Strona 17 z 34

: 04 mar 2017, 14:10
autor: Ciemny Kolec

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

//wybacz za tą zwłokę, brakowało mi weny tak trochę...

A jednak nie miał zamiaru jeszcze się z nim żegnać. Młodego samczyka uradowało w duchu, iż (prawdopodobnie) jego obecność nie jest niepożądana. Ba, chciał wymienić z nim nawet więcej słów niż te dotyczące posiłku.Do tego samego dążył w końcu i Ciemny – zamierzał porozmawiać ze swym drugim rodzicem, którego ze względu przez podział na stada widuje tak rzadko, zacieśnić więzy rodzinne między nimi, bo mimo iż dzieliły ich fizycznie setki skoków, to byli sobie bardzo bliscy... W końcu był namacalnym dowodem miłości Jego, oraz Opoki.

Pozwolił mu skończyć, a po dłuższej chwili milczenia, na zebranie myśli, i złożenie poprawnej w miarę gramatycznie wypowiedzi, odezwał się do niego, odpowiadając na jego pytania:
Tak, myślałem nad tym. Postanowiłem pójść w ślady mej matki... oraz najwyraźniej również i twoje, i zostać łowcą. – Odpowiedział z entuzjazmem, a na jego pyszczku zawitał uśmiech wynikającym z tego, że najwyraźniej ta profesja jest u nich rodzinna. Zaś odnośnie nauki...
-Ja... sporo czasu spędziłem ćwicząc umiejętności niezbędne do mej profesji... Umiem się skradać się do zdobyczy, śledzić ją, gonić za nią oraz zabić swą ofiarę... co jeszcze powinien umieć łowca?[/color] – Nadal zachował entuzjazm, a na jego pysku gościł łagodny uśmiech. Wraz z ostatnią częścią wypowiedzi rzucił na Piórka swe ciekawskie spojrzenie. Może odpowiedział pytaniem na pytanie, ale on sam raczej nie znał odpowiedzi na nie. Ale skoro był łowcą, to on sam raczej wiedział jakie zdolności są jeszcze potrzebne dla jego profesji.

: 04 mar 2017, 19:28
autor: Piórko Nadziei
"Taaak, wyedukowany młody" pomyślał Piórko. Praktycznie nie potrzebuje niczyjej nauki. A jeśli czegoś potrzebuje, to zapewne szybko to znajdzie.
– Zastanówmy się wspólnie nad tym, co jeszcze potrzebujesz się nauczyć, aby być dobrym łowcą. Więc umiesz wyśledzić zdobycz, podkraść się do niej i upolować ją. Jednak nie zawsze jest tak, że można do zdobyczy się podkraść. Przypuśćmy, że jest małe stadko pekari, do którego masz podejść na odległość bezpiecznego i udanego ataku. Ale jak to zrobisz, kiedy stado patrzy we wszystkich kierunkach, obserwując uważnie przedpole? Sposobem na to jest kamuflaż, którego w swoich umiejętnościach, nie wymieniłeś. Mogę nauczyć cię kamuflażu. –

: 06 kwie 2017, 22:47
autor: Niewinna Łuska
To chyba było już wystarczająco blisko terenów Ognia? Przez nieznośny ból i swędzenie nie mogłam latać, wiec piesza wycieczka kosztowała mnie troche wysiłku. Nie przywykłam, do przemierzania tak długich tras bez pomocy usłużnych, ciepłych prądów powietrznych. Zatrzymałam się wreszcie, rozglądając dookoła. To chyba tutaj umm... spotykały się smoki które chciały... No tak. Miejsce wydawało się nienajlepsze w takim kontekście. Ale na prawdę nie miałam już siły iść dalej, a jeśli dobrze pamiętam, dalsza wędrówka mogłaby zaowocować wizytą na cmentarzu. W dosłownym sensie. Mam nadzieje, że mój stan nie był aż tak poważny, żeby rozpatrzyć wizytę na cmentarzu w sensie przenośnym i bardziej dosadnym. A muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie czułam się tak beznadziejnie. Nie chorowałam od czasu... nigdy. To wszystko na pewno przez tak duże nagromadzenie smoków w jednym miejscu. Teraz pozostaje pytanie... od kogo ja to do cholery złapałam?
Wysłałam magiczną wiadomość zawiadamiającą o mojej pozycji. Miałam nadzieję że trafi do adresata, gdyż nie widziałam go nigdy na własne oczy. Czekałam, próbując przekonać się do tego, że impulsywne ocieranie się o pobliskie, ostro zakończone skałki nie było najlepszym pomysłem.

: 07 kwie 2017, 13:55
autor: Żar Zmierzchu
Wydarzenia na Szczerbatej Skale odcisnęły się piętnem na Onyksie. Podział stad, brak zrozumienia dla jego działań i wizja rozmowy z ojcem zdecydowanie psuły mu humor. Tego nie rozumiał. Dlaczego miał nie pomagać stadu które raptem pół dnia wcześniej niosło Ogniowi bezinteresowną pomoc i wsparcie w czasach gdy najbardziej tego potrzebowali i byli narażeni na ataki południowo-zachodnich sąsiadów. Każdy kleryk przysięgał nieść pomoc, Erycal podarował smokom dar uzdrawiania nie patrząc na ich przynależności. Wtem jego umysł dotknęła delikatna, wręcz nieśmiała wiadomość od najwyraźniej bardzo rannej samicy przedstawiającej się jako Niewinna Łuska. Bliźniacze Skały na Terenach Wspólnych.
Niedługo później niebo nad skałami przeciął cień zwiększając się z każdą chwilą, w miarę jak Onyks kołował nad miejscem spotkania gdzie czekała na niego samica potrzebująca pomocy. Zniżył lot, a gdy znalazł się ogon nad ziemią, przechylił ciało w tył i mocno uderzał skrzydłami by wytracić prędkość po czym... ordynarnie je złożył i miękko opadł na podłoże kończąc manewr precyzyjnego lądowania dwa ogony przed Ziemną, dając jej przestrzeń osobistą i możliwość wycofania się w razie gdyby jego towarzystwo przestało jej odpowiadać. Skinął łbem na powitanie.
– Witaj Niewinna Łusko, jestem Czarny Konsyliarz ze Stada Ognia – przedstawił się, jednocześnie przyglądając samicy, której ciało trawiła jakaś choroba. Niech to Tarram, jego mentorka została zamordowana zanim dokończyli szkolenie i tylko stary Mistrz żyjący nieopodal jest jedyną nadzieją nowego pokolenia uzdrowicieli. Lecz jego lekcje są długie i pochłaniające, nie przedstawił mu jeszcze rodzajów chorób, wiedział tylko że każda może mieć stadium rozwojowe i chyba miał teraz do czynienia z czymś takim.
– Czy pomagał ci kiedyś jakiś uzdrowiciel? Jeżeli nie, to wiedz że muszę cię dotknąć by wniknąć w organizm maddarą i ocenić jak bardzo poważna jest ta przypadłość, a potem przygotować stosowne zioła. Czy wyrażasz zgodę?

: 09 kwie 2017, 0:23
autor: Niewinna Łuska
Przestrzeń osobistą? W pierwszej chwili miałam ochotę rzucić się na ciebie i polizać z wdzięczności po pysku. Na szczęście nie pozwoliła mi na to nieśmiałość. Aura jaką wokół siebie roztaczałeś, była dla mnie dystyngowana i... ułożona. Jakby każdy twój ruch i słowo były dokładnie przemyślane chwilę przed wypowiedzeniem. Wpatrywałam siew ciebie jak w obrazek, ślepiami wypełnionymi wdzięcznością. W końcu wcale nie musiałeś odpowiadać na moje wezwanie. Ukłoniłam się grzecznie, kiedy się przedstawiłeś.
– T-tak! Oczywiście, zgadzam się... – nie znałam się do końca na tym, jak działały Dary uzdrowicieli, jednak zawsze leczenie kojarzyło mi się z fizycznym kontaktem, także wcale nie byłam zaskoczona. Wszystko, byle pozbyć się tego palącego, natrętnego uczucia pełzającego po mojej skórze, sprawiającego, że czułam się nieczysta i skażona. – Ja... jeszcze raz dziękuję. Mam trochę mięsa w grocie jakbyś potrzebował... Żadnych ziół niestety nie mam...

: 10 kwie 2017, 9:12
autor: Żar Zmierzchu
– Nie robię tego dla korzyści materialnych, takich jak mięso. Moja nieżyjąca mentorka, Kapłanka Cieni, uzdrawiała nie patrząc na przynależność stadną i w ten sposób honoruję jej pamięć – wyjaśnił, przyglądając się niespokojnemu zachowaniu samicy. Jakby ciągle chciała się drapać w podrażnione miejsca. Oj, niedobrze. Zbyt kojarzyło mu się to z rozdrapywaniem świeżo zaleczonych ran. Ale spotkał się już z czymś takim i wiedział czego użyć. Jedną szybką myślą i okruchem maddary przywołał do siebie kamienne miseczki i lawendę, której gałązki wylądowały we wrzącej wodzie, zagotowanej odrobinką energii. Gdy wywar się przestudził i nabrał moc, uniósł miskę w lewą łapę.
– To lawenda, wypij proszę ten wywar. Pomoże na uporczywe swędzenie i nie pogorszysz sytuacji rozdrapując te zainfekowane miejsca – wyjaśnił podając samiczce do pyska pachnący i dymiący napar. Następnie dotknął prawą łapą jej lewego boku. Naturalna bariera została bez trudu przełamana i sonda z maddary bez problemu przeniknęła do organizmu Niewinnej, kierując się w stronę najbliższych jątrzeń. Młody uzdrowiciel zmrużył oczy odczuwając przez energię jątrzenie typowe dla rozwijającego się zakażenia. Zatem... tutaj na moment się zawahał. Zapasy macierzanki zostały wyczerpane jeszcze przed bezsensowną bitwą na Szczerbatej Skale i jedynym miejscem z którego mógł ją zaczerpnąć były przepastne zbiory nieżyjącej mentorki. Nie, nie zrobi tego. Nie mógł aż tak bardzo nadużywać jej pozwolenia, nawet jeśli chodziło teraz o dobro Niewinnej Łuski.

Ale to za mało. Same zioła nie pomogą przy tak zaniedbanym stanie. Sonda otrzymała dodatkową porcję energii wprost ze źródła w sercu Konsyliarza. Nić maddary rozdzieliła się na kilkanaście odnóg, z których każda popłynęła wzdłuż kanałów energetycznych samicy do zarażonych miejsc na skórze, gdzie oplatała jątrzące miejsca i wypychała na zewnątrz infekcję, pomniejszając obrzęki, naprawiając skórę właściwą i naskórek przez pozbycie się resztek... grzyba? Tak to przynajmniej wyglądało dla niedoświadczonego w sprawach chorób uzdrowiciela. Ach, oby stary Mistrz z Terenów Wspólnych wkrótce zakończył lekcje szczegółowego tkania maddary i rozpoczął naukę leczeniu chorób. Gdy skóra została oczyszczona punkt po punkcie regenerował i pobudzał do działania cebulki futra by wytworzyły nowe włoski uzupełniając ubytki, które wypadły przez zaniedbaną chorobę. Czyżby sukces?
– To co ci dolegało wyglądało na zaniedbaną chorobę. Następnym razem nie czekaj tak długo na wezwanie mnie, bądź Strzaskanego, Słonecznego lub Śnieżnego Kolca, dobrze? – owszem, nie wymienił Zaraźliwej Łuski. Po tym wszystkim co zaszło na Szczerbatej Skale nie uważał jej za nadającą się do altruistycznego fachu uzdrowiciela.

: 11 kwie 2017, 0:03
autor: Niewinna Łuska
Siedziałam grzecznie na miejscu, nie ruszając się ani odrobinę, aby nie przeszkadzać uzdrowicielowi. Zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Może nie znałam Kapłanki Cienia ale... jego motywacja była taka szlachetna. Słowa takie wyważone, pełne spokoju, a nawet dystyngowanej maniery. Patrzyłam jak zajmuje się mną i wykonywałam nieliczne polecenia. Kiedy dotknął mnie swoją magią, poczułam się dziwnie. Musiałam walczyć ze sobą, żeby nie odsunąć się od jego łapy. Czułam obcy wpływ w obrębie swojego własnego ciała. Na szczęście, nie trwało to zbyt długo. Dalej spoglądałam na uzdrowiciela z zaintrygowaniem i... wdzięcznością? A może raczej czcią.
-Dobrze, tak zrobię... Ja po prostu... Wcześniej zupełnie nie czułam, że coś mi dolega. Dopiero niedawno nagle... poczułam to wszystko. Dziękuję...
Dalej nie byłam pewna, czy faktycznie zabieg mi pomógł. Czułam trochę mrowienia przy powierzchni skóry. Poruszyłam skrzydłami, sprawdzając czy nie wyczuje lepiej swojego stanu. Na niewiele się to zdało.

: 15 kwie 2017, 9:14
autor: Żar Zmierzchu
Onyks musiał przyznać że nie był do końca pewien powodzenia. Jak do tej pory nie miał zbyt wielkich sukcesów na polu leczenia chorób, a wręcz żadnych jeśli chodzi o ich stadia rozwojowe. Ale nie wiedząc skąd, w momencie w którym wprowadził maddarę do organizmu Niewinnej czuł pod skórą iż odniesie sukces. To było bardzo ważne dla młodego uzdrowiciela. Leczył już z sukcesem rany wszelkiego typu posyłając niewielką ilość smoków na niezbędny księżyc czy dwa odpoczynku, ulżył Czarciemu Kolcowi w zapaleniu rogówki, lecz nigdy wcześniej nie poradził sobie z zaniedbaną chorobą, pamiętając o porażce gdy chciał pomóc Cichemu Potokowi z czymś co wyglądało na zaniedbaną chorobę jak u olbrzymiego Ognika.
– Gotowe, choroba już ci nie doskwiera – powiedział Niewinnej Łusce, wycofując z jej organizmu ostatnie nicie maddary, które delikatnie powróciły do punktu przebicia naturalnej bariery i wniknęły w łapy Onyksa, kierując się po kanałach energetycznych z powrotem do źródła, gdzie zawirowały wokół i uspokoiły się. Młody uzdrowiciel wycofał się na odległość ogona, dając Ziemnej przestrzeń osobistą.

: 11 cze 2017, 23:17
autor: Cień Kruka
Tak blisko, a jednocześnie tak daleko, rzekomo istniejąca, rzekomo prawdziwa. A mimo to martwa, odcięta od wszystkich, których kiedykolwiek kochała. Obserwująca ich każdego dnia, nie mogąca jednak nawiązać kontaktu, czy chociażby dotknąć. Choć technicznie rzecz biorąc zmarli nie czują bólu, przeszywał on smoczycę na wskroś.
Smoczycę? Jaką smoczycę? Nawet smokiem już nie była. Była zlepkiem myśli, dryfujących w pustce, niewidzialną, nienamacalną kulą emocji i wspomnień. Czymś mniej niż smok. To, co robiła, nie było nawet egzystencją. Było jakimś rodzajem wypaczonego trwania. Tak, jak trwał kurz w jaskiniach zmarłych smoków, tak trwała i ona – przechodząca do historii, tracąca znaczenie, tak przeraźliwie samotna...
Zmarli nie mogą płakać. Wilgoć cieknąca z jej oczu nie była wilgocią, była złudzeniem stworzonym z przyzwyczajenia. Nawet prawo do rzeczywistego okazywania emocji jej odebrano.
Nie wszystek umarła, póki o niej pamiętają. Ale nawet tego, czy pamiętają, nie była już pewna. Czuła, jak i na niej, na jej życiu, na jej pamięci osiada kurz. Czas wokół niej wydawał się gnać na złamanie karku, jednak w jej sercu się zatrzymał. Nie mogła więc zrozumieć, gdzie podziały się dobre, pisklęce lata. Nie rozumiała też, czemu jej siostra kolaboruje z wrogiem – przecież ta uczta, ta kłótnia, ten moment, przecież to było ledwie wczoraj. Było, prawda? Po pisklętach widać było, że rosną. Ile można urosnąć w kilka uderzeń serca? Przecież jest tutaj, martwa i nic nieznacząca, od ledwo księżyca, może mniej. Na pewno nie więcej. A mimo to sytuacja zmienia się tak szybko...
Trudno jest nie żyć. Pojawienie się, wyrwanie z Pustki, wymagało wiele siły. Dlaczego marnowała tę siłę, by siąść tutaj i płakać? Sama tego nie rozumiała.
Może po prostu musiała to z siebie wyrzucić. Ten strach, zagubienie, rozpaczliwą tęsknotę za ciepłem innych smoków, dezorientację po tym, jak życie nagle zaczęło ją omijać, nie pozwalając nawet być do końca na bieżąco ze wszystkim... Tylko tutaj mogła sobie na to pozwolić. Tutaj, gdzie Chaosia tego nie zobaczy, gdzie nie będzie się martwić.
Więc siedziała zanosząc się płaczem, półprzezroczysta, martwa, choć w jakiś dziwny sposób wciąż troszkę istniejąca.

: 15 cze 2017, 23:26
autor: Mistycznooka
Może i była martwa, jednak jej wola przetrwania działała tak mocno że tułający się po ziemiach smoczych Duch zapewne przez jakiś dłuższy czas nie zazna spokoju w krainie wiecznych łowów.. Ale czy to źle? Czy taka bezradność nie jest w pewien sposób odciążeniem? Strata, strata mimo to mocne wspomnienie i przywiązanie pozwalają trwać duchowi Jaspisu przy jej siostrze, Chaos. To.. Na swój sposób piękne, niby jednej nie ma fizycznie lecz duchem dalej jest przy niej. Czy w poprzednim wcieleniu, były one jednym ciałem, które z jakiś powodów zostało rozszczepione na dwie części i wsadzone do dwóch różnych ciał. Może Jaspis, miała dostrzegać w swojej siostrze coś, czego nigdy nie dostrzeże u siebie i odwrotni, miały się dopełniać i funkcjonować niczym jedna całość..
Bogowie mieli inne plany. Mimo wszystko..
Czy mogłabym powiedzieć, że zazdroszczę? Że zazdroszczę tego, iż wy jesteście mimo wszystko jednością, Twoja dusza nie potrzebuje ciała, bowiem ciało siostry jest dla niej jak dom. Dom, z którego kiedyś ktoś Cię wypuścił a teraz pozwolił wrócić. Pozwolił wrócić w kochające ramiona i zjednoczyć się z kimś, komu byłaś najbliższa i za kogo byłaś gotowa oddać życie. Oddałaś życie za swoje własne wartości, zginęłaś z mocno tlącym się płomieniem duszy Wojownika i tak zapamiętali Cię Twoi. Szlachetnie....?
Zaś my.. Nie daliśmy rady. Jego pokonała śmierć, mnie pokonały wątpliwości. I nie, nie jestem taka jak kiedyś. Nie możesz tego wiedzieć, tak jak ja nie mogę wiedzieć tego jak wielkim bólem obarczyli Cię Bogowie zsyłając na Ciebie owe brzemię. A może chcę usprawiedliwić sobie to, iż moja miłość nie była w stanie zatrzymać go przy mnie tak materialnie, jak Ciebie?
Hej.. Ale przecież śmierć jest piękna. Zapamiętaj.. Zwiastuje ona.. Koniec czegoś ale i nowy początek. Narodziny kolejnego piękna, porzucenie tego czego żałowałaś do tej pory..

– Nie płacz.. Proszę..

: 21 cze 2017, 0:07
autor: Cień Kruka
Choć nie potrzebowała już uszu, całej tej skomplikowanej aparatury biologicznej, ani nawet drgających cząsteczek powietrza, by cokolwiek usłyszeć, na dźwięk głosu Mistycznookiej odruch, instynkt, przyzwyczajenie, skierowały te dwa zielono – czerwone radary w stronę źródła dźwięku. Jaspis zaś, z malującym się na pyszczku wstydem zaczęła widmowym skrzydłem wycierać iluzję łez.
Nawet po śmierci nie chciała zostać przyłapana na zachowaniach niegodnych wojownika. Mimo, że wojownikiem już nie była. Mimo, że co jak co, ale umarłego raczej nikt już nie ocenia za teraźniejszość, dla wszystkich liczy się jedynie to, co robiła za życia.
A co robiła? Przegrała kilka walk, nie wygrała niczego. Starała się, to prawda. Ale tak w rzeczywistości była chyba skazana na przegraną. Nawet chronić siostry już nie mogła...
Wypolerowawszy pysk do czysta, starłszy ostatnią kroplę iluzorycznej wilgoci, uniosła łeb, patrząc na Mistycznooką.
– No... Ten... Ja... Ja wcale nie płaczę! – zawołała.
Dała się złapać na gorącym uczynku... Czyżby jej czujność, i tak zawsze niezbyt wysoka, zaczęła spadać? Każda kolejna materializacja wymagała więcej energii, rejestrowanie bodźców, gdy nie wspomagały jej uszy Chaosu, było coraz trudniejsze. Zaczynała znikać...
Ale przecież nie pokaże tego Mistycznej!
Usiadła, wzdychając cicho.
– Zła na mnie? – zapytała, nie unosząc łba.
Może gdyby wtedy wszystko potoczyło się inaczej, teraz wszyscy by żyli...? Może gdyby nie próbowała podwędzić jaj, Chaosia nie uciekłaby za barierę. Byłyby tu razem i nikt, ani nic nie mógłby im zagrozić. Razem zniszczyłyby Kryształową.
A może poleciałaby z Faelanem? Z nim też więzi stały się jakieś cięższe, poplątane, odkąd Jaspis zaatakowała Mistycznooką.
Już nawet nie pamiętała, dlaczego. Czy to było widmo nadciągającej wojny, czy zwykłe pragnienie zdobycia jaj...
Cokolwiek to było, było błędem.
– Masz piękną córkę. – powiedziała jeszcze.
Miała okazję obejrzeć sobie Gwiazdeczkę oczyma Chaosu. Krew ich brata była w niej silna... Tak, z tej młodej smoczycy wyrośnie z czasem coś wspaniałego. Oby Jaspis doczekała tego momentu, mogła to zobaczyć...
Czy gdyby zabrała jaja, Gwiazdeczka by żyła? Aeris nie miała tego szczęścia. Zmarła krótko po wykluciu, a Jaspis do dziś nie wiedziała, dlaczego. Jej czysta, jasna i niezabrudzona żadnym grzechem dusza powędrowała między gwiazdy. Czy Gwiazdeczkę też by to czekało? Może lepiej, że kradzież jaj się nie powiodła? Może lepiej, że to słodkie maleństwo miało mamę? Nawet cały tabun cioć nie zastąpi przecież jednej mamy.

: 25 sie 2017, 17:19
autor: Płacz Aniołów
Było idealnie ciepło, żeby pospędzać czas na świeżym powietrzu poza terenami swojego stada. Wyjątkowo dzisiaj miał ochotę spotykać smoki, wchodzić z nimi w interakcję, a nie zagłębiać się w nieskończoność w swoje myśli. Chociaż rola Przywódcy i tak zmuszała go do częstych spotkań z innymi smokami. Może tym razem chciał widzieć jakiś obcy pysk?
Spacerkiem podążał niedaleko Bliźniaczych Skał, co chwilę pozwalając swojej uwadze uciec gdzieś i skupić się na byle błahostce. Interesował go nawet wzór ciapek na motylu, który siedział gdzieś na jakimś głazie. I, póki co, właśnie na motylku się skupił. Podkradł się do niego niczym do ofiary na taką odległość, by móc dobrze widzieć jego skrzydła a jednocześnie go nie spłoszyć. I tak klapnął na tyłku i jak pisklę wpatrywał się w owada. Fascynujące.

: 26 sie 2017, 18:23
autor: Uśmiech Szydercy
Wojownik Cienia wybrał się na spacer po terenach wspólnych. Tak dawno tu nie był, że zatęsknił aż za tym widokiem. Musiał sobie przypomnieć, jak wygląda.
Nie starał się specjalnie ukryć swej obecności. Nie należał do cichych smoków, chociaż potrafił dobrze się kamuflować i skryć niczym cień. Oddychał warkliwie, buchając z nozdrzy czarnym dymem, który nieustannie gryzł go w gardło, powodując zachrypnięty, nieprzyjemnie brzmiący, gardłowy głos.
Masywny, kolczasty samiec zatrzymał się, gdy ujrzał w oddali smoka. Opuścił łeb, by pomiędzy zaroślami przyjrzeć mu się dokładniej. Kojarzył go. Nozdrza czarnołuskiego poruszyły się, gdy wiatr przyniósł mu woń. Woda.
Khagar uniósł wyżej rogaty łeb i podszedł bliżej. Uniósł lekko kolczasty łuk brwiowy, gdy ujrzał, w jakim skupieniu Płacz oddaje się swojemu zajęciu. Parsknął kpiącym śmiechem.
– To jest to, czym zajmują się Przywódcy Wody? – spytał mrukliwie, wychodząc zza rośli i wbijając w drugiego samca szkarłatne spojrzenie.

: 29 sie 2017, 18:12
autor: Płacz Aniołów
Kolorowy motylek delikatnie ruszał skrzydłami, siedząc w miejscu na krawędzi skały. Płacz nieświadomie przekręcał łebek w tę i we w tę, jakby chciał zajrzeć motylkowi pod skrzydełka z każdej strony. Następnie zaczął powoli zbliżać swój pysk do owada, starając się dotknąć go nosem, a jednocześnie go nie wystraszyć. Wtedy usłyszał czyjeś kroki, mniej więcej zza swoich pleców. Kroki, które były dalekie od skradania, zapewne kogoś, kto zwyczajnie tędy przechodził. Płacz jedynie odwrócił swoje kolorowe ślepia w stronę źródła dźwięku, nie odwracając swojego łba. Wtedy jednocześnie do jego nosa dotarł lekko gryzący zapach Cienia i... mocno zniekształcony głos, który słyszał pierwszy raz. Strzygł uchem i odwrócił łebek z obojętnym wyrazem pyska, a ślepia mierzyły obcego smoka z góry na dół. Skąd on właściwie wiedział, że jest Przywódcą? Skąd wszyscy to wiedzą?
– W rzeczy samej. – odparł, unosząc łuki brwiowe w górę i odwrócił się przodem do kolczastego. Ślepia badały Cienistego, będąc pod wrażeniem ilości kolców, jakby miał kiedyś służyć jako chodząca Żelazna Dama. Jakby podświadomie chciał policzyć jak wiele tego czegoś znajdowało się na jego ciele... ostatecznie zrezygnował.
Nie dość, że wielki i gruby, to jeszcze najeżony. Pięknie.
– Który ojciec Cię tak skrzywdził, że ani mówić ani wyglądać nie możesz? – zapytał, a mimika pyska wraz z tonem głosu pozostawały raczej... obojętne. Chociaż cisnął się wredny uśmiech na jego pysk.

: 05 wrz 2017, 4:24
autor: Uśmiech Szydercy
Khagar przechylił leniwie rogaty łeb w bok, obserwując z rozbawieniem drugiego Wojownika. Oczywiście, że wiedział, z kim rozmawia. Znał Płacz, pamiętał go z wojny, a Zmora dzieliła się z Cieniem informacjami. Choć sam wcześniej nie zamienił z nim słowa. I nie czuł ku temu potrzeby, ale nie potrafił powstrzymać się od komentarza, gdy widział tę kuriozalną scenę z motylkiem.
– Nie dziwię się więc, że tak wam się powodzi – parsknął krótko, rozbawiony swoim żartem słownym. Po-wodzi. Bo stado Wody. Zabawne.
Wyszczerzył kły w kpiącym uśmiechu i podrapał się po gardzieli, odchylając nieco łeb.
– Nie narzekam. Moje liczne kochanki również – odparł z rozbawieniem, nieporuszony. Szydercę bardzo trudno było obrazić. Ale wcale nie był gruby! To po prostu doskonałe mięśnie. – Przynajmniej nie muszę odpowiadać na durne pytania... gdy nie mam na to ochoty – stwierdził. Zmrużył ślepia. Przyjrzał się uważnie obcemu smokowi. Wcześniej na polu bitwy jakoś nie było ku temu okazji. Mieli lepsze rzeczy do roboty.
W jego spojrzeniu ani głosie nie było niechęci ani pogardy. Poza polem bitwy Khagar nie oceniał ani nie przekreślał ze względu na Stado. Na wojnie zaś wszyscy byli jedynie... pionkami.
– Niech zgadnę... Ciągłe kontrolowanie odnawiania granic, kontrolowanie zasobów stada, ceremonie za ceremonią, wszystkie takie same i identyczne, pisklęta i adepci żebrzące o naukę, wieczne zagrożenie ze strony innych stad, wredny Prorok wiszący nad głową, kapryśni bogowie, kończące się zioła Uzdrowicieli... – zaczął wymieniać typowe problemy każdego Przywódcy, jak gdyby sam doskonale wiedział, jak to jest jednym z nich być – sprawiły, że zapragnąłeś uciec od tego wszystkiego i choć na chwilę poczuć się jak dawniej? – spytał, unosząc łuk brwiowy.

: 03 paź 2017, 9:38
autor: Brzytwoskrzydły
//Długo Płacz nie odpisała sou...Miesiąc czasu to chyba się zwolniła lokalizacja. Najwyżej uznajmy, że to się dzieje po waszej rozmowie

Zachód słońca.
Chyba już kiedyś tutaj był. Może nie zatrzymał się ale musiał tędy przechodzić...przelatywać raczej nie. Znaczy się w tej chwili właśnie lądował na jeden ze skał, ponieważ jakoś to miejsce wydawało mu się znajome. W sumie co z tego? Niby zwykle skały a jednak, po chwili przypomniał sobie. Był tutaj kiedyś z bratem, jako pisklaki, przechodzili tędy uciekając z jaskini matki. Uderzył nagle w wielkiej złości szponami w ziemię, jakby usiłując wyrzucić wspomnienie ze swojej głowy. Spróbował się wyciszyć i dla odwrócenia uwagi coś stworzyć z madary, jednak jedyne co udało mu się z siebie "wycisnąć" wyglądało jak złota, świecąca nić która zaraz znikła. Stanął na jednej łapie i zamyślony patrzył na zachód słońca.

: 04 paź 2017, 23:42
autor: Znamię Burzy
Dlaczego znalazł się właśnie tutaj, o takiej porze? Smocze losy mają to do siebie, że uwielbiają się przecinać. Czasami są niczym szept w głowie, mówiący im, gdzie mają się udać. Czy to dlatego Wzburzony znajdował się teraz nie w obozie swego stada, a na Bliźniaczych Skałach...?
Nie robił tam nic konkretnego. Właściwie zjawił się na wspólnych dopiero niedawno. Odpoczywał, korzystając z ostatniego tchnienia lata. A właściwie początku jesieni.
Czy odpoczywał było dobrym słowem?
W pewnym momencie, gdy jego wzrok spoczął na czerwieniejącym niebie, dostrzegł sylwetkę, która wyrwała go z zamyślenia. Zamierzała ona najwyraźniej wylądować dość blisko niego, ale jednocześnie najwyraźniej jej właściciel nie zdołał go jeszcze dojrzeć. Hmm...
Jeszcze cztery księżyce przeszedłby obok niej obojętnie, ominąłby, pewnie wrócił do groty. Teraz jednak skierował swe kroki w kierunku tajemniczego smoka.
Gdy zbliżył się do samca, który, jak poznawał po zapachu, był Ognistym, usłyszał stukot pazurów o skałę. Chwilę później, kiedy już był od niego dosłownie na wyciągnięcie łapy, poczuł lekkie wibracje maddary. Energia, jeszcze nieukształtowana, niezdolna do stworzenia prawdziwego tworu. A jej właściciel był na tyle pochłonięty swoją próbą, że nawet nie zauważył, kiedy Znamię się tu zjawił.
Dopiero po kilku sekundach zdradził swoją obecność.
– Chyba nie chodziło ci jedynie o to, aby maddara zaczęła wokół ciebie dryfować, co? – zagadnął, po czym podszedł na odległość ogona do smoka. – Wz.. Znamię Burzy. Co tutaj robisz? – powiedział, przedstawiając się. jedna z jego brwi powędrowała nieco do góry, zaś rysy jego pyska lekko się zmarszczyły. Właściwie... dziwiło go to, ale był ciekawy.

: 09 paź 2017, 12:43
autor: Brzytwoskrzydły
Nie spodziewał się towarzystwa bo go nie potrzebował, jednak samiec gdzieś zlał mu się z myślami oraz z otoczeniem. Każdy mag wyczułby drgania madary, jednak samiec j e s z c z e tego nie potrafił. Pewnie z czasem się nauczy. Zauważył kątem oka jak zbliża się do niego obcy smok, im bliżej był tym wyżej kolczasta "kreza" się unosiła. Lorem odwrócił się do niego, wydając z głębi gardła długi, głeboki warkot...Chociaż to bardziej przypominało dźwięk, jaki wydaje kot kiedy ostrzega przed atakiem. Tak. Dobre porównanie. Lorem cofnął się o krok w tył, stanął w lekkim rozkroku, przyjął pozycję do ataku a to wszystko zrobił instynktownie. Nie znał zamiarów smoka, jednak kiedy ten przedstawił się samiec nieco spuścił z pozy ale dalej był czujny
– Oczywiście, że nie. Mam na imię Tnący...Kolec...To naprawdę Ty? Najlepszy czarodziej pod barierą?!
Zapytał ze swoim wiecznie zadziornym, jednak teraz też trochę zdziwiony, głosem.

: 09 paź 2017, 21:16
autor: Znamię Burzy
Mina czarodzieja nie zmieniła się ani odrobinę, gdy Ognisty odwrócił się w jego stronę. Wciąż przedstawiała swego rodzaju zaciekawienie, które teraz mogło też wydawać się oznaką pobłażliwości dla samca. Może i adept dobrze robił, że był w każdej chwili gotowy na obronę, czy też atak. Czasy były niepewne, a więc zawsze mogli spodziewać się najgorszego.
Jednak Tnący, jak sam siebie nazwał smok, bardzo szybko spuścił z tonu. Jego barwa głosu nadal wydawała się dla Znamienia interesująca – lekko wyzywający, zadziorny ton. Przekrzywił minimalnie łeb.
– Ktoś mnie tak nazwał? – rzucił, gdy na jego pysku pojawił się wyraz drobnego rozbawienia. – Ale nie da się ukryć, trochę czasu nad treningami maddary spędziłem. Uczył mnie między innymi Kruczopióry – czy Ciche Wody. Jego ojciec. Imienia tego drugiego nie podał, bo nawet nie wiedział, czy Tnący będzie je znał. Epizod ich nauki zresztą nie był zbyt długi, jednak wystarczający, aby Znamię mógł wyciągnąć z niego odpowiednie wnioski.
– A więc bardzo możliwe – dodał, z coraz wyraźniejszym rozbawieniem. Skromność była przecież dość istotną sprawą. – Nadal nie odpowiedziałeś na moje wcześniejsze pytanie – mruknął. Próba treningu maddary, czy zwykła przechadzka na tereny wspólne?

: 14 paź 2017, 23:37
autor: Brzytwoskrzydły
Tnący zupełnie już odpuścił sobie agresywną postawę i teraz przyglądał się samcowi z przechylonym na prwo łbem, uważnie obserwując jego ciało. Dlaczego patrzył na jego ciało? Bo jakby widział w nim, ile smok przeszedł, że ma ogromne doświadczenie i ciężkie chwile za sobą. A może i przed sobą też. Na wzmiankę o Kruczopiórym adept uniósł swoje, wcześniej położone, kolce na łbie nieco w górę i powiedział
– Miałem go spotkać ale umarł zanim przybyłem na pierwszą ceremonię stada. To było dobre kilkanaście księżyców temu ale teraz uczy mnie jego syn – Onyks
Widać jednak było, że Znamię Burzy zdawał sobie sprawę ze swojej siły. Na jego następne stwierdzenie Lorem całkowicie się nastroszył, nie rozumiejąc maga. Przecież...
– Przecież powiedziałem, że nie o to mi chodziło. Raczej chciałem poćwiczyć tworzenie rzeczy, które są energią jak na przykład ogień. Ale mniejsza o to...
Powiedział wymijająco adept, wyraźnie nia mając ochoty opowiadać co dokładnie chciał stworzyć i co mu tam w wyobraźni się tworzy
– Mógłbym kiedyś zobaczyć twoją walkę?

: 17 paź 2017, 19:24
autor: Znamię Burzy
Zdawał sobie sprawę, że również Kruczopióremu nie było dane żyć więcej pod Barierą. Właściwie nie wiedział, czy smok umarł pośród Ognistych, czy wyruszył na wyprawę poza tereny swojego stada. Dotychczas, ponieważ ze słów Tnącego wynikało, że jego mistrz doczekał się śmierci pośród Wolnych. Mógł tylko domyślać się, dlaczego.
Wiadomość o jego śmierci dotknęła jego umysłu. Tak jakby jedna z ran, która dopiero co zdążyła się zagoić, znów się otworzyła i wybuchła potokiem krwi.
Ich życie była bezsensowne, bezcelowe. Ich decyzje nie miały znaczenia. Co z tego, że władał potężną mocą, skoro jego czyny nie miały żadnego znaczenia? Mogli się bronić, mogli uderzać, mogli... nie mogli. Były to tylko pozory. Gdy mordercy hasali po Wolnych Stadach, mimo że zabierali im życie, oni musieli wciąż drżeć o swoje stada. O swoje pisklęta, wnuki. O historię.
Myśli nie bolały już tak, jak kilka księżyców temu. Choćby jego życie nie miało sensu, chciał nadać go młodszym pokoleniom. Przecież całe ich istnienie sprowadzało się do tej jednej rzeczy, prawda?
Pałeczkę uczenia podstaw magii przejął więc Płomień. Właściwie nie było w tym nic dziwnego, w końcu sam zajmował się na co dzień maddarą.
Lekko spuścił brwi, gdy adept obruszył się na jego pytanie. Nie było to wbrew pozorom takie oczywiste, w końcu nie wiedział, co chciał stworzyć Ognisty.
– Przyszły czarodziej? – zapytał, dla odmiany unosząc lekko brwi. – Może i byś mógł. Tylko w jakim celu? – zapytał tonem, który sugerował, że sam Znamię zna odpowiedź na to pytanie. Jednak najwyraźniej chciał ją usłyszeć z pyska adepta.