Strona 16 z 40

: 27 sie 2016, 23:05
autor: Piórko Nadziei

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Piórko zbierał razem z Szeptem Burzy wszystkie patyki jakie mogły się przydać, a zasugerowawszy się poczynaniami towarzyszki, również segregował znalezione drewno na dłuższe i krótsze kawałki. Gdy uzbierały się dość spore dwa stosiki patyków, gałęzi czy nawet korzeni zeschłych, uznał że to jak na razie wystarczy.
– Myślę że jesteśmy wystarczająco przygotowani do działania. Nic nam chyba nie grozi, jeśli zachowamy ostrożność. Nie wiem tylko czy nie rozwścieczymy naszymi poczynaniami tej mgły i ona nie zajmie przez to jeszcze większych terenów. Choć prawdę mówiąc to i tak ona się posuwa na przód, tyle że jakoś wolniej. Chyba nie chce już zajmować nowych terenów. Albo zajęła to co jej było potrzebne. Ciekawe co to było. –
Piórkowy wbił się na chwilę w zadumę. Od pewnego czasu, przestał śledzić poczynania smoków w dziedzinie mgły. Praktycznie nikt nic nie robił, a jeśli już, to nie dzielił się wynikami na szerszym forum.
– To co robimy najpierw. Tak jak dawniej powstawiamy pochodnie na linii z mgłą? A potem będziemy to przesuwać? Masz jakiś pomysł?–

: 29 sie 2016, 15:11
autor: Niezłomna Cisza
Szept wysłuchała teorii Piórka. Może Ognisty nie zdawał sobie z tego sprawy, ale dla niej było coś upiornego w tym domyśle. Szarołuska poczuła jak przebiega po niej dreszcz i jakaś niewielka część jej wolała nie wiedzieć czego szukała mgła. Świadomość tego, że mgła nie tylko jest zdolna zabić smoka, ale też najprawdopodobniej wyssała całe życie ze zwierząt będących na terenach Życia, w połączeniu z myślą, że czegoś szukała... Burzy nasuwały się na myśl same ponure wizje. Tylko dlatego nie spytała Piórka co to może być jego zdaniem ani też sama nie wypowiedziała się na ten temat. Choć większa jej część nadal chciała się dowiedzieć co to jest... Ale w końcu to tylko teoria prawda? Nikt ni powiedział, że to prawda.
Smoczyca ogarnęła wzrokiem całe ich zbiory i nieco zamyślona rzekła:
– Na początek spróbujmy tego co ostatnio. Zapalimy wszystkie pochodnie i jak najszybciej będziemy je po kolei wbijać. Jeden rząd na równi z mgłą i drugi, równoległy już w jej wnętrzu.– Po chwili dodała. – Jeśli znów skorzystamy z twojego oddechu, pierwsze pochodnie mogę wziąć od ciebie i wbić je na granicy... Ale mogę ci pomóc za pomocą maddary. – powiedziała choć zdawała sobie sprawę, że raczej marny z jej mag. Mimo to warto spróbować. W końcu nie szło jej jakoś tragicznie. Potrafiła wyczarować zwykły płomyczek i raczej powinno jej się udać zapalić pochodnie.
Zastanowiła się jeszcze chwilę i dodała do ich planu dwa kolejne zdania.
– Możemy dodać po bokach jeszcze dwie ściany, tak aby uzyskać zamkniętą figurę... A i musimy pamiętać, aby zapalać całe kije. Albo przynajmniej na tyle, aby całe zapaliły się na tyle szybko, aby mgła nie zdążyła ich wyrwać. – ostatnie zdanie wypowiedziała dość cicho mając przed oczami wspomnienia z ich ostatniej próby. Czasem mgła wydawała się przeciwnikiem nie do pokonania.

: 30 sie 2016, 9:47
autor: Piórko Nadziei
Piórko miał wspomnienia tamtych wydarzeń, w których z mgły wysunęły się ramiona i wyciągnęły pochodnie. Wtedy te ramiona mogły uchwycić pochodnie u ich nasady, gdyż śnieg zimowej pory, przygasił płomień. Teraz jednak nie ma śniegu, ani deszczu. Ziemia nie wydaje się mokra. Gdy zapalą pochodnie w całości i przy użyciu maddary, powbijają całą linię tych rozpalonych żagwi, utworzą w ten sposób parkan ognia. Wtedy mgła się cofnie. Będą w ten sposób przesuwać pochodnie w głąb dodając kolejne linie, aż braknie im drewna. Pewnie wcześniej, czy później, ogień zgaśnie, wypalając całe drewno. Oni jednak dowiedzą się czegoś o istocie mgły.
Przerażała go jednak myśl, że tam we mgle żyją jakieś istoty. W końcu do kogoś należały te ręce, które wyrywały te pochodnie, podczas ich zimowej przygody.
– Dobrze. Na początek ustawmy pochodnie na linii ognia –
Piórko wziął kilka największych patyków, wbił je w ziemię i rozpalił smoczym oddechem.
– Zapalaj od tego. Po co masz tracić czas na magiczne wzniecanie ognia. Ja układam pochodnie w prawą stronę, ty wbijaj je na linii z mgłą w lewo od moich. –
To powiedziawszy wziął dwa kolejne patyki, zapalił je w ognisku , następnie wyobraził sobie że lecą w kierunku mgły i wbijają się na jej granicy w ziemię. Przelał w to wyobrażenie maddarę. Płonące pochodnie już w locie, zajęły się na całej swojej długości, a wbijając się w ziemię dotykały mgły. Płomień ogarniał cały patyk, aż do samej ziemi. Piórko chwycił kolejne dwa patyki i uczynił to samo, wbijając je płonące, w prawą stronę od swoich, tak by na linii z mgłą tworzyły granicę ognia. Widział z poprzedniego doświadczenia, że mgła zareaguje. Wiedział że cofnie się do tyłu. Przygotował się też na reakcję ze strony stworzenia, które w tej mgle mieszka. Gdy zobaczy wysuwające się z niej ramiona, podbiegnie i zionie w tym kierunku swoim smoczym oddechem. Zrobi to z dystansu i odskoczy, tak na wszelki wypadek, aby nie narazić się na atak owej istoty.

: 30 sie 2016, 16:45
autor: Niezłomna Cisza
Pomysł Piórka rzeczywiście wydawał się lepszy. I o ile łatwiejszy! Szept w duchu ucieszyła się, że nie będzie musiała korzystać z maddary. Tak będzie zdecydowanie szybciej.
Smoczyca wzięła kilka z dłuższych patyków i poszła w ślady przyjaciela. Podpaliła je i zaczekała, aż ogień przeniesie się na tyle, aby zdążyła jeszcze wbić kij w podłoże, a mgła nie zdążyła wysunąć macek. Potem szybko podbiegała do mgły. Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że tak strasznie ryzykuje i że przecież może skorzystać z magii... Ale szarołuska naprawdę nie była najlepsza przy korzystaniu z maddary. Mimo wszystko powinna się przy tym mocno skupić, a to już pierwszy element, który w tej chwili utrudniał jej skorzystanie z niej. Mgła napawała ją wielkim niepokojem i stojąc tak blisko niej nie czuła się na siłach, aby czerpać tak wiele energii ze swojego źródła... No i fakt, faktem, była dość szybka, a jej czarowanie mogłoby być wolniejsze niż może się wydawać. Nie. Wolała zaryzykować.
Tak więc, wbijała po kolei kije tuż przy granicy z morderczymi oparami. Robiła to szybko, ale też ostrożnie. Znajdowała się naprawdę blisko morderczej mgły i obawiała się, że ta w każdej chwili może wysunąć swoje macki... Albo nawet ruszyć do przodu.

: 31 sie 2016, 20:52
autor: Znamię Burzy
Kropla podniósł się i odwrócił z powrotem do Agrest. Ta, gdy tylko rzuciła ostatnie słowa skierowane do smoka po prostu odeszła. No w sumie nie ma co się dziwić, pewnie ma ciekawsze rzeczy do roboty.
– Dziękuję, łowczyni! – krzyknął jeszcze do samicy, w końcu nie musiała go uczyć. Szczerze powiedziawszy to skradanie było całkiem ciekawą czynnością... Mógłby to w sumie teraz poćwiczyć samemu, no bo dlaczego nie?
Wiatr wiał z lewej strony Kropli, tam więc skierował swoje spojrzenie. Miał przed sobą kilka sporych głazów, parę drzew, mnóstwo suchej trawy, gałęzi i liści. Idealnie na ćwiczenia! Przyjął swobodną, ale niską postawę i zaczął poruszać się do przodu. Była to powolna czynność, ale musiał pamiętać, aby za każdym razem sprawdzić, czy pod jego łapą nie leży jakaś przeszkoda. Wyciągał więc każdą łapę po kolei, poruszał do przodu, tworzył ten stożek, który pokazała mu Agrest, czyli łączył palce łapy w szpic i dopiero wtedy kładł łapę na ziemi. O tak, zdecydowanie był to bardzo cichy sposób poruszania się.
Po swojej lewej stronie zobaczył drzewo. Powędrował w jego stronę, krok za krokiem. Odsunął już kilka gałązek spod łap, ominął też jakiś mniejszy kamień. Dotarł do drzewa, dalej jego kolejną kryjówką mógł być naprawdę duży głaz. Zaczął więc powoli kroczyć w jego stronę. Już po pierwszym kroku musiał odsunąć małą gałązkę łapą. Przy kolejnym musiał ominąć taką większa, ponieważ odsunięcie jej mogło spowodować za dużo hałasu. Później trafił na kamienne podłoże. Uniósł prędko pazury i przeszedł po kamieniach. Na szczęście na nich nie było żadnych innych przeszkód. Kiedy znów trafił na ziemię opuścił pazury. Zrobił jeszcze kilka kroków i znalazł się obok głazu. Na razie chyba było całkiem nieźle... Kolejnym punktem, do którego zmierzał było samotne drzewo. Samczykowi przez myśl przebiegło, że sporo tych... samotnych drzew znajduje się w tym miejscu.
No nic, zrobił na razie kolejny krok. I kolejny, ale teraz musiał przesunąć łapą gałązkę, przy kolejnym uważał, żeby nie nadepnąć na jakieś listki. Po kilku tupnięciach obniżył swoją postawę, tak aby zarośla nadal go z grubsza zakrywały. Ominął teraz kilka kamieni, musiał zrobić między nimi slalom. Najpierw w prawo, później w lewo, następnie ostrzej w prawo... i już po obok swojej lewej przedniej łapy Kropla spostrzegł drzewo.
Ruszył dalej, teraz wydawało się to już wszystko naprawdę proste! Chyba po prostu nabierał wprawy. No i dobrze, o to chodziło. Ominął niewielki głaz, przesunął jakiś patyk. Krok za krokiem, stożek za stożkiem. W pewnym momencie poczuł, że wiatr się zmienia. teraz zawiewało z prawej strony Kropli.
Hmm... Zamknął oczy i wyobraził sobie prosty kształt. Człowiek nazwałby go pewnie poduszką. Miała być miękka, przyjemnie chłodna, biała no i duża. Naprawdę duża, taka, żeby smok mógł spokojnie na nią skoczyć i wylegiwać się na niej. Miała być gładka w dotyku i odporna na zniszczenie. Powinna pojawić się 3 ogony przed nim. Przelał maddarę.
Młodzik otworzył oczy i zobaczył swoje dzieło. Idealnie, teraz ma cel, na który może skoczyć. Obszedł więc poduszkę od prawej strony, ciągle jednak pamiętał, żeby nie zniszczyć przez przypadek swojego tworu. Nie było to szczerze powiedziawszy takie proste. No ale przesunął kolejny kamyczek, patyk, jakąś większą gałąź. Stąpał tak po cichu aż w końcu... z przyjemnością skoczył na swój wytwór. Odbił się z tylnych łap i wylądował miękko na poduszce. Poleżał tak dosłownie parę sekund i wstał. Kiedy kropla się obrócił z zadowoleniem stwierdził, że jego tworu już nie ma. Zrobił więc teraz to samo, co kilka momentów temu Dziki Agrest. Po prostu odszedł w swoją stronę.
/zt

: 09 wrz 2016, 0:05
autor: Figlarne Serce
Kleryczka Stada Życia przybyła tutaj, by wreszcie w spokoju móc samodzielnie potrenować magię. Zamknęła oczy i stopniowo wyciszyła się, pozwalając odpłynąć podekscytowaniu, a swój umysł oczyszczając ze wszelkich niepotrzebnych myśli. Na początek wyobraziła sobie kwiatek długości trzydziestu pięciu łusek o nietypowych barwach. Jego płatki miały być we wszystkich kolorach tęczy, miały również błyszczeć się, a łodyżka miała mieć jasnoniebieski kolor i być poprzecinana przez całą swoją długość średniej grubości paskami o przyjemnym różowym odcieniu. Liście z kolei miały być soczyście zielone, ale w zamian za to w fioletowe kropki. Kolory kwiatu nie powinny być jednak mocno jaskrawe, a takie troszkę bardziej stonowane. I liście miały jeszcze mieć ząbkowane brzegi jak u pokrzywy. Środek kwiatu miał być natomiast jednolicie złoty i nieco mniejszy od płatków, które swym kształtem powinny przypominać krople wody. W dotyku płatki kwiatu miały być miękkie i delikatne, a łodyżka i liście nieco mocniejsze i szorstkie. Kwiatek powinien być lekki, ale nieco cięższy od suchego, małego, puchowego pióra i mieć chłodną temperaturę, ale nie zupełnie zimną. Przy dotknięciu i w ogóle przy wszelkim poruszeniu kwiatek miał wydawać z siebie cichutki odgłos przypominający nieco ptasie świergotanie, zaś jego zapach powinien być dość mocną wonią świeżej żywicy z leśnych świerków. W smaku z kolei ów niezwykły kwiatek miał być podobny do soczystej i słodkiej, w pełni dojrzałej gruszki. Iluzja powinna się pojawić lewitując jakieś pięćdziesiąt szponów nad ziemią i w odległości około ogona od Figlarnej Łuski. Mając już to wyobrażenie gotowe w swoim umyśle kleryczka tchnęła w nie swoją maddarę urzeczywistniając swój magiczny twór. Widząc, że wszystko jest jak należy odwołała kwiatek, a zamiast niego postanowiła wyczarować teraz pumę, a w zasadzie coś, co tylko z początku będzie ją przypominało, gdyż i to wyobrażenie Figlarna zamierzała zdecydowanie udziwnić po swojemu. Wyobraziła sobie zatem, że jej puma ma jaskrawozielone futro w czerwone kropki i niebieskie paski. Miała mieć także wielkie włochate uszy o barwie ciemnego bursztynu i z jaskrawo błękitnym wnętrzem. W środku uszu też miały rosnąć kępki futra, lecz w kolorze ciemnofioletowym. Czubki uszu powinny być żółte i zakończone gęstymi kitkami jak u rysia. Zwierzę miało być dość grube i ciężkie, o masywnym ciele, które koniec końców przestawało już przypominać ciało dzikiego kota, a raczej wyglądać miało bardziej jak u niedźwiedzia. Twór miał być duży, na siedemdziesiąt szponów w górę i o mocnych zielonych łapach z długimi czerwonymi pazurami oraz twardymi poduszeczkami, które to miały być żółte. Zęby tworu natomiast powinny być długie, cienkie i niesamowicie ostre, o barwie tęczowej. Tak, każdy ząb miał być w innym kolorze poczynając od ciemnego granatu, a kończąc na różowym. Poza tym zarówno pazury jak i zęby tego dziwnego stwora miały się mocno błyszczeć, podczas gdy futro lśniłoby nieco mniej. Do tego wyrastałyby mu gładkie, białe rogi z głowy i z boków pyska, o to będzie w takim razie chyba taki dziwny smok, bo pumą to to już na pewno nazwać nie będzie można. Dobra, więc niech ten dziwoląg ma ogromne, wyłupiaste oczy w dwóch kolorach: różowym i złotym i niech źrenica tych oczu będzie pionowa oraz bardzo cieniutka, w czarnym kolorze. A pysk niech będzie taki w sumie zwyczajny, tyle tylko, że biały i w czarne łatki, do tego z ciemnoniebieskimi otoczkami dookoła ślepi. To coś powinno mieć też długaśne, zakręcone trochę przy końcach wąsiska w srebrnym kolorze i one również miały lekko połyskiwać. Dodajmy do tego parę skrzydeł, ale nie pierzastych tylko takich z paliczkami i błoną, dużych i szerokich, wystarczająco silnych, by unieść masywne ciało iluzji. Paliczki miały być koloru fioletowego, a rozciągnięta na nich błona jasnożółta poznaczona wszędzie małymi niebieskimi zygzaczkami. No i na koniec ogon, on też musiał być udziwniony jak najwspanialej, zatem miał być zakończony jeszcze jedną łapą z palcami połączonymi błoną pławną i ostrymi, choć nieco krótszymi, niż u pozostałych łap różowymi pazurami w złote kropki. Ogono-łapa miała mieć barwy granatową i jaskrawozieloną oraz być gęsto poznaczona pomarańczowymi cętkami. Błona pławna powinna mieć z kolei barwę stonowanego brązu, a futro na tej dziwnej dodatkowej kończynie miało być krótkie i gładkie, podobnie jak i na całej reszcie ciała stwora. Tylko na samej szyi ów dziwoląg miał mieć gęstą futrzastą kryzę. Co jeszcze? O, niech ma kilka blizn po odbytych walkach, jedną dużą na pysku, trzy na prawej przedniej łapie i jeszcze jedną na lewym uchu. Poza tym jej iluzja zdecydowanie będzie płci męskiej, tak. Niesamowity wygląd już został wymyślony, ale by twór prezentował się jeszcze lepiej musi oddziaływać nie tylko na sam wzrok, ale też i na pozostałe zmysły. Zatem do dzieła! W dotyku iluzja miała być przyjemnie ciepła i mięciutka, jedynie poduszki łap powinny być odrobinkę bardziej szorstkie. Gdyby ugryźć tego dziwoląga można by poczuć smak kwaśnych, niedojrzałych jeszcze jabłek, a pachniałby niczym różowa koniczyna na łące. Co do dźwięku...cóż mimo nikłego podobieństwa do kotowatego niech wyje i powarkuje jak wilk z prawdziwego zdarzenia. I niech też zaskomli od czasu do czasu. Dziwoląg miał się teraz pojawić stojąc na ziemi przed Figlarną Łuską jakieś dwa ogony od niej. Wszystkie szczegóły w wyobraźni zostały dopracowane, więc smoczyca tchnęła w to swoją maddarę, by urzeczywistnić magiczny twór. Tym razem jednak nie odwoływała go gdy tylko się ukazał, a zamiast tego wyobraziła sobie jak iluzja zaczyna się poruszać, jak mięśnie jej przednich i tylnych łap pracują miarowo podczas każdego wykonywanego przez zwierzę kroku. Dziwoląg sprawiał wrażenie, że oddycha spokojnie gdy jego boki unosiły się lekko to znów opadały, światło odbijało się łagodnie od ciała iluzji, a wiatr subtelnie poruszał jej futrem. Figlarna wyobraziła sobie, że stwór po prostu spaceruje dookoła niej machając z lekka na boki swą ogono-łapą i powarkując. Chodził powoli i nieśpiesznie, a kleryczka zasilała go niewielkimi dawkami maddary, które płynęły wymyślonym teraz przez nią niewidzialnym szlakiem wprost do jej magicznego tworu. Ponieważ wszystko było tak jak chciała Figlarna zneutralizowała swojego stwora odcinając dopływ maddary i odpoczęła parę chwil przed dalszym treningiem. Wkrótce potem na nowo wyciszyła się i oczyściła swój umysł ze wszelkich niepotrzebnych myśli. W swoim wyobrażeniu zaczęła teraz kształtować coś, co dla odmiany miało odwzorowywać rzeczywistość, a mianowicie wyobraziła sobie drzewo, sosnę konkretnie. Sosna miała być smukła i wysoka, sięgać niemal do samych chmur tak jak pozostałe leśne drzewa. Jej kora miała być brunatna, sucha i chropowata, gdzieniegdzie spękana czy uszkodzona oraz porośnięta miękkim zielonym mchem. Jej korzeń, pień i konary miały być twarde oraz mocne i miała mieć wiele drobniejszych rozłożystych gałęzi u góry. W pniu miała być dość duża i głęboka dziupla imitująca schronienie wiewiórek, a na gałęziach miały wyrastać ciemnozielone igły. Z naruszonej kory z kolei powinna sączyć się świeża i lepka żywica. W dotyku drzewo powinno być chropowate, twarde i szorstkie z ryzykiem wbicia zadry jeśli nie będzie się uważać. Chociaż mech porastający korę miał być oczywiście miękki i nawet nieco wilgotny. Natomiast smak drzewa skoro ma być rzeczywisty, to raczej nie będzie należał do przyjemnych, wiele w nim będzie mdłej goryczy. Woń sosny powinna być oczywiście zapachem typowym dla leśnego iglastego drzewa, świeżym i przyjemnym. Sosna miała także wydawać dźwięk, za każdym razem gdy wiatr poruszy koroną drzewa, ono będzie pięknie szumieć. Twór miał się pojawić podobnie jak poprzednio fantazyjny dziwoląg na ziemi, czy raczej rosnąc w ziemi na wprost kleryczki. I miał być w odległości niecałego ogona od niej. Mając już gotowe wyobrażenie sosny w swojej głowie Figlarna tchnęła w nie nieco ze swojej many, by iluzja pojawiła się. Na widok sosny smoczyca uśmiechnęła się lekko, po czym odcięła dopływ maddary i odwołała ją, czas wyczarować coś następnego. Tym razem kleryczka wyobraziła sobie kulę. Iluzja miała mieć kolor jaskraworóżowy i być pokryta drobnymi żółtymi kolcami, powinna też lekko prześwitywać tak, by w jej wnętrzu było widać drugą, mniejszą kulę o czerwonej barwie. W sumie to miało to być po prostu czerwone światełko w środku pierwszej kuli, która z kolei była lekka, ale o twardej i wyjątkowo gładkiej powierzchni, nie licząc oczywiście ostrych kolców. Twór miał być ciepły, ale niezbyt mocno, no i oczywiście to światełko we wnętrzu miało sprawiać, że cała kula będzie się świeciła. W smaku iluzja miała być podobna do świeżych orzechów, a swą wonią wywoływać złudzenie, że ma się do czynienia z apetycznymi leśnymi jagodami. Przy dotknięciu kula miała wydawać z siebie odgłos subtelnego szelestu. Magiczny twór miał się pojawić lewitując w powietrzu na wysokości głowy kleryczki, w odległości jakiś piętnastu szponów od niej. Figlarna Łuska tchnęła w to wyobrażenie maddarę i kiedy kula się pokazała wyobraziła sobie jak iluzja zakreśla powoli okręgi wokół niej wędrując po niewidzialnej trajektorii. Smoczyca podtrzymała iluzję lewitującej kuli jeszcze przez kilka minut pozwalając jej latać wokół siebie, a chwilę później odcięła dopływ maddary tym samym kończąc też egzystencję swojego tworu. Zmęczona odetchnęła głęboko i zdecydowała się zakończyć już trening na dzisiejszy dzień, w razie czego zawsze przecież może poczarować sobie jeszcze i później. Zadowolona ze swoich poczynań Figlarna wkrótce oddaliła się z tego miejsca.


: 19 wrz 2016, 18:40
autor: Subtelny Gniew
Przybył tu, bo tu było mu najbliżej. Nie leciał, bo mięśnie prawego skrzydła zbyt mocno było związane ze zranionym bokiem. Szedł łapiąc oddech, ostrożnie stawiając łapy, wiedząc, że jeśli się nadwyręży złamane żebra wbiją mu się w opłucną i doprowadzą do odmy.
Co stało się gdy walka dobiegła końca? Pazury wbiły się w mięso jak w masło. Na jego czarny pysk trysnęła krew, a opuszki palców zabrudziły się ciemnoczerwoną posoką. Patrzył na to z zaintrygowaniem. Zdawało mu się czas zwolnił, by on mógłby klatka po klatce obserwować jak rozrywa ciało Krucjaty. Pazury nie zagłębiły się tak jak ciał. Nie poczuł oporu kości. Gdyby teraz spojrzał na swoje szpony nie dostrzegły śladów spiłowania. Płytkie zadanie rany sprawiło, że zamiast oderwać łapę w połowie uda, dosięgnął nią aż do łokcia. Rozerwał zapewne jakąś żyłę udową i to pionowo. Krew nie zalała mu całej piersi i tylko trochę go zaznaczyła, płynęła bowiem miarowym pulsem. Wylądował na ziemi niezwykle podniecony. Serce tłukło mu się w uszach. Na chwilę zapomniał o bólu. Wpatrywał się w swoje dzieło zaskoczony, zachwycony, szczęśliwy.
Być może rozległość rany sprawiła, że Krucjata padła przed nim na bok nieprzytomna. Leżała. Nie dochodziło to do niego. Stał i wpatrywał się w jej bark i niżej, w nogę. Nie powstrzymał ciekawości, która podniosła jego łapę i kazała dotknąć jej ciała, zanurzyć ją we krwi. Uważny uzdrowiciel mógłby dojrzeć rozmazanie na sierści. Kilka czerwonych śladów, które pozostawił na piasku szybko się zasypały pod wpływem wiatru.
W końcu dotarło do niego, że zwyciężył w tej walce. Że jest sam, a Krucjata krąży po krainach snu i szuka światełka nadziei. Oddychała jednak. Usłyszał to, gdy przyłożył ucho do jej niewinnej szczęki. Tak... była niewinna. Spłoszone ciało pozbawione egoizmu i determinacji. Położył łapę na jej tylnym, odsłoniętym udzie próbując poruszyć ją i obudzić. Ponieważ się udało, skłonił się jej ukrywając uśmiech i czując już bardzo dobrze swój ból, ruszył w przeciwnym kierunku. Nie chciał być leczonym na oczach obcej smoczycy.

Dotarł do Szklistego Zagajnika. Było tu chłodno, pusto i cicho. Unosiła się tu lekka mgła, a duszne powietrze zaczęło go usypiać. Przystanął w końcu i położył się. Będąc w odosobnieniu i mogąc odpocząć, użył maddary, by skonstruować przekaz. Wzywał Czerwień Kaliny. Nie było to awaryjne wezwanie. Jeśli może i jeśli ma czas, byłoby mu miło, gdyby przybyła. Skoro miały ich niedługo łączyć więzy krwi – choć nadal nie wiedział dlaczego – to może go nie zignoruje. A teraz czekał krwawiąc i przysypiając. Nie było stąd nic widać. Zwłaszcza na wschodzie. Po raz pierwszy ją widział, Mgłę... Ale nie wydawała mu się ani groźna ani śmiercionoścna.

Przysnął. Nie wiedział na ile, bo otoczenie było tak zamglone iż nie dostrzegał jaka panuje pora dnia. Noc jeszcze nie nastała albo już minęła. Stracił dużo krwi i być może cudem był fakt, że w ogóle zdołał się obudzić. Najwyraźniej Kalina znajdywała się poza zasięgiem wszelkiej maddary. Czy miał zatem umrzeć? Nie powinien był iść w kierunku mgły, tam, gdzie nikogo nie było... Co teraz? Sam nie wiedział. Był zbyt słaby, by pamiętać, kto jeszcze był w stanie go uzdrowić. Nawet piękny pysk Porannej Rosy uciekał z jego myśli. Mógł liczyć tylko na cud...

//1 x rana średnia: Oderwany duży kawał mięsa z prawej strony klatki piersiowej, na jej środku, złamane żebro, silne krwawienie i mocno poszarpana skóra wokół, doszczętnie zniszczone naczynia krwionośne.

: 27 lis 2016, 17:39
autor: Płacz Aniołów
Z każdą kolejną godziną oddychało mu się coraz trudniej. Przy większym wysiłku nie mógł wziąć w ogóle powietrza w płuca, a to wszystko go paraliżowało. Nie mógł się skupić na niczym innym, tylko na tym, że się dusi. Nim zaczęło się pogarszać, adept zdołał dostać się na tereny wspólne. Jedyna uzdrowicielka w jego stadzie zniknęła i słuch po niej przepadł. Jedni mówią, że umarła, drudzy, że opuściła Wolne stada. Jego ciotka, Figlarna Łuska, jest zbyt niedoświadczona, by mu zdołała pomóc. Mimo, że pomyślał właśnie o niej jako pierwszej, nie zdecydował się na poproszenie ją o pomoc. Ba, myślał, że z czasem samo mu przejdzie. Och, jak on się mylił. Jakiś Ty głupi.
Wysiłek spowodowany dostaniem się drogą powietrzną na Wspólne pogorszył jego stan. Zaczął pluć krwią, a każdy oddech sprawiał mu ból.
Dlaczego nagle teraz zależy Ci na swoim życiu i zdrowiu?
Splunął zaczerwienioną śliną i rozejrzał się. Deszcz nadal lał, miał go serdecznie dość. Miał dość bycia mokrym, miał dość tej zdradzieckiej cieczy. Co za ironia, że jego stado nazywa się tak samo... Woda. Prawie go zabiła. Czy prawie zabił sam siebie?
Ostatnio coraz bardziej irytowali go najbliżsi. Wydawało mu się, że stado nie jest jednością, przez niektórych ma w sobie wiele słabych punktów... irytowało go to. Ale może to tylko jego odczucie.
Zdołał z siebie wydobyć ryk, który nie był zbyt głośny. Dodatkowo był przedłużony uporczywym kaszlem. Dlaczego więc przyleciał aż na tereny wspólne?
Bo może ktoś mu tutaj pomoże. Ryknął raz jeszcze, nieco głośniej, w stronę granic Cienia i Ognia. Nie wiedział, czy znajdują się tam jacyś uzdrowiciele, czy jakiekolwiek smoki... ale bogowie, niech prędko się znajdą. Ból zaczął sprawiać, że obraz stawał się dziwnie zniekształcony, ale Łzawy nawet nie umiał określić jak. Zaczęło mu się kręcić w głowie, więc ugiął swoje łapy i położył się ostrożnie na mokrej ziemi. Ta jednak nie pomagała mu oddychać, a ucisk klatki piersiowej jedynie spotęgował ból. Raz jeszcze spróbował wstać na proste łapy, ale... niestety to nie było aż takie proste.

// rana ciężka: Poważne uszkodzenia wewnętrzne płuc spowodowane zalaniem wodą, bardzo utrudnione oddychanie, ból w klatce piersiowej przy każdym kroku, sporadyczny kaszel krwią, uszkodzona krtań i oskrzela

: 27 lis 2016, 22:17
autor: Administrator
Smoczyca znajdowała się dosyć niedaleko Szklistego Zagajnika. Wracała właśnie do własnego legowiska. Chciała się wysuszyć i to porządnie, a następnie nie żałując sobie, natrzeć łuski oraz pierze, by zabezpieczyć je przez pasożytami, które mogły się zalęgnąć na jej skórze po tych wędrówkach.
Aż się wzdrygnęła na taką myśl, marszcząc przy tym pysk. Najchętniej skorzystałaby z drogi powietrznej, jednak tak zacinało, że nie wiele by widziała, nawet gdyby pomogła sobie Magią. Prądy powietrza zaś w taką pogodę były zdradliwe, a wolała nie spotkać się z ziemią-która-łamie-kości, ani z drzewami-które-przetrącają-kark. Byłaby to zbyt smutna śmierć dla tak wspaniałej smoczycy, jaką była.
Polegnąć na polu walki? To jest dopiero chluba, chociaż tak naprawdę zupełnie nie zamierzała w najbliższym czasie odwiedzać Przodków, może dlatego ciągle nie porzucała swoich eksperymentów...
Nagle przystanęła, gdy w poszumie deszczu oraz pośród jęków drzew, którymi szarpały szpony wiatru, usłyszała schrypnięty ryk. Przypominało to nieco zawodzenie zarzynanej krowy, chociaż już tyle w swoim życiu słyszała ryków rannych, że zrozumiała, iż ktoś wzywa pomocy.
Nie znała tego odzewu, ale to nic nie oznaczało, ranni często pieli, niczym kury u zarania dnia.
Karminowy ogon świsnął w powietrzu, rozrzucając krople wody, które na nim osiadły. Zmrużyła powieki, namyślając się chwilę, czy jest w ogóle w nastroju ratować kolejnego smoka z opresji. Nie wiele obchodzili ją inni, Cieniści daliby radę dotrzeć do niej, gdyby zaszła taka konieczność...
Chociaż mógłby to być, któryś z Ognistych, bo ryk właśnie w tamtym kierunku się kierował.
Westchnęła w końcu i ruszyła przez niewielki zagajnik, aż drzewa rozstąpiły się i dostrzegła polanę, całkiem sporą, może i urokliwą w cieplejszej porze. Teraz była po prostu bajorem błota i trawy oraz kałuż na miarę skrzydeł.
Obwiodła pysk jęzorem, wietrząc w powietrzu posoką. Krew zaszumiała w jej skroniach, a sere uderzyło mocniej w piersi.
Odruchowo ugięła łapy i ruszyła ku burej sylwetce przycupniętej w błocie. Nie był to nikt, kogo by poznawała. Zapach Wodnych zaś maskowała zawierucha.
Stanęła w końcu nad nieszczęśnikiem, przypatrując mu się z chłodną kalkulacją. Rzęził okrutnie, jakby coś zaległo mu w płucach, a w kącikach pyska zbierała się pienista krew, co oznaczało, że właśnie z nimi jest problem. Musnęła, jakby z obrzydzeniem, palcem jego kark, przesyłając w jego ciało Maddarę, aby sprawdzić z czystej ciekawości, co też się w nim dzieje. Najpierw myślała, że ma do czynienia z Czarcią Grypą, jednak w płucach nie znalazła niczego, prócz uszkodzeń typowych dla podtopienia.
Dopiero teraz też wyczuła jego zapach, moczar. Skrzywiła się, chociaż nie mógł tego dostrzec, gdyż widział tylko jej podbródek, a następnie odsunęła się z szelestem łusek.
Czemu wzywasz tych, których twe Stado uważa za wrogów, skoro macie własnego leczącego? – przemówiła, a głos miała słodki, niczym tchnienie poranka, dźwięczny, jasny i wyrazisty.

: 27 lis 2016, 22:53
autor: Płacz Aniołów
Po chwili ujrzał czerwoną sylwetkę, która wyróżniała się na szaroburym tle. Nawet, gdy powietrze było zamglone przez deszcz. Smok szedł od strony granicy Cienia. Łzawy w zasadzie nie znał nikogo z Cienistych, jedynie słyszał o nich. A słyszał wiele rzeczy. Nie miał pojęcia, czy można im ufać, ale co mu pozostało innego? Nie podejrzewał tego, że z uszkodzonymi płucami pożyje długo. Nie miał wiele do stracenia.
Podniósł powoli łeb, gdy czerwona sylwetka zaczęła się zbliżać. Zmrużył badawczo oczy, które dokładnie obejrzały smoczycę od łba po sam ogon. Nie miał pojęcia kim ona jest. Trzęsące się łapy dały radę się wyprostować, a samiec zapominając o bólu, chciał wziąć głębszy oddech. To jedynie sprawiło duże nieprzyjemności. Ból, duszność... ta duszność jest najgorsza. Osłabiała go znacznie bardziej od bólu. Natychmiast wypuścił powietrze z płuc, by zaraz potem wziąć nieco płytszy oddech. Otworzył pysk chcąc coś powiedzieć, lecz przerwał mu kaszel. Brzmiał okropnie, jakby zaraz coś miało oderwać się od płuc i wylecieć pyskiem. A leciała tylko krew. Czy też "aż".
Gdy samica podeszła do niego, Łzawy chciał podnieść łeb jeszcze bardziej, by spojrzeć przybyłej w ślepia. Tych jednak nie zdążył zobaczyć, a muśnięcie po karku spowodowało intuicyjne pochylenie łba. Jego wzrok przez chwilę skupił się na jej złotej szyi. Wziął raz jeszcze powietrze w nozdrza, chcąc wyczuć, jak pachnie. Cienista. Tak, jak się domyślał. Lecz nie mógł wyczuć nic więcej.
Dopiero, gdy usłyszał dźwięczny głos, który z jakiegoś powodu go uspokoił, podniósł łeb i spojrzał samicy w ślepia. Jego kącik ust podniósł się z drgnięciem, ledwo widocznie. Odkaszlnął.
– Mówisz tak, jakby... – przerwał, by wziąć oddech. – Jakbyś to Ty była... – i kolejny oddech. – Źle nastawiona wobec nas. – dokończył po czym odkaszlnął. Za bardzo skupiał się na tym, co mu dolega. Musi się teraz skupić na słowach, na mówieniu. Mimo wszystko, jego głos był spokojny i łagodny, nawet jak był ochrypnięty i rzężący. Nie wzbudzał żadnego uprzedzenia wobec nowo poznanych.
– Myślę, że szybciej bym się udusił, niż znalazł kogoś innego. – odparł z kilkoma przerwami na oddech.
No tak, duszący się smok oczekuje jakiejkolwiek pomocy od kogokolwiek, kto jest w stanie mu ją dać. Jeśli czerwonozłota samica nie zechce go wyleczyć, to może chociaż w inny sposób mu pomoże. Zresztą, teraz nie miało to większego znaczenia dla Łzawego. Potrzebował Uzdrowiciela. Nie zastanawiał się nad tym, czy z "wrogiego" stada, czy z innego. Uzdrowiciel to Uzdrowiciel. Tak przynajmniej myślał adept.
On wezwałby kogoś od siebie. Ale nie miał jak. Musiał się zdać na łaskę tych, którzy mają dobre ucho i usłyszą charczenie Łzawego.

: 01 gru 2016, 22:26
autor: Administrator
Nosz, jak tak można, aby nie poznać najlepszej Uzdrowicielki Wolnych Stad Nowej Ery?, huhe.
Wiele pogłosek chodzi o Cieniu. Wiele było nazbyt wydumanych przez tych, co nie potrafili pogodzić się z tym, iż Cień był po prostu inny, wolny. Wielu też nie potrafiło pogodzić się z faktem, że Cień stał się domem dla tych, co szukają miejsce, gdzie mogliby być sobą. Zapominali, że Cień był również rodziną, cenił swoich ponad ideały, które jedynie krępowały. Cień był dla ich członków wszystkim, inni byli mniej istotni.
Inną sprawą był fakt, że wiele z pogłosek cechowały cały Cień na podstawie jednostek, które mimo wszystko aż nazbyt pozwolili sobie na swobodę, tym samym narażając swoją rodzinę, pokazując, że Cień znaczył dla nich mniej, niż oni sami.
Tego Cień nie tolerował.
Smoczyca stała nad samcem, oddychając spokojnie, a wokół jej złocistego pyska unosiła się para, gdy oddech mieszał się z chłodnym powietrzem. Wilgoć miliardem kropel osiadła na jej łuskach, migocąc niczym diamenty.
Uważne, żywe lazurowe ślepia wpatrywały się w charczącego smoka, który próbował coś z siebie wykrztusić. Uniosła nieco szerzej powieki, a na jej gadzich wargach zamajaczył kpiąco rozbawiony półuśmiech.
To wy chronicie zdrajcę, sądzę zatem, że mam prawo mieć coś przeciw temu – wyrzekła spokojnym tonem, z niejaką ironią.
Westchnęła w końcu, jakby zniecierpliwiona.
Jak miała prowadzić z nim rozmowę, gdy tak rzęził?
Rozejrzała się, a następnie znalazła pięć dorodnych liści, które uformowała w niezbyt głębokie miseczki, a potem za pomocą Maddary sprawiła, że wieko zarosło. Wzmocniła również liście tak, aby się nie rodzierały, stały bardziej sztywne, a przede wszystkim aby nie poddawały się gorącej temperaturze.
Następnie wszystkie miseczki napełniła wodą z pobliskiej kałuży, była czysta i świeża. Następnie mrucząc pod nosem rzuciła zaklęcie, które przywołało zioła, których potrzebowała. Gdy grupowała je, podgrzała wodę w miseczkach, w czerech do temperatury wrzenia, w piątek tylko tyle, aby nabrała nieco ciepła.
Do pierwszej miseczki z wrzącą wodą wrzuciła wonne szyszki chmielu. Zamieszała w naczyniu, a następnie do drugiej dorzuciła czerwone owoce kaliny . Do następnej słodkie liście lubczyku do czwartej zaś kwiaty rumianku. Następnie sproszkowała nasiona lulka i wrzuciła do letniej wody. Zamieszała we wszystkich miskach, a potem podniosła tą z lulkiem.
Wypij to, uśmierzy ból – wyrzekła, podsuwając mu miseczkę pod pysk, a potem pomogła mu wypić jej zawartość. Zaraz potem uniosła przestudzony wywar z gęstej kaliny i nim również go napoiła. Potem poszedł wywar z rumianku i chmielu. Nim zasnął, wdychał opary lubczyku, a potem wlała w niego zawartość ostatniej miseczki.
Zaśniesz teraz – poinformowała go, mrugnąwszy złotymi powiekami.
Obserwowała, jak jego własne robią się cięzkie, mrugał nimi, a potem odleciał. Zmrużyła ślepia, a potem, jakby z namysłem, dotknęła boku. Skupiła się na swym wnętrzu, spokojna. Odsunęła od siebie wszystkie uczucia oraz myśli, chwytając jedynie chwilę obecną. Zaczerpnęła ze źródła, a potem przelała karminową energię przez swoje palce wgłąb jego ciała.
Zaczęła usuwać resztki wody z jego płuc, poprzez gardło, aż ta wypłynęła bokiem pyska, a także krew. Oczyściła płuca, by zlokalizować uszkodzone naczynia krwionośne, które zaczęła zespalać, przyspieszając ich zrost. Miały być gładkie, elastyczne, wytrzymałe, drożne. Wtedy też skierowała Maddarę ku pęcherzykom płucnym, które pozlepiały się. Sprawiła, że znowu napęczniay, zdolne do wymiany gazowej . Skupiła się zaraz potem na oskrzelach, które oczyściła z flegmy i wody, udrożniła je, aby mógł oddychać, zregenerowała błonę je wyścielającą, a także naczynia krwionośne. To samo uczyniła z krtanią, pozwalając Maddarze przepływać z jej ciała do jego.
Było w tym coś perwersyjnego. Zawsze było.
Łączyła się na kilka chwil z jego własnym ciałem, z jego energią, którą mogłaby wykorzystać przeciw niemu, gdyby miała na to ochotę. Miała wgląd w pracę jego ciała, mogła poznać każdy jego zakamarek, wychwycić słabości.
Zakończyła zaklęcie z pewnym zaśpiewem, przerywając dopływ Maddary.

Dodano: 2016-12-01, 22:26[/i] ]
Zmrużyła powieki. Wiedziała, że z samcem już wszystko dobrze, a przynajmniej prawie dobrze, ponieważ wyczuła, że jego ciało jest chore w inny sposób.
Jak to się stało, że prawie się utopiłeś – zagadnęła, kiedy samiec już odzyskał przytomność.
Czy też jej część.

: 03 gru 2016, 20:30
autor: Płacz Aniołów
//wybacz, że tak późno. Rzeczy się działy i nie miałam kiedy zabrać się za odpis

– Zdraj...cę...? – mruknął, nim Czerwień się nad nim zlitowała i mu pomogła.
Z jakiegoś powodu pamiętał tylko to, gdy się w końcu wybudził. Chwili, w której Uzdrowiciela napajała go różnymi wywarami już nie mógł sobie przypomnieć. Wiedział jednak, że ta mu pomogła. Czuł się... dobrze. Wziął głębszy oddech. Klatka piersiowa nie płonęła żywym ogniem, a płuca pracowały normalnie. Otworzył oczy, widząc zamglony obraz i zbyt jasny na jego ślepia, które musiał zmrużyć. Odkaszlnął. Nie czuł bólu. Albo to sen, albo ta Cienista naprawdę mu pomogła.
Tylko czy w takim razie... to o zdrajcy, było jego majaczeniem, snem? Czy faktycznie coś ta smoczyca o nim wspomniała?
Przeniósł wzrok na nią. Nie, to chyba nie był sen. Cienista Uzdrowicielka naprawdę zlitowała się nad nim i mu pomogła. Dostrzegł, że porusza pyskiem, jakby coś mówiła. Usłyszał jedynie mamrotanie, do tego stłumione. Zmrużył oczy pytająco, po czym podniósł się powoli na łapach. Za ten czas jego mózg wysilił się z interpretacją jej słów, które w końcu ułożyły się w sensowną całość.
– Eee... – mruknął, zastanawiając się nad odpowiedzią. Bo co ma powiedzieć? "Wszedłem do rzeki ale zapomniałem, że nie umiem pływać"? Przecież ta Cienista za karę za jego głupotę pewnie przywróciłaby mu z powrotem tę ranę. – Wypadki chodzą po smokach. – powiedział niskim głosem, patrząc samicy prosto w lazurowe ślepia. Jego głos zabrzmiał dość dziwnie, wręcz trudno go opisać. Coś pomiędzy spokojem, kpiną wobec siebie samego (czy też losu) a czymś w stylu "nie musisz tego wiedzieć". Po tym jednak nie można było jednoznacznie wywnioskować, co naprawdę myślał adept.
– O czym Ty mówiłaś, wspominając o tym zdrajcy? – zapytał. To go nurtowało i nie dawało spokoju. No i w końcu warto znać powody nienawiści wroga wobec siebie czy bliskich, by w późniejszym czasie nie popełniać tego samego błędu. Albo uda się wyjaśnić podobną sprawę. W każdym razie, słowa Kaliny bez wątpienia zaciekawiły przyszłego wojownika.

: 03 gru 2016, 21:55
autor: Administrator
Smoczyca zachowywała luźną postawę. Skrzydła jednak schludnie leżały zwinięte po obu bokach, celując długimi lotkami w pochmurne nieba, z którego w końcu przestały lać się kaskady wody. Błękitne znaczenia połyskiwały lekko, zastanawiając swym runicznym kształtem.
Trójkątny, złoty łeb miała uniesiony, a brodę nieco wysuniętą, gdy przekrzywiając go na bok, łypała na samca zimnym, spokojnym lazurowym slepiem otoczonym ciemno czerwoną twardówką.
Łuski aż lśniły od olejku, którymi je natarła, a ich zapach przypominał goździki oraz wrzos.
Ogon kołysał się nieznacznie na boki, emanując czystym złotem pochodzącym z pióropuszu poprzetykanego czerwonymi, zakrzywionymi kolcami.
Mrugnęła powiekami, kiedy samiec w końcu się przebudził.
Cierpliwie pozwoliła mu na odzyskanie pewnej świadomości, poukładaniu sobie w głowie pewnych faktów. Chmiel działał dezorientująco na niemal wszystkich pacjentów, których nim raczyła.
Kiedy podniósł się, nie musiała na niego łypać z ukosa, było to pewną ulgą dla jej oczu.
W kącikach złotych warg pojawił się kpiący usmiech na jego słowa. Wietrzyła w tym głupotę. Młode smoki odznaczały się nią w zatrważającym stopniu, przekonane o swej nieomylności oraz nieśmiertelności. Aż los nie zrzuci na nich prawdy, nagle i gwałtownie.
Nie wnikała w to jednak, nie bardzo ją to interesowało.
Każda nauka niosła w sobie wiedzę, możliwie, że samiec wyciągnął wnioski na przyszłość.
A może i nie. Kto go tam wiedział?
Widocznie się zdziwiła, a potem prychnęła, kiedy okazał swą niewiedzę.
Czy jesteście takimi ignorantami, że nawet nie wiecie, iż w swoich szeregach macie zdrajcę? A może stosujecie się do tych swoich praw tylko wtedy, kiedy wam wygodnie? – sarknęła z przekąsem, chociaż jej głos zachował nadal tą tajemniczą, słodką nutę, która dźwięczała w każdym słowie, niczym osobna pieśń dla każdej głoski.
Przycupnęła powoli, ostrożnie na piętach zadnich łap.
Wasz Przywódca przyjął pod swe skrzydła, już jakiś czas temu, Wojowniczkę, Jeźdźca Apokalipsy. Smoczyca ta zdradziła Cień, zabiła członka swego Stada. To zapewne moglibyśmy wybaczyć, gdyby zechciała nam przedstawić dowody jego winy. Aczkolwiek nie tolerujemy samowolki, cokolwiek by o nas nie mówiono. Następnie uciekła. Wdała się w romans z waszym Przewodnikiem, a ten postanowił ją do siebie przyjąć. Bez naszej zgody. Nie tolerujemy zdrajców, a i wasze prawa jasno dają do zrozumienia, że zdrada winna być karana smiercią lub wygnaniem.
Od tamtej pory wisi na niej wyrok śmierci, jednak zaszyła się w waszym Obozie, niczym tchórz, którym się okazała, na co wy jej łaskawie pozwalacie.
Chociaż, skoro ty nic o tym nie wiesz, to nie zdziwiłabym się, gdyby wasz Przewodnik zataił przed wami prawdę, lub co bardziej prawdopodobne, przedstawił nas jako Stado potworów, przed którymi uciekła
– opowiadała ze spokojem, krzywiąc się tylko jeden jedyny raz na wzmiankę o zdradzie.
Smoczyca gardziła wszystkimi, którzy zdradzali Stado, wybierając samolubnie własny komfort, potępiała słabość, która prowadziła do upadku, bez próby walki o samego siebie. Ucieczka nie była walką, była tchórzostwem, czym brzydziła się jeszcze bardziej.
Dla niej Stado było wszystkim, a jego członkowie jej Rodziną. Rodzinę się chroni.
Zdrajców zabija.

: 03 gru 2016, 22:21
autor: Płacz Aniołów
Sam przysiadł na zadzie po swoim pytaniu. Zanosiło się na długą rozmowę między nim a Uzdrowicielką. A rozmowa zapowiadała się dość ciekawie. Jego oczy nie wyrażały zaciekawienia. Jego wyraz pyska był spokojny, gotów, by wysłuchać smoczycę, a ogon w międzyczasie delikatnie falował po ziemi. Jego nawyk, gdy nie ukazuje żadnych emocji. Chyba nawet tego nie kontrolował.
Słowa Kaliny w pewnym stopniu trafiły w sam środek Łzawego. To dziwne określenie, ale tak to czuł. Wszystko brzmiało bardzo wiarygodnie, a głos samicy był zadziwiająco spokojny. Miała dziwny wpływ na niego. Nawet w jej ostrych słowach potrafił znaleźć jakąś nutkę spokoju. Nawet wtedy jej głos brzmiał na miły. Jedynie jej mowa ciała delikatnie zdradzała powagę jej słów. No i słowa same w sobie.
Wysłuchał uważnie wszystkiego i z zaciekawieniem delikatnie przechylił łeb w bok. Jeździec Apokalipsy...
– Owszem, znam Apokalipsę i nieraz ją widziałem. Obiło mi się o uszy, że jest z Cienia, ale nie miałem najmniejszego pojęcia, że stamtąd po prostu uciekła. – wzruszył ramionami. – Cichy zawsze wydawał mi się dziwny, lecz nigdy nie słyszałem, by ktoś mówił, że Cień to stado potworów. Wszystko, co mówili inni, ograniczało się do tego, że Cień jest stadem innym, niż pozostałe. Niektórzy mówili to w negatywnym sensie, niektórzy w pozytywnym. Ja i tak do wszystkiego podchodzę w miarę obiektywnie, nie zwracając uwagi na czyjeś opinie. W końcu to ma być moje zdanie, a nie czyjeś, prawda? Prawa zaś... – ostatnie zdanie wypowiedział powoli i przeciągle, jakby się zastanawiał nad odpowiedzią. – Mam do niektórych praw sceptyczne podejście, ale się ich trzymam. Takie życie. Bardziej jestem za osobistym wymierzaniem kar. Być może dlatego jeszcze Apokalipsa żyje? Przez prawa i procedury, które wyszły akurat na niekorzyść Cienia?
Dostrzegł, że ma bardzo podobny sposób myślenia, co Kalina. Stado to rodzina, za którą się powinno oddać życie. U Łzawego jest jednak jeden wyjątek. Selekcjonuje swoją rodzinę.

: 03 gru 2016, 22:50
autor: Administrator
Smoczyca, zwłaszcza niegdyś, uwielbiała oddawać się dysputom ze smokami. Było to zawsze fascynujące doznanie. Gra słów, gra gestów. Ciekawiej było, kiedy taki rozmówca pochodził z przeciwległego Stada, niekoniecznie dobrze uwarunkowanego na Cień.
Niegdyś, nie raz zresztą, miała przyjemnośc polemizować z Kaszmirowym Dotykiem. Ten samiec gardził jej Stadem, uważał ich za potworów, a wszystko za winą Ankaai, Dwuznacznej Aluzji, która za punkt honoru wzięła sobie straszenie obcych piskląt. Cienistych również. Była to niezrównoważona smoczyca, której trzeba było się bacznie przypatrywać. W pewnym momencie jednak, gdy Kheldar nieco odsunął się od władzy, ta się rozpanoszyła, niczym choroba. Nie, szanowała ją, była przez długi czas jej Złotooką Nauczycielką, swego rodzaju Mentorką, jednak nie aprobowała jej zachowania.
Tak jak ataku na Kruka, gdy ten był pisklęciem aspirującym na Adepta.
No cóż, czasu się nie cofnie. W Cieniu wiele było indywidualistów, ale jeżeliby dobrze ich pokierować, pomóc im w respektowniu Cienistego Prawa, byliby cennym nabytkiem.
Nie wiele miała styczności ze smokami z Wody, przeważnie tylko ich leczyła. Kiedyś częściej, niż teraz. Z jedną smoczycą nawet zamieniła kilka słów, może z dwiema. Jednak większość Wodnych po prostu po leczeniu odchodziła, nie dostrzegając w niej kompana do rozmów. Może dlatego też z czasem sama przestała o to dbać, ukrócać własne kontakty z nimi. Skoro nie znają szacunku, niech radzą sobie sami, czyż nie?
Dlaczego więc pomogła temu młodzikowi?
Ciekawość, ona zawsze była dobrym powodem, nawet jeżeli liczni twierdzili, iż prowadziła do Otchłani Tarrama.
Przymrużyła powieki, a wewnętrzna ich para, przejrzysta, mignęła na jedno uderzenie serca. W kącikach warg pojawił się półuśmiech, jakby miłego zaskoczenia, zabarwiony dozą sceptycyzmu, aczkolwiek nie zamierzała się kłócić. Dopuszczała do siebie myśl, że w Stadzie znajdzie się różne owce, bardziej rozgarnięte. A kto wie, może z czasem i złe wrażenia zostały zamazane?
Taaak, oczywiście, z Złota twarz wschodzi na zachodzie.
Ale fakt faktem, to nowe pokolenie miało kształtować przyszłośc i to od starszych zależało, jak ich się nakierunkuje.
W swoim życiu napotkałam się z wieloma opiniami, wielu powiela poglądy swoich rodzicieli, którzy uprzedzili się zawczasu. Przekazują pewien wzorzec zachowań, przez co nowe pokolenia bywają już z góry nastawione na pewne rezultaty, zapominając, że tylko osobista empiryczna podróż może ujawnić pewne nowe zjawiska – odrzekła poważnie, patrząc w jasne ślepia smoka.
Ślepia smoczycy rozbłysły.
Tylko tak wymierzamy sprawiedliwość, ciężko jednak ją uiścić, gdy ktoś zakopie się w norze i nie chce z niej wyleźć, niczym borsuk. Pozostaje jedynie zburzyć norę lub cierpliwie czekać, aż borsuk zgłodnieje – rzuciła nieco enigmatycznie, śmiejąc się cicho, a dźwięk ten melodią zabrzmiał w jej wnętrzu, drzeniem rozchodząc się po ramionach skrzydeł.

: 05 gru 2016, 18:29
autor: Płacz Aniołów
Łzawy miał pewną teorię do tego, dlaczego w Cieniu znajdują się dość... ciekawe smoki. Gdy zbierze wszystkie opowieści o nich, te mniej lub bardziej pozytywne, smoki, których zna, nasuwa mu się pewna myśl usprawiedliwiająca to stado. No, zacznijmy od tego, że on sam patrzył na niektóre rzeczy zupełnie inaczej, niż inni. Każdą rzecz oceniał na podstawie swoich doświadczeń, zupełnie tak, jak opisała to czerwona samica. Nie miewał nieuzasadnionych uprzedzeń, nawet do rzekomego śmiertelnego wroga, jeśli taki się znajdzie. Dopóki ten nie zalezie mu za skórę.
Ale Cień? W tej chwili nie widzi w Cienistych wrogów. Spojrzał Kalinie w lazurowe oczy i uśmiechnął się ciepło.
– Niektórzy uprzedzają innych, by ich ostrzec. Jednak to, w jaki sposób o tym mówią, kreuje podejście innych smoków do tematu. Uznałbym nawet, że uprzedzenie a ostrzeżenie kogoś jest mylnie uważane jako jedno słowo. A to przecież dwie różne rzeczy. Jedni mają na tyle poukładane w głowie, by nie słuchać się tego. A drudzy... – przekrzywił powoli łeb w bok. Wiedział, że Czerwień będzie w stanie sama sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Sentencja o borsuku spowodowała, że ogon Łzawego zastygł w miejscu i przestał się wić. Łeb z powrotem nakierował pionowo, powieki minimalnie opadły, zasłaniając malutką część pionowej źrenicy. Co gryzło Łzawego to to, że jej słowa, ich treść i sens zupełnie nie pasowały do głosu i tonu, jakim posługuje się Uzdrowicielka. Jakby jej myśli były wypowiadane przez innego smoka. Przeszył go dreszcz, gdy w jego głowie zabrzmiał jej śmiech. Ten dziwnie ciepły śmiech. O co tu chodzi...?
Nastała krótka cisza, w trakcie której Łzawy musiał zastanowić się nad zdaniem Kaliny i nad swoją odpowiedzią. W międzyczasie wzrok wbił gdzieś w brudną ziemię, nieco dalej za smoczycą.
– Może również się okazać, że borsuk sam zdechnie z głodu, niż wyjdzie ze swojej nory w pewne zagrożenie. Jaka wtedy by była satysfakcja z jego śmierci? Dla mnie by była zerowa. Nie lepiej...?... – zawahał się przez chwilę. – Na miejscu głodnego drapieżnika dawno bym czymś wywabił to zwierzę. – wbił swoje szaro-złote ślepia w jej lazurowe. Spojrzenie miał zupełnie obojętne. Głos nie wyrażał emocji, był spokojny. Ogon natomiast ruszył się z miejsca i oplótł łapy Łzawego.

: 07 gru 2016, 20:55
autor: Administrator
Cień był stosunkowo młodym stadem na tych ziemiach. Przebywał tutaj zaledwie nieco ponad sto sześćdziesiąt księżyców, zaledwie dwa pełne pokolenia. Kilka pomniejszych po drodze, bo nie od dziś wiadomo, że pisklęta rodzą się i umierają, zależnie od pory i wysiłków rodzicieli, aby je wychować.
Smoczyca jednak znała historię swojej rodziny. Pamiętała, że ówczesna Woda jako pierwsza wyciągnęła łapę do nowych członków Wolnych Stad, chcąc zaoferować im sporą część swoim terenów. Nie wiedziała, co kierowało wtedy najstarszym z synów, pierwszym Przywódcą Cienia, że odrzucił propozycję, chcąc walczyć o te tereny.
Chociaż nieco potrafiła go zrozumieć, nie chciał jałmużny, chciał wywalczyć coś dla Stada, pochodzili z Klanu, który wszystko zyskiwał pazurami i kłami, krwią. Na wszystko musieli zapracować i wywalczyć.
Wiedziała też od Kheldara, że sam był przeciwny, dowiedział się, jako Zastępca swego brata, ostatni o jego decyzji.
Tak, czy inaczej wygrali z Ogniem tereny, mniejsze, niż chciała zaoferować im Woda. A potem Marzenie Ziemi dodał część od siebie.
Odrzuciła od siebie te rozważania. Nie czas myśleć o przeszłości, chociaż warto o niej pamiętać na przyszłość.
Wiedza jest ważna, nie przeczę tej mądrości. Jednak większą mądrością jest, gdy poznasz ogół, a nie jednostki – mruknęła w odpowiedzi.
Zauwazyła, jak samiec nagle nabrał czujności. Ogon jego przestał wirować na boki, a spojrzenie stało się baczniejsze.
Przekrzywiła w zaintrygowaniu łeb na bok, słuchając jego słów, a na jej wargach odmalował się leniwy uśmiech.
Właśnie, cóż to za satysfakcja, gdy sam padnie z głodu lub ze starości– powiedziała wolno. – A co, jeżeli ten borsuk nie ma już nic do stracenia, jak wtedy byś go wywabił, samcze? – zagadnęła ciekawie, odszukując jego spojrzenie.
Oczywiście w ich klanie znajdował się brat wyżej rzeczonego borsuka, jednak Heulyn miała mieszane uczucia. Był Cienistym, a Cieniści nie poświęcali swoich... Nawet, jeżeli wydawali się leniwi.
Chyba, że lenistwo było połączone z głupotą, wtedy inna sprawa.

: 12 gru 2016, 20:57
autor: Płacz Aniołów
//ooooo ale się opierniczam przepraszam xD

Czy Łzawy potrzebował jakiejś rozległej wiedzy na temat na przykład Cienia, by wyrobić sobie o nim zdanie? Mimo wszystko, jak zostało już wspomniane, ocenia wszystko dopiero po własnych doświadczeniach związanych z daną rzeczą czy sytuacją. Wiedza mogłaby być pożyteczna, jak i nieco utrudniała mu obiektywne spojrzenie na to wszystko. Pożyteczna dlatego, że mimo wszystko warto wiedzieć, z czym się można zadawać czy nie. Na przykład drapieżniki. Gdyby smok chciał na własnej skórze dowiedzieć się, jak mocno gryzie gryf, to zdążyłby odejść do drugiego świata. Wiedza pozwoliłaby mu na zachowanie ostrożności, a może i nawet życia. Pokazałaby mu, czy warto walczyć z takim przeciwnikiem czy też nie. Zatem dlaczego wiedza by mu utrudniała? Prowokowałaby uprzedzenie. Wielu sugerowałoby się tym, co wiedzą, a mogą wiedzieć same złe rzeczy. Wtedy trudno sobie wyrobić obiektywną opinię mając w łbie czyjeś słowa, jaki ktoś jest groźny. A Łzawy praktycznie nic nie wie o Cieniu, prócz wyrwanych z kontekstu historyjek, które miały miejsce w tym stadzie. Ale przecież wszędzie znajdzie się czarna owca, nawet w takiej Wodzie. Jak wtedy inne smoki patrzyłyby na Wodę?
Oraz druga kwestia... czy Cień to jest krwiożerczy drapieżnik, który może zaatakować w najmniej spodziewanym momencie? Czy potrzebna jest wiedza, by poznać to stado i wyjść z tego cało?
– Wiadomo. Znajdą się mądrzejsze i głupsze smoki. W tym przypadku znaczenie ma to, których jest więcej. – skwitował, nieco kolokwialnie.
Na kolejne słowa Uzdrowicielki nieznacznie się uśmiechnął. Tak samo blado, jak ona przed chwilą. Jego ogon powrócił do swoich monotonnych ruchów, kręcąc się po ziemi niczym powolny i rozleniwiony wąż, nie zwracając nawet na siebie uwagi. W ślepiach adepta bystre oko może dostrzec, że nabrały one podobnego zobojętnienia, jakie miały jeszcze chwilę temu.
– Gdybym był innym drapieżnikiem, a nie smokiem, pewnie odszedłbym na jakiś czas. Borsuk myśląc, że zagrożenie minęło, wyszedłby ze swojej nory, choćby w poszukiwaniu jedzenia. Jednak codziennie wracałbym w to miejsce sprawdzić, jak się ma moja ofiara. – wyjaśnił.
Gdyby był drapieżnikiem.

: 27 gru 2016, 15:37
autor: Cień Kruka
//Dzwoneczki

Jaspisówka przybyła tutaj w poszukiwaniu zagubionych dzwoneczków. Choć nie miała renifera do pomocy, bardzo liczyła na jakieś efekty. Bo w końcu które smoczątko nie lubi nagród?
Rozejrzała się po polance, wsłuchując w trzeszczenie i szumienie dochodzące z krzaków. Dzwonienia póki co nie słyszała, ale to przecież niczego nie dowodzi!
Ruszyła w stronę najbliższego krzaka, by przetrząsnąć jego gałęzie. Zamierzała w ten sposób przeszukać wszystkie krzaki w tym miejscu. Jeśli nic nie znajdzie – trudno. Miała jeszcze trochę czasu, może poszukać gdzieś indziej, czyż nie?

: 28 gru 2016, 11:40
autor: Zawierzony Kolec
Nadszedł czas, że nawet najmłodsi postanowili wziąć udział w poszukiwaniach magicznych dzwoneczków. Co prawda mało smoków podjęło się poszukiwań, a jeszcze chyba żaden nie znalazł na własną łapę błyskotki, ale kiedyś w końcu będzie ten pierwszy. Kiedyś, nie teraz. Jaspis, chociaż szukała bardzo uważnie i dokładnie, chociaż przykładała się do tego, nie znalazła połysku złota, nie usłyszała cichego dźwięczenia. Najwidoczniej źle wybrała miejsce, gdzie postanowiła szukać, ale nie warto się zrażać – czyż nagroda przecież nie była kusząca?

: 28 gru 2016, 14:45
autor: Cień Kruka
//dzwoneczki

W końcu do smoczycy dotarło, że dzwoneczki mogą być wszędzie, poza tutaj. Im bardziej zaglądała pod krzaki, tym bardziej dzwonków tam nie było. Przyszedł więc czas, by ruszyć zadek w inne miejsce i tam spróbować szczęścia.
Skoro zaczęła od Szklistego Zagajnika, nie zamierzała go na razie opuszczać. W wesołych podskokach skierowała się ku Szmaragdowemu Ustroniu (Ustroniowi?). Może tam dopisze jej szczęście i znajdzie choć jeden dzwoneczek?
Nawet, gdyby nic nie znalazła, nie szkodzi! Bawiła się dobrze, a na dodatek poznała nowe terytoria, których wcześniej nie odwiedzała. Cała ta przygoda z dzwoneczkami dała jej powód i sposobność, by przekroczyć granice terytoriów Cienia i zobaczyć kawałek świata.
Ciekawa była, jak sobie radzą inne smoki. Pewnie z pomocą reniferów dawno już coś znalazły!

zt → Szmaragdowe Ustronie