Strona 16 z 32

: 22 kwie 2019, 22:08
autor: Poszept Nocy

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Samiec z uśmiechem przyjął starania i słowa Aank. Nawet jeśli miała rację i przedstawianie myśli na głos sprawiało jej problem, to radziła sobie bardzo dobrze i póki co wszystko wskazywało na to, że Ogień zyska smoka o złotym sercu, nawet jeśli nieco mniejszej odwadze.
– Bardzo dobrze zauważyłaś, że źle byłoby ośmieszyć swojego smoka – któregokolwiek z nich tak naprawdę. Czując że ktoś z nich drwi mogliby wpaść w większą złość i zignorować zupełnie dalsze słowa przywódczyni. – Zaczął analizę. – Chciałbym uwierzyć w to, że zawołanie o rozsądek byłoby skuteczne.
Uśmiechnął się jakby przepraszająco.
– Ale jeśli dotarli już tak daleko w swej kłótni, mogłoby się to nie udać. Choć zależy to oczywiście od smoków. Natomiast zgadzam się z tym, że najpierw trzeba przede wszystkim dowiedzieć się o co chodzi. Wysłuchać obu stron. I wtedy spróbować złagodzić spór. – Aank poradziła sobie z tym problemem znakomicie jak na młodziutkie pisklę. – Przywódca ma prawo zabronić walki smokowi ze swojego stada – obcego nie. Oczywiście nie wykluczone że obcy również by posłuchał, gdyby zostało to odpowiednio przedstawione, ale to Ognik ostatecznie odpowiadałby przed swoim przywódcą. Myślę, że jak na pierwszy raz poszło Ci świetnie.

// Raport Mediacja I.

: 26 kwie 2019, 4:03
autor: Posępny Czerep
Uśmiechnęła się promiennie na odpowiedź i pochwałę Księżycowego. Słuchała przy tym całej jego nauki z prawdziwą ciekawością. Rzuciła nieco szczeniacko:
– Kiedyś będę w tym tak dobra, że nikt się nie będzie przy mnie kłócił! Znaczy, no... – Speszyła się wyraźnie. – Chciałabym być. Dziękuję Ci za naukę!
Czuła, że lekcja dobiegła końca i było jej z tym wyjątkowo dobrze. Bardzo lubiła rozmyślać, jednak wprowadzanie do swojego pokręconego małego umysłu socjalnych zdolności było dla niej wyczerpujące. Z jakiegoś powodu Presja była naturalnie mało towarzyska, przy czym jednocześnie najwyraźniej czując z tego powodu jakieś poczucie winy – zrzucała to na przekonanie, że to inni nie lubią i nie chcą się znać z nią.
Przyjrzała się ciemnofutremu, upstrzonemu czerwienią i nielicznymi białymi plamami Kolcu, zastanawiając się nad tym, co mogłaby o nim powiedzieć. Znała go najdłużej, ale jak w sumie każdego – jednocześnie nie znała go wcale. Nie pewna czy powinna w ogóle go zaczepiać, łaknąca dotykania smoczych wnętrz, Aank przybrała leniwą pozę i starała się udawać, że rozmawianie jest dla niej czymś zwyczajnym.
– Więc... Serce Płomieni to Twoja matka? – W jej głosie czuć było lekką zazdrość ale i sympatię. Uszy miała postawione ciekawsko do przodu, a w kącikach pyska drgał lekki uśmiech. – Znasz kogoś z Ognia jakoś bardziej? Albo spoza? – Właściwie czuła się trochę głupio i drętwo zadawając takie pytania. Ale nie miała pojęcia w jaki sposób rozmawia się z drugim smokiem o jego życiu. A obchodziło ją to.

: 29 kwie 2019, 19:29
autor: Poszept Nocy
Wypuścił powietrze nozdrzami, w przyjaźnie rozbawiony sposób.
– Oczywiście, że będziesz. Całe życie przed Tobą. Każdy Przywódca wypadł z podobnego jaja. – Mrugnął wesoło do Aank. Oczywiście, niektórzy mieli wyjątkowe predyspozycje i radzili sobie znakomicie w relacjach ze smokami. Ale nikt nie był ideałem. Ktoś może latać jak gdyby wykluł się w chmurach, ale kiepsko pływać.
– Proszę, cała przyjemność po mojej stronie. Jakbyś czegoś potrzebowała, pytaj śmiało. – Zdmuchnął niesforny kosmyk grzywy z pyska.
Widząc jak się mu przygląda nie odzywał się, czekając spokojnie aż pozbiera myśli. Cały czas uśmiechał się łagodnie.
– Tak. Wcześniej nazywała się Tchnienie Zimy. Jest wojowniczką. – Dodał od razu nieco więcej, przybliżając Aank swoją rodzicielkę. Mówił o matce z wyraźną czułością wiernego syna.
– Hm. Znam zapewne większość, szczególnie młodych. Ale część jedynie z widzenia. Ostatnie księżyce poświęciłem na naukach, zarówno swoich jak i waszych, więc nie rozmawiałem zbyt wiele ze starszymi. – Mrugnął wesoło do młódki. – Pryzmatyczny Kolec jest bardzo miłym smokiem, na pewno jeszcze go poznasz. Duch Lamparta to również bardzo pozytywna smoczyca, podobnie jak Łapczywa i Nastrojowa. Jeśli chodzi o inne stada... – Przekrzywił lekko łeb w zamyśleniu. – Poznałem łowczynię Wody, Pchłę Szachrajkę. Bardzo ciekawa smoczyca, wesoła. I ma wąsy.
Opowiedział wesoło.
– Uczyłem również mediacji trójkę Wodnych – Moirę, nieśmiałego morskiego samczyka; Mentiroso i Inurtę – ciekawą, kontrastującą kolorystycznie parkę.

: 30 kwie 2019, 4:16
autor: Posępny Czerep
Powstrzymała dziecinny odruch pacnięcia łapą pasma grzywy pstrokatego, nieznacznie jedynie ruszając łapką. Było jej bardzo miło, że Księżycowy chce się z nią zadawać i jej pomagać. Można by rzecz – taka jego praca. Nie robił tego przecież jednak z przymusu, gdyby chciał, już chwilę temu oficjalnie mógłby ją pożegnać i udać się w swoją stronę... A jednak. Szczerze ją to dziwiło.
Uśmiechnęła się szczerze i szeroko, słysząc miłość do matki w głosie Kolca. Cóż. Mogliby założyć fanclub.
– Jest cudowna... – Westchnęła pod nosem, choć ten mógł to słyszeć, więc poprawiła się, klarując swoją myśl. – To znaczy, Twoja mama... Jest taka ciepła, dostojna i godna zaufania jednocześnie. Świetny przywódca i groźny wojownik, który jednocześnie nigdy nie przestaje być dobrym rodzicem. – Dodała trochę smutno, myśląc o swojej matce. Niby była, niby była bardzo ważna i szanowana w stadzie... Ale po za narodzinami i wczesnymi księżycami, gdy zabierała ją na ceremonię – nawet jej nie widywała. Kąciki ust wygięły się na maleńkiej paszczy, a wzrok stał się nieobecny. Nawet gdy Akaer mówił dalej, skinęła tylko łbem. Słuchała, ale wszystko docierało do niej z opóźnieniem, jakby z bardzo daleka.
Właściwie denerwowało ją to, że ciągle myśli tylko o tym, jaka to jest biedna i niekochana. Czuła się żałośnie i nie lubiła siebie za to. Znów zaczęła nerwowo skubać futro, w zagłębieniach którego pojawiały się małe strupki. Ból otrzeźwił ją nieco. Miała szczerą nadzieję, że towarzysz nie zwróci uwagi. Ocknęła się akurat gdy Ognisty mówił o ostatnich znanych przez siebie smokach. Przełknęła ślinę i wyprostowała grzbiet, ściągając łopatki.
– Tak, kojarzę Ferna, Faunę i... Łapczywą. – Tu wypowiedziała imię bardzo ostrożnie, jakby zamierzało ją ugryźć. – Właściwie, to chciała mnie utopić. – Zwierzyła się. – Nie wiedziałam nawet gdzie jestem i nie znałam jeszcze obcych smoków, a ona skoczyła na mnie znienacka i zaczęła mnie wciągać pod wodę. – Nie chcąc jednak narobić kłopotów dziwnej smoczycy, która mimo wszystko jednak była Ognistą, dodała prędko: – Ostatecznie jednak mnie nie zabiła, a nawet mówiła mi jak mam się ruszać, by nie utonąć. Wydaje mi się, że to była jej zdaniem nauka. Wyglądała na dumną z siebie. – Dokończyła z mieszanką zaskoczenia z rozbawieniem. W sumie ciekawa była, co na taki rodzaj nauczania powie przyszły Piastun.
Nadal jednak była wyrwana z równowagi. W jej głowie powracała jedna myśl: Co ma zrobić, by przestać bez przerwy roztrząsać, dąsać się i dobijać z powodu tego zapętlającego się w jej głowie, przykrego tematu? Nie chciała taka być. Chciała się rozwijać, iść do przodu. To był jej pęd, presja którą czuła od urodzenia. Nie odstawać od reszty.

: 30 kwie 2019, 10:36
autor: Poszept Nocy
Zaśmiał się krótko, a ciepły i niski dźwięk zabrzmiał głęboko w jego pysku. Z każdym księżycem jego głos schodził niżej, ale nieustannie przepełniony był przyjaznymi tonami.
– Myślę że bardzo ucieszyłaby się słysząc Twoje słowa. Bycie Przywódcą nie jest łatwe, a do tego niecierpliwy potomek wybrał najtrudniejszy moment na wyklucie się i dołożenie obowiązków. – Mrugnął wesoło do Aank, mówiąc oczywiście o sobie. Był pierworodnym Serca Płomieni. I wybrał koszmarną chwilę, do tego w trakcie rozmowy z Cioteczną Kołysanką – choć to może akurat pomogło jego matce, bo stara Piastunka złagodniała na widok pisklęcia. Niemniej jednak niedługi staż w stadzie, śmierć przywódcy – to wszystko dołożyło ciężaru na barki niedoświadczonej matki. Która poradziła sobie doskonale, nawet jeśli Akaer był prostym w obsłudze maluchem. Kto wie na kogo wyrósłby bez matczynej czułości.
Smutny ton nie umknął uwadze Księżycowego. Przekrzywił lekko łeb i zakołysał ogonem, by końcówką kity musnąć towarzyszkę po łapach.
– Pamiętaj, że zawsze jesteś mile widziana zarówno w grocie Tchnienia jak i mojej. – Nie miał oporów przed wypowiedzeniem się za matkę w tej kwestii. Wiedział że przyjęłaby Aank bez wahania. – Twoja matka jest cudowną smoczycą, ale przeżyła już wiele księżyców. Może po prostu potrzebuje nieco czasu by poukładać wszystko i powspominać smoki, które były ważne w jej życiu. Straciła niedawno Tembr Ognia.
Nie znał zbyt dobrze Ciotecznej. Była jego mistrzynią, ale zniknęła niedługo po rozpoczęciu jego ścieżki adepta. Chciał jednak pocieszyć Aank.
Wyraz jego pyska niemalże nie zmienił się gdy usłyszał o sposobie nauki, jaki zaprezentowała Łapczywa. Zmarszczył lekko nos, a srebrne ślepia czujnie zmierzyły mówiącą smoczycę, jakby szukając potwierdzenia na to, że nic jej nie jest.
– Łapczywa jest... Specyficzna. – Zaczął ostrożnie. – Można z nią wesoło porozmawiać i dobrze wspominam naszą naukę, ale zachowuje się inaczej niż inne smoki które poznałem.
Przekrzywił nieznacznie łeb.
– Pamiętaj jednak, że to ty decydujesz jak chcesz być traktowana. Jesteś mniejsza, więc inni mogą próbować to wykorzystać. Jeśli Ci się coś nie podoba – mów o tym. Jeśli to nie podziała, zawsze możesz mnie zawołać. A już niedługo sama będziesz potrafiła się bronić. – Dodał pewnie, wierząc w umiejętności małej.

: 03 maja 2019, 3:12
autor: Posępny Czerep
// Dodam później kolorki, bo z tabletu jest strasznie niewygodnie :c

Wsłuchała się w przyjemną barwę głosu czerwonorogiego, przekrzywiając przy tym ciekawsko pyszczek i uśmiechając się ledwie zauważalnie. Ciesząc nie, że Księżycowy nie wzgardził rozmową z nią, rozsiadła się wygodniej, zdecydowanie rozluźniona i wyjątkowo jak na nią – spokojna. Kto wie, może taki, naprawdę nieczęsto spotykany u niej stan, jest w stanie ujawnić jakiejś jej jeszcze nieznane cechy?
Czując ciepły dotyk ogona, zaczepnie udała, że próbuję złapać go chwytnymi, niemal humanoidalnymi łapkami. Napuszyła pierś dumnie.
– A wiesz, że zapropowała mi to? – Przyznała szczęśliwie. Zaraz jednak zgarbiła się i spod łebka spojrzała na przyszłego piastuna przepraszająco. – ...Ale nie skorzystałam. – Po czym dodała prędko, jakby Kolec miał na nią za to nakrzyczeć. – Próbowałam, ale strasznie, straszliwie wstydziłam się wejść. Przerasta mnie to. – Nadmuchała policzki.
Smutno zawiesiła łeb, kiedy ten kontynuował temat jego matki. Długie nitki grzywy opadły na jej pysk i szyję szerokim łukiem, przesłaniają ją rzadką kotarą, na podobieństwo płaczącej wierzby.
– Uhh, jasne, nie wątpię... – Odpowiedziała markotnie. Wyglądała, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale zamiast tego zacisnęła szczęki i siedziała cicho, słuchając. Z jakiegoś powodu zaskoczyło ją, że jej pogląd na Wronkę nie jest urojony, tak jakby mała zakładała, że nie może mieć racji. Biedne, niedowartościowane szczenię.
– Właściwie, mogłabym ją polubić. Lubię, kiedy da się z kimś porozumiewać bez słów. Ale gorzej, kiedy przy okazji trzeba w każdym geście spodziewać się ataku. – Wypowiedziała się zaskakująco jak na nią poważnie i rozsądnie. – Właśnie, chyba, chyba wiem. Mam wrażenie, że teraz już jestem aż nadto ostrożna. Może dlatego nie potrafię się dopasować? – Zapytała cicho.
Akaer wydawał się taki... Udany. Był piękny, postawny, mądry, towarzyski, elokwentny. Kochany syn Przywódczyni. Miała wrażenie, że są przeciwieństwami w każdym calu. Na tą myśl skuliła się jeszcze trochę, karlejąc. Skrzydła ścisnęła przy tym jak tylko mogła i schowała w gęste futro, a nagi ogon ukryła przed wzorkiem. Nawet palcowate łapy zwinęła w ciasne piąstki.
Musiała jednak przyznać, że w związku z tym tym bardziej doceniła, że się z nią zadaje.

Wtedy jednak w nieco pokręconym umyśle dydelfowatej pojawiła się jedna dziwna myśl:
Po co?
Dlaczego tak właściwie zależało jej na akceptacji?
Kiedy bowiem ktoś jej ją okazywał, młoda nie radziła sobie i szukała dziury w całym. Dziury, którą mogłaby się wymknąć z pola widzenia i uciec.
Nawet teraz, gdy rozmawiała ze smokiem, który wydawał się całkiem szczery w swej serdeczności i chętny do towarzystwa, mała zauważyła, że zwyczajnie nie wie, o czym mogłaby z nim rozmawiać, choć czuła wewnętrzną presję, by wymyślacie co raz to nowsze tematy. Robiła to bardzo na siłę i czuła się przy tym strasznie głupio. Nie była w stanie zwątpić w sympatią Księżycowego, więc zaczęła wątpić w siebie.
Bo właściwie czym było jej życie po za żalem do rodziców i alienacją od stada? O czym więcej miała mu opowiedzieć? O narastających stanach lękowych i paranoi? O samonakręcającym się młynku negatywnych myśli, który napadał ją średnio pięć razy w ciągu dnia i doprowadzał do drżenia każdego mięśnia, który aż rezonował w kościach? Czy też o tych wszystkich dniach, które spędzała na gonieniu myszy i zbieraniu bezużytecznych śmieci, z którymi się utożsamiała?
Chmurny pysk Presji zaczynał przybierać wyraz czegoś na kształt stanowczości. Oto, zupełnie przeciwnie do chęci Akaera, kształtowała się w niej nowa rysa charakteru, która miała bardzo spore szansę rozkwitnąć w samotnictwo i dziwactwo z wyboru.
Pytanie brzmiało, czy było w tym coś złego i czy socjalizacja naprawdę była tak istotna, jak się powszechnie przyjęło.

: 05 maja 2019, 12:03
autor: Poszept Nocy
Naprzemienne wachlarze emocji Aank nieco konfundowały Akaera. Był stosunkowo prostym smokiem. Owszem, bardzo empatycznym i zwracającym uwagę na innych, starającym się wszystkim pomóc, ale... Nie rozumiał dlaczego Bojaźliwa czuła się taka samotna. Jej matka żyła, a od wyklucia darzyła ją głęboką miłością – po prostu teraz była zajęta. Serce się o nią troszczyła, otaczały ją inne smoki. Nie negował oczywiście jej potrzeb, po prostu sam był bardzo łatwy w obsłudze. Mimo wszystko starał się postawić w jej miejscu. Zdecydowanie nie zamierzał krzyczeć i karcić młodszej smoczycy.
– Na początku wiele rzeczy może wydawać się straszne. Jak dla mnie maddara. – Mrugnął wesoło, chcąc poprawić nieco humor Bojaźliwej. – Wszystkiego uczyłem się sam, chcąc w ten sposób przygotować się na instruowanie innych. To była chyba najcięższa część. Ostrożność jest dobra – pozwala uniknąć wielu błędów. Trzeba tylko uważać, by nie przerodziła się w paranoję. To, że istnieją złe smoki nie oznacza że wszyscy chcą Cię skrzywdzić. To że czarodzieje doskonale radzą sobie z maddarą, którą przecież mamy wszyscy, nie oznacza że każdy z nas będzie mógł zostać jej mistrzem.
Przekrzywił delikatnie łeb na drugą stronę, spoglądając łagodnie na Aank. Lubił jej inne podejście do świata.
– Nie da się sprawić, by każdy nas lubił. Nie mówię tu oczywiście by nie szanować innych. Po prostu bądź sobą i rób swoje. Jesteś ważną częścią tego stada i przeczące temu słowa innych tego nie zmienią.
Księżycowy nie był, przynajmniej jeszcze, zbyt dobrym smoczym terapeutą. Cierpliwość, łagodność i tolerancja sprawiały że dobrze się z nim rozmawiało, ale był zbyt młody by pomóc w skuteczniejszy sposób. Póki co jego świat dopiero nabierał barw – śmierć Tembru Ognia była pierwszą skazą w jego idealnym pojmowaniu otoczenia. Do tego momentu znał jedynie miłość matki, przyjaznych Ognistych, pomocną Kołysankę.

: 09 maja 2019, 3:35
autor: Posępny Czerep
// Jeśli nie masz nic przeciwko to zakończyłabym fabu w tym miejscu – trwa na tyle długo, że gubię realizm grania pisklęciem i dzieje się w niej mentalnie tyle, że Presji przyda się z tym przespać :D Bardzo chętnie pofabulę w innym miejscu i realnym czasie :)

Nieobecne i nieco zbyt twarde jak na nią spojrzenie smoczycy nie zmieniło się, gdy Księżycowy próbował ją pocieszyć. Doceniła jednak zarówno trafność porównania jak i późniejszą radę. Po raz kolejny dostrzegła w czeroworogim samcu mądrość i uspokajającą stateczność. Uśmiechnęła się.
– Będzie z Ciebie dobry Piastun. – Powiedziała łagodnie i bez cienia burzy, która warczała gdzieś w głębi niej.
Wyprostowane grzbiet i przyjęła złudnie spokojne oblicze. Nie pasowało to do jej, ale gdyby ktoś nie znał jej wystarczająco...
– Akaerze, nie obrazisz się, jeśli chciałabym iść spać? To był długi dzień, chyba przez całe życie nie powiedziałam tyłu starannie ułożonych słów. Jestem padnięta. – Wygięła wargi w przepraszającym uśmiechu. – Ale bardzo Ci wdzięczna za tą umiejętność. – Dodała prawdomównie.
Smoczyca przez samo trwanie ich spotkania – rzeczywiście długie, bo zaczęło się już ściemniać – wydawała się dużo dojrzalsza. Może nawet nieco za bardzo jak na zmianę w ciągu jednego dnia.
– Daj mi znać, gdybyś mnie potrzebował

Jeśli przyszły Piastun nie zamierzał jej zatrzymać, Aank wstała, zamiotła ogonem, by pozbyć się przyklejonych do niej źdźbeł trawy i po ukłonieniu się mu nisko w prawdziwej wdzięczności, udała się w stronę najciemniejszej ze swoich kryjówek. Zalał ją myślotok i zły nastrój. To będzie długa noc. Dostała właśnie do czegoś, co musi bardzo poważnie rozważyć... A może rzeczywiście uda jej się usnąć? To naprawdę był długi dzień.
//zt jeśli Księżycowy pozwoli

: 22 lip 2019, 0:11
autor: Karmazynowy Kolec
Karmazynowy dotychczas nie bywał często na terenach wspólnych, bo po prostu... był tu nowy. Najpierw zapoznał się z terenami własnego stada, poznał wielu Ognistych, a teraz nadszedł czas na zmierzenie się z terenami wspólnymi. Ziemie te były właściwie niewielkie, ale ponoć bardzo łatwo tu było spotkać innego smoka, więc właśnie z takim zamierzeniem Karhin wylądował przy białym drzewku – miał nadzieję, że zdoła spotkać... kogoś. Najlepiej nieognistego kogoś rzecz jasna.
Nie towarzyszył mu już taki lęk, jak kilka księżyców temu. Pragnienie bycia pośród smoków nie zmalało, a do tego adept był zdecydowanie mniej onieśmielony, niż na samym początku. Może dalej nie do końca potrafił odnaleźć się w międzysmoczych relacjach... no ale wciąż się ich uczył. Właśnie po to tu był.
Ognisty usiadł pod drzewkiem, spoglądając z zaciekawieniem na jego listki. Z bliska nie były aż tak niezwykłe, jak z daleka. Różniły się od liści innych drzew... ale nie aż tak. Fascynujące, jak duże znaczenie ma perspektywa.
Ile można się nauczyć obserwując przyrodę.

: 15 sie 2019, 15:32
autor: Tatuowany Kolec
Ostatnie księżyce spędził w niekończącej się malignie.
Jakby ciążyło nad nim fatum od wyklucia – przeżyjesz kilka beztroskich, niezobowiązujących chwil pisklęctwa, a później nieoczekiwanie skoczysz z klifu w rozciągającą się poniżej poskręcaną, wynaturzoną otchłań obłąkania.
I dotąd wciąż spadał w przepaść ze świstem wiatru w uszach, już dawno zapomniawszy, że kiedyś, tam na górze, miast rozmazanej czerni umykających skalnych skał, prześwitywał błękit nieba.
Obudził się gwałtownie, desperacko chwytając źrenicami przyćmione kolory kwiecistej polany. Z jakiejś irracjonalnej pobudki zdawał sobie sprawę dlaczego znalazł się, gdzie się znalazł, mimo że cała reszta witrażu przeszłości leżała roztrzaskana u jego łap. Jak tu dotarł? Dlaczego tu? Ile tak trwał? Obrócił trzaskające gałązki kręgów szyjnych ponad skulony kłęb ochrowych kości i obejrzał się na źródło cienia, który któreś z jego alter ego musiało odnaleźć pasującym, by pozostawić jego wapienny stelaż półprzytomnym w ów objęciach i pozwolić sobie opaść w inne, te biesiadujące na zgliszczach własnego łba. Zarechotał niemym śmiechem, gdy krztuszące się, wyschnięte gardło zawiodło dostarczyć oprawę dźwiękową do tego śmierdzącego teatrzyku losu. Urósł, odkąd się ostatnio pamiętał. A gdy podniósł wzrok ponownie, zakrztusił się jeszcze raz, na widok protekcji, jaką stanowiło rachityczne, białe, jakby zatrzymane w czasie drzewko.
Musiało niedawno lunąć z tych nieubłaganych chmur, bo łutem niespodziewanego szczęścia odnalazł brejastą kałużę, której mętną zawartością zwilżył palącą gardziel i chropowaty język. Spływająca do żołądka, piaszczysta ciesz przypomniała mu, co przypomniał sobie przypomnieć przed momentem. Ojciec go umówił na spotkanie z łowcą. Tym ostatnim skrawkiem przędzy litości, która pozostała mu po spleceniu własnego stryczka, nim samemu odpuści sobie makabreskę świata w jakim się wykluł, zostawiając swoje na wpół martwe potomstwo ich własnym, zaawansowanym już procesom gnilnym.

: 15 sie 2019, 21:37
autor: Pacyfikacja Pamięci
Jednak nie każdy miał takie paskudne i bezsensownie smutne życia! No, albo przynajmniej znajdował sobie jakąś prostą uciechę i trzymał jej się jak przyrzeczenia.
Skoro była umówiona, to była umówiona, co tu więcej mówić – Łowczyni Ognia zabrała, co miała pod łapą i ruszyła na miejsce.
Szła sobie wdzięcznym kłusem, kołysząc wesoło ogonem na boki, ze zwisającą (i dyndającą!) jej z pyska kozą. Oraz... sosem do kozy. Samo padłe zwierzę było ledwo co obrobione przez Łapczywą, miało gdzieniegdzie poobrywaną już skórą, wyzbyte było też rogów, jedna z nóg była złamała i ostatkami sił tkanek łącznych walczyła o to, by nie odpaść i nie zaginąć po drodze. Po ofierze też na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, jak została zamordowana – miała zmiażdżone w pół ciałko, połamany jak nóżka grzbiet i wewnętrzne skrzepy. Cóż, Ognista nie należała do zręcznych czy delikatnych smoków. Ale zabite, to zabite.
Doszła. Dojrzała jakąś gadzinę. Jeśli to nie on był w potrzebie, trudno, głodny powinien lepiej pilnować miejsca spotkania. Przystanęła niedaleko, zamachnęła łbem i rzuciła zdechłą kozą jak worem mięcha (którym... koza właściwie była) tuż pod łapy czekającego smoka, gdzie zwierzyna bachnęła sobie bezwładnie, choć z hukiem. Smok zaś, obdarowany, mógł natychmiast się spostrzec, że jeśli o to jest wszystko, co otrzyma, to ktoś go mocno oszukał – nawet pisklęta jedzą więcej! Jeśliby się zbulwersował, to jednak na próżno, jako że rosła samica, przyozdobiona światle trochę złośliwym uśmiechem, podeszła o to śmiało do niego i kozy, łamiąc już wszelkie zasady prywatnej przestrzeni i schyliła się nad lichym posiłkiem – rozwarła paszczę, wywaliła jęzor i już po chwili po jego powierzchni (w towarzystwie głośnych charków i odkaszlnięć) zaczęły spływać... owoce. Trochę wyleżałe, ale w pełni zdatne do jedzenia, no i... Absolutnie do granic obślinione i pogniecione. Parę jabłek, nektaryn, w całości lub w cząstkach i dużo, dużo po nich soku czy rozrobionego z jakimiś płynami ustrojowymi półolbrzymki musu. No cóż. Przegryzione i wpół przetrawione łatwiej się je, prawda? Część roboty już została przez kogoś wykonana. No i zmasakrowane, kozie tróchełko zostało o to apetycznie przykryte słodką breją.

I proszę! O to przed przed czerwono-brązowym smokiem, którego można by określić dużo bardziej wyniosłymi nazwami barw, ale przecież nie trzeba, leżała sobie kózka i sos, sałatka owocowa, mus z jabłek i nektaryn, jak zwał tak zwał . Istna biesiada bogów! Różnorodny, pełnowartościowy, bla bla, posiłek.
I nigdy nie zapominaj imienia swojej wybawczyni – Pacyfikacja Pamięci, Łowczyni Ognia. – powiedziała nisko, ale cicho, widocznie zadowolona z siebie. Powstrzymała szaleńczy chichot i odeszła wreszcie znad jedzenia, kilkanaście kroków w tył, usiadła, zaczęła czyścić sobie lapą pysk – czekając na reakcję na swoje dzieło – oraz gdyby Wodny chciał ją o coś zapytać czy zwyzwać, jak to niektórzy zleceniodawcy czasem lubią.

: 17 sie 2019, 19:45
autor: Tatuowany Kolec
Tak, to zazwyczaj bywał ten moment, w którym ze smutkiem odkrywasz, że już nie potrafisz zmieniać się tak szybko, jak niegdyś potrafiłaś i przestajesz posiadać wpływ na to, czym i kim jesteś, co i dlaczego działasz. Prawda – możemy się zmienić, ale jesteśmy tylko stworzeniami umodelowanymi z białka, nie możemy wyrwać kawałków naszej psyche i zastąpić ich nowymi, czystymi fragmentami. Rdzeń naszej osobowości pozostaje ten sam. Gdy więc przestaje się ona sprawdzać i orientujesz się, że właśnie ona jest źródłem twoich niepowodzeń, nie pozbędziesz się jej. Możesz tylko wędrować przez życie z nadzieją na pochwycenie ów błogich, rzadkich momentów, wciąż i wciąż tylko obniżając swoje oczekiwania od niego.
On na szczęście nie musiał się tym martwić – niewiele niżej można było upaść. Poza stanie się alternatywą ów kozy, zatrzymującej się nieoczekiwanie w smudze krwi pod jego łapami.
Podniósł wzrok znad wychłeptywanej kałuży i otaksował wzrokiem zwaliste, potężne stworzenie, któremu nigdy nie przyporządkowałby określenia łowca, tym bardziej smok. Nie przejął się tą czterołapą aberracją, odkąd w ciągu ostatnich księżyców jego zapadający się umysł uwielbiał ubarwiać rzeczywistość przejaskrawionymi halucynacjami, choć zdecydowanie wpędził go w zadumę, czyże ten pachnący nęcąco mięsisty trup przed nim na pewno również nie należał do pakietu nieszkodliwych miraży i fatamorgan.
Tak czy inaczej, ta chwila zawahania z pyskiem nad jedzeniem wystarczyła, by czarnobiała masa domysłów przebiła się przez barierę przestrzeni osobistej jak pędzący nosorożec i przygniotła zwiotczałe zmysły gorejącą ciepłotą ciała, zapachem siarki, potu i oddechem, który owiał jego powieki zdecydowanie zza bliska, kiedy tak jak on, w dresiarskiej manierze pochylił się nad nim, wysuwając kpiąco ozór na wierzch.
Och, to jedzenie jednak nie jest jego?...
...O-och. Ach tak. Okej.
Cynobrowy odkrył w sobie niesmocze zasoby panowania nad swoimi brwiami, kiedy jedna z nich na widok kulinarskiej awangardy powoli uniosła się znad oka samczyka, niemalże poczynając lewitować nad nim obdarzona własną, wolną wolą. Ostatnie kaszlnięcie samicy przypieczętowało ten wyraz, zastygły wraz z resztą głowy samca, odprowadzającej wzrokiem nieziemsko zadowoloną z siebie istotę na powrót poza współdzieloną przez nich obojga klitkę prywatności.
Wybawczyni. Huh.
Wzruszył skrzydłami, poczynając egzaminowanie z bliska oślinioną, ciepłą jeszcze miazgę, mdławym odorkiem ustrojowej oleistości zupełnie przyćmiewającą dotychczas apetyczną woń mięsnego ochłapu.
Pachniała zaskakująco słodko. Przyłapał się na tym, że przełknął ślinę, cieknącą podświadomie na tak... Irracjonalne doznanie.
Zabrał się ino do jedzenia. Bez większej gracji wykłapał i wysiorbał pozostały miękisz porcji , a później zabrał się za testowanie zębisk na kościstej, acz nader smakowicie nasączonej sokiem kozie.

– I to... Na tyle, tak? – zapytał szczerze skonfundowany, dostrzegłszy krągłą olbrzymkę wciąż trwającą na swoim miejscu, zamiast zostawić samego dawno temu – Czy teraz ja mam coś dla ciebie... Zrobić? Czy...

: 25 sie 2019, 0:13
autor: Strażnik
//event

Co on właściwie wyprawiał? Szedł razem z pisklęciem zamiast posłać je z powrotem do domu? Nie przyda mu się przecież, a w obecnej sytuacji zawsze istniała szansa, że na ich trasie zmaterializuje się coś groźnego. Z drugiej strony nie chciał też zawracać, bo jedna z ważniejszych niepisanych zasad mówiła, że raz pożegnanych smoków nie wypadało witać przed upływem pewnego czasu.
Wędrował więc dalej, ale nie pospiesznie, ponieważ zależało mu na poprawnym odczytaniu śladu zapachowego, który pozostawił po sobie magiczny twór. Postanowił zwrócić uwagę także na siłę i kierunek wiatru, żeby ocenić mniej więcej, czy ścieżka którą podąża nie jest zupełnie błędna. W razie utraty tropu, zamierzał jeszcze czujniej rozglądać się za poszlakami, patrzeć gdzie pyłu było więcej i czy nie został tam przywiany później, o ile dało się to w jakiś sposób określić. Może kwiaty i trawy tutaj były w stanie utrzymać część "ścieżki", nim zupełnie się rozwiała?
Nie wiem czy powinnaś ze mną iść– zagadał do młodej w międzyczasie, jakby chciał wybadać jej stanowisko. Nie przepadał za traktowaniem dzieci inaczej niż dorosłych, chociaż trudno było oddzielić jej brak fizycznych zdolności od młodego wieku. Może odeśle ją później?

: 25 sie 2019, 0:20
autor: Eskalacja Konfliktu
Przebierała żwawo łapkami. Zdążyła nieco podrosnąć od ostatniego spotkania z tym smokiem (o ile tak można nazwać zobaczenie go na ceremonii). Dalej jednak była młodziutka i wyróżniała się z tłumu. Może i potrafiła walczyć, latać, biegać i nawet się skradać, ale brakowało jej jeszcze kilku zdolności. Oraz tego najważniejszego aspektu: doświadczenia.
Mimo to, nie poddawała się. Musiała znaleźć odpowiedzialnego za stan mamy. Musiała. Nic jej nie powstrzyma. Ani jej własne braki, ani... ktoś inny. Nawet tatko. Tym bardziej się wewnętrznie zeźliła na nagłe wyznanie przywódcy Ziemi. Nie zwolniła kiedy samiec podzielił się z nią swoją opinią. Hej, chociaż tyle, że się odezwał. Łypnęła na niego z dołu.
Ja też nie wiem, czy powinieneś ze mną iść – odpyskowała i nadęła się jak żaba. Czemu miał decydować o tym czy jej prawo do pomocy matce było mniejsze od jego własnego? Absurd!
Brzmiała i tak poważnie, nie jak ona, nie jak dotychczas. Coś w małej samiczce się zmieniło. Była zmotywowana jak nigdy dotąd. Nie potrafiła jeszcze iść po śladach, więc musiała polegać na starszym smoku. Po prostu za nim szła, odruchowo się rozglądając. Złość powoli dawała upust determinacji. Dalej miała ochotę coś rozdeptać ze wściekłości, ale teraz nie byłby to przypadkowo napotkany osobnik.
To coś nie miało ciała – zauważyła, bo najbardziej się jej to rzuciło w oczy. – Dlaczego zostawiło po sobie tak wyraźne ślady? – Przecież nawet opasły, drzewny samiec w jej towarzystwie nie zostawiał takich wyraźnych tropów! Tego była pewna.

: 25 sie 2019, 18:33
autor: Administrator
Ślady słabły. Wyraźnie, z każdym krokiem. Szliście w dobrym kierunku, ale trop zostawiony przez złego ducha był tak delikatny, że rozwiewał się wraz z lekkim, letnim wiaterkiem.
Dotarliście do Białego Drzewka, które znajdowało się niemal w prostej linii na południe od Skał Pokoju.
U stóp pnia tego drzewka usypał się dość spory kopczyk świeżego popiołu, okalający drzewko. Nie było ani śladu złego ducha, ale czuć było jego zapach – zapach spalenizny i rozkładu. Okolica była jednak całkiem żywa, ptaki ćwierkały, owady skrzypiały na swój cichy sposób. Nie było tej martwej ciszy ze Skał Pokoju, która poprzedzała atak. I, co gorsza, nie było też starszych śladów prowadzących od Białego Drzewka.
Ale widzieliście dlaczego. Nawet ten grubszy kopczyk popiołu wokół pnia już teraz był roznoszony przez wiatr na cztery strony świata.

: 25 sie 2019, 18:45
autor: Gasnący Wiciokrzew
Czy można więc uznać, że jedne tropy nie słabły – te Opiekuna i pisklęcia? Oby tak.
Miodowa, po wystrzeleniu z miejsca zbiórki, pognała za Strażnikiem na łeb na szyję, po śladach, po pamięci kierunku, po czym tam tylko się dało. W końcu nie minął dzień, żeby miał się znaleźć gdzieś po drugiej stronie świata, prawda?
Wyhamowała zręcznie o jakiś ogon za wędrowcami i przeszła już w zwyczajny chód, trochę zmęczony.
Tu jesteś! Przepraszam, zagapiłam się, ale już jestem. Witaj pisklaku! – przykucnęła na pół momentu, wypiętą teraz piersią niemal nie wyzionawszy ducha i kiwnęła poważnie głową. Wciąż tu była. Może miał dla niej jakaś kolejną misja, jeśli nie – kontynuować będzie po prostu obecne zadanie towarzyszenia drzewnemu aż znajdzie się inne. Przywitała też młodą, gdy tylko ją zauważyła. I ponownie – nie wychylała się przed szereg, była tu tylko wsparciem, podążała za oboma smokami.

: 26 sie 2019, 15:22
autor: Strażnik
Przystanął przy drzewie, wzdychając do siebie z nutą zirytowanego drżenia w głosie. Nie pisklę jednak doprowadzało go do tego stanu, a wyjątkowo nieefektywne poszukiwania. Odwrócił łeb i spojrzał w stronę miejsca zebrania, przez chwilę nad czymś rozważając i dopiero pod koniec zadumy zwrócił uwagę na swoją młodszą towarzyszkę. Chwilę wcześniej dostrzegł także pędzącą Honi, co nieco poprawiło mu samopoczucie, choć nie wystarczająco, aby podciągnąć je na skalę dobrego humoru. Może ona zasugeruje jaka decyzja byłaby uczciwsza wobec pisklęcia.
Możliwe, że popiół także jest magiczny, dlatego z czasem zniknie– rzucił bez przekonania – Ale z jakiegoś powodu utrzymuje się nadal, nawet jeśli nie wyznacza nam konkretnej ścieżki, hmm...– kontynuował mrużąc ślepia. Kleryczka zdążyła już do nich dotrzeć, ale nie poświęcił jej szczególnej uwagi, tak bardzo pochłonięty mówieniem do siebie. Ból głowy nie służył zresztą w podzielności uwagi – Zapewne duchy posługują się innym rodzajem magii niż my, dlatego ich twory mogą być bardziej trwałe, ale to iż cień nie miał ciała to... tak, proste ale istotne spostrzeżenie. Czy musiał omijać drzewa i wzgórza, żeby dotrzeć do wyznaczonego mu celu?– Spojrzał na czerwonołuską, jakby to ona miała wszystkie odpowiedzi. Czy zapomniał już, że powinien odesłać ją do Khaledara, nawet jeśli dotąd najwyraźniej nie przejmował się jej losem? –Las Atauir będzie dobrą barierą dla pyłu pozostawionego przez tę istotę, więc rozsądnym byłoby podążyć wzdłuż jego obrzeży. Jeśli pokonał tamtędy swoją drogę, z pewnością coś ostało się na krzewach i gałęziach. Pamiętasz kąt przylotu tego stworzenia? Miodowa, czy ty mu się przyglądałaś? Jeżeli założymy, że leciał w prostej linii, możemy dalej spróbować odtworzyć tę trasę– Nie zdołał przyjrzeć się istocie aż tak dobrze, żeby pamiętać dokładnie skąd przybyła, ale rozmyślał czy odnosząc się do najświeższego śladu biegnącego od Dzikiej, mógł to mniej więcej określić. Więcej niż mniej, bo od tego zależało czy się nie zgubią.
Skontaktuj się proszę Darem i poinformuj o naszych zamiarach. Nie możemy go sobie teraz odpuścić, nawet jeśli trop jest bardzo słaby– Mając w towarzystwie jedynie dwa smoki czuł się zdecydowanie pewniej, szczególnie gdy wiedział, że miał szansę być wysłuchanym. Dziwne potrzeby jak na smoka, który przez całe życie zapatrywał się na bycie przywódcą, który na niedogodności związane z przemawianiem do tłumu i odnajdywaniem w trudnych sytuacjach raczej nie powinien narzekać. W każdym razie teraz jego postawa była znacznie luźniejsza, wciąż sztywna, jasne, ale oddychał spokojniej, a w głosie słychać było większe zdecydowanie i spokój, jakby serio wiedział co robi.

: 28 sie 2019, 0:46
autor: Mistrz Gry.
Teraz doganiając resztę Honi również mogła zauważyć nierówną linię z czarnego pyłu, która doprowadziła pozostałą dwójkę do Białego Drzewa.
Kiedy Strażnik obrócił się, by wzrokiem zmierzyć dystans do miejsca Spotkania, zauważył, że wiatr powoli, ale skutecznie rozwiewa czarne ślady na cztery strony świata. Czyżby udało im się dotrzeć aż tutaj tylko dlatego, że trop był po prostu świeży? Jest szansa, że nie rozwieje się całkiem kolejne parę godzin – chyba, że pogoda gwałtownie się zmieni i ziemia spłynie deszczem. Wtedy zniknie szybciej niż pustynna rosa w promieniach świtu.
Wyjątkiem był kopczyk, a właściwie kilka większych i mniejszych garstek pyłu tu i ówdzie pod drzewem, które przystając teraz zauważyliście wszyscy. Niektóre przy samym pniu, częściowo nawet znacząc czernią jasną korę, inne o odległość kilku szponów. W jednym miejscu, pod gęstą i rozłożystą częścią korony drzewa, pyłu było wyraźnie więcej. Jakby ziemia tu była nieco gęściej nim zroszona, a do tego było tam sporo pożółkłych, opadniętych liści.
I tam właśnie Eurith wypatrzyła coś odcinającego się nieco szarością z pomiędzy zieleni traw i czerni tej niby-sadzy...

: 29 sie 2019, 15:24
autor: Eskalacja Konfliktu
Zatrzymała się pod drzewkiem, oglądając to, co zostało z popiołu. Wsadziła łapska w kopczyk. Próbowała nawet ten pył chwycić w dłonie, sprawdzić, czy jest tak materialny na jakiego wyglądał. Ciągle jednak słuchała przywódcy Ziemi. Hmm.
Myślisz, że to było jak cień? Jak Azura mojej mamy? – spytała, bo zasadniczo wyglądało całkiem podobnie. – Skąd biorą się cienie? W sensie, nie rodzą się jak smoki, prawda? – nie była tego taka pewna, dla niej jak coś nie miało fizycznej formy to też nie miało możliwości się rozmnażać. A jednak cienie nie wymierały.
Pokręciła głową. Nie pamiętała dokładnie w jaki sposób leciało stworzenie atakujące jej matkę. Była zbyt zszokowana, wtedy i teraz, aby w ogóle myśleć jakkolwiek racjonalnie. Na powitanie Miodowej Łuski lekko zadarła pyszczek i fuknęła. To chyba jej forma powitania.
Zmarszczyła nosek i zwięziła nozdrza w przecinki gdy coś jej zamajaczyło pod drzewem. Zmrużyła ślepka. Rozpoznała to? Co to było? Chwyciła Opiekuna Ziemi za przegub i lekko pociągnęła w dół, jak ludzkie dziecko za rękaw rodzica.
Tam, tam, zobacz – wskazała, następnie od razu w podskokach próbowała do tego czegoś się zbliżyć. Zbadać to. Bez zahamowań, jeszcze nie miała instynktu samozachowawczego.

: 04 wrz 2019, 23:47
autor: Mistrz Gry.
// proszę odpisywać bo zejdzie nam do Grudnia!

Popiół był miałki i przypominał coś pomiędzy sadzą, kurzem, a wysuszonym błotem. Osadzał się na łuskach i dopiero porządne wytarcie o czyste trawy pozwoliło Eurith się go pozbyć. Wtedy jednak jej zainteresowanie przyciągnął obiekt.
Skoczyła natychmiast pod drzewo, rzucając zaciekawione spojrzenia na trawy. I był tam – kompletnie skamieniały, szary szpon. Nieco węższy od smoczego, znacznie też mniejszy. Budził skojarzenia z rzeźbą orła lub innego drapieżnego ptaka – jednak kamienna figura od której to się odłamało musiała być dużo większa od orła. Przynajmniej jeśli pazur był proporcjonalny do reszty ciała.
Teraz leżał w trawie, pod czujnym spojrzeniem smoczątka.

: 11 wrz 2019, 10:58
autor: Strażnik
Jak Azura mojej mamy? Na chwilę zapomniał o powadze zdarzenia i zmrużył ślepia, gotów skrytykować Dziką, gdyby nie fakt, że tak samo szybko przypomniał sobie o tym, że nie żyje. No tak. Przynajmniej jej wielokolorowe dzieci mogą hasać zdrowo pod popsutą barierą.
Pokręcił łbem, wracając myślami do rzeczywistości i odruchowo podążył za ciągnącym go smoczęciem. Nie znał odpowiedzi na jego wcześniejsze pytania, więc jedynie smętnie pokręcił na nie łbem, z wyraźną niepewnością wypisaną na pysku.
Podprowadzony pod drzewo także spojrzał na badany przez młode przedmiot, choć on sam nie wzbudził w nim żadnych skojarzeń, nawet przy głębszych oględzinach. Zamiast logicznych myśli, jego łeb wypełniał tylko hałas bólu głowy.
Weź to ze sobą– polecił, przy okazji szponami przeczesując trawę wokół znaleziska, jakby chciał ocenić czy podobnych przedmiotów, mogą znaleźć więcej. Jeśli nie, mógł przynajmniej na własnej łusce przekonać się o właściwościach pyłu. Jeśli zostawiał ślad, bowiem trudno było go usunąć, być może ścieżka którą zostawił duch da się odczytać w innych miejscach, zachowana w taki sam, szczątkowy sposób jak przy białym drzewku.
Musimy sprawdzić czy drzewa i inne rośliny w okolicznym lesie także mają na sobie znamiona pyłu, w ten sposób wciąż mamy szansę ocenić przelot tego... czegoś– wytłumaczył zrezygnowany, spoglądając w stronę zagajnika. Właściwie jeśli żadna ze smoczyc nie podsunęłaby mu nic innego, zacząłby zmierzać w tamtym kierunku. Wspomniał wcześniej o Atauir i do niego także zamierzał się skierować, lecz skoro jego towarzyszki nie miały pewności co do kierunku przelotu stworzenia, zapewne bezpieczniej będzie jeśli zbadają wszystkie okoliczne, leśne posterunki.