Strona 16 z 35

: 23 lip 2017, 17:33
autor: Cień Kruka

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Ferida prychnęła cicho.
– A moja mama też jest przywódcą. I jest groźniejsza, niż twoja, więc wojny nie będzie. – stwierdziła z przekonaniem.
Wizję okrągłego świata postanowiła odłożyć na później. Jakoś jej się to nie widziało. Czy w takim wypadku smoki nie powinny zsuwać się z krawędzi? Mama na pewno będzie wiedziała!
Młoda przednimi łapkami złapała czerwonego samca za uszy, niczym za stery.
– Leciiimy! – zawołała, kierując go w stronę terytoriów Ziemi.
Nie ciągnęła oczywiście za te uszy na tyle mocno, by je uszkodzić. Kierowanie kierowaniem, ale jakiśtam umiar zachować umiała.

: 23 lip 2017, 22:24
autor: Ostatnie Ogniwo
I jak tu odmówić takiemu słodkiemu pisklęciu? W dodatku się uczepiła więc nie mogę jej zrzucić przecież się zabije i wtedy co ja powiem Ciemnej przywódczyni?
Dobra to trzymaj się mocno – powiedziałem i jeszcze bardziej wzmocniłem maddarę. Wykonałem zwrot i skręciłem ku granicy cienia z ziemią. Nie mam jak zamaskować jej zapachu może pokryje się z moim?
Ruszyłem ku lasowi Yraio i tam miałem ją przemycić potem tylko pokażę jej tereny i odstawię ją z powrotem na tereny cienia. Co mogłoby pójść nie tak?

: 01 sie 2017, 22:32
autor: Deszczowa Kołysanka
***

Chaos wracała przez Puszczę już do domu. Zbliżał się wieczór, nie śpieszyło jej się więc za bardzo. To taka pora, kiedy smoki nie mają już zbyt dużo do załatwienia. Na dzisiaj wystarczy, trochę pouczyła innych, ogarnęła rzeczy które były do ogarnięcia i teraz lekko zmęczona dniem powłóczyła łapami, wpatrując się w zieloną trawę przed nią. W końcu dotarła na chyba jedyny pagórek w okolicy. Właściwie.. Miała iść tędy, czy nie? Może powinna lecieć, ale mniejsza o to. Ułożyła się na trawie, kładąc głowę na łapach i obserwując zachód słońca. Ot tak, po prostu, dla przyjemności. Może liczyła na to, że nie zaśnie "przy okazji", a może nawet nie brała pod uwagę że coś takiego może jej się zdarzyć.

: 02 sie 2017, 15:24
autor: Tejfe
Dzisiejszy dzień minął jak wszystkie poprzednie, taki sam, niczym się nie różniący od wczorajszego. Zapewne jutrzejszy również będzie tak wyglądać. Właściwie to nawet nie zauważał upływu czasu. Wychodził z groty, szwendał się samotnie po łąkach i lasach, szukając ziół, bądź zwierzyny której wcale zabijać nie chciał. Czasami kogoś spotykał, czasami z kimś porozmawiał, zgłaszano się do niego po leczenia. Dużo rozmyślał, choć nie dochodził do niczego szczególnego. I wracał do siebie. Do swoich córek, z którymi to powinien wypełniać swój czas, zamiast bezsensownego błąkania się po terenach Wolnych.
Właściwie to myślał, że będzie gorzej. Że nie będzie miał siły wstawać i zmuszać się do wykonywania czegokolwiek. Ale tak nie było. Egzystował. W jakiś sposób wypełniał swoje dnie, choć żaden nie był już tak piękny, jak kiedyś. Zabrakło kolorów. Zabrakło Kryształowej. Była jednak taka prawda, której by nie przyznał nigdy, że wraz z jej odejściem, wraz z tą całą szarością dnia, nie miał swoich ataków. W wiecznej melancholii, pozbawiony głębszych doznań, żył niczym zombie, które spokojnie przemykało sobie między innymi, nikomu nie zawadzając. Ale czy to aby na pewno było lepsze? Cóż, nie ma co sie nad tym zastanawiać. To i tak pewnie chwilowe.
Akurat przechodził przez tereny Dzikiej Puszczy, kiedy idąc zauważył na samotnym pagórku, który był wręcz absurdalny w tej dzikości lasu, sylwetkę samicy. Wiedziony intuicją, podszedł bliżej i poznał ją od razu. Świecącą kolorami nocy grzywa, a w niej księżycowy kwiatek, który kiedyś jej podarował. A więc to nie był tylko sen?– pomyślał, i od dłuższego czasu na jego pysku po raz pierwszy zagościł nieśmiały uśmiech. Ich rozmowa, wspólna wędrówka, to szaleństwo, w którym jej pomógł. To był tak nierealistyczne, że czasami naprawdę myślał, że miał tylko taką ułudę. A może i teraz jej widok to tylko majak? Wszakże znowu spotykają się pod osłoną nocy. Gdyby nie fakt, że ich pierwsze spotkanie w dzieciństwie było, aż nazbyt realistyczne nie do końca byłby pewny czy w ogóle istnieje ktoś taki jak Choas. Ale jednak... Podszedł bliżej, wspinając się na ten pagórek. Stanął nad nią, niepewny czy go zauważyła, czy też po prostu zasnęła wpatrując się w dal.
Wróciłaś.– Mimo wszystko odezwał się.

: 03 sie 2017, 23:05
autor: Deszczowa Kołysanka
Chaos na dźwięk głosu odwróciła się ku jego źródłu. Ktoś tu też jest..? Albo jej się wydawało, albo już owy dźwięk głosu znała. I nie pomyliła się, bowiem jej oczom ukazał się ten, który niegdyś jej pomógł. Przez moment zawiesiła na nim wzrok, jakby w zastanowieniu, nawet nie będą świadoma, że na jej pyszczku zagościł uśmiech.
-Wróciłam..
Zamyślonym głosem odpowiedziała mu, wpatrując się nadal w sylwetkę Daimona. Oh.. Tyle mu była winna, odeszła wtedy na tej granicy bariery, zostawiając go tutaj. Winna była przede wszystkim jakąś informację, przecież obiecała że po powrocie da mu znać. Ile to było księżycy temu? Nie była pewna, ale zdaje się że długo. Za długo, mógł sądzić że rzeczywiście tam zginęła.
Wstała z miejsca, aby wolnym krokiem podejść i usiąść nieco bliżej niego, już nie na szczycie pagórka. I co teraz powinna powiedzieć? "Przepraszam"? Za to że się nie odezwała.. Tak jej się teraz przykro zrobiło z tego powodu. Choć jednocześnie cieszyła się że go spotkała.
I tak, tęskniła. Bardzo tęskniła, za wszystkimi i równie mocno za nim, choć może i nie miała tak mocnego prawa do niego.
-Powinnam ci wcześniej jakoś to przekazać..
Ale nie zrobiłam tego, nie myślałam wiele wracając tutaj..
Dużo się wydarzyło, już co prawda ochłonęła i wydawać by się mogło że przeszła do rzeczywistości. Albo może to wpływ jej bliskich wciągnął ją na powrót w ten przyziemny natłok obowiązków, zajęć, czy też po prostu życia. Zabrzmiało w tym przyznaniu się nawet troszeczkę żalu, bo nie miała tym razem żadnego usprawiedliwienia. Nie było sensu się usprawiedliwiać.
A tymczasem powróciła na jej pyszczek. To spotkanie było troszeczkę tak, jakby go odzyskała. Chociaż czy ona tak myślał? Kto wie.. I znowu uświadamiała sobie, że przywłaszcza czyjąś egzystencję, nie dopuszczając myśli, aby ktokolwiek to zniszczył. Ah, tak było z zarówno martwymi jak i żywymi bliskimi. Wszyscy byli jej, Daimon też. W jej mniemaniu, w jej myślach, ale tak było. I wcale nie miała ochoty tego zmieniać. Przechyliła lekko łeb na bok, wpatrując się w ślepia smoka. Wcale nie uporczywie.. Chyba. Po prostu zbyt długo go nie widziała.

: 15 sie 2017, 14:59
autor: Tejfe
Mimo tak długiej rozłąki nie zdążył zapomnieć dźwięku jej głosu. Wspomnienia, które jeszcze przed chwilą wydawały się majakiem, lub snem wróciły w całej swojej okazałości, odżywając pod wibracjami, które wychodziły z jej strun. Już nie była nocną marą, a smoczyca z krwi i kości, którą znał od dawna i, która była mu niezwykle bliska. Chociaż to przecież tylko ich trzecie spotkanie... Jaka to magia krąży dookoła nich, że mimo oczywistej przepaści między nimi, to po długich rozłąkach wydaja się sobie przyjaciółmi? A właściwie nie przyjaciółmi, a pokrewnymi duszami, bliźniaczymi płomieniami, które idealnie ze sobą współgrają. Sam nie wiedział skąd u niego takie spostrzeżenie, ale stojąc tutaj naprzeciw niej, z każdą chwilą, kiedy przysuwała się do niego coraz bliżej, schodziła ze szczytu pagórka, czuł że to co myśli jest prawdą. Mógłby bez strachu paść jej teraz w objęcia i zacząć gorzko płakać i chociaż nie powiedziałby słowem, co się wydarzyło, wiedziałby że ta zrozumie ciężar jego straty.
Powinnaś, ale tego nie zrobiłaś.– odpowiedział na jej słowa. Może i w jej mniemaniu rzeczywiście powinna była to zrobić, był wszakże ostatnim smokiem, który widział ja przed jej odejściem, ale on traktował siebie w tej roli jako przewodnika, który znika zaraz po wykonaniu zadania. Może to nie ona była snem, tylko on? Niemniej jednak bolałoby go, gdyby dowiedział się że rzeczywiście był dla niej tylko punktem, który trzeba było zaliczyć, by przejść dalej. Sam siebie tak postrzegał do tej pory, ale nie chciał żeby to była prawda. Taki paradoks. I gdyby w dalekiej przyszłości dowiedziałby się o jej powrocie, nie od niej, a od kogoś z boku, zabolałby go ten fakt niemiłosiernie. A teraz, mimo że spotkanie było przypadkowe, był szczęśliwy, że ją spotkał. Bardzo szczęśliwy. Pojawiła się niczym potrzebne antidotum, mogące choć trochę wypełnić pustkę jego serca. Nawet jeśli miałoby to być tylko na tą jedną noc.
Nie mam Ci jednak tego za złe.– dodał, również spoglądając jej prosto w oczy. Widząc tą nieosiągalną głębię, za którą krył się sekrety jej duszy, poczuł jak szklą mu się ślepia. I kolejna zadziwiająca rzecz, że przy niej nie wstydził się swoich łez.
Kiedyś Ci pomogłem.I jesteś moją dłużniczką.Teraz chcę, abyś Ty pomogła mnie.

: 23 wrz 2017, 14:55
autor: Aro
Witaj otwarty świecie! Wspaniały wietrze niosący rozmaite zapachy, krajobrazie i roślinności, darująca ślepiom pełną gamę barw dla odmiany, zupełnie prawdziwych i witajcie przeróżne, dochodzące zewsząd odgłosy. Ćwierkanie, bzyczenie, drapanie, szelesty, jakież to było niesamowite!
Z mojej perspektywy oczywiście. Aro nie miał wielu planów, ale już najprawdopodobniej założył, że nigdy nie wystawi łapy poza grotę. Co więc robił parę dobrych kilometrów od swojej skórzanej groty? Ktoś powiedziałby pewnie, że to niemożliwe, zgubić się tak bardzo, żeby ze skalistego otoczenia przenieść się w samo serce wielkiego lasu, ale oto i on, fioletowa kluseczka, nie mająca pojęcia jak się stąd wydostać.
Zacznijmy jednak od początku, żeby sprawa była jasna. Opiekun prysnął gdzieś, zapewne na polowanie z którego dotąd przynosił mięso, by Aro miał czym zatykać pyszczek przez cały dzień. Mały nie zastanawiał się ile pracy musi włożyć dorosły w odnalezienie i ubicie zwierzęcia, bowiem nawet nie zdawał sobie sprawy, że to co jadł było kiedyś żywą istotą.
Hmmm, lub może uściślając, gdyby już zdecydował się rozmyślać nad zajęciami swojego opiekuna, doszedłby do wniosku, że ich nie pojmuje. Normalnie Aro nieszczególnie interesował się swoim dobroczyńcą, choć nie tyle z racji swojego egoizmu, co wymagającego, już i tak nadwyrężonego procesami myślowymi mózgu.
Wcale nie spieszyło mu się do odkrywania świata poza grotą, tym bardziej, że doświadczył już jak straszna i przytłaczająca była jego wielkość, jednak nie przeszkadzało mu szperanie po własnym domu. Pewnego wieczora zbliżył się ostrożnie do migotliwych, fioletowych barw, tańczących gdzieś w tyle jaskini. Wszędzie wokół było wiele znajomych, nieszczególnie interesujących kolorów, więc samczyk nie potrzebował szczególnej motywacji, by śledzić nowy, węsząc intensywnie, by go nie stracić. Migoczący strumień fioletowych cętek doprowadził go do ciasnej szczeliny, wyglądającej na świat. Pora była akurat późna, więc poza bijącym z zewnątrz chłodem, nic nie ostrzegło mało spostrzegawczego podrostka, że wcale nie przeciska się do dalszej części jaskini. Gdy się o tym zorientował, było już a późno.
Przed jego ślepkami mignęło spłoszone stworzenie, otoczone aurą barw za którymi podążał, ale nie zdołał powieść za nim wzrokiem, gdyż kiedy postawił kolejny krok, jego łapa nie natrafiła na stały grunt. Aro dotarł najprawdopodobniej do krawędzi wysoko osadzonej groty, przez złośliwość losu zaopatrzoną w wyjście dla nierozgarniętych piskląt.
Nie było na tyle stromo żeby się zabić, a niektóre skały porośnięte były mchem, które złagodziły nietypową wędrówkę, ale to nie oznaczało, że znudzony stwórca zamierzał pozwolić mu wyjść z tego bez szwanku. Mozaikowe blaszki popękały w paru miejscach w zderzeniu z twardą skałą, ale jej łagodne krawędzie nie uszkodziły delikatnej, ciemnej skóry. Najmocniej pod kątem upadku ucierpiały grzbiet, boki i uda smoczka, bowiem w odruchu skulił się, co uchroniło go od połamania palców i ogona. Fikuśne rogi zdołały zaś uratować go przed zranieniem oczu czy samego pyska, ponieważ wcześniej niż głowa odbijały się od skały.
Oto jak wyglądały jego pierwsze kroki poza grotą. Zgnieciony bólem i strachem, nie ruszał się bardzo długo, a gdy już oprzytomniał, zamiast poszukać wejścia do domu, ruszył bezmyślnie przed siebie, chcąc jak najszybciej znaleźć schronienie. Ani razu nie rozejrzał się, ani nie uniósł łebka, bojąc się napadu drgawek, którego doświadczył ostatnio. Po prostu szedł, nie węsząc, nie patrząc, na obolałych, ledwie zginających się łapkach. Dotarłszy do lasu przez moment ucieszył się, że w końcu jest bezpieczny, ale tam zamiast otwartej przestrzeni zaczęły atakować go barwy i dźwięki, których niemożliwość łagodnego przyswojenia bolała go niemal tak bardzo jak upadanie na twardą powierzchnię. Koślawym, żałosnym biegiem przedostał się aż tutaj, po drodze zaliczając chyba wszystkie możliwe kamienie i gałęzie, o które dało się potknąć oraz błota, w które dało się wpaść.
Tak znalazł się tutaj. Wycieńczony psychicznie i fizycznie zwinął się na szczycie wzniesienia i zaczął płakać. Płakał właściwie już od dawna, od kiedy tylko udało mu się podnieść spod podnóża groty, ale teraz przybrało to zupełnie inny, wyjątkowo rozpaczliwy wymiar. Nie wył okrutnie, bo starał się nie dokładać dźwięków do tych potworności z zewnętrza, ale dławił się co chwila własnymi łzami.
Jeśli ktoś miałby znaleźć teraz tę kupkę nieszczęść, w ślepia rzuciłby mu się fioletowy pagórek ubrudzony ziemią, błotem oraz wszystkim co mogło się do nich przykleić.

Rana średnia: Miejscowe stłuczenia, sińce pod powierzchnią łuski i otarcia na bokach, plecach, grzbiecie ogona i udach, kilka pękniętych łusek, ale nie uszkodzona skóra. Dyskomfort przy prostowaniu kończyn, czy zginaniu kręgosłupa

: 25 wrz 2017, 20:44
autor: Szlachetny Nurt
Ostatnio nie miał praktyczne żadnych zajęć, rany jeszcze się nie zagoiły, a minie na pewno sporo czasu nim tak się stanie. Ból nadal trochę mu doskwierał, a na jedno z oczu nadal nie widział najlepiej. Polowania w takim stanie... nie wchodziłyby w grę, z uszkodzonym ślepiem nic by nie znalazł, a dodatkowo jeszcze te niezagojone rany na pysku, padłby od pierwszego lepszego drapieżnika.
Nie mógł też zajmować się swoim synem, bo robił to sam Płacz, zapewne przygotowując go do ścieżki, którą postanowił obrać.
Co mu więc zostało? Siedzenie w grocie, albo jakieś krótkie przechadzki po terenach wspólnych, tym razem wybrał to drugie. Na Dziką Puszczę padło przypadkiem, po prostu gdzieś trzeba było iść. Był to najzwyklejszy spacer, ot żeby rozprostować łapy.
No... jednak taki zwyczajny to on nie był, bo nagle usłyszał coś co brzmiało jak Płacz. No jakże by inaczej, spokojnego spaceru to on się chyba nigdy nie doczeka.
Zaczął iść w kierunku z którego ów płacz dochodził, najchętniej poszedłby sobie gdzieś indziej, no ale może tu być ktoś ranny, albo głodny.
Na pagórku coś było oczywiście, jakiś pisklak bez wątpienia. Podszedł do niego bliżej, starając się być dosyć cichy, by go nie wystraszyć po prostu.
I już wiedział co jest przyczyną jego płaczu. Przede wszystkim było na nim pełno siniaków, zadrapań, przetarć, do tego był brudny od błocka i wielu innych rzeczy, do tego popękane łuski... na szczęście nie było to nic poważnego. Młody mimo wszystko nieźle się trzymał, on sam zemdlał kiedyś od podobnej rany, a pisklakiem przecież nie był.
Zazwyczaj jak widzi jakiegoś pisklaka na wspólnych, to podchodzi do niego i pyta "Hej, zgubiłeś się może?" jednak jest to raczej pretekst do zaczęcia rozmowy, bo po prostu dobrze wiedzą gdzie są i jak wrócić do domu.
Ten z kolei... no był brudny, ranny i płakał. Zapewne musi tu być od jakiegoś czasu i po prostu nie potrafi się odnaleźć.
Ehhh... to chyba najbardziej pechowy pisklak jakiego widział, nie dość, że sytuacja w której się znajdował już teraz była dość niefortunna, to jeszcze musiał trafić na chyba najgorszą możliwą, potencjalną pomoc. Aż mu teraz współczuł po prostu.
Skoro nawet nie wiedział co ma robić ze swoim synem zaraz po wykluciu, to z takim może mieć co dopiero problem. Zostawić tu go jednak nie może, sumienia nie miał.
No dobra, spokojnie. Jakoś to będzie.
– Heeej, jestem Pozłacany. Chyba... zgubiłeś drogę, prawda? – Zapytał łagodnym i spokojnym głosem, tak by młodego nie wystraszyć. Jeszcze spadnie z pagórka i coś mu się stanie, a to nie byłoby najlepsze w tej sytuacji.
– Wiesz może jak się nazywają twoi rodzice? Mógłbym jakoś Ci pomóc. – Dodał po chwili, ciągle patrząc swoimi błękitnymi ślepiami na pisklaka. Tylko jak mógłby mu pomóc tak właściwie? Znaleźć dom, to na pewno. Ale co poza tym? Wyczyścić, nakarmić... cholera, dlaczego on musi być w tym tak tragiczny?
No... jedno już wiedział, młody musiał pochodzić z Ognia. Woń była dość słaba i zamaskowana przez to całe błocko, ale jednak dało się to wyczuć. Chociaż oczywiście mógł się mylić.

: 25 wrz 2017, 21:24
autor: Aro
Mogło minąć wiele godzin, dzień, lub jedynie parę minut, dla smoczęcia czas przestał mieć znaczenie. Wypłakiwało całą wodę z organizmu, a potem spijało jej pozostałości z trawy, którą gryzło i rwało pazurkami, żeby poprawić sobie humor. Nie płakało żeby zwrócić na siebie uwagę, robiło to ponieważ ze wszystkich zachowań, to jedyne odzwierciedlało jego bezsilność. Wewnętrzny ból męczył go bardziej niż byle jakie rany, których zarówno obecność, jak i ich brak nie zrobiłby mu różnicy. Jedyne czego pragnął smoczek to znaleźć się znowu w swojej skórzanej grocie i wodzić wzrokiem po znanych przez siebie zapachach. Nie oczekiwał wcale wiele, a jednak, świat nie ulitował się nad nim, pozwalając by gnił tak, na śmierdzącym pagórku, aż ktoś go zauważy.
Gdy do tego doszło, Aro nie zareagował. Nie słyszał i nie był w stanie usłyszeć, ponieważ był zajęty szlochaniem. Nie było na tyle głośne by zagłuszyć głos złotego, lecz Aro nie potrafił jeszcze na tyle kontrolować zmysłami, by z własnej woli zrezygnować z zajmującej czynności, na rzecz innej.

: 27 wrz 2017, 20:09
autor: Szlachetny Nurt
Od początku podejrzewał, że nie będzie łatwo. Ale skoro już tutaj jest to musi chociaż spróbować coś z tym młodym zrobić. Niestety ten ów malec nie chciał za bardzo współpracować, nie spodziewał się, że poda poda mu dokładnie wszystkie informacje, no ale chociaż coś. Jednak młody nic nie zrobił, jakby w ogóle nie zareagował na to co się do niego mówi. No i to jest dość poważny problem.
Patrzył się na malca, nie wiedząc co do końca ma zrobić w tej sytuacji. Nakarmić? Raczej nie, na głodnego mu chyba nie wyglądał. Mogło to być przez te rany, jeżeli wszystko zawiedzie, to może zawsze wezwać tu Melodie na pomoc, bo sam nic nie zdziała.
Może go nie słyszał? Przez to szlochanie, albo po prostu najzwyczajniej w świecie był głuchy. No i tak nic lepszego nie wymyśli.
Podszedł bliżej do młodego, tak by znaleźć się zaraz przed nim, a następnie usiadł na zadzie. Wpadł na pewien pomysł, nie było to co prawda nic wyrafinowanego, ale może dzięki temu młody go zrozumie. Najważniejsze było żeby przestał płakać i się uspokoił, ale czy wystarczą do tego same słowa? Warto spróbować, tym razem mentalnie. Może to coś zmieni?
~ Nie płacz... nic Ci nie będzie. Po prostu powiedz co się stało, dobra? – Spojrzał się w oczy młodego. Wiadomość miała się pojawić w głowie malca, spokojnym i łagodnym głosem, ale nie będąc przy tym za cicha. Nie wiedział czy to cokolwiek da, jak nie wypali to chyba zacznie rysować pazurem po ziemi, albo jeszcze coś innego.
Rany... dlaczego on musiał trafić właśnie na mnie? Przecież zanim dojdę z nim do porozumienia to wieki miną.
Siedział tak zamyślony, mając nadzieje, że jednak samczyk mu odpowie. Przecież nie może go tutaj zostawić, w takim miejscu w końcu nie przeżyłby zbyt długo, zwłaszcza jeżeli jest sam.

: 02 paź 2017, 14:12
autor: Aro
Choćby nawet udało im się nawiązać kontakt, smoczę nie było chętne do spoglądania w oczy. Za bardzo przerażały go ich jaskrawe kolory i oślizgłość, czego wrażenie pojawiało się w jego głowie, niezależnie od jego woli. Początkowo słowa złotego wydawały się nie poskutkować, bowiem Aro nadal pozbawiał się płynów, ale po dłuższej chwili, o ile dorosły zdecydował mu się takowa poświęcić, samczyk uniósł głowę ponad łapki i rozejrzał się. Jego wzrok spoczął na jasnej szyi, emanującej seledynową zielenią, która zdążyła dolecieć z wiatrem również do niego, pieszcząc pisklęce nozdrza delikatną, świeżą wonią. W prawdzie mieszała się ona z leśnym brudem, dlatego co rusz, drogi zieleni przecinały jakieś pstrokate kolorki, ale Aro z powodzeniem wyizolował je ze swojej wizji. Choć przed chwilą zawodził, niczym po utracie bliskich, gdy tak przyglądał się nieznajomemu, na jego pyszczku rysowało się jedynie szczere zaciekawienie, no i może nuta niepewności, ale która grała na tyle cicho, że sam Aro nie zdawał sobie sprawy z jej występowania.
Pociągnął nosem, wciągając z powrotem to co wyciekło mu wcześniej podczas szlochu, a potem podźwignął się na cztery, obolałe łapki i odwrócił piersią do obcej postaci. Nie bał się, ponieważ zależało mu na bliskości kogoś dorosłego i choć wolałby znaleźć się przy opiekunie, złota postać stanowiła dobre zastępstwo. Trudno powiedzieć, czy słowa skierowane do niego w mentalnym przekazie zostały zignorowane, czy młody po prostu nie pojmował, jak powinien na nie zareagować, skoro nie wypływały ze świata zewnętrznego.
Widząc dziwny kształt odstający wyglądem od reszty łuski, Aro wyciągnął łapki, chcąc go do siebie przyciągnąć, choć bez oparcia się o smoka, czy też wstania na dwie, pokrzywione nóżki, nie był w stanie się do niego dobrać.
Co to? – wskazał zamiast tego, choć nie zrezygnował z ruchów, sugerujących że chciałby mieć przedmiot w swoich łapkach.

: 03 paź 2017, 18:36
autor: Szlachetny Nurt
No i przestał płakać, mentalne słowa pomogły czy po prostu skończyły mu się płyny? Nie było to jednak jakoś bardzo istotne, ważne że po prostu przestał. Od razu jednak wiedział, że nadal nie jest za dobrze. No bo nadal ma kłopoty z porozumieniem się z tym malcem, no i nie wie jak ma mu pomóc.
Ku jego zaskoczeniu, młody nagle wstał i nawet odwrócił się w jego stronę, nie wiedział za bardzo co ma robić gdy wyciągnął do niego łapki.
Czy chodziło mu o naszyjnik? Łapami chciał jakby dosięgnąć właśnie jego, może w jakiś sposób zwróciło to jego uwagę? W końcu jest całkiem złoty, a grot dość wyróżniał się na tle ciała.
No i słowa tej zguby właśnie to potwierdziły, teraz niestety nie wiedział co ma z tym wszystkim zrobić. Naszyjnik podobał się małemu, ale przecież nie mógł mu tak go po prostu dać. Była to przecież jego pamiątka z pierwszego polowania, wiele dla niego znaczyła. Grot był jedyną rzeczą, którą znalazł przez prawie całe polowanie, a zaraz po nim wytropił kotołaki czyli swój główny cel. Sam grot wyczyścił i zrobił z niego naszyjnik, który po prostu przypominał mu kim jest. Spojrzał na młodego.
Z drugiej jednak strony... zguba się rozbeczy jak mu tego nie da, a może być ciężko uspokoić go drugi raz. Podsumowując... lepiej już będzie po prostu dać mu to czego chce.
– To jest mój naszyjnik, wiele dla mnie znaczy. Możesz się nim trochę pobawić, jak chcesz. – Powiedział dość łagodnie i ściągnął ze swojej szyi obiekt zainteresowań tej zguby, następnie położył go na ziemi, zaraz przed młodym. Nie wiedział co przyjdzie mu do głowy, od początku wydawał mu się dość specyficznym pisklakiem, a takie mogą zrobić dosłownie wszystko.
Miał tylko nadzieję, że mu to odda, bo sam się tutaj będzie musiał rozpłakać. No... może nie aż tak, ale na pewno nie byłby zadowolony z tego faktu.

: 05 paź 2017, 12:47
autor: Aro
Zanim smocze pochyliło łebek, by zbadać fascynujący przedmiot, w głowie zadudniły mu słowa nieznajomego "wiele dla mnie znaczy". Tata nie opowiadał mu jeszcze o wartości przedmiotów, choć pewnie nie dlatego, że nie zależało mu na wykształceniu pisklęcia, a ponieważ z trudem znajdywał słowa mogące dotrzeć do jego tępego łebka. Aro nie rozważał nad tym, czy to z nim jest coś nie tak, ale dostrzegał w opiekunie pewną rezerwę, która go martwiła. Choć może jedynie mu się wydawało? W każdym razie wina mogła leżeć w dużej mierze po jego stronie, ponieważ nie potrafił pytać.
Zaostrzony przedmiot przykryły fioletowe łapki, obmacując go szorstką, wewnętrzną powierzchnią palców, w celu zbadania jego kształtu i twardości. Nieznajomy z pewnością nie nosiłby na szyi kawałka jedzenia, tym bardziej tak gęstego i zimnego, że prawdopodobnie nawet nie dało się go pogryźć.
Po co? Dlase-dlasz-daczeko wiele sna-znaszy-znaczy?– nadal miał pewne problemy z poprawnym zaintonowaniem słów, ponieważ wargi i język nie układały mu się odruchowo w prawidłowy sposób, a on niechętnie obserwował jak to wyglądało u dorosłych. Jego głosik był dość niski, ale wciąż pisklęcy, teraz wyraźnie naznaczony ciekawością. Grot w międzyczasie uniósł się na wysokość ślepi samczyka, który usiadł krzywo na tylnych łapkach i zakończonym maczugą ogonie. Wpatrywał się w niego jak w kamień szlachetny, jakby próbował dociec wzrokiem, co jest w nim takiego ważnego.

: 08 paź 2017, 22:41
autor: Szlachetny Nurt
Naszyjnik jak widać bardzo spodobał się młodemu, no chociaż w ten sposób mógł jakoś do niego dotrzeć. Obserwował jak zguba przygląda się grotu, oraz bada go za pomocą swoich łap. Niestety, nie przybliżało ich to w żaden sposób do tego, by odprowadzić młodego do domu, ale przynajmniej pozwalało im to bardziej się oswoić.
Po słowach zguby, mógł bez problemu wywnioskować, że ma dosyć spore problemy z wymową. Cóż... Amok w jego wieku potrafił już normalnie mówić, co za kretyn był jego opiekunem? No, ale nie było to teraz zbyt istotne, młody zadał pytanie, więc czuł się zobowiązany, by mu teraz odpowiedzieć.
– Znalazłem go dawno temu na swoim polowaniu, wtedy gdy straciłem wiarę, że znajdę cokolwiek. No i chwilę po tym wytropiłem swój cel, uznałem iż w pewien sposób przynosi mi szczęście. W trudnych chwilach przypominam mi o tym jakie jest i moje zadanie, i że nie wolno mi się poddawać. – Zakończył, patrząc na młodego, który ciągle zainteresowany był tym właśnie naszyjnikiem.
– Mógłbym zrobić dla Ciebie podobny, co ty na to? – Uśmiechnął się, co prawda raczej nie znajdzie tutaj żadnego grotu... ale może być zawsze coś w zastępstwie.
Teraz rozmowa z nim o jego rodzicach, czy dokładnego miejsca z którego przyszedł, raczej nie miały zbyt dużego sensu. Podejrzewał, że gdyby teraz zapytał właśnie o to, to młody znowu by się rozpłakał, a wtedy wróciliby do punktu wyjścia.
Chociaż... może nawet byłoby gorzej, bo miałby o jeden sposób na uspokojenie mniej. Dlatego więc uznał, że najpierw należy z nim trochę pogadać, tak żeby się odstresował, a dopiero potem zacząć go pytać o te mniej przyjemne tematy.
No, to można było nazwać jakimś planem, albo przynajmniej jego zalążkiem.
Cały czas siedział na zadzie i przyglądał się zgubie, zastanawiając się jaka będzie jego odpowiedź. Mógł równie dobrze go nie zrozumieć, tak jak wcześniej. I w sumie nie dziwiłoby go to... tylko co wtedy miałby zrobić?

: 10 paź 2017, 1:14
autor: Aro
Choć mały nie spuszczał wzroku ze swojej tymczasowej zdobyczy, nie był wcale głuchy na słowa, które ostrożnie kierował do niego starszy smok. Trudność pojawiała się jednak w chwili, gdy młody zaczynał skupiać się na tym co znaczą, bowiem obecnie, lub jak powinno się precyzyjniej zauważyć wciąż, dość topornie rozumiał znaczenie wypowiedzi, jako całości. Jak zwykle, pojedyncze słowa, których nie pojął ściągnęły całą jego uwagę, przez co wszystko, lub znaczna większość tego co zostało w pierwszej kolejności zrozumiane, zostało zepchnięte na bok i przygniecione procesami myślowymi, mającymi pomóc temu ślicznemu niedorozwojowi, zrozumieć jeden czy dwie pary bezsensownych dźwięków.
Wrrrę? Wia-wra-wiarę? Sssczę, szczę-sięśsie? Poooooodddd-daa-poda-poddawa...ś?– powtórzył to, co było dla niego zbyt abstrakcyjne i zakleszczył ciemne szpony na powierzchni grotu. Nie mógł go połamać, bo przedmiot był na to zbyt mały, a Aro zbyt słaby, ale z pewnością, był w stanie zarysować jego gładką powierzchnię. Pisklęciu z jakiegoś powodu zależało, żeby zdrapać tę śliczną powłokę, jakby pod nią miało się kryć coś... jadalnego?
Przerwał dopiero gdy usłyszał propozycje dorosłego i wtedy odruchowo uniósł wzrok, ale zatrzymał go na jego wargach. Czy dobrze usłyszał? Zrobić podobny naszyjnik? Aro nie miał jeszcze przedmiotu, który mógłby nosić ze sobą, więc nie wiedział, czy rzeczywiście zależało mu na szczodrej propozycji nieznajomego. Co jeśli podarowany przez niego naszyjnik będzie w jakiś sposób straszny albo śmierdzący? Sam nie wiem dlaczego ten rodzaj obawy przemykał mu przez myśl, ale to co dla innego mogło wydawać się bezsensowne, smoczkowi sprawiało poważny problem, zupełnie jakby miał podjąć życiową decyzję.
Podobny, chsę podobny– powiedział po niekrótkim namyśle i przycisnął posiadany grot do piersi, jakby sugerował, że zależy mu na prawdziwie wiernym podobieństwie.

: 13 paź 2017, 0:23
autor: Szlachetny Nurt
No tak... za dużo skomplikowanych słów, młody zapewne nie zrozumiał nic z jego opowieści o znalezionym naszyjniku. No szkoda, bo wydawała mu się to całkiem ciekawa. Teraz przynajmniej wie... jak najmniej słów i to dosyć prostych, chyba tylko w ten sposób będzie mógł się z nim jakoś porozumieć.
Mógł tłumaczyć mu teraz co oznaczają poszczególne, ale i tak nie miałoby to sensu, bo przecież nie znał reszty. Darował więc po prostu to sobie.
No i młody faktycznie chciał mieć podobny naszyjnik, teraz jednak dopiero zastanowił się nad faktem jak takowy ma zamiar zrobić. Znalezienie grotu od strzały w tej okolicy graniczyłoby z cudem. Musiał więc wymyślić coś w zastępstwie, najlepiej jakiś materiał, który mógłby przerobić na coś podobnego, jeżeli chodzi o kształt. Kamień? Kolor by się zgadzał, ale ciężko byłoby zrobić z tego cokolwiek, do tego byłby o wiele za ciężki. Drewno? Raczej nie wyglądałoby to zbyt ładnie, no i nie byłoby to też zbyt trwałe.
Ostatecznie zdecydował się na kość, nie powinien mieć problemów z nadaniem jej odpowiedniego kształtu. Zamiast szukać kości w okolicy, po prostu przywołał do siebie takową ze swojej groty, miał ich tam pełno.
– Chwilę mi to zajmie, możesz sobie popatrzeć. – Powiedział do młodego, po czym podszedł do jednego z małych bajorek, które znajdowały się w okolicy. Zaczął czyścić kość z jakichś tam niechcianych resztek, chcąc też przy okazji pozbyć się potencjalnego, nieprzyjemnego zapachu.
Podszedł z kolei do jednego z licznych kamieni, których wszędzie jest sporo. Zaczął przy pomocy właśnie niego, tworzyć kształt w kawałku kości. Trzymając w łapie przedmiot, pocierał energicznie nim o kamień. Było to zadanie dosyć trudne, ale w końcu otrzymał coś, co przynajmniej wielkością przypominało grot. Później zaczął pocierać jeszcze z dwóch boków, zakończenie musiało przypominać przecież jego naszyjnik. Trwało to chwilę, ale ostatecznie osiągnął kształt, o jaki mu chodziło. Co prawda delikatnie się różnił w niektórych miejscach, ale był zadowolony.
– Jeszcze tylko sznurek. – Powiedział, mając nadzieję, że młody gdzieś obok niego jest i przygląda mu się.
No właśnie... wziął troszkę trawy i korzeni, a następnie zaczął tworzyć z tego sznurek, miał naprawdę spore doświadczenie w tworzeniu siatek na polowania, więc coś takiego nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Było to przecież dużo łatwiejsze.
Obwiązał górną, malutką końcówkę swojego dzieła za pomocą złączonej trawy, a następnie połączył wszystko ze sobą, tworząc już pełnoprawny naszyjnik.
Jednak naszła go jeszcze jedna myśl... udekoruje to wszystko dodatkowym żłobieniem. Przyłożył swoje dzieło do ostrego fragmentu kamienia, a następnie zaczął przyciskać do niego kość, tworząc swego rodzaju zdobienie. Powstały dwie linie, znajdujące się na samym początku "grotu", łączące się ze sobą. Tworzyły mniejszą wersja głównego przedmiotu. Na koniec wzdłuż dwóch boków odcisnął dość symetrycznie kilka punktów. Podszedł do młodego i położył przed nim swoje końcowe dzieło, z którego osobiście był dosyć dumny.
– No i gotowe. – Powiedział, dość radosnym głosem. – No i jak? Podoba Ci się? – Zakończył, uśmiechając się. Cały czas starał się używać mniej skomplikowanego słownictwa, no i też nie mówił zbyt dużo. No i teraz okaże się czy jego wysiłek się opłaci... i czy mały tego nie zje, czego raczej by nie chciał.

: 18 paź 2017, 13:26
autor: Aro
Aro podskoczył zaskoczony, gdy w złotych łapach, znikąd zmaterializował się niewielki, jasny kształt. Od razu wyrosły z niego długie, pomarańczowe nitki, które sięgnęły nozdrzy samczyka, pobudzając jego apetyt. Młody poluźnił uchwyt grotu, rozmarzając o jedzeniu, które spodziewał się zastać w domu, kiedy już do niego wróci. O ile wróci...? Odgonił tę przerażającą myśl i ponownie skupiwszy się na otoczeniu, dostrzegł jak dorosły wstaje i powoli odchodzi, jakby znudziło mu się towarzystwo ciemnej kluski. Zaintrygowany pisklak wstał o drżących łapkach i trzymając podarowany mu naszyjnik w pyszczku, podreptał za większą postacią.
Jeśli złoty zwracał uwagę na coś poza swoją pracą, mógł dostrzec jak Aro śledzi wzrokiem, każdy jego ruch, poruszając przy tym wargami, jakby do wszystkiego miał jakiś komentarz, którym nie zamierzał się podzielić. W rzeczywistości mruczał słowa niezrozumiałe nawet dla siebie, co robił zawsze, kiedy działo się coś interesującego. Nie lubił zmian, a zbyt gwałtowne ruchy zawsze go przerażały, ale rzemieślnictwo, którym zajął się złoty, było wyjątkowo łagodne, przez co przenikało przez skomplikowane filtry pisklęcego umysłu. Słysząc komentarz o sznurku, samczyk skinął odruchowo łebkiem i choć nie miał pojęcia o co chodzi, czuł jakby tymi paroma słowami, złoty wdrożył go w tajniki robienia naszyjników. Ślepia gadziątka, aż zaszkliły się ze wzruszenia, chociaż z pyszczka nie zniknęła poważna, analizująca każdy ruch mina.
Mistrz zwieńczył swe dzieło skomplikowanymi kreskami, których przeznaczenia Aro nie potrafił sobie wyjaśnić, więc uznał je za dodatek, mający uczynić przedmiot bardziej niesamowitym. Zachwycał go nie tyle sam wygląd kościanego grotu, jak sam fakt, że był obecny przy jego powstawaniu, co znacznie zwiększyło jego wartość. Pozyskany wcześniej grot nie był już tak interesujący, ale młody położył go, między swoje przednie łapy, jakby wciąż sądził, że należy do niego i dopiero potem sięgnął po wynalazek.
Aaaaa!– skomentował, gdyż nie znał żadnych komplementów, którymi mógłby podzielić się ze złotym. Nie trzeba było jednak odznaczać się specjalną znajomością piskląt, żeby poznać, że popiskiwanie w trakcie obmacywania przedmiotu jest oznaką aprobaty.
Szneeeek-sznuee-sznureek– mówił, obracając go w łapkach –Podooomię! Podobamy-się, ładnyy, ładnyyy!– zaskoczył w końcu, gdy obracając ozdobę, dotarł do wyrzeźbionej kości, która nie była może tak gładka jak szary grot, ale za to o wiele ładniejsza i wciąż, mimo wymycia, unosiła się wokół niej pomarańczowo, żółta, kusząca aura.
Co teas?– zapytał, przytykając sobie przedmiot do szyi, jakby oczekiwał, że po prostu przylepi się do jego łuski.

: 23 paź 2017, 10:18
autor: Szlachetny Nurt
A więc młodemu spodobał się naszyjnik! Mógł się teraz czuć spełnionym rzemieślnikiem, co prawda jego dzieło "oceniał" pisklak, ale mimo wszystko cieszył się, że jego wysiłki zostały docenione. Pozostał jednak jeszcze jeden problem, zguba nie wiedziała jak takowy naszyjnik zakłada się na szyję. Widząc jak młody próbuje przycisnąć kościany grot do szyi, licząc że jakimś cudem przyklei się on do niej, uśmiechnął się delikatnie, ledwo widocznie.
– Teraz musisz go założyć. – Powiedział łagodnie, po czym nieco przybliżył się do młodego. Wyciągnął do niego łapę, bardzo powoli i bez gwałtownych ruchów. – Nie bój się. – Dodał spokojnie i spróbował chwycić naszyjnik i o ile młody pozwolił mu na to i nie uciekł przy tym, to bardzo ostrożnie założył mu go na szyję. Zdążył już zauważyć, że nie jest to do końca normalne pisklę, więc starał się też podchodzić do niego... nieco inaczej.
Było to dość ryzykowne, tym prostym ruchem mógł znowu wprowadzić pisklę w stan wyjściowy. No, ale nie chciał, żeby młody zgubił naszyjnik, miała to być dla niego pamiątka, a sam wiedział jaką takowe mają moc. No i jego duma rzemieślnika trochę ucierpiałaby też na tym.
No i tak właściwie był w miejscu, którym zastał zgubę, jeżeli chodzi o rozwój tej całej sytuacji. Chociaż teraz było już nieco lepiej. Bo młody był o wiele spokojniejszy i przestał płakać, chyba że jego próba założenia naszyjnika coś w tym zmieniła.
Nadal nie chciał zostawić pisklęcia bez wcześniejszego zadbania o to, by szczęśliwie wrócił do swojej groty. Jednak ciągle nie wiedział jak do tego dojść, w końcu zguba nie była zbyt rozmowna i gubiła się przy jakichkolwiek próbach nieco dłuższej komunikacji. Nie pomagał w tym fakt, że młody nie przypominał mu żadnego z wcześniej poznanych smoków Ognia. Teoretycznie znał jedną smoczycę bez skrzydeł, ale cała reszta się nie zgadzała. Próba stworzenia maddarowych sylwetek potencjalnych rodziców odpadała. Chociaż sam pomysł był całkiem sprytny, trzeba przyznać.
Czyli pozostała tradycyjna metoda... próbować jakoś się dogadać za pomocą prostych słów.
– Mama, tata... jak się nazywają? Jacy są? – Powiedział w końcu, cały czas zachowując dość łagodny ton głosu, licząc na to, że to chociaż w małym stopniu pomaga w tym wszystkim. Jeżeli dowie się czegoś o jego rodzicach... no to cóż, będzie o wiele prościej. Być może nawet uda mu się z nimi skomunikować poprzez impuls mentalny. No naprawdę chciał uniknąć wzywania tutaj Płomienia.

: 27 paź 2017, 17:28
autor: Aro
Zgodnie z tym czego mógł spodziewać się dorosły, delikatne, płochliwe stworzenie cofnęło się, gdy ten wyciągnął do niego łapę, ale choć chwilę trwało nim pozwoliło odebrać sobie wykuty przedmiot, w końcu ustąpiło. Nie tylko cierpliwość złotego pozwoliła mu osiągnąć swój cel, ale także ufność Aro, że osoba która mu coś dała, nie będzie oczekiwała zwrotu. Mógł tak myśleć, dzięki temu że spokojny dorosły nie podjął jeszcze próby odzyskania swojej własności, która na moment znikła pod łapkami pisklaka, kiedy ten zbliżył się, by ułatwić zakładanie mu naszyjnika. Gdy kość stuknęła w końcu o jego łuskę, dyndając na starannie wykonanym, trawiastym sznurku Aro wymamrotał coś, z należytą czcią głaszcząc jej powierzchnię. Delikatne muśnięcia, których dorosły nie mógł uniknąć podczas przewlekania naszyjnika przez fikuśne rogi, nie były przyjemne, ale samczyk był na tyle skoncentrowany na podarunku, że ledwie zdołały go zaniepokoić.
Mama?– podchwycił, nie spuszczając wzroku z wyszlifowanego grotu –Co to mama?– podobieństwo jednego i drugiego słowa nic mu nie sugerowało, bo prawdę mówiąc, nie wiedział nawet czym jest "tata", oprócz tego, że to określenie z jakiegoś powodu zostało przypisane do jego opiekuna. Poza jego funkcjonalnością jako synonimu, którego mogę teraz używać w narracji, "tata" nie zajmował w sercu Aro żadnego specjalnego miejsca –Ta-ta to zieooone kopki, jess biaaały, cały biaały– wypuścił ozdobę i odstawił łapki, żeby podeprzeć się na nich, podczas nieokreślonej potrzeby kiwnięcia. Jakiekolwiek płyny musiały przemieścić się w czaszce Aro, żeby mógł dokładniej zgłębić wygląd opiekuna, przechylenie się do przodu i nagłe cofnięcie, które naraziło jego wątpliwą równowagę, sprawiło, że przypomniał sobie dokładnie wszystko co o nim wiedział –Ma sierś i zieoone -apki, zzsyydła i pjuka– mówił szybko, nie zastanawiając się nad brzmieniem, zaledwie jedno czy dwukrotnie usłyszanych słów. Po skończeniu swojego wybitnie precyzyjnego opisu zwiesił wzrok, skupiając się na swoich ciemnych szponach.

: 31 paź 2017, 22:02
autor: Szlachetny Nurt
Słowa pisklaka jasno wskazywały na to, że nie ma, lub po prostu jeszcze się nie widział ze swoją matką. W pewien sposób to rozumiał, w końcu sam swojej matki nigdy nie poznał.
Z kolei opis ojca młodego... no nie był jakiś bardzo dokładny. Jednak i te skąpe informacje coś mu dawały. Niestety, nie kojarzył żadnego smoka z Ognia, który choć odrobinę przypominałby wyglądałem to, co opisał młody. Ani zielonych kropek, ani zielonych kropek, czy łapek.
Zawsze jednak może spróbować wysłać sygnał mentalny do tego nieporadnego ojca, który nie potrafił upilnować własnego pisklęcia. Co prawda szansa, że dotarłby do niego byłaby dość mała, jednak mógł też zawsze zrobić to w inny sposób. Chociażby przez kontakt z innym Ognistym. Sytuacja więc... w pewien sposób była opanowana. Najwyżej zrobi z siebie głupa przekazując wiadomość "Witaj, szukam smoka z zielonymi łapkami i kropkami, no i białym futrem".
Spojrzał na zgubę... w pewien sposób go nawet polubił, chociaż wydawał mu się tak bardzo inny od pisklaków, które wcześniej poznał. Chociażby od samego Amoka, jego syna. Zawsze jakoś tak lubił pisklaki, nigdy nie odmawiał im chociażby nauk, czy rozmów.
No i wpadł na pewien pomysł... genialny czy nie, jakiś był. Nim spróbowałby wezwać tu kogoś z Ognia, mógłby trochę pobawić się z młodym, problem w tym, że nie za bardzo znał zabawy dla piskląt... zwłaszcza takich dość specyficznych. Co prawda, miał jakieś tam doświadczenie ze swoim synem, ale no... to były bardziej nauki niż konkretne zabawy.
– Tak właściwie, to jak Ci na imię? Mi możesz mówić Złotko. – Powiedział do młodego, po czym na chwilę przerwał i wyraźnie się nad czymś zastanawiał. – Co powiesz na jakąś zabawę? Znasz jakąś? Pewnie twój tata wiele takich wymyślał. – Uśmiechnął się. Cóż, jeżeli było inaczej... to pewnie coś wymyśli. W końcu to może być wszystko. Może słynna "gra w kółka", chociaż nie... to raczej odpadało.

: 08 lis 2017, 14:40
autor: Aro
Tata nie był zabawowym stworzeniem, ani szczególnie rozgarniętym opiekunem, choć nie można było go winić, jeśli smoki przywykły, do młodych potrafiących rozwijać się samodzielnie, bez dwu, trzy, czy czterokrotnego tłumaczenia jednej i tej samej rzeczy. Nie to, że Aro nie pamiętał, albo był zbyt nieposłuszny, żeby się dostosować, a po prostu często nie miał wpływu na to jak odbiera rzeczywistość.
Nie mieli szansy się dogadać, zapracowany łowca i wymagający stałej opieki i cierpliwości przybłęda.
Zotko– powiedział z nierozumnym wyrazem pyska, a potem uśmiechnął się krzywo, ukazując bordowe kły –Moimie, mo-je-i-mie. Aro– przedstawił się, jakimś cudem dobierając do strefy w mózgu, gdzie przechowywał informacje na swój temat i żeby dla Złotka wszystko było jasne, wskazał jeszcze na siebie i powtórzył –A-ro
Następne pytania smoka – swoją drogą wielce inteligentne imię sobie dobrał – nie było już taką sielanką. Nie wzbudziło może mentalnej wojny samczyka, ale z pewnością wylały na jego wyimaginowany trawnik, obrazujący spokój wewnętrzny, trochę kwasu, którego gryzący zapach zachwiał niewzruszonym ciałkiem potworka. W skrócie, przejął się, że nie znał żadnych zabaw.
Ummm....ummm...– buczał, starając się przekonać samego siebie, że jest zdolny do wymyślenia czegoś kreatywnego, co jak już zapewne wiadomo, było mało możliwe w jego obecnym położeniu.
Zwiesił główkę i obiema łapkami chwycił wyrzeźbiony grot, niczym amulet wiedzy, niestety wyładowany.
Uhhhh– kontynuował pochyliwszy się do przodu. Samiec z pewnością dostrzeże, że jego tłuste fioletowe mięso stężało, to znaczy mięśnie napięły się od wewnętrznego wysiłku, a łapki zaczęły delikatnie drżeć.