruchów. Ani też nie zgłaszałam żadnego sprzeciwu. Próbowałam przyzwyczaić się do dziwności sytuacji, nie wpadając jednocześnie w panikę. Przestawałam rozumieć czego ode mnie chcesz.
– Mnie chyba nie... przecież byłam wtedy jeszcze młodsza – koncentrowałam się na głosie. Niech nie drży, nie załamuje się. Nie mogę pozwolić sobie na jakieś dziwne odchyły, kiedy nie miałam ku temu żadnych powodów. Chyba. – Ale bali się nas... Szczególnie naszego ojca. Raz, kiedy spotkaliśmy jednego z dwunogów w lesie, poczułam że popuścił na nasz widok.
Parsknęłam śmiechem. Na prawdę to powiedziałam? Nie wydawało mi się, że to był odpowiedni moment. Mimo to nie mogłam się powstrzymać przed śmiechem. Czułam się tak głupio, a jednocześnie tak rozbawiona.
– No nie ważne... eee... Ta świątynia. Nie musimy do niej iść – oznajmiłam natychmiast, słysząc pierwsze oznaki zawahania w głosie Anioła. Wiedziałam, że coś jest nie tak z całym tym boskim kramem. – To i tak nie był dobry pomysł. Zapomnij.
Przez chwilę nic nie mówiłam. To chyba moja wina, że zeszliśmy na ten temat. I wcześniej jeszcze mówiłam o jakichś głupotach... Musiałam wreszcie powiedzieć coś normalnego. Na przykład...
– Ah, twój naszyjnik – wyskoczyłam nagle, przypominając sobie o przedmiocie, na który zwróciłam uwagę wcześniej. – Podoba mi się... Co to takiego?
Błagam, niech nie będzie to kolejna ślepa uliczka w rozmowie. Błagam. Poruszyłam się nerwowo, próbując znaleźć wygodniejsze miejsce w futrze samca, choć chyba nie było to już możliwe. Raz po raz poruszałam ogonem, dając upust swojej rosnącej frustracji.

: 07 lut 2017, 21:28
autor: Płacz Aniołów
Jego ekscytacja stała się naprawdę duża. Chyba nigdy wcześniej nie sprawiały mu tyle przyjemności takie zagadkowe zaczepki, którymi on się posługiwał. Chciał kontaktu fizycznego, brnął w niego nieprzerwanie, jakby zaraz miał to stracić, jakby nie miał już drugiej szansy, jakby chciał coś tym osiągnąć. W głowie Płaczu działy się dziwne rzeczy. Czuł, jak pewnego rodzaju dominacja wyrywa się z niego i chce przejąć nad nim kontrolę, dotykając samiczkę coraz więcej i więcej, aż w końcu nie wepchnie ją całkiem pod swoje skrzydło lub pod swoje łapy. Ogarnęła go dziwna żądza dominacji. Ale takiej... takiej innej, niż czuje na przykład podczas walki. Ta zaś sprawiała, że wewnątrz Łzawy stał się dziwnie niespokojny. Czuł, jak jego łapy, a zwłaszcza palce, stają się dziwnie otępiałe, czuł coraz więcej nieznanego mu mrowienia w swoim ciele. Czuł, jak jakieś uczucie gromadzi mu się w stawach, mięśniach, głównie w barkach i biodrach. Coraz mocniej zastanawiał się, co się z nim dzieje.
Ogon, który przylgnął do Niewinnej zrobił kolejny krok. Delikatnie oplótł ogon samiczki, układając się pod nim i jedynie samą końcówką kończyny obejmując tą część ciała Niewinnej. I tak ją lekko trzymał, nadal dając jej szansę na wyrwanie się z tego.
I tyle. Może to był jego ostatni krok.
Rozszerzyły mu się źrenice.
Następnie wysłuchał dość interesującej opowieści Ziemistej. Naprawdę istoty rozumne, które najpewniej są dużo bardziej rozwinięte technologicznie od smoków boją się ich? Czy to nie znaczy, że to właśnie ich gatunek nie jest na samym szczycie... wszystkiego? Przecież można zawładnąć światem w taki sposób!
A sama historia rozbawiła nawet jego. Roześmiał się w głos, choć ten pozostawał niski.
– Ej, to dobrze. A Twój ojciec wyglądał jakoś... mocno drapieżnie, że tamci się posikali? – rzucił niedbale. Jednak Płacz nie dbał również o swój język. Ale czuł się swobodnie przy Niewinnej. Poczuł, że może sobie na to pozwolić.
Odwrócił łeb do niej, gdy odmówiła pójścia do świątyni. Ale dlaczego? Wydawało mu się, że nie było słychać po jego głosie goryczy, z jaką mówi o bogach i o sakralnej części życia smoków. A może... sam już nie wiedział.
– Dlaczego? Powiedziałaś, że chcesz iść. Mogę pójść z Tobą, nie ma problemu z tym – zapewnił samiczkę. Pewnie nawet gdyby nie ona, on w życiu by się tam nie wybrał. Może chce tam iść tylko i wyłącznie ze względu na nią?
Naszyjnik... na nieszczęście Ziemistej, to również nie był najlepszy temat z możliwych.
Wojownik sam spojrzał na piórko, które już znajduje się na szyi jakieś blisko 20 księżyców. Mimo tego, że w tym momencie nadeszła fala wspomnień związanych z tym przedmiotem, samiec czuł dziwny spokój i ciepło wokół swojego serca.
– Pamiątka po bracie. – odrzekł, po czym uśmiechnął się. Znaczenie słów może nie było zbyt wesołe w jednej z interpretacji, ale jego głos wyraźnie był pozbawiony smutku czy złości. Najwyraźniej smok pogodził się z czymś, co jest związane z jego bratem. Lub to miało zupełnie inne znaczenie.
W tej chwili Łzawy poczuł, jakby w środku niego otworzyła się pewna droga. Pierwszy raz poczuł możliwość wygadania się komuś. Od zawsze był zamknięty w sobie, nigdy nie dzielił się powodami swojego złego humoru, powodem swoich zniknięć czy ogólnie problemami. Nawet, gdy czuł taką potrzebę, zwyczajnie nie miał się do kogo zwrócić. A teraz poczuł, jak coś się w nim odblokowało. Postanowił więc kontynuować temat.
– Pamiętam, jak jako pisklęta mieliśmy wielkie marzenie, by pokonać stado Cienia, zniszczyć wszystkich jedzących pisklęta, zabijających je, chcieliśmy siebie nawzajem chronić. Ja właśnie wtedy, mając ze trzy księżyce postanowiłem być wojownikiem. A brat nie wiedział, czy ma walczyć ramię w ramię ze mną, czy może zająć się uzdrowicielstwem – żebyśmy się dopełniali. Taakie marzenia mieliśmy wielkie. Ale pewnego dnia, jak na ironię, zniknął. I od tamtej pory nigdy nie wrócił. – zatrzymał się tutaj, a głos mimowolnie stał się cichszy i bardziej ponury.
– Pewnego razu bawiliśmy się na jakimś wzgórzu, na którym było jedno, jedyne drzewo. Brat zaczął z nim zawierać przyjaźnie, snuć z nim plany na przyszłość i zrobił coś na wzór paktu – on dał drzewu swoje piórko ze skrzydła, a drzewo "dało" mu gałązkę, którą on sobie wplątał w grzywę i latał potem taki renifer jeden – mruknął, uśmiechając się pod nosem. To były jego jedne z najlepszych wspomnień. – A po jego śmierci przypomniałem sobie o tym. Wróciłem więc na wzgórza i zabrałem piórko i... zrobiłem z nim naszyjnik – zakończył, po czym spojrzał na Niewinną. W tym momencie dotarło do niego, że może niepotrzebnie się żali, niepotrzebnie mówi jej o takich osobistych rzeczach. Zrobił minę, jakby za chwilę chciał powiedzieć "ups" i odwrócił wzrok, jakby speszony.
– Naaah, zresztą... co ja Ci tak pierniczę i Cię zasmucam. Nieważne. – mruknął ostatecznie.

: 11 lut 2017, 18:52
autor: Niewinna Łuska
Nie wiedziałam kiedy, ale mój oddech stał się nerwowy i nieregularny. Zdecydowanie przestałam nadążać za tym co robił samiec. O ile wcześniej nie byłam przekonana, czy mi się to podoba, czy nie, czy może coś pomiędzy tymi dwoma stanami, to teraz decydowanie przestało mi się podobać. To było po prostu za dużo. To wszystko było przyjemne... chyba, ale kiedy jego ogon przytrzymał mój, poczułam się jak uwięziona w tym uścisku, który zamiast delikatną pieszczotą, wydał mi się w tamtym momencie jak uścisk węża, przed zadaniem ostatecznego ukąszenia i powolnym początkiem spożywania swojej ofiary. Wyrwałam swój ogon, wykonując gwałtowne szarpnięcie biodrami. Przy okazji oddaliłam się kawałek od wodnego, patrząc na niego niepewnie, nie wiedząc co właściwie powinnam teraz zrobić. Byłam tak zdezorientowana... Przez chwilę tylko patrzyłam na Anioła, nie decydując się powiedzieć nic. Bo niby co mogłam zrobić, poza uspokojeniem swojego oddechu i ruszeniem z nim w dalszą drogę. Tym razem, szłam blisko niego. Jednak nasze ciała już nie stykały się tak dokładnie. Tylko od czasu do czasu futro jednego zahaczyło o sierść tego drugiego, albo połaskotało jego odsłonięte łuski. Chyba nie usłyszałam nawet pytania o swojego ojca. Przez chwilę po prostu patrzyłam w śnieg pod łapami, zbierając myśli.
– T-tak, możemy – stwierdziłam bez większego przekonania, na twoje słowa związane ze świątynią. Już przestała mnie obchodzić. Gdy tylko usłyszałam "pamiątka po bracie", myślałam że po prostu załamię się i padnę na ziemię tutaj w tym miejscu, szlochając nad swoją nieudolnością do prowadzenia chociażby lekkiej rozmowy. Ja tylko chciałam.. być tutaj... i rozmawiać... Ah, sama nie wiem. Co ja właściwie tutaj robię?
Słuchałam jak mówisz o swoim bracie. Historia miała gorzko-słodki posmak, który natychmiast poczułam na końcówce języka i w głębi gardła. Byłam cicho i nie przerywałam, choć w mojej głowie działo się całkiem sporo rzeczy na raz. Obrazy z twojej przeszłości rozkwitały różnobarwnie na lodowej pustyni, lekko pobudzając moją wyobraźnię. Nie musiałam się nawet starać, by zobaczyć to, o czym opowiadałeś. Czułam też ładunek emocjonalny, jaki przemycasz dyskretnie pod powierzchnią swej mowy, bardzo uważając, aby ani odrobiny ze swoich uczuć pokazać światu na zewnątrz. Podniosłam wzrok, patrząc na Ciebie, gdy przez chwilę zająłeś moje miejsce i zacząłeś odkrywać dla odmiany przede mną część swojej własnej tajemnicy. To musiało być dawno... a ty dalej nosisz ze sobą piórko. Poczułam bunt. Tak nie powinno się dziać... To kolejny smok, który stracił swoich bliskich chodź wcale na to nie zasługiwał. Dlaczego zawsze tak było? Czym zasłużyliśmy sobie, żeby ważne dla nas osoby odchodziły bez żadnej zapowiedzi, pozostawiając nas samotnie błąkających się po tym świecie. Trochę trudniej mi się oddychało, przez niewidzialny ciężar jaki zaległ na mojej klatce piersiowej. Musiałam coś zrobić, bo w przeciwnym wypadku ten ciężar w końcu by mnie zgniótł, odbierając mi oddech.
Przyspieszyłam kroku, wyprzedzając Cię, a zaraz potem zachodząc ci drogę. Stanęłam na przeciwko ciebie, spoglądając z dołu w twoje ślepia, zwracając szczególną uwagę na małą plamkę, która właśnie w tej chwili przyciągnęła moją uwagę. Moje źrenice zadrgały, gdy po kilku próbach nie mogłam skupić wzroku ani na jednym z twoich ślepi, ani na drugim, w końcu nie wytrzymując tego dziwacznego stanu, w jakim się znalazłam. Powoli podeszłam do Ciebie, niezdecydowana co zamierzam zrobić. Zatrzymałam się, praktycznie Cię dotykając. Ostrożnie wspięłam się na tylne łapy, przednie opierając na twoim prawym barku. Czemu tak wyrosłeś? Ale przynajmniej tak mogłam być wyższa od Ciebie. Pochyliłam się nad twoim łbem i delikatnie polizałam czubek twojej głowy, ostrożnie jakby należał do świeżo wyklutego pisklaka. Zaraz potem jeszcze raz i jeszcze raz. Nie wiedziałam, czy nie poczujesz się infantylnie potraktowany moim zachowaniem... ale w tym momencie było mi już wszystko jedno. Po prostu chciałam, żeby twój brat dalej był z Tobą. A mój, dalej był ze mną. I przez chwilę mogłam poczuć, jakbyś to Ty zastępował mi jego obecność. W końcu wystarczyło mi tego lizania. Jeszcze trochę, a zostawiłabym wielką, mokrą plamę na wierzchu twojego łba. Zbliżyłam się jeszcze trochę, wtulając się w twoją szyję. Zawinęłam swoją własną, delikatnie obejmując twój kark, czując jaki jest miękki i ciepły. Przednimi łapami też przytrzymałam się twojej szyi, aby pozostać w nienaturalnej stojącej pozycji. Na razie mi nie przeszkadzała, większą powierzchnią mogłam przylgnąć do twojego miękkiego futra. Przymknęłam ślepia i nic nie mówiłam. Nawet nie widziałam jakich słów powinnam była użyć w takiej sytuacji.