Strona 17 z 30
: 10 gru 2019, 5:15
autor: Szara Rzeczywistość
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
No cóż, Chochlik akurat miał rację co do opisu Szeptuchy. Ten Nocny to musiał być jakiś bardzo zdesperowany na samicę, że akurat tak wredną i niedostępną samicę sobie wybrał. Niemniej jednak Godny nie powinien oceniać wojownika Plagi... Chyba.
A tak poza tym. Czy on przypadkiem nie słyszał, że właśnie ów wojownik nie zabił jej na pojedynku?
–
To ma sens. Z tego co wiem to jakiś wojownik plagi właśnie zabił Szeptuchę w czasie pojedynku. Może to on? Może to właśnie pchnęło go do samobójstwa? W ogóle to jak słaby trzeba mieć umysł, żeby się zabić... eh, przykro w ogóle o tym mówić
Teraz to nawet łowca westchnął przeciągle i odgonił od siebie niezbyt przyjemne myśli o samobójstwie... Przecież sam miał tak dużo powodów, żeby to zrobić, a jednak był tym cholernym drzewem, które nie mogło się złamać.
–
Nie znałem jej na tyle, żeby Ci pomóc w przemyśleniach. Myślę, że jednak przywódca chętnie pozna prawdę o zmarłej córce. Ojcowie... Mają prawo wiedzieć co zrobiły, albo robią ich dzieci. Zdradź mi jego imię– Godny znów postanowił wywrzeć na Chochliku nieco zrozumienia, ażeby otrzymać odpowiedź. W końcu niedawna rozmowa o Suf raczej skojarzy mu się z obecną sytuacją. Trzęsienie Ziemi miało prawo do poznania prawdy... Tak samo jakby Chochlik z pewnością chciałby wiedzieć czy Suf ma pisklęta przez co on właśnie zostałby... dziadkiem.
: 10 gru 2019, 14:05
autor: Ruda Ciocia
Przymknął ślepia. Jak słabym trzeba być, hm?
– Khuran był.. Bardzo rozbity. Nie miał nikogo, kogo mógłby kochać tak na dobrą sprawę, wszyscy wypominali mu pewne sprawy z przeszłości, chociaż większość smoków z tamtego okresu już nie żyła. Wiesz, historie przekazywane z pokolenia na pokolenie. Był moim przyjacielem, próbowałem pomóc ale czasami.. W zacerowaną siec pomimo napraw nic się raczej nie złapie, splot zawsze może puścić. – wyjaśnił sytuacje smutno, bowiem.. Śmierć nigdy nie była powodem do radości akurat dla Chochlika. Zdawało by się że nawet nad swoim wrogiem uroniłby łzę a co dopiero nad przyjacielem. Zabił ją jakiś wojownik Plagi? Przecież.. Cholera jasna.. Jak zwykle nie wiedział o największych dramatach w swoim stadzie. Prychnął niezadowolony...Jednak na słowa Godnego otworzył ślepia, skupiając je na powrót na nim. A więc Ziemiści nie mieli bladego pojęcia o tym, że Szeptucha miała jaja? Nie dziwne. Jednak Młody miał rację, trzeba byłoby powiedzieć o tym Trzęsieniu..
– Cóż, skoro nie ma matki to chociaż niech dziadka pozna.. Drugiego. Z pierwszym nie miał takiego problemu.. A nazywa się Luthien. – Oh, możliwe że nawet Godny będzie mógł poznać młodego osobiście. Burdig czuł że Berlinka jest niedaleko.. I kogoś ze sobą zabrała.
: 10 gru 2019, 20:31
autor: Rój Nocy
Oh, Berlinka zdecydowanie nadlatywała. Na grzbiecie niosła uczepionego ją pisklaka. Nie może być tak że ktoś wylatuje sobie z groty i zostawia go samego! Skoro Lut był już teraz duuużym smokiem, to nie widział powodu by samemu by tak miało być. Tak więc uparł się by Berlinka go zabrała i w ten oto sposób przybył z nią na miejsce.
Nie czekając aż wylądują, zeskoczył z jej grzbietu dobry kilka ogonów na powierzchnią, poszybował w dół, wyrównując nad ziemią i z wielką gracją wleciał prosto w bok Burdiga. Ałć.
– Oof -parsknęło pisklę z bólu, zbierając się z ziemi. No cóż, Burek ewidentnie musiał popracować nad unikaniem piskląt. Pokręcił łbem próbując się otrząsnąć i spojrzał się w górę na oba smoki.
– No siema -przywitał się.
: 11 gru 2019, 21:31
autor: Szara Rzeczywistość
Oh. Chyba nie powinien obrażać zmarłego. Niemniej skończenie ze samym sobą wydawało się. Ciężkie. Jak można targnąć się na własne życie. Musiał po prostu pragnąć śmierci i to dogłębnie. Musiał zostać połamany, strzaskany. Tak jak Godnego wiele rzeczy w życiu próbowało łamać, a on się nie złamał, a uginał.
Jego przemyślenia potwierdził samiec, więc z powaga kiwnął łbem, chociaż końcówkę ledwo pojmował. Zacerować sieć? W sensie naprawić... zapewne o to chodziło.
Godny interesował się życiem stada i słuchał co się mówiło dookoła. Smoki stada raczej lubiły proste i banalne rozmowy. Co dopiero takie informacje. Poza tym Żer...
No właśnie. Przywódcy potrzeba było takiej informacji. Może się... ucieszy. A kwestię jaj niech sobie wyjaśnia z Chochlikiem. Piastun chyba był gotowy na to, że przywódca przybędzie w niezbyt dobrym humorze.
No ale dobrze jest poznać pisklaka, a skoro już o nim mowa...
Godny spoglądał na młodzika ze zdziwieniem.
–Sssiema? Co to znaczy?– Smok spojrzał na dorosłego smoka, a potem przeniósł wzrok na pisklę.
–Witaj, potomku Szeptuchy... Twój dziadek... Powinien niedługo przybyć.
Godny się uśmiechnął i następnie jakby na chwilę odpłynął myślami.
'Trzęsienie. Weź ze sobą partnerkę i proszę, przybądźcie na Bliźniacze Skały... Aleja... zakochanych tak dokładniej. Musicie poznać... Wnuka.
Informacja nie była łatwa, szczególnie wyznanie, iż pewne pisklę miało być potomkiem przywódcy. Swoją drogą łowca ciekawił się jak zareagował Żer na tą informację.
: 12 gru 2019, 17:59
autor: Feeria Ciszy
Co tu się... Wnuk?
W pierwszej chwili pomyślała, że Żer chce ją zabrać na spotkanie z jakąś latoroślą Chromy. Nie były w prawdzie spokrewnione, ale Feeria i tak uważała ją za część rodziny.
Ale w miarę tego, jak szła u boku partnera, zaczęła się zastanawiać, czy aby nie chodzi tu o coś innego... Goblin czy Tweed? Innego rozwiązania nie widziała!
Droga minęła jej nad wyraz szybko. Czy to z powodu zamyślenia, czy to przez słuchanie paplaniny Kerrigana... Coś tam przez cały czas mówił, ale nie do końca słuchała. Pewnie coś o tasznikach, znając to kruczysko!
Godny. To on ich wezwał. Feeria skinęła mu oraz pozostałym łbem na przywitanie i... I nagle jakoś obecność Łowcy w tym miejscu gdzieś jej umknęła.
Pisklę. Bardziej kojarzyło jej się z Goblin, ale... Uhh, tak właściwie, to kiedy? Gdy ostatnio widziała córkę, wyglądała ona, jakby... Jakby...
Nie mówmy o tym...?
Przynajmniej znów nie było flaków, gdy... Dość.
Ale jej uwagę szybko przykuła jeszcze jedna rzecz. Paradoksalnie nie było to nic związanego z pisklęciem, ale z drugim smokiem Plagi. Feeria widziała go po raz pierwszy, ale...
Widok każdego smoka o złotej barwie budził w niej pewne emocje. Ten w prawdzie miał futro, więc to raczej mało... Oczy. Miał jego oczy.
– Hej, młody! – Kruk postanowił przejąć sprawę we własne łapy. – Ja jestem Kerrigan, a to twoja babka Feeria i dziadek Żer – Kerrigan sfrunął z rogu Feerii, by wylądować na ziemi przed pisklęciem.
Przy okazji wyrwał kompankę z zamyślenia, toteż sama mogła w końcu skupić się na pisklęciu. Posłała mu lekki uśmiech, jednocześnie zbierając maddarę w postaci prostej wiadomości mentalnej. Niosła ona ze sobą jedynie kilka splecionych uczuć – radość ze spotkania oraz to ciepłe uczucie, które Feeria odczuwała względem każdego smoka, którego uznała za członka swojej rodziny. Wiadomość miała trafić tylko i wyłącznie do młodego. Raczej się domyśli, kto był nadawcą...
: 12 gru 2019, 21:37
autor: Ruda Ciocia
Burdig niestety nie potrafił się roześmiać na to "Siema". Ojże, czyżby znów zapomniał się z zapożyczeniami języka ludzkiego przy nim? Chociaż.. Siema.. Co to znaczyło siema?
– Po prostu się przywitał. Lu to Godny Uczynek, łowca Ziemi. Mój bliski przyjaciel! – wyjaśnił grzecznie młodemu, obserwując jak zachowa się z ta informacją. Berlinka natomiast podeszła zaciekawiona do Burka, kompana Godnego i zaczęła mu się przyglądać.. By zaraz pomachać końskim ogonem i skrzeknąć szczęśliwie, zapraszając do wspólnej zabawy. O tak o tak! Pobawmy się!
Na wiadomość o Dziadku pomrugał ślepiami. Ojże, no faktycznie przecież musiał się przygotować na to! Może im szybciej pozna dziadków od strony Ziemi tym lepiej? Nie musieli na nich długo czekać.
Burek widząc Trzęsienie, uśmiechnął się lekko.. Kiedy się poznali, przedstawiony został jako "Towarzysz Nocy" co jakoś tak samo cisnęło mu uśmiech na mordę. Skrycie nie odmówił sobie też małego pojechania wzrokiem po śliskich łuskach, przez które przebijały się mięśnie. Taki już był, niby powaga i sytuacja dosyć.. Dramatyczna a z tyłu łba coś zachęcało go do lubieżnej obserwacji czyiś mięśni. Jakoś to jednak ukrył. Kiwnął lekko łbem na przywitanie, patrząc jak Kruk sam dobrał się do pisklęcia. Kompan hm?
– Witajcie. Cóż.. Jest mi trochę smutno że poznajecie Luthiena w takich okolicznościach.. Ale tak. To wasz wnuczek, syn Khurana i Szeptuchy Roju, którym się opiekuje na prośbę waszej córki. – tutaj wzrok padł na wspomniane pisklę – No Lu, idź przywitaj się z dziadkami! To rodzice Twojej mamy, wiesz? – zagaił. Bo w sumie co więcej miał powiedzieć? Chciał interakcji i samej.. Reakcji młodego. Niech pozna nie tylko Plagowe korzenie, zna swoją historię..
Potem przeniósł ślepia na Feerie. Błękit, który rozpoczął się od Cichego Potoku współgrał z czerwonymi jak sama posoka twardówkami. Pysk samiec miał pociągły, niezbyt podobny do Nurtu.. Gdy się uśmiechnął jednak, coś było w nim znajomego. Burdig był istnym pomnikiem przeszłości, nie tylko dla Cienistej braci ale i również dla Wodnych. Było w nim coś, co wręcz krzyczało Feerii że właśnie z tym smokiem jest on związany.
A ten jedynie kiwnął, przedstawiając się krótko.
– Burdig, Chochlik Miłości. Piastun Plagi, miło mi poznać.
: 12 gru 2019, 22:57
autor: Rój Nocy
– Siema to znaczy dzień dobry, tylko brzmi fajniej. -wyjaśnił starszemu nieznajomemu. Dopiero po chwili dotarła do niego pierwsza część jego wypowiedzi.
– Ale mój tata nazywał się Khuran! -zaprotestował stanowczo będąc absolutnie przeciwny przypisywaniu mu innych korzeni od tych które miał faktycznie! To było bardzo niemiłe.– Och, dziadek? Ale dziadzio Kheldar nie lubi wychodzić poza tereny stada...
To wszystko było dziwne, ten smok mówił wiele dziwnych rzeczy, które nie miały ani krztyny sensu. Luthien nie wiedział czy tamten jest przy zdrowych zmysłach.
Wtedy przyleciała jakaś smoczyca, jakiś smok i wszyscy zaczęli się na niego gapić. Najgorsze jest to że jakiś ptak do niego podleciał... i zaczął gadać! Pisklak otworzył szerzej ślepia i cofnął się parę kroków.
– O rany! Ten ptak gada! Widzieliście?!? On gada! -zakrzyknął do wszystkich rozglądając się po dorosłych czekając aż coś z tym zrobią. On nie miał zielonego pojęcia co zrobić z gadającym krukiem.
Następnie zaczęły spływać do niego jakieś miłe emocje i uczucia. Skierował wzrok na Feerię, swoją babcię. Przekrzywił łeb na bok bardzo sie nad czymś zastanawiając.
– Babcia?-zapytał się niepewnie. Samica wydawała się być bardzo miła, a jej przesłanie było bardzo ciepłe i kochane- Cześć babciu! Wiesz, to śmieszne, moja druga babcia, która już nie żyje, Zaranna Iskra też była z Ziemi! Ale faaajnie że mam żywą babcię! -podszedł do niej i stając na tylnych łapkach oparł się o jej przednią łapę, patrząc się w górę w jej oczy- Z babciami można robić fajne rzeczy, przynajmniej tak myślę! Och, nie mogę się doczekać!
Spojrzał się na Żer, który na razie stał i się gapił. Nieśmiało się do niego wyszczerzył prezentując rząd zębisk odziedziczonej przez niego po Szeptusze.
– Cześć dziadzie, eee dziadku Żer! Co takiego żresz? -zadał oczywiste i logiczne pytanie. Skoro jest jakiś żer, to coś musiało być żarte.
No a potem odezwał się Burdig. No i wtedy zrobiło się naprawdę ciekawie. Luthien odskoczył od Feerii i pomknął tak szybko że praktycznie teleportował się pod łapy wujka-Burka.
– OOOOoooooOOOOOooooo!!! -Zakrzyknął zachwycony, niemalże wręcz oniemiały młodzieniec- Moja mama?!? Szeptucha Roju?!? Super! No to też ją zawołajcie. Mama, mama! Chcę poznać mamę!
Zaczął rozglądać się po zebranych czekając aż któryś przytaknie i zawoła ową całą Szeptuchę. Luthien cholernie żałował że nie poznał taty ale przecież pisklęta miały oboje rodziców!
: 13 gru 2019, 5:28
autor: Szara Rzeczywistość
Godny wyczekał momentu, aż przybędą dwa starsze smoki i powoli po prostu zaczął się wycofywać. Krok po kroku w tył. Przywitał starą samicę ukłonem znacznie bardziej odpowiednim, niż zwykłe skinięcie łbem, a następnie spojrzał na Żer, który w ogóle nie zareagował na jego obecność. Eh, rodzina jest najważniejsza. Nic dziwnego, że stał jak wryty i obserwował pisklę.
Łowca przeciągnął westchnięcie, a następnie wysłał krótką wiadomość mentalną do Chochlika Miłości.
'Bywaj w zdrowiu i nie martw się na zapas o Suf. Wierzę, że się nie zmieni.'
Po wiadomości tylko krótko się uśmiechnął do swojego przyjaciela i obrócił się celem odejścia. Chwilę później rozprostował skrzydła i zwyczajnie odleciał. Tutaj nie był nikomu potrzebny.
zt
: 13 gru 2019, 19:40
autor: Światokrążca
Widząc malutką granatową sylwetkę, zatkało go. Ten zielony grzebień, szpiczasty pysk, z dlugi jęzor i płomienne oczy... jakby widział swoją ukochaną córkę. Tak uwielbiał jej sarkastyczny, wredny humor i ostry język... A teraz... Zerknął na Feerie, oboje wiedzieli co teraz. A mimo to... wciąż miał nadzieję, że może jednak wstanie, mimo, że wiedział, że to nie prawda i za kilka wschodów będzie musiał zakopać jej ciało. Chociaż jest to całkiem ciekawe, że według jego obserwacji smocze ciało jest wyjątkowo odporne na rozkład, bo aż do czterech księżycy wydawało się na tyle świeże... by można było je zjeść. Ah chyba będzie musiał w końcu coś zrobić z Spękanym bo zaczął śmierdzieć.
I wtedy gdy Burdig zaczął mówić coś w jego łbie wskoczyło na właściwe miejsca. Zmrużył ślepia, których jadowicie żółty kolor aż ostro zabłysł.
~ Czy moja córka naprawdę związała się z tym palantem Nocnym? Mam nadzieję, że chociaż przed tym jak ją zamordował na arenie. ~ warkotliwa wiadomość dotarła do umysłu Chochlika.
Uśmiechął się półgębkiem.
– Zaranna to była moja przybraną siostrą, wiesz? – nagle zerknął na Godnego, który próbował się "dyskretnie" wycofać – Zaranna była matką Daru więc jesteście kuzynami. – zadziornie pokazał kły młodemu łowcy.
Otworzył szeroko ślepia gdy usłyszał pytanie młodego a po chwili ciszy z jego gardzieli wydobył się rozbawiony chichot.
– Tłuste śledzie, dlatego jestem taki gruby. – parsknął z kpiącym uśmiechem.
I wtedy... och naiwne dziecię. Aż mu się przypomniało gdy sam spytał Gonitwy "Że ona nigdy nie umrze, prawda?".
– ... Nie żyje. Twoja mama, moja córka nie żyje, czyli nikt z nas jej już nie zobaczy. – odparł młodemu spokojnie, ponuro chyląc łeb.
: 13 gru 2019, 22:30
autor: Feeria Ciszy
Gdy Luthien odskoczył zdezorientowany od kruka, sam kruk... Spojrzał na pisklę równie zdziwiony. Smoki różnie reagowały, ale nigdy w taki sposób. Co on, bał się? Jak chciał mieć lepszy kontakt z babką przy jednoczesnym strachu przed jej kompanem... Powodzenia!
– Gadającego kruka żeś nie widział? – mruknął jedynie i zatrzepotał skrzydłami, by po chwili przysiąść na prawym rogu Feerii. Już nieco odrapanym po tylu księżycach, ale za to wciąż bardzo wygodnym jako krucza podstawka.
Ale Cisza nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Skupiła się na słowach smoka Plagi oraz na samym pisklęciu. W końcu po to tutaj przyszła, prawda?
Jej uśmiech jedynie się poszerzył na dźwięk słów młodego. Nawet lekko skinęła łbem... Chociaż tak po prawdzie, to nie miała pojęcia jak to jest mieć dziadków. Swoją babcię – tę prawdziwą, a nie Opokę – widziała może kilka razy w życiu i ich kontakt nie miał w sobie nic szczególnego. Swojego dziadka spotkała raz... I nawet nie wiedziała, że są spokrewnieni. Chociaż sam dziadek pewnie się domyślił...! A reszta po prostu była martwa jeszcze zanim się wykluła.
Tak jak matka, ale mimo tego, i mimo posiadania ojca, jakim był Daimon, chyba jakoś sobie radziła w roli rodzica, nie? Więc babcią też mogła zostać...
Choć wciąż nie rozumiała dlaczego córka im o tym nie powiedziała.
I już nigdy nie powie. Uśmiech Szamanki zbladł na widok entuzjazmu Luthiena. Doceniała fakt, że Żer nie skrywał przed nim prawdy. I że powiedział to... No, może nie od razu w najłagodniejszy sposób, ale na pewno łagodniej, niż by to przedstawił Kerrigan.
– A tam nie zobaczy! Jak w tym roku duchy pouciekały Ateralowi, to czemu nie miałby tego zrobić znowu? Wciąż pamiętam jak mnie ciągałaś po Wspólnych, szukając Nurta! – dodał na koniec przytyk, choć w jego głosie nie brzmiała żadna uraza. Raczej lekka złośliwość.. – Może nie będzie do częste, ale raz w roku może pojawi się szansa, nie?
: 14 gru 2019, 1:28
autor: Ruda Ciocia
Zwrócił uwagę na to, że Godny jakoś tak.. Się spłoszył. Uszanował jednak jego decyzję, jedynie kiwając łbem z uśmiechem. Przecież jeszcze będą mieli tyyyle okazji do porozmawiania! Wrócił do towarzystwa dopiero na wiadomość Trzęsienia. Miał ochotę ciężko westchnąć..
~ Raz się chędożyli a potem zawołała mnie na granicę, oddając jaja. Khuran również nie żyje, popełnił samobójstwo idąc na górskie tereny do których nie był przystosowany. Więc Lu to sierota.. W pewnym sensie. ~ – wyjaśnił mentalnym przekazem, dosyć spokojnym mimo swojej wrodzonej emocjonalności. Chochlik podchodził do pewnych spraw poważniej, wiedział że przy maluchu nie może sobie pozwolić na wybuchy jakiś negatywnych. Nawet nie było tutaj miejsca na nie, bowiem to jak pisklę cieszyło się z poznania dziadków topiło mu serce. Owszem, opiekował się nim jednak styczność z "prawdziwymi dziadkami" dobrze wpływała na takiego malucha. Chciał by Lu miał dobre kontakty z rodzi--OooOOo na ducha Matki.
Spojrzał z nieukrywanym bólem na Luthiena, kiedy ten zaczął ekscytować się przybyciem matki. Ciężko było mu powiedzieć a Ojcu a co dopiero dokładać do ognia tym, że nie ma też matki. Trzęsienie jednak wyratował dla niego sytuacje. Trochę bał się reakcji – Od zawsze miał powtarzane że tata odszedł ale patrzy na niego z gwiazd, by nie robić mu nadziei więc Piastun stwierdził że młody się do tego przyzwyczaił.. Co jednak z kwestią drugiego rodzica, skoro aż tak się napalił? Dobrze jednak, powinien wiedzieć. Nikt tutaj nie będzie przed nim strugać głupka. Spojrzał na niego jeszcze raz..
– Przykro mi Lu. Ale pamiętasz co mówiłem o tacie? Rodzice patrzą na nas z gwiazd.. – dodał z uśmiechem, lekko głaszcząc młodego po głowie futrzastym łapskiem. Co za beznadziejna sytuacja.. Ale czy pierwsza? Czy ostatnia?
Powiązania rodzinne nie były mu obce, nie były też zaskoczeniem. Ziemiści byli dużym stadem, wiedział że Kheldar miał partnerkę z tego stada i wiedział też co się z nią stało – Wciąż za nią tęsknił..—
Pomrugał ślepiami. Ten kruk.. Czy on się przesłyszał?...
Delikatnie przeniósł spojrzenie na Feerie. Zbieg okoliczności? Wiele jest Nurtów na tych ziemiach zapewne.
– Szlachetnego Nurtu szukaliście? – zapytał łagodnie, dalej trzymając ślepia na Starszej.
: 15 gru 2019, 3:08
autor: Rój Nocy
Godny postanowił odejść. No cóż, Luthien nie miał problemu z tym by przyjaciel wujka tu został ale najwidoczniej miał ważne sprawy na głowie jak wszyscy ci dorośli/. Cięgle zabiegani, tak mało czasu na zabawę.
– Nie jesteś tłusty, masz po prostu unikalny kształt! -odparł na stwierdzenie Żeru. Co to w ogóle znaczyło "gruby smok"? Nigdy takiego na ślepia nie widział. Może miały kształt beczki ale to nie znaczyło że były grube!
No ale po tym... No po prostu wszystko się zawaliło. Pisklę usiadło na ziemi i spojrzało się w milczeniu na dziadka. Jego uśmiech zniknął w oka mgnieniu, a ślepia zdradzały kompletne skonfundowanie.
– Ale ja miałem mieć mamę... Ona miała żyć. -wymamrotał rozglądając się po wszystkich. Koncept martwego rodzica nie był mu obcy. Jak wiele innych smoków wolnych stado dorastał bez rodziców. Inni dorastali samemu bo rodzice byli martwi, inni bo byli gdzie indziej. On był połączeniem obu tych przypadków. Ale do tej pory... no był pewien że jest tam gdzieś mama którą kiedyś spotka i pobawi się z nią. Tak samo jak Kharin i Vultor. A właśnie..
– Ale dlaczego nie żyje?!? -wykrzyknął i nagle wstał gniewnie strosząc swoją krezę odziedziczoną po matce, błyskając jej ślepiami i prężąc gibką sylwetkę, którą otrzymał po tacie.
– To jessst abssurd! DLACZEGO NIE ŻYJE!?! -wydarł się piekielnie skrzekliwym głosem od którego przechodziły ciarki.– Czemu inne pisssklaki jak Vultor mają rodziców, a moi possstanowili umrzeć?
Zacisnął łapę w pięść i grzmotnął nią o jakąś niewielką kupkę pierwszego śniegu. Nienawidził śniegu. Parsknął gniewnie. Nie pomogło. Jego głos brzmiał teraz inaczej. Wysoki i brzmiący jak zdarta płyta, syczał i przedłużał głoski. Jego dykcja wiła się jak wąż i kąsała niektóre wyrazy i samogłoski wydając przy nich dźwięk powodujący dreszcze.
– Dlaczego ssmoki muszszą w ogóle umierać? Nawet nie sspotkałem ssswojej mamy, a i tak to piekelnie boli wiedzieć że nie żyje! -spojrzał się na Burka oczekując odpowiedzi. Dlaczego istniała śmierć? Wuj zawsze miał odpowiedź ilekroć Lu miał pytanie, teraz czuł że potrzebował jej bardziej niż kiedykolwiek. Rzucił wzrokiem na babcię, a w zasadzie na jej kruka, jako że sama babcia nie była w ogóle rozmowna. Zmrużył gniewnie swoje ślepia i przemówił już nieco spokojniej, głosem zbliżonym do tego jaki używał wcześniej.
– Jak znajdę ducha sswojej mamy, to nigdzie się nie wybiera. Zosstanie tutaj i nie pozwolę jej nikomu zabrać.
: 16 gru 2019, 22:47
autor: Feeria Ciszy
Hm... Czyli to jednak był złoty smok, znający Nurta?
Nie, on wcale nie musiał go znać. Może po prostu słyszał sobie kiedyś o jakimś tam Przywódcy Wody i pyta z ciekaw...
A może jednak coś jest na rzeczy? Te oczy!
– Ano, tego samego. Znaleźliśmy wujka Słonko, ale już Nurta to nie wypatrzyliśmy... – odpowiedział Kerrigan bez jakiś szczególnych przemyśleń pokroju: "ooo, a co jeśli jesteśmy rodziną?!". Takie kwestie pozostawiał swojej kompance.
Choć dziś była pochłonięta czymś całkowicie innym. Wcześniejsze myśli o wuju gdzieś jej umknęły, gdy zobaczyła...
Uhh, to miało być radosne spotkanie, a tymczasem to koleje myśli – zarówno o przeszłości, jak i te o przyszłości – nie mają w sobie wiele z pogody, czy optymizmu.
Chyba powinna skakać z radości, ale... Ale miała ochotę się popłakać. Nad stratą Goblin. Nad już tak dawną stratą ojca. Nad stratą wielu innych smoków, które w jej oczach odeszły zbyt szybko.
Ale z Ateralem nie wygrasz. On zawsze prędzej, czy później po ciebie przyjdzie. Czy to Wojownik, czy to Prorok, czy to smok, który kiedyś zdołał się wskrzesić... To tylko rozwiązanie tymczasowe.
Bo życie tym właśnie jest. To wydzieranie to kolejnych ochłapów życia ze szponów śmierci. Byle dłużej pozostać na tym świecie.
To i tak będzie za mało. To zawsze będzie za mało czasu.
A Luthien... Chyba go rozumiała? Daimon zmarł, tuż po tym, jak została Kleryczką. A Kryształowa... Matki nawet nie poznała. Zmarła przed jej wykuciem, a córce (już jedynej, bo Evya pewnie zmarła zbyt młodo, by o czymkolwiek się dowiedzieć...) pozostały "barwne" opowieści o dniu jej śmierci...
Ale nigdy nie czuła gniewu wobec śmierci matki. Od zawsze o tym wiedziała i czuła co najwyżej nutę smutku, z którą szybko się pogodziła... Więc dlaczego Luthien też nie może tego zrobić?
Bo on miał nadzieję. Ty jej nie miałaś...
Śmierć ojca też cię aż tak nie poruszła.
Bo życie jest beznadziejne...
...
Nie!
Nie jest...
Cisza wsparła się lekko o Żera. To on zawsze był tą iskierką, która sprawiała, że to wszystko miało jakiś sens i nie było takie beznadziejne... To chyba nie dziwne, że sama jego obecność dodawała jej otuchy, prawda?
Kerriagn niespokojnie poprawił się na rogu Feeri i rzucił kilka... Raczej dość brutalnych słów, ale ta rozmowa i tak nie toczyła się tym najdelikatniejszym torem;
– Odeszła i nawet jeśli wróci, to na krótko. Nie zatrzymasz ducha w miejscu... Ale wiesz co? Bez sensu się teraz denerwować. Masz dziadków, masz wujów, masz tego... Eee... Nianię? Piastuna? Jak zwał, tak zwał... Opiekun, o! Kochają cię i tutaj są. Może więc byś tak docenił to, co już masz, zamiast płakać za tym, co straciłeś? Przynajmniej masz kogokolwiek.
Trochę ostre, jak na rozmowę z pisklęciem... Ile on w ogóle miał księżycy? Zrozumie?
Ale Feeria i tak nie przerwała krukowi. Ani w żaden sposób nie wyraziła dezaprobaty... Bo też nie odczuwała tego jako zwykłej wypowiedzi. Czuła poprzez ich więź, że cała ta sytuacja zaczynała drażnić kruka.
I o dziwo powody jego rozdrażnienia wydawały jej się... Głębokie. Przy tak długim życiu i zdolności mówienia ten kruk stał się inteligentnym stworzeniem...
Choć z reguły i tak zachowywał się jak napuszony anarchista-idiota.
Ale i tak kochała go takim, jakim jest...!
: 27 gru 2019, 21:57
autor: Szara Rzeczywistość
To zabawne, że akurat tutaj postanowił posiedzieć.
Zabrał z leża ojca jego fajkę i torbę z ziołami. I tak dawno nie palił, a Darowi będzie wszystko jedno jak się w końcu zbudzi. Ostatnio nie chwaląc się po prostu oddał do składu całkiem pokaźną ilość ziół co ucieszyło Honi. Teraz już nie dostanie po łapach za jakieś pojedyncze listki, które używał do fajki.
Gdzie był? Przed otwartą powierzchnią, blisko bliźniaczych skał, gdzie ukrywał się przed lekko padającym śniegiem.
Dla kogoś lecącego tym spokojnym wieczorem mogło się wydawać, że jakaś skała po prostu... dymi.
O tak, Fajka potrafiła zadymić wszystko, a spokojnie palący smok ze świeżo nabitą fajką był już nieco rozluźniony. Co tam dodał? Melisę? Jakąś miętę i chmiel. To przyćmiewało jego złe myśli, przyćmiewało też to czego się bał i co było jego zmartwieniem... A zmartwień miał całkiem sporo.
Ile to dni już minęło od spotkania Spuścizny? Dwa? Cztery?
Godny zajął się sobą, polował. Skupiał się na tym co robił najlepiej, więc zacieśniał więzy ze swoim stadem. Kto wie czy niedługo nie dostanie wezwania na ceremonię na której smoki będą mogły wybrać zastępcę. Czy był tego Godny? Nie myśl teraz o tym, po prostu delektuj się spokojem i staraj się nie myśleć... Nie myśleć o ... Niej.
: 27 gru 2019, 22:20
autor: Eskalacja Konfliktu
Eurith nie liczyła czasu odkąd zaszyła się na Cesteri. Dzień? Dwa? Więcej? Pół życia? Czuła się dziwnie. Nie była co prawda sama, kompan nie odstępował jej na krok, ale izolacja wcale nie pomogła im w poprawieniu ich więzi. Byli dla siebie obcy. Nawet na zwierzę nie potrafiła się w pełni otworzyć. To takie żałosne.
Życie na wyspie nie rozpieszczało. Wiało, było hałaśliwie przez fale, a przypływy i odpływy doprowadzały ją do czarnego kaszlu. Wszystko ją drażniło i nie potrafiła się skupić na niczym. Ani próba budowy własnego obozu, ani podgryzanie twardej skórki kokosów nie były zajmujące. Przecież nie do tego się przygotowywała całe życie, mhm?
Jednego razu sokół albo mając dość stałej scenerii, albo po prostu nie chciał połowicznie odczuwać tego co Eurith, po prostu odleciał. Nie mogła go zostawić samopas. Im dalej był, tym gorzej się czuła. Zmuszona była opuścić dotychczasowe stanowisko, aby polecieć za tą pierzastą łajzą. Nim się spostrzegła, była już bardzo daleko od swojej małej wyspy. Daleko od terenów plagi – bo na terenach wspólnych. I nawet to do niej nie docierało.
~*~
Lalathin leciał nisko przy drzewach, tym bardziej utrudniając smoczycy zlokalizowanie go. Czy to mądry kompan, czy to zrządzenie losu – nigdy się nie dowiemy, ale wylądował na środku pustej przestrzeni. Alei, która o tej porze roku nie była piękna i kwiecista. Była po prostu niczym równina usłana białym puchem. A wcale nie przestało prószyć.
Samica dogoniła kompana chwilę później. Wyglądała... no, nie żeby Eurith zwykle prezentowała się dobrze, ale teraz osiągnęła jakiś szczyt. Czerwień została zbyta przez brąz i biel, która szybko zmieniała się w ciecz i dodatkowo psuła prezencję wojowniczki. Po krawędziach niegdyś czerwonych łusek ściekały strużki roztopionego śniegu i zmiękczonego piachu. Na jednym ze złotych rogów musiało się wpleść sporo włosów kokosów albo czegoś, czego nikt nie chciał identyfikować. Gdyby ktoś zwracał na to uwagę, powieki były spuchnięte, a ślepia zaczerwienione z widocznymi naczynkami. Nie sypiała za dobrze. O ile w ogóle. Same ślamazarne ruchy samicy sugerowały, że była w pewnym sensie wykończona fizycznie. Emocjonalnie jeszcze bardziej. Cudem utrzymywała się na łapach. Lub dzięki silnej krwi swoich przodków.
Stanęła naprzeciwko sokoła, który postanowił wylądować prosto w śniegu. Nie spodziewał się jednak w nim utonąć. Po ptaszysku został tylko kontur.
Odkaszlnęła nim coś powiedziała. Nie, nie przeziębienie. Nie używała w ogóle gardła ostatnimi czasy.
– Lalathin, jeszcze raz wywiniesz taki numer, a naprawdę cię wypcham i dołożę do kolekcji trupów w mojej grocie – fuknęła złowróżbnie.
Podniosła przednią łapę. Już z daleka było widać jak opuszki były poranione. Uzdrowiciel się nimi nie zajął bo nie była to rana poważna. Po prostu bardzo dużo draśnięć naszło na siebie, nie zagoiło się to dobrze, a podeszwy wyglądały odpychająco. Możliwe, że z niektórych ranek dalej mogła sączyć się krew – zwłaszcza, gdy samica używała łap do chodzenia i innych czynności. Włożyła łapę do dziury w śniegu i pomogła niezgrabnemu zwierzęciu się wydostać. Zahaczyła o jego metalową obręcz na nodze, co spotkało się z mimowolnym syknięciem. Odkąd człowiek zranił ją żelaznym kijem między żebra, dotyk tego materiału wręcz ją parzył. To pierwsza poważna rana jaką otrzymała w życiu. Była wtedy młodziutka, ale przetrwała to. Nie zemdlała. Zasadniczo omdlała tylko raz, i to w głupi sposób... nie ważne.
Do nozdrzy dotarł wtem dziwny ziołowy zapach. Rozejrzała się. Dostrzegła nie tak wielki kawałek od siebie zlepek skał znad których unosił się dym. Nie był to pożar, w taką pogodę nawet najlepszy czarodziej niczego nie podpali. Zmęczone ślepia wytężyły się na moment by spróbować coś tam ujrzeć, ale skończyło się na staraniach. Wiatr wiał prosto w jej pysk, do tego ze śniegiem. Potrząsnęła głową by wyzwolić powieki z małych, białych intruzów.
Zerknęła na sokoła, który postanowił czmychnąć na jej grzbiet. Usiadł blisko zadu, szponami obejmując jeden z czarnych kolców. Było mu tam wygodnie. Świetnie.
– Idziemy... – mruknęła bardziej do siebie niż niego.
Nie poleciała dalej przez pogodę. Skrzydła dostatecznie ją rozbolały od długiej drogi jaką przebyła, a poranione łapy odnalazły dziwną ulgę w dotykaniu zimnego podłoża. Że też wcześniej na to nie wpadła. Po co komu zioła przeciwbólowe, jak jest śnieg?
: 27 gru 2019, 23:35
autor: Szara Rzeczywistość
Siedział pod kamieniami i nie robił nic konkretnego oprócz oczywiście palenia.
W pewnym momencie zauważył sokoła. To miraż? Złudzenie, które miał przez dużą ilość ziół? Niee. Już dawno mu minęły stany, gdzie miał zwidy przez palenie. Teraz palenie było przyjemnym odprężeniem nawet w tak zimnym klimacie jak teraz.
Sokół nagle zaczął lądować w polu i głębokim śniegu. Czy jakiś duszek dawał mu darmową zdobycz...?
Wstał na łapy i się rozciągnął leniwie. Pociągnął jeszcze raz fajkę i zamierzał ruszyć, ale zauważył smoka, który przyleciał zaraz za sokołem.
Cholera jasna. Los jednak lubił splatać ich drogi. Łowca miał bardzo dobry wzrok, ale jednak zioło nieco przytłumiało zmysły. Widział jej sylwetkę, ale nie miał pomięcia, że jest w złym stanie.
Czy ruszył w jej stronę? No oczywiście! Przecież przez ostatnie dni właśnie tylko tego pożądał! Nadal chciał tego chociażby, żeby zwyczajnie z nią porozmawiać.
Nie śpieszył się jednak. Powoli ruszył w sypiący śnieg. Zdążyła już się obrócić zanim nie poczuła zapachu palonych ziół, który niósł się od fajki, którą palił. Zapachu jednak raczej samego smoka nie poczuje. Za dużo dymu.
Patrzył na nią z niemałym zdziwieniem. Była jakby nie sobą. Co jej się stało?
–Wyglądasz jak kawał nieszczęścia. Spuścizna mówiła, żeś się gdzieś zaszyła, ale nie wiedziałem, ze w jakiejś dziurze. Aż tak bardzo mnie znienawidziłaś, żeś próbowała zapaść się pod ziemię?
Mówił luźno, jakby ot nie było spotkanie po kilku dniach. Pod koniec jednak zaczęła zionąc już gorycz. Godny zagasił fajkę wciskając w nią śnieg.
Schował ją do tobołka, który miał ze sobą. Tylko zakochany głupiec mógł nie znać odpowiedzi na to co powinien zrobić. Powinien dać jej odjeść skoro wcale go nie szukała, wcale nie chciała z nim rozmawiać.
–Nie mam pojęcia co zrobić. Czy się popłakać i cieszyć się, że znów Cie widzę... Czy raczej krzyczeć, żeś mnie zostawiła i prawie przez Ciebie przeszedłem za granicę.
I cisza. Co teraz? Będą stali na mrozie czy ona po prostu postanowi odejść? Godnemu palenie już nie pomoże, jego ciśnienie od razu skoczyło w górę kiedy ją zobaczył. Tylko czemu? Gorycz czy radość? Co nim kierowało? Wszystko miało smak słodko kwaśny.
: 27 gru 2019, 23:58
autor: Eskalacja Konfliktu
Mając za plecami nadciągającego smoka nie trudno było się gwałtownie nie obrócić – zwykły instynkt. Nikt nie lubił jak go zachodzili od tyłu. Chrupiący pod łapami śnieg z łatwością zdradzał łowcę. Nie żeby się szczególnie starał być niezauważonym... jak nie słuch, to nozdrza by wyłapały, że coś jest nie w porządku. Śmierdział gorzej niż Burdig z tymi swoimi olejkami.
Ach właśnie, olejki... jeszcze doszło do tego wspomnienie ze świątyni. Cudownie się wtedy bawił, prawda? Więc dlaczego miałaby teraz płakać? Ach, pewnie dlatego, że to cholerstwo pompujące krew o którym się mówi różne rzeczy, nie daje jej spokoju. Naprawdę wolałaby być jak Rakta. Nie mogą cię zranić, jeżeli ich do siebie nie dopuścisz...
I dlaczego mówil o tym tak luźno? Może mu po prostu nie zależało? I kto to mówi. To ty przecież dałaś dyla. Ale miałam swoje powody.
Zaraz, Spuścizna? On znał Raktę? Powoli zaczęło się to dla niej robić zbyt zawiłe, aby to zrozumieć.
– Na wyspie – sprostowała jego wypowiedź, jakby to było jej najważniejszą częścią. Granie na zwłokę, typowe. Do drugiej części nie potrafiła się w żaden sposób teraz odnieść, milczała.
Sterczała w miejscu, nieruchomo, aż mimowolnie zaczęły jej dygotać łapy. Było zimno, wiało, a ona do tego nie mogła nawet ostatnio odpocząć. Za dużo się tego wszystkiego nałożyło. Oczywiście próbowała grać twardzielkę, niemniej... nie minęło wystarczająco czasu aby mogła przy nim być twarda jak kiedyś. Pewnie nie ma tyle czasu w życiu śmiertelnego smoka, aby się od tego uwolnić.
Miała ochotę krzyczeć. Odwrócić się i powiedzieć mu prosto w pysk, dosadnie, co o tym myśli. O tym, że nie może z nim być – bo nie wypada. O tym, jak bardzo chciałaby to zmienić. Jak rozrywające były te kilka dni, jak rozsierdziła ją sama myśl o tym, co robił wcześniej w świątyni i czy poszedł to powtarzać – niekoniecznie z Sufrinah. Gotowała się. Niczym wulkan. Jakby to było możliwe to para wylatywałaby jej z uszu i nozdrzy.
Ale musiała być zimna, stonowana. Dlaczego? Ano bo tak było prościej. Nie w wykonaniu, ale do życia.
– Cal... khm, Hojny. – Odezwała się wypranym z emocji głosem, tak bardzo starajac się nie rozkleić. – Jestem twoją cio... coo takiego?! – odwróciła się od razu. I się nie udało. Od razu spojrzała w jego ślepia, swoimi zmęczonymi, świdrując go niczym morderczy bazyliszek. – Czyś ty zwariował? To tam rozmawiałeś z Raktą, na granicy? Mogła ci ukręcić kark bez złapania zadyszki, nie przeszedłbyś nawet trzech kroków. Chcesz rozpętać wojnę? Rozum straciłeś?!
I tyle z tego udawania, że jej nie zależy, dla dobra ich obojga...
: 28 gru 2019, 0:39
autor: Szara Rzeczywistość
Na wyspie. Ratka twierdziła, że gdzieś na terenach Plagi. Te wyspy to pewnie stare tereny Wody.
W ogóle siedzieć tam w zimę? To na pewno nie było najprzyjemniejsze. Zresztą widział jej stan ogólny. Mówił z pretensjami, ale kiedy odwróciła się w jego stronę, a on był na wyciągnięcie łapy od niej to ściągnął z jej rogu jakieś dziwne chabazie.... Ni to wodorost, ni trawa, Mniejsza.
Wyraz jego pyska wskazywał, że na pewno się gniewał, ale przebijało przez to szczęście, jak ojciec, który widzi ubrudzone dziecię, ale zdrowe po całym dniu zabaw pomimo braku pozwolenia.
–Mniejsza gdzie. Bardziej mnie interesuje czemu tak długo.
Nie szukał odpowiedzi i nie oczekiwał jej. Znów łapą przejechał po jej pysku. Jego łapy śmierdziały dymem, ale to raczej nie było nieprzyjemnym zapachem. Przejechał po jej pysku, jakby sprawdzał, czy jest cała. W końcu sobie odpuścił kiedy widział, iż co bardzo w sobie tłamsi. Poza tym jeszcze przyszły te dreszcze.
–Na strzaskane jaja. Nie tylko wyglądasz, ale i jesteś. Jesteś Pani Nieszczęście...Chodź ze mną.
Nie wiedział czy ona w ogóle ma siłę chodzić, bo wyglądało na to jakby nie miała zbytnio na to siły.
–Nawet nie próbuj oponować!
Rzekł chwilę później, obniżył sobie tobołek na podbrzusze i dosłownie wsunął się pomiędzy jej przednie łapy, mocno dźwigając ją. No była ciężka. No i co z tego? Poradzi sobie jest cholernym samcem. Poza tym i tak przecież mogła mu pomóc.
To musiało wyglądać komicznie jak długi smok unosi szerszą czerwonołuską na swoich brakach.
Da Radę! Daleko nie miał. Zapach samca... no cóż dawał ziołami, ale również skórą i krwią zwierząt. Szczególnie właśnie grzbiet, który nie brał działu w łaknieniu dymu.
To była ciężka przeprawa, ale udana. Nie wiedział czy czasem tam mu łapami tylnymi nie pomagała, ale przednie by poczuł, gdyby mu przeszkadzały w przejściu.
W końcu znaleźli się przy skałach, które częściowo chroniły przed mrozem i wiatrem. Godny wyślizgnął się spod samicy zręcznie i usiadł obok, Chwilę później pojawił się ogień. Łowca używał jej z taką łatwością... Była po prostu wygodna a teraz chodziło przede wszystkim o efekt.
Na jej słowa samiec zmrużył ślepia i przez długi czas siedział w ciszy wpatrując się w ogień.
–To już zapomniałaś jak mam na imię na prawdę?-Rzekł z nutą goryczy której pozwolił ulecieć wraz z kolejnym oddechem. Znów zapadła cisza. Tak miło było przy ciepłym ogniu...
–Jak widzisz poradziłem sobie. Nawet ją polubiłem. Szczególnie, że potrafił powiedzieć wprost w czym jest problem... No i gdyby nie ona to bym przekroczył granicę, bo nie dałaś mi znaku życia, a mówiłaś, że ktoś Cie wzywa. Czy nie zasługiwałem na to, żeby dostać chociaż małą informację, iż nic ci nie jest tylko... "Potrzebujesz czasu" jak to przekazałaś chociażby Spuściźnie?
Znów zamilkł. Wydawał się nie zwracać na jej pomyłkę i szybką zmianę zdania.
Do czasu, w końcu z powagą podniósł łeb który trzymał do tej pory wpatrzony w ogień.
–Wiem, że Nocny był Twoim bratem...
: 28 gru 2019, 0:54
autor: Eskalacja Konfliktu
Stężał jej pysk kiedy on jej dotykał. Z jednej strony – tęskniła. Z drugiej – przecież tak być nie może. Po chwili walki ze sobą wykonała mimowolny krok do tyłu. Niezbyt duży, równie dobrze mogłaby się w dziwny sposób odchylić.
"Miało być na zawsze", chciała powiedzieć. A jednak te słowa nie przechodziły jej przez gardło.
Potem zaczął coś kombinować. Coś, co niekoniecznie się jej podobało. Próbował pod nią wleźć i wrzucić ją sobie na grzbiet? Co to za bzdura? Oczywiście, że się opierała. Nie bez powodu obrała imię Zadziornej, a następnie Zawziętej. Niestety brak sił robił swoje – w innym układzie, przy lepszym wypoczęciu i ogólnym stanie, nie byłby w stanie zmusić jej fizycznie do niczego, na co sama by mu nie pozwoliła. Ale teraz była osłabiona. I ta słabość jeszcze bardziej ją irytowała.
– Zostaw mnie, na bogów, mogę iść normalnie... – walczyła jak mogła, chciała się zapierać tylnymi łapami, wierciła się, ale na nic się to zdało. Na domiar złego śmierdział taką mieszaniną ziół, że pewnie od wdychania tego powaliłoby to nawet demona. Nie dziwota więc jak zadziałało na Eurith – prawie się osunęła na ziemię.
Ostatecznie postawił na swoim. Zgrzytała zębami, miała ochotę pluć, przeklinać i złorzeczyć. Długie rozmówki z Raktą się jej udzielały, aż zanadto. Wrośnie niedługo w jej łuski ordynarne zachowanie. Wpatrywała się w skrzący ogień. Może Godny nie powinien być łowcą, tylko właśnie czarodziejem?
Nie odpowiedziała na jego pytanie, uznała je za retoryczne. Czy też próbę wymuszenia na niej winy – jakby miała jeszcze na nią więcej miejsca.
– To może sobie bądź z Raktą, skoro ona potrafi – wycedziła gniewnie przez zaciśnięte zęby, sama do siebie. – Nie kłamałam, rozmawiałam z ojcem. – Wybroniła się, bo choć Kheldar jej nie wezwał i to ona go odwiedziła, to było to świetną wymówką. I zasadniczo też w tym celu tam poleciała, od razu z przełęczy do pieczary przywódcy. Więc to nie tak, że zmyślała. Po prostu powód na 'ucieczkę' znalazła po drodze do obozu.
"Wiem o Nocnym Tropicielu". Te słowa przeszyły ją nieprzyjemnie od nosa aż po czubek ogona. Khuran i ona nie mieli jakichś zażyłych kontaktów, raz się nią opiekował jak była młodsza i... to zasadniczo tyle. Poznała jego barwną przeszłość, lecz nigdy go nie winiła tak jak siostra. A jednak teraz miała ochotę go udusić. Gdyby nie poznał się z Godnym, czy tam nie narobił sobie innych znajomości, nie doszłoby do tego. Żyliby w błogiej nieświadomości, prawda? Eh, kogo ona chce oszukać.
– Więc dlaczego cię to wszystko dziwi. – Rzuciła od niechcenia, uciekając spojrzeniem w kierunku zewnętrza tej kryjówki. Na prószący śnieg. – To nie jest normalne, my nie jesteśmy normalni w tym co chcieliśmy robić, nie bardziej od mojego ojca, który baraszkuje z samcem.
Była smutna. Bardzo. I zła. Zapewnienia Kheldara nie dały rezultatu. "Kochaj smoka, płeć i cała reszta są drugorzędne". Być może ona tak po prostu nie umiała. Uprzedzenia do Burdiga sięgały głęboko, a wyszłaby na hipokrytkę gdyby zaangażowała się w relację z bratankiem. Półbratankiem. To bez znaczenia. A nie chciała być hipokrytką.
: 28 gru 2019, 1:48
autor: Szara Rzeczywistość
Widział jej zachowanie. Ona zwyczajnie go chyba nie chciała już. Coś co buchnęło jednego wieczoru... Ona to zadeptała, stłamsiła.
Teraz brzydziła się jego dotyku?
Piastun plagi mógł sobie pachnieć ziołami... lawendą na przykład i to w postaci olejku. Palone zioła przypominały zapach Chochlika? Dobre sobie, ale każdy ma swoje skojarzenia. Dla niego akurat dobrze, gdyż ukrywał go mocniejszy zapach przed zwierzyną.
Walczyła, ale była słaba, dlatego tez i on walczył bo czuł, że może wygrać.
Finalnie wyszło na to co chciał.
Jej irytacja nie miała racji bytu, dlatego ją zignorował.
Jej postawa była krzywdząca go. Siekała obosiecznym pazurem tak w niego jak i samą siebie, ale Godny nie zmierzał jej odpuścić. Pokiwał tylko łbem na boki ze zrezygnowaniem. Samica po prostu nie miała argumentu, dlatego własnie postanowiła ugryźć z innej strony. Zmień sobie? Na co, skoro związek wydawał się kończyć? Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na tą smutną prawdę. Ona po prostu nie chciała dłużej ciągnąć ich związku.
Rozmawiała z ojcem? To chyba dobrze, ale skoro po rozmowie udała się do samotni? Jak bardzo znów zakopała swoje serce w skorupie?
Jego magiczny ogień się mocno zachwiał jak przez te szpony, które wbijała w jego niewidzialne trzewia. Czyniła go wynaturzeniem? To, że pokochał ją za to jaka była na prawdę? Pieprzyć rodzinę jeśli miała sprawić, że będzie teraz krwawił.
Ogień przygasał, tracił swoje kojące ciepło. Przez ciało Godnego przeszedł dreszcz. Zabijała go.
–Jakie to ma znaczenie? Pokochałem Ciebie przed tym i będę kochał po tym...
Odpowiedział krótko. Opuszczając nisko wzrok. Starał się nie płakać, ale właśnie teraz jej obosieczny pazur ubódł najbardziej. Nie wytrzymał chociaż chciał. Jego ogień zaczął gasnąć stopniowo.
–Po prostu... Cie kocham, Eurith. Wybacz mi, ale Cie kocham...
Powinien ją puścić. Nie chciał, ale chyba właśnie tego chciała. Niszczyła ICH. W imię rozpuszczonej krwi? Czy dla miłości miało to jakiekolwiek znaczenie?
Czyli to koniec?
Pociągnął nozdrzami w których z dziwnych powodów zebrała się spora ilość wydzieliny. To był czas na odejście. Wstał, ale nie potrafił po prostu sobie pójść.
Mały płomyczek uczepiony ziemi dawał jeszcze odrobinę światła, chociaż ciepła na próżno w nim szukać.
Godny zrobił krok w jej stronę niepewny, a potem nachylił się do niej przyłożył do niej nos, który był mokry od jego łez.
–Po prostu... mi wybacz, ukochana...
Wyszeptał cicho i podniósł łeb z zamkniętymi ślepiami. Walczył ze wszystkich sił o to, żeby się uspokoić, ale nie potrafił.
: 28 gru 2019, 11:50
autor: Eskalacja Konfliktu
Gdyby w kwestii uczuć i uzewnętrzniania ich prowadzili warsztaty, Eurith powinno się tam zaprowadzić i przykuć do siedziska aż się czegoś nie nauczy. Nie miała wzoru do naśladowania, wszyscy dookoła niej zawsze kierowali się chłodną kalkulacją do tego stopnia, że w jej oczach zrównywało ich to do poziomu przedmiotu. Bo tylko skały są takie oziębłe, prawda? Nawet empatia u niej kulała, nie potrafiła sobie wyobrazić jak może się teraz czuć druga strona. Bo sama miała problem z opisaniem tego co się działo w jej umyśle.
A potem padły te słowa. Jak grom z jasnego nieba. Samica skamieniała niczym jej matka wiele księżyców temu. Kochał... ją? To chyba normalne dla rodziny? Dlatego do siebie tak lgnęli? Nie, to nie o to chodziło. A nawet jeżeli, to z jej rodziny nikt nie wypowiedział do niej tych słów, nigdy. Było coś o przywiązaniu, tęsknocie i potrzeby bliskości, między wierszami, ale to słowo na "k" nie padło ani razu. I wypowiedziane w tej chwili brzmiało jednocześnie jak klątwa, jak i spełnienie.
Widziała, że chce odejść. W pierwszym odruchu wcale nie wstał po to, aby do niej podejść. Przepraszał. Tylko... za co? To ona nawaliła. Ona mogła udawać, że jest w porządku. Jednak nie chciała go oszukiwać, a paradoksalnie i tak to zrobiła. Na języku czuła gorzki smak klęski. W życiu nie czuła się tak podle.
I po raz pierwszy Eurith musiała stanąć przed ważnym wyborem. Co się liczy bardziej: nienawiść czy miłość? Obie dawały siłę, obie osłabiały. Musiała sobie zadać pytanie czy potrafi zaakceptować ojca i jego wybór, bo bez tego nigdy nie zaakceptowałaby swojego. Ale, hej, Burdiga może zawsze nie znosić za wiele innych rzeczy. Samo istnienie na przykład, albo jego głupkowaty wyraz mordy...
Sięgnęła jego zranionej łapy, chwyciła ją za przegub. Niezbyt mocno, musiała oszczędzać sił by w ogóle usiedzieć w pionie. Zwieszony łeb wpatrywał się w mokrą posadzkę. Kiedy tu napadało...? Uhm.
– Nie idź – szepnęła, nie potrafiąc wydobyć z siebie wiele więcej, przynajmniej teraz.
Z pewnością nie to chciałby usłyszeć. Zasługiwał na więcej. Na przeprosiny, wyjaśnienia, zapewnienia, obietnice. Ale ona nie była tego typu smoczycą. Starała się nią być, naprawdę. Ściskało jej gardło na samą myśl, że przez swoje złe wybory mogła utracić to, czego nie chciała tracić najbardziej. Jedynej ostoi od tego zgiełku który miała we łbie i w stadzie. I ostatniej nadziei na powrót. Powrót uśmiechu, radości, otwartości. Tylko czy nie było na to za późno?